Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-01-2013, 08:06   #110
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację






BIBERHOF, 1 VORGEHEIM, WCZESNA NOC



Conrad i Imre zgodnie z postanowieniami straży wiejskiej zostali uwięzieni pod kluczem w piwniczce pod podłogą oberży, gdzie piwowar miał spiżarkę. Decyzje podjęto po krótkiej rozmowie, podczas której wszyscy zgodnie stwierdzili, że paradowanie z więźniami , w tym jednym nieprzytomnym przez wieś, mogło nie być dobrym posunięciem. W „Beczce Piwa” była za zapleczu, w małej izbie drewniana klapa zamykana na solidną kłódkę. Podróżni zostali zostawieni samym sobie w pustym kącie wyłożonej kamieniami piwnicy, która była fundamentem oberży. Przykuci łańcuchem do potężnego słupa, jakich kilka podtrzymywało drewnianą konstrukcję karczmy nie mieli wyjścia jak czekać na dalsze postanowienia Biberhofian. Oliwna lampa z przykręconym knotem dawało oszczędnego blasku w sam raz, aby więźniowie nie byli w zupełnych ciemnościach. Piwowar zamknął kłódę na klapie, klucz wręczył Winkelowi i zadowolony zatarł ręce i wytarł je w fartuch, który zawsze zakładał gdy krzątał się za szynkwasem.

Strażnicy postanowili zostawić Jagnę na straży więźniów i barmanka ochoczo przystała aby zostać w oberży.

Reszta wiejskich bohaterów, czyli Winkel, Miller i Hammerfist ruszyli za Schlachterem, który przyszedł po nich z rozkazu wójta. Zmrok już zapadał a ciemność zawsze potęgowała lęk w sercach wieśniaków. Dopóty człek żadnen oskarżonym i skazanym nie był, za zabójstwem ojca Gottlieba stać mogły dzieci mroku, bestie straszne z lasu, potwory chaosu, zwierzoludzie lub nawet demony. W ich istnienie nikt nie wątpił a noc była ich sprzymierzeńcem. Wójt, wiedząc o tym, czas nastania mroku wybrał na przeniesienie zwłok Starej Maryny do „Przechowalni Morra”. Strażnicy uczynili to w skupieniu, szacunku dla nieboszczki jak i odrobinie lęku, który nie tyle ze strachu wypełzał co z nieswojości. Przyjemnym nie było dotykanie trupa, który zimny juz był i całkiem martwy z pewnością, lecz wszak jeszcze żadnymi rytuałami chroniącymi przed opętaniem ciała przez duchy i demony a nawet zbłąkana duszę zielarki nie opieczętowane...

Józef Schlachter minę miał posępną, złą nawet mógłby ktoś powiedzieć. Do nikogo od siebie nie odzywał się, chyba tylko, żeby mruknięciem wydawać polecenia, bo opieka nad zmarłymi a więc i transport ciała nieboszczki od jej chaty aż do poświęconego przez kult Morra miejsca przechówku zmarłych, uważał za swój obowiązek i nadzorował wszystkiemu, innych traktując za wykonujących wątpliwej jakości robotę pomagierów. Dzień to był trudny dla każdego i każden jeden inaczej widać radzić se ze stresem umiał. Drugi trup w ciągu dobry w tak małej społeczności był przygnębiający tym bardziej, że okoliczności juz same w sobie mroziły krew w żyłach. Zresztą co tu było dużo mówić. Już nawet nie patrząc na groźbę puszczenia przez Łowcę Czarownic wioski z dymem, o ile ojciec Gottlieb w oczach wielu był zastąpialny, to Stara Maryna, która od lat przeszło trzydziestu służyła wiosce swymi zdolnościami, długo wspominana w chwilach potrzeby być miała niechybnie.

Po złożeniu ciała staruszki na drugim stole, obok szczątków ojca Gottlieba, strażnicy z ulgą wyszli na zewnątrz z loszku. Woytek nie zająknął się, kiedy szepnął, że "w takom noc, ty bym wolał węgorze łowić..." Czarne, bezksiężycowe niebo mrugało nielicznymi gwiazdami. Nadciągały czarne chmury z południa i noc miała być ciemna. Swoje kroki skierowali z powrotem do karczmy, gdzie spodziewali się wkrótce zastać wójta, który wracać miał z wizyty u barona. Było to też miejsce, gdzie pewnikiem mieli zjednoczyć się z towarzyszami ze straży, który ruszyli tropem wozu. Pierwszego wiedzieli, że doczekają się niebawem, tych drugich mogło nie być i do rana a nawet do późnego popołudnia dnia następnego. Nie wiedzieli czy daleko trop ich zawiedzie i czy zdecydują się Bert, Jost i Marianka nocować w lesie lub w szczerym polu na trakcie, jeśli nie dogonią uprzednio za dnia podejrzanego woźnicy...

Kiedy przekroczyli próg oberży Jana chodziła po drewnianych deskach karczmy w tę i wewte.

- Słuchajcie chłopy! – rzuciła z przejęciem. – Trop jeszcze jeden mamy! Była tu Angela Apfel razem z Dealaquową. Ponoć odkryły, że do gabinetu ojca Franciszka ktosik sie włamał dzisiejszego dzionka. Kilka godzin temu zaledwie, nie dalej jak dwie. Świadkowie som na to, że nowicjuszka prawdę gada. Kominem zakradł się ktoś z wieśniaków i dobrał do papierów sigmaryty! Co najmniej zeszyt rachunkowy, księga kapłana do rozliczeń zaginęła! My tu więzim ludzi niewinnych w loszku i na gniew barona się wystawiamy! Za wątpliwej winy śmierci kapłana nasi sie od nas odłączyli za wozem! Złodziej jest w wiosce luzem przecie! I ten szubrawiec to pewnikiem morderca co ślady po sobie zaciera! Dowody niszczy by w ręce nikogo nie weszły! W śledztwie sigmarytów już by pewnikiem wychynęło jak oliwa na wodę, kto miał motyw aby ojca Gottlieba do królestwa Morra posłać zawczasu! Psia mać! A mu tu czas mitrężymy! – wyrzuciła z siebie.










OKOLICE BIBERHOF, 1 VORGEHEIM, WCZESNA NOC



Furc, tak jak go Jost z Bertem prowadzili skrępowanego przez las do wozu, tak i potem już na trakcie, nie przestawał nalegać i prosić o zaniechanie dostarczenia go do wsi. Jednak nic sobie z tego chłopaki ze straży nie robiły. Na pytanie Berta czemu o Angeli Furc zagaił a nie ojcu Fryderyku, co naturalną koleją rzeczy być winno, domokrążca z Oberwill nabrał wody w usta i z początku szedł ze spuszczoną głową, a potem zmieniając temat jakie nieszczęście go spotkało i los okrutny, zbaczając z postękiwania na cichą, szlochliwą modlitwę do Taala, w końcu z powrotem zeszedł na tory przekonywania Biberhofian, że nic złego nie zrobił, czego naprawić się nie da.

- No przecie sarna stara była i jak nie jo, to wilki by jom zjadły. Nie cobym do dzieci Ulryka w sercu nosił jaką niechęć większą ponad szacunek i respekt dla ich waleczności i zagrożenia jakie głodne bestie stanowią na trakcie, ale przecie ku czci Taala tom uczynił. Jedno, że Dzień Słońca był to i zastał mnie z dala od domu ojczystego, gdzie rok co rok takom ofiarę z samodzielnie upolowanego zwierza składam starym bogom, a drugie, że to i wstawiennicza ofiara do ojca lasów była, abym podróż powrotnom do domu miał spokojną na niebezpiecznym trakcie. – żalił się siedząc w kucki na poboczu, kiedy młodzieńcy wraz z Marianką sprawnie naprawiali pękniętą ośkę.

- Zobaczta to mi już baron uczynił! – niemal z wyrzutem zwracał się do Biberhofian. – Zająca ubiłem nie wiedząc o tym jego dwa roki temu i do dzisiaj noszem po tym ślady. – obrócił się zadzierając koszulinę.

Na odsłoniętych plecach widoczne były ślady kilkunastu głęboko zarytych w ciele blizn po batogach.

- Teroz to mnie powiesi. Gdybym wczoraj bał sie bardziej barona jak dzieci nocy, a w okolicy słyszałem, że grasuje teraz basior z watahą, to bym przecie w opiekę do Taala uciekał się tylko modlitwom a w ofierze złożył jarzyny...

Marianka nic sie nie odzywała do Furca choć słuchała jego wynurzeń udając, że puszcza je mimo uszu.

Furc biadolił i proponował wszystkie zarobione w trasie monety wraz z gotówką na zakup nowych towarów w Wurtbadzie, byle tylko nie dojechać do Biberhof. Kiedy jego starania spełzły na niczym, tako i duch nadziei domokrążcy zaczął go szybko opuszczać jak zanikający płomyk na wypalającym się knocie świecy. Ciemno już było i powożący wozem strażnik nie widział jego twarzy, lecz gdyby mógł, to dostrzegłby w oczach Furca przerażenie tak straszne, że i do opisania niemal niemożliwe. A tak, skrępowany solidnie własną liną obcy, poza biberhofowego sioła domokrążca, leżał na wozie między swymi towarami, wieziony na pewną i nieuniknioną w jego przestraszonych oczach śmierć, niczym związany baran na rzeź.

Kiedy z daleka na trakcie pod lasem, nad którym już przeszło kwadrans temu, słońca zaszło ustępując nocy, zamajaczyła w ciemnościach bryła murów i bramy Biberhof, Furc nie wytrzymał.

- Powiem wszystko. Wszystko powiem... - jęknął jakby nie miał odwrotu i chwili do stracenia. - Nie uwierzyta, a uwierzyć mi musita zanim do wioski wjedziem... Ta suka mnie uwiodła a potem szantażowała, żem ją niby zgwałcił... Świętoszka... Nowicjuszka psia jego jucha twardym ciulem robiona... Nie ubiłem kapłana. Mało brakło. Ale nie ubiłem. Krzywdy nie zrobiłem. Ale ona to siem wszystkiego zaprze... Diablica... Powiem wszystko, ale mnie uratujta! - dorosły człowiek zapłakał jak pacholę.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline