Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-01-2013, 00:39   #122
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 00:10, niedziela, 6 wrzesień 2048
New York City
2 dni do wyborów




Ferrick, Remo

Czas. Czas stał się czynnikiem najbardziej istotnym w momencie, gdy dwaj ludzie leżeli już martwi w kałuży własnej krwi. Ann i Kye wydawali mieć tu zwyczajnie dużo szczęścia. Nie planowali przecież mierzyć się z żywym przeciwnikiem, a tylko zbadać melinę wyglądającą na zupełnie opustoszałą. Jak łatwo mogli teraz zauważyć w zielonkawej poświacie noktowizorów, wcale taka nie była. Grupa, którą ścigali, dopiero teraz próbowała zacierać za sobą ślady, o czym świadczyła nie tylko kompletnie przerażona i pogrążona w czymś w rodzaju głębokiego szoku dziewczyna, z obrzydzeniem próbując na czworakach cofnąć się w jak najdalszy kąt, kaszląc i szlochając. Dymu zostało już niewiele, ręczna robota Ferrick nie miała na celu działać długo i niezwykle skutecznie. Prócz niej Remo od razu odkrył dysk podłączony do zintegrowanego z piwnicą systemu komputerowego, swoją drogą - ciągle aktywnego i ślącego alarmowe sygnały. Przy zablokowanej komunikacji nigdzie miały nie dojść, a resztę sprzętu haker mógł co najwyżej rozwalić, zabierając ze sobą tylko to co było na zewnętrznym nośniku, jak również na holofonach i przenośnym sprzęcie znalezionym przy jednym z mężczyzn. Na ekranie pozostało siedem wyświetlonych adresów, w tym ten, pod którym się obecnie znajdowali.
Ann wrzuciła broń zabitych do swojej torby i wybiegła na zewnątrz, zwijając zagłuszacz i kamerkę. Remo był niewiele za nią, prawie niosąc dziewczynę. Szczęśliwie dla nich, jej panika objawiała się brakiem jakichkolwiek skoordynowanych działań. A może mimo ciemności zorientowała się co się dzieje i wcześniej usłyszawszy kobiecy głos saperki, liczyła, że to jej na pomoc przybyli.

Wybiegli na ulicę, słysząc kilka przekleństw gdzieś z góry, a także czując na sobie wiele spojrzeń. Musieli wyglądać doprawdy przedziwnie - dwuosobowy, ubrany na czarno oddział szturmowy uciekający z półprzytomną dziewczyną. I dwoma sporymi walizkami. Uratowana miała na oko jakieś dwadzieścia kilka lat, niewątpliwie zaliczając się do osób ładnych, a może nawet bardzo ładnych - choć tego nie dało się obecnie zweryfikować po zniszczonym ubraniu, smrodzie, brudzie i siniakach, pokrywających jej ciało. Nikt jednakże nie zamierzał ich zatrzymywać. Każdy wiedział, że podczas strzelaniny trzeba trzymać głowę nisko. Ile ludzie słyszeli? Nawet biorąc pod uwagę profesjonalne wygłuszenie piwnicy, pewnie wystarczająco. Jeśli ktoś dzwonił po policję, robił to cicho, nie wychylając się zza ciężkiej zasłony.

Uciekający nie mieli czasu na zastanawianie się. Zanim zdążyli zniknąć za rogiem, pod meliną z piskiem opon hamował już van, ten sam, który zostawił tu mężczyzn. Jeśli tylko mieli oczy, musieli ich zauważyć. Czy to jednak dla pewności, czy może nie od razu zarejestrowali co się stało, jeden z nich wbiegł na klatkę i tylko spojrzał w stronę piwnicy. To ostatnie, co dostrzegł Kye, obracając się do tyłu przed wbiegnięciem za róg. Dziewczyna mu ciążyła, ale murzyn nie był taki chuderlawy i słaby, jak potrafili być informatycy. A samochód był już tuż-tuż i Ann wrzucała właśnie walizki na tylne siedzenie, bez słowa sadowiąc się za kierownicą i uruchamiając bezgłośny prawie silnik elektrycznego wozu. Remo posadził dziewczynę na tylnym siedzeniu i sekundy później zamykał już za sobą drzwi.

Van właśnie mijał zakręt, gdy Ferrick nacisnęła pedał gazu, ruszając z impetem. Nie była mistrzem ucieczek, a samochód nawet nie zbliżał się do rajdówki, więc zanim zdołała oddalić się choć trochę, ścigający wykręcili z piskiem i znaleźli się tuż za nimi. Okno po jednej stronie otworzyło się, a wraz z nim pojawiła się ręka z pistoletem maszynowym. Seria z niego oddana okazała się niecelna, a potem Ann zaczęła systematycznie i szybko zyskiwać przewagę. Przed oczami miała mapę Nowego Jorku, a ich wóz miał mimo wszystko przewagę nad ociężałym nieco vanem. Wkrótce saperka zgasiła światła i wjechała w niewielki zaułek na Bronxie.
Ścigający przejechali obok chwilę potem.
Wydawało się, że udało się ich zmylić.


Jesus

Nie było miejsca na szok, niedowierzanie czy poddanie. Wóz ruszył z kopyta zaraz po zabraniu fałszywego bezdomnego. Przynajmniej z umowy się wywiązali, przekazując jej holofon. Wzywała pomoc, jednym uchem słuchając ich słów.
- Mamy latynoskę, kierujemy się do jedynki. Przygotujcie serum.
Ten siedzący z przodu na miejscu pasażera wydawał się przewodzić. Surowy z wyglądu facet po trzydziestce. Łysy i wielki, przez co jego wszczepy były od razu widoczne, prawie jak u Waltersa, tylko więcej. Solo, jak na nich mówiono. Pozostali się tak nie wyróżniali. No, może kierowca, Azjata z czymś w rodzaju hełmu z zasłoną na twarzy. Felipa widząc go od tyłu widziała ułamek informacji, jakie mu podstawiał pod nos komputer. Do niego też zwracał się ten pierwszy.
- Tai, wóz zmieniamy przy ósemce. Pieprzony snajper. Namierzyłeś go?
- Yep, ale zakazali strzelać. To gęba tego tajniaka.
- Jebać go, przecież mamy tą tu. Następnego spotkania nie daruję temu skurwielowi.

Latynoska już skończyła swoją rozmowę i zabrano jej holofon. Van pędził już dobrze ponad setkę po którejś z szerszych miejskich arterii Queens.

To był ten moment. Chwila, podczas której stawiała na szali swoje własne życie. Nie chcieli jej zabić, miała nawet spore szanse, że ktoś jej pomoże. Nie była jak Evans, znikająca bez śladu i słowa. Miała nadajnik, wciąż działający - skoro robiły to i holofony.
Tylko, że nie byłaby sobą, gdyby nie zaryzykowała. Samą sobą łatwiej.
Wstała i zatoczyła się, czego nie musiała nawet szczególnie udawać, skoro wóz wchodził w zakręt bez zwalniania. Kierowca był pewny siebie, prowadził wręcz doskonale. Wyciskał ze sporego samochodu wszystko co mógł. Jeden z tych z tyłu pociągnął ją z powrotem, ale wywinęła się zwinnie i zbliżyła do kierowcy na ile mogła.
Przez chwilę nawet mignął jej cel podróży wypisany na GPS-sie i mówiący ni mniej ni więcej tylko "Port Washington Yacht Club".

To był ten moment.
Mrugnęła znacząco, robiąc dokładnie to co należało, żeby uruchomić jakże niewielką i trudną do zauważenia broń.
Mikroskopijna strzałka trafiła idealnie w szyję, Felipa bez myślenia padła na ziemię i skuliła w sobie. Doskonale zdawała sobie sprawę, że nie jest chroniona ani trochę. Że uderzenie może ją zabić. Że...
Van zachwiał się w jedną, a potem nagle w drugą, z wielką szybkością przewracając na bok i szorując ze zgrzytem po asfalcie. Uderzenia, które nastąpiło dosłownie moment później Jesus już nie pamiętała. Tylko nagłą ciemność.


Evans

Spotkała się tylko z ciszą. Nikt nie odpowiedział na jej wiadomości przez całą drogę.
Kiepska pora.
A może chodziło o coś zupełnie innego? Wymiana wiadomości nie była w końcu dobrym pomysłem, tak zdawała się uważać większość z jej obecnych "współpracowników". Ciekawe, czy to słowo w ogóle jeszcze pasowało?
Zanim wysiadła z taksy, pojawiła się odpowiedź Roya.
"Jeśli jest sprzęt to każdy może. Mam pewne problemy. Mogę podesłać kumpla. Powiedz tylko gdzie i kiedy."
To było wszystko, potem już weszła do klubu. Jednego z tych mniej ładnych i miłych. Tylko takie były otwarte o tej porze, a jeszcze ich mniej miało status neutralnych. Felipa poprzednio w końcu wybrała trochę pod siebie. Ale i ten nie działał przez całą noc, za to samotna, wyglądająca na przybitą i obolałą kobieta ściągała tu na siebie uwagę. Kilku punków zerkało, jakiś wielki murzyn patrzył się wręcz bezczelnie. Do środka prawie nikt już o tej porze nie wchodził, dostrzegła tylko jednego czy dwóch nowych kolesi podczas swojego siedzenia tam.
Prochy nic nie pomagały.
Felipa i Ann wciąż milczały. Zresztą, gdy Jack była w środku, to mogła liczyć tylko na bezpośrednie pojawienie się jakiejś znajomej twarzy. Bezskutecznie jak dotychczas.
To miała być cholernie długa noc.


Walters

Poderwał się, gnając w kierunku swojego motoru i po drodze łącząc się z dwoma osobami mogącymi pociągnąć za sznurki odpowiednie do tego, aby pomóc w obecnej, niezbyt dobrej sytuacji. To nie były pogaduszki. Nikt o tej porze o pogodę nie pyta, a pośpiech wyczuwalny jest w głosie, zwłaszcza, gdy ktoś przy tym biegnie. Dopadł do swojego motoru w chwili, kiedy wszystko co chciał już przekazał.
Nadajnik pikał, sygnał oddalał się coraz bardziej.
Gdy ruszał, słyszał gdzieś w oddali syrenę karetki. A może to była policyjna? Uruchomił maszynę, która zagłuszyła tę analizę. Teraz nie była ważna. Wcisnął gaz, czym prędzej udając się w pościg.
Reszta spraw, zostawianych za plecami, obecnie kompletnie go nie obchodziła. A przynajmniej takie wrażenie sprawiał.

Ścigani mieli ogromną przewagę i wcale nie żałowali gazu, nawet jeśli ich pojazd był wolniejszy, to Walters miał świadomość faktu, że zbliżał się zbyt wolno. Do czasu. Po minucie czy dwóch sygnał znieruchomiał, ciągle na środku trzypasmówki. Rodziło to tysiące pytań, a wszystkie z nich należało odrzucić z umysłu, skupiając się na prowadzeniu. Pomoc była w drodze, tyle, że ta pomoc musiała pokonać drogę o wiele dalszą. Ed miał świadomość, że przez kilka minut, a może i więcej, jest zdany sam na siebie.
Minął kolejny zakręt, zastając scenę, której się nie spodziewał. Przewrócony na bok van leżał na przeciwnym pasie, wbity solidnie w barierkę, wygiętą jak harmonijka i odrzuconą gdzieś daleko w przód. Silnik dymił, nie był to jednakże zwiastun wybuchu, Walters za dużo czasu spędził przy silnikach takich wozów, żeby wierzyć w jakikolwiek film, na którym wszystko stawało w płomieniach.

To jednak niewiele zmieniało w sytuacji, bowiem przez okno pasażera, znajdujące się aktualnie na górze, wyskoczył właśnie jakiś łysy facet w czarnym kombinezonie bojowym i pistoletem maszynowym w ręku. Usłyszał, a potem dojrzał nadjeżdżającego. Nie do końca naturalne, wspomagane technologią spojrzenia zetknęły się. Zadziałał czysty instynkt. Ręka tamtego uniosła się z niesamowitą szybkością, dokładnie w chwili, kiedy Ed pochylił motor, wprowadzając go w ślizg po asfalcie. Seria przeszła górą, a przeciwnik przeskoczył na drugą stronę przewróconego pojazdu krzycząc coś do komunikatora, w chwili gdy motocyklista przetoczył się i znieruchomiał, minimalnie tylko poobijany. Odległość do tamtego to wciąż było ze sto metrów.
Mógł poczekać na wsparcie.
Mógł zacząć działać.
Pomiędzy nim a przewróconym vanem był wyłącznie asfalt. Nie widział nic w środku tamtego pojazdu, oglądał bowiem od swojej strony jego tył i podwozie.
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 21-01-2013 o 00:48.
Sekal jest offline