Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-01-2013, 22:15   #101
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Na twarzach spotkanych przy bramie wsi strażników Bert dostrzegł zobrazowane mieszane uczucia. Jedni byli rozgoryczeni walką z marą, bo jak można nazwać tę gonitwę za prawdą. Gdy już im się wydawało, że mają winnego dołączały kolejne fakty i informacje, a sam morderca wymykał im się z rąk. Po innych widać było skupienie. To było tak wielkie, że chyba każdy z nich nie jadł dzisiaj tyle ile powinien. Każdy w pełni poświęcił się temu zadaniu i tego Winkel był pewien. Pewien był również, że każdy - wliczając jego - pełny był niepewności. Dlaczego? Przez wybór, którego dokonać przecież musieli. Bo albo oskarżą podróżnych wśród, których jest wysłannik Vereny, albo będą zmuszeni drążyć dalej wśród mieszkańców własnej, rodzinnej wsi - a tego obawiał się chyba każdy z nich. Jedno było pewne. Emocji podczas tego śledztwa nie brakowało...

Słysząc słowa Marianki domokrążca pewnie pokiwał głową. Sam nie mógł zaoferować pomocy, bo nie dość, że nie potrafił jeździć konno, to jeszcze miał wiele do załatwienia w samej wsi. Jego zdaniem tym wozem uciekał nie kto inny jak domokrążca Furc, ale wolał tego nie mówić. Inni znali jego zdanie, a nie chciał aby Gotte zaraz roznosił po okolicy, że "Nasz Bercik taki niby kochany dla każdego, miły i złego słowa w twarz nie powie, a o Furcu jedynie źle gębą świadczył. Toż to dopiero dwulicowy..."

- Bardzo dobry pomysł. - poparł idee koleżanki Winkel.

Dość szybko - i nad wyraz chętnie - do towarzyszenia w pogoni Mariance zgłosili się Jost i Eryk. Nic dziwnego. Sam również pewnie by się z nią wybrał, gdyby nie jeździł jak ostatnia oferma. Nie no. Może nie jak oferma, ale jak nierozgarnięty miastowy. Po wysłuchaniu krótkiej narady co do koni Bert oświadczył, że musi coś załatwić. Rzecz jasna powiedział, że jak będzie gotowy znajdzie resztę. Co jak co, ale Biberhof nie było zbyt duże i znalezienie obecnych w wiosce strażników zajmie mu tyle co spałaszowanie kromki chleba.

Nie zastanawiając się dłużej Winkel ruszył do swej chaty. Przypominając sobie swoje rozmyślania sprzed bramy najpierw zjadł parę pajd chleba ze smalcem. Jedząc starał się nie myśleć. Odpocząć od tego wszystkiego. Zrelaksować się. Nie myśleć o ludziach barona, którzy ruszyli złożyć mu dokładny raport z tego co się działo w wiosce. Nie myśleć o śmierci kapłana i zielarki. Nie myśleć o podejrzeniach co do myśliwego, podróżnych, Furca. A już przede wszystkim nie myśleć o tym, że przyjazd duchownego Sigmaryty zbliżał się wielkimi krokami...


Jedząc tak, żując, przełykając Bert zdał sobie sprawę, że w tym jego "nie myśleniu" strasznie dużo jest myśli. Starał się wyciszyć, odpocząć, ale nie mógł. Przeszukiwał swój umysł aż w końcu coś mu się przypomniało... Naszywki! Bert postanowił sprawdzić czy aby jego i ojca są na miejscu. Po krótkim przeszukaniu rzeczy okazało się, że w kufrze z ubraniami jest tego całkiem sporo. Nie licząc rzeczy Berta, znajdowała tam się koszula Kacpra, którą starszy domokrążca zwykle ubierał w podróż. Poza tym na płocie koło domu wisiała kapota z kolejną naszywką. Winkel zrobił się spokojniejszy jednak przyszła mu do głowy kolejna sprawa. Ostatnia prośba ojca. Ostatnio miał tyle na głowie, że nie był w stanie nawet się nad nią porządnie zastanowić. Popijając zdrowo kozim mlekiem chłopak postanowił poszukać ojca i się z nim rozmówić. Jak się okazało Kacper był w schowku, gdzie zwykle magazynował rodzinne towary.

- Ojcze. Powiedz mi proszę, po co Ci dziennik rachunkowy świętej pamięci ojca Gottlieba? Mogę Ci pomóc, ale muszę znać powód. - Bert z ciekawością spojrzał na ojca czekając na odpowiedź.

- Dokładnie ani baronowi, ani świątyni dziesięciny nie płaciłem... Niby to należne im tak? A ja mówię, że dosyć tego, żeby nas tak wyzyskiwać. Cechu składki płacem? Płacem. Tosz końca z końcem byśmy nie uwiązali! - trochę przesadził chyba na rozeznanie syna. - Gdybym rozliczał się co roku jak niegdyś! Po mojemu to nic im się nie należy! - warknął. - Darmozjadom! A ty synek zobaczysz jak sam będziesz miał tyle gęb do wykarmienia na swoim! - machnął ręką. - Ale tera... - zaczął spokojniej. - jak śledztwo będzie Łowcy Czarownic, to do tego dojdą, oj dojdą na pewno. Wszystko sprawdzą jakoby igły szukali w siana snopku a naszej rodzinie oberwie się i za matuli sny i za rachunkowość... Złodziei z nas zrobiom! Temu rodzinie wyświadczysz przysługę niezmierną, jakoby w zamieszaniu poniekąd tego wszystkiego, kajecik Gottlieba, świeć Morrze nad duszą jego, się zawieruszył... - spojrzał na syna szukając w jego oczach potwierdzenia.

Chłopak spojrzał w oczy ojca i powoli, spokojnie pokiwał głową. Bert doskonale zdawał sobie sprawę, że jak to wyjdzie, to nawet bez okoliczności śmierci kapłana, gdyby o tym dowiedział się baron albo Wurtbad, to by ojca z cechu wyrzucili. Cały interes by z torbami puścili, zabrali "majątek", a ojca najpewniej do lochu wtrącili. Sigmaryci duchowni nie pobłażają przy tym. Wykonywanie rozkazów, porządek, skrupulatność stawiają ponad wszystko. Nikt by też nie uwierzył, że to pomyłka, bo Bert sam ojcu pomaga w rachunkach i gdyby to pomyłki były, to chyba raczej sam by je wyłowił i zdał sobie z nich sprawę. A teraz po śmierci kapłana to nie byłoby litości żadnej, a ojciec byłby na dodatek podejrzanym, bo jest motyw. A więc stos dla niego i kto wie, może nawet Berta, wszak z ojcem robi i księgi mu "prowadzi". Będąc w pełni świadom tego co musi zrobić Winkel postanowił działać. Wyszedł z domu i udał się w stronę świątyni. Bez strachu, zwątpienia. Nie chciał rzucać się w oczy. Dla każdego był kolejnym wiernym Sigmara, który przecież - tym bardziej w tych ciężkich dla wsi czasach - mógł iść się pomodlić o boskie błogosławieństwo.

Sam Bert chciałby aby tak było. Gdyby tam była Angela mógłby z nią pogadać, a jak jej nie będzie... uchyli mu to furtkę do działania. Jak się szybko okazało świątynia była pusta. Bert chwilę się pomodlił, ale wychodząc z niej sprawdził czy aby gabinet kapłana na tyłach budynku jest zamknięty. Niestety zamek blokował mu drogę. Niby zwykle, proste ustrojstwo, ale domokrążca się na tym nie znał. Nie był włamywaczem! Młodzik pamiętał, że w gabinecie jest okno toteż warto iść sprawdzić czy aby nie jest uchylone od zewnątrz. Jak się okazało okno było zamknięte, ale okiennica była uchylona. Bert zaczął się zastanawiać. Jego wzrok powiódł do pokoju Angeli, którego okno również było zamknięte. Dalej - już z lekką desperacją - Winkel spojrzał na dach nad gabinetem ojca Fryderyka. Był tam komin, co oznaczało, że w pomieszczeniu znajdował się kominek. Bert nawet coś takiego pamiętał. W końcu z ojcem znali się od dawna. Gdyby sprawa nie była dla niego taka ważna chłopak poszedłby do domu, ale w obecnej sytuacji... Bert postanowił wejść na dach i sprawdzić dokładnie czy zmieściłby się w kominie. Był szczupły więc problemu nie było, ale chłopak doskonale wiedział jak to się skończy... Nie miał jednak wyboru.

Powoli, ostrożnie Bert wszedł do komina zsuwając się stopniowo do pomieszczenia. Ani zapach, ani też zewsząd otaczający go brud i czerń nie były przyjemne. Czego się jednak nie robi dla dobra rodziny? Musiał. Nie miał wyboru. W końcu wychodząc kominkiem Bert był w środku. Czarny niczym krasnoludzki górnik po tygodniu bezustannej pracy. Jego ubranie zrobiło się czarne i nie pachniało zbyt dobrze. Musiał to jednak przeżyć. Rozglądając się po gabinecie dostrzegł dębowe biurko z paroma szufladami i jedną zamkniętą na prosty zamek. Po przeszukaniu wszystkich otwartych półek Bert był pewien, że nie ma tam kluczyka. Znalazł natomiast szklaną fiolkę z jakimś płynem. Napoczętą. Domokrążca postanowił ją zabrać. Musiał otworzyć tę zamkniętą szufladę toteż znajdując nóż do listów postanowił z niego skorzystać. Wiedział, że nie robi dobrze, ale nie mógł być bezczynnym. Teraz liczy się dobro jego ojca i reszty rodziny. Kacper był dobrym człowiekiem i jego pierworodny syn nie pozwoli, aby to na co ciężko pracował całe życie teraz szlag trafił.

Po jakimś czasie szufladę udało się otworzyć. Oczy Berta zabłysły, gdy zobaczył w niej księgę. Chwytając ją przez znalezioną w pomieszczeniu szmatkę chłopak szukał stron dotyczących jego rodziny. Okazało się, że ojciec mówił prawdę. Przy sumach dziesięciny i raportach dotyczących jego rodziny były znaki zapytania, a samo nazwisko było podkreślone. Bert postanowił przeanalizować tę sytuację na zimno. Schował więc kajecik i ostrożnie wyjrzał przez okno na ogród. Nie widząc nikogo Bert wyszedł otwartym przez niego oknem i najmniej uczęszczaną drogą udał się do domu. Jednak czy na pewno nikt go nie widział? Bert nie mógł mieć pewności...

Będąc już w domu chłopak schował księgę rachunkową w miejsce znane jedynie mu. Po umyciu się, przebraniu, dokładnym usunięciu sadzy, brudu i pozbyciu się tego zapachu Winkel przysiadł nad kajecikiem ojca Fryderyka. Starał się dowiedzieć czy aby nikt poza jego ojcem nie oszukiwał. Mimo iż był bardzo dokładny upewnił się jedynie, że szachrował jedynie Kacper. Nikt inny. Bert nie mógł oceniać ojca. To głównie dzięki niemu miał co jeść, w co się ubrać, a nawet miał dobry zawód. Umiał czytać, pisać i w ogóle nie był chyba źle wychowany. Nigdy nic złego nie zrobił...

Młodzik schował znalezioną fiolkę, a samą księgę i czarne, śmierdzące ubrania spalił. Bez pośpiechu. Dokładnie. Widząc jak strony powoli żółkną, aby po chwili zmienić się w czarne, a następnie w popiół Bert zdał sobie dokładnie sprawę z tego co zrobił. Starał się usprawiedliwić na wiele sposobów, ale nadal czuł się źle. Bardzo źle. Po spaleniu dowodów Bert poszedł w jakieś ciche i wolne od domowników miejsce postanawiając się pomodlić. Gdy zaczął, nie wiedzieć czemu, zaczęły mu lecieć łzy. Modlił się długo po czym w myślach starał się wytłumaczyć przed Sigmarem:

Boże Mój, Tyś mnie znasz bardziej niźli ja sam siebie znam.
Nie muszę Ci tłumaczyć, żem ja dobry, żem niewinny i wszystko bym dla dobra mojej rodziny zrobił.
Nie muszę, bo Ty to doskonale wiesz.
Znasz mnie.
Jeżeli mimo to postąpiłem źle i niesłusznie wiedz, że jestem gotów ponieść pełną odpowiedzialność.
Ponieść karę.
Swojej rodzinie jednak krzywdy zrobić nigdy bym nie dał.
Aby ich ocalić przed złem zrobiłbym wszystko.
Wiedz, Kochany Sigmarze, że gdyby przyszli po mojego ojca, nie pozwoliłbym go zabrać.
Znasz mnie i wiesz, że coś bym wymyślił.
Powiedziałbym, że to ja kantowałem. Że ojciec dawał mi pieniądze dla barona i dla ojca Gottlieba.
Że z własnej głupoty zamiast oddawać je odpowiednim urzędnikom przepijałem je w mieście.
Wiem, że to by było kolejne kłamstwo i kolejna zbrodnia.
Jednak dla rodziny jestem gotów zrobić wszystko.
Ale Tobie tego przecież mówić nie muszę, o Wielki, bo przecież Ty znasz mnie najlepiej...


Po skończeniu modlitwy Bert usiadł ciężko na ziemi nie wstrzymując łez. Ta cała sytuacja go przerastała. Po jakimś dopiero czasie chłopak potrafił się pozbierać. Uspokoić, przetrzeć łzy, ale choćby starał się najbardziej jak tylko mógł nie potrafił zapomnieć. Wiedział, że dla dobra swego i ojca musiał grać. Udawać, że nic się nie stało. Że siedział w domu, analizował i dopiero za kwadrans go opuści i poszuka innych. Mieli sprawy do załatwienia. A dla dobra wioski był gotów zrobić tak samo wiele jak dla dobra swojej rodziny…
 

Ostatnio edytowane przez Lechu : 13-01-2013 o 22:19.
Lechu jest offline  
Stary 14-01-2013, 09:44   #102
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Wracaj!
Nie poskutkowało.
Jost bezradnie patrzył w ślad za Erykiem, który głuchy na słowa rozsądku popędził przed siebie, pozostawiając daleko w tyle dwoje swoich towarzyszy.
- Gdzie żeś ty był, gdy bogowie rozum rozdawali! - krzyknął, bardziej by wyładować złość, niż by wpłynąć na Eryka. - Zwolnij!
Westchnął, gdy klacz kapłana, niosąca na swym grzbiecie Eryka, zniknęła za zakrętem.
Uderzył piętami boki kasztana, z pewnym trudem skłaniając konia do nieco szybszego kłusa. Oczywiście gdyby się bardzo uparł, to kasztan pobiegłby nieco szybciej, ale...
Było parę tych “ale” i upadek z konia na pysk, na oczach Marianki, nie należał do tych najważniejszych, chociaż z pewnością dziewczyna nieźle by go wyśmiała.
Gorzej by było, gdyby kasztankowi coś się stało. Chrońcie bogowie... Ojciec chyba by go zabił. Dzieci ma więcej, przyuczyłby je do zawodu. A koń jest tylko jeden, i to jeszcze dość młody. Dziesięciu lat nie ma...
Poklepał kasztanka po szyi.
- Prędzej czy później się zatrzyma - powiedział, ni to do siebie, ni to do Marianki.

Słowa nad wyraz wcześnie okazały się prorocze.
Eryka ujrzeli nim pół godziny minęło.
 
Kerm jest offline  
Stary 14-01-2013, 10:14   #103
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Mogła się tego domyślić, kiedy zgodziła się żeby Eryk im towarzyszył. Co za osioł! Wyrwał do przodu jak opętany jakiś.

- Eryk! - wrzasnęła w ślad za Jostem - czyś ty oczadział, zaczekaj!!!
A że głos jej donośny jak dzwon w leśnej ciszy zabrzmiał to i Gniady niespokojnie zerwał się do szybszego biegu. Nieomal z grzbietu nie zleciała.
- Prrr, spokojnie mały - machnęła ręką i pogłaskała konia po szyi żeby go uspokoić.
- Prędzej czy później się zatrzyma - powiedział Jost patrząc za znikającym Bauerem.
-Echhhh... gorąca głowa u niego. Przyspieszmy trochę, żeby go drab jaki nie ubił zanim przyjedziemy. - odparła na to Marianka

I rzeczywiście w niespełna pół godziny ujrzeli Eryka...
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 14-01-2013, 13:31   #104
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Wszystko się zdawało, że w porządku będzie, gdy Imre na podłogę runął Bauerową lagą powalony.

Nagle krasnolud z bojowym wrzaskiem i młotem w łapach z całą prędkością do lady się rzucił!
Mocą pełną trzasnął obuchem w bok lady!

-Khazadzkie słowo dałem!-wzniósł młot dobierając do walki pozycję dogodną najbardziej.

-Tknąć jakkolwiek chcecie? To utrupić wpierw mnie musicie-powiedział spozierając spode łba na zgromadzonych. W szczególności na karczmarza.

-Po wójta niech któreś poleci! I po ojca mego nawet prędzej! Chyżo! Któreś niech zbliży się tylko, to patrzeć nie będę czy nasz-rzekł do wszystkich.

-Jak się ziomek wasz przecknie to słusznie całkiem zachlastać nas chcieć będzie. Tykać się jego zamiaru nie mam. Weźcie go przy tamtym stoliku na krześle posadźcie i chlastałki mu zabierzcie. I na bok ze swoimi razem odłóżcie, ale tak, byście mogli sięgnąć po to w razie czego, a Pan Imre już nie-polecił Conradowi.

-Nic uczynić wam nie dam. Wy nam czynić w zamian nic też nie możecie i chlastałki wasze poza pasami takim pewnikiem dla nich być ma-wyjaśnił gotów do obietnicy spełnienia.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 14-01-2013, 13:45   #105
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
- Ja polecę! Już tuż! - od razu krzyknął w odpowiedzi khazadowi Gotte. Najwyraźniej był nawet zadowolony z polecenia wydanego przez krasnoluda. Tu zrobiło się zbyt gorąco, a Gotte takich gorących miejsc nie lubił, bardzo nie lubił… musiał więc się ostudzić… ulotnić się stąd jak najszybciej… odsapnąć i przeczekać w bezpieczniejszym miejscu. Jak ta strzała wyleciał więc z karczmy, rozejrzał się nerwowo w około i pobiegł. Wpierw dotarł do wójta, przekazując mu szybko co się w oberży wydarzyło. Spytawszy starszego, komu jeszcze przekazać, do kogo pobiec, udał się do wskazanych osób. Następnie, na samym końcu, z tymi wszystkimi informacjami, pobiegł też do starego Hammerfista, jak też Arno, można by rzec prosił. Gdy skończył wrócił do karczmy i nieśmiało wściubił swój łeb do środka, próbując rozeznać się w aktualnie panującej sytuacji.
 
AJT jest offline  
Stary 14-01-2013, 15:19   #106
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





OKOLICE BIBERHOF, 1 VORGEHEIM, WIECZÓR



Eryk zamiaru nie miał w pojedynkę wychodzić na spotkanie trudzącego się przy przechylonym na bok wozie domokrążcy. Z klaczą Gottlieba zaszył się za gęstymi krzewami przydrożnych zarośli i wychynął dopiero na widok towarzyszy. Dwa kwadranse w tym czasie niecałe zdążyły upłynąć. Miny kompanów ze straży były rozeźlone a szyderczy jakoby uśmieszek z facjaty Eryka nie schodzący wcale nie łagodził irytacji Josta i Marianki. Z drugiej strony do gęby młodego Bauera ten grymas kpiny przyklejonym był niemal na stałe jak maniera a i poczekał na nich zdając się nie alarmując nawet Furca. Bo, że to Furc we własnej osobie zmagał się z kołem u wozu słychać było z daleka.

- Osz ty samkramencka cholero! O ty wandrygo, ty chałapudro, ty skierdaszony wądrołaju, ty chliporzygu odwantroniony, ty wszawy bumie! – Furc pieklił sie gadając do wozu.

Strażnicy podjechali stępa bliżej domokrążcy.

- A do jasnej chropowatej cholery! Kurtyzana twoja matuchna w decybele kopana! Jolka spróchniała twojej babki, żeby ją parchy pokryły! Kij ci na monogram złotem haftowany! Ty gumo do żucia! Ja ci pokażę ty spróchniałe ścierwo ośko durna do wozu głupiego się nie nadająca! Dosyć tego! – trzepnął o ziemię ołowianym młotkiem, którym starał się osadzić koło na przewiązanych szczapach pękniętej osi...

Eryk łypnął okiem na sytuacje i od razu wiedział, że domokrążca zabiera się od dupy strony do tematu i że juz tak pewnie długi czas męczy się z problemem. Pewnikiem skończy mu się repertuar obelg nim sobie ze stolarką tej konstrukcji poradzi. Mając Mariankę przy sobie i Josta do pomocy wiedział, że w trymiga naprawiłby pęknięty ośkę i byłaby jak nowa.

Siwy wałach w czarne kropki upstrzony, zaprzęgnięty u wozu domokrążcy stał cierpliwie i oganiał się ogonem od bzyczących koło zada gzów.

Furc dojrzał konnych i odskoczył przestraszony. Rozpoznając wieśniaków z Biberhof z wyraźna ulgą malującą się na zarośniętej gębie przybieżył ku nim.

- Łojej! Jakeście z nieba złoci mi spadli! – uśmiechnął się krzywo od ucha do ucha, ukazując pełna gamę zepsutych, szczerbatych zębów. – Toć to idzie się pochlastać! Drugi dzień się męczem z tym dziadostwem!

Strażnicy spojrzeli po sobie. Dwa dni spędził w polu, na niebezpiecznym trakcie zamiast cofnąć się tych mil kilkanaście i schronienia lub pomocy szukać we wsi...











BIBERHOF, 1 VORGEHEIM, WIECZÓR



Gotte przyprowadził do „Pełnej Beczki” ojca Arno. Wójt pojawił się już razem z piwowarem, który po niego przed szewcem poleciał. Alfred położył na stole plecak Imre i przyjrzał się sytuacji ściągając surowo brwi.

Przy stoliku pod ścianą siedział wystraszony blondyn Conrad agitator, który szepcząc modlił się do Shalayi ręce nakładając na bezwładną głowę długowłosego mężczyzny, która spoczywała mu na kolanach. Imre, łowca banitów na rozkazach kultu Vereny, był dalej nieprzytomnym.

Arno z młotem w dłoniach zdawał się pilnować porządku, choc po prawdzie nie było i przed kim. Barmanka, siostra Eryka Bauera, wystraszona uciekła z oberży kiedy wędrowiec łomotnął na deski laską piwowara zdzielony. Jagna stanęła przy drzwiach pilnując aby nikt wścibski nosa nie wściubiał do środka, to i sam krasnolud został się z pociągającym nosem Conradem i zwiotczałym Imre.

Wójt wziął się za czytanie papieru łowcy banitów każąc Gotte przeszukać rzeczy wędrowców.

Szewc podszedł do pękatego plecaka i począł wyjmować na stół jego zawartość. Kapota, koc, manierka, druga lina, księga. Podniósł oczy na wójta i pozostałych potrząsając znaleziskiem nim odłoży starannie na bok. Księga wyglądała starą a litery skreślone na niej obce były czytatym i pisatym w Reispielu.

Po wytarmoszeniu brudnych onuc i kalesonów, które trzymając za dwa palce Gotte odsuwając nos na bok upuścił na podłogę, w końcu wygrzebał z dna plecaka zawiniątko. Wodoodporna skórzana sakwa zasznurowana była szczelnie. Widząc przyzwalający gest głowy wójta, który odłożył glejt z pieczęcią kultu Vereny i równie bacznie co i rodzina krasnoludów przyglądał się zawiniątku, Gotte otarł pot z czoła o ramię kurtki i wziął się za rozsupływanie rzemienia.
W końcu do otwartego worka włożył rękę powoli sięgając do środka.
W tym czasie Bert wsunął się przez uchylone drzwi do karczmy i stanął obok Jagny. Omiótł wzrokiem sytuację i wzrok swój skupił na tym co i reszta. Na szewcu i wodoodpornej sakwie z dna plecaka czyjegoś wygrzebanej.
Gotte zrobił krzywa minę, gdy uchwycił w palce zawartość worka. Poznac po sobie jednak nie chciał dać trwogi, wszak strażnikiem był i nie byle strachajłem.

Wyciągnął z torby zakrwawioną ludzką dłoń! Uniósł ja wysoko i z odrazą podskoczył upuszczając nieruchome szczątki, niechybnie należącej do trupa kapłana ręki!

Wszyscy poznali ja po pękatym sygnecie z czerwonym rubinem, który błyszczał z pulchnego palca środkowego. Że też nikt nie skojarzył, że tego pierścienia z rzeczy osobistych kapłana brakowało? Szok, to zaiste musiał być wszystkim, że taka zaćma bielmem zapomnienia ich rozumy przykryła w tym dniu sztrasznym! Zakrwawiona dłoń upadła na deski stołu otwartą dłonią jakby w proszącym geście o jałmużnę.






 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 19-01-2013, 14:58   #107
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Bert musiał grać. Udawać, że nic się nie stało. Być - tak jak wcześniej - tym młodym, zawsze miłym i zadbanym synem domokrążcy. Tym co na każde pytanie miał kilka odpowiedzi. Grzecznym, nieco wyrachowanym, ale przez nikogo nie znanym jako oszust czy złodziej. W zasadzie młodzik brzydził się oszustwem, ale w sytuacji, gdy zagrożony był jego ojciec, rodzina... Nie miał wyboru. Tak się usprawiedliwiał wcześniej i już zawsze będzie.

Po opanowaniu nerwów Winkel stwierdził, że musi znaleźć resztę strażników będących we wsi. Wiedział, gdzie musi iść. Do królestwa lokalnego piwowara. Ostatni raz sprawdzając czy nie jest nigdzie brudny, czy nie śmierdzi od niego spalenizną zabrał oręż i wyszedł z domu. Szybkim marszem dotarł na miejsce w wejściu widząc Jagnę pilnującą drzwi. Coś było nie tak.

Bert omiótł wzrokiem całe wnętrze "Beczki". Byli tam wójt, piwowar, ojciec Arno, sam Arno, Gotte, dwójka podejrzanym, on i Jagna. Na jednym ze stołów leżały jakieś rzeczy. Manierka, lina, koc i jakaś księga. Na ziemi leżała mała kupka brudnych ubrań. Z tej mieszaniny rozpoznawał wiekowe już chyba kalesony. Arno z bronią w ręku zdawał się pilnować porządku - szczególnie z podejrzanymi, ale... Sytuacja była bardzo napięta. Dopiero po zlustrowaniu pomieszczenia Bert dostrzegł, że wszyscy patrzą na skórzaną sakwę trzymaną przez Gotte. I Winkel czuł się zaciekawiony zawartością...

W końcu chłopak włożył do środka rękę i wyciągnął wysoko zawartość. Była to... Ucięta dłoń ojca Gottlieba! Bert złapał oddech jakby właśnie schodził pod wodę wykonując ręką święty znak Młotodzierżcy. Może posiadacz dłoni mógłby być inny, gdyby nie jej grubość i sygnet z rubinem na środkowym palcu... Taki sam jak nosił ojciec Fryderyk.

Jagna spojrzała na Berta. Chłopak, mimo iż przejęty zjawiskiem, poczuł się dziwnie. Przejechał otwartą dłonią po twarzy upewniając się, że nie jest brudny. A jak oni zaczną cokolwiek podejrzewać? Jak to co zrobił wyjdzie na jaw? Nie. Nie mógł panikować. Oni nie mogą się niczego dowiedzieć...

Wójtowi rozszerzyły się oczy widząc odrąbaną rękę kapłana. Surowy wzrok skierował na obcych.

- Macie nowe dowody w sprawie. – potrząsł ze zniesmaczeniem głową.– Włos niech tymczasem z głowy tego człeka nie spadnie. – wskazał ręką na Imre. – Więźniem on naszym jest do orzeczenia wyroku. Przesłuchajcie i zamknijcie ich pod kluczem. Z baronem rozmówić się muszę. Wrócę i złożycie mi sprawozdanie z rozwoju sprawy. – powiedział zbierając się do wyjścia.

Zabrał ze sobą Jagnę i starszego Hammerfista. Bert widząc pulchną rękę kapłana zbladł delikatnie przez chwilę zapominając języka w gębie. Jeżeli wcześniej nie był pewien, że winni są Ci dwaj właśnie się tych wątpliwości wyzbył. Bo po co uczciwym ludziom byłaby odcięta ręka? Jako trofeum? A może znak, że ten łowca znalazł Gottlieba?

- Na Sigmara! - powiedział donośnie Winkel. - Jak oni śmieli tak zbeszcześcić ciało ojca Fryderyka... - dodał zrezygnowany zastanawiając się czy aby nie mają reszty brakujących trupowi organów. - Jak myślicie... - rzekł domokrążca patrząc na Gotte i Arno. - Reszta “brakujących” członków należy do nich czy zabrał je inny potwór? - pokiwał głową. - Ale to by oznaczało, że mamy kolejnego nikczemnika do namierzenia.

Blondynek pod spojrzeniem strażników skurczył się w sobie jednak znalazł w końcu siłę by wstać i przemówić łamiącym się nieco głosem.

- Kiedym zobaczył trupa kapłana przy ołtarzu to z miejsca żem za ławki zwymiotował. – powiedział szczerze. – Imre spokój zachował i żwawo doskoczył do ciała. Zbadał je upewniając się, że kapłan nie żyje. Potem próbował pierścień zdjąć z palca nieboszczyka, lecz nie dał rady. Ręka ledwie na strzepie wisiała to nożem odciął skórę i zakazał mi gadać, bo tylko nieszczęście na swoje głowy ściągniemy zapewne. – pokiwał głową. – I rację miał. Oj rację...

- Jak tak było to rzeczywiście Twój kompan miał słuszność. Co nie tłumaczy ani grabienia zwłok świętej pamięci kapłana, ani też waszych kłamstw. Jak byście powiedzieli to moim ziomkom dawno temu bylibyście teraz w zdecydowanie lepszej sytuacji. Jedyne co może wam pomóc, o ile jesteście niewinni, to porządna współpraca i bardzo szybkie namierzenie sprawcy. Jedynie to. - Bert starał się wyglądać na bezstronnego, bo jedynie takiej osobie blondyn mógł uwierzyć. - To jak? Idziemy na współpracę czy też niech się czyni wola Pana? A wiedz, że baron, a tym bardziej władze kultu Młotodzierżcy nie są zbyt pobłażliwe. - Winkel starał się uspokoić i przekonać jakoś do siebie blondyna.

Może ten akurat wie więcej i da radę go przekonać aby to teraz wyjawił. W końcu widział domokrążcę po raz pierwszy i nie miał powodu się wcześniej ku niemu zrazić.

- Jaką współpracę? - zapytał Conrad przejęty. - Do prawdy zatajenia się przyznaję przecież. Jedyna to wina moja.

Chłopak był bardzo mało domyślny, a tłumaczyć samemu Bert wszystkiego nie mógł. W końcu był jedynie jednym z wielu strażników w pomieszczeniu. Winkel zastanawiał się, a głos zaraz miał zająć Gotte. Mówił do rzeczy jak nigdy…
 
Lechu jest offline  
Stary 19-01-2013, 18:12   #108
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
- A jaką współpracę? A może taką współpracę, co by was tu z tego łajna powyciągnęła, co? Śmierdzi to wszystko, łoj śmierdzie bardziej niż te łonuce i kalesony – wskazał Gotte leżący na ziemi ekwipunek przybysza. – Panocki, jak żeśta niewinne, jak mówicie, to wyśta powinni tego winnego szukać zawczasu, a nie tu żłopać se piwko ino, chowając se ręke naszego Łojca. Co wyśta myśleli, że my was nie znajdziemy? My? My nie?! Mylilita się! Znaleźli my! Gdzie reszta? Co żeśta zrobili, albo co żeśta widzieli. Gadoj, bo dobrze to się ta nie skończy – wyjazgotał Gotte, machając na koniec groźnie palcem.

- Jaka reszta? - Conrad zdawał się nie wiedzieć, o co chodzi. - My nikogo nie widzieliśmy.

- Wyśta nic nie widzieli. Wyśta nic nie robili. No i przecia, wyśta przecie mówili, że tam włogóle nie byli. A martwa ręka Łojca sama tamtemu pewnie wskoczyła, co? – ironizował Gotte.

- Już do klamstwa się przyznałem, wybaczcie. Pomiarkujcie. My nie mordercy - zapewniał Conrad.

- To się już wam łosądzi! Baron i wójt łosądzi! Bo jeśli my ta innych morderców nie znajdziemy, to wy na jedynych tu wyglądacie. A… a pomagać, by było inaczej, nic nie pomagacie, ino przeszkadzacie, jeśli łoszukujecie łod początku – niemal wykrzyczał Gotte, po czym zdjął swój wzrok z Conrada i skierował go na innych strażników.

- Jedyny dla was ratunek to współpraca. Jaka? Może jak Gotte wspomniał na początek opowiesz wszystko z najdrobniejszymi szczegółami. Znaleźć teraz kogoś innego od was będzie ciężko, ale naszym obowiązkiem jako strażników jest te sytuację sprawdzić. Chciałbym jednak abyś zrozumiał sytuację w jakiej się znaleźliście i niemniej od nas chciał waszego uniewinnienia. A teraz... Opowiadaj. - Bert starał się być spokojny chociaż emocje Gotte i jemu niemal się udzieliły.

- Do świątyni Herr Imre poprosił mnie na świadka. O celu wizyty w Biberhof powiedział mi wtedy. Gdyby Franciszek Gottlieb opór miał stawiać zbrojny, to łowca banitów chciał mieć we mnie, osobie postronnej, świadka, że żywym doprowadzić do miasta przed oblicze przeora zakonu Vereny przy głównej świątyni tegoż kultu w Wurtbadzie - zaczął blondyn poważnie i z przejęciem. - No tom poszedł. Sam byłem w nowicjacie niegdyś u Shalayi i choć przemocą się brzydzę, to za perfidne przestępstwo tego kapłana w oczach mych surowa kara sprawiedliwego sądu trybunału Vereny się należała.

Zamilkł na chwilę i zwilżył wargi ze stojącego na blacie kufla.

- W świątyni nikogo nie było prócz... zwłok... resztę już powiedziałem jak było. Zrozumcie, że ja obiecałem Herr Imre pary z ust nie puścić. Ręczę za niego, był ze mną cały czas od zawitania we wsi waszej. Mówił, że źle się to skończy, bo nie jeden lincz wiejski widział i żeby czym prędzej do Wurtbadu podążać, gdzie przeor kultu na pewno za pomoc słudze na jego rozkazach okaże mi wdzięczność i zrozumienie przy poświadczeniu wydarzeń jakie myśmy tu zastali. Pierścień dowodem miał być śmierci mordercy Gottlieba, który przed laty w szaty kapłańskie się przyoblekł wstępując na drogę duchowną, aby uciec od przeszłości...

- Dobre, do sprawy nic nie wnosicie i nie pomagacie. Przymknąć was musimy, jako wójt rzekł. Na barona czekać musicie i łosąd jego. Jeszcze pogadamy z tym…nim - wskazał Imre. - Ale lepiej go wpierw przymknąć, bo na pewno wierzgać będzie – Gotte spojrzał na Arno, nie będąc na tyle odważnym, by sam się przeciwstawiać jego słowu. Jeśli jednak Imre się będzie budził, a przymknięty nie będzie, to Gotte będzie wolał w pobliżu nie być.

- W takim razie obaj będziecie musieli trafić do tymczasowego aresztu. Nawet bardziej nazwałbym to obserwacją z odebraniem wam broni. Nie robilibyśmy tego, ale proszę zrozumieć, że musimy. Takie jest prawo, a my jesteśmy jego wykonawcami, zgodnie z prawem wioski i słowami naszej rady. Zatem proszę się nie opierać i wierzyć, że znajdziemy prawdziwego mordercę. - Bert postąpił krok w stronę blondyna. - Proszę oddać mi broń. - spojrzał w bok. - Arno, jak możesz zabierz brzytwę tamtego i obszukać go czy nie ma żadnych nożów w cholewach czy innych tasaków za pasem.

Bert pomoże reszcie ich doprowadzić na miejsce aresztu. Widząc smutnego blondyna jednak pocieszy go słowami:
- Musimy was umieścić w znanym jedynie strażnikom miejscu obserwacji. Wszystkie informacje związane ze śledztwem są poufne, ale gdyby ktoś się dowiedział... nie chcielibyśmy w wiosce samosądów czy też rannych z powodu twojego narwanego kompana. Robimy to więc dla waszego dobra.

Conrad znowu pokiwał głową, jakby bez większego przekonania, ale słowami przytaknął cicho.
- Tak... Skoro tak mówicie, to dobrze. Chrońcie nas. Myśmy niewinni. Ja niewinny. Księga to nie moja! - pokręcił głową poważnie, wyciągniętym palcem wytykając oprawioną w czarną skórę księgę. - I nigdym jej nie widział! - Conrad z przestrachem spojrzał na strażników i obejrzał na leżącego nieruchomo Imre. - Łowca Czarownic nie uwierzy. Baron nie uwierzy. - kręcił przecząco głową cofając się jakby wbrew sobie blady jak bielona ściana.

Bert jedynie pokiwał głową. Mimo iż był to prosty, mechaniczny ruch pełen był zrozumienia. Winkel zastanawiał się co by było jakby to on został oskarżony o coś podobnego. Domokrążca postanowił zrobić wszystko co w jego mocy aby stracony został prawdziwy morderca. Nikt inny. I Bert coraz bardziej obawiał się, że to żaden z tej dwójki... Może ekipie przy wozie lepiej poszło, bo on jedyne co teraz mógł zrobić to pocieszyć wystraszonego chłopaka.

Miller też, na ten czas, w stu procentach ich winy nie był, ale w sumie jak nie oni, to kto? Podejrzani im się kończyli, a lepiej mieć takiego, który rękę Ojcu obciął, niż żadnego i dalej szukać wśród mieszkańców sioła... No i jeszcze został Furc... Gotte ciekaw był, co tym co za nim pognali, zdziałać się udało. Teraz jednak ruszył eskortując aresztowanych.
 

Ostatnio edytowane przez AJT : 19-01-2013 o 18:14.
AJT jest offline  
Stary 20-01-2013, 18:04   #109
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Hej, chodźta, to Furc jechał tym powozem, tera mu chyba ośka strzeliła, i się z nią męczy. - Eryk objaśnił Mariance i Jostowi sytuację, w jakiej znalazł się Furc. - Raczej nie ucieknie, ale... lepiej uważać. To co, idziemy przycisnąć gnoja?
- A już myślałem, żeś ślad zgubił - mruknął Jost nieco ironicznie. - Nie sądzę, by włożenie mu worka na łeb i przerzucenie przez grzbiet konia było dobrym pomysłem. - Spojrzał na pozostałą dwójkę.
- Pewnikiem, że nie, trza wypytać skurczybyka co na wozie wiezie i czemu go w trawie ukrywał. Inna rzecz, że po dobroci to łon nic nie bedzie gadał. - zachichotała nie wiedzieć czemu Marianka
- Wszak to kramarz - stwierdził Jost. - A widział kto kramarza, co sam z siebie prawdę powie?
- Każden jeden się prawdomówny robi, jak się go odpowiednio... tego, no... zamotywuje. Sam ośki pękniętej nie naprawi, melepeta taka, a i zagrozić możemy, że go do wioski zaciągniemy i na noc zostawimy z ciałem ojca Gottlieba u was, w poczekalni Morra, coby sobie przypomniał wszystko. Coś się wymyśli. Chodźta, nie ma co czekać.
- Zmotywuje, powiadasz? - Jost udał, że się zastanawia nad licznymi możliwościami. - Niech zatem będzie. Albo wróci do wioski z wozem, albo wróci bez wozu. To chyba dobry wybór? Jak sądzicie?
- Bardzo. Powinno poskutkować, jeśli ma trochę rozumu w głowie.
- Chodźmy więc. Zobaczymy, co się da z niego wydusić. - Jost skinął głową.
Ruszyli niezbyt szybko w stronę wozu.



***

- Co się tak strachasz, mości Furcu? Kogoś się spodziewał? To tylko my, przyjaciele z Biberhoff. Pechowoś trafił, z tą ośką... Nie wygląda na przegnitą, coś ty wieziesz na wozie, że tak Ci się koła w glebę wgniatają? Żelazo? - uśmiechnął się i zbliżył do wozu, starając się samemu dojrzeć, co przewozi domokrążca.
Jost zsiadł z konia i przywiązał go do solidniej wyglądającego krzaczka. Kasztan natychmiast zaczął obgryzać listki.
- Ale pech - powiedział Jost, gdy podszedł do wozu. - Nieszczęście prawie. Ale.... - potarł brodę - chyba by się dało coś zrobić.
- Pomożecie? – ucieszył się domokrążca. – Drogi niebezpieczne, tom się obawiał, że im dłużej tak tu sterczem to kuszem los bezczelnie! Na Taala z nieba spaliście mi złociutcy! – zarechotał zacierając ręce.
- Tylko najpierw by my pogadali - oświadczył Eryk. - Ale jak nam się odpowiedzi nie spodobają, to chyba sam będziesz musiał się tu męczyć. A skoroś już dwa dni się przed zbójami uchował, to i jeszcze trochę wytrzymasz, no nie? Chyba, że krócej tu siedzisz, i przypadkiem nieopodal wioski wóz w lesie zostawiłeś, na czas festynu. Bo jeśli tak było, to by my chętnie o tym usłyszeli od Ciebie.
- Ale o co chodzi? - Furc rozłożył ręce wznosząc ramiona do góry z miną jakby zmuszał się do myślenia.
- A o to domokrążco, żeśmy wasze ślady przy pewnym ołtarzyku znaleźli i ciekawim są, co was na nasze tereny tak cichaczem sprowadza, że bocznym szlakiem się wymykacie? - Marianka stanęła w lekkim rozkroku oparłszy ręce na swoim toporku. - A do tego kłamiecie, bo wóz wasz zaledwie dzisiejszego poranka polankę opuścił.
- A co wam do tego? W ludzi barona się bawicie? Cóżem złego wam uczynił, że na mnie tak nastawacie? - odburknął domokrążca.
- Nam osobiście, to nic - odparł Jost. - I w nikogo się nie bawimy. Ale sprawa jest jedna do wyjaśnienia, w wiosce, ważna dość i dobrze by było, gdybyście do wioski wrócili. Z nami. I tak mniej czasu zmitrężycie, niż gdybyście mieli sami wóz naprawiać.
Furc marudząc obszedł wóz. Sięgnął po torbę i... Zaczął spierdzielać do lasu aż się zakurzyło.
- O żesz ty... - Jost ruszył biegiem za uciekającym.
Eryk, nie zastanawiajac się wiele, dołączył do pogoni. Nie będzie łaskawy dla domokrążcy, jak dorwie go w swoje ręce, oj nie. Kłamać w żywe oczy to jedno, ale zmuszać Bauera do biegu, to już poważniejsza sprawa.

Furc okazał się być rączy jak jeleń lub wystraszony zając. Długo Jost go gonił po lesie, nie skracając w lesie dystansu kilkunastu metrów i kto wie jakby to się skończyło, gdyby nie Eryk. Może prędzej by się domokrążca zmęczył, a może potknął się, a może pasterz pierwszy opadłby z sił. Dość, że Bauer biegał trochę szybciej od obydwu pozostałych i kiedy już sam zaczynał odczuwać poważne zmęczenie, bo gonili mężczyznę już niemal kwadrans, w końcu dorwał Furca obalając go na ziemię.

Gdy tylko Bauer razem z Furcem padli na glebę, chłopak resztkami sił usiadł okrakiem na uciekinierze i przyłożył mu pięścią w nos.
- Leż spokojnie, albo Ci poprawię!- warknął, cały w nerwach, podnosząc ponownie zaciśniętą dłoń, żeby urzeczywistnić groźbę.
- Jost, sprawdź, co tam w torbie skitrał - powiedział już spokojniej, nie spuszczając jednak z oka Furca. W akcie desperacji mógł próbować go z siebie zrzucić i dalej w las pognać.
Mimo płynącej z nosa krwi Furc nie zamierzał ustąpić. Wymacał leżący obok konar i dzielił nim Eryka. Ten w ostatniej chwili zdążył się zasłonić ręką, ale to wystarczyło, by domokrążca poczuł się niemal wolny. Niemal wydostał się z rąk Eryka.

Jost zaklął, gdy Furc zaczął się wyplątywać z serdecznego uścisku Eryka. Cholerny domokrążca, albo sił miał tyle, albo też w desperacji był wielkiej, niejedno mając na sumieniu.
Przeskoczył nad wykrotem, który jakimś cudem wyrósł pod jego nogami i spróbował wykrzesać z siebie więcej sił, by dopaść Furca, nim ten rzuci się po raz kolejny do ucieczki.
Eryk celnym chwytem ucapił zrywającego się z ziemi Fursta i razem ponownie runęli na trawę.

Jost dopadł domokrążcy i pomógł Erykowi w przewróceniu go na ziemię.
- Leż spokojnie, bo ci łapy połamię - warknął. - Albo i co jeszcze.
Ich “jeniec” zdawał się nie rozumieć, co się do niego mówi. Szarpał się jak opętany. Jost w ostatniej chwili usunął rękę, unikając zębów Furca. Wścieklizna gotowa...
- Leż...
Domokrążca znieruchomiał, czując na gardle zimną stal Jostowego noża.
- Zwiąż mu łapy paskiem - zaproponował Jost. - Bez gaci nie ucieknie tak łatwo.

Eryk zdusił chęć ponownego zdzielenia Furca i zawiązał mu ręce rzemykiem, którym ten miał związane spodnie. Nic nie powiedział, tylko podniósł z ziemi torbę domokrążcy i zajrzał do środka.
Jost przewrócił Furca twarzą w dół i przytrzymał, nie pozwalająć mu nawet drgnąć.
- Co tam ma? - spytał.
W torbie były ubrania, zioła, przybory do rozpałki ognia, nóż, prowiant, lina, gliniana butelka, przybory do pisania, książka, częściowo zapisany kajet.
Lina od razu się zdała do dokładniejszego związania Furca.
- Bogaty człowiek. - Jost podrzucił sakwę, pełną pieniedzy.
- To może być coś... konkretnego. Trza będzie to Bertowi dać, albo komu ze Starszych- powiedział Eryk, machając kajetem. - Poza tym, nic podejrzanego. Dlaczegoś uciekał, co?- zwrócił się do domokrążcy. Powisz teraz, albo jak ludzie barona będą Ci wymierzać baty!
- A mawiali mi ojciec, że uczyć się nie trza literek w naszym fachu - powiedział Jost, kartkując książkę. - A teraz by było jak znalazł.
- Potom uciekał, żeby na stryczku barona nie zadyndać! Cholera! - dąsał się, ale nie był agresywny. - Że wy baronowym się wysługujecie... - prychnął. - Od razu żem poznał. Jakbym sarny na wozie nie mioł, to byśta mogli mnie w dupę pocałować... A tak... Sługusy baronowe... Żaden z was na trakcie by nie przeżył... Nie wieta, jak niebezpieczno i czego trza by przetrwać!
- Nie wieta, nie wieta - przedrzeźniał go Jost. Wrzucił książkę do torby Furca, wraz z sakwą. Przewiesił torbę przez ramię. - Wy za to wiecie szyćko. Chodźta, w wiosce będzieta odpowiadać. A uciekać spróbuj... - W głosie Josta zabrzmiała wyraźna groźba.
- Nie sarna nas interesuje, tylko ołtarzyk Thalla na którym żeś ją złożył w ofierze. We wiosce wszystko wyśpiewosz, albo i więcej.
- No to od razu było tak! Kochani! - mimo rozbitego nosa Furc uśmiechnął się umorusany we krwi. - Myślołem, że to baronowi siem przyczepili, na waszom wioskę nastajom, to i kłusownika samiśta w swe ręce wziąć chcieli - mówił szybko rzeczowym tonem. - Tylko o ofiarę chodzi, tak? Baronowi nie powieta? - zapytał z nadzieją. - Ale chłopoki stójcie! - zaparł się piętami w leśną ściółkę. - Ona mnie... to znaczy on mnie baronowi wyda! Wiecie jakie kapłany sigmaryckie są! Za ofiar bogom starym to i może kazanie bym dostał, że siem Sigmarowi nie podoba, ale za tę sarenkę... Chłopcy... Pomiarkujcie. - Prosił załamując związane ręce. - Zadyndam za Taalowi cześć oddaną w czas jego święta! Ratujta mnie! Zapłacem! - prosił niemal z łzami w oczach.
- Jaka ‘ona’ - spytał zaskoczony Jost. - O kim prawicie? Kto cię wyda? Wszak nie o Mariance godocie?
- Akolitkę miołem na myśli, ale to przecie robota pierwej kapłana. - spuścił wzrok. - rozumieta powagę tej sprawy? Trzydzieści złotych koron dam. - prosił. - Powieta, że to ja lecz uciekłem? Wiecej do Biberhof nie wrócem...
- A dlaczegoś o akolitce pomyśloł najpierw, zamiast o kapłanie, który już długo u nas przesiaduje i szacunku dorobił się u mieszkańców? Ino prawdę godoj, to może skórę jakoś uratujesz.

***

Dyskurs z Furcem prowadząc, na propozycję łapówki nie reagując, doszli do wozu.
Eryk za tym był, by władować Furca na koń i ruszyć do wioski, jednak pozostała dwójka inne miała plany. Wóz za duże dobro stanowił, by go na drodze ostawić. Gdyby Furc z ramion sprawiedliwości się wywinął, trzeba by mu wszystko oddać...

Naprawienie ośki to nie w kij dmuchał.
Ciemno już było, gdy do wioski ruszyli, z Furcem, jak baleron związanym, na wozie.
 
Kerm jest offline  
Stary 21-01-2013, 08:06   #110
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację






BIBERHOF, 1 VORGEHEIM, WCZESNA NOC



Conrad i Imre zgodnie z postanowieniami straży wiejskiej zostali uwięzieni pod kluczem w piwniczce pod podłogą oberży, gdzie piwowar miał spiżarkę. Decyzje podjęto po krótkiej rozmowie, podczas której wszyscy zgodnie stwierdzili, że paradowanie z więźniami , w tym jednym nieprzytomnym przez wieś, mogło nie być dobrym posunięciem. W „Beczce Piwa” była za zapleczu, w małej izbie drewniana klapa zamykana na solidną kłódkę. Podróżni zostali zostawieni samym sobie w pustym kącie wyłożonej kamieniami piwnicy, która była fundamentem oberży. Przykuci łańcuchem do potężnego słupa, jakich kilka podtrzymywało drewnianą konstrukcję karczmy nie mieli wyjścia jak czekać na dalsze postanowienia Biberhofian. Oliwna lampa z przykręconym knotem dawało oszczędnego blasku w sam raz, aby więźniowie nie byli w zupełnych ciemnościach. Piwowar zamknął kłódę na klapie, klucz wręczył Winkelowi i zadowolony zatarł ręce i wytarł je w fartuch, który zawsze zakładał gdy krzątał się za szynkwasem.

Strażnicy postanowili zostawić Jagnę na straży więźniów i barmanka ochoczo przystała aby zostać w oberży.

Reszta wiejskich bohaterów, czyli Winkel, Miller i Hammerfist ruszyli za Schlachterem, który przyszedł po nich z rozkazu wójta. Zmrok już zapadał a ciemność zawsze potęgowała lęk w sercach wieśniaków. Dopóty człek żadnen oskarżonym i skazanym nie był, za zabójstwem ojca Gottlieba stać mogły dzieci mroku, bestie straszne z lasu, potwory chaosu, zwierzoludzie lub nawet demony. W ich istnienie nikt nie wątpił a noc była ich sprzymierzeńcem. Wójt, wiedząc o tym, czas nastania mroku wybrał na przeniesienie zwłok Starej Maryny do „Przechowalni Morra”. Strażnicy uczynili to w skupieniu, szacunku dla nieboszczki jak i odrobinie lęku, który nie tyle ze strachu wypełzał co z nieswojości. Przyjemnym nie było dotykanie trupa, który zimny juz był i całkiem martwy z pewnością, lecz wszak jeszcze żadnymi rytuałami chroniącymi przed opętaniem ciała przez duchy i demony a nawet zbłąkana duszę zielarki nie opieczętowane...

Józef Schlachter minę miał posępną, złą nawet mógłby ktoś powiedzieć. Do nikogo od siebie nie odzywał się, chyba tylko, żeby mruknięciem wydawać polecenia, bo opieka nad zmarłymi a więc i transport ciała nieboszczki od jej chaty aż do poświęconego przez kult Morra miejsca przechówku zmarłych, uważał za swój obowiązek i nadzorował wszystkiemu, innych traktując za wykonujących wątpliwej jakości robotę pomagierów. Dzień to był trudny dla każdego i każden jeden inaczej widać radzić se ze stresem umiał. Drugi trup w ciągu dobry w tak małej społeczności był przygnębiający tym bardziej, że okoliczności juz same w sobie mroziły krew w żyłach. Zresztą co tu było dużo mówić. Już nawet nie patrząc na groźbę puszczenia przez Łowcę Czarownic wioski z dymem, o ile ojciec Gottlieb w oczach wielu był zastąpialny, to Stara Maryna, która od lat przeszło trzydziestu służyła wiosce swymi zdolnościami, długo wspominana w chwilach potrzeby być miała niechybnie.

Po złożeniu ciała staruszki na drugim stole, obok szczątków ojca Gottlieba, strażnicy z ulgą wyszli na zewnątrz z loszku. Woytek nie zająknął się, kiedy szepnął, że "w takom noc, ty bym wolał węgorze łowić..." Czarne, bezksiężycowe niebo mrugało nielicznymi gwiazdami. Nadciągały czarne chmury z południa i noc miała być ciemna. Swoje kroki skierowali z powrotem do karczmy, gdzie spodziewali się wkrótce zastać wójta, który wracać miał z wizyty u barona. Było to też miejsce, gdzie pewnikiem mieli zjednoczyć się z towarzyszami ze straży, który ruszyli tropem wozu. Pierwszego wiedzieli, że doczekają się niebawem, tych drugich mogło nie być i do rana a nawet do późnego popołudnia dnia następnego. Nie wiedzieli czy daleko trop ich zawiedzie i czy zdecydują się Bert, Jost i Marianka nocować w lesie lub w szczerym polu na trakcie, jeśli nie dogonią uprzednio za dnia podejrzanego woźnicy...

Kiedy przekroczyli próg oberży Jana chodziła po drewnianych deskach karczmy w tę i wewte.

- Słuchajcie chłopy! – rzuciła z przejęciem. – Trop jeszcze jeden mamy! Była tu Angela Apfel razem z Dealaquową. Ponoć odkryły, że do gabinetu ojca Franciszka ktosik sie włamał dzisiejszego dzionka. Kilka godzin temu zaledwie, nie dalej jak dwie. Świadkowie som na to, że nowicjuszka prawdę gada. Kominem zakradł się ktoś z wieśniaków i dobrał do papierów sigmaryty! Co najmniej zeszyt rachunkowy, księga kapłana do rozliczeń zaginęła! My tu więzim ludzi niewinnych w loszku i na gniew barona się wystawiamy! Za wątpliwej winy śmierci kapłana nasi sie od nas odłączyli za wozem! Złodziej jest w wiosce luzem przecie! I ten szubrawiec to pewnikiem morderca co ślady po sobie zaciera! Dowody niszczy by w ręce nikogo nie weszły! W śledztwie sigmarytów już by pewnikiem wychynęło jak oliwa na wodę, kto miał motyw aby ojca Gottlieba do królestwa Morra posłać zawczasu! Psia mać! A mu tu czas mitrężymy! – wyrzuciła z siebie.










OKOLICE BIBERHOF, 1 VORGEHEIM, WCZESNA NOC



Furc, tak jak go Jost z Bertem prowadzili skrępowanego przez las do wozu, tak i potem już na trakcie, nie przestawał nalegać i prosić o zaniechanie dostarczenia go do wsi. Jednak nic sobie z tego chłopaki ze straży nie robiły. Na pytanie Berta czemu o Angeli Furc zagaił a nie ojcu Fryderyku, co naturalną koleją rzeczy być winno, domokrążca z Oberwill nabrał wody w usta i z początku szedł ze spuszczoną głową, a potem zmieniając temat jakie nieszczęście go spotkało i los okrutny, zbaczając z postękiwania na cichą, szlochliwą modlitwę do Taala, w końcu z powrotem zeszedł na tory przekonywania Biberhofian, że nic złego nie zrobił, czego naprawić się nie da.

- No przecie sarna stara była i jak nie jo, to wilki by jom zjadły. Nie cobym do dzieci Ulryka w sercu nosił jaką niechęć większą ponad szacunek i respekt dla ich waleczności i zagrożenia jakie głodne bestie stanowią na trakcie, ale przecie ku czci Taala tom uczynił. Jedno, że Dzień Słońca był to i zastał mnie z dala od domu ojczystego, gdzie rok co rok takom ofiarę z samodzielnie upolowanego zwierza składam starym bogom, a drugie, że to i wstawiennicza ofiara do ojca lasów była, abym podróż powrotnom do domu miał spokojną na niebezpiecznym trakcie. – żalił się siedząc w kucki na poboczu, kiedy młodzieńcy wraz z Marianką sprawnie naprawiali pękniętą ośkę.

- Zobaczta to mi już baron uczynił! – niemal z wyrzutem zwracał się do Biberhofian. – Zająca ubiłem nie wiedząc o tym jego dwa roki temu i do dzisiaj noszem po tym ślady. – obrócił się zadzierając koszulinę.

Na odsłoniętych plecach widoczne były ślady kilkunastu głęboko zarytych w ciele blizn po batogach.

- Teroz to mnie powiesi. Gdybym wczoraj bał sie bardziej barona jak dzieci nocy, a w okolicy słyszałem, że grasuje teraz basior z watahą, to bym przecie w opiekę do Taala uciekał się tylko modlitwom a w ofierze złożył jarzyny...

Marianka nic sie nie odzywała do Furca choć słuchała jego wynurzeń udając, że puszcza je mimo uszu.

Furc biadolił i proponował wszystkie zarobione w trasie monety wraz z gotówką na zakup nowych towarów w Wurtbadzie, byle tylko nie dojechać do Biberhof. Kiedy jego starania spełzły na niczym, tako i duch nadziei domokrążcy zaczął go szybko opuszczać jak zanikający płomyk na wypalającym się knocie świecy. Ciemno już było i powożący wozem strażnik nie widział jego twarzy, lecz gdyby mógł, to dostrzegłby w oczach Furca przerażenie tak straszne, że i do opisania niemal niemożliwe. A tak, skrępowany solidnie własną liną obcy, poza biberhofowego sioła domokrążca, leżał na wozie między swymi towarami, wieziony na pewną i nieuniknioną w jego przestraszonych oczach śmierć, niczym związany baran na rzeź.

Kiedy z daleka na trakcie pod lasem, nad którym już przeszło kwadrans temu, słońca zaszło ustępując nocy, zamajaczyła w ciemnościach bryła murów i bramy Biberhof, Furc nie wytrzymał.

- Powiem wszystko. Wszystko powiem... - jęknął jakby nie miał odwrotu i chwili do stracenia. - Nie uwierzyta, a uwierzyć mi musita zanim do wioski wjedziem... Ta suka mnie uwiodła a potem szantażowała, żem ją niby zgwałcił... Świętoszka... Nowicjuszka psia jego jucha twardym ciulem robiona... Nie ubiłem kapłana. Mało brakło. Ale nie ubiłem. Krzywdy nie zrobiłem. Ale ona to siem wszystkiego zaprze... Diablica... Powiem wszystko, ale mnie uratujta! - dorosły człowiek zapłakał jak pacholę.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172