- Wiewióra! Dobij stracha na wróble! Słyszysz!? Dobij! - wrzasnęła Modron co sił w płucach. Dongorath i tak wrzeszczał na całą okolicę, i tak nie mieli szans, że ten drugi jeździec, jeśli faktycznie istniał, ich nie znajdzie.
- Zastrzel stracha! - krzyknęła ostatni raz i wsadziła sztylet w zęby.
Po spotkaniu z ziemią, na szczęście dla jej kości przyozdobionego zaspą nie miała zbytniej ochoty na akrobacje. Ale wyboru też nie miała wielkiego. Wypatrzyła odpowiednio nisko położoną i solidną gałąź. Cała sztuka to pestka była, naprawdę! Trzeba było tylko skoczyć w górę, gdy wilk ruszy, nie za wcześnie, by nie mógł się zatrzymać, i nie za późno, by nie skończyć jako kolacja. Złapać się za gałąź nad głową, przełożyć ręce - i opaść na grzbiet potwora, nawet głową w kierunku jazdy... a potem próbować okiełznać, oślepić albo gardło poderżnąć - ale tym Modron zamierzała zacząć się przejmować, jak już będzie siedziała w wilczym siodle. Ale, przecież się uda... pecha można mieć tylko raz dziennie.
Wyszła zza drzewa i zachęcająco pomachała do wilka ręką. Tak go ten gest ogłupił, że nawet zdążyła zająć pozycję pod swoją wypatrzoną gałęzią. |