W czasie narady Stryj nie mówił nic. Słuchał i patrzył obojętnym wzrokiem to w ścianę, to w swego dowódcę. Miał złe przeczucia. Bardzo złe. Nic im się nie udawało od początku tej całej sprawy z notesem. Teraz czekała ich wyprawa do jaskini lwa. Nabierająca mocy burza za oknem, nastrajała go jeszcze bardziej pesymistycznie. Czekał, aż dowódca przedstawi im plan i wyznaczy role, jakie mają w nim odegrać. Konstanty mimo wrodzonej ambicji i chęci pomocy i wykazania się, nie zamierzał udzielać się przy planowaniu akcji. Już zbyt wiele razy jego pomysły i działania kończyły się klęską. W głębi serca obawiał się jednak, że to czy coś powie w czasie narady, czy udzieli jakieś rady, czy też nic, kompletnie nic nie zmieni. Czuł wiszącą w powietrzu tragedię i bał się. Potwornie się bał. Starał się jednak zachowywać spokój, by nikt nie spostrzegł jakie myśli go dręczą.
Beniaminek przedstawił plan i poprosił o zgłaszanie się do poszczególnych zadań.
Konstanty, ani nie nadał się na kierowcę, gdyż nie umiał prowadzić, ani nie był mistrzem kamuflażu. Nadal siedział, więc cicho i czekał. Czekał, aż inni wybiorą sobie zadania, albo dowódca powie mu co ma robić.
Czuł kulę strachu rosnącą mu w gardle. Strach wręcz go paraliżował. Zdawał sobie sprawę, że akcja jest kompletnie nie przygotowana i ze zwykłego wojskowego punktu widzenia nie ma szans powodzenia. Musi się ona skończyć strzelaniną i być może śmiercią kogoś z nich, albo i nawet wszystkich.
Brak możliwości wyboru i fatalizm całej sytuacji sprawiał, że Stryj był jeszcze bardziej przybity i rozżalony. Liczyli na łut szczęścia, ale Stryj nie miał złudzeń. Tragedia wisiała w powietrzu, a śmierć tylko czekała by zabrać ich z tego świata.
Obracając w kieszeni mały różaniec, który kiedyś podarowała mu matka, prosił Boga o siłę do walki, a w razie ostateczności o szybką śmierć.