Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-01-2013, 20:06   #216
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Cytat:
Magia wokół nas
Trwa i czeka
W słońcu, oczach gwiazd
Wciąż urzeka
Ciemność zmieni w blask
Da nam siłę
Spełnić swoje sny
Te, z dziecięcych lat
Tak zadziwić świat

Życie płynie w nas
Tylko chwilę
Sam wybierasz łódź, którą płyniesz
Ciemność zmienia w blask
Da nam siłę
Zanim minie czas
Godnie dożyć lat
Tak zadziwić świat

Rozpal czas - jest wieczny - niech płonie
Zadziw świat - pochyli się w pokłonie
Zmieniaj los - uskrzydli Cię
Zanim czas pokona nas

Życie płynie w nas tylko chwilę
Sam wybierasz los
Wtedy żyjesz
Ciemność zmieniaj w blask
Da Ci siłę
Zmienić wtedy świat
Choć na chwilę
W raj
Taki miał być plan

Rozpal czas - jest wieczny - niech płonie
Zadziw świat - pochyli się w pokłonie
Zmieniaj los - uskrzydli Cię
Zanim czas pokona nas

Rozpal czas - jest wieczny - niech płonie
Zadziw świat - pochyli się w pokłonie
Zmieniaj los - uskrzydli nas
Wtedy Ty
Pokonasz czas
Hunter, utwór „O Wolności”.



Teresa Bułka – Cicha, Hieronim Bułka, Patryk Gawron


Ruszyli w trójkę w górę, po zaśmieconych schodach. Prosto na postać w paskudnym kapturze na głowie. Kapturze, który Teresa wzięła za strój pokutny.

Mieli do przejścia zaledwie kilka schodów. Zakapturzony osobnik stał na półpiętrze. Aby pójść dalej zmuszeni będą go wyminąć. Na razie nie wyglądał jednak na agresywnego. Stał tam, jak zagubiony strach na wróble. Porzucony i niepotrzebny.

Przodem szedł Patryk. Zawsze z ich trójki był najsilniejszy, a teraz na dodatek nie miał za sobą rekonwalescencji tego samego dnia w szpitalu. W środku szła Teresa, a Hieronim – jakoś tak instynktownie – ochraniał jej plecy. Zamykał grupę.

Patryk był coraz bliżej „stracha”. Widział błysk gałek ocznych zza pokutnego worka. Widział w jak opłakanym stanie są poszarpane, przypominające worki po ziemniakach szaty. Widział zbrązowiałe plamy krwi. I bez trudu ujrzał, że postać na półpiętrze stoi w powiększającej się kałuży jakiejś brązowawej cieczy. Czuł wyraźny zapach krwi. Wstrzymał oddech i zatrzymał się w pół kroku od zamaskowanego. Przez chwilę Patryk trwał tak, podobny do postaci na półpiętrze.

Hieronim zerknął przez ramię. Widział kolejnych dwóch „strachów” wchodzących ich śladem do spustoszonej klatki schodowej. Sytuacja robiła się nieciekawa.

- Pośpiesz się, Gawron – ponaglił szeptem przyjaciela na górze.

Patryk ruszył. Stopień, drugi. Był tuż obok zamaskowanego, który nadal się nie poruszył. Wstrzymując oddech przyległ plecami do ściany, starając się oddalić od chochoła najdalej, jak to było tylko możliwe na tej ciasnej klatce schodowej. Prześlizgiwał się, niczym dzieciak podczas zabawy w „nie złapiesz mnie”. Udało się. Strach na wróble nawet nie drgnął i Gawron znalazł się za jego plecami. Mógł iść dalej. Widział już nawet światło przesączające się spod drzwi do mieszkania, które przyciągnęło ich światłem. Nie szedł jednak dalej. Chciał się upewnić, że reszta będzie bezpieczna.

Przyszła kolej na Teresę, aby ominąć milczącą, nieruchomą postać w worku. Również wstrzymała oddech, czując dziwny słodko – mdlący zapaszek emanujący od strony postaci w worku pokutnym i ostrożnie, nie spuszczając wzroku z chochoła ruszyła za Patrykiem. Po chwili, bez przeszkód, była już po drugiej stronie.

Hieronim, mimo że jego siostrze i Gawronowi powiodło się przejście obok dziwacznego „strażnika” , nie tracił ostrożności powtarzając ich sztuczkę. Ale i jemu się udało. Westchnął z ulgą, ale cicho, by nie zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi.

Po chwili cała trójka znalazła się już przy solidnych, pomalowanych białą farbą w dziwaczne znaki drzwi. Przez wąską szczeliną tuż przy samej podłodze sączył się ciepły, żółtawy blask światła rzucanego najprawdopodobniej przez lampę naftową.

Spojrzeli po sobie, a potem raz jeszcze na postać którą minęli na schodach. Serca zabiły im szybciej. Postaci w pokutnym worku już nie było. Znikła. Jak majak lub widmo. Spojrzeli po sobie ponownie, ale już nic w Zalesiu nie było ich w stanie chyba zaskoczyć. Tak sądzili. Mylili się jednak.

Drzwi były zamknięte więc zapukali w nie. Bo w końcu przecież po to przyszli. By zobaczyć, kto mieszka na opuszczonym osiedlu.

- Kto tam? – usłyszeli ochrypły, męski głos zza drzwi.
- Samochód nam się zepsuł i chyba zgubiliśmy drogę - odpowiedziała Teresa, słusznie zakładając, że kobiecy głos na mężczyznę podziała lepiej, niż męskie. Nawet nie musiała udawać przestraszonej.

Przez chwilę po drugiej stronie panowała cisza, a potem szczęknął zamek. Jeden. A po nim drugi.

Drzwi uchyliły się na szerokość kilkunastu centymetrów. Przez szparę buchnął w nich zapach przetrawionego alkoholu, brudnego ciała i czegoś, co śmierdziało jak rozgotowana kapusta.

- Tylko u pana widać światło w oknach - ciągnęła swoje przedstawienie Teresa. - Musieliśmy źle skręcić. Pomoże nam pan.

W szczelinie pojawiła się chuda, zapadnięta twarz mężczyzny z mocnym, przynajmniej kilkudniowych i posiwiałym zaroście. Twarz prosta, wręcz toporna, nie wzbudzająca zaufania i na pewno nie wyglądająca na twarz kogoś inteligentnego. Poza oczami. Te były ciemnobrązowe bystre, czujne i przenikliwe. Zapadnięte w głąb czaszki zdawały się stare i mądre.

- Pomoże nam pan? - powtórzyła Teresa.
- Na górze, na pierwszym piętrze jest wolne mieszkanie z meblami.Tam radzę wam przenocować. Numer mieszkania osiem. Rano porozmawiamy.
- Ale ...

Mężczyzna zatrzasnął im drzwi przed nosem.
Z dołu doszło ich szuranie. Postacie z workami na głowach chyba zaczęły wchodzić po schodach.


Wanda Jaworska


Wanda oddała sztandar i szaty aniołowi. Gwardziński czy też raczej Tharmiel wziął przedmioty nie okazując cienia emocji. Żadnych. Przez chwilę mierzył Wandę tym swoim spojrzeniem drapieżnika, aż dziewczyna poczuła strach.

Obudziło się w niej przekonanie, że patrzy w oczy stworzeniu, które ją zabije. Groźnego i bezlitosnego - jak bestie z dawnych eonów: tygrys szablozębny czy potężny rekin. Krzyknęła, kiedy anioł wykonał szybki ruch w jej stronę. Nie była w stanie obronić się przed ciosem.

Ale nie uderzył jej. Tylko dotknął palcami czoła, mimo że próbowała się cofnąć. Przeszył ją dreszcz. Tym razem gorąco rozlało się jej z miejsca, które dotknęły palce. Jakby ktoś polał jej głowę benzyną i podpalił.

Wrzasnęła z bólu. Głośno. Przeraźliwie. Twarz Tharmiela rozpłynęła się jej przed oczami. A potem zapadła się w ciemność.

* * *

Odzyskała przytomność słysząc, jak deszcz zacina o szyby. Z trudem podniosła się z miejsca, w którym się przebudziła. Od razu je rozpoznała. To był jej pokój. W jej mieszkaniu. Ten sam, w którym widziała dziwaczny obraz dwóch kobiet.

Wzdrygnęła się na to wspomnienie i poderwała z miejsca. Zegar pokazywał godzinę po ósmej. Zadrżała z zimna i w panice odszukała swoje rzeczy. Znalazła je koło łóżka. Na krześle. Sztylet i reszta znalezionych w pokoju hotelowym rzeczy.

To zadziałało, jak zimny prysznic na jej głowę, bo przez chwilę łudziła się, że wszystko, czego do tej pory doświadczyła było jedynie złym snem.

Podeszła do telefonu. Wybrała numer do Patryka. W słuchawce usłyszała jedynie sygnał oczekiwania. Nikt nie odebrał.

Spojrzała za okno, ale nie zobaczyła niczego dziwnego czy podejrzanego. Ot, Miasto jesienią, paskudne, szare, mokre i mroczne. Ale teraz Wanda wiedziała, że tam w mrokach ulic skrywają się prawdziwe potwory. Że czają się, polują na nią. I prędzej, czy później dopną swego.

Szpital. Mieli tam na nią czekać. Nie ryzykowała jednak samotnej drogi do autobusu. Zamówiła taksówkę.

Wyszła z domu dopiero wtedy, gdy pojazd zatrzymał się pod jej kamienicą. Po kilkunastu minutach była już w szpitalu.

* * *

Nie było ich. Odjechali. Pozostawili jej wiadomość.

Zalesie.

Ta nazwa nic jej nie mówiła.

Przed wejściem do szpitala nadal był czynny kiosk. I o dziwo znalazła w nim mapę okolic Miasta.

W poczekalni szpitala odszukała miejscowość. Strasznie daleko. Nie miała pojęcia, jak miałaby się tam dostać po zmroku.

Pozostała jej tylko jedna alternatywa, którą Wanda rozważała już od jakiegoś czasu. Kupiła w sklepiku szpitalnym kilka drożdżówek, parę butelek wody i spakowała to do podróżnej torby. Tak przygotowana ruszyła na postój taksówek przy szpitalu.

- Hotel Piast – podała adres kierowcy.

Odjeżdżając raz jeszcze spojrzała przez szybę. I wtedy ich ujrzała. Kilka okrwawionych, okaleczonych postaci. Znała ich dobrze. Najbardziej Grzesia Wichrowicza. Niechciane łzy przełamały tamy jej emocji. Po chwili płakała już w taksówce, jak bóbr.

Kierowca nic nie mówił. W końcu wracała ze szpitala. Pewnie pomyślał, że ktoś umarł i miał cholerną rację.
 
Armiel jest offline