Tyberion przyglądał się nowo przybyłeś postaci. Sylwetka, ubiór oraz ton zmodyfikowanego głosu, nawykłego do wydawania rozkazów, wykonywanych bez chwili zwłoki wystarczyło aby rozpoznać w nim pana tego miejsca. Astartes nabrał oddechu, po czym odpowiedział:
- Arcymagosie, sam Imperator jeden wie, że nie miałem innego wyjścia. Ci oto ludzie - wskazał w stronę dopiero co poznanych towarzyszy - Są wysłannikami Inkwizycji. Natomiast żołnierze, którzy plugawią swą obecnością to miejsce, to zdrajcy oraz prawdopodobni heretycy. Jako pokorny sługa naszego Pana zasiadającego na Złotym Tronie, musiałem otoczyć ich swą opieką. - Odetchnął raz jeszcze. Od tego Kapłana Maszyn zależy ich dalszy los. - Dlatego błagam o wybaczenie - Nie ukląkł. Nie był jego poddanym. Lecz uderzeniem w pierś opancerzoną rękawicą oraz opuszczenie pokornie głowy powinno wystarczyć za wyraz szacunku.
- Powiedziełeś wiele rzeczy, i tak zawiodłeś odpowiedzieć na moje pytanie. Ja jestem władcą tych progów, Astarte, więc nie nadużywaj mego czasu i cierpliwości. - ostro i bezpośrednio odparł kapłan. Kaptur i aparat tlenowy uniemożliwiały ujrzenie jego twarzy poza chorobliwie zażółconą skórą i dziwnymi oczyma, ale dość jasnym było, że każde zaskoczenie czy nieoczekiwane wydarzenie powodowało u niego nigdy szok, zawsze irytację lub gniew.
- Kim jesteś i dlaczego sprowadzasz przemoc w me progi?
- Brat Tyberion, Egzemplariusz Trzeciej Kompanii.
- Zatem, bracie Tyberionie. W oczywisty sposób jesteś wrogiem pierwszego pułku Koryntu. Postanowiłeś chronić te tutaj sługi Inkwizycji. Skąd o nich wiedziałeś w takim razie? - zapytał arcymagos, kipiąc niechęcią i nieufnością.
- W drodze tutaj, napotkałem brata z Kruczej Gwardii, który został zaatakowany przez żołnierzy pierwszego pułku. - odpowiedział - Również od niego, po pozbyciu się zagrożenia, dowiedziałem się o...
- W rzeczy samej, to było dziesięć metrów stąd, na zewnątrz kaplicy. Skąd się o nich dowiedziałeś? Dlaczego tu przybyłeś?
- Trzecia Kompania została zaatakowana. Wszyscy nie żyją. Jestem ostatnim żywym bratem - odpowiedział. Smutek po utraconych braciach rozgorzał na nowo. Smutek oraz gniew. A Arcymagos to ostatni z kim chciał rozmawiać o poległych - Uciekłem. Trafiłem tutaj. - dokończył.
- Słyszałem o ataku. Wasz krążownik został strącony w Ocean Zewnętrzny. Dzielę ból, za twoich braci. - łagodniej, ciszej odparł dostojnik z bractwa marsjańskiego - Z drugiej strony, jednak tutaj jesteś. To więcej, niż nieprawdopodobne.
- Nie. Zostaliśmy wymordowani tutaj, w pałacu - odparł - W czasie modlitwy.
Po raz pierwszy kapłan wyglądał na zbitego z tropu.
- Co masz na myśli? O jakiej modlitwie mówisz?
- Zostaliśmy zakwaterowani w katedrze pałacowej. - zaczął - Zaatakowali w czasie kontemplacji i modlitw... - przerwał. Nie musiał dodawać nic więcej.
- Rozumiem... lecz skąd się wzięliście na planecie?
- Zaraz po pojawieniu się Łzawiciela na orbicie planety, przybyliśmy zgodnie z rozkazem - znów odpowiedział.
- Czyim? - jakby zniecierpliwił się arcymagos, choć należało się spodziewać lakoniczności w rozmowie z Astarte.
Tyberion uniósłby brew, gdyby był zwykłym człowiekiem. Zamiast tego, odparł:
- Jestem prostym Sługą Imperatora. Nie zadaje pytań -
- W rzeczy samej. - zasępił się techkapłan - Możecie tu zostać... ale jeżeli znowu po was przyjdą, w sile, oczekuję, że się im poddacie. Jeżeli potrzebujecie śmierci w chwale, znajdźcie mniej dotkliwe do spustoszenia miejsce.
Egzemplariusz skinął głową po czym cofnął się, jakoby robiąc miejsce dla arcymagosa. Następnie zastygł. |