Joran Lannister wykrzykiwał kolejne rozkazy, które przebijały się przez panujący gwar i docierały do uszu, tych do których były przeznaczone. Lata praktyki i teorii, dawno nauczył się jak krzyczeć, aby po chwili nie brzmieć, jak zapijaczony bywalec Zapchlonego Tyłka. Umiał też zachować głowę, chociaż w takich momentach było ciężej niż zazwyczaj. Ogień trzaskający wśród murów, przypominał mu inną sytuację, sprzed wielu lat. Być może przez to w jego uszach rozbrzmiewały takty "Deszczów Castemere". Walczyli ... acz ta walka wydawała się beznadziejna. W momencie, gdy zadał sobie pytanie, czy mogłoby być gorzej, do biegu zerwał się jeden z koni, pędząc prosto w jego stronę.
W pierwszym odruchu chciał wskoczyć na wóz. Na szczęście powstrzymał się przed tym. Łucznik siedzący niedaleko na murku, dostałby wtedy wspaniały prezent. "Nie dzisiaj skurwysyny", przebiegło mu przez myśli, gdy gdzieś z tyłu głowy, dzwony biły na alarm.
Wskazał palcem tajemniczą postać, krzycząc do najbliższych strażników
-Zdjąć go do kurwy nędzy! Już! - nie przejmował się w tym momencie kwiecistym językiem, był zły ... a takie słowa lepiej wpływały na jego podwładnych. I tym razem okazał się to prawda, gdyż czterech strażników, usłyszało jego komendę. Dwóch łuczników, posłało za nim strzały. Pierwsza odbiła się od murku ...
W tym momencie Joran odwrócił się w stronę biegnącego konia, podnosząc z ziemi kamień ... gotowy go użyć w każdej chwili. Za sobą słyszał krzyki "trafiłem! trafiłem!", widział też trzy postacie biegnące w kierunku, gdzie jeszcze przed chwilą znajdował się jego niedoszły zabójca. A koń był coraz bliżej ... jeszcze chwila ... i nagle zwierzę jakby zmieniło zamiar. Czarne Serce odsunął się, w stronę wozu, odczuwając dużą ulgę.
A wraz z ulgą, wzrosła jego złość. Próbowali przeciąć mu siodło, chciano go otruć ... ale zabić go ze strzały, albo stratować! Tego było za wiele. Przynajmniej plotki o wargu, okazały się prawdziwe ... nie zostawi tego ... "Lannister zawsze płaci swoje długi" ... hasło, które było zapisane głęboko w jego duszy, teraz cisnęło mu się na usta.
-Stout! - krzyknął tak, że musieli go usłyszeć chyba wszyscy na podwórzu. Stary rycerz podszedł spokojnie do zwiadowcy.
-Posłuchaj, nie jesteś tutaj w tym momencie, aż tak potrzebny. Jest tu wystarczająco wielu ludzi ... a w zamku jest gdzieś warg - ostatnie słowa wypowiadał cicho, uważnie obserwując swojego rozmówcę
-Wiem, jak to brzmi, ale miałem już informacje, że coś takiego może się zdarzyć. Posłuchaj mnie, bo potrzebuję twojej pomocy, nie mogę zostawić tego tutaj - zrobił gest ręką, pokazując płonącą wieżę i popędzając kilku zarządców, ociągających się z wiadrami.
-Weź kilku ludzi i spróbuj go znaleźć. Na pewno jest niebezpieczny ... i chociaż wolałbym dostać go żywego, równie chętnie zobaczę jego trupa. W tym momencie jesteś najlepszą osobą, którą mogę wysłać ... uważaj na siebie - po tych słowach znów skupił się na próbie, koordynowania akcji ratunkowej. Przede wszystkim pożar nie mógł rozprzestrzenić się dalej ... a może jeżeli będą walczyć ... może wygrają?
__________________ We have done the impossible, and that makes us mighty |