Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-01-2013, 20:21   #134
Hellian
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Reuben mówił głosem nawykłym do mocnej brandy. Nawet niezaskoczony jej ciekawością. Smutne to wszystko – myślała sobie – w środku Imperium na trakcie miedzy stolicą i wielkim Nuln, wydawałoby się, że gdzie jak gdzie, ale tu można mieszkać bezpiecznie.

I kto za to odpowiada? W Bogenhafen było trudno dojść prawdy. A tutaj mają tylko jedno nazwisko. I tą dziwną notatkę o kawałku Księżyca. Może ją należało komuś pokazać. Żeby cesarz wiedział, że to kapłanów trzeba wysłać, albo rycerzy zakonnych, nie samych medyków. Spaczony księżyc, narzędzie Tzeencha, gdzieś w wyłożonej ołowiem skrzyni. Splugawi ziemię, tak to szło?

Czy naprawdę Ranald nie mógł znaleźć kogoś mądrzejszego do tej roboty? Albo przynajmniej kogoś, kto umie pływać i jak Dietrich nie wierzy w wróżby.

Wtedy go zobaczyła. Poczuła radość i zaraz gniew, na siebie, że się bezmyślnie cieszy. W gospodzie Dietrich tak pobladł na słowa Gomrunda, że chyba nie do końca słyszał to, co potem mówiła ona. Albo uznał za pozbawione znaczenia. Więc może zwyczajnie reszta wysłała go tutaj. Jak Szczura. Nie ufają jej przecież. I dobrze, przynajmniej może ich zawieść. Zakończyła rozmowę z jednookim nagłym dziękuję. Podeszła do Dietricha.

Miała ochotę na ochroniarza nakrzyczeć. Poczułaby się lepiej. Bez znaczenia, że to jej wina. Że sama splotła los swój i tej głupiej Mary. Otworzyła usta i zamknęła je niemal w tym samym momencie. Po co… czemu… Ranaldzie, oby to była nieprawda, że któraś z nich musi zginąć. Coś ściskało jej żołądek. Dietrich miał dość kłopotów, nie powinna dokładać swoich. Nie znali się przecież aż tak dobrze.
- Co tu robisz? – Pytanie zabrzmiało oschle.
A wiesz... – Właściwie powinien przewidzieć taką reakcję i może nawet zawczasu przygotować sobie stosowną odpowiedź, ale zamiast odreagować kosztem mistrza Lehnera tylko bez sensu się nałaził, a przez to nie nabrał wcale chęci na dalekosiężne planowanie. Zresztą przy Sylwii jego skuteczność i tak byłaby raczej wątpliwa.
Milczał przez chwilę, jakby próbował dobrać najlepsze zakończenie do beztroskiego z pozoru, nieokreślonego początku, trąc w niejakim zakłopotaniu kilkudniową szczecinę na twarzy. W końcu uśmiechną się smętnie, wepchnął ręce głęboko w kieszenie i wzruszył ramionami.
Samej cię nie puszczę.
Dziewczyna jeszcze chwilę złowrogo spoglądała na mężczyznę, ale uśmiech samowolnie pojawił się w kącikach jej ust.
-To niedaleko – łatwo się poddała. – Siedzę od okna!
Skinął głową nie bez zadowolenia, bo kłótnia byłaby ostatnią aktywnością, której by sobie z Sylwią życzył.

Należność za kurs uiścił bezpośrednio u woźniców, ale zanim zapakował się do pudła, wywołał jeszcze spośród kręcących się po placu małoletniego spryciarza i błysnął mu w oczy drobną monetą.
– Znajdziesz w Północnych Dokach barkę Świt i powiesz, żeby na mnie nie czekali, to od kapitana albo rudego krasnoluda dostaniesz jeszcze dwie takie.

***

Dyliżans Czterech Pór Roku jechał szybko. W Grissenwaldzie, a właściwie pod miastem, wyrzucił z siebie wszystkich podróżnych na postój, bo konie potrzebowały odpoczynku przed kłusem leśnym duktem. Prom czekał na dyliżans, Dietrich i Sylwia właściwie mogli przeprawić się od razu, ale jakoś zgodnie skręcili w drugą stronę, do karczmy.

Przybytek był duży i zadbany, zajęli stolik na zewnątrz pod topolą z widokiem nie na rzekę tylko pastwisko. Byli tu jedynymi gośćmi. Sylwia wpatrzona w końskie zadki, w ciszy wypiła kubek jabłecznika. Powietrze pachniało antonówkami i miętą.

- Co zrobisz? Jak ją dogonimy?
- Nie wiem... - Przesunął dłonią po twarzy, jakby tym pytaniem obudziła go ze zbyt krótkiego snu. Potem pokręcił z żalem głową. - Myślę sobie... to przecież moja żona, słodka pani Spieler. Przecież ją znam. Wystarczy, że ją znajdę, a będzie jak dawniej. Ale... te listy, kwity, to wszystko... cokolwiek znajdę, pokazuje, jakim jestem durniem. To ktoś zupełnie inny. Obcy. - Zamilkł, żeby jednym haustem opróżnić swój kubek, po czym dokończył ze złością solidnie zaprawioną goryczą:
- Mara Herzen.
Sylwia słuchała ze spuszczonym wzrokiem, wpatrzona w sęki poszarzałego drewna. Zastanawiała się nad czymś od momentu, jak przeczytał im te papiery znalezione w rzeczach Mary.
- Może… to jakiś czar. Albo coś jak u Ericha. Może to nie jej wina, Dietrich?
Wyciągnęła rękę żeby pogładzić leżącą na stole dłoń mężczyzny. Chyba nie widziała, żeby się kiedyś śmiał. Uśmiechał się często, zwłaszcza, kiedy byli sami, ale pomyślała, że chciałaby, żeby się roześmiał. W głos i radośnie. Przez chwilę siedzieli w ciszy. Ale kolejne pytanie samo zadało się samo.
- Ale skoro chciałbyś … żeby było jak dawniej, to czemu … Czemu ją zostawiłeś?
Pożałowała zaraz jak zapytała. Wstała z ławki i chwyciła puste kubki.
- Przyniosę jeszcze jabłecznika.

Złapał Sylwię za przedramię i przytrzymał.
- Ufałem jej - powiedział posępnie, po czym przyciągnął dziewczynę tak, że chyba tylko prawdziwie akrobatyczną sztuką mogłaby wywinąć się od wylądowania na jego kolanach.
- Tak długo się staraliśmy... - wymamrotał jej wprost do ucha, zanurzywszy twarz w ciemnych włosach. - O kant dupy te ofiary i błogosławieństwa Shallyi. Porady uczonych medyków tyle warte, co mądrości starych wariatek. Wypróbowaliśmy wszystkie.
Bezwiednie zacisnął palce na udzie Sylwii, ale zaraz cofnął gwałtownie rękę, przestraszony, że sprawił jej ból.
- Jest jeszcze taki moździerz przy Szpetnej... Nieprzeciętny fachowiec, przynajmniej po cenach sądząc. U Fritzena takich pieniędzy nie umiałbym odłożyć, zresztą... Ech, Sylwia... Mara nie była zachwycona tym, co dla niego robiłem. A... całą resztą chyba jeszcze mniej.
Za dużo było tych słów. I nie chciała ich słyszeć. Odwróciła głowę i odnalazła usta mężczyzny. Wilgotne od jabłecznika, próbujące coś powiedzieć. Słodkie i słone jednocześnie. Rękę, którą cofnął, położyła z powrotem na swoim udzie. Wysoko. Zadrżała, gdy znowu ją zacisnął.

- Chodźmy –wyszeptała, gładząc wybrzuszenie na spodniach mężczyzny.

***

Siedziała nago na parapecie okna z brodą opartą o kolano. Dostali pokój na drugim piętrze, właściwie strychu, z podtrzymującymi strop dębowymi belkami. Nawet słyszała piszczące gdzieś za ścianą myszy. Z okien rozpościerał się widok na wody Reiku. Pokój był przestronny i prawie pozbawiony mebli. Dietrich za niego przepłacił, pewnie specjalnie, żeby uciszyć gospodarza, który gapił się na jej wymiętą bluzkę i wyglądał jakby chciał wypomnieć gościom niewłaściwe zachowanie. Osobiście wolałaby, żeby wtedy huknął na wścibskiego reiklandczyka, ale złoto faktycznie działało lepiej. Dostali wielką pachnącą łąką pierzynę. Dzbanek jabłecznika i balię gorącej wody. Wszystko w cenie noclegu.

-Przypłynęli –powiedziała.

Zeskoczyła na podłogę i zaczęła zbierać porozrzucane ubrania. Specjalnie robiła to wolno. Chciała, żeby Dietrich na nią patrzył. Najlepiej na tyłek, z niego była zadowolona. Wyraźnie zaznaczona talia i płaski brzuch też były w porządku, chociaż pępek mógłby być bardziej wypukły, takie jej się podobały. No i żałowała, że nie ma na nogach trzewików z obcasami. Mniej byłoby widać, jak są krótkie.

Gdy sięgnęła po plecak, przypomniała sobie o jaju. Rozsznurowała troki i ułożyła pakunek w plamie słońca. Niech się grzeje. Jej czarny hipogryf. Kolejny powód, żeby trzymać się z daleka od ołowianych skrzynek. Musi dbać o nienarodzonego wierzchowca.

Dietrich oczywiście obserwował ją spod zmrużonych powiek. Odwróciła się w jego stronę i położyła dłonie na swoim podbrzuszu.
- Chcę jeszcze – powiedziała.
- Chodź tu. –Poklepał dłonią miejsce obok siebie.
- Nie. Ty chodź tu.
Roześmiał się.
-Nie, ty.
Sięgnęła po złożone przed chwilą męskie spodnie. Podeszła do okna, wystawiła je na zewnątrz. Pod oknem stały beczki z deszczówką. Uśmiechnęła się złowieszczo.
- A masz zapasowe?
Zerwał się z łóżka i w sekundę był przy niej. Przycisnął ją do ściany. - Może być i tu.

Był silny, nie mogła się ruszyć. Na czole pulsowała mu błękitna żyłka. Uśmiech zgasł na ustach dziewczyny. Znowu ogarnęła ją fala gorąca.
- Grzeczny chłopiec – wyszeptała. Przylgnęła do niego jakby chciała skleić dwa ciała.
Zerżnij mnie mocno, bo może to ostatni raz.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline