Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-01-2013, 15:02   #50
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Rankiem... Marjolaine...
Została przyłapana w łóżku z mężczyzną. Czuła się jak mała dziewczynka, która coś przeskrobała. I wiedziała, że uniknie kary. Bo i któż ją mógł ukarać? Beatrice? Maman?
Ochmistrzyni była oburzona... a potem całkiem zszokowana, gdy szlachcic przycisnął hrabiankę, całując na jej oczach usta jej podopiecznej. A Marjolaine sama nie wiedząc czemu namiętnie oddała pocałunek, w dodatku obejmując ramionami szyję szlachcica. Z początku nie rozumiała, czemu to zrobiła... potem uznała, że musiała pokazać Beatrice, że Maur jest jej własnością. I jego usta i pocałunki też. Poza tym, to było przyjemne...wtulić się rano w jego ciało, czuć drapieżne pocałunki na swych ustach. I nawet jego dłonie na szlachetnych czterech literach hrabianki były przyjemne... I inne wrażenia, które ocierały się o jej ciało,gdy się do niego tuliła. To też było... ekscytujące, jeśli nie przyjemne.

Potem było śniadanie, przy którym Antonina wyglądała jakby ją natarto krochmalem. I co chwila gromiła wzrokiem Gilberta. Niewątpliwie doniesiono już jej o tym, że kochana córeczka została zbrukana pod jej własnym nosem. Nic więc dziwnego, że mordowała Maura wzrokiem, za każdym razem gdy na niego spojrzała. Tylko, że wybranek Marjolaine nic sobie z tego nie robił, mimochodem wspominając coś o kreacjach ślubnych, kościółku odpowiednim na zawarcie wystawnego ślubu, czy też o licznych dzieciach które będzie posyłał do babci w ramach wzmacniania więzów rodzinnych. Wywołując za każdym razem, a to przyblednięcie maman, a to jej kwaśną minę... a w skrajnych przypadkach zakrztuszenie.
Doprawdy... Jeśli hrabianka chciała dopiec swej kochanej mamusi, to nie mogła wybrać lepszego narzeczonego.


Dziewczęcy śmiech rozbrzmiewał w garderobie hrabianki d'Niort. Nie było to częste zjawisko. Zwykle jej pobyt tam oznaczał przymiarki i strojenie się, często w towarzystwie Beatrice zawsze gotowej udzielić rady lub dokonać poprawek magią szpilki i nitki. Nie było nic zabawnego w dobieraniu sukien i podziwianiu siebie w dużych lustrach.

Ale tym razem Marjolaine była wyraźnie rozbawiona, a przecież wybierała kreację na dość smutną okazję jaką był dzisiejszy pogrzeb. Winę, jak zwykle, ponosił kawaler d'Eon, satyr jeden obłudny. Nie pozwalał jej w spokoju przeglądać swych drogich fatałaszek i bezczelnie obejmował ją od tyłu, przez co znowu mogła sobie oglądać odbicie ich dwojga w taflach luster. Jego obecność z góry wykluczała możliwość przebierania się w kolejne suknie ( choć on zwyczajowo nie miałby nic przeciw takiemu pokazowi ), więc panieneczka jedynie każdą z nich przykładała kurczowo do swojego ciałka, starając się ocenić ich skalę idealności na takie wydarzenie.

Nie było to łatwe, bowiem Maur.. przeszkadzał straszliwie! Przyprawiał ją o ciągły chichot, rumieńce i beztroskie, niezbyt usilne próby ucieczki z jego ramion. Szeptał jej.. same złe rzeczy, przeznaczone tylko i wyłącznie dla jej uszka, które z lubością pieścił swym ciepłym oddechem i muskał wargami w pocałunkach.
Szeptał jaką to ona jest śliczną ptaszyną i jak kuszącą bardzo nawet w żałobnych barwach. Lubieżnymi półsłówkami sugerował co zrobiłby jej w karocy w drodze na pogrzeb, bądź już teraz, w jej własnej sypialni. I jak bardzo żadna z tych kreacji nie byłaby do tego potrzebna. Namawiał usilnie, aby pod czarną suknię założyła gorset sprezentowany przez niego. Co byłoby tylko ich wyuzdanym sekrecikiem, który w trakcie pogrzebu zajmowałby jej myśli narzeczonym. Zachwycał się też, podziwiał i.. w ogóle nie pomagał. Ale przecież nie spodziewała się niczego innego z jego strony. Czasem jedynie dodawał od siebie, że ta suknia mogłaby mieć większy dekolt, inna lepiej podkreślać jej talię lub mieć wiązanie łatwiejsze do rozwiązania przez jego palce.. nic, co wspomogłoby ją w wyborze stroju godnego oczu Króla. I samego pożegnania biednego markiza także, choć była to sprawa drugorzędna.

Ekhm.

Dopiero sugestywne odchrząknięcie sprawiło, że zesztywniała cała. Spod szerokiego ronda czarnego kapelusza, do którego starała się dobrać suknię, Marjolaine zerknęła niepewnie w bok. Stała tam jej ochmistrzyni, wysoka, dumna i wręcz posągowa z założonymi na piersi rękoma. I nie była zadowolona, o czym świadczyła jedynie lekko drgająca brew w tiku nerwowym, bo wszak nie wypadało jej powiedzieć niczego kąśliwego na temat całego poranka i obecnej sytuacji. Umiejętnie też ignorowała istnienie Maura. Nie zaszczycała go ani spojrzeniem, nie wspominając już o słowach. Zapewne na każdego innego szlachcica były to istna potwarz i powód to opuszczenia wątpliwej gościny dworku, on zaś.. bardzo dobrze się bawił.
Za to hrabianeczka skruszyła się wielce pod lodowatym wzrokiem Beatrice. Tak bardzo, że zdołała się wyswobodzić z rozkosznej pułapki swego narzeczonego i postawić kilka kroczków w stronę luster, aby przyjrzeć się w skupieniu trzymanej akurat sukni.

Była czarna, tak jak tego wymagał pogrzeb. Ale była także dziewczęca i urocza, daleka od co poniektórych ponurych strojów na takie okazje. A gdyby tylko miała radośniejsze kolory, to Marjolaine mogłaby ją nosić na co dzień bez bycia złośliwie posądzaną o bycie wiedźmą. Długa, acz w talii posiadająca delikatnie zdobiony gorset do ściśnięcia i wyeksponowania wcięcia. Wyżej marszczona na biuście w sprytnej sztuczce optycznie powiększającej drobne piersi panieneczki. Odsłaniała nieznacznie dekolt i ramiona, a całość mogłaby zostać uznaną za nadzwyczaj prostą i skromną. Nadrabiała jednak rękawami bufiastymi w ramionach, a potem ciasno przylegającymi drobną koronką przez łokcie aż ku dłoniom. Nadrabiała też kapeluszem wiązanym tasiemką w dorodną kokardę pod podbródkiem dziewczęcia. Nadrabiała też.. samą panienką, oczywiście, która była najlepszą ozdobą stroju.



Okręciła się wokół własnej osi, suknia zafalowała lekko, a jej nieznaczny tren omiótł podłogę. Kiedy zaś się zatrzymała, to zamiast na siebie w lustrze spojrzała na swą niewielką widownię w postaci Maura i ochmistrzyni. Przejechała dłonią po brzuchu wygładzając wszelkie fałdki materiału i mocniej przytulając do siebie odzienie.
-Ta chyba będzie w sam raz, ne pensez-vous pas, Beatrice? - zwróciła się wprost do kobiety, aby.. udobruchać ją nieco. Chociaż jej wdzięczenie się wołało też o aprobatę narzeczonego.
-Oui, panienko.- odparła ochmistrzyni oceniając strój swej “podopiecznej”.- Ładna w nienachalny sposób i jednocześnie odpowiednia na taką okazję. Doskonale podkreśla twą urodę.
Na moment oblicze Beatrice złagodniało i pojawił się nawet delikatny uśmiech, gdy wypowiedziała te słowa. Na moment jedynie, bowiem po chwili zerknęła złowrogo w kierunku zbliżającego się do hrabianki szlachcica.
Gilbert zaszedłszy z tyłu swą narzeczoną, objął w pasie i przytulił zaborczo szepcząc jej do ucha i zerkając na ochmistrzynię.- Jakże wiele zazdrosnych oczu pilnuje ciebie moja ptaszyno. Ale i tak im ciebie wykradnę, skarb tak... pilnie strzeżony I tak śliczny w tej sukni. Jak i bez krępujących ruchy strojów.
I uśmiechnął się szeroko, niemalże w niemym wyzwaniu, na które Beatrice odpowiedziała pogardliwym prychnięciem.


-A ostrzegałam cię córeczko. O-strze-ga-łam... ten twój narzeczony to nienasycona bestia. Jak już mu się dałaś dobrać do siebie, to nie da ci spokoju.- podróż do Paryża w karocy była jednym wielkim narzekaniem Antoniny na narzeczonego jej córeczki i oburzaniem się całą sytuacją. Mniej więcej...
Bowiem Marjolaine słuchała tych wykładów jednym uchem, potakując od czasu do czasu swej maman.
Jej uwagę poświęcało bowiem rozmyślanie nad tym do czego służy mężczyzna. Dotąd bowiem służył hrabiance dawania prezentów oraz jako obiekt do kpin. Maur zaś zmienił postrzeganie Marjolaine na ten stan rzeczy. Prezentów dawał niewiele, kpić się z niego jakoś nie za często dawało. Za to... służył hrabiance do zaspokajania potrzeb, których dotąd u siebie nie zauważała. Do zaspokajania potrzeby bycia tuloną, do potrzeby bycia całowaną, do potrzeby zabawianą komplementami nawet jeśli były one nieco skandaliczne, potrzeby bycia zaskakiwaną, wreszcie potrzeby rumienienia się pod wpływem uwag swego wybranka i... potrzeby bycia jedyną, najważniejszą kobietą w jego oczach.

Były też inne potrzeby... te bardziej wyuzdane, które odzywały się dość często przy Gilbercie i które musiała w sobie dusić, bo... niewątpliwie lubieżnik wykorzystałby tą chwilę słabości hrabianki!
O czym zresztą Marjolaine przekonała się podczas pamiętnej przejażdżki w tej samej karocy, w której obecnie siedziała z maman. Gdyby tu jej nie było, a on był... hrabianka pożyczyła wachlarz od maman, by energicznie się nim wachlując ostudzić nieco ciało i zmysły i wyobraźnię.


Pogrzeb był dostojny, pogrzeb był huczny, pogrzeb był czarny, pogrzeb był ponury...


Czarne konie wiozły na przykrytej kirem odkrytej czarnej karocy, czarną trumnę Étienne’a D’Rochers zdobioną herbem. Za trumną szła rodzina biedaka. Jego matka, ojciec i jego rodzeństwo. O ile matka szlochała głośno, o tyle reszta rodziny tak załamaną nie wyglądała.
Marjolaine nie dostrzegła z początku Żmijki... Dopiero po chwili zauważyła ją trzymającą się blisko samego króla i przyjmującą kondolencje od kolejnych osób z wyraźnie zbolałą miną. Choć niewątpliwie cierpiała z powodu straty (w końcu taki obiecujący kandydat na męża z niego był), to obecna sytuacja nieco łagodziła jej smutną duszyczkę.
Dziwne, że to właśnie Madeleine Saint-Delisieure przyjmowała kondolencje. Nie była wszak spokrewniona ze zmarłym, nie była jego żoną...Nie była narzeczoną nawet, bo Étienne wolał wszak wyzionąć ducha niż się jej oświadczyć. Że też nikt nie wypominał jej tego tupetu.

Kątem oka Marjolaine wypatrzyła zasuszone zwłoki obleczone w czerń i z twarzą zakrytą czarną koronką. Zwłoki te poruszały ustami i spoglądały bystro dookoła. I niestety... nie były zwłokami.
Tylko starą religijną fanatyczką otoczoną obecnie kilkoma księżmi i mającą baczenie na swą córeczkę, Lorette d’Chesnier. Która zerkała z ciekawością na Marjolaine, truchlejąc zaś pod wzrokiem matki.
Hrabianka miała pewność, że Lorette skorzysta z pierwszej lepszej okazji, by uciec spod kurateli matki i spotkać się z nią. Widać było, że trawiła ją ciekawość, dotycząca ploteczek jakie krążyły na temat panienki d’Niort i jej narzeczonego.
Hrabina Antonina Pelletier d’Niort i Gabrielle d’Chesnier wymieniły między sobą złowrogie i niechętne spojrzenia. Jakoś maman i hrabina d’Chesnier nie przepadały za sobą. Co innego hrabia Frederic d’Chesnier, który darzył matkę Marjolaine ciepłą sympatią.
Obie dostojne matrony wymieniły jedynie chłodne spojrzenia, pilnując by córki nie oddaliły się “przypadkiem” od swych matek.

Kondukt żałobny odprowadzający Étienne’a na jego ostatnie miejsce spoczynku był imponujący i długi. I uświetniało go wiele osób, w tym i sama postać króla.


Ludwika XV, w otoczeniu kardynałów, generałów i wpływowych arystokratów oraz metres. W tym i Madame de Pompadour w otoczeniu swych podopiecznych. Dla niewprawnego oka, idący ulicą kondukt żałobny był zbieraniną arystokracji prezentujących najnowszą modę w kolorze przeważnie czarnym. Dla niewprawnego oka, owa procesja pogrzebowa była chaosem. Ale nie dla Majrlolaine... Ona szybko oceniła sytuację i rozpoznała zmienne układy sił panujące wśród arystokracji. Kto z kim szedł, kto szedł blisko króla, kto trzymał się z dala. Kto był ostentacyjnie ignorowany, na kim spoczywały oczy nieprzestających do siebie osób.

Dzięki temu Marjolaine mogła stwierdzić iż Żmijka nie odzyskała w pełni swych wpływów z czasów narzeczeństwa.Otaczała ją bowiem mniejsza grupka “przyjaciółek”. I żadna licząca się w towarzystwie. Także arystokratki i arystokraci zbyt często spoglądali na Madeleine z drwiącym uśmieszkiem.
Panna d’Niort mogła też bez problemu zauważyć, iż cieszy się obecnie większym zainteresowaniem arystokracji. Zapewne uznawana za skandalistkę wzbudzała większą ciekawość arystokracji, niż gdy była niedostępna.
Nie wpłynęło to wzrost znaczenia panny Marjolaine wśród paryskiej socjety, ale... można to było przekuć na kilka wartościowych znajomości. Ale nie, gdy maman niczym cerber pilnowała córeczki.
Kondukt pogrzebowy wyruszywszy z paryskiej posiadłości nieboszczyka docierał właśnie do kościoła, hrabiankę czekała msza, a potem odprowadzenie nieboszczyka do rodowej krypty na paryskim cmentarzu.


Marjolaine nigdy nie charakteryzowała się przesadną gorliwością jeśli chodzi o kwestie religijne. Podczas mszy wolała przesiadywać w nawach bocznym, by wraz z zaufaną przyjaciółką wymieniać uwagi co do innych uczestników nabożeństwa. Niestety zarówno Lorette, jak panna d’Niort utknęły przy swoich matkach i dla odmiany musiały być ciche i skupione na mszy. I walczyć z sennością, podczas wyjątkowo długiego i nudnego kazania w którym to ksiądz opowiadał o zmarłym Étienne w samych superlatywach. Czy wiedział ów kaznodzieja o tym, że nieboszczyk sprowadzał do swej posiadłości niewolnice arabskiego pochodzenia. Czyż wiedział co nieboszczyk Étienne robił z nimi po nocach? Zapewne nie wiedział, a i Marjolaine musiała przyznać, że też nie wiedziała. Ale niepokojące w tej sytuacji były słowa Maura.

“Tylko problemy sercowe. A dokładniej... brak owego serduszka. Ktoś rozciął im klatki piersiowe i wyjął bijące jeszcze wprost ze stygnącego ciała.”

Co właściwie markiz D’Rochers robił z niewolnicami, za plecami swoje narzeczonej? Samo myślenie o tym było przerażające.

A po mszy była ostatnia część uroczystości, podczas której należało iść na swych nogach. W końcu!
Bo wiem o ile pokazanie się na pogrzebie było czymś ważnym, o tyle uczestnictwo w nim było ponurym i nużącym obowiązkiem. Idąc w kondukcie żałobnym Marjolaine rozglądała się dookoła po uczestnikach, szukając znajomego oblicza Gilberta... tyle że Gilberta de Avenier. Musiał wszak tym pogrzebie uczestniczyć, chyba że schował się przed ptaszyną by nie musieć okazać wdzięczności. Nie sądziła jednak, że markiz jest takim starym skąpcem. Lubieżnikiem był na pewno, tyle że honorowym i dość hojnym. Więc... musiał być inny powód. Bo de Avenier na pogrzeb na pewno był zaproszony.
-Szukasz kogoś konkretnego, czyżby chevalier d’Eon gdzieś ci się zapodział ?- ten aksamitny kobiecy głos sprawił, że na karku Marjolaine wszystkie włoski się uniosły. Hrabianka rozpoznała bowiem ten głos i jego właścicielkę.


Wicehrabianka Béatrice Lecroix szła tuż za oboma dziedziczkami majątku Niort.Jej strój był czarny i wydawałby się dość skromny, gdyby nie odważny dekolt, dla przyzwoitości przykryty koronką.
Lecroix uśmiechała się delikatnie, a jej lekko rozmarzone spojrzenie, przypominało Marjolaine chwile gdy ta kobieta próbowała ją.. uwieść. Choć czyniła to w wyjątkowo zawoalowany sposób.
-A pani, kim jest mademoiselle, że tak poufale zwraca się do mojej córki?- spytała z pewną protekcjonalnością w głosie hrabina d’Niort.
-Widzę, że słodka Marjolaine odziedziczyła urodę po matce.-odpowiedziała niezrażonym tonem głosu Béatrice.- jestem wicehrabianką Béatrice Lecroix. A pani zapewne jest tą słynną hrabiną Antoniną Pelletier d’Niort, o której talentach, urodzie i wyjątkowej charyzmie tyle słyszałam, non? "Klejnot Niort i okolicy", tak ponoć nazywają panią, mademoiselle.
-Oui, to ja..- protekcjonalność Antoniny gdzieś wyparowała. Maman bowiem nie była przygotowana na atak pochlebstwami. Nawet tak niedorzecznymi, jak ów “klejnot Niort”.
-Pozwolisz moja droga Antonino, mogę się tak do ciebie zwracać ?- uśmiechnęła się Béatrice, biorąc w swe dłonie rączkę hrabianki.-Pozwolisz że na momencik się oddalimy. Ot, dawno się nie widziałyśmy, a jest wszak tyle ciekawych plotek do wymienienia. Pozwolisz?
-Cóż, ja...-
Maman była najwyraźniej wytrącona z równowagi pochlebstwami, których w Paryżu usłyszeć się nie spodziewała.

Ale nie do końca, Marjolaine wiedziała że swymi słowami może odwieźć Antoninę od bezczynnego przyglądania się jak jej kochana córeczka jest porywana przez... tą łowczynię dziewic.
Tylko czy powinna? Czy ukrywanie się pod suknią maman, było dobrym wyborem? Czy też lepiej zaryzykować kolejne spotkanie z Béatrice, by dowiedzieć się co nieco co się dzieje na dworze.
Wszak wicehrabianka Lecroix, była niewątpliwie dobrze poinformowana w sprawie natury Maura... i wydarzeń na dworze królewskim, oczywiście.


Powrót do domu, rzadko bywał tak ekscytujący. Powrót z Paryża rzadko wzbudzał tyle emocji w Marjolaine. Tym razem jednak było inaczej, ponieważ Gilbert miał dla niej niespodziankę.
Niespodziankę!
Hrabianka wszak lubiła prezenty, nawet te niespodziewane. A choć gdzieś na dnie serduszka odzywał się głosik przypominając o lisiej naturze narzeczonego i o jego licznych oszustwach, to jednak wizja kolii, sukni, wierzchowca dobrze ułożonego... tłumiła ten głosik.
Nic więc dziwnego, że Marjolaine popędzała woźnicę i eskortę swego powozu, ku wielkiemu zgorszeniu Antoniny.
I jej pomrukach na temat "diabła rozpusty", który opętał jej kochaną córeczkę.

Z dziedzińca ruszyła do ogrodu, bowiem Hugon siedzący na schodach posiadłości i czekający na jej powrót stwierdził, że właśnie ta Maur się zaszył.
W ogrodzie... właśnie.
Mimo błagalnego spojrzenia błękitnych ocząt hrabianki, nie wyjawił nic więcej. A i ona sama nie traciła czasu i czym prędzej pognała do ogrodu, gdzie zobaczyła Gilberta.
I jego ironiczny uśmieszek.
I kilka drewnianych bali ustawionych pionowo jako postumenty dla jabłek i melonów.
I stół, a na nim...


Pistolety pojedynkowe. Trzy pary pistoletów pojedynkowych, proch, amunicję... Nie była to niespodzianka o jakiej Marjolaine marzyła, to pewne.
-Myślę, że dobrze będzie nauczyć cię strzelać z pistoletów, moja droga ptaszyno. Będę czuł się spokojniejszy wiedząc, że potrafisz użyć broni.- rzekł z uśmiechem Gilbert.
Niespodzianka. A powinna się spodziewać, że jej narzeczony wpadnie na jakiś niedorzeczny pomysł.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 26-01-2013 o 14:02. Powód: poprawki
abishai jest offline