Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-01-2013, 17:45   #19
Zapatashura
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
-Ech, spodziewałem się lepszej zabawy - przyznał po chwili Damaza, gdy już nasycił wzrok widokiem śmierci. -Ci, którzy się stawiają są znacznie zabawniejsi. No, ale nie można mieć wszystkiego.
Ten grubas o którym jęczał nazywa się Adam Blunden, tłusty chuj
- spłunął na ziemię, jakby na samo wspomnienie o tym mężczyźnie robiło mu się niedobrze. -Wygląda jak świnia i myśli jak świnia. Grzebie w gównie tak długo, aż coś znajdzie. Jest dziesiętnikiem w straży portowej.
Najwyraźniej półelf nie miał już dłużej ochoty przebywać w piwnicy z cuchnącym, martwym żebrakiem, dlatego też ruszył na górę, gestem zapraszając Francescę by szła przy nim.
-Skoro już się tak przypodobałaś gildii, to warto by ci wiedzieć z czym się musimy użerać. Beregar, Hierarcha Wiecznego Ognia, utrzymuje straż świątynną. Tylko, że zamiast doglądać czy świeczki na ołtarzu nie przygasają, to łażą grupkami po mieście i ściągają podatki, patrzą czy kto obyczajów nie narusza i każą na miejscu przyłapanych przestępców. Chodzą ubrani na czarno, z płaskimi czapeczkami na łbach. Do tego działa straż miejska, która pilnuje porządku, dogląda bazarów i targów, tudzież wysłuchuje marudzeń mieszczan, którym mieszek zniknie. Szczególną jednostką straży miejskiej, jest straż portowa, naturalnie zajmująca się wszystkim tym, co się w Porcie dzieje i co go dotyczy - kiedy krótki wykład na temat stojących na straży porządku dzielnych mężów Novigradu dobiegł końca, Damaza dał znać niziołkowi, że w piwnicy oczekują na posprzątanie resztki. Zdał krótki raport i już z Liskiem wracali w kierunku Wielkiej Bramy.
-No i to by było na tyle, jeśli chcesz mnie znaleźć, to wiesz gdzie. Jak masz coś do opchnięcia, to Hogen jest do twojej dyspozycji. A jeśli pojawi się jakaś ciekawa robota... to wtedy ja znajdę ciebie - obiecał. Pożegnali się przy jednej z wielu kapliczek Wiecznego Ognia, witających w Novigradzie podróżnych i ruszyli w swoje strony. Do spotkania z Tyssaią, de Riue miała jeszcze ładnych parę godzin czasu.


Gdy Lisek dotarła pod “Srebrną Lilię” zaczęło już zmierzchać. Podchmieleni i rozochoceni mężczyźni właśnie w takich godzinach lubili zmierzać do burdeli, ale najwyraźniej Tyssaia nie uważała, że musi pilnować swych podwojów cały boży dzień i noc. W końcu zeszłego dnia twierdziła, że powinna znaleźć więcej czasu - rudowłosa zdecydowała, że się o tym przekona.
I dziś udało się jej dotrzeć do burdelmamy bez natknięcia się na zapijaczone prostaka, który wziąłby ją za damę negocjowalnego afektu. Co dziwne, Tyssai przebywającej w swoim pokoju dziś również nikt by nie zaczepił, bo i na ladacznicę w ogóle nie wyglądała. Blond włosy upięła i schowała pod skromną chustą, ubrana była w nijaką, szaroburą sukienkę i ciemny płaszcz. Od wyuzdanej kreacji z dnia zeszłego różniło się to jak dzień od nocy. Niemniej o pomyłce mowy być nie mogło.
-Och, cieszę się, że mnie odwiedzasz Francesco - przywitała się blondynka.
-Również się ciesze, wiesz mam ochotę na dobrą zabawę, może ty wiesz jak temu zaradzić? - kobieta uśmiechnęła się paskudnie.
-Zaradzić? Niech cię Melitele broni - odparła Tyssaia. -Przed dobrą zabawą nie można się wzbraniać. -rudowłosa uśmiechnęła się wesoło na te słowa.
-Jak najbardziej się z tobą zgadzam. A ty gdzieś się wybierasz? - wysłała jej spojrzenie z góry na dół.
-Obawiam się, że zanim się gdzieś zabierzemy, opowiesz mi jak potoczyła się sprawa z twoimi znajomymi złodziejami. Niestety prowadzę interes, a to oznacza, że przyjemności muszą czasem chwilę poczekać - burdelmama zachmurzyła się na kilka chwil.
-Nie musisz się o nic martwić. Wszystko załatwione, gildia zgodziła się na twoje warunki - na koniec skinęła głową.
-Naprawdę? Kamień spadł mi z serca, męczyli mnie tyle czasu, że sama zaczęłam się zastanawiać czy nie rozerwać kolejnego ich posłańca na kawałki - uśmiechnęła się promiennie.
-Już nie będziesz się musiała martwić gildią. Jeszcze jakiś czas zostanę Novigradzie, coraz bardziej zaczyna mi się tu podobać - zmrużyła oczy.
-W takim wypadku muszę sprawić, by spodobało ci się tutaj jeszcze bardziej - rzekła Tyssaia. -Ale tego nie uda mi się zrobić siedząc w burdelu. Choć z drugiej strony, wielu mężczyznom by się to spodobało - dodała na końcu ciszej.
-Za to ja czuję się zobowiązana dbać o to, abyś się za bardzo nie przepracowywała. W życiu najważniejsze są przyjemności, a o swojej naturze nigdy nie należy zapominać - dodała dość sarkastycznie.
-Ha, widzę że będziemy miały wiele wspólnych tematów. Ale teraz czas się zbierać - stwierdziła blondwłosa kierując się raźnym krokiem do wyjścia. Najwyraźniej jest prosta kreacja przemyślana była na wyjście na miasto. Co najmniej dziwny wybór w opinii de Riue. To był jednak jej wybór, dlatego nie zamierzała go krytykować, choć słowa same nasuwały jej się na język. - To dokąd się udamy? - spytała nieco zniecierpliwiona.
-Wszędzie, droga Francesco. Wszędzie - odpowiedziała Tyssaia i uśmiechnęła się tajemniczo.
Co dziwne, burdelmama nie poprowadziła swej towarzyszki do głównego wejścia, a do tylnych drzwi wychodzących na mały, ogrodzony murem ogródek na tyłach burdelu. Przez chwilę nosferatka nasłuchiwała, czy nikt się za nim nie kręci po czym dała Francescy znak by zrobiła to co ona i jednym skokiem przedostała się nad nim do bocznej alejki.
-Nie mam dzisiaj ochoty wysłuchiwać pijackich komplementów i przechwałek klientów, jak to który dobrze by mi zrobił – stwierdziła w roli wytłumaczenia i pociągnęła Liska na ulicę. Poruszała się z młodzieńczym entuzjazmem, nietypowym dla wielowiekowych istot, w dodatku takich, które w swym domostwie siedzą z nosem w papierach, piórach i inkauście.
-Nowe Miasto ma swój urok, ładne domki z cegły, o tam to chyba piaskowiec na przedproże ze Skellige musieli sprowadzać – blondwłosa machnęła dłonią w kierunku szczególnie wystawnej kamienicy. -Sąsiedzi spokojni, albo dorobkiewicze ras wszelakich, albo tutejsi z dziada pradziada. No i można spokojnie chodzić po ulicach, bo strażnicy koło Chramu Melitele kręcą się dzień i noc.
A skoro już świątynia została wspomniana, de Riue nie mogła nie zauważyć, że właśnie w jej kierunku zmierzała Tyssaia, no ewentualnie ku Bramie Klasztornej, ale nic nie wskazywało na to, żeby chciała iść na podmurze. Szczególnie, że wyraźnie podziwiała architekturę budynku, choć i trudno było jej się dziwić. Chram reprezentował sobą najlepszą kamieniarską robotę, a w dodatku zwieńczony był szklaną kopułą, która w południowym słońcu mieniła się kolorami tak mocno, że widać ją było z wielu mil. Szczególnie, że kopuła nad blanki miejskich murów wystawała.


Nawet teraz, pod wieczór, rozjaśniony palącym się we wnętrzu światłem, przykuwał wzrok.
-Odwiedzimy na chwilę kapłanki – rozwiała wątpliwości Tyssaia, zadziwiając tym rudowłosą, która nigdy nie była specjalnie religijna. -Każda szanująca się burdelmama powinna się czasem pomodlić do Melitele, coby jej panienki brzucha nie dostały – dodała śmiejąc się serdecznie.

Wnętrze Chramu można było opisać słowem „ciepłe”. Wszędzie paliły się świeczki, co na dobrą sprawę było novigradzkim standardem, ale świątynne nawy był także ukwiecone, a krzątające się wkoło kapłanki wywierały wrażenie opiekuńczości.
Tyssaia przyklęknęła przed stojącym na środku Chramu posągiem wyobrażającym boginię w trzech osobach i zmówiła cichą modlitwę, do której dołączył brzęk rzuconych na ofiarną tackę monet.


Najwyraźniej religijność nosferatki nie była jedynie zewem chwili, bowiem gdy wraz z Francescą wychodziła na zewnątrz, zatrzymała ją na chwilę jedna z kapłanek i wdała się z nią w krótką pogawędkę.
-Pani Tyssaia, mam nadzieję, że zdrowie dopisuje.
-Zawsze, siostro Anno. Najwidoczniej Matka ma mnie w swej opiece - odpowiedziała z ciepłym uśmiechem.
-Gdyby jeszcze zaopiekowała się tymi wszystkimi mężczyznami, którzy tak chętnie do pani domostwa ciągną - Anna załamała ręce.
-Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi i mamy swoje potrzeby. Kult Melitele wie o tym lepiej, niż ktokolwiek inny. A i lepiej, by ci niewyżyci u mnie swe chucie zaspokoili, niżby po mieście dziewice nagabywali. Wszyscy mamy swoją rolę do odegrania, nie każdy chwalebną - odparła blondwłosa i pożegnała kapłankę.
-Widzę, że szczytny cel cię popchnął do otworzenia burdelu - powiedziała całkiem poważnie rudowłosa.
-Oczywiście, na moich barkach ważą się losy biednych, novigradzkich dziewic - Tys nie dała rady utrzymać powagi po opuszczeniu świątynnych progów.
-Ciekawe czy sobie z tego zdają sprawę- zamyśliła się, ale zaraz wybuchnęła śmiechem.
-Nie wiem i nie interesuje mnie to. Tutejsze dziewice są zbyt brzydkie, żebym przyjęła je do burdelu - odparła blondynka, tłumiąc chichot.
-A są tu jeszcze takie? Słyszałam, że w dużych miastach to białe kruki. Alkohol robi swoje - stwierdziła na koniec i szła dotrzymując kroku nowej przyjaciółce.
-Wiesz co – zagadnęła nagle Tys – po co mamy chodzić i grzęznąć w błocie, skoro można latać? Już od dawna nie miałam okazji, żeby rozpostrzeć skrzydła. – Entuzjazm, z którym to powiedziała był zaraźliwy. No i miło byłoby zobaczyć Novigrad z lotu ptaka, szczególnie że, jak to ujęła blondwłosa, z ulicy nie wszystko widać.

W mieście było pod dostatkiem alejek, w których można było bez wścibskich oczu zmienić formę i poderwać się w przestworza, toteż po paru chwilach obie wampirzyce szybowały ponad dachami. Pora była już dość późna, by prawdziwe nietoperze szykowały się do łowów, zresztą i tak nikt nie patrzył w niebo, zajęty własnymi przyziemnymi sprawami.
Tyssaia wyraźnie nie kłamała w burdelu, mówiąc że dzisiaj wyruszą wszędzie. Pierwszym przystankiem, a raczej nawrotem, była kopuła dopiero co opuszczonej świątyni. Z powietrza widać było, że kryła pod sobą herbarium, gdzie w równych rządkach rosły najróżniejsze zioła i kwiaty. Istna łąką pod dachem, choć kapłanki raczej nie uprawiały roślin dla efektu wizualnego. Potrzebowały ich do maści, leków i innych dekoktów.
Następnie poszybowała na południe, nad rzeką i miejscem pierwszej od lat rozmowy z Damazą, aż obniżyła lot, krążąc nad Starą Nekropolią. A było to prawdziwe kuriozum. Tuż przy wodzie, ale choć oko wykol nie dało się dostrzec żadnego grobu. Widać za to było kolumbaria i prywatne krypty, jako żywo przypominające architekturę miasta - obok wystawnych willi i posiadłości, smętne piętrowe czynszówki z urnami w oknach. Była też jedna parcela wypełniona małymi kurhanami.
Kolejnym przystankiem był Zwierzyniec, który Francesca mijała już zeszłej nocy. Co tam jednak widok wysokiego muru, w porównaniu z tym co znajdowało się za nim? Rzędy klatek, a w nich najróżniejsze stwory - wielkie koty rodem z dalekiej Zerrikanii, pokraka podobna do osła, ale z dwoma wielkimi garbami, widłogon, kuroliszek oraz inne egzotyczne zwierzęta i pokoniunkcyjne stwory.
Tyssaia nie zabawiła tu jednak długo, zmierzając do zamku novigradzkiego, który też de Riue już oglądała, choć w stanie silnego upojenia. Kamienne mury otaczały górujący nad miastem donżon dwoma pasami, do których przylegały mieszkalne kamieniczki. W zamku trudno byłoby jednak znaleźć króla, a i w basztach nie więziono żadnej księżniczki. Za to na zamkowym placu mieściły się aż dwie kaplice Wiecznego Ognia i wracający właśnie z modłów kapłani.
Wiatr sprzyjał wyprawie nad port i właśnie tam poniosło nosferatkę. Niczym niesforny chłopczyk latała wokół żagli i olinowania cumujących statków, aż zwróciła na siebie uwagę krzątających się po pomostach i pokładach żeglarzy i tragarzy.


Gdy nacieszyła się morską bryzą i wolnością niebieskich przestworzy poleciała na północny zachód, kończąc swój lot, którym objęła w podkowę cały Novigrad, na wzgórzu za miastem. O tej godzinie nikogo już tam nie było, bo i pobliski, smętny cmentarz nie zachęcał do wieczorno-nocnych spacerów, toteż wampirzyca przyjęła ponownie ludzką postać i z szerokim uśmiechem na twarzy usiadła na ziemi z twarzą zwróconą ku szpicom głównej świątyni Wiecznego Ognia. A kiedy Francesca usiadła obok niej, odezwała się w te słowa:
-Powiedz mi, co myślisz o tym mieście?
-Zdecydowanie lepiej wygląda z góry - zaśmiała się rudowłosa - dużo się tu dzieje, podoba mi się to, choć myślę, że każde miasto ma swój indywidualny urok. Lecz nie o samo miejsce chodzi, a o osoby, które się w nim spotyka. Dla ścisłości o słodkość ich krwi - podsumowała na koniec i uśmiechnęła się chytrze. - A ty długo podróżowałaś zanim postanowiłaś założyć swój biznes?
-Gdy zaczęłam podróżować po tym świecie elfy były jeszcze dumnym ludem, niezłamanym klęską Aelirenn. Oglądałam pogromy nieludzi, uciekałam przed nagonkami wiedźminów, patrzyłam jak czarodzieje i czarodziejki rośli w siłę. A teraz wszędzie widzę już tylko ludzi i ludzi. Tutaj królestwa, na południu cesarstwo. Krasnoludy poukrywały się w swoich kopalniach, hutach i bankach, niziołki znikają w ludzkim tłumie, a elfy grasują bandami po lasach - nieoczekiwanie, w obliczu jej dzisiejszego zachowania, wampirzyca uderzyła w poważny ton. -I w końcu pewnego dnia zauważyłam, że ja sama już uciekam przed ludźmi. Tutaj szalony czarodziej, tam pieprzony kapłan, jeszcze gdzie indziej wiedźmin bez wyobraźni. I co z tego, że przeżyłam istnienie cechu zabujców potworów, skoro dzisiaj byle chłop z widłami czuje się tak pewnie, że próbowałby mnie dźgnąć?
A przecież, do kurwy nędzy, byliśmy panami naszego świata
- poderwała się na równe nogi. -I kiedy tak patrzę na Novigrad to widzę, bo czemu by cholera nie, moje królestwo. Dość już tułaczki. Jestem silniejsza niż krasnoludy, niziołki i elfy razem wzięte. Jestem Nosferatu i nie będę uciekać. Będę podbijać, niczym Draakul - zakończyła swój monolog i zamilkła.
- Ja tam już dawno z takich planów zrezygnowałam, zbyt wiele jest ciekawych miejsc na świecie, żeby przywiązywać się do jednego. W przypadku, gdy się już rządzi zawsze się znajdzie ktoś kto cię chce obalić. Zdecydowanie by mi się to znudziło - kobieta uśmiechnęła się wesoło i pokręciła głową - władza, którą posiadamy sama w sobie jest wyjątkowa i dzięki temu zawsze będziemy rządzić, może nie tak spektakularnie, ale to my przewyższamy zdecydowanie ludzi, elfów, czy krasnali. Więc po co więcej? - jej wzrok zatrzymał się na Tys.
-Żeby nie skończyć jak elfy, albo tamte zwięrzęta w klatkach wielmożów - odpowiedziała bez wahania. -Jest nas coraz mniej, wymieramy. Chcę, żeby coś po mnie zostało w tym parszywym świecie. Sama mówiłąś, że jestem drugim Nosferatu jakiego spotykasz.
-Tak, ale co dokładnie masz na myśli mówiąc “pozostawię coś po sobie”?
-Pokażę ci, jeśli obiecasz mi trochę pomóc - powiedziała przewrotnie blondwłosa.
-Zwykle nie zgadam się w ciemno, ale już mi się podoba - rozmarzyła się - dwie nosferatki, które zostawiły piętno na Novigradzie. Szramę tak głęboką, przez którą miasto będzie przez całą wieczność je pamiętało - kobieta westchnęła.
-Ha, podbijemy je ogniem, mieczem i mokrą piczką - zaśmiała się serdecznie burdelmama. -Ale nie tylko we dwie Francesco. Nie we dwie - dodała poważniej.
-To są tutaj jeszcze inni?! -natychmiast zareagowała.
-Ależ to noc niespodzianek moja droga - uśmiechnęła się Tyssaia. -Przecież obiecywałam, że ci kogoś przedstawię, jeśli załatwisz sprawę gildii złodziejskiej. A ja dotrzymuję słowa. - Francesca, aż z przejęcia zakryła dłonią usta.
-Niesamowite, gdzie ona jest? A może on, oni? - mówiła podniecona.
-Pozwól, że cię zaprowadzę. Ostrzegam tylko, że możesz się trochę ubrudzić.
-Pieprzyć to, to wyjątkowa noc - kobieta ruszyła podekscytowana.
-Twój entuzjazm mi się podoba - ucieszyła się Tys. -Na piechotę byłby jednak kawałek. A ja się chyba jeszcze na dziś nie nalatałam. No, ale w końcu jestem latawicą, więc mi wolno.


Przelot zaś doprowadził obie wampirzyce... z powrotem na Starą Nekropolię. Trzeba było przyznać, że bardziej tradycyjnego miejsca przebywania nieumarłych znaleźć by się nie dało. Tyle tylko, że chłopskie bajania niewiele miały z prawdą wspólnego, więc Tyssaia musiała mieć poczucie humoru. Albo coś w zanadrzu.
-Wiesz, że Novigrad zbudowano na ruinach elfiego miasta? - zagadnęła nosferatka.-Po co pytam, na pewno wiesz. Prawie każde swoje miasto ludzie pobudowali na cudzych zwłokach. Główna świątynia Wiecznego Ognia to przerobiony elfi pałac. Ale ślady po Aen Seidhe pną się nie tylko w górę. Sięgają też w dół - zakończyła i stanęła przed jednym z grobowców. Dostępu niepowołanym osobom broniły ciężkie, stalowe drzwi, z zamkiem który na oko Francescy wyglądał na solidny. Blondwłosa nie miała jednak zamiaru się włamywać - miała klucz. I choć drzwi był solidne, to jej jako wampirzycy nie sprawiły trudności.
-Zapraszam - uśmiechnęła się tak, że Lisek nie wiedziała czy to kolejny dowcip, czy po prostu serdeczne zaproszenie. Postanowiła jednak przekroczyć próg krypty, a zaraz za nią poszła towarzyszka. Wnętrze było ciemne i zakurzone, w nozdrza uderzał straszny zaduch, a nad głową wśród pajęczyn przemykały pająki. No i jak przystało na dobrą kryptę, w jej wnętrzu znajdował się grób. I gdyby Tyssaia spróbowała go otworzyć, to Lisek miałaby pewność, że to tylko żart. Ale grobowiec nie był ostatnim przystankiem dzisiejszego wieczora. Po prostu tak się składało, że przez niego prowadziła droga do celu. Czy też bardziej poprawnie - pod nim. Nie wszystkie płyty, którymi wyłożona podłoga, leżały na solidnej ziemi. Jedna, którą nosferatka bez większego trudu odsunęła na bok, odsłoniła ziejącą dziurę prowadzacą wgłąb.
-Ostrzegam, że tunel poniżej jest zawsze zawilgocony i pełen szczurów- lojalnie uprzedziła Tys. -Nie wszystko jeszcze zostało dopięte na ostatni guzik. - Słowa te wydały się Francescy eufemizmem, gdy tylko zeszła na dół i poczuła pod stopami błoto (a przynajmniej miała nadzieję, że to było błoto) a w nozdrza wdarł się smród mokrego futra. Ziemny tunel schodził pod delikatnym kątem niżej. Nie dalej niż kilkadziesiąt metrów obok przepływała rzeka, przez co woda przeciekała przez ściany tworząc wszędzie kałuże. Im dalej jednak de Riue szła w towarzystwie nosferatki, tym ziemia pod stopami stawała się bardziej zbita, a smród ustępował. W końcu tunel wykopany w novigradzkiej ziemi zamienił się w kamienne ściany.


-Jesteśmy prawie na miejscu -powiedziała blondwłosa. -To stare, elfie ruiny. Może jakieś katakumby, albo resztki dawnego pałacyku? Dość, że tutaj nikt nas ani nie znajdzie, ani nie podsłucha. No i jest tu dość miejsca by urządzić komnatę czy dwie- wyjaśniała prowadząc Francescę po korytarzu. Dowód swym słowom dała, gdy wprowadziła rudowłosą do sporego loszku (albo resztek niegdysiejszego pokoju), lekko jedynie odrestaurowanego. Na jego środku stał spory, choć prosty stół, otoczony krzesłami. Na ziemi wyłożona była słoma, aby wchłonąć wilgoć i pozwolić w miarę komfortowo się przechadzać. A kiedy Tyssaia zapaliła stojące w kandelabrze na stole świece, w ich ciepłym świetle Francesca mogła obejrzeć coś, co na prostych, kamiennych ścianach wyglądało dość dziwnie - obrazy. I to dość frywolne, jakby przeniesione z prowadzonego przez blondynkę burdelu. Choć trzeba było przyznać, że niektóre były bardziej pomysłowe od innych.


-Zaczekaj tutaj chwilę, muszę przyprowadzić moich dobrych znajomych - poprosiła Tys i szybko opuściła pomieszczenie. Obrazy pozwoliły na zajęcie czymś umysłu przez kilka chwil, ale nieobecność się przedłużała, a Lisek zaczynała się nudzić. W końcu, po dobrych kilkunastu minutach, do czułych wampirzych uszy dobiegł odgłos kroków i ściszonych głosów.
-Nie masz się czego wstydzić, Francesca to bardzo sympatyczna osoba i na pewno się polubicie. Poza tym, zgodziła się nam pomóc - to bez wątpienia była Tyssaia.
-Nie mamy powodów do nieufności siostro - ten głos należał już do kogoś innego. Czyli nowych znajomych musiało być co najmniej dwóch. -Przyjaciele pani Tyssai, to przecież nasi przyjaciele.
Niepewność ustąpiła w końcu, gdy nosferatka wkroczyła do komnaty. Tak, wkroczyła to dobre słowo - była wyprostowana jak strzała i ubrana w piękną, brunatno-białą kreację. Podobno nie szata zdobi człowieka, ale Tys z każdym nowym ubiorem zdawała się inną osobą. Emanowała teraz aurą władzy, siły i pewności siebie.


Po jej prawej stronie stał...stała? Osoba o bardzo dziwnej, androgynicznej urodzie. Jej rysy były jednocześnie delikatne, jak i bardzo wyraziste. Sylwetka chłopięca, ale bardzo smukła. Zbyt męska, aby być kobietą i zbyt kobieca, aby być mężczyzną.


I choć ta postać swym wyglądem mogła wprawić w zdziwienie, było to niczym wobec reakcji jaką wywarła kobieta stojąca po lewej stronie Tyssai. Francesca spoglądała bowiem na... siebie.


_________________________________
Posąg Melitele - grafika koncepcyjna z gry Wiedźmin
Obraz ~by Marek Okoń
Tyssaia - Lucrezia di Borgia z Assassin's Creed: Brotherhood
"Desire - What I've Tasted of Desire" Milo Manara
"Dawn & Beyond" Joseph Michael Linsner
 
Zapatashura jest offline