Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-01-2013, 17:29   #17
Ravanesh
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Vincent jeszcze w samochodzie zrobił nam krótki wykład na temat osobowości Samuela. Większość wiedziałam, części się domyślałam, ale teraz mieliśmy to na piśmie potwierdzone przez jakiegoś specjalistę od głowy. Kiedy Żagiew skończył swój monolog zamknął usta i zapatrzył się gdzieś w przestrzeń. Tylko jego palce wybijały nerwowe stacatto wskazując poziom zdenerwowania telepaty. Ja też zamilkłam. Siedziałam bez ruchu wbijając wzrok w ciemność za oknem. Chyba nawet bezwiednie włączyłam moje ukrywanie. Takie sytuacje jak ta teraz były dla mnie podwójnie stresujące. Mieliśmy iść walczyć ze „swoimi”, poza tym wiedziałam, że gdyby zrobiło się tam naprawdę gorąco moje moce raczej mnie nie uratują i jak dostanę kulkę między oczy to zwyczajnie dołączę do Zdechlakowej większości.

Kiedy dotarliśmy do “Wiecznie Młodych” otuliłam się mocniej płaszczem, przywitałam się z Freddiem i wciągnęłam głęboko przez nos powietrze starając się wywąchać miazmaty śmierci. Rezultat mi się nie spodobał.
- Dużo ich tutaj – mruknęłam do nikogo szczególnego.

Vincent wyjął taser i dwie zapasowe baterie. Jego broń jak zauważyłam miała dodatkowy przełącznik w natężeniu mocy. Zdechlaki nie zawsze rozumiały, że mają poczuć prąd. Obudowę dodatkowo zdobiły znaki chroniące elektronikę. Potem wyciągnął pistolet i przygotował go do strzału przenosząc wzrok na mnie i uśmiechając się samymi ustami.
Przed barem skinął Grajkowi głową i uśmiechnął się na powitanie, ewidentnie lubił się z negocjatorem.
- Zatańczę z naszym funflem.
Vincent w końcu odzyskał głos, a z nim nawet swój lekki ton odpowiedzi. Chociaż lekko drżąca dłoń, którą wyciągnął paczkę papierosów tylko po to by ją zaraz schować mówiła coś innego.
- Czyli to na mnie spadnie konwersacja z baronem - bardziej stwierdziłam niż zapytałam. - Może byś nas wprowadził Freddie i streścił, co już Samuel zdążył narozrabiać, co?

- Nie tak szybko, Fox. – Egzekutorka powstrzymała zapędy telepaty. - Najpierw wolałabym wiedzieć, czym Samuel może ci zagrozić. - Tu zwróciła się już do Freddiego. - Jaką ma broń, ilu ludzi tam trzyma, ilu nieludzi, czy są jacyś ranni bądź martwi? Zgłaszał już jakieś konkretne żądania? I gdzie dokładnie się kryje? Jest jakaś mapa budynku? I co tu robi straż pożarna, czekają na kotki? - Skuliła się od zimna, podnosząc kołnierz kurtki. - Ktoś rozmawiał już z Baronem? – Dodała na zakończenie.

- Baron dopiero się pojawił. To jego knajpa. Nie oficjalnie, oczywiście, ale jego. Samuel ma kilka sztuk broni krótkiej, maszynowej. Do tego maczetę lub coś takiego. Wziął dwunastu może piętnastu zakładników. Nie wiemy czy to ludzie, czy wampiry. Zabarykadował się w pomieszczeniu menadżera. To taka stalowa konstrukcja, do której można dostać się schodami. Kuloodporne szkło weneckie, dźwiękoszczelna, full wypas szmery bajery.
Freddie podrapał się po łysinie.
- Zabił już jednego zakładnika. Sądząc po procesach gnilnych to był wampir nowej krwi. Odrąbał mu dłonie i stopy, a potem odciął głowę. Widać było, że chce wyciągnąć wiadomości. Dostać się do niego można jedynie schodami, na które ma doskonały widok. Ustawiliśmy już GSrów na stanowiskach ogniowych, ale to egzekutor. Pewnie nie dadzą rady go trafić, jak doszłoby, co, do czego. Poza ty nie wiadomo, czy jest powód do strzelania. Nie ma, jak na razie żadnych żądań.
Negocjator MRu wypowiedział tą długaśną tyradę z szybkością karabinu maszynowego. Dosłownie wypluwał z siebie słowa, jak pociski. Widać było, że się stresuje.

Vin skinął głową.
- Poczekajcie na mnie chwilę.
Wyciągając i odpalając papierosa odszedł w stronę GSRów.
- Piętnaście osób...? Na pewno jest tam sam? To duża grupa do opanowania, zwłaszcza, jeżeli są tam jakieś pijawki. Jak długo on tam siedzi, tak w ogóle? - Innymi słowy, jak szybko należy spodziewać się kolejnej ofiary...
- Stalowa puszka. - Zastanowiła się. - Którędy tam dochodzi powietrze? Szybami? Zmieści się tam człowiek?- Szukała jakichś innych możliwości wejścia do Samuela.

- Nie mam pojęcia. Chyba jest sam. To Samuel. Potrafi skopać kilka wampirzych tyłków jednocześnie. Ma na to swoje patenty. A co do reszty, nie mam pojęcia. Może ściągną mapy z ratusza, ale to potrwać może kilka godzin.

- Postarajcie się poszukać jakichś brudów na ten burdel, potrzebne nam będą wszelkie argumenty...- Wtrąciła jeszcze Ava.

- Są jacyś świadkowie całego zajścia? – Teraz z kolei wtrąciłam się ja. - Tacy, co widzieli, co się wydarzyło zanim Samuel wziął zakładników a sami nie trafili do zamkniętego pomieszczenia.

- Poszukamy kogoś, ale nie sądzę, by był chętny do współpracy. Wiecie.-
Freddie ponownie podrapał się po głowie, gdyby nie był łysy pomyślałabym, że złapał gdzieś wszy.

Vincent wrócił po krótkiej rozmowie z GSRami bawiąc się srebrnymi kajdankami.
- I jak panie?

- Nikt nie ma zamiaru wtrącać się w sprawy MRu. Większość udaje, że ich tutaj nie było, jak wszystko się zaczęło. – Wyjaśnił Anderson.

- Nikt nic nie powie, póki się nie upewni, że baron wyraża na to zgodę. – Przyznałam -W takim razie nie będę czekać i uderzę od razu do barona. Będziecie iść do Samuela od razu? - Pytanie było skierowane do Avy i Vincenta.

- Planowałem jeszcze do głównej sali na drinka skoczyć... No ale jak ponaglasz to tak, od razu. Nie potrzeba nam więcej puzzli. – Zadrwił sobie Fox.

- Pomyliło ci się Vincent, to mi by się bardziej przydał drink. Zastanawiam się tylko czy jakby wam tam coś... - Urwałam - Jakbyście potrzebowali mojego wsparcia, w tym też moralnego - wysiliłam się na kiepski żart - czy jest jakiś sposób żebyście dali mi znać?

- Może baron zaprosi Ciebie na drinka, wygląda na dżentelmena. A co do komunikacji to jak dojdzie do strzelaniny będzie to krótka piłka, nie zdążę pewnie nawet zareagować, ale... Mogę, tylko to się wiąże z ingerencją w Twój umysł. Jak teraz go wyczuje łatwiej mi będzie ponowić więź. – Zastanawiał się Vincent, ale po chwili pokręcił głową.
- Nie ma sensu, myślałem już o komunikacji z Avą, ale stała więź osłabi mnie, rozkojarzy, przez co Sam może się skapnąć, co kombinuję albo mogę nie móc dostatecznie mocno uderzyć. Chodźmy, nie wiadomo, co ten świr komuś teraz robi.

- Jak dojdzie do strzelaniny Vincent to musiałabym być nie lada głuptasem żeby się tam ładować. - Skrzywiłam się na samą myśl o tym - Po prostu załatwcie to jak należy. Do zobaczenia jak już będzie po wszystkim. - Rzuciłam im ostatnie spojrzenie i skierowała się w stronę barona Williama.
Nie chciałam ich zostawiać samych, ale nie było innego wyjścia. Nie na wiele bym im się zdała w starciu z podkurzonym, pokręconym Egzekutorem. Przez chwilę zaintrygowała mnie myśl czy istnieli jacyś inni Egzekutorzy, ale odpuściłam. To nie było ani dobre miejsce ani odpowiedni czas na takie rozważania.

Przecisnęłam się przez zebrany pod barem tłumek kierując się prosto w stronę barona Williama. Profilaktycznie wyjęłam odznakę z kieszeni, bo pomimo tego, że baron mnie znał i tak pewnie będzie chciał obejrzeć dokumenty. Taki był z niego nadęty służbista.
Stanęłam prosto przed baronem i skinęłam mu głowa na powitanie. Przyjęłam odpowiednio ponurą i poważną minę. To było ważne żeby wbić się w odpowiedni ton podczas rozmów z Williamem. Inaczej zaczęłabym chichotać jak oszalała a baron był jak to stary wampir dość przewrażliwiony na własnym punkcie.

- Witam baronie, Emma Harcourt z Ministerstwa Regulacji - wyjęłam swoją legitymację i uniosłam ją do góry.

- Szwietnwie. Szwientwie. Mosze mi pani wyjaszni, co tu sze dzieje. To lokal moich pszyjaciół. Wnioszą skargę.

Niestety baron miał dziwna przypadłość, która nie pozwalała mu schować kłów na stałe wystających z jego ust. Przez to jego wymowa była tak daleka od poprawnej jak tylko się dało. Trzeba było naprawdę wytężać słuch i intelekt żeby zrozumieć, co baron artykułował. Każdy logopeda załamałby ręce nad tym przypadkiem, ale może nauczyłby barona, choć odrobinę wyraźniejszej wymowy. Nikt oczywiście nie odważył się jak dotąd zaproponować Williamowi takiego rozwiązania.

- Naprawdę? – Udałam zdziwienie - Z tego, co widzę to póki, co lokal nie ucierpiał, więc nie ma żadnych podstaw do składania skargi.

- W szrodku na pewno szą zniszczszenia - zaprotestował wampir - Zarasz szę przzkonszamy. Tylkosze nie moszna terasz wejszcz. Nie podoba mi sze to. Bardzo mi sze ne podoba.

- Dlatego właśnie tu jestem. Mamy zamiar rozwiązać tę kwestię i wejść do środka.

- To zróbcze cosz. Bo jak na rasze szedzicze a on szabija moich poddanych.

- Tak jak pan wspomniał baronie to lokal pana przyjaciół i pańscy przyjaciele wiedzą o nim dużo więcej niż MR, więc jeśli chcecie, aby tę sytuację zakończyć najszybciej jak się da, a raczej chcecie, prawda? To i dla mnie i dla pańskich przyjaciół byłoby najlepiej żebyśmy zaczęli współpracować. - Uśmiechnęłam się lekko na koniec tej pokrętnej wypowiedzi.

- Pszejszemy szę? Tutaj niedszeko. Lokal “Szalszona Osztrygsza”. Pójdżemy?

Vincent powinien pobierać wypłatę nie tylko jako telepata, ale jeszcze jako medium, bo przewidział taki obrót sprawy. Baron chyba zamierzał zafundować mi drinka, co tylko obudziło moją dodatkową czujność. Najpierw się denerwował, że to tak długo trwało a sam zamierzał jeszcze przedłużać rozmowę. Moim zdaniem ewidentnie grał na zwłokę.

- Oczywiście, tylko, że im dłużej nam zejdzie tym dłużej to - wskazałam dłonią lokal “Wiecznie Młodzi” będzie trwało.

- Szlaszg. Masz raszje, hyszlu. Masz raszje. Co zamieszasze z nim zrobisz?

- To co nakazuje procedura. Obezwładnić i przewieźć do MR na przesłuchanie. – Nie dałam się podpuścić jego próbie i trzymałam się procedur i nakazów.

- Proszedura, bszdura. A szo ze sztratami. Że szarganą reputaszją? Szo z tym? Kto mi ... nam ... pokryszje szkody? Hszę?
Spojrzał na mnieroźną miną.

- Naprawdę chce pan teraz mówić o zadośćuczynieniu za szkody, kiedy nie wiadomo, jakie są i jakie jeszcze mogą powstać? – Zapytałam.

Baron próbował innej strategii żeby przeciągnąć naszą rozmowę, zaczynało mi to działać na nerwy.

- Chszcze miesz pani szłowo sze w razie szego moi przyjaszele otrzymają sztoszowne rekompenszaty. Tylko tyle.

- Wie pan dobrze baronie, że to nie moja praca i nie moje kompetencje. Szacowanie i wycenianie zostawiam tym, co się na tym znają. Rozmawiam z panem w innym celu – postanowiłam porzucić te oględne gadki i przejść do rzeczy. – Chciałabym uzyskać konkretne informacje dotyczące lokalu „Wiecznie Młodzi’ a jeszcze konkretniej miejsca gdzie zamknął się pracownik MRu z pańskimi poddanymi. Pozwoli pan, że będę jeszcze bardziej precyzyjna. Chcę żeby właściciel lokalu albo pan – skłoniłam głową w stronę kłów jego baronatowości - zdradził mi gdzie zostało ukryte awaryjne wyjście z pokoju menadżerskiego w „Wiecznie Młodych”.
 
Ravanesh jest offline