Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-10-2012, 13:41   #11
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
Damaza nie wyglądał na zdziwionego obecnością Francescy, może dobrze to ukrywał, a może spodziewał się po dawnej znajomej takich rzeczy.
-Będę musiał złożyć zażalenie właścicielowi - stwierdził, słysząc słowa de Riue.
- Bez wątpienia, choć nie wiem czy to coś pomoże, od niektórych nie można się uchronić - uśmiechnęła się paskudnie.- Zadanie wykonane - powiedziała trochę obojętnie, przynajmniej tak się wydawało.
-Tu zadanie wykonane, tam zadanie wykonane, a denary do kiesy - powiedział głupkowato półelf, wyraźnie dzisiaj zadowolony. -Opowiadaj jak to było w burdelu. Koniecznie ze szczegółami.
- Myślę, że doskonale wiesz jak jest w burdelu - zmróżyła szyderczo oczy - co tam opowiadać, burdelmama zażyczyła sobie, że wyśledzicie jej niesfornych klientów, kiedy tego będzie chciała. Wolałabym, żeby tak się właśnie stało, nie było łatwo ją przekonać. - mówiła poważnie.
-Hmm... No nie miała stawiać swoich żądań, tylko radośnie przyjąć naszą ofertę pomocy, ale... Niech jej będzie - o tak, zdecydowanie Damaza był w dobrym humorze. Ale jednak nie byłby sobą, gdyby nie zadał jednego pytania. -To ile nam będzie płacić?
- Trzydzieści koron - wzruszyła ramionami.
Złodzieja zatkało na te słowa. Uśmiech jakoś tak zniknął z jego twarzy i zaczął otwierać i zamykać usta, jakby szukając właściwych słów. W końcu znalazł:
-Ile kurwa? - Francesca przygryzła wargę, trochę ją bawiło jego zachowanie.
- Tyle ile słyszałeś. Nie umawialiśmy się na konkretną stawkę. Lepiej żebyś na to przystał - spojrzała mu w oczy.
-A to niby czemu? - spytał hardo. -Ta dziwka poleży na plecach dwie godziny i tyle zarobi. Czy jej się wydaje, że nam datek na głodnych wręcza?- mężczyzna prawie trząsł się ze złości.
- Innej kwoty się nie wynegocjuje i lepiej będzie żebyście na to przystali - podniosła głos.
-A od kiedy to Ty decydujesz, na co ma przystać gildia? - Damaza wyraźnie nie miał zamiaru ustępować Francesce. Ta najwyraźniej nie była przyzwyczajona, aby kogos słuchać, bowiem ciągle była nieugięta.
- Czy wprowadziłam kiedyś ciebie w błąd? Lepiej przystań na te warunki, nie ma szans na lepsze negocjacje - przypatrywała mu się uważnie.
-Jak to nie mam szans na lepsze negocjacje? - słowa Liska wyraźnie nie przemawiały do Damazy. -Co ona, pierdoli się za miedziaki że jej nie stać na więcej?
- Odpuść sobie, lepiej powiedz jak poszły negocjacje z sygnetem - próbowała zmienić temat.
-Rewelacyjnie, dzięki że spieprzyłaś mi satysfakcję z tej roboty - rzucił kąśliwie. -Trzydzieści koron i jeszcze mamy biegać za klientami, którzy się jej nie spodobają? Chyba obie upadłyście na głowę, jeśli myślicie, że gildia się na to zgodzi. Nie. Nie ma mowy.
- Damaza daj temu spokój, ciesz się lepiej, że dało się coś wynegocjować - podeszła do niego i pogładziła go po ramieniu. Ten splótł ręce na piersi i patrząc Liskowi prosto w oczy zapytał:
-Zakochałaś się w tej piździe, że ci tak zależy? - półelf potrafił być strasznie nieprzyjemny, gdy był w złym nastroju. Wampirzycy jednak to nie odrzucało.
- Odpuść sobie. Posłuchaj mnie lepiej, posłuchaj kogoś z większym doświadczeniem - Francesca zatrzepotała rzęsami. Raczej nie zdarzało jej się podkreślać swojego wieku.
-No to oświeć mnie tym doświadczeniem i wytłumacz, czemu do nagłej zarazy tak mało? -trzepotanie rzęsami chyba nie pomagało.
- To nieistotne - już była pewna, że o niczym nie wiedział. Niepokoił ją tylko jego upór. Zawsze był uparty, bała się jednak, że będzie chciał sam załatwić sprawę, co mogło się co najmniej źle dla niego skończyć. Wolała go takim jakim był, a nie jako marionetkę Tyssai.
-Masz mnie za idiotę? Zawsze mówisz, że coś jest nieistotne, kiedy to jest cholernie istotne. Tylko ty nie chcesz o tym mówić - nie dawał za wygraną... szczególnie, że miał trochę racji.
- Ten burdel jest dobrze chroniony, można powiedzieć, że burdelmama skorzystała z lepszych usług - Francesca nie miała zamiaru mówić półelfowi prawdy.
-Dobrze chroniony przez dwóch najemników? Co ty ukrywasz?
-To tylko przykrywka, uwierz mi nie ma sensu nic więcej robić w tej kwestii - zarzekała się dalej.
-Tylko durnie wierzą w to, co im się mówi - stwierdził złodziej. -Nie chcesz gadać, to nie. Nie będę się z tobą użerał, tylko wyślę kogoś innego - wzruszył ramionami.
- To będzie twój błąd - powiedziała trochę pod nosem.
-Skoro na tobie się nie da polegać, to muszę polegać na innych - stwierdził wprost Damaza. -A pomyślałby kto, że z magicznymi mocami ta robota będzie prosta... - Francesca westchnęła i pokiwała głową.
-W zasadzie widzę, że nie jestem ci potrzeba. Nie chcesz słuchać kogoś, kto się lepiej zna, to radź sobie sam! - powiedziała ostrym tonem, po czym raptownie ruszuła do wyjścia. Półelf w żaden sposób jej nie przeszkadzał, wprost przeciwnie: wyciągnął się na zwolnionym łóżku.

Tego dnia Francesca de Riue była zła jak nigdy. Trzasnęła drzwiami po czym szybkim krokiem wyszła z budynku. Kto spojrzał jej w oczy był pewny, że nie wchodzi się takiej osobie w drogę, dlatego też omijali ją szerokim łukiem. Przynajmniej nie miała dodatkowych powodów do zdenerwowania. Nie ma nic gorszego niż naprzykrzający się mało atrakcyjny przechodzień.
>>>Damaza jej nie potrzebował? Jeszcze czego, na pewno przypełznie do niej na kolanach, żeby tylko zyskać jej łaskę! Przecież taka osoba, jak ona, była mu piekielnie potrzebna, na pewno już teraz kalkuluje, ile może stracić na tej błahej kłótni<<< wampirka zagryzła usta. Na tę chwilę zamierzała być nieugięta. Nawet jeśli półelf miał za nią wybiec, prosić ją o wybaczenie to tylko zamierzała spojrzeć na niego zimno i odejść. Jutro mogłaby się ponownie pojawić i lekceważąco z domieszką pogardy, zgodzić się na dalszą współpracę. Postanowiła zwolnić, wszak szła dość szybko. Zaryzykowała i spojrzała się za siebie, jedak ku swojemu zdziwieniu Damazy tam nie było. Nie zastanowił się jeszcze, nie wymyślił formułki przeprosin. Może musi poświęcić temu więcej czasu? Wzruszyła ramionami i weszła do karczmy. Bynajmniej nie zamierzała się teraz frapować błahostkami. Przed nią noc pełna przyjemności, pełna nagrody. Czas uciechy i zaspokojenia, z którego zamierzała skorzystać do dna. Oczywiście nie w sensie dosłownym, bowiem przecież nie mogła uszkodzić tak cudownego prezentu.

- Mam nadzieje, że nie znięchęciło cię czekanie - uśmiechnęła się słodko wchodząc do pokoju.
- Czy ja wyglądam na człowieka? - zażartował elf i zmierzył ją z góry na dół.
- Na szczęscie nie wyglądasz nawet na półelfa.


Upojna noc zdecydowanie poprawiła humor wampirzycy. Zlikwidowała całkowicie zgromadzone w niej napięcie spowodowane kłótnią. >>>Kłótnią?<<< Zastanowiła się chwilę. Trochę niewygodnie było się kłócić z póelfem, w końcu był teraz jej jedynym źródłem dochodu. Może trochę zbyt gwałtownie zareagowała? Dała ponieść się jakże instynktowym reakcjom. Zupełnie jak człowiek. Spojrzała na uradowanego elfa, ten posłał jej wesoły uśmiech.
-Możesz tak częściej wyświadczać przysługi Domowemu Ognisku - mrugnął do niej.
-Nie omieszkam - przeciągnęła się leniwie.


Grubo po południu Francesca pożegnała swojego gościa, co prawda stwierdził, że zasłużyła na wiele więcej, dlatego też niebawem miał zjawić się ponownie. Mimo to, trudno było im się rozstać. Wieczór to zdecydowanie dobra pora na spotkanie się z Damazą.
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 22-12-2012 o 13:36.
Zapatashura jest offline  
Stary 22-10-2012, 20:46   #12
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
Wampirzyca spróbowała zastać półelfa w jego mieszkaniu i udało jej się to bez kłopotu. Spotkała nawet jakiegoś niziołka, który pośpiesznym krokiem opuszczał wspomniane mieszkanie. Pośpiech u małego nieludzia wyglądał dość pociesznie, gdyż z powodu tuszy kiwał się na boki jak kaczka. No i naprawdę Lisek nie wiedziała, jak w kimś tak niskim, może się zmieścić tyle podbródków.
Sam Damaza rozsiadł się na skraju swego łóżka i pociągał łyk jakiegoś trunku z nijakiej butelki.
-O proszę, skruszona białogłowa przybywa prosić o wybaczenie – powitał złośliwie swego gościa.
-Daruj sobie te uwagi. Porozmawiam jeszcze z tą burdelmamą - zagryzła wargę, bowiem ciężko było jej się przyznać do błędu. - Nie musisz nikogo tam wysyłać, załatwię to.
-No proszę, a ja tylko żartowałem - mruknął pod nosem, ale wampirzyca i tak doskonale usłyszała te słowa. -Tym razem wymuś jakieś sensowne pieniądze, inaczej nawet Hektor będzie się ze mnie śmiał - powiedział i pociągnał kolejny solidny łyk.
- Postaram się coś zdziałać, myślę, że będziesz zadowolony - Francesca skłoniła się z gracją.
-Miałem taką nadzieję od początku, dlatego cię o to prosiłem - stwierdził Damaza. Trudno było odgadnąć, czy była to pochwała, czy nagana za to, że robota nie została wykonana za pierwszym razem. -Jak się tym razem dobrze spiszesz, to spotka cię nagroda.
-Już nie mogę się doczekać - uśmiechnęła się uroczo.
-A kto powiedział, że ta nagroda będzie satysfakcjonująca? - zapytał złodziej. Cokolwiek popijał musiało być mocne, bo zapach alkoholu zaczynał wwiercać się w nos Francescy.
- Nie liczę na inną nagrodę... jesteś dość pomysłowy, dlatego myślę, że coś wymyślisz co mnie usatysfakcjonuje...
-Może... - zawiesił na chwilę głos - jeśli uznam, że zasłużyłaś. - wampirzyca zmróżyła oczy, oczywiście, że Damaza musiał się trochę podroczyć.
-Jasne - wzruszyła ramionami, jakby jej na tym nie zależało, oboje jednak wiedzieli, że było zupełnie inaczej.
-Wpadło mi trochę monet za sygnet - poinformował. -Więc poza nagrodą może nawet wpadnie ci coś dodatkowego. Powiedzmy, że będę usatysfakcjonowany, jak wyciągniesz z tej kurwy sto koron miesięcznie. Choćbyś miała z niej zerwać ostatnią kieckę - powiedział całkiem poważnie. Zresztą, na ile znała go de Riue, zrywanie z kobiet kiecek go kręciło.
- Sto koron to całkiem sporo. Nie będzie zadowolona. Co zrobisz jeśli i moje argumenty nie pomogą? Wiesz nie chciałabym jej uszkodzić, jak piękniusia twarz to dodatkowy zarobek, także dla was - spojrzała na niego badawczo.
-To zamąć jej w głowie, czy co ty tam robisz. Każ jej więcej kusiek obrabiać, jak sto monet jej za dużo - empatia nie była jego silną stroną.
- Wiesz na kobiety nie rzucam uroków, więc może będzie trzeba użyć innych sposobów - nowa zasada nagle wyskoczyła w myśli wampirzycy. Było jednak trochę w tym prawdy, nawet nie mogła sobie przypomnieć kiedy ostatnio taki urok był skierowany na kobietę.
-Więc albo użyjesz innych sposobów, albo złamiesz swoje zasady - Damaza wzruszył ramionami i osuszył butelkę ostatnim, długim łykiem, po czym bezceremonialnie rzucił ją na łóżko. -A jak ci się nie uda, to znajdę kogoś, komu się uda. I on dostanie nagrodę - pogroził.
- Na kobiety to działa po prostu inaczej, musi być taka, która woli właśnie kobiety, a burdelmama bynajmniej na taką nie wyglądała. Zrobię jednak wszystko co w mojej mocy - kobieta pozwoliła sobie na małe kłamstweko. Nie czuła specjalniej potrzeby, żeby rzucać uroki na przedstawicielki płci pięknej. Na mężczyzn to znacznie ciekawiej działało.
-Baba z babą? Faktycznie, jaki by to miało sens... - mruknął. -To kiedy masz zamiar to załatwić? Gildia nie lubi zastoju.
- Myślę, że dzisiaj, a ty baw się dobrze - zmierzyła go wzrokiem na odchodnym. Wyglądał teraz dość żałośnie. Wino zdążyło już udeżyć mu do głowy. Był taki bezbronny, zupełnie nie pasował do swojej codziennej postawy. Dobrze, że wieczór ma dzisiaj zajęty, cieszyła się w duchu Francesca. Ruszyła pośpiesznie do karczmy. Chciała się przebrać w bardziej skromne ubrania, ponieważ udanie się do burdelu o tak później porze było dość ryzykowne. Obawiała się, że dotarcie do Tyssyai mogło być nieco utrudnione. Pewnie zajęta będzie swoją klientelą, była jednak pewna, że poświęci jej trochę czasu. Musiała ją chociaż ostrzec przed gildią, ponieważ wątpiła, żeby wampirzyca nagle zmieniła zdanie i zapłaciła więcej. Namawiać ją specjalnie też nie miała zamiaru. Gdy uporała się z przebraniem od razu ruszyła do znajomej jej lilii.


Przybytek o tej porze był znacznie żywszy, niż przy pierwszych odwiedzinach. Na schodkach Francesca minęła się z szeroko uśmiechniętym mężczyzną, z całą pewnością zadowolonym ze świadczonych usług. Liczba ochroniarzy też się zwiększyła, bowiem oprócz tego którego Lisek już raz widziała, zaraz za drzwiami stał kolejny - barczysty brodacz, który bardzo starał się nie chłonąć atmosfery Srebrnej Lilii. A nie było to łatwe, bowiem zewsząd dobiegały śmiechy i piski, a do czułych wampirzych uszu także pojękiwania oddanych swej pracy panienek.
Łysej młódki nie było nigdzie widać, za to jej miejsce przy witaniu klientów zajęły dwie inne ladacznice. Brunetka, której loki wymykały się z pracowicie przygotowanej fryzury, mogła wprowadzić w kompleksy niemal każdą kobietę rozmiarami swojego biustu. Miała tyle szczęścia, że jej lekka nadwaga odkładała się niemal wyłącznie tam, gdzie lubili mężczyźni.


Druga kusiła klientelę strojem - bardzo dobrze dopasowany gorset i zwiewna spódnica rozcięta niemal do biodra, ponadto bransoletki, kolczyki, naszyjnik, nadawały jej aury jednocześnie klasy jak i wyuzdania. No i co z tego, że de Riue od razu zauważyła, że wszystkie jej świecidełka to tani szmelc? Napaleni mieszczanie i tak co innego mieli w głowach.


Piersiasta zbliżyła się do Francescy i pochyliła w prowokującej pozie.
-Szuka pani trochę rozrywki? - zapytała.
-Rozrywka to całe moje życie, nie muszę jej szukać - stwierdziła z szelmowskim uśmiechem - Szukam Tyssai - powiedziała krótko licząc na szybką reakcję.
-Pani Tyssai? Rzadko przyjmuje klientów... - najwyraźniej została źle zrozumiana. -Była pani zapowiedziana?
- Nie jestem klientką, jestem przyjaciółką muszę z nią pilnie pomówić - wytłumaczyła od razu.
-Różo, Różo - wtrąciła się druga dziwka. -To pewnie ta pani, która była tutaj rano. Prawda?- zwróciła się do Liska. Ta nie chcąc dłużej czekać i tłumaczyć wszystkiego umysłom stworzonym do dawania rozkoszy, przytaknęła.
-Pani Tyssaia jest u siebie na dole - wyjaśniła krótko ciemna blondynka. -Zaprowadzić?
- Nie trzeba, wiem gdzie - powiedziała miło, gdyż cieszyła się, że tak szybko udało jej się dostać do nowej przyjaciółki.
W krótkiej drodze do znanego jej już gabinetu nikt jej nie przeszkadzał. I bardzo dobrze, bo rozochoceni klienci pewnie zachowywali się dość namolnie w stosunku do zastanych w Lilii kobiet. Blondwłosa wampirzyca siedziała za swoim biurkiem i przeglądała papierzyska. Zdawała się zupełnie nie zauważać przybycia gościa. Francesca stanęła i chwilę jej się przyglądała, czekała na reakcję.
- Interes widzę, kręci się pełną parą - powiedziała zerkając na drzwi. - a ty, widzę zamiast się cieszyć i korzystać z ludzkiej dobroci, siedzisz i zajmujesz się czymś niebywale nudnym... - rudowłosa bynajmniej nie znała się na papierkowej robocie, miała jednak swoją ogólną wizję.
-Francesca? - Tyss poderwała głowę znad papierów. Sprawiała wrażenie zupełnie zdziwionej. -Nie spodziewałam się tak szybko cię zobaczyć.
- A widzisz, ja cię za to nie spodziewałam zobaczyć przy takiej pracy... - Lisek uśmiechnęła się radośnie.
-Przy ‘takiej’? A przy jakiej się spodziewałaś? - zapytała podstępnie.
- Przy bardziej przyjemnej - powiedziała krótko i zmieniła temat - ale nie przyszłam tutaj na pogaduchy - dodała już poważnie.
-Zabrzmiało strasznie poważnie - odparła ostrożnie.
-Gildia nie jest zadowolona z zaproponowanych przez ciebie miesięcznych zysków wzamian za ochronę. Wysłali mnie, abym wynegocjowała wyższą stawkę. Sama dobrze wiesz, że chcą zyskać jak najwięcej. Niestety nie dowiedziałam się w jaki sposób działają jeśli ktoś nie chce im płacić, ale przyszłam cię ostrzec. Jeśli będę coś wiedziała, natychmiast dam ci znać - powiedziała dość zmartwiona Francesca, nie chciała, żeby gildia dręczyła Tys, jednak nie mogła nic z tym zrobić.
-Czyż nie mówiłam, że gildie potrafią być uparte? Chyba mówiłam - burdelmama nie wydawała się ani trochę zmartwiona. -A zatem tym razem przybyłaś z konkretniejszymi wytycznymi, prawda? To ile twoi przełożeni zaśpiewali?
-Nie jestem zżyta z gildią od kiedy jestem w Novigardzie to moje pierwsze zadanie - tłumaczyła - ale też nie chcę, żebyś miała problemy. Jesli nie uda im się ciebie przekonać, zaczną szukać słabych punktów. Jesteś pewna, że wszyscy, którzy cię znają będą trzymać język za zębami?
-Nie, oczywiście, że nie - odpowiedziała. -Ale mają dość rozumu, by nie paplać o mnie najważniejszych rzeczy. No i nie stój tak, jak kat przed skazańcem, usiądź sobie. - wampirzyca posłuchała i usiadła naprzeciwko niej.
-Gidia chciała 100 koron - wzruszyła ramionami - potrafią być naprawdę upierdliwi.
-Sto koron? Czy oni poszaleli? - Tyssaia poderwała się z krzesła. -Czy oni w ogóle wiedzą ile się zarabia w takim burdelu? - zaczęła ze zdenerwowania wymachiwać rękami. - Ja na ich miejscu zarządałabym co najmniej dwustu - zakończyła nieoczekiwanie i zaczęła się śmiać. Francesca uśmiechnęła się również. W prawdzie jej nie zdarzało się przyjmować pieniędzy za przyjemności, jednak zarabiała całkiem nieźle, kiedy opuszczając kochanka zabierała ze sobą jego sakiewkę.
-Chcą sto, będzie sto. Wiedziałam, że warto zacząć od zaniżonej stawki. Tak się przejęli swoim złodziejskim honorem, że zapomnieli rozumu - stwierdziła Tyss. -Ale wciąż nalegam, że w zamian mają mi znajdować klientów, o których ich poproszę.
-Dobre zagranie -stwierdziła - Moja mało wdzięczna rola nakazuje mi przekazać wszystko - dodała z lekkim żalem.
-Z potrąceniem procentu dla siebie, czy bez? - zapytała gładko blondynka, pochylając się nad biurkiem i grzebiąc w jednej z szuflad.
-Umiem o siebie zadbać, ale bynajmniej nie kosztem swoich - oznajmiła, ale nie była jeszcze do końca tego pewna.
-Czyli nie muszę do tych wszystkich monet dodawać jeszcze twojej doli - stwierdziła, wyjmując klucz i podchodząc do jednego z dwóch kufrów. Otworzyła kłódkę i uchyliła wieko, a de Riue ukazały się sakiewki i luźno rzucone monety. Musiało tego być całkiem sporo, na pewno więcej niż owe sto koron. -No i dodałaś mi do papierkowej roboty jeszcze konieczność liczenia pieniędzy - oznajmiła z udawanym wyrzutem.
-Całkiem pokaźny stos - kiwnęła głową z uzmaniem wampirzyca, która zaczęła bardziej poważnie rozważać opcję ustatkowania się.
-Niestety zawsze znajdą się tacy, którzy chcieliby go uszczuplić - rzuciła sentencjonalnie burdelmama, licząc wrzucane do sakiewki pieniądze.
-Każdy chciałby się wzbogacić bez wysiłku - Francesca sama należała do tej grupy.
-Tak, ale w tym mieście spotykam takich na każdym kroku - potrząsnęła sakiewką. -Sto. Chcesz sama przeliczyć? - położyła woreczek przed Liskiem.
- Myślę, że obejdzie się bez tego.
-No to mam nadzieję, że to wreszcie załatwi sprawę tych przebrzydłych złodziei. Szkoda się tak spotykać tylko w interesach.
-Też wolałabym, żeby takie właśnie spotkania nie miały miejsca. Z drugiej strony dzięki gildii, w końcu spotkałam pobratymca - uśmiechnęła się.
-Któremu to pobratymcowi poderżnęłaś gardziołko, a teraz odbierasz ciężko zarobioną krwawicę. Oj, będziesz mi to musiała wszystko wynagrodzić - pogroziła Liskowi palcem, co wyglądało dość zabawnie.
- Oczywiście zrobię wszystko co w mojej mocy - Francesca zrobiła teatralny gest - to kiedy spotkamy się w bardziej przyjemnych warunkach? Tak się składa, że mam wolny wieczór - zatrzepotała rzęsami.
-Czyli zasmucę cię, mówiąc, że mój dzisiejszy wieczór jest zajęty. Za to jutro będę miała więcej czasu. No i jak mówiłam wcześniej, kiedy zamkniemy już sprawy gildii może poznam cię z paroma moimi... przyjaciółmi.
- Brzmi obiecująco - zmrużyła oczy - W takim razie ci już nie przeszkadzam, muszę jeszcze znaleźć sobie dogodne zajęcie na noc - powiedziała dość tajemniczo i wstała.

Pożegnawszy się z Tyssaią od razu ruszyła do Damazy. Miała nadzieje, że spotka go na tyle trzeźwego, aby przekazać mu wieści. Nie zdziwiła się jednak wcale, gdy nie zastała go w mieszkaniu. Najwidoczniej półelf poczuł w sobie naturę i poszedł ją oswobodzić. Wolała jednak nie zastanawiać się w jaki sposób. Francesca postanowiła też trochę się zabawić, dlatego udała się do karczmy.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...

Ostatnio edytowane przez Asmorinne : 10-11-2012 o 21:34.
Asmorinne jest offline  
Stary 30-10-2012, 17:40   #13
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
“Domowe Ognisko” wydało się Francesce jakby żywsze, niż przy ostatniej wizycie. Jako, że pora była wieczorna i zaczynało się robić ciemno, z wnętrza dobiegał jasny blask. I harmider, który wyłapywały czułe uszy. Dobry uczynek Francescy chyba przyniósł rezultat.
Widok wnętrza tylko w tym wampirzycę upewnił - pięciu gości, czterech mężczyzn i jedna kobieta, siedzieli we wspólnej sali nad strawą i piwem, które serwowała znajoma z twarzy elfka. Illumiel Rwący Potok, w okolicy zupełnie nieprawidłowo zwana panią Księżyc, zajmowała się swoim przybytkiem jak przystało na dobrą gospodynię. Wolne elfy pewnie darzyłyby ją pogardą za to, że usługuje d’hoine, ale to ona miała pieniądze, interes i dach nad głową, a nie oni.
-Aenye Vossid - zawołała radośnie elfka na widok de Riue. Zawołanie w starszej mowie znaczyło Ognista Lisica, bo i tak dawna znajoma zwykła ją nazywać. Illumiel zapominając momentalnie o swych klientach podbiegła do rudowłosej i uściskała ją serdecznie. -Jak dobrze cię widzieć. Musimy ci się odpłacić za przysługę - odwróciła się na chwilę i zawołała wgłąb karczmy - Til, cáem veloë!
Wywołany Srebrny Księżyc wychynął z kuchni i wzorem swej partnerki uśmiechnął się promiennie.


-Ceádmil, Aenye Vossid - powitał Francescę elf. -Chodź no tutaj, nie przeszkadzaj gospodyni w robocie.
-Goście wybaczą, jeśli poświęcę chwilę na powitanie dobrej znajomej- odcięła się elfka. Ale obowiązki to obowiązki, dlatego jednak powiedziała do Liska -no, idź do niego. Dołączę do was za chwilę.

Francesca ukłoniła się zacnie. Nie bardzo chciało jej się tłumaczyć ponownie, że nie muszą się odwdzięczać, że to była jej powinność. Grzeczność jednak nakazywała inaczej, dlatego jeszcze raz powtórzyła szacowną formułkę, po czym, rzecz jasna, spotkała się z absolutną odmową. Po chwilowych zaprzeczeniach i tłumaczeniach w końcu udało jej się przejść do sensu stricte rozmowy.
- Jak tam wam się powodzi? - spytała, kiedy dołączyła do nich elfka.
- Ależ będziemy tak rozmawiać bez wina? Kochanie gdzie jest ta nasza wyjątkowa butelka? - Srebrny Księżyc był wyjątkowo uparty, ale za to go ceniła.
Specjalne wino było naturalnie księżycówką, ale elfie trunki odznaczały się intensywnym smakiem cenionym przez koneserów w całej północy. Tym gorzej, że coraz rzadziej spotykało się szansę skosztowania któregoś z wyrobów starszego ludu. Aen Seidhe w wielu rejonach głodowali, to i żal im było marnować owoców na pędzenie alkoholu. Elfiej parze żyło się jednak całkiem nieźle, to i mogli sobie pozwolić na przyjemności.
Gdy wino zostało otwarte, a puchary napełnione rozmowa potoczyła się dalej.
-Nie narzekam, ale było już lepiej, a w przyszłości pewnie będzie gorzej - Til, jak i niemal cała reszta jego rasy, odznaczał się pesymizmem i nihilizmem. -Ale nie ma co filozofować. Pomogłaś nam z nieuczciwą konkurencją, to robotę zostawmy za nami i cieszmy się. Słyszałem, że naszemu znajomemu udało się cię spotkać przed nami.
-Tak, to było naprawdę miłe spotkanie - wampirzyca zatrzepotała rzęsami i westchnęła. - jakiś czas jeszcze planuję być w Novigradzie, dlatego myślę, że to nie ostatnie nasze spotkanie, wypijmy za to - podniosła puchar.
-Taki toast zawsze wychylę - zawtórowała Illumiel. -A skoro masz zamiar się tu chwilę pokręcić... widzę, że dalej lubisz gorsety - ni to spytała, ni to stwierdziła.
-Gorsety? Zawsze! - zmrużyła oczy.
-W takim razie koniecznie musisz odwiedzić Arno Ansbacha. To świetny gorseciarz i krawiec - poleciła elfka, a jej towarzysz podłapał temat. -Tak, ale miarę z ciebie będzie musiał zdejmować stojąc na krześle.
- Niziołek? Podobno są naprawdę dobrymi rzemieślnikami, więc pewnie się wybiorę - zamyśliła się chwilę i zmieniła temat - jeśli jeszcze będziecie mieli problem z konkurencją, chętnie mogłabym pomóc - mrugnęła jednym okiem porozumiewawczo.
-Ci zdecydowanie mają już dość - stwierdził elf. -Nie wiem co idiotom przyszło do głowy, interes idzie źle i bez takich działań.
- Zwykła rasowa nienawiść, po prostu wiedzą, że jako elfy jesteście dużo od nich doskonalsi, nie ma co ukrywać - Francesca lubieżnie zmierzyła wzrokiem Srebrnego Księżyca.
-Wszystko zawsze rozbija się o rasę, prawda? - potwierdził. -Kot nie może żyć z psem, a wilk ze świnią - podchwycił wzrok Liska i uśmiechnął się. To, że tuż obok siedziała Rwący Potok jakoś mu nie przeszkadzało. Ot, elfie zwyczaje i obyczajowość.
-To zwykła ludzka zazdrość, ale dość już o tych ulotnych rozważaniach. Jest wiele przyjemniejszych rzeczy, którymi można zawracać sobie głowę. Dlatego napijmy się za te spotkanie po latach - Lisek wzięła duży łyk.
-Możesz też wymyślić co byś zjadła. Skoro już zapewniamy ci w podzięce rozrywki, to czemu nie od razu całą paletę? - zaproponowała Illumiel, skądinąd niezła kucharka.
-A podziękuje, wino jest tak wyborne, że nie chce zmieniać sobie tego smaku. A jak coś będę chciała przegryźć to sobie spokojnie poradzę, wszak wasz przybytek nie świeci pustkami - zażartowała.
-To już lepiej coś zamów, na dłuższą metę klient jest cenniejszy niż dobre przyprawy - stwierdziła elfka.
-Albo odwiedź w tym konkretnym celu naszą konkurencję. To byśmy ci wybaczyli - dodał Til.
-Oczywiście, to nie ulega wątpliwości - uśmiechnęła się niewinnie.
-Jeśli nie zatrzymujesz się nigdzie indziej w Novigradzie, to z chęcią cię przenocujemy ile będziesz chciała - zaoferowała Rwący Potok.
-Popieram, byłabyś świetnym wykidajłą - dorzucił Srebrny Księżyc, uśmiechając się promiennie by nie było wątpliwości, że żartował.
-Zatrzymałam się w Starych Łukach. Myślę, że karczma cieszy się na tyle złą reputacją, że pasuje tam doskonale. Poza tym mam tam kilka spraw do załatwienia, które mieszczą się w okolicy tego przybytku, dlatego wolałabym zostać tam, ale bardzo dziękuje za zaproszenie.
-Jak uważasz. W sumie ty akurat nie musisz się obawiać sztyletu w plecach - Illumiel nie przejęła się odrzuceniem zaproszenia.
-Dokładnie- zgodziła się z powagą.
-Oho, nowy klient - rzucił Til. Usłyszał go pewnie równie szybko co Francesca. Jeszcze zanim zaskrzypiały drzwi. -Jak już przychodzą, to w zły czas - przeprosił i wyszedł do głównej sali.
-Nie przeszkadzajcie sobie, nie mam ograniczonego czasu- kobieta ponownie upiła łyk wina.
-Powiedz, nie obawiasz się przybywać do Novigradu? - zapytała z ciekawością elfka, gdy jej towarzysz je opuścił. -Wszędzie kapłani wiecznego ognia, a oni nie lubią takich jak ty.
-Tym bardziej z nimi czuje się bezpiecznie. Nie są w stanie mnie wykryć. Myślą sobie tylko, że ich światełka mają moc. To tylko zwykłe brednie, żeby uśpić ludzki niepokój. Prawda jest taka, że to ludzie sami dla siebie są bardziej brutalni niż jakiekolwiek inne istoty
-Chciałabym, żeby to była prawda. Wtedy d’hoine już dawno by się sami wytłukli. A ty lepiej na siebie uważaj, może i Beregar Pobożny jest zbyt gruby by dostrzec swoje stopy, a co dopiero co się dzieje w mieście, ale jego namiestnik Hernon to kawał skurwysyna - przestrzegła.
-Nie wątpię, jednak już wystarczająco długo żyję, żeby wiedzieć, że obawiać się nie muszę niczego. Nie zwalnia mnie to jednak z ostrożności, której tylko głupcy nie uwzględniają.
Dalsza rozmowa toczyła się trochę o wszystkim i trochę o niczym. Elfy starały się swojego gościa zabawiać i prawie nie dawały po sobie poznać zachowywanego dystansu. Starsza rasa w gruncie rzeczy była równie rasistowska co ludzie i lekceważyła większość innych inteligentnych ludów, ale w towarzystwie Nosferatu każdy czuł się niepewnie. De Riue nie miała zamiaru zbyt długo testować ich nerwów.

Niemniej i tak zrobiło się już późno, co okazało się być problemem przy miejskiej bramie. No bo po co komu dziesięciometrowe mury, kiedy bramy są szeroko otwarte? Na noc się je w Novigradzie zamykało, wychodząc z przekonania, że uczciwi przybysze nie kryją się pod osłoną nocy. Co mogło Liskowi nastręczyć trochę kłopotu z szukaniem odpowiedniego przejścia, gdyby nie pomoc przypadkowego przechodnia. Straż miejska była bowiem nad wyraz nieustępliwa.


-Czyż dumni mężowie Novigradu bali się jednej kobiety? - zapytał nieznajomy, niosący pod pachą tubę pełną pergaminów. -Toż o tej porze, to jej czci powinno się bronić.
Kimkolwiek był ciemnowłosy mężczyzna, strażnicy musieli go znać, bo zamiast zwyzywać w typowym obronnym geście, popatrzyli tylko po sobie niepewnie.
-No już, już. Otwierajcie furtę, wracam z obchodu podmurza. A te papiery nie mogą czekać do jutra.
-A ta pani? - zapytał jeden ze strażników.
-A ta pani idzie ze mną, prawda? – zapytał Francesci.

______________________________
Elf by anndr
mężczyzna by Laura-Bas
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 30-10-2012 o 18:00.
Zapatashura jest offline  
Stary 21-11-2012, 18:54   #14
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
-Ach oczywiście, że z panem – Francesca chwyciła go pod ramię jak starego znajomego i uśmiechnęła się miło.
Strażnicy nie mieli już w takiej sytuacji żadnego wyboru. Jeden z nich posłusznie otworzył furtę bramną i jeszcze usłużnie ostrzegł przed wysokim progiem, gdy Francesca go mijała. Niemal dokładnie w chwili, gdy drzwiczki ponownie się zamknęły, nieznajomy odezwał się w te słów:
-Nadgorliwość jest czasem straszna. Żeby damy nie wpuścić za mury, tylko skazywać ją na niebezpieczeństwa podgrodzia. Doprawdy mi przykro - wydawało się, że chciał przepraszać w imieniu miejskiej straży.
-Czasem przeraża mnie bezmyślność strażników. Na szczęście pan się zjawił, nie wiem co bym zrobiła, gdybym musiała zostać za murami. Nazywam się Francesca de Riue - wampirzyca zrobiła minę niewiniątka i ukłoniła się lekko.
-To dla mnie wielka radość, móc pannie pomóc. Nazywam się Olsen Berrant - i jak na dobrze wychowanego przystało, pokłonił się, by ucałować wampirzycę w dłoń.
-To ja dziękuje za pomoc. Chciałabym niezwłocznie się panu odwdzięczyć, co pan powie na lampkę wina? Nie przyjmuję sprzeciwu - dodała już mniej skromnie.
Olsen spojrzał przez krótką chwilę na niesioną tubę, ale ta nie miała szans w starciu z urodą Liska.
-Z przyjemnością - odparł. -Czy ma panna już na myśli jakąś karczmę?
-Nie znam za dobrze miasta, możemy udać się do najbliższej. Zatrzymałam się w Starych Łukach, ale wiem, że są znacznie milsze karczmy - Francesca kokieteryjnie zatrzepotała rzęsami, licząc na to, że Olsen zdecyduje dokąd pójdą.
-W Starych... - powtórzył cicho i zamrugał oczami. -To ciesząca się bardzo złą opinią karczma. Na panny miejscu opuściłbym ją jak najszybciej. Tu, w pobliżu znajduje się Złoty Smok. Renomę ma znakomitą, a i prawie tuż pod oknem znajduje się Zwierzyniec, który warto odwiedzić, jeśli tylko sakiewka pozwoli - zaproponował.
-Och złą opinią? - kobieta przejęła się i zrobiła przestraszoną minę - chłopak, który mi ją polecił twierdził, że jest wspaniała i najlepsza w dzielnicy! Że też dałam się tak oszukać! Dałam mu nawet złotą koronę na jedzenie. - pokręciła głową znacząco.
-To na pewno był zwykły złodziejaszek. A i na panny miejscu, zaraz po powrocie do Łuków sprawdziłbym, czy karczmarz czegoś nie ukradł z pokoju. Zdarzały się już takie przypadki - Berrant wierzył najwyraźniej w każde kłamstwo Francesci, ale z drugiej strony zdawał się dobrze poinformowany o tym, co dzieje się w mieście.
- Po powrocie na pewno sprawdzę. Na szczęście nie zostawiłam tam nic cennego. Możemy udać się do Złotego Smoka, ta nazwa mnie intryguje. Co pan myśli o smokach? - Francesca w dalszym ciągu wisiała na jego ramieniu.
-Szczerze mówiąc, nie wierzę w smoki - odparł prawie bez namysłu, skręcając z de Riue w lewo. -Tyle się o nich gada, ale jak przyjdzie co do czego, to nikt żadnego nie widział. Pewnie się kiedyś jaki chłop upił, zobaczył widłogona i mu się klechda babci przypomniała.
- A ja wierzę. Dla mnie są czymś niesamowitym. Zarazem strasznym i pięknym. Myślę, że gdzieś tam istnieją tylko niechętne są na spotkania z ludzmi. Zawsze jako dziecko chciałam takiego spotkać i wyobrażałam sobie jak będzie ono wyglądało - rozmarzyła się na chwilę.
-W takim wypadku, w Złotym Smoku spodoba się pannie z pewnością - stwierdził. -Właściciel zna mnóstwo opowieści o smokach, dziewicach, rycerzach i całej reszcie. Prawda to czy nie, posłuchać można.
Droga do karczmy nie trwała zbyt długo, za to prowadziła obok wysokiego, kolistego muru, który odgradzał coś od miasta. Za wysoki był ten mur, by strzegł rezydencji, a strażnice wyglądają inaczej. Olsen wyjaśnił, że to właśnie za nim znajduje się wspomniany wcześniej przez niego Zwierzyniec.


Sama karczma była już niedaleko. Mimo późnej pory, przed wejściem paliła się zapraszająco lampa. “Złoty Smok” był w połowie murowany (konkretnie mówiąc - w dolnej połowie), z drewnianym piętrem, prawdopodobnie przeznaczonym na gościnne pokoje. Mimo tego, że całość sprawiała oczywiste wrażenie zwykłej dobudówki, to do roboty przyłożono się należycie, przy okazji budując mały, zadaszony ganek przed wejściem.
-I jesteśmy na miejscu - oznajmił Berrant. -Nawet szyld ładnie widać w poświacie lampy - dodał, wskazując na wymalowane nad wejściem wyobrażenie smoka. Faktycznie w tym oświetleniu farba mieniła się złotem.
-Szkoda, że dopiero teraz trafiłam w to miejsce - mówiła podziwiając fantastyczny szyld. - Już nie mogę się doczekać jak będzie w środku - ruszyła pierwsza nie czekając na reakcję Olsena.
Wnętrze oświetlone było jedynie kilkoma świecami, przy których człowiekowi byłoby za ciemno, ale wampirzyca mogła wszystko dostrzec bez trudu. Spora, schludna sala, wypełniona stołami, ławami i paroma krzesłami dla tych, którzy lubili komfort. Nad ladą pełną kufli, zawieszona była pokaźna czaszka jakiejś bestii. Prawdopodobnie właściciel twierdził, że była smocza, ale Francesce od razu wydała się za mała.


Niemała zato była zaspana karczmarka, która podniosła wzrok na wchodzących gości. Poprawiła odruchowo swą suknię i ruszyła ku nowoprzybyłym.


-Czym mogę państwa gościć w progach Złotego Smoka - zapytała, skutecznie tłumiąc ziewnięcie.
-Poprosimy wino! - powiedziała z entuzjazmem wampirzyca i usiadła przy pierwszym lepszym stoliku. Karczma świeciła pustkami. Zaniepokoiło to trochę wampirzycę, jednak nie trwało to długo.
-Naturalnie - karczmarka, czy też raczej służka, bo jak szybko sobie de Riue przypomniała, zgodnie ze słowami jej nowego znajomego, właścicielem przybytku był mężczyzna, ruszyła w kierunku lady i znajdujących się za nią trunków. Olsen tymczasem pożyczył dwie świece z sąsiednich stołów i przysiadł się do Francescy.
-Teraz powinno być nam trochę jaśniej.
-O tak, jest zdecydowanie lepiej - powiedziała i aż gryzło ją, aby dodać >>> dla człowieka<<<. Jednak skutecznie powstrzymała się od tej niewygodnej uwagi. Dziewka karczemna, pomimo nie wyspania, uwinęła się bardzo sprawnie. Najpierw postawiła kielichy, a potem o dziwo sama nalała trunek. Wampirzyca od razu wzniosła toast.
-Za spotkanie - powiedziała wykonując teatralny gest. Olsen podniósł kielich i zawtórował kobiecie. Kiedy zaś pierwszy łyk rozlał się po ciele przyjemnym ciepłem, zapytał:
-Co panna robiła tak późną porą za bramami? Naturalnie, jeśli mogę wiedzieć.
-Wybrałam się na spacer, gdyż już miałam dość tego suchego budownictwa. Nim zdążyłam ponapawać się pięknem przyrody i odwiedzić starych przyjaciół elfów z “Domowego Ogniska” zdążyło się zrobić ciemno. W pośpiechu więc zmierzałam do bramy, kiedy zaczęli ją zamykać. Dobrze, że zjawił się pan, inaczej musiałabym szukać noclegu w przydrożnych karczmach - zamyśliła się chwilę. - A co pan robił? - przenikliwie zmrużyła oczy.
-Niestety mnie przytrzymały na podmurzu obowiązki. Widzi panna, jestem miejskim skrybą i musiałem zrobić obchód młynów i tartaku. Potem stwierdziłem, że mogę też od razu sprawdzić Ostatnią Przystań i skontrolować stragany na Targu Drzewnym... ale chyba pannę zanudzam, takim urzędowym gadaniem - zreflektował się.
-Ależ skąd, to chyba bardzo odpowiedzialna praca. Pan tak się nie boi sam z tymi wszystkimi informacjami?Co by się stało jakby ktoś pana napadł i zabrał te wszystkie ważne pisma? - wampirzyca z przestrachem zatkała sobie usta.
-Po pierwsze, musiałby umieć czytać i liczyć, a to nie jest wcale powszechne wśród złodziei - odparł lekceważąco. - Poza tym, tuż pod murem jest dość bezpiecznie.
-Niestety zdarza się tak, że ten złodziej, o którym pan wspomina tylko wykonuje zadanie, a za całą sprawą siedzi ktoś, kto już to umie... chyba, że to co pan przenosi nie jest takie ważne - wzruszyła ramionami i popiła łyk wina.
-Gdyby to był spis podatkowy, to potykałbym się o strażników - zaśmiał się krótko Olsen. -Ale te papierzyska zawierają tylko trochę formalności, naprawdę nic ciekawego. Ale gdybym się nimi nie zajął, nie miałbym okazji panny spotkać - jak każdy dobrze ułożony mężczyzna, Berrant podlizywał się ostrożnie. Francesca zdążyła już zauważyć, że wino całkiem sprawnie działa na jej rozmówcę. Pewnie zmęczenie dało po sobie poznać, ponieważ jego oczy wydawały się bardziej błyszczące, a ruchy wolniejsze.
-To w takim razie cieszę się, że się spotkaliśmy - kobieta miała powoli dość uprzejmości. Spełnienie jej potajemnego planu wprawiało ją w zniecierpliwienie.
-Wspominała panna, że w Novigradzie jest od niedawna - zmienił temat. -Miała już panna okazję miasto trochę poznać? - wino może i było mocne, szkoda tylko że skrybie nie dodawało odwagi.
-Jeszcze nie zdążyłam. Może mi pan trochę opowiedzieć o mieście? - zwiększając tempo, upiła kolejny łyk wina.
-Naturalnie. Od wieków Novigrad cieszy się autonomią pod koroną redańską, a kontrolę nad miastem piastuje hierarcha Wiecznego Ognia. Teraz jest nim ojciec Beregar, zwany Pobożnym. Wspomaga go w tym rada miejska i namiestnik, nazwiskiem Hernon.
Miasto nasze jest największym w całym znanym świecie, po jego ulicach chodzi blisko trzydzieści tysięcy ludzi i nieludzi, a jest to przecie liczba jaką trudno sobie zwizualizować. W porcie nieustannie ruch panuje, statki wyruszają stąd aż do Ebbing, na dalekim południu. Handel kwitnie, wraz z nim sztuka, technologia, nauka. Mury pewnie za sto lat za ciasne już będą, by pomieścić wszystkich, którzy chcieliby tutaj osiąść, to i myślę, że podmurze w przyszłości się silnie rozrośnie. A jak się do Novigradu przybyło przejazdem, to są karczmy do odwiedzenia, teatr, świątynia Wiecznego Ognia naturalnie, a na placach miejskich od bardów, żonglerów i akrobatów ogarnąć się trudno
- widać było po rozmówcy, że mógłby tak o swoim mieście gadać godzinami. Wampirzyca dobitnie udawała osobę, która nie ma o niczym pojęcia.
-Pan się widzę wyjątkowo zna na liczbach. A gdzie można się pobawić, napić się dobrego wina, a jakich dzielnic lepiej unikać?
-Jeśli o zabawy pannie chodzi, to wybór jest szeroki. Z tawern można polecić “Pod Wesołym Kościejem” na Wyspie Spichrzów, muzyka tam zawsze gra, okoliczni robotnicy zawsze mają jakąś ciekawą opowieść, którą by się podzielili za kufel piwa, a ponadto żona karczmarza piecze świetne ciasta. Ale żeby wytańczyć się do ostatniego tchu najlepiej pójść do “Oka Smoka”, albo “Trzech Lwów”, jedno i drugie opodal stąd. Wieczorami zawsze są tam potańcówki, a właściciele obu przybytków nie znoszą się szczerze i zawsze próbują być od siebie lepsi. Jak się przytrafi dzień, w którym szczególnie działają sobie na nerwy, to muzyka niesie się po całej rzece, aż wielmoże straż wzywają - de Riue nie spodziewała się po nowym znajomym by skłaniał się ku takim rozrywkom. Sprawiał bowiem trochę wrażenie służbisty, ale pozory przecież mylą. -Koniecznie też trzeba odwiedzić novigradzkie bazary, bo dóbr wszelakich jakie tam można znaleźć, to w każdym innym mieście ze świecą szukać. Co prawda są tacy, co nosem na ceny kręcą, ale za jakość trzeba przecież płacić. Można też w południe odwiedzić port, bo czasami prawdziwe cuda statki przywożą, ale po prawdzie to dzielnica ta jest dla samotnych panien nieciekawa. Marynarze na całym świecie są tacy sami. Poza tym lepiej omijać Czerwoną Dzielnicę, bo wszyscy złodzieje, którzy akurat nie kradną na bazarze, siedzą właśnie tam.
- Wiesz mam ochotę teraz przejść się do portu. Potowarzyszysz mi? Nie chciałabym iść tam sama - kobieta zrobiła minę niewiniątka. Berrant nie mógł się nie zgodzić. Także wznieśli na pożegnanie karczmy jeszcze jeden toast, po czym nieco chwiejnym krokiem udali się w stronę drzwi. Pijana para nie wzbudzała żadnych podejrzeń. Od czasu do czasu jedno z nich podśmiechiwało się radośnie. Czasem próbowali się wzajemnie prowadzić, ale nie wychodziło to najlepiej. Mijani strażnicy patrzyli na Olsena z lekką zazdrością, ale nie zwrócili na nich większej uwagi.
Port był słabo oświetlony. Jednak uodporniony alkoholem mężczyzna nic sobie z tego nie zrobił. Prowadził kobietę dalej, barwnie opisując historię. Francesca coraz bardziej znudzona była tym faktem, dlatego korzystając z pierwszej lepszej okazji, pocałowała go czule.
- Chodź, znajdziemy jakieś ustronne miejsce - magiczne słowa natychmiast podziałały hipnotyzująco na Olsena. W tym momencie już nie przeszkadzało mu miejsce, szedł posłusznie za rudowłosą. Zatrzymując się dopiero, kiedy to ona znalazła dogodne zacisze. Śmierdzący rybami dok, nie był może idealny, jednak sprzeciw w takim momencie był co najmniej nie wskazany. Kobieta drapieżnie chwyciła “odzież wierzchnią” Berranta, po czym pocałowała go namiętnie. Zdarzenia szybko potoczyły się dalej. Ubrania z impetem znalazły się na podłodze.
-To moja najpiękniejsza noc - radośnie wysapał mężczyzna.
-Och, moja też - słodko jęknęła rudowłosa.

***
Nie miała wiele czasu, aby się pozbyć ciała. Tym bardziej nie chciała go tu zostawiać, zbyt szybko mógłby go ktoś znaleźć. Tym samym powiązanie jej osoby ze śmiercią mogłoby zostać łatwo odkryte. Nie była jednak tym zmartwiona, krew skryby miło krążyła w ciele. Wprawiała w przyjemne odrętwienie i miękkość. Może i sex nie był zbyt udany, ale przynajmniej trochę się napiła. Coś za coś. Ze śmiechem na ustach próbowała zatargać bezwładne nagie ciało do wody. Rozsądek jednak nakazał jej jeszcze raz rozejrzeć się, czy aby nie będzie miała żadnych świadków. Gdy udało jej się zatargać zwłoki na pomost, w pośpiechu wróciła się, aby przyczepić mu coś ciężkiego do nogi. Dokładnie wiedziała, że samo wrzucenie nie pomoże. Ciało zbyt szybko się wynurzy i będzie mogła mieć problemy. W przypadku, kiedy zatonie mogłoby nawet wcale nie zostać odnalezione, na co liczyła. Do wody starała się włożyć zwłoki powoli. Niestety nieszczęśliwie wyślizgnęły jej się i wpadły z pluskiem. Wyglądało to tak komicznie, że musiała sobie zakryć usta, aby nie wybuchnąć śmiechem. Instynkt był silniejszy. Nagle zamarła w bezruchu nasłuchując, czy aby na pewno ktoś tego nie usłyszał.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...

Ostatnio edytowane przez Asmorinne : 22-11-2012 o 11:57.
Asmorinne jest offline  
Stary 24-11-2012, 22:47   #15
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
Tak pięknie rozpoczętej nocy nie wolno było kończyć zbyt szybko. Olsen wspaniale opisywał Novigrad przed swoją śmiercią, Francesca nabrała ochoty sprawdzić na własne oczy jak bardzo miasto zmieniło się od jej ostatniej wizyty. Czyny bowiem zawsze lepsze są niż słowa.
Port wampirzycę interesował dość mało, jednak jako szanująca się złodziejka zanotowała w pamięci murowane magazyny ciągnące się wzdłóż całego Długiego Pobrzeża.


No i koty. Dziesiątki kotów, które gromadziły się pod magazynami i wyrywały sobie jakieś resztki jedzenia walające się po bruku i pomostach.
Rzeczą istotną, której przegapić będąc w porcie nie szło, był mur który chronił Novigrad od strony morza. Wysoki jak diabli, przepuszczający statki tylko przez Bramę Portową, zwieńczoną z obu stron wysokimi basztami, które jednocześnie robiły za latarnie jakby jakaś jednostka zmuszona była przybijać do brzegu nocą. Tym samym de Riue nie mogła mieć nadziei, że ciało jej przekąski się gdzieś zapodzieje. Wypłynie prędzej czy później tuż pod nosem portowej straży, ale może do tego czasu rybki tak objedzą Berrantowi twarz, że się go nie da poznać?

Do portu Francesca została zaprowadzona szeroką ulicą oddzielającą Stare Miasto od domostw portowych pracowników, wrócić postanowiła więc wzdłóż południowych murów. Co prawda nim Olsen został osuszony jak butelka dobrego wina, to ostrzegał przed pałętaniem się nocą po tamtej okolicy, ale wspominał też, że nie ma tam straży, a resztki rozsądku nie zagłuszone jeszcze przez krew, kazały Liskowi trzymać się z dala od nieporządanych oczu świadków, którzy mogliby o tej porze i w tym miejscu powiązać ją z zaginięciem miejskiego skryby. Tak też wampirzyca lekko chwiejnym krokiem pokonała zwodzony mostek nad kanałem i zagłębiła się między paskudne budyneczki – składy kupieckie i mieszkalne domy.
I nie uszła za daleko, nim nie zainteresowała się nią przygarbiona postać, która odkleiła się od podpieranej ściany i zapytał szeptem, z rodzaju tych, które słyszy się z dwudziestu metrów.
-E, panienka. Nie szuka panienka rozrywki?
-Rozrywka sama do mnie przychodzi - powiedziała z lekką nutą wzgardy i wzruszyła ramionami.
-No właśnie, no właśnie - podłapało indywiduum. -To i przychodzę do panienki. Z takim szkiełkiem - gdzieś z rękawa wyjął malutką, zakorkowaną buteleczkę, wypełnioną jakimś białym proszkiem, co Francesca dostrzegła w ciemności z łatwością.
- A cóż to takiego? - spojrzała na buteleczkę.
-Najlepszy środek na frasunki i dobrą zabawę - zapewnił oprych, przykładając wolną dłoń do serca. -Fisstech. Wetrze sobie panienka w język, albo wciągnie trochę nosem i już. Żadne winko nie da takiego efektu.
-Człowieku, mam coś o wiele lepszego - zaśmiała się radośnie, ruszając dalej kompletnie ignorując swojego rozmówcę. Kiedy przeszła krótki kawałek, rozejrzała się uważnie na lewo i prawo, czy aby nikt jej nie śledzi i wiedziona pijanym impulsem zniknęła. Po co miałaby natrafić na kolejnego naprzykrzającego się jej natręta? A tak, niewidzialna, mogła spokojnie przechadzać się po Novigradzie. No, przynajmniej do mostu do którego dotarła idąc ulicą pomiędzy drewnianymi, obskurnymi chatami.

Za mostem bowiem stało w nadwyraz czujnej pozie dwóch żołnierzy, pilnujących solidnej, zamkniętej bramy w wewnętrznym, zamkowym murze. Novigradzką warownię widać było z większej częście miasta, ale teraz Francesca stała od niego o szerokość fosy. Kamienne, mocne mury, zbrojone basztami otaczały dwoma pasmami centralny donżon.


Jednak nawet pijana, Lisek nie miała zamiaru wkradać się do środka bez planu i bez rozeznania. Diabli jedni raczyli wiedzieć ilu za fosą było strażników, albo innych wścibskich mieszkańców.

Tako i trzeba było calutki zamek obejść, wracając na tą samą ulicę, którą przemierzała już tej samej nocy z Olsenem. A skoro już tutaj była, to przypomniały jej się jeszcze jedne słowa gaduły, która znajdywał właśnie swoją drogę na dno portu – o konkurujących karczmach "Oko Smoka" i "Trzy Lwy". A ta pierwsza była przecież nieopodal. Godzina co prawda była już późna, ale może jeszcze kto się tam bawił?
 
Zapatashura jest offline  
Stary 08-12-2012, 19:38   #16
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
Francesca długo się nie zastanawiała, którą karczmę wybrać. „Oko smoka” jak najbardziej wygrało, z racji tego, że było bliżej. Odużona życiodajną substancją, szła chwiejnym krokiem zadowolona ze swoich poczynań. Mężczyźni, których mijała zerkali na nią z ciekawością. Póki co nie znalazł się żaden na tyle odważny, żeby jej potowarzyszyć. Wampirzyca znalazła jednak na to sposób. Widząc grupę dyskutujących o czymś mężczyzn weszła pomiędzy nich, rozejrzała się za najprzystojniejszym, po czym wpadła mu w ramiona.

-Pannnowie, dzisdziaj wyjątkowo wyieje – wydusiła z siebie pijackim żargonem.
-Proszę uważać panienko, bo panienka się jeszcze przewróci – troskliwie potrzymał ją mężczyzna.
-Prossę mnie nie zatrzzzmywać. Idę na tańce – ostatnie zdanie wypowiedziała niezwykle wyraźnie.
-Tak się składa, że my również. Może panience potowarzyszyć? – dziarsko zaproponował mężczyzna i nie czekając na odpowiedz chwycił ją pod ramie.
-Mieliśmy już przecież wracać – wtrącił się inny, lecz jego narzekający ton głosu szybko zniknął gdzieś za plecami.

Tego wieczora Francesca bynajmniej się nie oszczędzała. Mężczyzna, z którym przyszła okazał się doskonałym tancerzem, jednakże znudził się jej wyjątkowo szybko. Już po trzecim tańcu jej wzrok powędrował na innego. Jej partner nie był zbytnio zadowolony z takiego obiegu spraw, jednak przyjął to dość potulnie. Niestety, gdy taka sytuacja przytrafiła się jej następnej zabawce, ta bardzo się zbuntowała i wszczęła bójkę z jej nowym celem. Powstało całkiem spore zamieszanie, bowiem alkohol zdążył mocno namieszać w głowach co po niektórych biesiadników. Mała niewinna szarpanina przerobiła się w prawdziwą bijatykę, w której bynajmniej nie uczestniczyły dwie osoby. Francesca miała wrażenie, jakby tu już dawno zbierała się chmura, a ona uruchomiła jedynie zapalnik. Zaczęły latać kufle, krzesła, potem stoły. Trzeba było mieć się na baczności. Francesca została odciągnięta na bok, przez nieznanego jej mężczyznę.
-Odejdź kobieto! Bo ci się krzywda stanie! – krzyknął coś, potem został zaatakowany przez kompletnie pijanego chłopaka. Przekleństwa sypały się gęsto. Francesca trochę otrzeźwiała. Zaczęła powoli się ulatniać. Bijatyka była ostra, bowiem nikt już nie patrzył w kogo uderza. Wampirzyca usłyszała pisk kobiety, która nagle została złapana za włosy i rzucona na stolik. Tym bardziej przyśpieszyła kroku, kiedy to nagle zobaczyła drewnianą deskę przed twarzą i … owładnęła ją ciemność.

***

Poranek był trudny. Jak przez mgłę zobaczyła zrujnowany pokój. Meble w nim były porozwalane, poza tym zagracony był różnego rodzaju przedmiotami. Stare lampy naftowe, podziurawione skrzynie, jakieś derki i koce. Mnóstwo desek, glinianych naczyń i podków. Pokój wyglądał jak istne śmietnisko. Do tego do jej nosa wdarł się okropny zapach rozkładu. Najwidoczniej nie tylko przedmioty były gromadzone w tym miejscu. Natychmiast poczuła się niedobrze. Chciała się podnieść, żeby ulżyć sobie w cierpieniu. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że jest naga! Kompletnie naga! Rozejrzała się nerwowo, nie widziała swoich ubrań. Głowa bolała ją jak diabli. Miała ochotę przeklinać, jednak ból był tak ogromny, że nie wydobyła z siebie słowa.

-Te Trufla patrz ty się, ona żyje. Jednak nie zerżnęliśmy umarłej! – powiedział mężczyzna, którego dopiero teraz dostrzegła. Siedział przy ścianie w obdartych ubraniach wyszczerzając swoje wybrakowane czarne uzębienie.


Nagle z kupy szmat wyłonił się kolejny cały zarośnięty mężczyzna.
- Ty ale ona miała szyję przekręconą… - stwierdził całkiem trzeźwo drugi. - kompletnie zimna była - podrapał się po kołtunie na głowie.
- Gdzie są kurwa moje ubrania! – Francesca wstała raptownie pokonując nieludzki ból głowy. Nie krępowała się, w końcu bezdomni pewnie zdążyli w ciągu tych kilku godzin poznać jej ciało.
-Gdzie są! Zaraz wszyscy umrzecie, jak ich nie dostanę! – wrzasnęła ze zwierzęcą wściekłością.
-Pani wybaczy, my zdjęliśmy ubrania i sprzedaliśmy. Ładne były, kosztowne. To kilka miedziaków żeśmy wzięli, a myśleli my że pani nie żyje – wstał jeden z nich skulony.
-Ale tu nikt pani nie dotykał. Przyrzekam – tłumaczył się pobladły. Drugi jednak nie pokazał po sobie strachu.
- Miała pani dużo szczęścia, mogła trafić pani gorzej. Sakiewkę pani za fatygę przygarnęliśmy… – zaśmiał się paskudnie gardłowo, po czym rozkaszlał się.

Francesca długo się nie zastanawiała. Chwyciła pierwszy z brzegu koc, opatuliła się i wyszła. Koc śmierdział niemiłosiernie. Kobieta zwymiotowała po drodze. Słyszała jeszcze za plecami śmiech bezdomnego.
-Ci pałacowi, piją bez ustanku, włóczą się po slamsach, rżnąc się po kątach, a potem wracają do swoich pieknych komnat.


Pod osłoną niewidzialności przemknęła się przez miasto. Wolała na wypadek mieć ze sobą śmierdzący koc. W takim stanie mogłaby osłabnąć zbyt wcześnie. Kierowała się do azylu, czyli karczemnego pokoju, gdzie czekały na nią czyste ubrania. Oczywiście kąpiel wcześniej. Musiała zmyć z siebie jak najszybciej zapach ostatniej nocy. Jeszcze wcześniej czuła zakłopotanie, teraz jednak normalnie w świecie chciało jej się śmiać z zaistniałej sytuacji. Zupełnie jak człowiek, który wyjątkowo przesadził z trunkiem. Jak ona zazdrościła ludziom, że tak łatwo mogą doprowadzić się do takiego stanu. Z drugiej strony ludzi było całkiem sporo. W tym mieście mogła się doprowadzić do alkoholizmu. W końcu wyczerpana dotarła do pokoju. Padła na łóżko odżucając jak najdalej koszmarne ścierwo, którym się wcześniej okryła. Zasnęła w jednej chwili.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...

Ostatnio edytowane przez Asmorinne : 08-12-2012 o 20:06.
Asmorinne jest offline  
Stary 22-12-2012, 13:24   #17
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
Sen, jak to zwykle bywa, trwał za krótko. W południe suszyło Francescę tak bardzo, że nie szło dalej spać, a słońce, które na co dzień nie jest szczególnie miłe wampirom, sączyło się teraz przez okiennice jak najgorsza trucizna. No i na domiar złego jeszcze moralniak. Jakby tak obudziła się po balowaniu na dwóch martwych przystojniakach, to byłoby w porządku... ale tej nocy? Nie, tej nocy nie było! Nigdy. I śmierć spotka każdego, kto twierdziłby inaczej.
Niemniej trzeba było doprowadzić się do porządku, dlatego też Lisek przyodziała się naprędce i zeszła na dół, by wydać karczmarzowi stosowne polecenia. Pierwotnie chciała zażądać dzbanka wody i balii wina, lecz ostatecznie zdecydowała się na mniej ekstrawagancką wersję odwrotną i już po kilkunastu minutach, ciskając założoną kieckę w kąt, zanurzyła się w kąpieli, zwilżając suche gardło solidnymi łykami trunku. I jakoś z każdą kolejną chwilą dzień stawał się trochę mniej paskudny, lecz niestety wino miewa to do siebie, że się kończy, a woda w kąpieli robi się zimna. Tym samym de Riue musiała znaleźć coś, co oderwałoby ją od paskudnych myśli. Coś, albo kogoś.


Już w korytarzu, przed pokojem Damazy, Lisek czuła, że półelf nie poprzestał zeszłego wieczoru na jednej butelce. Jakżeby mógł, skoro taka właśnie butelka leżała w progu niedomkniętych drzwi, wypuszczając na zewnątrz alkoholową woń. Wampirzyca ostrożnie weszła do środka i ujrzała potworny rozgardiasz, w którego centrum leżał sobie nagi i śpiący Damaza. Nieopodal walały się jeszcze dwie puste butelki czegoś mocniejszego, łóżko było w kompletnym nieładzie, a po całej podłodze porozrzucane były ubrania półelfa... i jedna porwana sukienka. Tylko kochanki nie było widać.

-Obudź się Damaza, wystarczy już tych szaleństw - podeszła do niego i klepnęła go w ramię. - Widzę, że nieźle się wczoraj upiłeś. Czyja to sukienka i co zrobiłeś z tą biedną dziewczyną? - wampirzyca obawiała się trochę, że półelf mógł zrobić krzywdę którejś z dziwek, które spotkała w burdelu. W końcu obiecała, że nic im się nie stanie. Francesca poczuła dziwne uczucie. -Wstawaj do cholery! - szarpnęła go mocniej.
-Co? No co? - wyrzucił z siebie przebudzony mężczyzna, wodząc po pomieszczeniu i po Lisku nieprzytomnym jeszcze wzrokiem. Kobieta westchnęła ciężko, po czym wstała i zniknęła z pokoju. Wróciła po kilku chwilach targając jakieś wiadro. Półelf zaraz poczuł falę zimnej wody, która zmoczyła i jego, jak i wszystko leżące na podłodze.
-Ożesz kurwa - krzyknął Damaza i poderwał się na nogi jak oparzony. - Czyś ty zwariowała dziewucho? To nie wojsko, żeby takie pobudki urządzać- pieklił się, ścierając wodę spływającą mu po twarzy. Francesca uśmiechnęła się paskudnie.
-Przynajmniej trochę otrzeźwiałeś. Co tu wczoraj się stało? - spojrzała krytycznym wzrokiem po pomieszczeniu.- Gdzie ta dziewczyna?
-Dziewczyna? - zapytał głupkowato, a na jego twarzy pojawił się wyraz zamyślenia. Nagle otworzył szeroko oczy w przypływie świadomości. -Dziwka! Gdzie jest dziwka? - wciąż chyba nie do końca obudzony klęknął na podłodze i zaczął szukać zguby pod łóżkiem.
-Co ty jej zrobiłeś! - wrzasnęła ze wściekłością wampirzyca, zerkając w napięciu pod łóżko, pod którym jednak nie było niczego poza samotnym, męskim butem.
-Najwyżej bachora, ale to jest ryzyko zawodowe - zapewnił półelf, kontynuując poszukiwania. -Noż w pizdu - zaklął nagle. -Ukradła mi sztućce - wyjaśnił, wskazując na wybrakowaną zastawę na swoim stoliku, gdzie faktycznie jeszcze wczoraj leżały eleganckie, srebrne łyżeczki i widelce. Lisek zaśmiała się patrząc w twarz półelfowi.
-I dobrze ci tak. Życzę tej biednej dziewczynie, żeby zniknęła jak najdalej stąd! - mówiła chichocząc.
-Och śmiej się, śmiej - riposta półelfa nie była szczególnie udana. Usiadł zatem na łóżku, nagi jak w dzień urodzenia i westchnął ciężko. -A co ty tutaj w ogóle robisz?
-Jak to co, przecież stęskniłam się - uśmiechnęła się uroczo i zatrzepotała rzęsami. - Chciałam zobaczyć starego przyjaciela, ta kłótnia była niepotrzebna.
-No to widzisz go w całej okazałości - stwierdził. Nagością przy Francescy nigdy się nie przejmował. -Przy okazji, zostało w tym twoim wiadrze jeszcze trochę wody?
Kobieta spojrzała na niego z góry na dół, po czym uśmiechnęła się ze sztuczną nieśmiałością.
-Poza tym mam dobrą wiadomość. Burdelmama zgodziła się na większe datki. Także zrobiłam to co chciałeś.
-To świetnie - ucieszył się Damaza, samemu zaglądając do wiadra, skoro nie otrzymał odpowiedzi. -Naprawdę rewelacyjnie - zapewnił, chłepcząc resztki wody niczym koń. W tej chwili nikt by nie uwierzył, że jest kawałem skurwiela i sadysty - prędzej, że jest jarmarcznym głupkiem.
- Wyglądasz żałośnie - wampirzyca nie oszczędzała pogardy w spojrzeniu. Miała nadzieje, że to jakoś go zmotywuje do pozbierania się. - Zmieniasz się tak jak ludzie, widzę, że już całkowicie wsiąkłeś w ich świat. Kiedyś nigdy bym nie pomyślała, że doprowadzisz się do takiego stanu. - De Riue całkiem skutecznie zatarła już w pamięci to, jak wyglądała dzisiejszego poranka.
-Tak mamo, oczywiście mamo - złodziej potakiwał przy każdym słowie. -Nigdy bym nie pomyślał, że będziesz mi prawić kazania jak kapłanka Melitele. Chociaż nie, one w sumie popierają pieprzenie.- Wampirzyca pokręciła głową w rezygnacji.
-Dobra, twoja sprawa. Na mnie już czas. Jak będziesz mnie potrzebował to wiesz, gdzie mnie szukać - jeszcze raz spojrzała na niego, po czym odwróciła się w stronę drzwi z zamiarem wyjścia.
-Czekaj, czekaj - poprosił półelf, zostawiając wreszcie wiadro. -Po pierwsze, tylko kobieta bez serca zostawia mężczyznę nagiego w jego sypialni. A po drugie, co konkretnie udało ci się wynegocjować? Kobieta westchnęła, podkreślając to, jak bardzo jej przeszkadza pozostanie w tym pokoju dłużej.
-Masz swoje sto koron - rzuciła pełną sakiewkę na łóżko. - Możesz przeliczyć - dodała z sarkazmem.
-Nie ma potrzeby, z jakiegoś powodu ci ufam - zapewnił Damaza, wreszcie sięgając po swoje spodnie. -Nie chciałabyś porozmawiać o dalszej współpracy z gildią?
-Chciałabym, tylko nie wiem czy jesteś w stanie... - splotła ręce na brzuchu.
-No, nie ukrywam, że jak odnajdę tego szczura, który w nocy spał mi w gębie, to wywrę na nim okrutną zemstę, ale poza tym czuję się całkiem nieźle - zapewnił w trakcie ubierania się. -No i mam zamiar ten paskudny posmak zabić jakimś solidnym śniadaniem, na które niniejszym zapraszam. Wiesz, wpadło mi ostatnio trochę pieniędzy - skinął głową w kierunku sakiewki na łóżku.
- W takim razie nie ma co zwlekać - kobieta miała już serdecznie dosyć tego pomieszczenia przepełnionego alkoholowymi oddechami.


Złodziej poprowadził de Riue przez ciżbę tłoczącą się na Szarym Bazarze. To właśnie tutaj ubodzy mieszkańcy zaopatrywali się w większość potrzebnych im rzeczy – proste ubrania, cynowe miski, czerstwy chleb, zsiadłe mleko i inne frykasy, na które dobrze sytuowani mieszczanie nawet by nie spojrzeli.
Z Bazaru weszli w cień wysokich, na poły murowanych, a na poły drewnianych czynszówek, tworzących dość przygnębiającą uliczkę. Śmieci i nieczystości walały się w rynsztoku, a miejscowi nieludzie zajmowali się swoim niegodnym pozazdroszczenia życiem. Lisek zaczynała się zastanawiać, gdzie w ogóle była prowadzona.
Aż w końcu uliczka wyszła na wielki plac, zajmowany przez wysoki, pięciokondygnacyjny budynek Teatrum. Arkady na arkadach, zamykały owalną arenę na której, jak pamiętała Francesca, odbywały się najprzeróżniejsze pokazy – od walk gladiatorskich, po prezentacje tresowanych bestii.


-Robi wrażenie za każdym razem, co? – zagadnął półelf. -Jedyna budowla, jakiej zazdrości nam reszta Novigradu. No i zawsze można tutaj znaleźć jelenia, który gębę na ten widok tak rozdziawi, że aż mu sakiewka wypadnie.

Damaza przeciął jednak plac i zaprowadził Lisek „Pod Lipę”. Nazwa, jak nietrudno się domyślić, brała się od drzewa, które rosło przed wyszynkiem. Dbały o nie miejscowe elfy, broniąc go przed planami miejskich radców, by wyciąć lipę w cholerę, tudzież stając na swoich uszach by nie uschło w miejskiej glebie.

Właścicielem przybytku naturalnie też był elf, a Damaza zapewniał, że zatrudniają tutaj najlepszych niziołczych kucharzy – jedzenie było zatem smaczne, a cena przystępna. I tak oto, gdy uśmiechnięta niziołka przyniosła na stół solidne śniadanie (choć pora była obiadowa, co widać było po potrawach jedzonych przy stołach w głębi sali ), półelf przeszedł do interesów.
-Skoro tak rewelacyjnie spisałaś się przy tej robocie - zaczął Damaza, smarując pajdę chleba masłem - pewnie mógłbym przedstawić cię tej, czy tamtej osobie w gildii. Inaczej uznają cię za partacza i narobimy sobie kłopotów.
-Przecież wiesz, że bardzo chętnie nawiązuje nowe znajomości - uśmiechnęła się dwuznacznie. - A skoro o tym już mowa, nasza nowa znajoma burdelmama, która zgodziła się na 100 koron, w zamian za to liczy na pomoc gildii przy niewdzięcznych klientach.
-I co niby mamy robić? Wysłać im życzenia na Midaëte? - spytał, najwyraźniej niezbyt ucieszony perspektywą.
-Wystarczy, że znajdziecie tych zapominalskich, którzy nie zapłacili za usługi. Myślę, że to dobra oferta, przynajmniej będziecie pewni, że burdelmama będzie grzecznie płaciła swoje datki.
-Ty się chyba naprawdę zakochałaś w tej dziwce - półelf pokręcił z rezygnacją głową. -No, ale czego się nie robi z miłości? Niech ci już będzie.
-No to sprawa załatwiona, wracając do przedstawienia. Masz kogoś na myśli? Kiedy miałoby to nastąpić, wiesz chciałabym się przygotować - widać było, że nastrój wampirzycy się poprawił.
-Do jednego możemy iść, jak tylko skończymy śniadanie - Damaza konsekwentnie ignorował fakt, że pora była już raczej obiadowa. -To solidny facet. Nazywają go Czub.
-Cóż za dystyngowane przezwisko, mogę wiedzieć dlaczego?
-I mam ci psuć niespodziankę? Nigdy w życiu - złodziej roześmiał się serdecznie.
-Niech będzie, może nie zeżre mnie ciekawość - miała złe przeczucia co do tego człowieka, jednak nie pokazała tego po sobie. Widząc, że półelf kończy obiado-śniadanie, spytała.
-Daleko to?
-Nie aż tak – odparł Damaza, po przełknięciu gotowanego jajka.-I jeszcze będziesz mogła po drodze zahaczyć o Stare Łuki, jeśli chcesz się umalować jak elfka z chcicą. Czub na pewno by to docenił – zakończył z dziwnym uśmiechem na twarzy.


Po tym jak wampirzyca przygotowała się odpowiednio na poznanie nowej osoby, półelf poprowadził ją uliczkami Czerwonej Dzielnicy na podwórze, tuż na południe od Szarego Bazaru. To właśnie tam mieścił się lombard „Pod Łbem Trolla”. Fasada drewnianego budyneczku była strasznie obskurna i przywodziła Francescy na myśl najgorsze paserskie speluny jakie widziała w swoim życiu. Widząc minę swej towarzyszki Damaza spytał złośliwie:
-A czego się spodziewałaś? Elfiego dworu? No właź do środka. Drzwi skrzypią, ale nie gryzą - zapewnił, popychając wampirzycę ku lombardowi

Pierwszą rzeczą, jaka rzucała się w oczy po wejściu "Pod Łeb Trolla", było tytułowe trofeum zawieszone naprzeciwko wejścia. Porządnie zakonserwowana głowa potwora dawała jasno do zrozumienia, jak skończyłby cwaniak, próbujący oszukać właściciela.


A skoro już o właścicielu mowa - zza lady wyszedł zaraz niski, ale nad wyraz szeroki w barach człowieczek. Rude wąsiska miał tak długie, że aż zaplótł je sobie w warkoczyki sięgające tuż za wyhodowaną brodę. Zawadiacki, poprzecinany bliznami i zmarszczkami łeb wieńczył wygolony czub.


-Hogenie -półelf przystąpił do przedstawiania -to moja przyjaciółka Francesca.
Krasnolud wziął się pod boki i może z racji swojego wzrostu, spojrzał de Riue prosto w wyeksponowany biust.
-No niech mnie ścisną twoje cycki - wypalił nagle basowym głosem. -To ci dopiero śliczna parka. Powiedz no pannico, nie zapuściłabyś dla mnie brody?

__________________________________
Łeb trolla - screen z Wiedźmina 2
Krasnolud by baardk
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 22-12-2012 o 13:37.
Zapatashura jest offline  
Stary 02-01-2013, 17:55   #18
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
- Brody? Chyba nie ma na tym świecie istoty, dla której bym zapuściła - zaśmiała się głośno przyglądając się uważnie nowemu znajomemu. Francesca nie przepadała za krasnoludami, jednak starała się być miła. Kto wie, czy kiedyś ta znajomość jej się nie przyda.
-Ech, wy ludzkie baby nie wiecie co dobre- Czub pokręcił głową. -A chłop lubi, jak ma za co swoją kobitę złapać. No ale nic to, witam w moich ciasnych prograch. - De Riue kątem oka widziała, jak Damaza tłumi śmiech. Pewnie spodziewał się takiego powitania. Kobieta nie pokazała po sobie irytacji tym faktem, policzy się z nim później.
-To może teraz zdradzisz swój tajemniczy plan - mówiąc to spojrzała na półelfa.
-Plan, sram - rzucił wesoło Hogen i po ostatnim, przeciągłym spojrzeniu na Francesce, wrócił za swoją ladę. -Na pewno jakie kolczyki, albo inne świecidełka chce ci kupić pannico. Dobrze wie, że u mnie tylko najlepszy towar.
-Widzisz Francesco, jaki mój krasnoludzki przyjaciel domyślny? - spytał półelf. -Jakie chciałabyś świecidełko? - humor mu dopisywał i najwyraźniej nie miał jeszcze zamiaru zdradzać prawidziwego celu przybycia. Lisek wzruszyła ramionami.
- A nie wiem, zawsze marzyłam o złotym naszyjniku ze szmaragdami - zatrzepotała uroczo rzęsami. Skoro półelf chciał sobie jeszcze pogrywać, to może mogłaby skorzystać z okazji.
-No, szmaragdy to może być kłopot - strapił się Hogen. -Ale mam takie ładne świecidełko z białego złota - zaoferował się i zaraz można było usłyszeć brzęki i szuranie, gdy zaczął czegoś szukać po swojej stronie lady. Nagle wyprostował się i z szerokim uśmiechem oznajmił:
-O! - szczyt elokwencji to nie był, lecz faktycznie trzymał w ręku naszyjnik.


Kobieta spojrzała dość krytycznie, na skromny wisior.
- Ładny - powiedziała bez entuzjazmu. Była pewna, że Hogen spotykał się raczej z bardziej radosnymi stwierdzeniami. - Aczkolwiek obawiam się, że nie będzie mi pasował.
-Francesca jest wybredna w kwestiach biżuterii, ale dzięki temu ma do niej dobre oko - wtrącił Damaza. -Do tego ma jeszcze zwinne paluszki i czasem się jej jakieś świecidełko napatoczy. Francesco, Hogen jest jednym z paserów w gildii i potrafi upłynnić niemal każdy towar. No i zawsze trzyma ucho przy ziemi, prawda?
-A słyszę to i owo, a jak - entuzjastycznie zgodził się krasnolud. -No doprawdy widzę, że się otaczasz ślicznymi towarzyszkami. Jakbyś chciała się czego u mnie pozbyć Francesco, to po starej znajomości ze spiczastym dam ci dobrą cenę - obiecał.
- A dziękuje, jestem pewna, że się jeszcze spotkamy - lekko skinęła głową. Będzie musiała przywyknąć do tego paskudnego miejsca i do jeszcze paskudniejszej głowy trola. Nie miała wątpliwości jednak, że krasnoludy wyjątkowo nadają się na ten zawód i bez wątpienia znają się na rzeczy.
-A zresztą, jak już wspomniałeś o tym uchu - Czub zwrócił się do Damazy -to dzisiaj mi jedna rzecz do niego wpadła, no ale wiesz - skinął głową w kierunku wampirzycy.
-Ależ Hogenie, przed moją przyjaciółką nie mam żadnych tajemnic, mów śmiało.
-No, jak tam sobie chcesz. Po tej robocie z portowym stemplem, to się trochę smrodu narobiło. Straż zaczęła węszyć, przycisnęła tego i owego. Chuja się dowiedzieli, ale jeden nasz żebraczyna sypnął co wiedział. Jak mówię, chuj to był, nie informacja, ale fakt jest faktem. Na swoich się nigdy nie mówi. No to śpiewaczynę capnęli i teraz go trzymamy pod kluczem, aż go kto solidnie przepyta, co doniósł. A potem się go pewno przykładnie ukarze - zakończył i spłunął na podłogę.
-Przesłuchanie? Ja zawsze lubiłem przesłuchania. A moja towarzyszka, to już w ogólę specjalistka w tych sprawach. No kto by się oparł perswazji takiej ślicznotki, prawda Francesco? - zapytał półelf.
-Uważaj, bo się zarumienię - uśmiechnęła się wesoło - to gdzie znajdziemy tego gagatka? - dobrze wiedziała, że nie ma wyjścia i musi wykonać zadanie.
Hogen trochę zwlekał z odpowiedzią, lecz gdy Damaza dał mu ręką znak, by mówił, odpowiedział:
-Za Wielką Bramą, przy kuźniach.- Lisek spojrzała na póelfa w wyczekiwaniu. Nie wiedziała, czy to wszystko, po co się zjawili.
-Dzięki Hogenie. Na ciebie to zawsze można liczyć. Ale chyba nie będziemy ci już więcej zajmować czasu, interes nie kręci się sam - rzucił na odchodne Damaza i odwrócił się do drzwi.
- A ja poczekam na ten naszjnik ze szmaragdów, może przy następnej okazji się uda - Francesca mrugnęła do Damazy i uśmiechnęła się słodko.
-Jak mi coś w łapy wpadnie, to na bok odłożę - zapewnił Czub - no a teraz się tak mi tutaj nie tłoczcie, jak nic nie kupujecie. - Krasnoludzkie pożegnanie, tak jak zresztą reszta tej kultury, było proste i pozbawione konwenansów.

Nie tracąc więcej czasu opuścili “Pod Łbem Trolla”, a po paru chwilach półelf zaoferował:
-Potrzebujesz trochę czasu na przygotowania? Nie ma lepszego sposobu na dowiedzenie przydatności i lojalności wobec gildii, niż ukaranie kogoś nieprzydatnego i nielojalnego.
-Nie chciałabym się zabrudzić, te ubrania sporo mnie kosztowały. Możesz dać mi chwilę na przebranie się - powiedziała obojętnie. Nie podobało jej się te zadanie. Może zaistnieć potrzeba użycia mocy, wolała, aby obyło się to bez świadków. Mimo wszystko miała nadzieję, że kapuś będzie grzecznie współpracował i wystarczy tylko odrobina bólu, aby się otworzył.
“Stare Łuki” były niemalże tuż obok, więc Damaza zgodził się bez wahania. Pod karczmą stwierdził jednak:
-Zmień sobie spokojnie kieckę, a ja pójdę przodem i wyjaśnię, że pomożesz mi w rozmowie z niewdzięcznikiem, który skalał własne gniazdo. Niestety, niektóre sprawy trzeba załatwiać wedle wzoru. Będę na ciebie czekał pod Wielką Bramą.
-To widzimy się niebawem - skręciła w swoją stronę, zastanawiając się w myślach jakie to ubranie poświęci na rzecz sprawy. Na szczęście nie musiała długo wybierać. Ubrała się w wygodniejszą spódnicę nie krępującą ruchów. Gorsetu nie zmieniała, ponieważ mogłoby to trwać już za długo. Nałożyła tylko na siebie płaszcz sięgający do kolan i zdjęła świecidełka. Na wychodnym poprawiła jeszcze sztylety ukryte w cholewach butów i ruszyła do półelfa.

Przy Wielkiej Bramie ruch nie był aż tak wielki. Wychodziła w kierunku traktu na Roggeven i choć handel między miastami kwitnął, to nijak się miał do tego, co działo się w porcie albo przy Bramie Oxenfurckiej. Owszem, barbakan robił należyte wrażenie i ze względów historycznych faktycznie był największym w Novigradzie, ale świat na nikogo nie czeka i zmienia się bez ustanku.


Damaza czekał tam gdzie miał i wnet w dwójkę znaleźli się na podgrodziu, w kwartale mieszczącym kuźnie, manufaktury kamieniarskie, odlewnie a także zakłady złotnicze. Miejsce to rozpoznawali nawet ślepcy, bo hałas był tu niesamowity - cały czas coś stukało, szurało, terkotało, nie wspominając już o krzykach pracujących tu krasnoludów, gnomów i niziołków. Miejsce wprost stworzone do prowadzenia przesłuchań, bo krzyków jeńca nikt by tutaj usłyszeć nie zdołał. No i po wszystki, pod osłoną nocy, zawsze można było podrzucić po sąsiedzku ciało na Wiesiołki, gdzie się znajdowała miejska nekropolia.

Półelf zaprowadził Francescę do północnej części kwartału, do małego domku o kamiennych fundamentach i drewnianych ścianach. Drzwi wejściowych nikt nie pilnował, ale już przechodząc przez próg wampirzyca usłyszała ciche szmery świadczące, że ktoś jednak w środku jest. Tym kimś okazał się chudy, ciemnowłosy niziołek o trudnym do sprecyzowania wieku. Damaza zwrócił się do niego, dłonią wskazując na de Riue:
-A oto i pomoc, o której ci mówiłem. Wyciągnie z tego durnia wszystko co trzeba.
Nieludź nie był chyba szczególnie rozmowny, bo słowa te skwitował jedynie skinieniem głowy.
Jak na razie jednak Lisek nie widziała kapusia. A to dlatego, jak wyjaśnił Damaza, że trzymany był w piwnicy, do której zejście znajdowało się za nad wyraz solidnymi, dębowymi drzwiami. Po ich otwarciu oczom Francescy ukazały się krótkie, kamienne schody u których podstawy stał młody mężczyzna, wyglądający o wiele za dobrze jak na żebraka. Charakterystyczne było w nim to, iż był kompletnie łysy. W tym momencie cieżko było jej stwierdził, czy był pozbawiony włosów, czy też w podążaniu za dziwną modą starannie je golił. Gdy zobaczył Francescę uśmiechnął się szeroko.


- Chętnie zobaczę cię w akcji. Zawsze ciekawi mnie jakich metod używają inni. Podobno kobiety bywają bardziej brutalne - powiedział nie przedstawiając się.
-Nie powiedziałabym, że kobiety są bardziej brutalne. Wolałabym, żeby towarzyszył mi tylko Damaza. Nie lubię dzielić się swoimi sztuczkami - kobieta spojrzała na półelfa.
-Słyszałeś Yurga, zmywaj się. Sakiewki na Jatkach same się nie opróżnią - rzucił lekceważąco Damaza. Łysy skrzywił się nieprzyjemnie, ale nie protestował i wymijając nowoprzybyłych poszedł na górę.
-Młody i głupi jeszcze, ale ma zadatki na dobrego złodzieja. Tylko rzuca się w oczy przez ten łysy czerep - półelf rozłożył ręce.
-Może spraw mu peruke - wzruszyła ramionami - gdzie ten kapuś? Chciałabym mieć to już za sobą.
Atrakcji dnia nie trzeba było daleko szukać, bowiem leżała związana powrozem jak baleron i zakneblowana szmatą w kącie piwnicy. Żebrak miał podbite oko, ale reszta kiepskiego wyglądu mogła równie dobrze być efektem codziennej pracy na ulicach - skołtunione, tłuste włosy, poobdzierane ubranie, strupy na ciele. Typowy obraz nędzy i rozpaczy.
-A oto i nasz słowik, który śpiewał pod niewłaściwym oknem - oznajmił Damaza z paskudnym uśmiechem.
-Żartujesz? Mam przesłuchiwać coś takiego? A jak zostawi jakieś paskudstwo na moich sztyletach? - wampirzyca błyskawicznie wyjęła broń z cholewek. Była pewna, że więzień to widział, bowiem delikatnie drgnął. - To powiedz złotko co tam wygadałeś, a oszędzisz mi czasu. Wtedy być może będę milsza. Tylko zanim coś powiesz, ostrzegam, ja nie lubię bajek - wolała najpierw trochę przestraszyć swoją ofiarę, co się chyba udało. Mężczyzna zaczął jęczeć i się wiercić.
-Popatrz jaki odważny, wciąż nic nie mówi - zaśmiał się półelf, będąc ze swego żartu bardzo zadowolony. Wszak trudno, by ktoś zakneblowany się odzywał.
-Zwykle jak ktoś o mnie usłyszy i zobaczy, mówi od razu. Zuupełłłniee nie wiem dlaczego - podeszła powoli bliżej żebraka. Ten jeszcze bardziej zaczął się szarpać.
-Nie bój się nie będzie bolało. Tak to jest, że po jakimś czasie człowiek przyzwyczaja się do bólu. Znalazłam jednak na to sposób, po prostu zaczynam ciąć inną część ciała. Taka zabawa w wrażliwość - szeptała.
Damaza cierpliwie i z uśmiechem na twarzy przyglądał się działaniom Liska. Ta scena niewątpliwie sprawiała przyjemność jego sadystycznej naturze. Znacznie mniej cieszył się obiekt przesłuchania, który próbował coś mówić pomimo tkwiącego w ustach knebla. Efekt oczywiście był żałosny.
-To jak pobawimy się? Niech zgadnę, którą część ciała masz najbardziej wrażliwą... - ostrze sztyletu skierowała najpierw na twarz, szepcząc coś pod nosem, kierowała go dalej. Gdy zatrzymała go między nogami żebraka, ten zadrżał. - czyżbym trafiła? - spytała i zdjęła mu knebel. - Trafiłam - ponownie szepnęła.
-Ja nie chciałem! Straż mnie zmusiła - krzyknął od razu żebrak, prosto w twarz wampirzycy. Odór z jego ust był wystarczającym pretekstem do dalszych tortur.Ta przebiła mu sztyletem dłoń, a potem natychmiastowo przyłożyła mu do gardła drugi.
-Nie krzycz, mów spokojnie. Chcę tylko wiedzieć co powiedziałeś, nic więcej - szeptała.Polecenie było dość sadystyczne, bo ludzie z przebitymi dłońmi mieli problemy ze spokojnym wysławianiem się. Jednak ofiara wampirzycy robiła co w jej mocy, by nie przysparzać sobie więcej bólu.
-To był jeden z portowych strażników. Taki gruby, z wąsami. - Przerwała mu wciskając głębiej sztylet w podbródek - Rozumiesz co do ciebie mówię? Mogę ci to napisać na ciele, żebyś sobie przeczytał, jeśli umiesz, a jeśli nie to trudno. Pytam ostatni raz, co powiedziałeś? - mówiła bardzo wolno.
-Powiedziałem, że w mieście jest klient, który zapłaciłby żywym złotem za portową pieczęć. I że to na pewno dlatego była kradzież - wyjęczął, łzawiąc z bólu. Kobieta spojrzała na Damazę i mrugnęła mu.
-Czy to wszystko? - powiedziała to wiercąc mu ostrzem sztyletu we wcześniej zrobionej ranie. -Co powiedziałeś o tym kliencie? -przełamując obrzydenie spojrzała mu w oczy. Cała scena tak naprawdę nie była poświęcona wyciąganiu informacji, wampirzyca dobrze wiedziała, jak jej przyjaciel smakował sie w torturach. Damaza uśmiechał się do niej błogo, stojąc nieruchomo, obserwując w napięciu spektakl wyreżyserowany specjalnie dla niego. Oczywiście nie mając o tym pojęcia.
-Nic - zapiszczał, jak prosię. -Nawet nie wiem kto ukradł - zapewnił. Nie zadowalało to jednak półelfa:
-Wiesz tak mało, a mimo to kłapałeś gębą przed portową strażą? - zapytał, nie przestając się uśmiechać.
-Musiałem, przepraszam, ale mnie zmusił! - kobieta powoli traciła cierpliwość. Nie wydawałoby się, żeby mężczyzna coś jeszcze ukrywał. Damaza najwidoczniej jeszcze nie nasycił się tą sceną.
-Gadaj! - ponagliła go - nie radzę niczego ukrywać.
-Ten grubas się jakoś dowiedział, że żebrzę niedaleko “Siedmiu Świec”. No i powiedziałem mu, że widziałem jak ktoś w kapturze stamtąd uciekał, ale nie wiem kto to był. I to, co już powiedziałem, że plotki były o kupcu na stempel. To wszystko. Już nigdy nic nie powiem straży! Nigdy - zapewniał gorączkowo. Francesca wstała, po czym podeszła do półelfia.
-On już nic więcej nam nie powie, co mam z nim zrobić? - szepnęła do niego, tak, że tylko on słyszał. Ten spojrzał po czym uśmiechnął się szeroko.
-Kontynuuj - powiedzieł wolno, trochę niezadowolony, że przerwała swoje widowisko. Tymczasem mężczyzna stracił przytomność, zorientowali się dopiero, kiedy kobieta zamierzała powrócić do wyciągania informacji. Nie ma się co dziwić, zważywszy na to, że bezdomny stracił dużo krwi.
-Szlag! Ścierwo! - kopnęła go w złości, łamiąc mu zapewne kilka żeber. - W takim razie już nic nikomu nie powiesz - chwyciła jego głowę i podcięła mu gardło. Damaza nie protestował.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...

Ostatnio edytowane przez Asmorinne : 02-01-2013 o 18:01.
Asmorinne jest offline  
Stary 23-01-2013, 17:45   #19
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
-Ech, spodziewałem się lepszej zabawy - przyznał po chwili Damaza, gdy już nasycił wzrok widokiem śmierci. -Ci, którzy się stawiają są znacznie zabawniejsi. No, ale nie można mieć wszystkiego.
Ten grubas o którym jęczał nazywa się Adam Blunden, tłusty chuj
- spłunął na ziemię, jakby na samo wspomnienie o tym mężczyźnie robiło mu się niedobrze. -Wygląda jak świnia i myśli jak świnia. Grzebie w gównie tak długo, aż coś znajdzie. Jest dziesiętnikiem w straży portowej.
Najwyraźniej półelf nie miał już dłużej ochoty przebywać w piwnicy z cuchnącym, martwym żebrakiem, dlatego też ruszył na górę, gestem zapraszając Francescę by szła przy nim.
-Skoro już się tak przypodobałaś gildii, to warto by ci wiedzieć z czym się musimy użerać. Beregar, Hierarcha Wiecznego Ognia, utrzymuje straż świątynną. Tylko, że zamiast doglądać czy świeczki na ołtarzu nie przygasają, to łażą grupkami po mieście i ściągają podatki, patrzą czy kto obyczajów nie narusza i każą na miejscu przyłapanych przestępców. Chodzą ubrani na czarno, z płaskimi czapeczkami na łbach. Do tego działa straż miejska, która pilnuje porządku, dogląda bazarów i targów, tudzież wysłuchuje marudzeń mieszczan, którym mieszek zniknie. Szczególną jednostką straży miejskiej, jest straż portowa, naturalnie zajmująca się wszystkim tym, co się w Porcie dzieje i co go dotyczy - kiedy krótki wykład na temat stojących na straży porządku dzielnych mężów Novigradu dobiegł końca, Damaza dał znać niziołkowi, że w piwnicy oczekują na posprzątanie resztki. Zdał krótki raport i już z Liskiem wracali w kierunku Wielkiej Bramy.
-No i to by było na tyle, jeśli chcesz mnie znaleźć, to wiesz gdzie. Jak masz coś do opchnięcia, to Hogen jest do twojej dyspozycji. A jeśli pojawi się jakaś ciekawa robota... to wtedy ja znajdę ciebie - obiecał. Pożegnali się przy jednej z wielu kapliczek Wiecznego Ognia, witających w Novigradzie podróżnych i ruszyli w swoje strony. Do spotkania z Tyssaią, de Riue miała jeszcze ładnych parę godzin czasu.


Gdy Lisek dotarła pod “Srebrną Lilię” zaczęło już zmierzchać. Podchmieleni i rozochoceni mężczyźni właśnie w takich godzinach lubili zmierzać do burdeli, ale najwyraźniej Tyssaia nie uważała, że musi pilnować swych podwojów cały boży dzień i noc. W końcu zeszłego dnia twierdziła, że powinna znaleźć więcej czasu - rudowłosa zdecydowała, że się o tym przekona.
I dziś udało się jej dotrzeć do burdelmamy bez natknięcia się na zapijaczone prostaka, który wziąłby ją za damę negocjowalnego afektu. Co dziwne, Tyssai przebywającej w swoim pokoju dziś również nikt by nie zaczepił, bo i na ladacznicę w ogóle nie wyglądała. Blond włosy upięła i schowała pod skromną chustą, ubrana była w nijaką, szaroburą sukienkę i ciemny płaszcz. Od wyuzdanej kreacji z dnia zeszłego różniło się to jak dzień od nocy. Niemniej o pomyłce mowy być nie mogło.
-Och, cieszę się, że mnie odwiedzasz Francesco - przywitała się blondynka.
-Również się ciesze, wiesz mam ochotę na dobrą zabawę, może ty wiesz jak temu zaradzić? - kobieta uśmiechnęła się paskudnie.
-Zaradzić? Niech cię Melitele broni - odparła Tyssaia. -Przed dobrą zabawą nie można się wzbraniać. -rudowłosa uśmiechnęła się wesoło na te słowa.
-Jak najbardziej się z tobą zgadzam. A ty gdzieś się wybierasz? - wysłała jej spojrzenie z góry na dół.
-Obawiam się, że zanim się gdzieś zabierzemy, opowiesz mi jak potoczyła się sprawa z twoimi znajomymi złodziejami. Niestety prowadzę interes, a to oznacza, że przyjemności muszą czasem chwilę poczekać - burdelmama zachmurzyła się na kilka chwil.
-Nie musisz się o nic martwić. Wszystko załatwione, gildia zgodziła się na twoje warunki - na koniec skinęła głową.
-Naprawdę? Kamień spadł mi z serca, męczyli mnie tyle czasu, że sama zaczęłam się zastanawiać czy nie rozerwać kolejnego ich posłańca na kawałki - uśmiechnęła się promiennie.
-Już nie będziesz się musiała martwić gildią. Jeszcze jakiś czas zostanę Novigradzie, coraz bardziej zaczyna mi się tu podobać - zmrużyła oczy.
-W takim wypadku muszę sprawić, by spodobało ci się tutaj jeszcze bardziej - rzekła Tyssaia. -Ale tego nie uda mi się zrobić siedząc w burdelu. Choć z drugiej strony, wielu mężczyznom by się to spodobało - dodała na końcu ciszej.
-Za to ja czuję się zobowiązana dbać o to, abyś się za bardzo nie przepracowywała. W życiu najważniejsze są przyjemności, a o swojej naturze nigdy nie należy zapominać - dodała dość sarkastycznie.
-Ha, widzę że będziemy miały wiele wspólnych tematów. Ale teraz czas się zbierać - stwierdziła blondwłosa kierując się raźnym krokiem do wyjścia. Najwyraźniej jest prosta kreacja przemyślana była na wyjście na miasto. Co najmniej dziwny wybór w opinii de Riue. To był jednak jej wybór, dlatego nie zamierzała go krytykować, choć słowa same nasuwały jej się na język. - To dokąd się udamy? - spytała nieco zniecierpliwiona.
-Wszędzie, droga Francesco. Wszędzie - odpowiedziała Tyssaia i uśmiechnęła się tajemniczo.
Co dziwne, burdelmama nie poprowadziła swej towarzyszki do głównego wejścia, a do tylnych drzwi wychodzących na mały, ogrodzony murem ogródek na tyłach burdelu. Przez chwilę nosferatka nasłuchiwała, czy nikt się za nim nie kręci po czym dała Francescy znak by zrobiła to co ona i jednym skokiem przedostała się nad nim do bocznej alejki.
-Nie mam dzisiaj ochoty wysłuchiwać pijackich komplementów i przechwałek klientów, jak to który dobrze by mi zrobił – stwierdziła w roli wytłumaczenia i pociągnęła Liska na ulicę. Poruszała się z młodzieńczym entuzjazmem, nietypowym dla wielowiekowych istot, w dodatku takich, które w swym domostwie siedzą z nosem w papierach, piórach i inkauście.
-Nowe Miasto ma swój urok, ładne domki z cegły, o tam to chyba piaskowiec na przedproże ze Skellige musieli sprowadzać – blondwłosa machnęła dłonią w kierunku szczególnie wystawnej kamienicy. -Sąsiedzi spokojni, albo dorobkiewicze ras wszelakich, albo tutejsi z dziada pradziada. No i można spokojnie chodzić po ulicach, bo strażnicy koło Chramu Melitele kręcą się dzień i noc.
A skoro już świątynia została wspomniana, de Riue nie mogła nie zauważyć, że właśnie w jej kierunku zmierzała Tyssaia, no ewentualnie ku Bramie Klasztornej, ale nic nie wskazywało na to, żeby chciała iść na podmurze. Szczególnie, że wyraźnie podziwiała architekturę budynku, choć i trudno było jej się dziwić. Chram reprezentował sobą najlepszą kamieniarską robotę, a w dodatku zwieńczony był szklaną kopułą, która w południowym słońcu mieniła się kolorami tak mocno, że widać ją było z wielu mil. Szczególnie, że kopuła nad blanki miejskich murów wystawała.


Nawet teraz, pod wieczór, rozjaśniony palącym się we wnętrzu światłem, przykuwał wzrok.
-Odwiedzimy na chwilę kapłanki – rozwiała wątpliwości Tyssaia, zadziwiając tym rudowłosą, która nigdy nie była specjalnie religijna. -Każda szanująca się burdelmama powinna się czasem pomodlić do Melitele, coby jej panienki brzucha nie dostały – dodała śmiejąc się serdecznie.

Wnętrze Chramu można było opisać słowem „ciepłe”. Wszędzie paliły się świeczki, co na dobrą sprawę było novigradzkim standardem, ale świątynne nawy był także ukwiecone, a krzątające się wkoło kapłanki wywierały wrażenie opiekuńczości.
Tyssaia przyklęknęła przed stojącym na środku Chramu posągiem wyobrażającym boginię w trzech osobach i zmówiła cichą modlitwę, do której dołączył brzęk rzuconych na ofiarną tackę monet.


Najwyraźniej religijność nosferatki nie była jedynie zewem chwili, bowiem gdy wraz z Francescą wychodziła na zewnątrz, zatrzymała ją na chwilę jedna z kapłanek i wdała się z nią w krótką pogawędkę.
-Pani Tyssaia, mam nadzieję, że zdrowie dopisuje.
-Zawsze, siostro Anno. Najwidoczniej Matka ma mnie w swej opiece - odpowiedziała z ciepłym uśmiechem.
-Gdyby jeszcze zaopiekowała się tymi wszystkimi mężczyznami, którzy tak chętnie do pani domostwa ciągną - Anna załamała ręce.
-Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi i mamy swoje potrzeby. Kult Melitele wie o tym lepiej, niż ktokolwiek inny. A i lepiej, by ci niewyżyci u mnie swe chucie zaspokoili, niżby po mieście dziewice nagabywali. Wszyscy mamy swoją rolę do odegrania, nie każdy chwalebną - odparła blondwłosa i pożegnała kapłankę.
-Widzę, że szczytny cel cię popchnął do otworzenia burdelu - powiedziała całkiem poważnie rudowłosa.
-Oczywiście, na moich barkach ważą się losy biednych, novigradzkich dziewic - Tys nie dała rady utrzymać powagi po opuszczeniu świątynnych progów.
-Ciekawe czy sobie z tego zdają sprawę- zamyśliła się, ale zaraz wybuchnęła śmiechem.
-Nie wiem i nie interesuje mnie to. Tutejsze dziewice są zbyt brzydkie, żebym przyjęła je do burdelu - odparła blondynka, tłumiąc chichot.
-A są tu jeszcze takie? Słyszałam, że w dużych miastach to białe kruki. Alkohol robi swoje - stwierdziła na koniec i szła dotrzymując kroku nowej przyjaciółce.
-Wiesz co – zagadnęła nagle Tys – po co mamy chodzić i grzęznąć w błocie, skoro można latać? Już od dawna nie miałam okazji, żeby rozpostrzeć skrzydła. – Entuzjazm, z którym to powiedziała był zaraźliwy. No i miło byłoby zobaczyć Novigrad z lotu ptaka, szczególnie że, jak to ujęła blondwłosa, z ulicy nie wszystko widać.

W mieście było pod dostatkiem alejek, w których można było bez wścibskich oczu zmienić formę i poderwać się w przestworza, toteż po paru chwilach obie wampirzyce szybowały ponad dachami. Pora była już dość późna, by prawdziwe nietoperze szykowały się do łowów, zresztą i tak nikt nie patrzył w niebo, zajęty własnymi przyziemnymi sprawami.
Tyssaia wyraźnie nie kłamała w burdelu, mówiąc że dzisiaj wyruszą wszędzie. Pierwszym przystankiem, a raczej nawrotem, była kopuła dopiero co opuszczonej świątyni. Z powietrza widać było, że kryła pod sobą herbarium, gdzie w równych rządkach rosły najróżniejsze zioła i kwiaty. Istna łąką pod dachem, choć kapłanki raczej nie uprawiały roślin dla efektu wizualnego. Potrzebowały ich do maści, leków i innych dekoktów.
Następnie poszybowała na południe, nad rzeką i miejscem pierwszej od lat rozmowy z Damazą, aż obniżyła lot, krążąc nad Starą Nekropolią. A było to prawdziwe kuriozum. Tuż przy wodzie, ale choć oko wykol nie dało się dostrzec żadnego grobu. Widać za to było kolumbaria i prywatne krypty, jako żywo przypominające architekturę miasta - obok wystawnych willi i posiadłości, smętne piętrowe czynszówki z urnami w oknach. Była też jedna parcela wypełniona małymi kurhanami.
Kolejnym przystankiem był Zwierzyniec, który Francesca mijała już zeszłej nocy. Co tam jednak widok wysokiego muru, w porównaniu z tym co znajdowało się za nim? Rzędy klatek, a w nich najróżniejsze stwory - wielkie koty rodem z dalekiej Zerrikanii, pokraka podobna do osła, ale z dwoma wielkimi garbami, widłogon, kuroliszek oraz inne egzotyczne zwierzęta i pokoniunkcyjne stwory.
Tyssaia nie zabawiła tu jednak długo, zmierzając do zamku novigradzkiego, który też de Riue już oglądała, choć w stanie silnego upojenia. Kamienne mury otaczały górujący nad miastem donżon dwoma pasami, do których przylegały mieszkalne kamieniczki. W zamku trudno byłoby jednak znaleźć króla, a i w basztach nie więziono żadnej księżniczki. Za to na zamkowym placu mieściły się aż dwie kaplice Wiecznego Ognia i wracający właśnie z modłów kapłani.
Wiatr sprzyjał wyprawie nad port i właśnie tam poniosło nosferatkę. Niczym niesforny chłopczyk latała wokół żagli i olinowania cumujących statków, aż zwróciła na siebie uwagę krzątających się po pomostach i pokładach żeglarzy i tragarzy.


Gdy nacieszyła się morską bryzą i wolnością niebieskich przestworzy poleciała na północny zachód, kończąc swój lot, którym objęła w podkowę cały Novigrad, na wzgórzu za miastem. O tej godzinie nikogo już tam nie było, bo i pobliski, smętny cmentarz nie zachęcał do wieczorno-nocnych spacerów, toteż wampirzyca przyjęła ponownie ludzką postać i z szerokim uśmiechem na twarzy usiadła na ziemi z twarzą zwróconą ku szpicom głównej świątyni Wiecznego Ognia. A kiedy Francesca usiadła obok niej, odezwała się w te słowa:
-Powiedz mi, co myślisz o tym mieście?
-Zdecydowanie lepiej wygląda z góry - zaśmiała się rudowłosa - dużo się tu dzieje, podoba mi się to, choć myślę, że każde miasto ma swój indywidualny urok. Lecz nie o samo miejsce chodzi, a o osoby, które się w nim spotyka. Dla ścisłości o słodkość ich krwi - podsumowała na koniec i uśmiechnęła się chytrze. - A ty długo podróżowałaś zanim postanowiłaś założyć swój biznes?
-Gdy zaczęłam podróżować po tym świecie elfy były jeszcze dumnym ludem, niezłamanym klęską Aelirenn. Oglądałam pogromy nieludzi, uciekałam przed nagonkami wiedźminów, patrzyłam jak czarodzieje i czarodziejki rośli w siłę. A teraz wszędzie widzę już tylko ludzi i ludzi. Tutaj królestwa, na południu cesarstwo. Krasnoludy poukrywały się w swoich kopalniach, hutach i bankach, niziołki znikają w ludzkim tłumie, a elfy grasują bandami po lasach - nieoczekiwanie, w obliczu jej dzisiejszego zachowania, wampirzyca uderzyła w poważny ton. -I w końcu pewnego dnia zauważyłam, że ja sama już uciekam przed ludźmi. Tutaj szalony czarodziej, tam pieprzony kapłan, jeszcze gdzie indziej wiedźmin bez wyobraźni. I co z tego, że przeżyłam istnienie cechu zabujców potworów, skoro dzisiaj byle chłop z widłami czuje się tak pewnie, że próbowałby mnie dźgnąć?
A przecież, do kurwy nędzy, byliśmy panami naszego świata
- poderwała się na równe nogi. -I kiedy tak patrzę na Novigrad to widzę, bo czemu by cholera nie, moje królestwo. Dość już tułaczki. Jestem silniejsza niż krasnoludy, niziołki i elfy razem wzięte. Jestem Nosferatu i nie będę uciekać. Będę podbijać, niczym Draakul - zakończyła swój monolog i zamilkła.
- Ja tam już dawno z takich planów zrezygnowałam, zbyt wiele jest ciekawych miejsc na świecie, żeby przywiązywać się do jednego. W przypadku, gdy się już rządzi zawsze się znajdzie ktoś kto cię chce obalić. Zdecydowanie by mi się to znudziło - kobieta uśmiechnęła się wesoło i pokręciła głową - władza, którą posiadamy sama w sobie jest wyjątkowa i dzięki temu zawsze będziemy rządzić, może nie tak spektakularnie, ale to my przewyższamy zdecydowanie ludzi, elfów, czy krasnali. Więc po co więcej? - jej wzrok zatrzymał się na Tys.
-Żeby nie skończyć jak elfy, albo tamte zwięrzęta w klatkach wielmożów - odpowiedziała bez wahania. -Jest nas coraz mniej, wymieramy. Chcę, żeby coś po mnie zostało w tym parszywym świecie. Sama mówiłąś, że jestem drugim Nosferatu jakiego spotykasz.
-Tak, ale co dokładnie masz na myśli mówiąc “pozostawię coś po sobie”?
-Pokażę ci, jeśli obiecasz mi trochę pomóc - powiedziała przewrotnie blondwłosa.
-Zwykle nie zgadam się w ciemno, ale już mi się podoba - rozmarzyła się - dwie nosferatki, które zostawiły piętno na Novigradzie. Szramę tak głęboką, przez którą miasto będzie przez całą wieczność je pamiętało - kobieta westchnęła.
-Ha, podbijemy je ogniem, mieczem i mokrą piczką - zaśmiała się serdecznie burdelmama. -Ale nie tylko we dwie Francesco. Nie we dwie - dodała poważniej.
-To są tutaj jeszcze inni?! -natychmiast zareagowała.
-Ależ to noc niespodzianek moja droga - uśmiechnęła się Tyssaia. -Przecież obiecywałam, że ci kogoś przedstawię, jeśli załatwisz sprawę gildii złodziejskiej. A ja dotrzymuję słowa. - Francesca, aż z przejęcia zakryła dłonią usta.
-Niesamowite, gdzie ona jest? A może on, oni? - mówiła podniecona.
-Pozwól, że cię zaprowadzę. Ostrzegam tylko, że możesz się trochę ubrudzić.
-Pieprzyć to, to wyjątkowa noc - kobieta ruszyła podekscytowana.
-Twój entuzjazm mi się podoba - ucieszyła się Tys. -Na piechotę byłby jednak kawałek. A ja się chyba jeszcze na dziś nie nalatałam. No, ale w końcu jestem latawicą, więc mi wolno.


Przelot zaś doprowadził obie wampirzyce... z powrotem na Starą Nekropolię. Trzeba było przyznać, że bardziej tradycyjnego miejsca przebywania nieumarłych znaleźć by się nie dało. Tyle tylko, że chłopskie bajania niewiele miały z prawdą wspólnego, więc Tyssaia musiała mieć poczucie humoru. Albo coś w zanadrzu.
-Wiesz, że Novigrad zbudowano na ruinach elfiego miasta? - zagadnęła nosferatka.-Po co pytam, na pewno wiesz. Prawie każde swoje miasto ludzie pobudowali na cudzych zwłokach. Główna świątynia Wiecznego Ognia to przerobiony elfi pałac. Ale ślady po Aen Seidhe pną się nie tylko w górę. Sięgają też w dół - zakończyła i stanęła przed jednym z grobowców. Dostępu niepowołanym osobom broniły ciężkie, stalowe drzwi, z zamkiem który na oko Francescy wyglądał na solidny. Blondwłosa nie miała jednak zamiaru się włamywać - miała klucz. I choć drzwi był solidne, to jej jako wampirzycy nie sprawiły trudności.
-Zapraszam - uśmiechnęła się tak, że Lisek nie wiedziała czy to kolejny dowcip, czy po prostu serdeczne zaproszenie. Postanowiła jednak przekroczyć próg krypty, a zaraz za nią poszła towarzyszka. Wnętrze było ciemne i zakurzone, w nozdrza uderzał straszny zaduch, a nad głową wśród pajęczyn przemykały pająki. No i jak przystało na dobrą kryptę, w jej wnętrzu znajdował się grób. I gdyby Tyssaia spróbowała go otworzyć, to Lisek miałaby pewność, że to tylko żart. Ale grobowiec nie był ostatnim przystankiem dzisiejszego wieczora. Po prostu tak się składało, że przez niego prowadziła droga do celu. Czy też bardziej poprawnie - pod nim. Nie wszystkie płyty, którymi wyłożona podłoga, leżały na solidnej ziemi. Jedna, którą nosferatka bez większego trudu odsunęła na bok, odsłoniła ziejącą dziurę prowadzacą wgłąb.
-Ostrzegam, że tunel poniżej jest zawsze zawilgocony i pełen szczurów- lojalnie uprzedziła Tys. -Nie wszystko jeszcze zostało dopięte na ostatni guzik. - Słowa te wydały się Francescy eufemizmem, gdy tylko zeszła na dół i poczuła pod stopami błoto (a przynajmniej miała nadzieję, że to było błoto) a w nozdrza wdarł się smród mokrego futra. Ziemny tunel schodził pod delikatnym kątem niżej. Nie dalej niż kilkadziesiąt metrów obok przepływała rzeka, przez co woda przeciekała przez ściany tworząc wszędzie kałuże. Im dalej jednak de Riue szła w towarzystwie nosferatki, tym ziemia pod stopami stawała się bardziej zbita, a smród ustępował. W końcu tunel wykopany w novigradzkiej ziemi zamienił się w kamienne ściany.


-Jesteśmy prawie na miejscu -powiedziała blondwłosa. -To stare, elfie ruiny. Może jakieś katakumby, albo resztki dawnego pałacyku? Dość, że tutaj nikt nas ani nie znajdzie, ani nie podsłucha. No i jest tu dość miejsca by urządzić komnatę czy dwie- wyjaśniała prowadząc Francescę po korytarzu. Dowód swym słowom dała, gdy wprowadziła rudowłosą do sporego loszku (albo resztek niegdysiejszego pokoju), lekko jedynie odrestaurowanego. Na jego środku stał spory, choć prosty stół, otoczony krzesłami. Na ziemi wyłożona była słoma, aby wchłonąć wilgoć i pozwolić w miarę komfortowo się przechadzać. A kiedy Tyssaia zapaliła stojące w kandelabrze na stole świece, w ich ciepłym świetle Francesca mogła obejrzeć coś, co na prostych, kamiennych ścianach wyglądało dość dziwnie - obrazy. I to dość frywolne, jakby przeniesione z prowadzonego przez blondynkę burdelu. Choć trzeba było przyznać, że niektóre były bardziej pomysłowe od innych.


-Zaczekaj tutaj chwilę, muszę przyprowadzić moich dobrych znajomych - poprosiła Tys i szybko opuściła pomieszczenie. Obrazy pozwoliły na zajęcie czymś umysłu przez kilka chwil, ale nieobecność się przedłużała, a Lisek zaczynała się nudzić. W końcu, po dobrych kilkunastu minutach, do czułych wampirzych uszy dobiegł odgłos kroków i ściszonych głosów.
-Nie masz się czego wstydzić, Francesca to bardzo sympatyczna osoba i na pewno się polubicie. Poza tym, zgodziła się nam pomóc - to bez wątpienia była Tyssaia.
-Nie mamy powodów do nieufności siostro - ten głos należał już do kogoś innego. Czyli nowych znajomych musiało być co najmniej dwóch. -Przyjaciele pani Tyssai, to przecież nasi przyjaciele.
Niepewność ustąpiła w końcu, gdy nosferatka wkroczyła do komnaty. Tak, wkroczyła to dobre słowo - była wyprostowana jak strzała i ubrana w piękną, brunatno-białą kreację. Podobno nie szata zdobi człowieka, ale Tys z każdym nowym ubiorem zdawała się inną osobą. Emanowała teraz aurą władzy, siły i pewności siebie.


Po jej prawej stronie stał...stała? Osoba o bardzo dziwnej, androgynicznej urodzie. Jej rysy były jednocześnie delikatne, jak i bardzo wyraziste. Sylwetka chłopięca, ale bardzo smukła. Zbyt męska, aby być kobietą i zbyt kobieca, aby być mężczyzną.


I choć ta postać swym wyglądem mogła wprawić w zdziwienie, było to niczym wobec reakcji jaką wywarła kobieta stojąca po lewej stronie Tyssai. Francesca spoglądała bowiem na... siebie.


_________________________________
Posąg Melitele - grafika koncepcyjna z gry Wiedźmin
Obraz ~by Marek Okoń
Tyssaia - Lucrezia di Borgia z Assassin's Creed: Brotherhood
"Desire - What I've Tasted of Desire" Milo Manara
"Dawn & Beyond" Joseph Michael Linsner
 
Zapatashura jest offline  
Stary 07-02-2013, 19:58   #20
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
Francesca nie mogła uwierzyć własnym oczom. Stanęła chwilę bez ruchu, nie odrywając oczu od rudowłosej, kobiety przypominającą właśnie ją. Nie! Ta kobieta była taka sama jak ona! Liskowi na chwilę zakręciło się w głowie. Podeszła do sobowtóra, oglądając go z góry na dół. Za nic teraz miała, wszelkie etykiety i zasady dobrego wychowania. O trzecim gościu już tym bardziej zapomniała.
-Kim jesteś? - w końcu wydusiła z siebie pytanie.
Nieznajoma przekrzywiła głowę i przez chwilę przyglądała się Francescy, niemal jak lustrzane odbicie, którego jako wampirzyca przecież nie miała.
-Nazywam się Sandra. Miło mi panią poznać - odpowiedziała w końcu, głosem który Lisek znała doskonale.
-Potrafisz zmieniać swoje ciało w inne? Jesteś wampirem? - de Riue miała więcej pytań, jednak opanowała się.
Tyssaia ukrywała dłonią swój uśmiech, przez co de Riue łatwo domyśliła się czyim pomysłem była ta scena. Sandra zaś odpowiedziała: - Tak, potrafię zmieniać swój wygląd. Ale nie jestem jedną z was.
-Interesujące. Niesamowite podobieństwo - pokiwała głową z uznaniem, po czym zwróciła się już do trzeciego gościa, aby przestać się kompromitować przed Tys. Uśmiechnęła się do niego, po czym spojrzała wyczekująco.
-Nazywa się Ariel, ale bardzo mało mówi - Tyssaia przerwała przedłużającą się ciszę. Ariel jedynie uśmiechała się ciepło... albo uśmiechał.
- Zatem zdradźcie mi w końcu swoje plany. Niezmiernie jestem ich ciekawa - Francesca spojrzała na Tys.
-Naturalnie - zgodziła się blondwłosa, zasiadając przy stole. W jej ślady poszli Sandra i Ariel. -Wszędzie, jak północne królestwa długie i szerokie, ludzie rozciągają swoją dominację. A ja się pytam, czemu? Jest przecież tyle ras od nich lepszych, a mimo to zepchniętych na sam skraj wyginięcia. Wiedźmini, kapłani, pogromy... - wymieniała. -Novigrad to największe miasto świata, a przynajmniej tak mówią wszyscy kapitanowie z tutejszych okrętów. Czyż nie byłoby piękną ironią wykroić sobie tutaj kawał ziemi na własność?
-Ludzie przeważają nas liczebnością. Wciąż będziemy walczyć, a oni będą napływać, wciąż napływać z nie wiadomo skąd. Będą walczyć z nami, żeby nas uśmiercić, a potem sami siebie będą wyżynać. Nie wiem czy jest za bardzo sens podejmować otwartą walkę. Wydaje mi się najbardziej odpowiedni sabotaż, doprowadzający do ich upadku. Z drugiej strony świat znacznie by ucierpiał bez ludzi - głośno myślała Lisek.
-Na pewno zmarnowałybyśmy mnóstwo dobrej krwi - zgodziła się z uśmiechem nosferatka. -Poza tym moi przyjaciele są dość pokojowo nastawieni - spojrzałana Sandrę i Ariel. -Nie, nie chcę walczyć z ludźmi. Chcę ich kontrolować. Sterować z cieni jak marionetkami.
-To nie byłoby trudne - zgodniła się z uśmiechem. - Nie mam tu wszak wpływów, ani orientacji we władzy. Masz kogoś konkretnego na myśli?
-Nie ma wpływów? Moja droga, tarcia o władzę odbywają się tutaj od stuleci. Redania po dziś dzień nie może przełknąć autonomii wolnego miasta. Zawsze znajdą się tutaj jacyś królewscy szpiedzy. Miejscy wielmoże patrzą na hierarchę Wiecznego Ognia i ostrzą sobie zęby na jego upadek. Kupców i handlarzy krew zalewa przez myta i podatki i wiecznie płacą łapówki, by zmniejszyć ich wysokość. Tutaj nie można mieć na myśli kogoś konkretnego. Zapanowanie nad jednym pionkiem nie zapewni zwycięstwa. Nawet zapanowanie nad królem, bo kto mi zagwarantuje, że zwyciężą białe, a nie czarne? - Tys odwołała się do szachowej metafory. -Dlatego potrzebuję sprzymierzeńców, świadomych i nie. Ariel jest wspaniałym szpiegem, z uchem przy ważnych sprawach. Sandra również dysponuje niezaprzeczalnymi talentami. A nad wieloma mężczyznami można łatwo zapanować trzymając ich jądra w delikatnym uścisku. Ale to wszystko mało.
-Nigdy nie byłam dobra w polityce, może czas najwyższy to zmienić - wzruszyła ramionami.- Co jeszcze musimy zrobić Tyss?
-Jak każdy dobry pająk, musimy pleść naszą sieć. Na otworzenie burdelu wydałam dużą część mojego majątku, przychylność kapłanek Melitele też swoje kosztuje, choć na szczęście ułamek tego, czego żądają poborcy podatków. A jest przecież tyle miejsc w których warto by zamoczyć swoje palce: banki, gildie kupieckie, portowi oficjele, urzędnicy miejscy, złodzieje, żebracy, mogłabym wymieniać i wymieniać - odpowiedziała.
-Z żebrakami to ja akurat nie chce mieć nic wspólnego - zadeklarowała wyprostowawszy się. - To wszystko co mówisz będzie trwało. Władza, jak wspomniałaś waha się. Co jeśli nadłożymy starań, aby dotrzeć do kogoś, kto akurat ma poparcie, kiedy zaraz może je stracić?
-Ależ oczywiście, że je straci - zgodziła się od razu Tyssaia. -Jak nie dziś, to za tydzień, jak nie za tydzień to za dziesięć lat. Ale przecież ja jestem nieśmiertelna i mam czas na realizowanie mojego planu. Mogę przymilić się do kapłanek, mogę zahipnotyzować radcę. Niestety mam tylko dwie ręce i nie mogę zarzucić zbyt wielu wędek. I tutaj leży mój drugi plan. Novigrad jest największym miastem świata, więc łatwo zniknąć tutaj w tłumie. Kapłani Wiecznego Ognia krytycznie patrzą na obecność magów, czarodziejek czy wiedźminów, a sami są zbyt zaślepieni swoimi bujdami by dostrzec co się wokół nich dzieje. Dlatego z przyjemnością otoczę opieką naszych krewniaków, doppelgangerów i innych nieludzi, którzy potrafią wtopić się w tłum i mi pomóc.
-Czyli planujesz zgromadzić jak najwięcej nieludzi w mieście? Wampirów? - na ostatnie pytanie uśmiechnęła się paskudnie. - Może wtopić się w tłum za bardzo nie potrafię, ale bez wątpienia umiem zniknąć. Pomogę ci Tyssaio, jak będę mogła. Jednak zalecałabym ostrożność, jak przybędzie tu wiedzmin, będzie miał wszystkich nas na talerzu.
-Wiedźminów jest coraz mniej - wtrąciła się Sandra, podejmując głos w dyskusji. -I pracują za pieniądze. Jeśli nikt ich nie najmie, to nie kiwną palcem. No i jaka jest szansa, że znajdą akurat igłę w stogu siana? Poza tym hierarcha musiał by ich w ogóle wpuścić za mury, a on nie widzi różnicy między wiedźminem a nami.
-Pomimo tej wiedzy i tak zalecałabym ostrożność. W celu bezpieczeństwa proponowałabym założyć sekcję mającą za zadanie eliminację wiedzminów, utworzoną dla tych bardziej skorych do bitki w naszym spisku. Myślę, że się wkrótce takowi znajdą. Mam jeszcze pytanie do ciebie Sandro - prosze wybaczyć tę nagłą zmianę tematu. Posiadasz może swoją postać, czy tylko zmieniasz się w inne? - zagadnięta zaraz spuściła wzrok.
-Mam, ale bardzo jej nie lubię - odpowiedziała.
-Rozumiem. Przyznam się szczerze, że bardzo cieszę się widząc swoje odbicie, jak dotąd nie miałam okazji - zaśmiała się lekko.
-Jeśli to dla pani krępujące, to mogę przyjąć inną postać. To nic trudnego - zapewniła Sandra.
-Ależ nie, to jest dla mnie nadzwyczaj interesujące. Możesz przybierać moją postać za każdym razem kiedy się widzimy. Jednak wolałabym, żebyś poza tymi spotkaniami tego już nie robiła. - Francesca mówiła bardzo przyjażnie, nie chciała urazić nowej “przyjaciółki”.
-Ależ oczywiście. Nie przeszło mi to przez myśl - odpowiedziała od razu. Tyssaia zaś postanowiła powrócić do głównego wątku:
-A jakie są twoje plany związane z obecnością w Novigradzie? Nie chcę cię do niczego zmuszać, ani od niczego odciągać - zapytała Francescę.
-Chciałam pobyć trochę w jednym miejscu, trochę pozwiedzać. Jako, że kiedyś znałam wielu członków Gildii Złodziei, także do niej chwilowo dołączyłam - kobieta nie przypadkowo mówiła bardzo ogólnie.
-Złodziejska gildia to nad wyraz ciekawa grupa. Posiadanie tam znajomych na pewno mi nie zaszkodzi - uśmiechnęła się blondwłosa. -Kto wie, może znajdziesz tam kogoś, kogo łatwo potem będzie owinąć wokół palca?
-Myślę, że to nie problem - rudowłosa wzruszyła ramionami, traktując to jako wręcz błachostkę, która nie warta jest dalszego poruszania.
-To rewelacyjnie. Tyle możliwości przed nami. Gildie, cechy, banki, radcy, straż. Wystarczy tylko obrać sobie cel i do niego dążyć. W końcu tak niezwykłym osobom jak my nie może się nie udać - Tyssaia wydawała się ucieszona.
-Jak najbardziej. Mamy już jakieś pierwsze cele?
-Skoro o to pytasz, mam -potwierdziła nosferatka. -Cechy i gildie mają w Novigradzie bardzo duże wpływy, ale ich władze to praktycznie zamknięte kręgi. Miejskie prawa ograniczają liczbę mistrzów cechowych, a i żeby się do takich mistrzów zbliżyć, to trzeba się zdrowo napocić. A szkoda, bo cechy utrzymują swoje zbrojownie, wystawiają ludzi do straży miejskiej i kontrolują gospodarkę. Gdybyśmy mieli wpływ na kilku mistrzów, to tym samym mielibyśmy wpływ na Novigrad - tłumaczyła ideę, stojącą za jej planem. -Mam na oku cech krawiecki. Dziesięciu mistrzów, każdy z nosem zadartym tak wysoko, że nie widzi drogi po której stąpa. A skąd inąd wiem, że czeladnicy jednego z krawieckich mistrzów zaczynają kręcić nosem, że awans w hierarchii im się utrudnia. Adam Licht ma pod swoim ramieniem sporą grupkę rzemieślników, jednych młodszych, drugich starszych. Pewnie byłby wśród nich ktoś, kto lepiej by w cechu mistrzował niż stary Licht - urwała zdanie.
-No fakt, stary... nie wiadomo, kiedy zgłosi się po niego ostateczność. Warto, aby wcześniej wybrał swojego zastępcę - zamyśliła się chwilę.
-Podoba mi się kierunek, w którym biegną twoje myśli Francesco - stwierdziła Tys.
-Myślę, że nie będzie z tym większego problemu. Zajmiesz się tym? - podparła łokieć na stole i spojrzała na wampirzycę.
-A czy ty nie chciałabyś zawrócić w głowie obiecującemu krawcowi? - odparła z uśmiechem blondwłosa.
-Mogłabym, aczkolwiek widzę, że masz większą orientację w tych szeregach.
-Mistrz cechu zakochany w dziwce, to brzmi jak poemat jakiegoś barda - zauważyła Tyssaia, rozbawiona tym konceptem. -Ale możliwe, możliwe.
-Ja też mogłabym się tym zająć - wtrąciła Sandra. -Mogę przecież wyglądać jak obraz marzeń każdego mężczyzny - dodała tonem o wiele zbyt skromnym do wypowiedzianej treści.
-O nie Sandro, twoje wyjątkowe zdolności wykorzystamy w bardziej ważnym celu. Zajmę się tym. Tylko musisz Tys mi podać więcej szczegółów. Hmm jeszcze ważna sprawa, gdzie mogę was zastać? Jak będzie mi potrzeba pomoc, to wolałabym wiedzieć, gdzie jej szukać - rozejrzała się po zebranych.
-Mieszkam w domu przy tawernie Czarne Oko w Czerwonej Dzielnicy - odparła od razu zmiennokształtna. -A Ariel... - spojrzała niepewnie na milczącą wciąż osobę -cóż, nie lubi jak się go szuka. Raczej znajduje innych.
-Zawsze możesz oczekiwać na nasze spotkania. Zbieramy się tu regularnie w każdą piątkową noc - dodała Tyssaia.
-Mnie można spotkać, chociaż rzadko, w Starych Łukach. Chyba na czas owego “romansu” będę musiała się stamtąd przenieść. Znacie jakąś niedrogą, aczkolwiek cieszącą się dobrą renomą karczmę?
-Dobrą renomę ma Złoty Smok, ale na pewno nie jest niedrogi. Zielony Gryf nie jest zły... - Tyssaia urwała w pół słowa, a przez jej twarz przemknął zadowolony grymas. -Tylko jest bardzo blisko nekropolii i ludzie powiadają, że od czasu do czasu tam straszy, albo martwe krasnoludy przekopują się ze swych kurhanów do piwnicy z piwem.
-Ciekawe bardzo, jako nietutejsza, chyba zbytnio nie mogę się orietnować, także myślę, że będzie tam całkiem przytulnie - zaśmiała się kobieta.
-A jak wypijesz za dużo z jakiegoś gościa, zawsze można zwalić winę na upiora - dodała nosferatka.
-Ha! Niewątpliwie - pogładziła się po ustach. Blondwłosa zaś podniosła się od stołu i ogłosiła:
-Na dziś spotkanie możemy zakończyć. Każdy powinien oswoić się z powiększeniem się naszej grupy i związanymi z tym możliwościami. Poza tym nie wypada, byśmy od razu zanudzali Francescę wszystkimi detalami.
-Ależ ani chwili nie poczułam nudy, ten cały plan jest fascynujący! Aczkolwiek chętnie przeniosłabym się do jakiejś przytulnej karczmy - zaproponowała rudowłosa.
-Pod Wesołym Kościejem jest nieopodal, a o tej porze powinien być otwarty. Pracownicy magazynów często piją do późna - zaproponowała Sandra.
-Świetnie! - ucieszyła się i natychmiast wstała.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...
Asmorinne jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:54.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172