Nuln. Wielki ośrodek akademicki Imperium. Siedziba uniwersytetu, akademii magów, uczelni medyków i miejsce obecności świątyń wszystkich głównych bóstw i nikt … kompletnie nikt nie mógł sobie poradzić z wypędzeniem demona. No to niezupełnie była prawda.
Erich siedząc w swej kajucie i pociągając brandy zastanawiał się nad swym parszywym losem. Pewnie ktoś by potrafił, tylko jak go znaleźć? Przecież nie mógł do wiązu Deutz przybić ogłoszenia „Poszukuję egzorcysty. Płatność po wykonaniu usługi.” - To magia. – stwierdził kiwając głową – I tylko magią da się go zwalczyć, tego tu.
Poklepał się po piersi cokolwiek wstawiony. - Wykurzę Cię Kastorze jakiem Erich. Słyszysz?! – krzyknął pociągając z butelki potężny łyk. - Zrobię to sam. Zostanę magiem i go załatwię, tylko … - Oldenbach osunął się na swoje łóżko – trochę odpocznę.
Mężczyzna zamknął oczy, ale sen nie nadchodził. W głowie kłębiły mu się niechciane myśli, niechciane postaci. Starał się za wszelką cenę nie myśleć o Tzeenchu, co przyniosło skutek całkowicie odwrotny. Pan Przemian z irytującą natarczywością pojawiał się w jego myślach złośliwie się szczerząc.
Zrezygnowany Erich otworzył oczy i wstał wlokąc się na pokład, by orzeźwić się wilgotnym wiatrem z nad Reiku.
Łódź płynęła na południe ku Grissenwaldowi. Erichowi ciągle chciało się spać. Od rozmowy w świątyni w Nuln sypiał fatalnie. Bał się zasnąć, a kiedy już mu się udawało budził się ze strachu, że Kastor właśnie przejmuje jego ciało, by dokonywać masowych rzezi. Nic też dziwnego, że ciągle ziewał, a podkrążone oczy, zmęczony, przepity wzrok i ziemista cera nie dodawały jego twarzy uroku.
Po kilku godzinach żeglugi dotarli do celu. Oldenbach obserwował Grissenwald oparty o burtę. Mieścina wyglądała nędznie. Mała jakaś taka. Pewnie nawet domu uciech nie mieli. Gdy tylko przybili do przystani Erich wyskoczył na brzeg doznając tego dziwnego uczucia uderzenia o twarde niczym skała podłoże. Chwilę mu się zakręciło w głowie nim uzyskał równowagę. Wziął ze sobą niezbędnik podróżnego w nowym miejscu. Miecz i kuszę. Wkrótce okazało się, że słusznie. Ledwo zrobili parę kroków, a już grupka tubylców z widłami miała jakieś nieuzasadnione pretensje do Gomrunda.
Przez całą pyskówkę krasnoluda z hersztem linczowników Erich nie mógł się zdecydować, czy naciągnąć kuszę, czy dobyć miecza. Sam się zdziwił, że w nim taka oskoma by komuś przywalić. Chyba mu się udzieliła atmosfera tłumu.
Później jednak zjawiła się trochę podstarzała, ale wciąż niczego sobie kobitka i pogoniła tą zgraję. Erich lubił zdecydowane panie.
Wkrótce przenieśli się na grunt bardziej przyjazny dla konwersacji i zadzierzgnięcia znajomości z „panią władzą”. Oldenbach siedział cicho w karczmie popijając grzane wino z korzeniami i mętnym wzrokiem przyglądał się kapitan Hess. Wydawało mu się, ze skądś znał tę twarz, ale nie mógł skojarzyć skąd.
Z niejakim opóźnieniem dotarł do niego sens słów Gomrunda, gdy jednak zrozumiał o co mu chodzi odparł walcząc z odruchem ziewania: - A nie prościej pójść popytać krasnoludy? Bez obrazy pani kapitan, ale warto poznać historię z drugiej strony. Ja bym tego Stasse coś tam wsadził do ciemnicy i już. Możemy go sprowokować, jeśli pani potrzebuje pretekstu. - zaofiarował się z pomocą damie w potrzebie.
Konrad, który do tej chwili przysłuchiwał się rozmowom, nie wytrzymał. - Erich, tyś się chyba rozumu zbył - powiedział cicho. - Gdyby ktokolwiek Strassdorfera do ciemnicy wsadził, to by piekło się zrobiło. Z krasnoludami pogadać trzeba, obejrzeć te farmy również. I z Gomrundem bym tam poszedł, rozejrzeć się, tak i do krasnoludów. Za to z tym samowolnym watażką inaczej by można pogadać. Gdybyś, na ten przykład, z Gomrundem się powadził, o złoto, które niby ten jest ci winien? Widać, żeś nie w sosie... Spory takie na człeku się odbijają, na obliczu również. Ty masz problemy, on ci pomóc nie chce. A gdy kto nagle wrogiem krasnoluda się stanie, to do kogo o pomoc uderzy? Przed kim się wyżali? - Że co? - Oldenbach nie mógł ukryć zdumienia. - Ja na szpiega się nie nadaję. Jestem zbyt prostoduszny i uczciwy.
Stwierdził z godnością. - Ano iść pójdę... i lepiej sam. - Odparł krasnolud. - W końcu po to żem tu przyjechał.
Erich tylko wzruszył ramionami zostawiając krasnoludowi co krasnoludzie. - Jak będziesz mnie potrzebował, to będę tu, albo na łajbie.
Wkrótce okazało się, że w „Czarnych Szczytach” są już Sylwia i Dietrich, którzy dotarli do Grissenwaldu dyliżansem. - O. Zakochana para. – przywitał ich Erich z uśmiechem. – Dawno przyjechaliście? Jest tu coś ciekawego do zobaczenia? Walki gladiatorów, albo mecze snotballa na przykład? Karczmarzu brandy dla moich przyjaciół i coś do żarcia. Rybkę może jakąś.
Na folgowaniu obżarstwu i opilstwu Erichowi minął czas oczekiwania na powrót Gomrunda. Krasnolud wrócił mówiąc delikatnie poirytowany. Widok Sylwii podziałał jednak na niego kojąco. Nie ma to jak wyściskać młódkę - To co? Może weźmiemy jaką kolaskę i objedziemy te farmy? Ktoś tu robi krasnoludom koło pióra. Nie zdziwiłbym się, gdyby to były zielońce, albo jakieś innego kryjące się po lasach cholerstwo. W każdym razie szykuje się jakaś bitka, czuję to w kościach. – zaproponował Gomrundowi zagryzając kawałkiem placka z jabłkami.
Zdążył już bowiem dojść do deseru. |