Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-01-2013, 18:04   #109
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Hej, chodźta, to Furc jechał tym powozem, tera mu chyba ośka strzeliła, i się z nią męczy. - Eryk objaśnił Mariance i Jostowi sytuację, w jakiej znalazł się Furc. - Raczej nie ucieknie, ale... lepiej uważać. To co, idziemy przycisnąć gnoja?
- A już myślałem, żeś ślad zgubił - mruknął Jost nieco ironicznie. - Nie sądzę, by włożenie mu worka na łeb i przerzucenie przez grzbiet konia było dobrym pomysłem. - Spojrzał na pozostałą dwójkę.
- Pewnikiem, że nie, trza wypytać skurczybyka co na wozie wiezie i czemu go w trawie ukrywał. Inna rzecz, że po dobroci to łon nic nie bedzie gadał. - zachichotała nie wiedzieć czemu Marianka
- Wszak to kramarz - stwierdził Jost. - A widział kto kramarza, co sam z siebie prawdę powie?
- Każden jeden się prawdomówny robi, jak się go odpowiednio... tego, no... zamotywuje. Sam ośki pękniętej nie naprawi, melepeta taka, a i zagrozić możemy, że go do wioski zaciągniemy i na noc zostawimy z ciałem ojca Gottlieba u was, w poczekalni Morra, coby sobie przypomniał wszystko. Coś się wymyśli. Chodźta, nie ma co czekać.
- Zmotywuje, powiadasz? - Jost udał, że się zastanawia nad licznymi możliwościami. - Niech zatem będzie. Albo wróci do wioski z wozem, albo wróci bez wozu. To chyba dobry wybór? Jak sądzicie?
- Bardzo. Powinno poskutkować, jeśli ma trochę rozumu w głowie.
- Chodźmy więc. Zobaczymy, co się da z niego wydusić. - Jost skinął głową.
Ruszyli niezbyt szybko w stronę wozu.



***

- Co się tak strachasz, mości Furcu? Kogoś się spodziewał? To tylko my, przyjaciele z Biberhoff. Pechowoś trafił, z tą ośką... Nie wygląda na przegnitą, coś ty wieziesz na wozie, że tak Ci się koła w glebę wgniatają? Żelazo? - uśmiechnął się i zbliżył do wozu, starając się samemu dojrzeć, co przewozi domokrążca.
Jost zsiadł z konia i przywiązał go do solidniej wyglądającego krzaczka. Kasztan natychmiast zaczął obgryzać listki.
- Ale pech - powiedział Jost, gdy podszedł do wozu. - Nieszczęście prawie. Ale.... - potarł brodę - chyba by się dało coś zrobić.
- Pomożecie? – ucieszył się domokrążca. – Drogi niebezpieczne, tom się obawiał, że im dłużej tak tu sterczem to kuszem los bezczelnie! Na Taala z nieba spaliście mi złociutcy! – zarechotał zacierając ręce.
- Tylko najpierw by my pogadali - oświadczył Eryk. - Ale jak nam się odpowiedzi nie spodobają, to chyba sam będziesz musiał się tu męczyć. A skoroś już dwa dni się przed zbójami uchował, to i jeszcze trochę wytrzymasz, no nie? Chyba, że krócej tu siedzisz, i przypadkiem nieopodal wioski wóz w lesie zostawiłeś, na czas festynu. Bo jeśli tak było, to by my chętnie o tym usłyszeli od Ciebie.
- Ale o co chodzi? - Furc rozłożył ręce wznosząc ramiona do góry z miną jakby zmuszał się do myślenia.
- A o to domokrążco, żeśmy wasze ślady przy pewnym ołtarzyku znaleźli i ciekawim są, co was na nasze tereny tak cichaczem sprowadza, że bocznym szlakiem się wymykacie? - Marianka stanęła w lekkim rozkroku oparłszy ręce na swoim toporku. - A do tego kłamiecie, bo wóz wasz zaledwie dzisiejszego poranka polankę opuścił.
- A co wam do tego? W ludzi barona się bawicie? Cóżem złego wam uczynił, że na mnie tak nastawacie? - odburknął domokrążca.
- Nam osobiście, to nic - odparł Jost. - I w nikogo się nie bawimy. Ale sprawa jest jedna do wyjaśnienia, w wiosce, ważna dość i dobrze by było, gdybyście do wioski wrócili. Z nami. I tak mniej czasu zmitrężycie, niż gdybyście mieli sami wóz naprawiać.
Furc marudząc obszedł wóz. Sięgnął po torbę i... Zaczął spierdzielać do lasu aż się zakurzyło.
- O żesz ty... - Jost ruszył biegiem za uciekającym.
Eryk, nie zastanawiajac się wiele, dołączył do pogoni. Nie będzie łaskawy dla domokrążcy, jak dorwie go w swoje ręce, oj nie. Kłamać w żywe oczy to jedno, ale zmuszać Bauera do biegu, to już poważniejsza sprawa.

Furc okazał się być rączy jak jeleń lub wystraszony zając. Długo Jost go gonił po lesie, nie skracając w lesie dystansu kilkunastu metrów i kto wie jakby to się skończyło, gdyby nie Eryk. Może prędzej by się domokrążca zmęczył, a może potknął się, a może pasterz pierwszy opadłby z sił. Dość, że Bauer biegał trochę szybciej od obydwu pozostałych i kiedy już sam zaczynał odczuwać poważne zmęczenie, bo gonili mężczyznę już niemal kwadrans, w końcu dorwał Furca obalając go na ziemię.

Gdy tylko Bauer razem z Furcem padli na glebę, chłopak resztkami sił usiadł okrakiem na uciekinierze i przyłożył mu pięścią w nos.
- Leż spokojnie, albo Ci poprawię!- warknął, cały w nerwach, podnosząc ponownie zaciśniętą dłoń, żeby urzeczywistnić groźbę.
- Jost, sprawdź, co tam w torbie skitrał - powiedział już spokojniej, nie spuszczając jednak z oka Furca. W akcie desperacji mógł próbować go z siebie zrzucić i dalej w las pognać.
Mimo płynącej z nosa krwi Furc nie zamierzał ustąpić. Wymacał leżący obok konar i dzielił nim Eryka. Ten w ostatniej chwili zdążył się zasłonić ręką, ale to wystarczyło, by domokrążca poczuł się niemal wolny. Niemal wydostał się z rąk Eryka.

Jost zaklął, gdy Furc zaczął się wyplątywać z serdecznego uścisku Eryka. Cholerny domokrążca, albo sił miał tyle, albo też w desperacji był wielkiej, niejedno mając na sumieniu.
Przeskoczył nad wykrotem, który jakimś cudem wyrósł pod jego nogami i spróbował wykrzesać z siebie więcej sił, by dopaść Furca, nim ten rzuci się po raz kolejny do ucieczki.
Eryk celnym chwytem ucapił zrywającego się z ziemi Fursta i razem ponownie runęli na trawę.

Jost dopadł domokrążcy i pomógł Erykowi w przewróceniu go na ziemię.
- Leż spokojnie, bo ci łapy połamię - warknął. - Albo i co jeszcze.
Ich “jeniec” zdawał się nie rozumieć, co się do niego mówi. Szarpał się jak opętany. Jost w ostatniej chwili usunął rękę, unikając zębów Furca. Wścieklizna gotowa...
- Leż...
Domokrążca znieruchomiał, czując na gardle zimną stal Jostowego noża.
- Zwiąż mu łapy paskiem - zaproponował Jost. - Bez gaci nie ucieknie tak łatwo.

Eryk zdusił chęć ponownego zdzielenia Furca i zawiązał mu ręce rzemykiem, którym ten miał związane spodnie. Nic nie powiedział, tylko podniósł z ziemi torbę domokrążcy i zajrzał do środka.
Jost przewrócił Furca twarzą w dół i przytrzymał, nie pozwalająć mu nawet drgnąć.
- Co tam ma? - spytał.
W torbie były ubrania, zioła, przybory do rozpałki ognia, nóż, prowiant, lina, gliniana butelka, przybory do pisania, książka, częściowo zapisany kajet.
Lina od razu się zdała do dokładniejszego związania Furca.
- Bogaty człowiek. - Jost podrzucił sakwę, pełną pieniedzy.
- To może być coś... konkretnego. Trza będzie to Bertowi dać, albo komu ze Starszych- powiedział Eryk, machając kajetem. - Poza tym, nic podejrzanego. Dlaczegoś uciekał, co?- zwrócił się do domokrążcy. Powisz teraz, albo jak ludzie barona będą Ci wymierzać baty!
- A mawiali mi ojciec, że uczyć się nie trza literek w naszym fachu - powiedział Jost, kartkując książkę. - A teraz by było jak znalazł.
- Potom uciekał, żeby na stryczku barona nie zadyndać! Cholera! - dąsał się, ale nie był agresywny. - Że wy baronowym się wysługujecie... - prychnął. - Od razu żem poznał. Jakbym sarny na wozie nie mioł, to byśta mogli mnie w dupę pocałować... A tak... Sługusy baronowe... Żaden z was na trakcie by nie przeżył... Nie wieta, jak niebezpieczno i czego trza by przetrwać!
- Nie wieta, nie wieta - przedrzeźniał go Jost. Wrzucił książkę do torby Furca, wraz z sakwą. Przewiesił torbę przez ramię. - Wy za to wiecie szyćko. Chodźta, w wiosce będzieta odpowiadać. A uciekać spróbuj... - W głosie Josta zabrzmiała wyraźna groźba.
- Nie sarna nas interesuje, tylko ołtarzyk Thalla na którym żeś ją złożył w ofierze. We wiosce wszystko wyśpiewosz, albo i więcej.
- No to od razu było tak! Kochani! - mimo rozbitego nosa Furc uśmiechnął się umorusany we krwi. - Myślołem, że to baronowi siem przyczepili, na waszom wioskę nastajom, to i kłusownika samiśta w swe ręce wziąć chcieli - mówił szybko rzeczowym tonem. - Tylko o ofiarę chodzi, tak? Baronowi nie powieta? - zapytał z nadzieją. - Ale chłopoki stójcie! - zaparł się piętami w leśną ściółkę. - Ona mnie... to znaczy on mnie baronowi wyda! Wiecie jakie kapłany sigmaryckie są! Za ofiar bogom starym to i może kazanie bym dostał, że siem Sigmarowi nie podoba, ale za tę sarenkę... Chłopcy... Pomiarkujcie. - Prosił załamując związane ręce. - Zadyndam za Taalowi cześć oddaną w czas jego święta! Ratujta mnie! Zapłacem! - prosił niemal z łzami w oczach.
- Jaka ‘ona’ - spytał zaskoczony Jost. - O kim prawicie? Kto cię wyda? Wszak nie o Mariance godocie?
- Akolitkę miołem na myśli, ale to przecie robota pierwej kapłana. - spuścił wzrok. - rozumieta powagę tej sprawy? Trzydzieści złotych koron dam. - prosił. - Powieta, że to ja lecz uciekłem? Wiecej do Biberhof nie wrócem...
- A dlaczegoś o akolitce pomyśloł najpierw, zamiast o kapłanie, który już długo u nas przesiaduje i szacunku dorobił się u mieszkańców? Ino prawdę godoj, to może skórę jakoś uratujesz.

***

Dyskurs z Furcem prowadząc, na propozycję łapówki nie reagując, doszli do wozu.
Eryk za tym był, by władować Furca na koń i ruszyć do wioski, jednak pozostała dwójka inne miała plany. Wóz za duże dobro stanowił, by go na drodze ostawić. Gdyby Furc z ramion sprawiedliwości się wywinął, trzeba by mu wszystko oddać...

Naprawienie ośki to nie w kij dmuchał.
Ciemno już było, gdy do wioski ruszyli, z Furcem, jak baleron związanym, na wozie.
 
Kerm jest offline