Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-01-2013, 23:06   #36
Irrlicht
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
Co prawda nie wiedziała, jak długo bandyta będzie nieprzytomny – czy kimkolwiek był mężczyzna leżący u stóp bandy poszukiwaczy przygód. Wyciągnąwszy uprzednio o sznur, związała nieprzytomnemu ręce i nogi, a wyjętą z plecaka chustą zakneblowała usta.
- Myślałam, że Lathander jest bogiem poranków, a nie zmierzchów – rzekła Drakonia, przyglądając się, jak kapłanka odmawia modlitwę za tamtego drugiego, nieżyjącego już. - No cóż. Masz szczęście, Dorien. Zmierzchy to moja specjalność.
Diablica spojrzała wymownie w stronę zachodu, na słońce, które zachodziło za chmurami. Z wolna zapadał wieczór. Wreszcie, zwróciła oczy na kapłankę, która zadała pytanie.
- Nie wiemy, kim byli ci ludzie, którzy prawie zabili krasnoluda – odrzekła wreszcie. - Domyślam się, co prawda, że mogli mieć jakiś związek z zaginięciem dziewczyny, jednak nie wiemy niczego pewnego. Ten tutaj – ruszyła butem nieprzytomnego – może się przydać, kiedy sprawa się skomplikuje.
Drakonia w głębi duszy popukała się w czoło. Jak gdyby już się nie skomplikowała. Za córką młynarza bez mała ugania się sześciu zbrojnych, tfu, pięciu, w tym jeden nieprzytomny i związany. Zaiste, musiała być to dziewczyna o wielkiej urodzie lub też cała sprawa śmierdziała czymś o wiele grubszym. W oczywisty sposób mieli do czynienia z tym drugim.
Drakonia jednak nie dbała o to, dopóki opłacało się. Kiedy rozmawiała z Dorien, przeszukiwała mężczyzn szybkimi ruchami złodzieja, odrzynała sakwy, macała po kieszeniach, łowiła kosztowności, wszystko, co się dało wziąć. Należne.
Kiedy skończyła, wyciągnęła nieprzytomnego i wyrzuciła między drzewa poza traktem, dobrze zapamiętując miejsce, w którym go pozostawiła. Kodeks szlachetnego bohatera nakazywałby wrzucenie draba na wóz lub na konia po to, by zawieźć go do Ostoi prosto w ręce rajców miejskich i postawienić go pod sąd. Zarzut: pałowanie brodatych pokurczy, którzy nagle pojawiają się znikąd na leśnej ścieżce i pyskują. W oczywisty sposób zwolniono by człowieka bez zbędnych ceregieli.
Być może po prostu wróci tutaj, żeby zadać szybką śmierć. Albo pomęczy go trochę przed śmiercią. Powie mu, że był złym, złym sukinsynem, a ona oferuje mu wybawienie. Coś się wymyśli – Drakonia potrafiła być w tym względzie kreatywna.
Wyrwawszy się z zamyślań, opowiedziała swoim towarzyszom ze szczegółami, jak wygląda wnętrze dworu i co znajduje w piwniczce.
- Musimy działać szybko – rzekła do reszty. - Jeśli, oczywiście, chcemy uratować krasnoluda. Mamy mikstury czarodzieja, ostatecznie. Nie widzę zresztą żadnej innej okazji, jak atak z zaskoczenia... Nie są pewnie zbyt silni, ale, uważacie, panowie, walka też nie jest moją specjalnością.
Zwróciła się do czarodzieja:
- Brand, byłabym wdzięczna, gdybyś pomógł nam swoimi zaklęciami. Ja też dorzucę coś od siebie, jeśli będzie trzeba.
Spojrzała jeszcze raz na wszystkich.
- Czy macie jeszcze jakieś inne pomysły? Ach, wybaczcie... - rzekła diablica, zauważywszy, że kapłanka chciała się z nią rozmówić na stronie. - Zaraz wracam.

*


-Doceniam twój kunszt w walce, jednak zaatakowanie ich bez nas było raczej lekkomyślne – rzekła Dorien.
- Może i masz rację – odparła Drakonia. - Jednak potrafię zadbać o siebie. Widziałaś zresztą, że trucizna wykonała za mnie połowę roboty... A zostało mi jeszcze trochę. Poza tym... Miałam jeszcze cztery mikstury od maga. Założyłam, że nie mogliście odejść daleko, skoro krasnolud został na trakcie...
Diablica potarła brodę.
- Ha! Niech ci będzie. Nie martw się jednak o mnie. Mam inną sprawę do omówienia z tobą. Otóż, uważasz, Dorien, chciałam zapytać się ciebie o coś. Nie do końca rozumiem postępowania twojego pryncypała... Jak mu znowu było? Ach, przecież nazywa się Lorthis. Co prawda rozumiem, że na końcu świata, jakim jest Ostoja, żaden możny nie postawi nawet pijanego w sztok pikiniera. Jednak kapłan widać dość ufa nam, to jest potencjalnym rzezimieszkom, drabom i wagabundom, by posyłać nam pomocnika w postaci kapłanki. Rozumiesz, o co mi chodzi? Zazwyczaj rzeczy takie są załatwiane po bożemu, to jest, przynieście mi głowy ogrów, to może wam dam złoto, a potem precz mi z oczu, łachudry. Pomijam fakt, że zazwyczaj widywałam kapłanów Lathandera jako pobożnisiów na dworach, co chętnie poranki sobie podziwiają, zamiast przywdziewać rynsztunek. Mogłabyś mi więc wyjaśnić, o co chodzi z tobą, przewodnikiem z szeregów kościoła, ponoć uszczuplonych? Hmm? Choć z drugiej strony może się mylę, jednak, widzisz, taki zawód mam, by podejrzewać najgorsze. Więc, Dorien? - Drakonia wyciągnęła rękę i musnęła ramię dziewczyny.
 
Irrlicht jest offline