Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-01-2013, 14:39   #127
Eleanor
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Odeszła od samochodu tylko na tyle by znaleźć się poza oddziaływaniem zagłuszacza. Gdy aktywowała holofon od razu na wyświetlaczu pojawiła się wiadomość od Jack. Spróbowała zadzwonić, ale lekarka nie odpowiadała, co było całkiem zrozumiałe biorąc pod uwagę treść tej wiadomości. Zostawiła swoją i wybrała numer Felipy. Jej holo milczało. Ostatnią szansą na kontakt z pozostałymi był Walters. Na szczęście odebrał po pierwszym sygnale.
- Musimy się spotkać. Mamy kilka ważnych informacji. - Powiedziała słysząc w urządzeniu głos Eda.
- Jesteśmy w szpitalu Jack, jak możesz wpaść spotkamy się tam zaraz. Jak nie, to spotkajmy się w motelu za dwie godziny.
- Będziemy tam za dziesięć, piętnaście minut. Coś poważnego? Dostałam info od Jack, że ją namierzają i że opuściła szpital. Mogą się tam jednak zjawić ci co siedzą nam na ogonie. Mam dane lekarza, który ją operował może jest na miejscu i coś od niego wyciągniecie?
- Dziewczyna podała Waltersowi namiary na doktora Goldsteina.
- Jak macie ogon to go zgubcie. Sprawdzę lekarza. Może ma dyżur. - odpowiedział z lekkim wysiłkiem. - Nic poważnego. Mogło być gorzej.
- Miałam na myśli tych co namierzają Jack.
- Ann zdała sobie sprawę, że Ed źle zrozumiał jej słowa i wolała jak najszybciej to wyjaśnić - Mogą śledzić szpital jeśli jej sygnał się tam aktywował.
- Rozumiem. Jedziemy więc lepiej do motelu. Jest Jack? Będzie miała ręce pełne roboty.
- Jack jest po operacji na wpół sparaliżowana. Staram się z nią porozumieć, ale na razie nie odpowiada. Lepiej lekami i leczeniem zajmijcie się w szpitalu.
- Dobra spotkajmy się potem w motelu skoro Jack jest niezdatna do pomocy.

Ostatni motel którego adres znali wszyscy był tym, który wynajęła Ann. Dziewczyna wolała się jednak upewnić, że rzeczywiście o nim mówił Walters.
- Rozumiem że potrzebujecie fachowej pomocy i to zajmie trochę czasu, ale tamten motel to nie jest dobry pomysł. Lepiej nie pojawić się dwa razy w tym samym miejscu. Poza tym lepiej umówmy się bliżej szpitala. W razie kłopotów będziemy mogli się wspomóc. - Na chwilę dziewczyna umilkła próbując odtworzyć sobie w myśli tamten fragment miasta. - Proponuję Days Inn Bronx Yankee Stadium przy 997 Brook Avenue. Straszna melina, ale takie ostatnio dobrze nam służą. Poza tym dwie godziny to bardzo dużo czasu czasu. Informacje mogą się przedawnić.
- OK, postaramy się być tak szybko jak to będzie możliwe.


***


Ann wróciła do samochodu po około pięciu minutach nieobecności.
- Jack zostawiła wiadomość, że musiała opuścić szpital, bo ją namierzają. Jest po operacji na wpół sparaliżowana. Nie dodzwoniłam się do Felipy, ale udało się do Eda. Są razem w szpitalu Jack. Ed mówił, że to nic poważnego, ale dziwnym tonem. Zaproponowałam byśmy się tam spotkali, ale ostrzegłam, że trzeba przy tym uważać, by nie wpaść w ewentualną pułapkę i Walters powiedział, że spotkamy się w motelu. - Podała hakerowi adres - Dziewczynę zabierzemy ze sobą. Może przy okazji Felipa z nią pogada. Trzeba ją też w coś ubrać i nakarmić. Zatrzymaj się pod jakimś całodobowym albo stacja benzynową. Edowi i Felipie dotarcie do nas zajmie pewnie więcej niż godzinę. Będzie więc chwila by napić się w spokoju tego chmielowego trunku, na który miałeś ochotę. - Posłała mu nieco zmęczony uśmiech.
- Piwo brzmi dobrze, przyda się na uspokojenie. - Haker przystał bez oporów na propozycję dziewczyny.
Kye włączył silnik i spokojnie ruszył przed siebie.

Znalezienie otwartego sklepu mimo niedzieli i pierwszej w nocy, nie było większym problemem w Mieście, które nigdy nie zasypia. Problemem mógł być natomiast lepszy niż zwykle system monitoringu. Wolała nie rzucać się w oczy. Upięła włosy i schowała je pod czapkę bejsbolową. Na wszelki wypadek zdjęła też zwracającą uwagę wojskowa kurtkę i założyła soczewki.
Zakup prostego, jedzenia i podstawowych środków higienicznych nie stanowił problemu. Gorzej było ze znalezieniem ubrania. Sklepy nocne nie zarabiały na tego rodzaju towarach. Ostatecznie jednak zdołała znaleźć prostą, bawełnianą bieliznę podkoszulkę z wizerunkiem Kaczora Donalda oraz szerokie dresowe spodnie. Ubrania zdecydowanie nie można było nazwać strojem z pokazów top modelek, ale przynajmniej było czyste i wygodne. Nie zapomniała też o piwie, które obiecała kupić.

Zanim wróciła do samochodu zadzwoniła do Jack i przekazała jej informacje, które uzyskali o ewentualnym miejscu pobytu jej faceta. Jak kobieta wykorzysta te wiadomości i rady, których mimo wcześniejszych kiepskich doświadczeń, udzieliła jej Ferrik zależało już tylko od Evans.

Podjechali pod kolejny motel. Ann doszła do wniosku, że w ciągu ostatnich kilku dni spędzała czas w większej liczbie podrzędnych moteli niż w całym swoim dotychczasowym życiu.
Choć znajdował się na pograniczu Bronxu i Harlemu nadal był to Bronx. Obskurny i niebezpieczny, a przede wszystkim mało gościnny dla obcych. Ann miała nadzieję, że nie zabawią w nim długo. Zabrała jednak do pokoju wszystko co mieli w samochodzie. Wolała nie ryzykować gdyby komuś z tubylców za bardzo się spodobał. Wprawdzie motel miał garaż dla klientów, ale tutaj nikomu nie należało ufać. Przed wejściem do środka Ann zajęła się bransoletą, a jej resztki wrzuciła do najbliższego kubła na śmieci.

Ponieważ Remo musiał prowadzić półprzytomną dziewczynę zapłaciła za pokoje kartą gotówkową. Jak zwykle wynajęła dwa połączone drzwiami. Jeden z nich miał do tego własną łazienkę z prysznicem. Tutaj prawdziwy luksus!
Siedząca za ladą czarnoskóra kobieta o kształtach godnych Wenus z Wilendorfu obrzuciła ich obojętnym spojrzeniem na chwilę tylko odrywając wzrok od ekranu na którym wyświetlał się dwutysięczny odcinek jakiegoś tasiemcowatego serialu klasy E.

Po dotarciu do pokoju Ferrick zajęła się przede wszystkim nadal pogrążoną w dziwnie katatonicznym stanie dziewczyną. Nie reagowała nawet na najprostsze pytania jak ma na imię czy gdzie mieszka, ale przynajmniej umyła się dokładnie gdy Ann pomogła jej się rozebrać, podała jej mydło i wepchnęła pod prysznic. Po kąpieli poczuła się chyba nieco lepiej, bo już bez pomocy saperki włożyła na siebie, które ta jej podała i zjadła lekki posiłek.
Remo podał Ann tabletkę i wskazując na dziewczynę powiedział.
- Lepiej ty jej to daj, nie wiem jak teraz reaguje na facetów. Pozwoli jej to przespać się do rana. A nam porozmawiać bez jej obecności.
Dziewczyna połknęła i popiła nasenny środek, a potem bez protestów pozwoliła się zaprowadzić do łóżka. Wyglądała jakby było jej wszystko jedno co dzieje się wokół.
- Mam nadzieję, że to się zmieni po kilku godzinach spokojnego snu. - Ann popatrzyła na hakera - Jeśli nie trzeba będzie ją oddać w ręce kogoś, kto potrafi leczyć podobne urazy.

Remo skinął głową w odpowiedzi na słowa Ferrick. Usiadł ostrożnie na krześle, dawno temu mającym za sobą te lepsze chwile. Przez moment wyglądał na bardzo zmęczonego.
- Nigdy bym nie przypuszczał, że skończy się to ratowaniem jakiś dziewczyn. Zastanawiałem się nad tym, co zabraliśmy z domu Suareza. Chcesz to sprzedać? - spytał bezpośrednio. - Może oprócz sztucznego mózgu. Nie chcę tego widzieć w sieci. Aczkolwiek nawet to można wykorzystać.
Ann stanęła przy oknie i zapatrzyła na ponurą, brudną ulicę i odrapany mur. Tylko tyle było widać z tego miejsca.
- Szkoda, że nawet nie wiemy czy to prototypy czy część seryjnej produkcji ani ile czasu zajmie im zrobienie kolejnych. Pewnie sprzedaż byłaby najbardziej oczywistym rozwiązaniem. Zasadniczo nic nie powinno mnie przed tym powstrzymywać, a jednak mam wątpliwości.
- Ja chcę się tego pozbyć, tak czy inaczej. Przyciąga za dużo uwagi. A być może mam kupca, o ile się pospieszymy z decyzją.


Przez chwilę dziewczyna milczała:
- To miałaby być sprzedaż przed końcem wyborów? - Nie odwróciła się zadając to pytanie.
Remo uśmiechnął się sam do siebie, powtarzając pytanie, które zadał dziewczynie nie tak dawno temu.
- Wierzysz w zmiany? - westchnął, otwierając piwo i wyciągając je w kierunku Ann. - Masz, napij się. Porozmawiamy o tym, gdy pozostali dotrą. Boję się, że jeśli nie uda nam się jakoś rozbić tej grupy, która stoi za porwaniami i kradzieżami, to nigdy nie dadzą nam spokoju. A i wyśledzić łatwo się nie dadzą po raz drugi.
Odwróciła się powoli i wyciągnęła rękę. Nie wzięła jednak piwa tylko przejechała delikatnie końcami palców po wyciągniętej dłoni mężczyzny:
- Opowiedz mi o zmianach. - Powiedziała patrząc mu w oczy.
Popatrzył na nią uważnie, ostatecznie cofając rękę i samemu pociągając łyk.
- Sam o nich wiem niewiele. Nie miałem czasu - zawahał się, dobierając słowa - przedyskutować ich osobiście. Wydają się za to dawać mi pewną szansę.
Wzruszył ramionami, patrząc przed siebie.
Dziewczyna wzięła drugie krzesło ustawiła je oparciem przed Remo i usiadła na nim okrakiem. Jej kolana zbliżyły się do nóg mężczyzny na milimetry. Nie dotknęła go jednak ponownie. Oparła głowę na skrzyżowanych na oparciu ramionach i znowu popatrzyła uważnie na hakera:
- Powiedz mi więc to co wiesz. Chcę zrozumieć co one oznaczają dla mnie.
Wobec takiej postawy Ann odpowiedział jej podobnym spojrzeniem.
- To zależy jak bardzo wierzysz w Corp Tech i możliwości, jakie oferują. Dali ci wiedzę i pracę. Można powiedzieć, że mi też. Problem w tym, że nie uznają odmowy. Miło byłoby chociaż na starość być wolny, jeśli nawet iluzorycznie.
Oderwał od niej wzrok, oparł się wygodnie i pociągnął kolejny łyk, patrząc w okno.
- Widzisz Ann. Strasznie dużo w dzisiejszych czasach zależy od zaufania. Kilka dni to mało.
Skinęła głową:
- Wiesz oczywiście, że moi rodzice pracują dla Corp-Techu. Nie zrobię nic co mogłoby im zaszkodzić. To był ich wybór, ale nie wiem do jakiego stopnia mieli na niego wpływ. Uczyłam się w szkołach korporacji, ale moje wykształcenie zastało pokryte z funduszu powierniczego. Nie figuruję tam też na liście stałych płac. To również był mój wybór. Ja wiem jak smakuje wolność, jeśli nawet iluzoryczna... - na chwilę zawiesiła głos - i nie chciałabym jej stracić. - Zakończyła nie spuszczając z niego wzroku.

Remo zaśmiał się cicho, kręcąc głową i spoglądając na dziewczynę. Przez chwilę wydawał się bardziej rozluźniony i mniej zmęczony.
- To musiało nieźle zabrzmieć w twoich uszach. Wierz mi, nie było zamierzone - uśmiechnął się lekko do Ferrick. - To co będzie zagrożone, to wizerunek, głównie. Dwie rzeczy, które mamy, są nielegalne. Jestem prawie pewien tego, kto wspiera człowieka, o którego pytałaś. I jestem także prawie pewien, że chcieliby wykorzystać nielegalność tego do zwiększenia jego szans. I to cała historia. A wszystko to wiem dzięki Jack.
Ann nie wyglądała na rozbawioną. Wręcz przeciwnie. Na jej twarzy widać było lekki niepokój:
- Najważniejsze pytanie podstawowe brzmi: Jak zmieniłaby się sytuacja gdyby im się udało? Zasadniczo nie narzekam na moje życie. Czy zmiany by mi się spodobały? Prawda wygląda tak, że gdyby miało być inaczej wolałabym zniszczyć te rzeczy, niż pozwolić by zmieniły istniejący układ.
- Tak też sobie pomyślałem
- twarz Remo nie wyrażała już nic konkretnego. - Być może właśnie na zniszczeniu się skończy, jeśli chodzi o przedmioty korporacji. Masz, napij się wreszcie, jesteś cholernie spięta, dziewczyno.
Podał jej zamkniętą jeszcze puszkę. Wzięła ją automatycznie do ręki i zaczęła zataczać niewielkie kółka. Milczała przez chwilę wpatrując się w srebrzystą powierzchnię:
- Myślisz, że zaufanie to kwestia czasu? - Przerwała milczenie.
- Niekoniecznie. Niektórzy zdobywają je od razu. Zależy od osoby i sytuacji. W moim przypadku faktycznie może być to kwestia czasu.
Ponownie patrzył w okno pustym spojrzeniem, popijając ze swojej puszki. Spoglądający w innym kierunku mężczyzna nie mógł zobaczyć najpierw wyrazu rozczarowania, a potem smutku na jej twarzy. Wstała i odłożyła nieotwartą nadal puszkę na wytarty blat stołu.
- Chyba nie mam na nie ochoty. - Podeszła z powrotem do okna, zaplotła ręce na piersi i oparła czoło o chłodną szybę. - Mam nadzieję, że Ed i Felipa zjawią się niedługo.
- Jakbyś to ty mi wisiała przysługę, to wziął bym cię po tej całej robocie do dobrego baru i nie mogłabyś odmówić
- ton Remo był zadziwiająco poważny. - Za dużo niedopowiedzeń i problemów... lepiej zajmę się robotą i zamknę jadaczkę.
Uruchomił komputer i poświata holograficznego ekranu wypełniła pokój. Dziewczyna nie skomentowała jego słów. Za wiele było w nich prawdy, a ona sama, musiała sobie poradzić z gorzkim smakiem zawodu. Zaufanie... Teraz było go w niej znacznie mniej niż jeszcze godzinę temu. Nagle poczuła się bardzo, bardzo samotna.
 

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 26-01-2013 o 14:48.
Eleanor jest offline