Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-01-2013, 09:36   #11
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Vannessa Billingsley nie patrzyła jak wychodzą z pokoju. Zajęła się dalszym studiowaniem akt. Robiła sobie notatki. Szczególnie zaciekawił ją ten bukiet wrzosów w rękach jednej z ofiar. W obecnym czasie trudno było je znaleźć. Oczywiście istniały hodowle pod Londynem. Wiedźma wiedziała, że stosuje się je jako ochronę przed Bezcielesnymi pewnych typów. Chciała obejrzeć te rośliny na własne oczy. Interesowała ją również kariera ojca ofiary. Takie informacje można było wyciągnąć z Działu Kadr. Zebrała notatki i wyszła z gabinetu, który im przydzielono. Billingsley jeszcze nie zdążyła się zapoznać z rozkładem pomieszczeń w budynku. Dlatego musiała trochę pokrążyć po budynku zanim znalazła właściwe drzwi. Grzecznie poprosiła o akta Charlesa Pateneczko. Równie grzecznie została poinformowana, że pełna teczka będzie na rano. Nawet szybciej niż się spodziewała. Podziękowała zatem i wyszła.

Idąc korytarzem ministerstwa zastanawiała się gdzie może być Hesington. Wypadałoby oczywiście poinformować ostatniego członka ich grupy o wydarzeniach w lokalu „Wiecznie młodzi”. Znalezienie go też zajęło jej trochę czasu. Popytała tu i ówdzie i znalazła.

Billingsley weszła do bufetu. W ręku miała teczkę z notatkami. Rozejrzała się po sali. Hensington siedział przy stoliku z jakimś mężczyzną. Wiedźma podeszła do nich.
- Musimy porozmawiać. - Stanęła przy nich.
Daniel popatrzył szybko na kobietę i wstał od stolika. Wolał nie zdradzać się z wieloma szczegółami przed ojczulkiem, a przecież wiedźma nie odszukała go bez powodu.
- Przepraszam na chwilę - powiedział do Czecha. - Dokończymy za chwilę.
Odeszli kilkanaście metrów w stronę baru, Daniel upewnił się że są poza zasięgiem słuchu mężczyzny.
- Co się stało?
Kobieta zajrzał do swoich notatek.
- Samuel de la Orre, ojciec jednej z ofiar zrobił wjazd na pewnego lokalu. Pojechali tam Harcourt, Rose i Fox.
- Jak zrobił wjazd? Nie rozumiem... - Daniel przypatrzył się kobiecie, po czym wskazał ruchem głowy ojczulka z którym rozmawiał - To też ojciec jednej z ofiar, Oktavii.
Trójka naszych pojechała, w tym egzekutorka... Nie zapowiadało się dobrze.
- Tej od bukiecika wrzosów?? - Zamyśliła się. - Zrobił wjazd i tyle. Nie znam szczegółów. - Rozłożyła ręcę w geście bezradności.
- Tej samej. Dusze ich wszystkich rzeczywiście zniknęły. Sprawdziłem wydaje mi się dość dokładnie. Ale teraz Czech mówi, że odnalazł ją... Może Samuel też coś wywęszył. Ja muszę spróbować wyciągnąć od ojczulka co wie. Jeśli chcesz pomóc, to zapraszam. - przez chwilę się zastanowił. - No bo chyba wiele w opanowaniu Samuela nie pomożemy.
- Mam inne plany. Te wrzosy są dość interesujące, dla mnie. Także nie będę ci przeszkadzała.
- Rozumiem. W takim razie spotkamy się później. Zostawię w pokoju informację dla reszty zespołu odnośnie tego co wyciągnąłem z protokołów z sekcji i patomorfologa. W skrócie, to najprawdopodobniej były wampiry z przemienionych fae, odmieńców lub istot tego typu. Skoro znaleźli przy ofiarach te amulety, nie zdziwiłbym się gdyby to było jakieś tałatajstwo zza muru. Jak skończę z Czechem, zawitam do naszych wiedźm na górze i przyglądnę się medalionom bliżej. Dzięki za informacje - Daniel skinął głową.
- W końcu jesteśmy drużyną. - Ironia była aż nadto wyczuwalna w tej wypowiedzi.
- A właśnie. - mężczyzna uśmiechnął się lekko. - przydałoby mi się kilka wspomagaczy, wiem że to twój departament. Nic specjalnego, ale człowiek nigdy nie wie kiedy może potrzebować dodatkowego kopa. Jak będzie na to czas to zaglądnę przy okazji do twojego królestwa, dobrze?
- Powiedz co ci potrzeba, to w wolnej chwili przygotuję.
- Nazwa wyleciała mi z głowy, ale zdarzało mi się używać kilkakrotnie takiej mikstury regenerującej i poprawiającej koncentrację. Białe takie, gęsta ciecz... - dość marnie mu szło ukrywanie zakłopotania. - I nie, nie była to amfa w płynie...
- Wiem o co ci chodzi. - Teraz ona się uśmiechnęła. - Będzie czekało.

Vannessa Billingsley wyszła z bufetu. Spojrzała na zegar wiszący. Zwykle o tej porze była już w domu. Destylacje i pilnowanie roślinek miało swoje zalety. Jedną z nich był unormowany czas pracy. Spokój, cisza. Teraz dostała nowe zadanie, będzie z pewnością musiała popracować w terenie. Uroki pracy dla MR. Uśmiechnęła się ponuro do swoich myśli. Sama chciała tu wrócić.
Jeszcze raz spojrzała na zegar. Po czym udała się pooglądać dowód rzeczowy w postaci wrzosów.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 05-01-2013, 21:24   #12
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Natłok informacji dotyczący sprawy nie był mu na razie potrzebny. Wędkowanie, jak nazywał to co chciał zrobić wymagało czystego umysłu i nieortodoksyjnego podejścia. Większość duchołapów szukało dusz działając podobnie jak aktywny sonar. Mówiąc w skrócie, wysyłali ostry impuls, ping, skupiony na jakiejś osobistej rzeczy ofiary ogniskującej jej kotwicę. I po odbiciu od szukanego celu określali kierunek, odległość, obecność. Metoda skuteczna ale nieco prymitywna i brutalna. No i standardowa do bólu, tak więc pojawiły się cwaniaczki które potrafiły zamaskować zabrane w ten sposób dusze swoim ofiarom. Wiesz że spodziewasz się przełamującego ataku frontalnego to najprostszą obroną jest nie czekać na niego tylko uciekać gdzie pieprz rośnie, czyż nie?
Daniel działał odwrotnie. Sonar pasywny. Zapuszczał wędkę i czekał na poruszenie i zainteresowanie rybek wokół niej. Wabił, zanęcał i czekał na odzew. Metoda była czasochłonna i męczące, ale zwykle dawała dobre rezultaty.

A teraz nic. Daniel był uparty i nie poddawał się łatwo. Spędził tam sporo czasu przy każdej z dziewczyn. Przeczytał dokładnie protokoły sekcyjne, pogadał z koronerem wykonującym badania pośmiertne. To był kolejny powód dla którego mu się spieszyło. Łowcy może i mają nienormowany czas pracy i są rozliczani z wyników. Personel mówiąc oględnie „normalny” pracował do 16.00 i jak każdy normalny człowiek krzywił się jak mu jakiś dureń kazał zostawać po godzinach. Daniel nie odpuszczał i solidnie zapracował na miano apodyktycznego, nadętego durnia. Jednak upierdliwość opłaciła się, patomorfolog zwrócił mu uwagę i rzucił nieco światła na “dziwność” wampirzych wkłuć, które podsłuchał od dziewczyn czytających akta.
Wykluczył od razu że to mistyfikacja, bo zęby wbite były idealnie w tętnice ofiar. Nie zgadzał się za to rozstaw. Medyk długo zasłaniał się koniecznością wykonania dodatkowych badań ale w końcu powiedział, że najprawdopodobniej wynika to z tego, że to nie ludzie zostawili te ślady. W sensie, że wampirami zostali najpewniej odmieńcy.
Daniel zamyślił się, nie było to często spotykane połączenie. Wampir- odmieniec lub fae, a raczej cała wataha bo przecież śladów było kilka i to o różnym rozstawie, także na pewno nie jeden wybitnie nienażarty bloodsucker, gryzący ofiary po pięć razy. Hmm... I ciągle nie dawała mu spokoju ta informacja że po pierwszych dwóch atakach liczba ukąszeń na ciałach pozostałych dziewczyn zwiększyła się. No przecież to nie możliwe prawda? Żeby one... zasilały same szeregi morderców?

Opuszczając Komorę był już pewien, dusze zostały... zabrane. Unicestwione? Usunięte? Nie znał wielu Martwych zdolnych do zrobienia czegoś takiego. Wyższy wampir, pewnie tak. Wiedział jednak że według przepisów MRu to groziła za to natychmiastowa i nieodwołalna czapa. Zabicie ciała i duszy... Więc po co ktoś potężny ryzykowałby tyle? Bo przecież ryzyko było wybitne, sprawcy musieli wiedzieć że wybierając za cele rodziny łowców sprowadzą na swoje głowy cholerne problemy. Co przywodziło na myśl jeszcze jedną ważną sprawę. Dane o rodzinach Regulatorów są objęte ścisłą tajemnicą, właśnie po to by takie rzeczy się nie działy. To oznaczało wyciek, kreta lub co gorsza...

Wieści rozchodziły się szybko, ale nie było się czemu dziwić. Ojczulek Charles Pateneczko szedł w jego kierunku, Daniel zaś starał się przywołać z pamięci szczegóły dotyczące jego osoby. Pracowali w MRze mniej więcej od tego samego okresu, ale nie w jednym zespole. Hensington nie zapominał twarzy i ludzi. Miał opinię fachury, sprawdzał się w polu.

- Oczywiście, Charles. Widzę, że już się rozniosło że siedzę w ekipie pracującej nad tą sprawą. Możesz być pewien... – zamilkł w połowie zdania patrząc na niego, bo przypomniał sobie jego córkę na stalowym stole sekcyjnym. Facet nie potrzebował teraz zapewnień o tym że Danny się postara i znajdą sukinsynów odpowiedzialnych za to co stało się z jego dzieckiem. – Chodźmy.

- Dostałeś tą sprawę, prawda? Mojej córki. - ton głosu Ojczulka był rzeczowy, wręcz zimny. Jakby facet patrzył na wszystko z oddali. Z perspektywy widza. Lub był na prochach.
- Wiem, gdzie ona jest. Ale muszę się upewnić i potrzebuję twojej pomocy.
- Tak, powołali cały zespół. Dobrzy w tym co robią, fachowcy. - Daniel ostrożnie dobierał słowa. - Zaczęliśmy dopiero.
Czech wyglądał... jak człowiek który stracił powód do życia, no i nie było się czemu dziwić. Pusty głos i spojrzenie.
- Oktavia? Odszukałeś ją? W jaki sposób?
- Nie odszukałem. Domyślam się. Ten amulet znaleziony w mieszkaniu. Jest ... spaczony. Sądzę, że tam jest Oktavia.

- Amulet jako kotwica? Ale dlaczego zostawili go na miejscu? - Danny zastanawiał się nad słowami Czecha. Zgadzało się z tym co mówił ich koordynator. Musi się przyglądnąć im uważnie. - Wszystkie cztery zostały zabezpieczone na miejscach zdarzeń. W jaki sposób są one spaczone?
- Wyciągnij jeden dla mnie z laboratorium. Wtedy powiem ci więcej. Masz moje słowo. Słowo ojczulka.
- Nic nie obiecuję. Ale powiedz mi jeszcze gdzie znajdę byłego męża twojej córki. Myślę że powinienem z nim pogadać. - Daniel spojrzał uważnie na ojczulka. - Dam ci znać odnośnie amuletu później.
- Wiem, że kręcił się kiedyś w takiej knajpie na Rewirze. “Śpiewający pingwin”. Zbierają się tam tacy jak on.
- Spotkajmy się tutaj jutro, wstępnie o 16.00. Powinienem już coś wiedzieć.

Pożegnał się szybko. Nie podjął jeszcze decyzji, najpierw sam chciał oglądnąć amulety. Poza tym... co czasami ciężko Danielowi było przyznać, nie była to przecież tylko jego decyzja. Powinien sprzedać temat reszcie zespołu. Delikatna sprawa wymagająca namysłu. Potencjalne zyski mogą być wysokie, ale... zachowanie Czecha było niepokojące. Za krótki kontakt, Daniel nie mógł go rozgryźć jeszcze, szczególnie po tym co usłyszał od Vanessy. Co odkrył i czego się domyśla? No no, ciekawe. Chyba dlatego Hensington tkwił dalej w MRze. Zagadki, zagadki, zagadki.
 
Harard jest offline  
Stary 09-01-2013, 18:32   #13
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
- Naprawdę? Ze wszystkich dostępnych wozów musiałeś wybrać właśnie ten?
Moja kwaśna mina musiała wyraźnie sugerować, co sądziłam o wyborze Foxa w kwestii samochodu.

No dobra czepiałam się. Wiadomo, że jechaliśmy tam oficjalnie, więc wszelkie łatwo dostrzegalne tego oznaki były jak najbardziej na miejscu, ale nie byłam w dobrym nastroju. Zamiast siedzieć w biurze i próbować rozkładać sprawę na części pierwsze, starając się przewidzieć kolejne ruchy zabójcy i pokrzyżować mu szyki my musieliśmy marnować czas na jakiegoś oszołoma, któremu puściły nerwy. Zdecydowanie mi się to nie podobało.

- Trzymaj - rzuciłam kamizelkę kuloodporną w stronę Vincenta - Brałam jak na siebie. Mam nadzieję, że nie będzie za ciasna - przyjrzałam się uważniej Foxowi i jego mało imponującej sylwetce - ani za luźna - dodałam utrzymując wyraz powagi na twarzy.

Fox spojrzał na mnie i otworzył tylne drzwi zdejmując tam rzeczy utrudniające ubranie kamizelki.
- Wiesz, w sam raz. Nie wiem, jakim cudem, myślałem, że będzie... Luźniejsza. W sensie więcej ćwiczysz z tymi mieczami i innymi maczetami.
W głosie Vina było słychać ewidentną ironię, ale ciekawe jakby się poczuł gdyby rzeczywiście był drobniejszy ode mnie.

- A co? Wolisz czarnego merca? Skończyły się. Jezu... Jak tu piździ.

- Niee. - Nadal z powagą przypatrywałam się wyczynom Foxa, ale udało mi się niepostrzeżenie zerknąć na samochód. Cholera to chyba nie był merc i telepata właśnie nie próbował mnie nabierać. No, ale jeśli nawet to byłby merc to na pewno nie był czarny, bo czarne logo MRu wyraźnie się odcinało na tle lakieru. - Po prostu to - wskazałam ręką logo MRu i koguta na dachu - kłóci się z wyznawaną przeze mnie ideologią fantomstwa.

Czyli bądź zawsze jak najmniej widocznym a najlepiej żeby nie widziano cię wcale aż do momentu, kiedy będzie już za późno.

- A Fantomom w czarnym nie do twarzy?

- Wiesz, co, gdybyś rzeczywiście załatwił czarnego merca to by napisu MR nie było widać. Hmmm, czyli jednak wolałabym czarnego merca. A Fantomom w czarnym jest bardzo do twarzy. Myślisz, że, po co tak często zakładam tę kuloodporną kamizelkę?

Vin parsknął śmiechem mocując się z kamizelką jednak nie powiedział, co go rozbawiło. Może chodziło o to, że ten typ kamizelek, którą ja miałam już na sobie a on próbował teraz założyć zwykle nosiło się pod ubraniem, ale równie dobrze mogło mu chodzić o cos zupełnie innego.

- A ja myślałem, żeby nie poznać się z znajomymi z gatunku para wielkiego, wydziaranego egzekutora.

- No wiesz, moda, wygoda i ochrona. Wszystko w jednym.

Vin skończył mocować się z kamizelką i zaczął zakładać ciuchy i się uzbrajać na nowo.
- I ciepło do tego te mistyczne znaczki... Do klubu muszę ją kiedyś założyć. Swoją drogą to jakaś tradycja operacyjnych? Gadać przed akcją, na której może polecieć ołów o modzie?

- Jak się denerwuję to zawsze dużo gadam - przyznałam - Chociaż normalnie też raczej sporo, ale gadanie o pierdołach mnie uspokaja.

- Mnie szklanka whisky i papierosy.
Vin wyciągnął szluga i odpalił, po chwili namysłu wysunął w moją stronę.
- Idzie się przyzwyczaić? – Zapytał.

- Nie palę- pokręciłam przecząco głową - i ja się nie przyzwyczaiłam. Zresztą w dniu, w którym się przyzwyczaję i przestanę się przejmować takimi akcjami to rzucę tę robotę.

- I co będziesz robić? Zostaniesz przykładną żoną? Sprzedawczynią w sklepie? Będziesz prowadzić bar? Nie sądzę by to było można zostawić za sobą od tak.

Spojrzałam zaskoczona na Foxa i wybuchnęłam głośnym śmiechem, szczególnie fragment z przykładną żoną mnie rozłożył.
-Ale wybrałeś dla mnie alternatywą wersję przyszłości. Z pewnością znalazłoby się coś ciekawego, co mogłabym robić zamiast pracy dla MRu.

Fox też uśmiechnął się.
- Zawsze możesz pisać książki o walce dobrych rycerzy z MRu z złymi Zdechlakami. Byłby popyt.

- Raczej nie.- Zdecydowanie pokręciłam głową - To byłby dla mnie krok w tył. Zresztą, jeżeli chociaż trochę znam siebie to nie będę musiała rzucać MRu właśnie z tego powodu. Nigdy nie przywyknę, bo o to właśnie w tym wszystkim chodzi. Odpowiedni poziom strachu utrzymuje cię w gotowości i każe myśleć, kiedy dzieje się naprawdę źle. Kiedy przestajesz się bać albo boisz się za bardzo to już praktycznie po tobie. Ale to tylko moje zdanie. Taki Samuel pewnie by się nie zgodził, albo nasza Egzekutorka Ava.

Zresztą sama natura, opatrzność czy cokolwiek innego, co było odpowiedzialne za nasze moce uznało, że Egzekutorzy mieli zepsuty instynkt, kiedy szło o odczuwanie strachu i dlatego wyposażono ich w Zmysł zagrożenia. Dla mnie ich wyczucie zagrożenia nie było niczym innym jak zewnętrznym sposobem na to żeby dać im znać, kiedy powinni się bać. Inni Łowcy dostali Zmysł Śmierci, więc kiedy wyczuwali Nieumarłego już sami z siebie wiedzieli, że należało być ostrożnym, podejrzliwym i przezornie odczuwać odpowiedni poziom lęku. Jak widać Wszechwiedzący Ktoś uznał, że przy Egzekutorach takie coś nie zdałoby egzaminu i dał im moc na miarę ich potrzeb. Tylko jak w takim razie miała się moja teoria w stosunku do Żagwi, którzy nie dostali absolutnie nic z tych rzeczy?

- Złoty środek we wszystkim. Chyba faktycznie na tym polega ta fucha. Chociaż nie... Jest jeszcze nasza pensja.
Uśmiech na twarzy Foxa wskazywał, że niezbyt poważnie podchodził do tego, co mówił.

- No i nie zapominaj o przepięknym miejscu, które czeka na każdego poległego Łowcę na cmentarzu. Najlepsza kwatera i inne bajery.

- O proszę, potrafisz żartować. A już myślałem...

- Co myślałeś?- Zapytałam mrużąc oczy, bo nie spodobał mi się jego ton.

Zaciągnął się papierosem jakby chciał zyskać parę sekund.
- Że to, co mówią o słynnej Emmie Harcourt to prawda. Mogę Ciebie o coś spytać? Związanego z naszą robotą?

- Tak naprawdę to możesz mnie pytać o wszystko, co tylko chcesz. Tylko, że ja nie na wszystko pewnie będę miała ochotę odpowiadać. – Stwierdziłam.

- Czemu przyszłaś do MRu?

Musiał zobaczyć moją niezbyt mądrą minę, ale tak mnie zaskoczyło to pytanie, że miałam problem nad zapanowaniem nad własna twarzą.
- Ha no takiego pytania się nie spodziewałam. Myślałam, że będziesz pytał o konkrety a nie o takie coś.
Potarłam nerwowo podbródek myśląc intensywnie, co mu odpowiedzieć. Burknąć, że to nie jego sprawa, nakłamać czy powiedzieć prawdę. Tylko, jaka była ta prawda? Sama już się w tym wszystkim pogubiłam. Dalej chodziło tylko o wiedzę i jej zdobywanie czy też już o coś zupełnie innego.

- Konkrety? W sensie o te plotki o nie spaniu i tak dalej? Czy o jakąś mroczną sprawę, o której szeptają po kątach? Albo o ulubionego drinka? Powód naszej pracy też jest konkretem.

- Konkrety, czyli informacje na przykład o mocnych i słabych stronach jakiś istot albo coś podobnego, a co do snu to nawet wampiry zapadają w letarg, czemu ja miałabym nie sypiać? – Zeźliłam się jak cholera, nawet Fox wyciągał te opowieści o nie spaniu, tak jakbym już nie była człowiekiem.
.
- Bo jesteś Emmą Harcourt - Żagiew zdusił niedopałka butem i uśmiechnął się - a co do słabych stron to wystarczy, że jedna osoba pokazała mi gdzie są tętnice, nerki i reszta całego syfu.

- To, że nikt nigdy nie widział jak śpię to nie oznacza, że tego nie robię, prawda?- Nie mogłam odpuścić - A niektóre stworzenia mają trochę inną budowę niż typowo ludzka, chyba, że interesują cię tylko słabe strony ludzi.

- Nie interesuje mnie zabijanie. A to, że ktoś mnie kiedyś uczył... Ale czekaj. To ja tu jestem od kręcenia ludziom w głowach a Ty zmieniasz temat. Dobra d’Arc to, jaką najbardziej przerażającą istotę kiedykolwiek spotkałaś?

- Mało precyzyjnie zadane pytanie. “Spotkałam” to znaczy według ciebie, że i ta istota widziała też mnie czy wystarczy, że tylko ja widziałam ją?

Przewrócił oczami.
- Fantomka. Wiesz, o co mi chodzi. W jaki sposób i za co ta straszliwa maszkara została ubita srebrnym mieczem przeznaczonym na potwory.

- Hmm – Aż mnie szarpnęło gdzieś tam w środku w trzewiach. Zwiesiłam na krótko głowę, żeby się opanować i podniosłam ją dopiero jak już uznałam ze udała mi się ta sztuka -Ta straszliwa maszkara jeszcze nie została ubita srebrnym mieczem i nie wiem czy kiedyś w ogóle zostanie.

- Kontynuuj proszę.

- A co tu jest do kontynuowania.- Wzruszyłam ramionami.

- Liczyłem, że mi opowiesz jak z tym walczyć.
Głos Vina stracił lekko kpiący ton.

- Z czym? Z własnym strachem? – O mały włos nie wybuchnęłam.

Telepata pokręcił głową.
- Zaskakujesz mnie d’Arc. Zaskakujesz. Dobra, widzę naszą Egzekutorkę. Chodźmy ratować zagubioną duszyczkę.

-Zagubioną? Naprawdę wierzysz, że de Orre nie wiedział, kogo brał na swoich zakładników?- Wróciłam do naszej wcześniejszej rozmowy, tej jeszcze w biurze.

Telepata spojrzał mi w oczy.
- Myślę Emmo, tak zupełnie poważnie, że jest chorym sukinsynem, który przekroczył pewną linię.

- Na taką odpowiedź liczyłam. - Pokiwałam głową usatysfakcjonowana - Chciałam usłyszeć od ciebie, że nie będziesz liczył na to, że facet cię nie zastrzeli tylko, dlatego, że jesteś człowiekiem. Bo nie będzie liczył, prawda?

- Emma. Nie zabijam, nie pracowałem w terenie, ale nie jestem jakimś popieprzonym idealistą.

Nie wiem, dlaczego to zrobiłam. Mnie samą to zaskoczyło. Zrobiłam krok do przodu i przyjacielsko wręcz poufale objęłam Foxa ramieniem i poklepałam go po plecach.
- No i bardzo dobrze, Vincent bo tacy to lądują w wariatkowie.
Cofnęłam rękę, ale nie dość szybko, bo Fox zdążył odwzajemnić uścisk, co jeszcze bardziej mnie zmieszało.

Poprawiłam coś przy ubraniu starając się ukryć skrępowanie i władowałam się na tylne siedzenie samochodu.

- Ej, bo to powoli zaczyna przypominać scenę z filmu tuż przed śmiercią jednego z bohaterów, tego z większą wiedzą. A ja się nie nadaję na mściciela. – Rzucił Vincent.

- Nie mam pojęcia, o jakim filmie mówisz ani dlaczego nagle zacząłeś mnie nazywać d’Arc. Kolejna nie wyjaśniona tajemnica wszechświata. – Odpowiedziałam.

Telepata zaśmiał się.
- Widzisz d’Arc. Wszechświat jest ich pełen, nie tylko Fantomkom można je mieć.
Vincent odwrócił się i podszedł do Egzekutorki wyciągając z kieszeni kluczyki od samochodu.

Przeanalizowałam jeszcze raz moje sentymentalne wystąpienie i doszłam do wniosku, że ujrzałam w Vincencie młodszego brata. Nie żebym miała kiedykolwiek brata albo siostrę. Rodzice nie zafundowali mi innego rodzeństwa, nawet przyrodniego gdzieś na boku, ale chyba tak się właśnie człowiek czuł, kiedy od dzieciństwa pętało się za nim jakieś gówniarstwo. Trochę przypominało to tę specjalną aurę, którą otaczał się Kantyk i sprawiał, że ludzie chcieli mu pomagać i go chronić. Ale czy Vincent mógłby...Do diaska, przecież był telepatą, oczywiście, że mógłby coś takiego zrobić. Ale czy odważyłby się użyć swoich mocy na mnie? Trzeba będzie zbadać tę kwestię.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 09-01-2013, 21:46   #14
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Vincent Fox, Ava Rose, Emma Harcourt


Samochód Grupy Szybkiego Reagowania nie należał ani do najszybszych, ani do najbardziej komfortowych. Ale był bezpieczny, a to na Rewirze było najważniejsze.

Jechali przez zasypywany śniegiem i deszczem Londyn w tempie dalekim od „szybkiego reagowania”. Ot, po prostu, toczyli się przed siebie, aż do celu.

Aby wjechać na Rewir trzeba było przedostać się przez któryś z mostów oddzielających „dzielnicę Martwych” od dzielnic żywych. To uproszczenie nie było do końca precyzyjne. Ostatnio granice pomiędzy Rewirem a „resztą metropolii” zacierały się. Coraz więcej Żywych

zamieszkiwało i funkcjonowało w obrębie „Umarlakowa”, podobnie jak i coraz więcej Martwych „żyło” na terenie pozostałych dzielnic stolicy. Mądre głowy nazywały to dyfuzją, przenikaniem się granic, budową zaufania i koegzystencją. Regulatorzy wiedzieli swoje. Po prostu było za mało kompetentnych ludzi, by utrzymać Zdechlaków w ich getcie.

„Wiecznie Młodzi” było średniej klasy nocnym klubem przerobionym ze starego, portowego magazynu. Na granicy rewirów zmiennoksztaltnych i włości barona Williama. Wampira Starej Krwi nudnego, jak brazylijskie przedfenomenowe tele-nowele i z poczuciem humoru pracownika skarbówki. Doświadczonym pracownikom MRu znany był z tego, że zatrudniał całą masę wyszczekanych papug, a ci prawnicy uwielbiali wytaczać procesy regulatorom.

Teren wokół lokalu otaczała spora gromada gapiów, by nie powiedzieć tłum. Co najmniej setka ludzi i zapewne Martwych, bo Zmysł Śmierci Emmy szalał na pełnych obrotach, podobnie jak szósty zmysł zagrożenia Avy. Większość, mimo psiej pogody, ubranych jak na neo-gotyckie party: długie skórzane płaszcze ze skóry, pieszczochy, koronki i ostry, sceniczny makijaż. Typowa zbieranina miłośników dymania przez wampiry i zmiennokształtnych – bo w tej dziedzinie zombie, jak we wszystkich innych, były wyraźnie pokrzywdzeni. Jakoś niewielu było chętnych na miłosne igraszki z rozkładającymi się truposzami, poza wyjątkowo nieliczną grupą nekrofilii i turpistów.

Za tym wesołym zbiegowiskiem stały trzy samochody MRu, dwa policyjne wozy oraz ... straż pożarna. Po co przyjechali ci ostatni, było niewyjaśnioną zagadką tej nocy. Jedną z wielu. Umundurowani policjanci i żołnierze z ministerialnego GSRu zajęli pozycje bojowe, w kluczowych miejscach, uniemożliwiając wejście lub wyjście do „Wiecznie Młodych”.

Przed wejściem czekał na nich łysiejący i niski negocjator MR-u, którego nazywano „Grajek”. Nikt nie wiedział dlaczego. Grajek nazywał się Freddie Anderson i był spoko gościem, który całkiem nieźle radził sobie w wyplątywaniu Łowców z różnych nieciekawych incydentów natury społecznej. Jednym słowem tuszował mniej poważne pomyłki przy pracy, w której ucierpieli ludzie. Ale robił to naprawdę fair i nawet pokrzywdzeni przez łowców postronni obywatele, nie narzekali.

Widząc znajome twarze Freddie ruszył w ich stronę, czerwony od mrozu na twarzy. Dyszał przy tym, jak astmatyczny hipopotam. Niewielki, ale masywny.

- Ale pierdzielnik, mówię wam – powiedział zamiast „dzień dobry” czy „dobry wieczór”. – Samuelowi walnął bzik. Trzeba szybko wyciągnąć go ze środka. Przekonać, by wypuścił ludzi.

Wskazał palcem kogoś w tłumie. Blady, łysy, ubrany w staroświecki surdut, zębaty mężczyzna.


Wiedzieli, kim był ten łysy nieumarły. Baron William. Oczywiście w asyście swoich przydupasów. Eleganckich, młodych, zadbanych, uśmiechniętych ludzi sukcesu. Lub pozorujących na takich.


- Dobra. Kto idzie na górę przegadać tego bęcwała. Niech wypuści ludzi. I ktoś musi pójść uspokoić nieco Williama. Ja nie mam odpowiednich uprawnień.



Daniel Hensington

Rozmowa z Czechem nie należała do specjalnie budujących. Daniel rozumiał go jednak. Pewnie, będąc na jego miejscu, działałby podobnie. Idąc jednak korytarzami MRu do „laboratoriów” miał dziwne uczucie, że Pateneczko wydaje się wiedzieć o sprawie więcej, niż miał ochotę powiedzieć. Że wie coś, czego ani Danielowi, ani nikomu z Zespołu w tak krótkim czasie nie udało się dowiedzieć.

Do miejsca, w którym przechowywano dowody rzeczowe w sprawie „Nasza krew” nie było łatwo się dostać. Trzy wewnętrzne kontrole, niczym trzygłowy cerber, strzegły tajemnic MRu przed nieproszonymi intruzami. Również przed Łowcami o niewystarczającym stopniu uprawnień. Uzbrojeni ochroniarze, mistyczne kręgi, zamki na solidne klucze i kraty. Mały Ford Knox. Ale tutaj skarbami były zakazane niegdyś księgi – obecnie źródło wszelakiej wiedzy na temat Fenomenów i magii oraz tajemnicze relikwie i artefakty gromadzone podczas spraw realizowanych przez MR od momentu jego powstania.

Strażnicy sprawdzali uprawnienia Daniela wyjątkowo skrupulatnie, nim został wpuszczony do małego pomieszczenia biurowego o pomalowanych na zielono ścianach.

- Formularz – kobieta, która weszła do środka była kiedyś dobrą przyjaciółką Daniela.

Nazywała się Madison Conolly i była utalentowaną zaklinaczką duchów. Wicckańską czarownicą. Dobrą.

Była, po pewna nieistotna różnica zdań w sprawie, której Hensington nie pamiętał, zrobiła z nich „milczących kumpli”. Znaczyło to mniej więcej tyle, Madison nie odzywała się do Daniela, jeśli nie było to absolutnie konieczne. Tak jak teraz.

Sprawdziła wypisany formularz i nie mogąc się do niczego doczepić wyszła po amulet.

- To jeden z czterech – powiedziała spokojnie kładąc go przed Danielem. – Znasz zasady.

Znał. Mógł dowolnie oglądać materiał dowodowy pod warunkiem, że nie wyniesie go z tego pokoju. To była standardowa procedura dla tego typu przedmiotów, póki nie ustalono do końca z czym tak naprawdę mają do czynienia.

Daniel spojrzał na wyrzeźbiony w kamieniu przedmiot.


Wyglądał paskudniej, niż na zdjęciu.

- Symbol został zidentyfikowany jako znak bractwa Duchowa Szkocja. W Londynie mają tylko jedno zgromadzenie. Przewodzi im niejaki Ruaraidh Marshall. Adres masz na tej kartce. Nic więcej o nich nie wiemy. Sam przedmiot nasycony jest dziwną magią. Nie wiemy nic więcej. Ale pracujemy nad tym. Wydaje nam się, że ten wzór ostu to nie tylko symbol rośliny, lecz coś w rodzaju labiryntu. Albo układanki.

Spojrzała na Daniela z nieprzeniknioną twarzą.

- Teraz cię z nim zostawię. Jak będziesz chciał wyjść, daj znać. Ale znasz procedury.

Znał. Bez cienia uśmiechu Madison opuściła pokój. Daniel został sam z dziwnym kamieniem na stoliku. Już z tej odległości wyczuwał od niego zawirowania Całunu. Aż bolały od tego opuszki palców. Energia wręcz chciała wyrwać się ze środka.

Hensington miał złe przeczucia.


Vannessa Billingsley


Niecały kwadrans później Vanessa siedziała już w swoim królestwie – w destylatorni i przez powiększające szkło przyglądała się gałązce wrzosu, jaki otrzymała z magazynów sprawy.

Kwiaty były prawie świeże, co budziło uzasadnioną wątpliwość. To nie była pora na kwitnienie wrzosu. Miała do czynienia z odmianą z hrabstwa Moray z północnej części Szkocji, co stwierdziła porównując próbkę z atlasowymi informacjami. W co, jak w co, ale w albumy z ziołami, roślinami, grzybami, porostami i owocami to MR był zaopatrzony wręcz niesamowicie. Tutaj specjalista od zielarstwa dopiero mógł rozwinąć skrzydła. Wystarczyło mieć czas i wiedzieć, gdzie szukać, a można było dowiedzieć się naprawdę wielu ciekawych rzeczy o prawie każdym zielsku rosnącym na Wyspach przed i po Fenomenie.

Ciężka sprawa. Moray było za Murem. czyżby kwiaty pochodziły stamtąd? Ciężko było to stwierdzić. Po wykonaniu jednak kilku telefonów i posłaniu dwóch gońców Vanessa wiedziała, że jutro do południa wykluczy lub potwierdzi szklarniowe pochodzenie wrzosu. Jeśli okaże się, że żadna z druidzkich szklarni nie hoduje tej odmiany wrzosu, to hipoteza pochodzenia „zza Muru” stanie się coraz bardziej prawdopodobna. To nie było dobre. Nic, co wychodziło Zza Muru, nie było czyste. Niosło w sobie ładunek jakiejś potwornej, wypaczającej, chaotycznej mocy. Tak Vanessa słyszała.

Potem przyszła kolej na sprawdzenie wrzosu w nieco inny sposób. Vanessa wygodnie usiadła w fotelu i ujęła fioletową łodyżkę w palce. Uwolniła swoją moc wczuwając się w energię rośliny. Przeszył ją dziwny dreszcz i poczuła, jakby gdzieś, na progu widoczności, tam gdzie kończy się przestrzeń ogarniana przez ludzki zmysł wzroku ktoś stał. Ktoś, albo coś, bo nie była w stanie tego stwierdzić.

Odwróciła się szybko, ale wrażenie obecności znikło. Rozwiało się. Pozostawiło na ustach smak ... smutku. Jakby pyłu. Gorzkiego i paskudnego. Jak cmentarna, pełna iłu gleba.
 
Armiel jest offline  
Stary 15-01-2013, 21:47   #15
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Vannessa aż się cała wzdrygnęła. Nie należała do osób strachliwych, zwłaszcza jeżeli chodzi o rzeczy nazywane przed Fenomenem paranormalnymi. Teraz to one były normalne, jak na ironię. Nie bała się umarlaków, nie aż tak, z racji wykonywanego zawodu.
Gamch Ministerstwa Regulacji był dobrze chroniony, bardzo dobrze. Teoretycznie prawie nic nie powinno się tu przedrzeć. Teoretycznie. A fakt, że ów wrzosik mógł pochodzić zza Muru powodował, że na tę jedną chwilę Billingsley wierzyła mniej w ochronę MRu. Ale wrzos należało sprawdzić i to dokładnie. Dlatego pomyślała o jakiejś asyście. Niestety z jej nowego zespołu nie było nikogo pod ręką. Ponad to żadne z nich nie było wiedźmą czy choćby siostrzyczką.

Wyszła więc z destylarni i udała się na poszukiwanie odpowiedniej osoby. Idąc długimi korytarzami gmaszyska, a w zasadzie błądząc nimi, zastanawiała się kogo poprosić o pomoc.
~Wiedźma będzie najlepsza.~ Pomyślała czytając tabliczki na kolejnych drzwiach. ~Cholera, one gdzieś tu muszą mieć swoje gniazdo.~ Drzwi wyglądały znajomo, pomalowane białą farbą olejną. Vannessa spojrzała na tabliczkę na nich.



Piktogram przestawiał kobietę i mężczyznę. Stała pod toaletę. W zasadzie to musiała z niej skorzystać.
Ulżywszy swojemu pęcherzowi i umywszy ręce opuściła to pomieszczenie, gdzie nawet król piechotą chadza.
- Uwaga!! - Ktoś krzyknął gdy Vannessa energicznie otworzyła drzwi. Niewysoka kobieta ostrożnie wyjrzał zza nich. Jej oczom najpierw ukazała się luźna czarna suknia z kwiecistym wzorem. Dopiero później podniosła wzrok na twarz.
Abigail Nash



Ta wyższa o głowę od Vannessy, pulchna Murzynka o krótkich blond włosach, stała opierając się o drzwi.
- Gotowam pomyśleć, że uciekasz z pokoju kochanka, po tym jak jego żona wcześniej wróciła z pracy. - Klepnęła Vannessą w ramię jednocześnie dudniąc palcami drugiej ręki o drzwi. Właściwie to dudniła paznokciami. Długimi, saranie wypielęgnowanymi i perfekcyjnie wymalowanymi paznokciami.
Vannessa uśmiechnęła się nieznacznie.
- Proszę , proszę. Wylazłaś ze swojej piwnicy. Przyszłaś odwiedzić koleżanki po fachu??
- Nie rozumiem. - Billingsley zamrugała kilkukrotnie. Po czym zdała sobie sprawę, że tuż obok są drzwi, których szuka.
- Wiedźma?? - Wypaliła tylko.
- Normlanie obraziłabym się moja droga. - Abigail nie opuszczał dobry humor. Zresztą znana była ze swojego wesołego usposobienia. Żartami sypała z rękawa przy każdej okazji. Szczególnie celując w te co pikantniejsze.
- Druid, to znaczy. Szukam druida i znalazłam ciebie. - Vannessa skazała oboma rękoma na swoją rozmówczynię.
- Ty też nim ponoć jesteś??
- Tak, tak. Ale potrzebuję pomocy drugiego druida.
- Ah, tak??
- Mam na dole taką jedną roślinkę.
Lekkie uniesienie brwi miało zachęcić Vannessę do kontynuacji i było jedyną reakcją zdradzającą zainteresowanie rozmówczyni.
- Być może pochodzi ona zza Muru.
- Muru?? - Abigail szeroko otworzyła oczy nie kryjąc już zainteresowania i zdziwienia.
- Być może. - Odparła ostrożnie Billingsley.
- Brzmi ciekawie. - Murzynka szybko przybrała poprzedni wyraz twarzy.
- Próbowałam już ją sprawdzić. Coś tam jest. Tak mi się wydaje. Ale...
- Nie chcesz tego sama sprawdzać??
- Dokładnie.
- Prowadź zatem to swojego królestwa. - Korpulentna Murzynka ujęła niższą kobietę pod rękę i obie ruszyły w stronę schodów.
Vannessa wprowadziła drugą wiedźmę do destylarni.
- Uuuuuuuu... - Abigail uśmiechnęła się szeroko . - Destylarnia. Zawsze mnie zastanawiało gdzie wy chowacie to co upędzicie??
- Upędzicie?? - Vannessa udawała zdziwioną.
- Bo uwierzę, że wykorzystujecie ten sprzęt tylko do robienia mikstur dla całego MRu. - Blondynka klepnęła brunetkę w ramię śmiejąc się przy tym
- To uwierz lepiej. - Vannessie też udzielił się wesoły nastrój. - A tak na poważnie. Chcę żebyś mnie ubezpieczała. Może jestem przewrażliwiona, ale nie chcę ryzykować.
- Ma się rozumieć. Dobra to co mam robić??
- Sprawdź czy czegoś lub kogoś tu nie ma. - Wyjaśniła rzeczowo Billingsley. - Ale poczekaj aż ja zacznę sprawdzać roślinę. I w razie czego...
- Jasne. - Znowu uśmiech pojawił się na twarzy Murzynki, tym razem było odrobinę złośliwy. - Od tego jesteśmy, by chronić.
Vannessa ponownie ujęła roślinę, chociaż teraz ręce jej lekko drżały. Starała się to jednak ukryć. Przycupnęła na skraju fotela, zupełnie jak gdyby jego siedzisko parzyło. Powoli skierowała swoją moc na roślinę starając się ją dokładnie sprawdzić.
Abigail Nash również się przygotowała.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 16-01-2013, 18:41   #16
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Madison. To pewnie to szkolenie w Liverpoolu... Owszem, nie zachował się elegancko, ale mogła by sobie już odpuścić. Przecież nic wielkiego się nie stało. Drobna różnica zdań przy setce słuchaczy. Może i troszkę przeholował, może za dużo wytrawnej, boskiej w smaku sherry do kolacji, ale na wszystkich bogów morza, przecież to było lata temu. Przepraszał raz, bo tak miał w zwyczaju. Więcej razy się nie powtarzał, ale najwyraźniej odebrała to jak... cholera jedna wie co. No i akurat na nią musiał trafić. Tyle że Daniel nie poddawał się łatwo, a miał zadanie do wypełnienia. Wyłamał palce aż coś tam trzasnęło w stawach znajomo. Poruszył nimi szybko jak pianista przed występem, korzystając że stała już do niego plecami. Rozglądnął się uważnie szukając weneckich luster, bo przecież kamery nie miały prawa tu działać nawet ze znakami ochronnymi mocnymi jak diabli. Procedury znał i owszem, ale przecież wszyscy wiedzą po co są zasady. Nie podjął jeszcze decyzji, ale opcje chciał mieć dostępne.
- Jeśli można, panno Conolly. – uśmiechnął się uprzejmie, wołając zanim zatrzasnęła drzwi. Naprawdę nie miał zamiaru jej irytować. - Chciałbym oglądnąć wszystkie cztery, razem z metryczkami. Muszę wiedzieć którą znaleziono przy którym ciele.
- Zobaczę, co da się zrobić.
- Będę wdzięczny. – uśmiechnął się ponownie.

No dobrze. Daniel naprawdę nie podjął jeszcze decyzji, wszystko to było jakieś dziwne. Co Czech mógł wyciągnąć z medalionu, czego nie mógł zrobić zestaw wiedźm i siostrzyczek siedzących nad nimi w MRze? Zaczynało go to intrygować. Może jednak Ojczulek potrzebuje dowodu rzeczowego w innym celu?
Czekał grzecznie aż Madison przyniesie resztę z kasy pancernej i rozkładał swoje zabawki. Dużo ich nie było, talia kart i kubek z kawą, notes z ołówkiem. Zamierzał do sprawy podejść ostrożnie.

Na początku dokładne oględziny. Poprosił znowu Madison do pokoju by udostępniła mu zestaw lup i statyw. Poza tym jak dalsza część możliwego planu miała zadziałać musiała być w pobliżu i przyzwyczajona do częstych próśb i wizyt w pokoju. Po chwili siedział wpatrzony w amulety, szukając podobieństw, różnic, czegoś co zdradzi do czego służą i skąd przywędrowały do Londynu. Wzory na pozór były takie same. Znaczy się były takie same – Dany uśmiechnął się do swoich myśli. – Różnice wynikały raczej nie z celowej dyferencjacji, ale drobnych ułomności przy ręcznej produkcji. Nie były to błyskotki rodem z Ikei masowej produkcji. No i wiedźmy miały rację, wzór ciągnięty był jedną linią układającą się w labirynt wstęgowy. Hmmm... Pułapka na duszę? Kondensator? Co to było? Jaką to pełniło rolę?
Dalsze oględziny nie przyniosły nic nowego. Żadnych run, liter, oznaczeń. Medalion był stary, a przynajmniej na taki wyglądał, Daniel nie był ekspertem w tej dziedzinie, zapisał sobie żeby zasięgnąć opinii znajomego fachowca.

No to jedziemy dalej. Najpierw krąg Raffarda i Sigil Bramy. Karty ustawiane na stole tworzyły ochronną barierę. Dla postronnego obserwatora mogło się wydawać że Daniel właśnie gra w „Ptaki”, sypiąc nimi jak popadnie. Moc układu wynikała nie z precyzji ustawienia, ale zestrojenia ich z aurą i Całunem. Sprawdził wszystko raz i drugi, nie chciał ryzykować na tym etapie pomyłki. Ustawił medalion znaleziony przy Oktavii w centrum wzorca. Usiadł i dostroił się.
- Come on, old boy. Co kryjesz w środku?
Nic panie duchołapie absolutnie nic, bibelot odpowiedział spokojnie z tajemniczym uśmieszkiem.

Daniel wzmógł nacisk i koncentrację. Karty zdawały się pulsować bladoniebieską poświatą, a kolejne śmigały mu w rękach kiedy tasował, przekładał, szukał tej odpowiedniej by dodać ją do równania.
Rytuał, o przepraszam morderstwo, które się odbyło za pomocą medalionów fascynował go już bez reszty. W jaki sposób można... zabrać duszę? Kropla potu spłynęła do kącika oka, ale Hensington nie mógł się ruszyć, by zrobić coś z irytującym pieczeniem. Kulminacja wysiłku wymagała absolutnej koncentracji... Poczuł strach, uderzenie panicznego przerażenia bijące od strony medalionu. Emocje ofiary? Tak, chyba tak. Mdlący, nieokreślony strach... Żadnej innej emocji. Bólu, chęci ucieczki, tylko strach. Nic poza tym. Żadnego śladu, którym mógłby pójść, zawirowania Całunu, obecności. Pustka. Napierał coraz mocniej, tuż przed wyczerpaniem swoich sił poczuł coś. Aurę, muśnięcie woli, nie był w stanie tego sklasyfikować, wyjaśnić. Nie miał pojęcia co to było, aura samego artefaktu, czy tego kto go używał... Przerwał koncentrację i osunął się na oparcie krzesła, łapiąc spazmatycznie powietrze.

Kilka długich chwil dochodził do siebie, ocierając czoło chustką wyjętą z kieszeni garnituru. Dojrzał też do decyzji. Musi pożyczyć sobie jeden z amuletów, zobaczyć czy Czech może podsunąć mu coś pod nos. Sam nie wyciśnie z tego nic więcej, a wiedźmy działają wolno i mogą utknąć w tym samym miejscu co on...

- Madison? Mogę cię prosić? – Zanim kobieta otworzyła drzwi, zastanawiał się nad wyborem strategii. Chyba prosta „zawierucha” będzie najlepsza.
- Skończyłeś? – Uuuch znowu arktycznym powietrzem powiało od Morza Północnego. Aż dziw że szron nie zaczął osiadać na szybach.
- W zasadzie tak, ależ fascynujące są te cholerne amulety. Zresztą sama przecież wiesz, nie muszę ci mówić. Udało wam się odkryć tą panikę ofiary? Ależ co ja mówię, przecież to oczywiste! To akurat rzuca się w oczy od razu... – Daniel tak grał podekscytowanego, spasionego dzieciaka przed szybą sklepu ze słodyczami, że jeszcze chwila i sam sobie uwierzy. – To naprawdę zajmujące! Osoba bardziej skrupulatna i dokładna mogłaby się pokusić o napisanie dysortacji, nie często trafia się taki artefakt, prawda? Sama zobacz!
Pomimo tego. że przed poproszeniem Madison do środka wszystko ładnie poukładał w pudełeczkach i podopinał metryczki, teraz rzucił się zdejmować pokrywki. Głównie po to by pokazać że wszystkie cztery sztuki były na miejscu.
- Od początku mieliście rację. Labirynt. Na tych dwóch później znalezionych też. - Wyjął je i podał kobiecie nie dopuszczając do głosu ani nie pozwalając się cofnąć od stołu. – A tu? Widzisz? Niedoróbka twórcy? Chyba tak!
Już wyjmował jej z rąk dwa podane wcześniej precjoza i wpychał następne.
- Hensington, do cho...
Przerwał jej w pół zdania.
- Dobra, dobra. Przecież już sobie idę... – uśmiechnął się rozbrajająco. – Wiem że jest późno.
No i znowu wyjął jej z ręki amulet odkładając na swoje miejsce.
- Masz protokół potwierdzenia odbioru? Nie? Czekaj tam chyba je widzę na biurku. O mam. Zgadza się wszystko? No ale co myślisz o tym cholerstwie. Tak prywatnie. Po co je zostawiają na zwłokach? Przecież to nie robota serial killera by zostawiać po sobie wizytówkę. Zresztą popatrz. - Znowu wyjął dwa amulety. – Wygląda na antyczne, wiekowe bo ja wiem... Jaki mają w tym cel? Może to służy do... przesłania duszy? Taki przystanek początkowy? Pierwsza brama portalu...
Conelly już mocno poirytowana wyrwała mu z dłoni medalion, który wirował hipnotycznie pomiędzy poruszającymi się palcami Daniela, jak żeton do gry. Uraczyła go krótką wiązanką i odłożyła przedmiot do pudełka, po czym nabazgrała podpis na dokumencie i niemal siłą wypchnęła go za drzwi, bo Daniel jeszcze dwukrotnie chciał wracać do pudełek nie przestając paplać.

Wreszcie drzwi trzasnęły, a Daniel uśmiechnął się wrednie. Amulet Oktavii tkwił w jego kieszeni. Prosty sposób iluzjonistów cyrkowych. Zamieszanie, odwrócenie uwagi w stylu „patrz na prawą rączkę i lewą zwinę ci zegarek”. Ważne że skutecznie. Zszedł po schodach parę pięter i wszedł do przydzielonej kanciapy.
Co dalej? Trzeba zaczekać na resztę zespołu. Szczeniacka sztuczka z medalionem to dopiero początek. Z Czechem nie może spotkać się sam, musi poprosić egzekutorkę o wsparcie. Może jeszcze ktoś by się przydał. Zachowanie Czecha było dziwnie podejrzane, Daniel nie ufał mu za grosz. Amulet musi także wrócić na swoje miejsce najdalej jutro wieczorem, Conelly mu oczy wydrapie, jak się zorientuje. A przecież wcześniej czy później tak będzie. Złapał dyżurnego gońca i poprosił by przekazała technicznym, że jak jego ekipa będzie zdawać broń, chce z nimi porozmawiać. Tą samą wiadomość pchnął do referatu transportowego kiedy będą zdawać samochód i na bramę do portiera. Teraz zaś z filiżanką Earl Greya mógł się rozłożyć wygodniej przy biurku i zabrać za dokładne przestudiowanie akt wszystkich czterech przypadków.
 
Harard jest offline  
Stary 20-01-2013, 17:29   #17
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Vincent jeszcze w samochodzie zrobił nam krótki wykład na temat osobowości Samuela. Większość wiedziałam, części się domyślałam, ale teraz mieliśmy to na piśmie potwierdzone przez jakiegoś specjalistę od głowy. Kiedy Żagiew skończył swój monolog zamknął usta i zapatrzył się gdzieś w przestrzeń. Tylko jego palce wybijały nerwowe stacatto wskazując poziom zdenerwowania telepaty. Ja też zamilkłam. Siedziałam bez ruchu wbijając wzrok w ciemność za oknem. Chyba nawet bezwiednie włączyłam moje ukrywanie. Takie sytuacje jak ta teraz były dla mnie podwójnie stresujące. Mieliśmy iść walczyć ze „swoimi”, poza tym wiedziałam, że gdyby zrobiło się tam naprawdę gorąco moje moce raczej mnie nie uratują i jak dostanę kulkę między oczy to zwyczajnie dołączę do Zdechlakowej większości.

Kiedy dotarliśmy do “Wiecznie Młodych” otuliłam się mocniej płaszczem, przywitałam się z Freddiem i wciągnęłam głęboko przez nos powietrze starając się wywąchać miazmaty śmierci. Rezultat mi się nie spodobał.
- Dużo ich tutaj – mruknęłam do nikogo szczególnego.

Vincent wyjął taser i dwie zapasowe baterie. Jego broń jak zauważyłam miała dodatkowy przełącznik w natężeniu mocy. Zdechlaki nie zawsze rozumiały, że mają poczuć prąd. Obudowę dodatkowo zdobiły znaki chroniące elektronikę. Potem wyciągnął pistolet i przygotował go do strzału przenosząc wzrok na mnie i uśmiechając się samymi ustami.
Przed barem skinął Grajkowi głową i uśmiechnął się na powitanie, ewidentnie lubił się z negocjatorem.
- Zatańczę z naszym funflem.
Vincent w końcu odzyskał głos, a z nim nawet swój lekki ton odpowiedzi. Chociaż lekko drżąca dłoń, którą wyciągnął paczkę papierosów tylko po to by ją zaraz schować mówiła coś innego.
- Czyli to na mnie spadnie konwersacja z baronem - bardziej stwierdziłam niż zapytałam. - Może byś nas wprowadził Freddie i streścił, co już Samuel zdążył narozrabiać, co?

- Nie tak szybko, Fox. – Egzekutorka powstrzymała zapędy telepaty. - Najpierw wolałabym wiedzieć, czym Samuel może ci zagrozić. - Tu zwróciła się już do Freddiego. - Jaką ma broń, ilu ludzi tam trzyma, ilu nieludzi, czy są jacyś ranni bądź martwi? Zgłaszał już jakieś konkretne żądania? I gdzie dokładnie się kryje? Jest jakaś mapa budynku? I co tu robi straż pożarna, czekają na kotki? - Skuliła się od zimna, podnosząc kołnierz kurtki. - Ktoś rozmawiał już z Baronem? – Dodała na zakończenie.

- Baron dopiero się pojawił. To jego knajpa. Nie oficjalnie, oczywiście, ale jego. Samuel ma kilka sztuk broni krótkiej, maszynowej. Do tego maczetę lub coś takiego. Wziął dwunastu może piętnastu zakładników. Nie wiemy czy to ludzie, czy wampiry. Zabarykadował się w pomieszczeniu menadżera. To taka stalowa konstrukcja, do której można dostać się schodami. Kuloodporne szkło weneckie, dźwiękoszczelna, full wypas szmery bajery.
Freddie podrapał się po łysinie.
- Zabił już jednego zakładnika. Sądząc po procesach gnilnych to był wampir nowej krwi. Odrąbał mu dłonie i stopy, a potem odciął głowę. Widać było, że chce wyciągnąć wiadomości. Dostać się do niego można jedynie schodami, na które ma doskonały widok. Ustawiliśmy już GSrów na stanowiskach ogniowych, ale to egzekutor. Pewnie nie dadzą rady go trafić, jak doszłoby, co, do czego. Poza ty nie wiadomo, czy jest powód do strzelania. Nie ma, jak na razie żadnych żądań.
Negocjator MRu wypowiedział tą długaśną tyradę z szybkością karabinu maszynowego. Dosłownie wypluwał z siebie słowa, jak pociski. Widać było, że się stresuje.

Vin skinął głową.
- Poczekajcie na mnie chwilę.
Wyciągając i odpalając papierosa odszedł w stronę GSRów.
- Piętnaście osób...? Na pewno jest tam sam? To duża grupa do opanowania, zwłaszcza, jeżeli są tam jakieś pijawki. Jak długo on tam siedzi, tak w ogóle? - Innymi słowy, jak szybko należy spodziewać się kolejnej ofiary...
- Stalowa puszka. - Zastanowiła się. - Którędy tam dochodzi powietrze? Szybami? Zmieści się tam człowiek?- Szukała jakichś innych możliwości wejścia do Samuela.

- Nie mam pojęcia. Chyba jest sam. To Samuel. Potrafi skopać kilka wampirzych tyłków jednocześnie. Ma na to swoje patenty. A co do reszty, nie mam pojęcia. Może ściągną mapy z ratusza, ale to potrwać może kilka godzin.

- Postarajcie się poszukać jakichś brudów na ten burdel, potrzebne nam będą wszelkie argumenty...- Wtrąciła jeszcze Ava.

- Są jacyś świadkowie całego zajścia? – Teraz z kolei wtrąciłam się ja. - Tacy, co widzieli, co się wydarzyło zanim Samuel wziął zakładników a sami nie trafili do zamkniętego pomieszczenia.

- Poszukamy kogoś, ale nie sądzę, by był chętny do współpracy. Wiecie.-
Freddie ponownie podrapał się po głowie, gdyby nie był łysy pomyślałabym, że złapał gdzieś wszy.

Vincent wrócił po krótkiej rozmowie z GSRami bawiąc się srebrnymi kajdankami.
- I jak panie?

- Nikt nie ma zamiaru wtrącać się w sprawy MRu. Większość udaje, że ich tutaj nie było, jak wszystko się zaczęło. – Wyjaśnił Anderson.

- Nikt nic nie powie, póki się nie upewni, że baron wyraża na to zgodę. – Przyznałam -W takim razie nie będę czekać i uderzę od razu do barona. Będziecie iść do Samuela od razu? - Pytanie było skierowane do Avy i Vincenta.

- Planowałem jeszcze do głównej sali na drinka skoczyć... No ale jak ponaglasz to tak, od razu. Nie potrzeba nam więcej puzzli. – Zadrwił sobie Fox.

- Pomyliło ci się Vincent, to mi by się bardziej przydał drink. Zastanawiam się tylko czy jakby wam tam coś... - Urwałam - Jakbyście potrzebowali mojego wsparcia, w tym też moralnego - wysiliłam się na kiepski żart - czy jest jakiś sposób żebyście dali mi znać?

- Może baron zaprosi Ciebie na drinka, wygląda na dżentelmena. A co do komunikacji to jak dojdzie do strzelaniny będzie to krótka piłka, nie zdążę pewnie nawet zareagować, ale... Mogę, tylko to się wiąże z ingerencją w Twój umysł. Jak teraz go wyczuje łatwiej mi będzie ponowić więź. – Zastanawiał się Vincent, ale po chwili pokręcił głową.
- Nie ma sensu, myślałem już o komunikacji z Avą, ale stała więź osłabi mnie, rozkojarzy, przez co Sam może się skapnąć, co kombinuję albo mogę nie móc dostatecznie mocno uderzyć. Chodźmy, nie wiadomo, co ten świr komuś teraz robi.

- Jak dojdzie do strzelaniny Vincent to musiałabym być nie lada głuptasem żeby się tam ładować. - Skrzywiłam się na samą myśl o tym - Po prostu załatwcie to jak należy. Do zobaczenia jak już będzie po wszystkim. - Rzuciłam im ostatnie spojrzenie i skierowała się w stronę barona Williama.
Nie chciałam ich zostawiać samych, ale nie było innego wyjścia. Nie na wiele bym im się zdała w starciu z podkurzonym, pokręconym Egzekutorem. Przez chwilę zaintrygowała mnie myśl czy istnieli jacyś inni Egzekutorzy, ale odpuściłam. To nie było ani dobre miejsce ani odpowiedni czas na takie rozważania.

Przecisnęłam się przez zebrany pod barem tłumek kierując się prosto w stronę barona Williama. Profilaktycznie wyjęłam odznakę z kieszeni, bo pomimo tego, że baron mnie znał i tak pewnie będzie chciał obejrzeć dokumenty. Taki był z niego nadęty służbista.
Stanęłam prosto przed baronem i skinęłam mu głowa na powitanie. Przyjęłam odpowiednio ponurą i poważną minę. To było ważne żeby wbić się w odpowiedni ton podczas rozmów z Williamem. Inaczej zaczęłabym chichotać jak oszalała a baron był jak to stary wampir dość przewrażliwiony na własnym punkcie.

- Witam baronie, Emma Harcourt z Ministerstwa Regulacji - wyjęłam swoją legitymację i uniosłam ją do góry.

- Szwietnwie. Szwientwie. Mosze mi pani wyjaszni, co tu sze dzieje. To lokal moich pszyjaciół. Wnioszą skargę.

Niestety baron miał dziwna przypadłość, która nie pozwalała mu schować kłów na stałe wystających z jego ust. Przez to jego wymowa była tak daleka od poprawnej jak tylko się dało. Trzeba było naprawdę wytężać słuch i intelekt żeby zrozumieć, co baron artykułował. Każdy logopeda załamałby ręce nad tym przypadkiem, ale może nauczyłby barona, choć odrobinę wyraźniejszej wymowy. Nikt oczywiście nie odważył się jak dotąd zaproponować Williamowi takiego rozwiązania.

- Naprawdę? – Udałam zdziwienie - Z tego, co widzę to póki, co lokal nie ucierpiał, więc nie ma żadnych podstaw do składania skargi.

- W szrodku na pewno szą zniszczszenia - zaprotestował wampir - Zarasz szę przzkonszamy. Tylkosze nie moszna terasz wejszcz. Nie podoba mi sze to. Bardzo mi sze ne podoba.

- Dlatego właśnie tu jestem. Mamy zamiar rozwiązać tę kwestię i wejść do środka.

- To zróbcze cosz. Bo jak na rasze szedzicze a on szabija moich poddanych.

- Tak jak pan wspomniał baronie to lokal pana przyjaciół i pańscy przyjaciele wiedzą o nim dużo więcej niż MR, więc jeśli chcecie, aby tę sytuację zakończyć najszybciej jak się da, a raczej chcecie, prawda? To i dla mnie i dla pańskich przyjaciół byłoby najlepiej żebyśmy zaczęli współpracować. - Uśmiechnęłam się lekko na koniec tej pokrętnej wypowiedzi.

- Pszejszemy szę? Tutaj niedszeko. Lokal “Szalszona Osztrygsza”. Pójdżemy?

Vincent powinien pobierać wypłatę nie tylko jako telepata, ale jeszcze jako medium, bo przewidział taki obrót sprawy. Baron chyba zamierzał zafundować mi drinka, co tylko obudziło moją dodatkową czujność. Najpierw się denerwował, że to tak długo trwało a sam zamierzał jeszcze przedłużać rozmowę. Moim zdaniem ewidentnie grał na zwłokę.

- Oczywiście, tylko, że im dłużej nam zejdzie tym dłużej to - wskazałam dłonią lokal “Wiecznie Młodzi” będzie trwało.

- Szlaszg. Masz raszje, hyszlu. Masz raszje. Co zamieszasze z nim zrobisz?

- To co nakazuje procedura. Obezwładnić i przewieźć do MR na przesłuchanie. – Nie dałam się podpuścić jego próbie i trzymałam się procedur i nakazów.

- Proszedura, bszdura. A szo ze sztratami. Że szarganą reputaszją? Szo z tym? Kto mi ... nam ... pokryszje szkody? Hszę?
Spojrzał na mnieroźną miną.

- Naprawdę chce pan teraz mówić o zadośćuczynieniu za szkody, kiedy nie wiadomo, jakie są i jakie jeszcze mogą powstać? – Zapytałam.

Baron próbował innej strategii żeby przeciągnąć naszą rozmowę, zaczynało mi to działać na nerwy.

- Chszcze miesz pani szłowo sze w razie szego moi przyjaszele otrzymają sztoszowne rekompenszaty. Tylko tyle.

- Wie pan dobrze baronie, że to nie moja praca i nie moje kompetencje. Szacowanie i wycenianie zostawiam tym, co się na tym znają. Rozmawiam z panem w innym celu – postanowiłam porzucić te oględne gadki i przejść do rzeczy. – Chciałabym uzyskać konkretne informacje dotyczące lokalu „Wiecznie Młodzi’ a jeszcze konkretniej miejsca gdzie zamknął się pracownik MRu z pańskimi poddanymi. Pozwoli pan, że będę jeszcze bardziej precyzyjna. Chcę żeby właściciel lokalu albo pan – skłoniłam głową w stronę kłów jego baronatowości - zdradził mi gdzie zostało ukryte awaryjne wyjście z pokoju menadżerskiego w „Wiecznie Młodych”.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 20-01-2013, 18:48   #18
 
Sileana's Avatar
 
Reputacja: 1 Sileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodze
Starała się jechać najszybciej jak mogła, ale w tych warunkach i tak oznaczało to prędkość ślimaka na wyścigach. Wszyscy troje milczeli, przyjęła więc do wiadomości, że byli ponad bratanie się z hołotą. Czy mógł być inny powód, dla którego tak szybko przerwali wcześniejszą rozmowę na jej widok, a potem żadne nawet nie zagaiło? Podejrzewała, że tak zachowywały się hormonalnie niestabilne nastolatki w liceum, nie poważni pracownicy MR-u.

Och, sama nie wypadała w tym zestawieniu lepiej, ale z drugiej strony, miała ich zapytać, dlaczego zamknęli się, kiedy tylko pojawiła się na horyzoncie? Hmmm... A może powinna była, dla samej uciechy z wywołania niezręcznej sytuacji? To dopiero byłoby szczeniackie.

Cokolwiek chciałaby zrobić, było już za późno, bo akurat dojechali na miejsce.

Ogarnęła wzrokiem zbiegowisko, podliczyła obecnych. Pięcioro wampirów i baron. Służby. Straż pożarna? Cóż, zobaczymy, czy mogą się do czegoś przydać. W tym czasie jej współpracownicy pozgłaszali się na pozycje, zatem jej pozostało tylko zdecydować, w którym kącie przeczeka akcję. Albo w końcu przestać próbować wtopić się w ścianę, jak to robiła do tej pory.

- Nie tak szybko, Fox. - Powiedziała spokojnie, patrząc na niego prawie z rozbawieniem. Mogłaby udawać, że wierzy, że ręce trzęsą mu się z zimna, ale sama czuła poddenerwowanie. De la Orre to nie był byle umarlak, miał taką samą wiedzę i umiejętności, a przeciw komuś takiemu nigdy dotąd nie stanęła. - Najpierw wolałabym wiedzieć, czym Samuel może ci zagrozić.

Tu zwróciła się już do Freddiego.
- Jaką ma broń, ilu ludzi tam trzyma, ilu nieludzi, czy są jacyś ranni bądź martwi. Zgłaszał już jakieś konkretne żądania? I gdzie dokładnie się kryje? Jest jakaś mapa budynku? I co tu robi straż pożarna, czekają na kotki? - Skuliła się od mrozu, podnosząc kołnierz kurtki zgrabiałymi już dłońmi. Nie wzięła rękawic, zapomniała ich, kiedy wypisywała notatkę i teraz klęła w myślach. - Ktoś rozmawiał już z Baronem? - Ostatnie pytanie, ale nie najmniejszej wagi.

- Baron dopiero się pojawił. To jego knajpa. Nie oficjalnie, oczywiście, ale jego. Samuel ma kilka sztuk broni krótkiej, maszynowej. Do tego maczetę lub coś takiego. Wziął dwunastu może piętnastu zakładników. Nie wiemy, czy to ludzie, czy wampiry. Zabarykadował się w pomieszczeniu menadżera. To taka stalowa konstrukcja do której można dostać się schodami. Kuloodporne szkło weneckie, dźwiękoszczelna, full wypas szmery bajery. - Podrapał się po łysinie. - Zabił już jednego zakładnika. Sądząc po procesach gnilnych to był wampir nowej krwi. Odrąbał mu dłonie i stopy, a potem odciął głowę. Widać było, że chce wyciągnąć wiadomości. Dostać się do niego można jedynie schodami, na które ma doskonały widok. Ustawiliśmy już GSR-ów na stanowiskach ogniowych, ale to egzekutor. Pewnie nie dadzą rady go trafić, jak doszłoby co do czego. Poza tym nie wiadomo, czy jest powód do strzelania. Nie ma, jak na razie żadnych żądań. - Negocjator był tak zdenerwowany, że ledwie mogła nadążyć, kiedy nawijał z prędkością światła. No, zbliżoną.

Ale Avie nie spodobało się coś innego w jego wypowiedzi.
„Nie wiadomo, czy jest powód do strzelania?! Właśnie opowiedziałeś mi o jednym, który był torturowany przed śmiercią”, pomyślała. Nie była fanką umarlaków i całego tego gówna, ale nieautoryzowane zabójstwo to nieautoryzowane zabójstwo. Ale głośno wyraziła tylko inną wątpliwość.

- Piętnaście osób...? Na pewno jest tam sam? To duża grupa do opanowania, zwłaszcza jeżeli są tam jakieś pijawki. Jak długo on tam siedzi, tak w ogóle? - Innymi słowy, jak szybko należy spodziewać się kolejnej ofiary...

- Stalowa puszka. - Zastanowiła się. - Którędy tam dochodzi powietrze? Szybami? Zmieści się tam człowiek? - Szukała w głowie jakichś innych możliwości, ale póki co, nic nie przychodziło.
Po dłuższej chwili, coś w jej umyśle kliknęło.
- Postarajcie się poszukać jakichś brudów na ten burdel, potrzebne nam będą wszelkie argumenty...
- Nie mam pojęcia. Chyba jest sam. To Samuel. Potrafi skopać kilka wampirzych tyłków jednocześnie. Ma na to swoje patenty. A co do reszty, nie mam pojęcia. Może ściągną mapy z ratusza, ale to potrwać może kilka godzin.

No pewnie. To co oni tu robili przez cały ten czas od zgłoszenia? Grali w bierki? Chyba próbowali przekonać straż pożarną, że jest niezbędnie potrzebna. Mieli nadzieję, że taniec przy rurze zmiękczy Samuela?

Sam klub nie okazał się tym, czym sądziła. To był zwykły magazyn zaadaptowany do potrzeb. Kilka stołów i lóż pod ścianami, a pośrodku... Trochę inaczej wyobrażała sobie „puszkę”, w której zabarykadował się de la Orre, ale musiała przyznać, że miejsce wybrał idealnie. Miał wszystko na oku, ale jego nie widział nikt. Weneckie szyby ze szkła kuloodpornego, które najprawdopodobniej mógłby rozwalić tylko ostrzał z jakiegoś ckmu czy broni przeciwczołgowej zapewniały mu tyle czasu, ile chciał.

Kiedy tylko weszła razem z Foxem, Samuel pokazał, co potrafi. Bezgłowy trup był dość jasną deklaracją jego motywacji. Słowa Brewera wywołały tylko jej prychnięcie. Gdyby tylko dopiero co nie zrzucił czyjegoś truchła ze schodów, być może by uwierzyła. Drugie ciało w niezbyt długim czasie, a Sammy jeszcze nie zgłosił żądań. Zapowiadało się na dłuuugi wieczór na macankach umysłowych z szaleńcem, co Vincent uskuteczniał w dość dziwny sposób.

- Może go nie wkurwiaj niepotrzebnie? - Mruknęła do partnera. - Nie jest przyjaźnie nastawiony do świata, a tam u góry ciągle ktoś jeszcze żyje...

Kiedy została zignorowana, zmarszczyła brwi, ale poszła oglądać akwarium dookoła, szukając słabych punktów. Mieli już dwa trupy, o tylu przynajmniej wiedzieli, oraz potencjalną listę ofiar długą jak papier toaletowy. Fox nie powinien tak drażnić napastnika, zwłaszcza takiego, którego nie mogli zobaczyć. Widzialne zło jest jednak mniej straszne i bardziej przewidywalne.
- Ty, Brewer?, ta puszka jest podwieszona na stałe? Da się ją opuścić, kontrolowanie? - Zapytała porucznika.

- Nie. To takie atrium z weneckiego szkła i pewnie pancernego. Można się tam dostać tylko po tych schodach. Zobacz. - pokazał jej palcem - Schody. Sufit tuż nad sufitem tego akwarium. Podłogę podtrzymują te trzy stalowe belki na dole. Jedna ściana opiera się o ścianę zewnętrzną. Pozostałe wiszą nad salą. Dobra robota, jeśli ktoś chce poznać moje zdanie.

Ava nie chciała. Pieprzona klatka była niezniszczalna, dotarło do niej. Zaraz... Szkło weneckie działa ze światłem... Tylko jeżeli on siedzi po ciemku, może coś zobaczyć. Ale co, miała zarządzić zgaszenie wszystkich świateł? Przecież to byłaby tragedia dla wszystkich strzelców. Z drugiej strony, Samuel straciłby choć odrobinę przewagi.

Jak on mógł utrzymywać taką grupę... Przecież wampiry to nie bezbronne dzieci. Nawet z jednym powinien mieć problem, a co mówić o większej liczbie, zwłaszcza po ciemku. Jeśli był tam sam, musiał mieć coś w zanadrzu. Bombę? Chyba nie, chociaż taki wariat z Misją mógł coś takiego wymyślić. Coś równie mocnego? A jeśli wcale nie był sam? Jeśli ktoś mu pomagał? Sądząc po dziwnej ociężałości, z jaką pracowały zebrane służby, mogła mieć przeróżne podejrzenia.

Na razie jednak postanowiła coś przedsięwziąć. Cokolwiek.

- Brewer! Chcę mieć ludzi na dachu z BARDZO ostrą amunicją, mają się tam znaleźć w ciągu dziesięciu minut! - Zakomenderowała, wcale nie podnosząc głosu. - I niech wszyscy się zaopatrzą w noktowizory. Zgaście światła, odetnijcie je też w klatce. Niech skurwysyn posmakuje tego samego.

Ryzykowne zagranie mogło równie dobrze doprowadzić do masakry, ale każda próba zagrania temu palantowi na nosie, była właściwym podejściem. Zdezorientowany będzie łatwiejszym celem dla Foxa. Chyba.

Od pewnego czasu kiełkuje mi w głowie pewna myśl. Prawdziwa siła. Wszyscy ludzie króla nie zdołają go poskładać.
 
Sileana jest offline  
Stary 20-01-2013, 20:33   #19
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
"Umysł ludzki jest zdolny do wszystkiego – ponieważ zawiera w sobie wszystko, zarówno przeszłość, jak i przyszłość"
Jądro Ciemności Józef Teodor Konrad Korzeniowski

Moja pierwsza akcja. Mogłem w końcu pokazać że jestem twardzielem. Tylko, że ja nim nie byłem. Ni cholery. To nie ten adres. Zamiast mega planów po głowie krążyły mi myśli o ostatnim wieczorze w niedalekim klubie. O aktualnie czytanej książce, którą zostawiła u mnie Emily o marynarzu który został bogiem i drugim który wyruszył w podróż, podróż po... Cholera. Koniec. Spokój Vin. Nie byłem spokojny mimo maski na twarzy i w miarę pewnego głosu. Palce drżącej dłoni co raz się ruszały jakby obracając niewidoczny długopis, trącały paczkę papierosów. Uzbrojeni, spięci GSRzy wokół jakoś nie działali na mnie uspokajająco. Nie lubiłem broni. Jeszcze bardziej nie lubiłem jej w rękach podenerwowanych ludzi. Avy nie mogłem rozszyfrować. Może nie chciałem? Posłuszny starym zakazom. Przypominała mi się opowieść Problemu. Miały do obecnej sytuacji tyle co... Nie miały nic. A może jednak? Nigdy nie przywiązuj się do partnerów. Tylko czemu zacząłem gadkę-szmatkę z Emmą? Zaraz ktoś mógł dostać kulkę. I skorzystać z tego darmowego pogrzebu a potem pozostałby tylko w naszych pustych wspomnieniach.

Z tych chorych myśli wyrwał mnie okaleczony kadłub który wylądował niedaleko. Poczułem jak krew mi odpływa z twarzy, w połowie przerwałem odruchowy krok w tył. Porucznik GSRów, Brewer również to zauważył
- Jasna cholera. Mam nadzieję, że to wampir.
Teraz dla odmiany krew popłynęła do twarzy. Jasne kurwa, bo jak ktoś wrócił to może znowu zdechnąć. Nie zastanawiałem się nad słowami które wyrwały mi się z ust.
- A ja że sprawca tego burdelu.
Spojrzałem na Avę.
- Idziemy?
Komandos szybko nam to odradził.
- Zaczekajcie. Zakazał się zbliżać komukolwiek. Bo rozwali kolejną osobę.
Znowu słowa wyrwały się same.
- Mhm... A jak nie będziemy się zbliżać to poczęstuje ich kawą i ciasteczkami. Znajdzie się poruczniku jakiś megafon?
Wyciągnąłem z kieszeni legitymację i unosząc ją do góry podszedłem do linii wyznaczonej przez GSRów. Spróbowałem przybrać kamienny wyraz twarzy a dla głosu nadać właściwej twardości i donośności która miała być moją bronią przeciwko temu popieprzonemu fanatykowi.
- Samuel! Musimy pogadać!
- Spierdalaj. Mam robotę, alleluja!
Głos dobiegł z głośnika, solidny, twardy na jaki nigdy bym się nie zdobył. Kontrast słów zszokował mnie, prawie ze stresu parsknąłem śmiechem.
- Mamy tę samą robotę. Mam tutaj krzyczeć o mordercach Twojej córki, których właśnie szukamy?
Egzekutorka pytała o coś porucznika ja jednak skupiłem się na głosie wydobywającym się z głośnika
- Ja też ich szukam. I oznajmiam, wam, jak powiada pismo, “oko za oko, ząb za ząb”. Śmierć za śmierć! Alleluja. Niech się święci ostrze moje!
Egzekutorka mówiła żebym spuścił z tonu, nie zamierzałem. Gorączkowo przypominałem sobie co wiem o Piśmie Świętym. Nic wartego uwagi na tę chwilę. Chociaż... Ktoś kiedyś cytował po pijaku Biblie. Stary albo nowy testament. Czemu by tego nie skorzystać?
- Owszem. Należy się odpłacić pięknym za nadobne. Osoby sprzeciwiające się powinny zapłacić swoją cenę. Dużą cenę. Ale pismo mówi, że jak ktoś sprzeciwi się zasadom Boga to nawet jak zrobi to przy ołtarzu należy go wyciągnąć przed świątynie i tam go zlinczować. Ale tego jednego który się sprzeciwił. MR powstał po wojnie z Zdechlakami. Wiesz po co Samuel, nie? Żeby być mieczem sprawiedliwości wymierzonym prosto w zagrożenie. W tym wypadku chcemy wyeliminować jedno zagrożenie. I wybić mu nie jedno oko a pozbawić go wszystkich zmysłów a potem wrzucić do dołu z żmijami.
Nic. Cisza. Czemu? Nie było to teraz ważne. Ava koordynowała GSRami. Trzeba walnąć z grubej rury, nie było czasu na powolne negocjacje (do których nawet mogło nie dojść). Agent Fox rusza do boju! Znowu chciałem parsknąć śmiechem. Spojrzałem po uzbrojonych ludziach, skończyłem na Brewerze i Rose. Gdy mówiłem odpaliłem szluga, musiałem się uspokoić, wyciszyć. Mówiłem cicho jakby Samuel mógł nas podsluchać.
- Jestem telepatą. Spróbuję go wyciągnąć byście mogli go skuć. Nie wiem ile go utrzymam. Wszelkie bodźce jak strzały, gwałtowny ruch może sprawić że będzie się silniej opierał dlatego w ciągu sekundy może chwycić za broń. Spróbuję go utrzymać jak najdłużej. Ava daj mi znać jak mam zaczynać, zawołaj mnie po prostu po imieniu.
Usiadłem pod ścianą tak by nikomu nie przeszkadzać i by samemu nie dostać kulki. Koło siebie położyłem pistolet, denerwował mnie szczególnie że był gotowy do strzału. Paliłem spokojnie papierosa nie myśląc o niczym, wiedziałem że gdy się zacznie będę palił odruchowo a popiół będzie spadał na moje ciało. Może i cały fajek wyleci mi z gęby.
I zaczęło się. Światło zgasło, padła krótka komenda, moje imię. I wyłączyłem się.

***

Telepatia zawsze kojarzyła mi się bardziej z egzorcyzmami niż z innymi mocami żagwiami. W wypadku Obdarzonych ogólnie nazywanych mianem Żagwi dużą rolę odgrywały emocje. Telekinetyk mógł oddziaływać na cięższy obiekt, pirokinetyk wzniecić większy płomień... Mówi się, że skaczą o "poziom", teleporter o średniej mocy mógł przetelportować obiekt jaki mógłby tylko jego kumpel po fachu zakwalifikowany jako ten o dużym potencjale. Tak naprawdę chodziło o coś zupełnie innego, rozumiałem to lepiej od innych bo moją rolą było znać umysł człowieka. Wiedziałem jedno wszelkie Fenomeny w tym "Łowcy" (będę chociaż raz poprawny politycznie) wymykali się naukowym wyjaśnieniom. Tak samo jak nie wiadomo było w jaki sposób dusza ludzka kształtowała ciało zwierzęcia tak samo pirokinetyk nie bawił się cząsteczkami a po prostu coś podpalał. Jasne, ktoś mógł to sobie tak tłumaczyć by lepiej "wyczuć" (kolejne nieścisłe określenie) swoje zdolności. Nasze moce miały swoją cenę, w wypadku Żagwi były to obrażenia wewnętrzne stąd tak kochaliśmy wszystkich Ojczulków i Siostrzyczki. Czym ktoś miał większy potencjał tym te obrażenia były mniejsze i później się pojawiały. Silne emocje, głównie te negatywne wyzwalające adrenalinę pozwalały zwyczajnie zignorować próg bólu i czerpać z zapasów ciała. Tak samo jak nie Obdarzony człowiek mógł podnieść większy ciężar, zignorować ból tak i my ignorując to co się dzieje z naszym ciałem waliliśmy umysłem w ten sposób w jaki tylko my potrafiliśmy.
A czemu telepatia nie była jak inne moce? Proste. Wiązaliśmy swój umysł z umysłem drugiego człowieka i nasze emocje mogły się przez to przekraść. Nie zawsze było to pożądane. W tym wypadku jakby przekradł się mój strach, nienawiść i determinacja Samuel najzwyczajniej w świecie stałby się jeszcze bardziej psychopatycznym skurwysynem. Mogłem się "izolować", a właściwie zrobić to z umysłem Sama ale nie chciałem marnować na to sił. Stąd postanowiłem się wyłączyć.
Czemu zaś moje moce były podobne do mocy Egzorcystów? Oni mieli swój aktywator. Muzykę, rysowanie na kartce czy deklamacje wierszyków. Z nami jest podobnie. Tylko w skrajnych przypadkach siadamy i patrząc się na kolesia grzebie mu w myślach. Jasne możemy to zrobić ale bardziej nas to męczy. Dotyk pozwala nam łatwiej wedrzeć się do umysłu, podobnie działa kontakt wzrokowy zaś odpowiednie słowa i ton umożliwiają narzucenie konkretnej reakcji. Spotkałem kiedyś całkiem ładną telepatkę która hipnotyzowała swoją ofiarę tym samym osłabiając jej wolę. Swoją drogą lesbę ale to nieistotne. Stąd wzięło się moje określenie, taniec. Bo moja robota to zwykle było chore tango o którym mój partner lub partnerka nie wiedzieli. Tu zaszczepię jakąś myśl lub uczucie, gdzie indziej wytłumię, słowami wywołam wspomnienie które potem wyrywam. Tym razem nie miałem tańczyć, moja robota ni cholery nie miała być subtelna.

***

Nigdy nie trenowałem żadnej medytacji, po prostu potrafiłem wpaść w swojego rodzaju półsen. Jako tako kontaktowałem co się dzieje wokół mnie ale tylko jako tako. Myśli i emocje odchodziły gdzieś na bok a umysł zaczynał hulać. Zarzuciłem coś w rodzaju sieci (chociaż jakiekolwiek definicje w przypadku mocy Żagwi miały mały sens). Podjąłem próbę wykrycia żywych umysłów w klatce na górze. Powierzchownie, ledwo je muskając, skacząc. Jakby był więcej niż jeden chciałem wyczucia umysł Samuela dzięki wcześniejszym studiom wiedziałem jak może "wyglądać", czym się pewnie kieruje i jakie emocje nim władają. A potem... jak uda mi się je wykryć chciałem go spętać. Zepchnąć w odmęty własnej jaźni przejmując kontrolę nad ciałem i wyjść z klatki a potem na schodach rozbroić i zadbać o to by nie przeszkadzał GSRom i Egzekutorce robić swego.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 20-01-2013, 21:35   #20
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Daniel Hensington

Jego mały szacher macher udał się nadzwyczaj dobrze, co podbudowało ego Daniela. Teraz, racząc się ciepłym, aromatycznym naparem wczytał się w przekazane im akta sprawy. Szukał dziury w całym, jakiś poszlak, ale głownie regenerował siły lekko nadszarpnięte badaniem amuletów.

Materiały ze sprawy nieco przygnębiały. Śmierć czterech młodych kobiet. Zaczynających swoją życiową drogę. W świecie po Fenomenie Noworocznym śmierć rzadko stanowiła koniec. Ludzie wracali z tej „drugiej strony”. Odmienieni. Straszni. Wracali jako potwory. Ale czy aby na pewno? Czy po prostu śmierć zdzierała z nich maski cywilizacji, zakładane na co dzień? Odkrywała prawdziwe karty ludzkiej natury? Takie pytania bez odpowiedzi zadawało sobie wielu – zarówno pośród Żywych, jak i pośród Martwych.

Po chwili jednak jego umysł zaczął krążyć pomiędzy wierszami akt. Daniel nie był zbyt dobrym śledczym, ale miał cholernie rozwinięty dar rozumienia ludzkich emocji. Sprawa córki Czecha wyjątkowo pasowała do jakiegoś konfliktu w rodzinie. A sam Pateneczko za bardzo naciskał. Coś w jego grze nie pasowało Danielowi. Jakby na stole pojawiły się znaczone karty, ale nie bardzo wiedział, które i po co?

Czytał i czekał, aż reszta ekipy wróci do MRu. O ile wróci. Robiło się dość późno. A nie każdy miał nawyk pracowania do północy.

Akta jednak rządziły się swoimi prawami i Daniel cieszył się z tego, że ma czas się nimi zająć.


Vannessa Billingsley

To było dziwne uczucie.

W jednej chwili siedziała w wygodnym fotelu, a w drugiej ... zupełnie odpłynęła.

Zimne powietrze uderzyło ją w twarz. Wręcz rozcięło policzki. Z ust wydobył się jej jękliwy protest.

Stała pośród śnieżycy. Naga. Zupełnie naga. Wystawiona na działanie mrozu i śniegu. Grube płatki spadały jej na oczy, zasłaniały monotonny widok.

To była jakaś równina. Chyba. Pod stopami czuła jakieś rośliny. Była gotowa postawić swoje kwalifikacje na to, że to są wrzosy. Że jakimś niezrozumiałym cudem przeleciała przez wszystkie bariery MRu i znalazła się w tym zaśnieżonym, mroźnym miejscu.

Stopy zmarzły jej pierwsze. Ale reszta ciała również nie pozostawała im dłużna.

I wtedy znów to poczuła. Tą dziwną obecność za swoimi plecami. Obróciła się, ale jedyne, co złowiła wzrokiem to poruszenie płatków śniegu. Coś ją osaczało! Okrążało, zawsze poza zasięgiem wzroku. Nieuchwytne. Nierozpoznawalne. Tajemnicze. Straszne.

Odwracała się niejako wbrew swojej woli. Coraz szybciej i szybciej, chociaż wiedziała, że to i tak nic nie da. Ale musiała to robić! Wbrew zdrowemu rozsądkowi. Wbrew sobie.

I wtedy to ujrzała.

Wysokie, dużo wyższe niż człowiek. Chude. Patykowate. Coś jakby ptasia czaszka na szczycie szyi z wybałuszonym w jej stronę okiem. Mroczne dziwadło.

Nagle poczuła gwałtowne szarpnięcie. Zmarznięta twarz zapłonęła bólem.

- Kochanie – głos Abigail pobrzmiewał nutką maskowanego strachu. – Wróciłaś. To świetnie. Bo jeszcze chwila i zostałabyś tam, gdzie byłaś.

Vannessa poczuła zapach alkoholu i jego smak rozpalił jej usta.

- Łykaj. Porządna irlandzka whiskey. Rozgrzeje cię, bo jesteś zimna jak lód.

Billingsley spoglądała na nią z wyraźną troską w oczach.

- Masz – Murzynka podała jej wielką, bawełnianą chusteczkę. – Poszła ci jucha z nosa. Sporo. Wyglądasz jak młody pijawek, co nie naumiał się jeszcze gryźć.


Emma Harcourt


- Ukszyte wejszcze? – przez chwilę baron William udawał głupka.

Spojrzał w oczy Emmy Harcourt. Jego spojrzenie było jak ciemna studnia. Nie był chyba a tyle durny, by na oczach całego tłumu próbować jakiś mentalnych sztuczek. Raczej nie, bo nie czuła żadnego, typowego w takich przypadkach, nacisku na swoją jaźń.

- Ukszytre wyjszcze.

Powtórzył mniej płynnie.

Pochylił się w jej stronę. Nie odsunęła się. Jej nozdrza zaatakował dziwny zapach ciała tego wampira. Co to u licha było? Na mrozie trudno było to wyczuć. Ale jakby wosk, może terpentyna, a także droga woda kolońska i nadal wyczuwany zapach zgnilizny. Zmysł Śmierci szalał. Baron emanował silnie. Równie silnie co chłopięcy baron – Kantyk, którego poznała jakiś czas temu. Równie silnie co Angelina Foster – jedna z szalonych wampirzych baronów, którą poznała jakieś pól roku temu, a którą kilka dni po poznaniu zawlokła do Komory. William był stary. Musiał mieć z pięćset lat, może nawet i tysiąc. I był groźny. To wyczuła. Ale nie cofnęła się. Była pewna, że taki krwiopijca jak on, nie zaatakuje funkcjonariusza MRu na środku ulicy.

- Szarszlot – wykrzyknął nagle.

Emma nie zrozumiała, co ma znaczyć to słowo. Ale jedna z przydupasek barona najwyraźniej zrozumiała.

Oderwała się od kręgu yuppies i potruchtała w ich stronę, jak posłuszny psiak.

- Szaprowacz szregulatroszę na tarasz. Juszż.

Kobieta skinęła głową. Emma przyjrzała się jej ciekawie.

Pergaminowa twarz zamaskowana mocnym makijażem dobrze ukrywała prawdziwą naturę kobiety. Pomagierka barona była wampirem. Raczej Nowa Krew, bo prawie nie emanowała. A może po prostu aura Williama tłumiła jej własną.

- Jesteś pewien, mistrzu? – zapytała kobieta – wampir.

William spojrzał na nią oczyma bez wyrazu. Na jej miejscu Emma zaczęłaby się bać.

- Chodź ze mną, funkcjonariuszką – wyraźnie wampirzyca też dobrze odczytała spojrzenie swojego mistrza. – Jestem Charlott Apple.

Uśmiechnęła się blado.

- Pokażę ci wyjście.


Vincent Fox, Ava Rose


Na wzmiankę o zgaszeniu światła Brewer spojrzał na Avę z niespokojnym wyrazem twarzy.

- Jesteś pewna, regulatorko? – twardy ton głosu nie pozostawał wiele wątpliwości, co do tego, jak GSRowi podoba się ten plan. – Na Rewirze, w wampirzej malinie Szum jest tak silny, że noktowizory pewnie nie zadziałają lub będą mocne zakłócenia. Nawet elektryczność niekiedy zawodzi w takich miejscach. Stąd te pseudogotyckie świece i lampiony.

Spojrzał na nią raz jeszcze, jakby czekając na potwierdzenie. W końcu to regulatorzy na takich akcjach przejmowali dowodzenie nad Grupami Szybkiego Reagowania.

Ava poczuła wątpliwość. Noktowizory to była elektronika. Nie tak skomplikowana jak komputery, ale z tego, co sobie przypominała, Całun faktycznie dawał jej po tyłku. Nawet latarki elektryczne przy dużym natężeniu Szumu Duchowego potrafiły przerywać a nawet gasnąć. O tym nie pomyślała. Dlatego na akcjach nocnych Regulatorzy najchętniej używali flar. Im Całun nie przeszkadzał, a przy okazji ogień odstraszał, co bardziej płochliwe kreatury.

Musiała podjąć decyzję, ale wtedy do akcji wszedł Fox.

Moc telepatii mogła być brutalną siłą dosłownie robiącą lobotomię z mózgu wroga. Mogła być także subtelną sztuką gmerania w pamięciach ofiar. Najlepiej dla Żagwi było jednak widzieć cel. Wtedy telepata płacił za to najmniejszą cenę. Lekka migrena była do zniesienia.

Gorzej, kiedy celu nie było widać. Tak jak w tej chwili. Jednak Fox był silną Żagwią, bo inne odpadłyby w przedbiegach. Wiedział, że po takiej akcji najpewniej będzie musiał sobie tampony w nos wetknąć, albo nawet porzyga się po wszystkim z bólu czaszki. Ale póki co był w swoim żywiole.

Znalazł umysły. Cztery. Wampirów nie wyczuwał, bo telepatia działała tylko na żywych. Jeden z nich pasował do matrycy, jaką stworzył dla Samuela. Fox wśliznął się do jego jaźni, złamał jego wolę jednym brutalnym atakiem i skierował w stronę drzwi. Miał mało czasu, bo egzekutor walczył z tym swoim niezrozumiałym zachowaniem. Opierał się dziko.

Jednego w tym planie Fox nie przewidział. Tego, że kontrola egzekutora nad jeńcami opierała się na strachu. Na terrorze.

Kiedy Samuel odpuścił coś się stało.

Ludzie na dole niewiele mogli przeciwdziałać temu wydarzeniu. Na górze polała się krew. Nagle jeden z umysłów, które wcześniej wyczuł Fox wypełnił ból – gwałtowny i urwany.

A potem ten sam ból wypełnił umysł Samuela. To były kły. Zęby wgryzające się w ciało, rwące ludzką skórę. Atak był tak brutalny i tak niespodziewany, że Vincent zachwiał się i zatoczył w tył. Stracił kontrolę nad swoją „marionetką”.

- Więc – Brewer zatrzymał wzrok na Avie – Robimy zaciemnienie, czy nie.

Dopiero wtedy zobaczył Foxa.

- O kurwa – powiedział po prostu.

Ava spojrzała na partnera i też zaklęła.

Z nosa telepaty trysnął jasną czerwienią struga krwi. A on sam był blady jak śmierć na sztandarze.
 
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172