Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-01-2013, 21:47   #135
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Nieuczciwy celnik jakoś mało obchodzić teraz Gomrunda. Nawet gdyby robił wałki z tymi co załadowali im nieboszczyka na łajbę. - Za głupotę się płaci. Lepiej złotem niż krwią. Odparł Konradowi i Szczurowi, a potem skupił się na piciu. Dziś był jeden z tych dni w których musiał się urżnąć i to tak fest. Niestety jako, że łeb miał iście diabelny to był to nielada wysiłek... i nie tani. Ale co tam... stać go!

Praktycznie już resztką świadomości dotarła do niego wiadomość od Dietricha. Dobra wiadomość. Cenił mądrość tego staruszka... Młodzik nie dostał wprawdzie czterech obiecanych przez niego monet a jedną... za to złotą. Takie wiadomości trzeba odpowiednio opłacać. Ten czas powinien wyciszyć sprawę. Rzecz jasna to co mówił raczej wynikało z poczucia pewnej tęsknoty i niesprawiedliwości i tyczyło się wszystkich ludzi. Niestety jakoś tak się złożyło, że i Sylwia i Dietrich mogli to wziąć do siebie… Lepiej, że pojechali. Jakoś ciężko byłby Gomrundowi się z tego tłumaczyć… a przepraszać nie było za co. Kilka dni każdemu dobrze zrobi. Do tego czasu krasnolud powinien już nawet wyleczyć kaca.

***

Nim pani kapitan podeszła krasnolud zdążył odpowiedzieć naczelnikowi komitetu powitalnego na zadane pytanie o powód przybycia do Grissenwaldu. – Twoja stara pisała do hrabiny von Libevitz, że dalej nie wie co to porządne chędożenie i twardy kuś… no i jestem, żeby tego zaznała.

Gomrund od Nuln był w kiepskim nastroju, a takie przywitanie tylko pozwoliło mu na spersonifikowanie agresji. Niestety Kapitan Hess… oznaczała koniec zabawy. No, może tylko przerwę. Mina jednak jaką obdarzył chlewikowego watażkę oznaczała „kiedy będziesz tylko chciał zafajdańcu”. Szczerze wierzył, że zyskał sobie przyjaciela…

- Otóż mam droga Pani wiele spraw do załatwienia w tej mieścinie! Powiedział zdecydowanie i doniośle jakby stał za nim cały majestat krasnoludzkich mędrców. – Zwą mnie Gomrund „Płomienny Łeb” Ghartsson z domu Rot-Gorr członek klanu Kimril z portu Sjoktraken. Zostałem wysłany przez Głównego Inżyniera Krasnoludzkiej Gildii z Altdorfu aby rozwiązać tutejszy… jakby zabrakło mu słowa… - tutejsze nieporozumienia. Awantury i morderstwa, powiadacie… cóż chyba zatem warto by było abyśmy gdzieś usiedli i zobaczyli jak możemy razem pozbyć się kłopotu. W tym Czarnym Szczycie idzie porozmawiać spokojnie?

Droga pani, która już miała zamiar się odwrócić i odejść, zatrzymała się i spojrzała na krasnoluda z krótkim acz nader wyraźnym wyrazem zdziwienia na twarzy. Podeszła trochę bliżej i przyjrzała się khazadowi. W świetle latarni wyglądała na mocno już niemłodą i niezbyt urodziwą. I do tego bardzo zmęczoną. Nie przeszkodziło to jednak uśmiechowi, który pojawił się na jej twarzy na zupełnie szczery wygląd.

- Wybaczcie Panie Ghartsson. Niczego dzisiaj chyba bym się bardziej nie spodziewała niż tego. Nazywam się Mathylda Hess i jestem tu kapitanem straży. A Czarne Szczyty będą odpowiednim miejscem.

Czarne Szczyty wydawały się być gospodą jakich setki rozsianych są po całym Imperium… Pomimo tego, że Gomrundowi raczej daleko było do żebraczo – koczujących kuzynów z Grissenwaldu to co krok od jego napierśnika odbijało się jakieś krzywe spojrzenie. Być może tylko obecność pani kapitan sprawiła, że nie wyrzucono go za drzwi… a może to złoto, którym płacił i wygląd jakby potrzeba było pięciu chłopa żeby go zmusić do wyjścia przed posiłkiem. Rozsiedli się przy jednym z bocznych stolików… tak żeby wiedzieć kto wchodzi i nie być jak na widelcu. Mathylda dostała to co zwykle a Gomrund dla przepłukania gardła skusił się na lokalne pieniste. Do tego kazał upiec sobie trzy kaczki… wiedział, że na kolejną rozmowę to może udać się tylko z pełnym żołądkiem.

- Czy raczyłabyś mi powiedzieć o co tutaj chodzi? - Zwrócił się do Hess. – Altdorf jest daleko, ja jestem parę tygodni w podróży… a tutaj mowa jest o jakiś rzekomych morderstwach i oblężenie łyczków i chłopstwa z widłami? Podejrzewam, że równie jak ja chcesz szybko zakończyć tą sprawę jednak nim udam się do Gorima chciałbym poznać inne spojrzenie na sytuację.

Mathylda niby zamówiła sobie kubek czegoś co mocno dymiło, ale nie wyglądało na to by zamierzała to wypić. Póki co obracała tylko kubek w dłoni.

- Krasnoludy z klanu Wielkiego Młota żyją tu z nami już od lat. Odrestaurowały starą kopalnię w Czarnych Szczytach. Chyba złota szukały. Znalazły węgiel. U nas nikt na to nie narzekał. Dobre były między nami układy, bo Nuln skupuje wszystkie ilości okolicznych kopalin. Ale przybył do nas jakiś możny z Altdorfu i szukał ziemi, którą mógłby kupić. Zaoferował klanowi bardzo dobrą cenę, którą szybko przyjęli. Jeszcze im budowę wieży zlecił. Klan jednak zamiast zacząć coś nowego osiadł u nas pod murami. Jak rozmawiałam wówczas z Gorimem to powiedział tylko, że Altdorfczyk ich okpił i nigdzie się stąd nie ruszą póki tego nie udowodnią. Myślałam, że warunki bytowe ich w końcu do tego zmuszą. Ale nie doceniłam Waszej zawziętości. Nie wiem co się stało z pieniędzmi za kopalnię. Pewnie klan je przejadł, przepił... nie ważne. Co jest ważne to to, że krasnoludy popadły w gnuśność i zrobiły się skore to zwad i awantur. Wtedy doszło do pierwszego morderstwa. Dwóch młodych górników z klanu upiło się w karczmie, w której akurat przebywał elfi minstrel. Doszło do bójki. Zginął i długouchy i pomocnik karczmarza, który próbował ich obezwładnić. Tego co zabił powiesiliśmy zgodnie z prawem. Ale drugi siedzi teraz w ciemnicy. Sędzia nie wie co z nim zrobić i ja właściwie też nie. Ale to niestety był dopiero początek. Fakt, że tego drugiego nie obwieszono rozwścieczył mieszkańców, którzy już od pewnego czasu mieli dość krasnoludów. Wtedy właśnie Karel Strassdorfer doszedł do głosu. Od razu mówił, że nieukarani poczują się bezkarni. Czy miał rację, czy nie, ktoś zaczął palić okoliczne farmy mordując ich mieszkańców. Świadków żadnych nie ma, ale Strassdorfer i mieszkańcy przekonani są o winie krasnoludów. Na różne sposoby próbował już załatwić sprawę po swojemu. Teraz więc mamy to oblężenie i możenie klanu głodem. Niestety skuteczne. Nim krasnoludy zdołały sama nie wiem za co kupić łódź od jakiegoś rybaka, Gorim Wielki Młot zmarł. Tydzień temu. Przywództwo objął ponoć po nim jego syn, ale szczerze powiem nawet nie wiem kto to. Odkąd aresztowaliśmy tych dwóch górników prawie nie udaje mi się z klanem porozmawiać. A Strassdorfer ma coraz więcej zwolenników. W tej chwili byłby w stanie skrzyknąć dwie, może nawet trzy setki mieszkańców. Ja mam pięćdziesięciu ludzi. A i z tych za połowę nie ręczę. Wysłałam też dwóch ludzi na te farmy by powęszyli, ale nie wrócili jeszcze.

W końcu łyknęła z kubka. Bardzo mały łyczek i się zaśmiała.
- Wiecie panie Ghartsson ile listów wysłałam z prośbą o pomoc? Nulneńczycy umywają ręce, bo to nie ich teren jurysdykcji. Od księcia Pfeifrauchera dostałam tylko ogólną wskazówkę by przegonić tych uporczywych natrętów. Świątynie Sigmara i Vereny w Nuln jak na razie w ogóle nie odpisały. A tu proszę. Wsparcia udzieliła nam gildia inżynierów.
Pokręciła głową.
- Nie chcę was martwić panie Ghartsson, ale... Nie dokończyła. Znów upiła. Znów tylko łyczek. -Jeśli chcecie działać w tej sprawie, dam wam odznakę konstablera. Ale nawet z nią na wiele zaufania od tutejszych nie liczcie. Mało kto tutaj podziela moje wątpliwości.


- Wsparcia jak wsparcia. Przysłali mnie. A ja lepiej się nadaję do rozpędzenia tego stada baranów niż... Nie dokończył. Gomrund czy chciał, czy nie chciał, musiał działać w tej sprawie. Wprawdzie miał paktować z Gorimem ale jak go zabrakło to chyba Gildia oczekiwała aby rozpocząć rozmowy z innym przywódcą klanu... a jeżeli Młot był rzeczywiście tak uparty jak o nim opowiadano to może i lepiej. Potwierdził Matyldzie że przyjechał tutaj rozwiązać całą tą sytuację więc chwilę tutaj zabawi i rzecz jasna każda pomoc będzie mile widziana. Potwierdził to, że stanowisko Gildii jest jasne - klan powinien osiąść gdzie indziej... Potem wypytał jeszcze o tego Strassdorfer’a co to za człowiek i czy ma osobiste urazy do krasnoludów i przede wszystkim co to za pomysł z napadami na farmy. Bardzo grubymi nićmi to było szyte i jakoś nie mieściło się to w brodatej głowie aby banda górników w nocy bez zwracania na siebie uwagi wymykała się, paliła, mordowała i potem wracała do osady. Dlatego chciał się też dowiedzieć czy ktoś badał przypadki tych farm, czy ktoś znalazł jakieś ślady bytności krasnoludzkiej lub ludzkiej, bo to raczej na jakiś zwierzoludzi wygląda czy zielonoskórców.

Strażniczka w żołnierski sposób podsumowała sytuację. W przeciągu trzech tygodni spłonęły cztery farmy w bardzo krótkim odstępie czasu. Nikt nie przeżył… żadnych świadków ale zaczęło się to dziać w kilka dni po egzekucji krasnoluda więc ludzie bardzo łatwo znaleźli swoich winnych. Wysłani ludzie z miasta jeszcze nie wrócili z żadnymi informacjami. Gomrundowi było trudno jednoznacznie stwierdzić czy pani kapitan też cedowała winę na krasnoludów…


***

Gomrund wyprawił się na galowo rozmawiać ze swoimi pobratymcami. W końcu reprezentował nie siebie a Gildię Inżynierów… a jako, że nic lepszego nie miał tedy ubrał pełny pancerz. Trudno było stwierdzić czy groźna postura okutej w stal krasnoludzkiej maszynki do mordowania czy odznaka konstablera to uczyniła ale dotarł do oblężonych. Co ważne bez konieczności dobywania stali. Usłyszał parę ciepłych słów na temat swojej rasy, parokrotnie odpowiedział ale nie było w sumie tak dramatycznie.

Bardzo się zdziwił. Banda obiboków. Nędza i rozpacz ze wszami w brodach. Krasnoludy ulepione z mchu i paproci. Daleko było im do wojowników wykutych z kamienia czy odlanych ze spiżu. Zdawało się, iż każdy z miejscowych brodaczy miał gębę stworzoną do chlania bimbru i ciskania obelg. Oj dostało się Gomrundowi… dostało… wylali na niego pomyje znacznie gorsze niż ludzie za ostrokołem.

Powstrzymywał się ile mógł. Hamował złość. Poskramiał ogień jaki go trwaił… reprezentował w końcu gildię. Gomrund pieprzony dyplomata. Cóż z niego za matoł, że się na to zgodził?! Jemu, Płonącemu Łbu. Obiryjowi i łamikarkowi mediować się zachciało między długonogimi a jakimiś obibokami.

Sformułowania typu ludzka przechódka czy sprzedawczyk były jednymi z lżejszych… Gomrund odbił się od ściany. Ściany głupoty i uprzedzeń. Z nowym przywódcą klanu nawet się nie zobaczył. Ba nawet nie poznał jego imienia. Całe spotkanie można było uznać za wielce frustrujące i zakończyło się długim wywodem Płonącego Łba.

- Jeżeli macie użalać się nad sobą jak stare baby to najlepiej już teraz zgólcie brody i przebierzcie się w kiecki. Ja Gomrund „Płomienny Łeb” Ghartsson z domu Rot-Gorr członek klanu Kimril z portu Sjoktraken przybyłem tutaj reprezentując Gildię Inżynierów by porozmawiać z przywódcą waszego… klanu. Powiedział z lekkim powątpiewaniem patrząc na tych kilkunastu obdartusów.

- Przyjdę jutro… sprawdzę to co godzi w dobre imię waszego rodu i honor waszych dziadów pomimo tego, że wam nie starcza siły i charakteru by samemu tego dokonać. Zobaczę kto przypisuje wam winy za spalone farmy i pomordowanych ludzi. Przemyślcie czy rzeczywiście chcecie aby Gorim Wielki Młot spoczął w niesławie w grobowcu z gówna i błota czy nie powinien mieć wykutego pomnika z kamienia i spocząć pośród górskich szczytów. Przyjdę i niech ten co wstydzi się swojego imienia i twarzy danych mu przez przodków znajdzie czas na rozmowę ze mną.

Dał im przetrawić to co powiedział. – Nie przynoszę jałmużny ani łaski. Gildia chce się wam odwdzięczyć za to co przed laty dla niej uczyniliście… jeżeli mnie nie wysłuchacie to wasza sprawa. Mogą was tutaj zeżreć pchły albo kundle. Ja w tej mieścinie nie zabawię długo więc decydujcie się czy macie odwagę odmienić swój los czy jaja przehandlowaliście za gorzałkę.

- A ty – tu zwrócił się do jegomościa z cepem bojowym. Postury raczej nikczemnej z czerwonym kinolem na ryju. Tym samym, który był uprzejmy przypisać mu upodobanie do nadstawiania rzyci długonogim oraczom. – A ty wyczerpałeś swój limit taryfy ulgowej. Za następną obelgę każę zapłacić ci krwią… Potem długo mierzyli się wzrokiem. Gomrund wytrzymał świńskie spojrzenie ale i tamten nie odwrócił się… jednak nie odezwał się słowem.

***

Przechodząc przez obóz ludzi wyglądał jak życzenie śmierci… wkurwiony. Wyróżniał się na tle tych łyczków z widłami, cepami i jakimiś grabiami… on był wojownikiem. Wilkiem, który nie raz już czuł smak krwi a tamci byli tylko baranami czującymi się w silni w stadzie. Był na tyle wzburzony, że nie przejmował się ich przewagą. Wiedział, że by go zmiażdżyli liczbą… ale miał to gdzieś. On nie klękał. Brał wszystko na klatę… a jak nie był w stanie to niech go to zgniecie.

Chyba wyczuli jego złość… i jego siłę. Słyszał pomruki… słyszał szum… jednak nikt nie rzucił w niego obelgą. Nikt z pierwszego szeregu… nikt kto był w zasięgu jego miecza nie miał odwagi zadrwić mu w oczy.

I dobrze… polałaby się krew.

***

Wrócił zły… bardzo zły. Nikt z obecnych nie słyszał wcześniej z jego ust tylu obelg ciskanych pod adresem krasnoludów z Imperium… był zły. Zapowiedział reszcie, że przyjdzie mu ty tutaj z tymi osłami spędzić znacznie więcej czasu niż by chciał. Musi strawić ich głupotę… zejdzie mu pewno kilka dni. Będzie musiał sprawdzić te farmy… i pewnie nie tylko to.

Z Dietrichem przywitał się długim uściskiem dłoni. Dłuższym i mocniejszym. Takim pozwalającym bez słów wyrazić wiele. Takim, który mężczyzna rozumie w mig. Na Sylwię popatrzył dłużej niż zazwyczaj… trochę bardziej badawczo. Baby są inne. Z nimi trzeba inaczej. One nie rozumieją. Ale z nimi to brodacz działał jak we mgle. Nigdy nie wiedział gdzie ma postawić nogę żeby nie wpaść w pułapkę. Nie uściskał jej. Stał i się na nią gapił. A potem odpalił pierwsze co mu przyszło do głowy – Musisz więcej jeść. Jesteś za chuda… jeszcze się mi pochorujesz córuchna.


- Gzymsy są zazwyczaj cienkie i stare. – Sylwia odpaliła bez chwili namysłu – Chuda to dobrze.

Brodacz uściskał ją niczym niedźwiedź - Eh... gzymsie ty jeden.

Zapowiedział, że ruszy o świcie i rzecz jasna pomocy nie odmówi. Miał jednak świadomość tego, że Dietrichowi czasu zmitrężyć za wiele nie może dlatego nie chciał go wstrzymywać krasnoludzkimi kłopotami. Rzecz jasna jakby Erich był skłonny do wycieczki mogli wynająć wóz i obskoczyć wszystkie farmy w jeden dzień.
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 22-01-2013 o 22:06.
baltazar jest offline