Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-01-2013, 21:33   #88
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY


Popołudniem w końcu słońce troszkę ustąpiło. Od strony Wisły powiał wiatr niosąc ulgę wymęczonym ludziom. Gdzieś, na wschodniej krawędzi nieba pojawiały się pierwsze, ciemne chmury. Zanosiło się na deszcz. Może nawet na letnią burzę.

Piątka żołnierzy podziemia szykowała się do akcji, którą nie wszyscy z nich mogli przeżyć. Ryzyko, jakie podejmowali żołnierze AK w każdej godzinie swojej służby. Każdy. Bez wyjątku. Przysięgali stać nieugięcie na straży honoru Ojczyzny i o wyzwolenie Jej z niewoli walczyć ze wszystkich sił – aż do ofiary życia swego. Przysięgali w imię Boga. I przysięgi tej mieli zamiar dochować.

Ludzie honoru. W czasie horroru. Jedni z wielu, ale zarazem wyjątkowi, chociaż nikt z nich jeszcze nie wiedział, jak bardzo.

Do ustalonej godziny każde z nich załatwiło kilka własnych spraw. Niektórzy zbierali siły, inni jeszcze próbowali coś ustalić, zdobyć jakieś informacje, przygotować się. Ale tak naprawdę wszyscy wiedzieli, że nie mają już czasu na przygotowania. Że próbę odbicia Sybilli i jej rodziny będą musieli przeprowadzić „z marszu”. To było bardzo ryzykowne, lecz nie mieli wyjścia.

Beniaminek spotkał załatwił kombinezony i stroje, spotkał się z Tarczą przekazując meldunek.

Doktorek poszedł do swojego mieszkania, gdzie z kryjówki wyciągnął broń. Uzbrojony skierował się na miejsce

Tunia pogadała z Witkiem. Rozmowa nie dała za wiele. Witek miał swoje problemy i nie za bardzo mógł zaangażować się w sprawy Tuni. Nie z marszu. Nie dzisiaj. Może jutro? To było przykre, ale musiała go zrozumieć.

Stryj odpoczął. Zjadł coś w przykościelnej jadłodajni. Napił się. Odsapnął. To było mu potrzebne. Nerwy zjadały go od środka. A to w przypadku życia, jakie prowadził, mogło doprowadzić go wprost pod lufy wroga. Musiał czasami odpocząć. Chociaż psychicznie nigdy w pełni nie potrafił.

Sprzęgło do końca dnia walczył ze zdobytym samochodem. Wykorzystał całą swoją wiedzę i całe by samochód był nie tylko na chodzie, ale i maksymalnie efektywny. W końcu od tego zależało ich życie.

* * *

Wraz z pierwszymi podmuchami wiatru, siekącymi piaskiem w oczy i niosącymi śmieci z ulic Warszawy. Niebo chmurzyło się coraz bardziej. Burza nocą była wręcz pewna.

Spotkali się w starej szwalni. Kolejnym budynku niezbyt często wykorzystywanym przez ruch oporu. Zarządzał nim stary dozorca – Adolf Frust. Mimo szwabskiego nazwiska i nietrafionego przez rodziców imienia był to lojalny patriota nie raz i nie dwa pomagający żołnierzom AK. Doskonały łącznik.

Niewysoki, starszy już mężczyzna o chudej, ptasiej szyi, sprawiał wrażenie lekko upośledzonego, lecz umysł miał bystry i czysty. A posądzenie go o półgłówka nie raz ratowało mu skórę.

Adolf wpuścił ich przez zawiewane wiatrem podwórze, przez zamykaną bramę i wprowadził do zamkniętego magazynu.

- Okna są zasłonięte, ale nie ruszajcie zasłon, jak używacie lampy. Czasami kręcą się tu szkopskie patrole.

Otworzył im drzwi do magazynu.

- Na stole postawiłem wam dzbanek zbożówki, pół chleba, ser i kiełbasę. Jedzcie na zdrowie. Jak będziecie wychodzili, zapukajcie w okno od mieszkania.

- Wiemy, wiemy – Baniaminek nie pracował z Adolfem pierwszy raz. Znał chłopa i cenił.

- Czołem – pożegnał ich Adolf zostawiając klucz.

Po chwili mogli zacząć odprawę.

* * *


W dwóch punktach Warszawy, oddalonych od siebie dość spory kawałek, stało przed lustrem dwóch różnych ludzi. Jeden ubrany w mundur oficera SS, drugi w zwykłym, cywilnym garniturze.

Niemiec wpatrywał się w taflę zwierciadła mrucząc coś pod nosem. Jego usta poruszały się powoli, jakby żyły własnym życiem. Z rozciętej dłoni na deski podłogi kapała krew.

Mężczyzna w garniturze nic nie mówił. Wpatrywał się w lustro z napięciem. Jakby widział w nim coś więcej, niż zwykłe szkło. Jego twarz oblewał pot. A ciemne oczy były wielkie, nieruchome, jak u hipnotyzera.

Za oknami zbierało się na burzę. Ale dwaj mężczyźni nie martwili się nagłym załamaniem pogody. Niczym poskowce wyczuwali krew, która miała zostać niedługo przelana. Czuli ją, lecz nie wiedzieli jeszcze, z czyich ran się poleje.
Za oknami dało się słyszeć pierwszy, odległy grzmot.

* * *

Zajęli miejsca w ciemnym warsztacie szwalniczym. Siadając na rozklekotanych krzesłach w półokręgu, wokół małej naftowej lampy.

Na zewnątrz przetoczył się grzmot.

Zadrżeli. Mieli wrażenie, jakby w ciemnej szwalni poza nimi ktoś jeszcze był. I wpatrywał się w nich ze skupieniem i napięciem. Złe przeczucia nie opuszczały ich od początku tego spotkania.
 
Armiel jest offline