Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-01-2013, 21:35   #20
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Daniel Hensington

Jego mały szacher macher udał się nadzwyczaj dobrze, co podbudowało ego Daniela. Teraz, racząc się ciepłym, aromatycznym naparem wczytał się w przekazane im akta sprawy. Szukał dziury w całym, jakiś poszlak, ale głownie regenerował siły lekko nadszarpnięte badaniem amuletów.

Materiały ze sprawy nieco przygnębiały. Śmierć czterech młodych kobiet. Zaczynających swoją życiową drogę. W świecie po Fenomenie Noworocznym śmierć rzadko stanowiła koniec. Ludzie wracali z tej „drugiej strony”. Odmienieni. Straszni. Wracali jako potwory. Ale czy aby na pewno? Czy po prostu śmierć zdzierała z nich maski cywilizacji, zakładane na co dzień? Odkrywała prawdziwe karty ludzkiej natury? Takie pytania bez odpowiedzi zadawało sobie wielu – zarówno pośród Żywych, jak i pośród Martwych.

Po chwili jednak jego umysł zaczął krążyć pomiędzy wierszami akt. Daniel nie był zbyt dobrym śledczym, ale miał cholernie rozwinięty dar rozumienia ludzkich emocji. Sprawa córki Czecha wyjątkowo pasowała do jakiegoś konfliktu w rodzinie. A sam Pateneczko za bardzo naciskał. Coś w jego grze nie pasowało Danielowi. Jakby na stole pojawiły się znaczone karty, ale nie bardzo wiedział, które i po co?

Czytał i czekał, aż reszta ekipy wróci do MRu. O ile wróci. Robiło się dość późno. A nie każdy miał nawyk pracowania do północy.

Akta jednak rządziły się swoimi prawami i Daniel cieszył się z tego, że ma czas się nimi zająć.


Vannessa Billingsley

To było dziwne uczucie.

W jednej chwili siedziała w wygodnym fotelu, a w drugiej ... zupełnie odpłynęła.

Zimne powietrze uderzyło ją w twarz. Wręcz rozcięło policzki. Z ust wydobył się jej jękliwy protest.

Stała pośród śnieżycy. Naga. Zupełnie naga. Wystawiona na działanie mrozu i śniegu. Grube płatki spadały jej na oczy, zasłaniały monotonny widok.

To była jakaś równina. Chyba. Pod stopami czuła jakieś rośliny. Była gotowa postawić swoje kwalifikacje na to, że to są wrzosy. Że jakimś niezrozumiałym cudem przeleciała przez wszystkie bariery MRu i znalazła się w tym zaśnieżonym, mroźnym miejscu.

Stopy zmarzły jej pierwsze. Ale reszta ciała również nie pozostawała im dłużna.

I wtedy znów to poczuła. Tą dziwną obecność za swoimi plecami. Obróciła się, ale jedyne, co złowiła wzrokiem to poruszenie płatków śniegu. Coś ją osaczało! Okrążało, zawsze poza zasięgiem wzroku. Nieuchwytne. Nierozpoznawalne. Tajemnicze. Straszne.

Odwracała się niejako wbrew swojej woli. Coraz szybciej i szybciej, chociaż wiedziała, że to i tak nic nie da. Ale musiała to robić! Wbrew zdrowemu rozsądkowi. Wbrew sobie.

I wtedy to ujrzała.

Wysokie, dużo wyższe niż człowiek. Chude. Patykowate. Coś jakby ptasia czaszka na szczycie szyi z wybałuszonym w jej stronę okiem. Mroczne dziwadło.

Nagle poczuła gwałtowne szarpnięcie. Zmarznięta twarz zapłonęła bólem.

- Kochanie – głos Abigail pobrzmiewał nutką maskowanego strachu. – Wróciłaś. To świetnie. Bo jeszcze chwila i zostałabyś tam, gdzie byłaś.

Vannessa poczuła zapach alkoholu i jego smak rozpalił jej usta.

- Łykaj. Porządna irlandzka whiskey. Rozgrzeje cię, bo jesteś zimna jak lód.

Billingsley spoglądała na nią z wyraźną troską w oczach.

- Masz – Murzynka podała jej wielką, bawełnianą chusteczkę. – Poszła ci jucha z nosa. Sporo. Wyglądasz jak młody pijawek, co nie naumiał się jeszcze gryźć.


Emma Harcourt


- Ukszyte wejszcze? – przez chwilę baron William udawał głupka.

Spojrzał w oczy Emmy Harcourt. Jego spojrzenie było jak ciemna studnia. Nie był chyba a tyle durny, by na oczach całego tłumu próbować jakiś mentalnych sztuczek. Raczej nie, bo nie czuła żadnego, typowego w takich przypadkach, nacisku na swoją jaźń.

- Ukszytre wyjszcze.

Powtórzył mniej płynnie.

Pochylił się w jej stronę. Nie odsunęła się. Jej nozdrza zaatakował dziwny zapach ciała tego wampira. Co to u licha było? Na mrozie trudno było to wyczuć. Ale jakby wosk, może terpentyna, a także droga woda kolońska i nadal wyczuwany zapach zgnilizny. Zmysł Śmierci szalał. Baron emanował silnie. Równie silnie co chłopięcy baron – Kantyk, którego poznała jakiś czas temu. Równie silnie co Angelina Foster – jedna z szalonych wampirzych baronów, którą poznała jakieś pól roku temu, a którą kilka dni po poznaniu zawlokła do Komory. William był stary. Musiał mieć z pięćset lat, może nawet i tysiąc. I był groźny. To wyczuła. Ale nie cofnęła się. Była pewna, że taki krwiopijca jak on, nie zaatakuje funkcjonariusza MRu na środku ulicy.

- Szarszlot – wykrzyknął nagle.

Emma nie zrozumiała, co ma znaczyć to słowo. Ale jedna z przydupasek barona najwyraźniej zrozumiała.

Oderwała się od kręgu yuppies i potruchtała w ich stronę, jak posłuszny psiak.

- Szaprowacz szregulatroszę na tarasz. Juszż.

Kobieta skinęła głową. Emma przyjrzała się jej ciekawie.

Pergaminowa twarz zamaskowana mocnym makijażem dobrze ukrywała prawdziwą naturę kobiety. Pomagierka barona była wampirem. Raczej Nowa Krew, bo prawie nie emanowała. A może po prostu aura Williama tłumiła jej własną.

- Jesteś pewien, mistrzu? – zapytała kobieta – wampir.

William spojrzał na nią oczyma bez wyrazu. Na jej miejscu Emma zaczęłaby się bać.

- Chodź ze mną, funkcjonariuszką – wyraźnie wampirzyca też dobrze odczytała spojrzenie swojego mistrza. – Jestem Charlott Apple.

Uśmiechnęła się blado.

- Pokażę ci wyjście.


Vincent Fox, Ava Rose


Na wzmiankę o zgaszeniu światła Brewer spojrzał na Avę z niespokojnym wyrazem twarzy.

- Jesteś pewna, regulatorko? – twardy ton głosu nie pozostawał wiele wątpliwości, co do tego, jak GSRowi podoba się ten plan. – Na Rewirze, w wampirzej malinie Szum jest tak silny, że noktowizory pewnie nie zadziałają lub będą mocne zakłócenia. Nawet elektryczność niekiedy zawodzi w takich miejscach. Stąd te pseudogotyckie świece i lampiony.

Spojrzał na nią raz jeszcze, jakby czekając na potwierdzenie. W końcu to regulatorzy na takich akcjach przejmowali dowodzenie nad Grupami Szybkiego Reagowania.

Ava poczuła wątpliwość. Noktowizory to była elektronika. Nie tak skomplikowana jak komputery, ale z tego, co sobie przypominała, Całun faktycznie dawał jej po tyłku. Nawet latarki elektryczne przy dużym natężeniu Szumu Duchowego potrafiły przerywać a nawet gasnąć. O tym nie pomyślała. Dlatego na akcjach nocnych Regulatorzy najchętniej używali flar. Im Całun nie przeszkadzał, a przy okazji ogień odstraszał, co bardziej płochliwe kreatury.

Musiała podjąć decyzję, ale wtedy do akcji wszedł Fox.

Moc telepatii mogła być brutalną siłą dosłownie robiącą lobotomię z mózgu wroga. Mogła być także subtelną sztuką gmerania w pamięciach ofiar. Najlepiej dla Żagwi było jednak widzieć cel. Wtedy telepata płacił za to najmniejszą cenę. Lekka migrena była do zniesienia.

Gorzej, kiedy celu nie było widać. Tak jak w tej chwili. Jednak Fox był silną Żagwią, bo inne odpadłyby w przedbiegach. Wiedział, że po takiej akcji najpewniej będzie musiał sobie tampony w nos wetknąć, albo nawet porzyga się po wszystkim z bólu czaszki. Ale póki co był w swoim żywiole.

Znalazł umysły. Cztery. Wampirów nie wyczuwał, bo telepatia działała tylko na żywych. Jeden z nich pasował do matrycy, jaką stworzył dla Samuela. Fox wśliznął się do jego jaźni, złamał jego wolę jednym brutalnym atakiem i skierował w stronę drzwi. Miał mało czasu, bo egzekutor walczył z tym swoim niezrozumiałym zachowaniem. Opierał się dziko.

Jednego w tym planie Fox nie przewidział. Tego, że kontrola egzekutora nad jeńcami opierała się na strachu. Na terrorze.

Kiedy Samuel odpuścił coś się stało.

Ludzie na dole niewiele mogli przeciwdziałać temu wydarzeniu. Na górze polała się krew. Nagle jeden z umysłów, które wcześniej wyczuł Fox wypełnił ból – gwałtowny i urwany.

A potem ten sam ból wypełnił umysł Samuela. To były kły. Zęby wgryzające się w ciało, rwące ludzką skórę. Atak był tak brutalny i tak niespodziewany, że Vincent zachwiał się i zatoczył w tył. Stracił kontrolę nad swoją „marionetką”.

- Więc – Brewer zatrzymał wzrok na Avie – Robimy zaciemnienie, czy nie.

Dopiero wtedy zobaczył Foxa.

- O kurwa – powiedział po prostu.

Ava spojrzała na partnera i też zaklęła.

Z nosa telepaty trysnął jasną czerwienią struga krwi. A on sam był blady jak śmierć na sztandarze.
 
Armiel jest offline