Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-01-2013, 16:15   #108
Darth
 
Darth's Avatar
 
Reputacja: 1 Darth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłość
Gregor bardzo szybko rozważył swoje możliwości. Był w zasadzie w pełni sił. Czterej orkowie, trzy gobliny, jeden hobgoblin. Jeden ork ciężkozbrojny, jeden łucznik. Wątpił by dziś czekała go jeszcze jakaś wymagająca walka, mógł więc pójść na całość. Uśmiechnął się pod nosem. To mógł być dobry sprawdzian jego umiejętności.

- Przyznaję, tego się nie spodziewałem, ale nie odmówię dobrego wyzwania. Jakieś zasady i ograniczenia, czy też całkowita dowolność co do sposobu eliminacji?

-Nie. Masz przeżyć, a najlepiej żeby twoi przeciwnicy nie mogli poszczycić się tym samym.- Birk wzruszył ramionami, uśmiechając się przyjaźnie.- To jak kolego, rozumiem że w to wchodzisz?

Kiedy Gregor zszedł na dół, mistrz katedry wyjął już różdżkę i przywołał iluzję zaśnieżonego lasu w centralnej części sali.

-Którą z grup wybierasz jako pierwszą? A może wszystkie na raz, co? To byłaby dopiero zabawa!- jednocześnie spojrzał krzywo na swoich absolwentów.- Przynajmniej dla co po niektórych...

Uczniowie już bardziej zgnębieni być nie mogli, więc tylko trochę bardziej zbili się w grupę, unikając spojrzeń nauczyciela.

Gregor zaśmiał się cicho. Wyglądało na to że obecny Mistrz Magów Wojennych nie odbiegał znacząco pod względem charakteru od poprzedniego. A Eversor zawsze lubił wyzwania, i stawiał przed sobą poprzeczkę niezwykle wysoko. Uśmiechnął się szeroko, sprawdzając mimochodem kuszę i buzdygan.

- Wszystkie naraz, mistrzu! Jeśli nie ma niebezpieczeństwa śmierci, to niech chociaż przeciwnicy stanowią wyzwanie!

-I to się nazywa duch bojowy!- Carney wycelował w Eversora palcem i uśmiechnął się lekko.- Ale w takiej sytuacji potrzebne będzie większe i nieco bardziej zróżnicowane pole do manewru... Ej, wy tam! Cofnąć się!

Ostatnie słowa skierował do studentów którzy biegiem oddalili się w kierunku ściany. Kilku pobiegło nawet na taras, na którym wcześniej stał Eversor.

Gregor zaś zamrugał kilka razy kiedy obraz dookoła rozmył się, ukazując pokryty śniegiem, sosnowy las. Birk też zniknął, ale gdzieś po prawej stronie rozległ się jego głos.

-Jesteś mniej więcej w centrum. Pole ma wymiary sto na sto, więc raczej nie powinno być ci tu za ciasno. Jesteś gotowy?

Sama iluzja była pierwszej klasy. Mag czuł zimno kąsające jego skórę a buty zaczęły przesiąkać mu z powodu sięgającego mu kostek śniegu.

Eversor uśmiechnął się szeroko, a jednocześnie skoncentrował się na całej okolicy. Iluzja faktycznie była doskonała. Gdy mag nie był pewien jej fałszywości, mógłby niemal uznać ją za prawdę.

- Zawsze! - krzyknął w kierunku głosu Birka.

-I dobrze.

Głos jakby rozpłynął się, a wraz z nim ruszył czas w tym małym, idealnie odwzorowanym fragmencie krajobrazu prosto z zimnego Baledor. Śnieg zaczął padać grubymi płatkami, wiatr jął dąć między sosnami a gdzieś w oddali rozległ się gobliński jazgot.

Zaczęło się polowanie.

Gregor błyskawicznie przypadł do najbliższego drzewa, przylegając ściśle do niego. Ośmiu przeciwników. Zapewne był otoczony. Zaczął nasłuchiwać, starając się choć w przybliżeniu określić pozycje wrogów. Miał nadzieję że uda mu się przetrwać, a może nawet zabić wszystkich przeciwników.

Gregor odetchnął i przymknął oczy, starając się wychwycić możliwie dużo dźwięków z otoczenia.

A dźwięki te zalały mu uszy w sposób dość niedelikatny, kiedy kilkanaście metrów za jego plecami rozległo się ciężkie stąpanie wielkich buciorów, połączone z orczym chrumaniem i pociąganiem nosem.

Orków było dwóch.

Gregor, starając się poruszać najciszej jak potrafił, ruszył w kierunku dwóch orków, kryjąc się od drzewa do drzewa. Postanowił wziąć ich z zaskoczenia, i wyeliminować zanim znajdą się nawzajem.
Najpierw jednak musiał ich mieć w zasięgu wzroku.

Po przejściu kilkunastu metrów, poruszaniu się od drzewa do drzewa i finalnym ukryciu się za karłowatym krzakiem o gałązkach pokrytych śniegiem, oczom maga ukazały się dwie, pokraczne sylwetki przykucnięte przy słabo tlącym się ognisku.

Obaj orkowie mieli na sobie byle jak zszyte, zwierzęce skóry. Niższy z nich miał oparty na ramieniu dość potwornie wyglądający topór o szerokim ostrzu. Drugi z nich zaś, grzebiący patykiem w drwach, miał przy biodrze pordzewiały młot bojowy krasnoludzkiej roboty a na plecach futrzaną tarczę.

Obaj rozglądali się, ale bardziej skupieni byli na grzaniu łapsk przy ogniu, niż patrolowaniem terenu.

Eversor przez moment obserwował odpoczywających orków, a następnie podjął decyzję o ataku. Zaczął wymawiać pod nosem słowa mocy, by po paru sekundach sprowadzić na dwóch orków deszcz odłamków skalnych.

Zielonoskórzy nie zrozumieli nawet co się stało. Pierwszy z nich, ten z toporem, podniósł łeb słysząc świst i czując zmianę kierunku wiatru. Sekundę później podrygiwał już spazmatycznie, szatkowany i uderzany dziesiątkami kamiennych odłamków niewiele większych od dorodnych winogron.

Drugi zadarł łeb sekundę przed tym, jak jego gęba została przeorana gradobiciem odprysków. Część poszatkowała także jego gardziel oraz tors, przez co gdy padł na śnieg, spomiędzy jego krzywych warg nie wydobyło się nic oprócz cichego jęku.

Kilka chwil po brutalnej masakrze, po drugiej stronie polany rozległ się gardłowy bełkot, a zarośla zatrzęsły się, kiedy coś masywnego i brzęczącego żelazem, zaczęło się przez nie przedzierać. Gregor dostrzegł podrygujące czubki drzew, kiedy kolejny z jego przeciwników przedzierał się przez gęstwinę, najpewniej zainteresowany kwaśnym odorem krwi który roztoczył się w powietrzu.

W sprzyjających warunkach orkowie potrafili wywąchać krew z odległości kilometra.

Mag wojenny uśmiechnął się delikatnie pod nosem. Wyeliminował dwóch, pozostało sześciu. Wyglądało na to że ciężkozbrony ork właśnie zbliżał się w jego stronę. Postanowił na razie milczeć i nie atakować. Zmienił nieco pozycję o dwa drzewa w prawo, i czekał na pojawienie się następnego orka. Wolał go obejrzeć zanim postanowi co zrobić.

Ten natomiast okazał się pełnokrwistym, czarnym orkiem jakie podobno często zdarzały się na terenach Baledor.

Nosił ciężką, niedźwiedzią skórę spod której widoczna była toporna, wykonana z czarnego żelaza, zbroja płytkowa. Przy bokach miał dwa ząbkowane topory bojowe, na plecach zaś trzeci, oburęczny o dwustronnym ostrzu.

Pełnego obrazu ciężkozbrojnego orka dopełniała migdałowa tarcza zetknięta na jego grzbiecie.

Stwór ciężko wytarabanił się z zarośli, potrząsnął łbem oczyszczając hełm okularowy z płatków śniegu i sapnął, widząc dwóch zmasakrowanych pobratymców. Niezgrabnym krokiem zbliżył się do nich, bujając się niczym kaczka. Para buchała z jego rozchylonych ust.

Gregor rozważał swoje opcje. Przed nim stał zapewne najgroźniejszy ze wszystkich przeciwników. Postanowił więc, przesuwając się od drzewa do drzewa, spróbować uzyskać widok na jego plecy, i ewentualne słabe punkty zbroi. Miał nadzieję że ork go nie usłyszy.

Pancerny zielonoskóry dyszał wściekle, przerzucając dobytek dwóch zabitych pobratymców, obwąchując mniejsze lub większe kawałki mięsa oderwane od ciała i zjadając niektóre. Chyba nie smakowały mu za bardzo, bo pluł i prychał z niezadowoleniem.

Obejście go było dziecinnie proste. Gorzej natomiast było ze znalezieniem słabego punktu zbroi. Tak jak najznamienitsze krasnoludzkie zbroje szczyciły się tym, że nie miały słabych punktów poprzez misterne wykonanie i bardzo precyzyjny proces tworzenia, tak pancerze czarnych orków były niewygodnymi, ograniczającymi ruchy puchami z blachy i kawałków stali.

Jedynym ich słabym punktem był sam właściciel, zbyt powolny żeby dobiec do wroga nim ten ucieknie lub też wpakuje weń tyle strzał, że któraś w końcu sięgnie celu.

Gregor przemyślał swoje opcje, a następnie uśmiechnął się złowieszczo. Wrócił z powrotem na swoje wcześniejsze miejsce, by móc obserwować przód potwora. Skoncentrował się, by następnie wyszeptać parę słów i cisnąć kulką kwasu w twarz orka. Miał nadzieję że zdoła go przynajmniej oślepić. A może i poważnie uszkodzić.

Kwasowa kula przemknęła przez lodowate powietrze, zostawiając za sobą ogon pary i topiąc płatki śniegu na swojej drodze. Ork obrócił łeb w stronę pocisku i wytrzeszczył oczy, by następnie zawyć kiedy zaklęcie ugodziło go w twarz, rozpryskując się za równo na jego pancerzu, jak i ukrytej pod nim skórze.

Zaskowyczał boleśnie, dociskając łapska do poparzonej gęby.

Dopiero po kilku sekundach podniósł przekrwione oczy na swojego przeciwnika.

Ork zdążył jeszcze raz zaryczeć z wściekłością, nim uderzyła go skoncentrowana kula elektryczności. Błękitne wyładowania przebiegły po całej jego czaszce, a jedna z jego gałek ocznych eksplodowała. Gregor skrzywił się delikatnie, a ork zrobił jeszcze parę kroków, niczym kurczak pozbawiony głowy, i padł twarzą w śnieg. Mag wojenny odetchnąl głęboko, i postanowił zaczekać czy smród orczej krwi nie zwabi tu orkowego zwiadowcy. Pozwoliłoby mu to pozbyć się od razu wszystkich najgroźniejszych przeciwników. Oparł się więc o drzewo i nasluchiwał.

Nikt jednak nie nadszedł. Każda sekunda wydawała ciągnąć się godzinami, kiedy płatki śniegu powoli opadały na stygnące cielsko zabitego orka. Niektóre topiły się od razu, inne zlepiały się ze sobą, zlepiając się w małe, wodniste grudki powoli zamarzające w ujemnej temperaturze.

Dookoła było nienaturalnie cicho.

Dopiero po prawie minucie czekania do Gregora dotarło że w całym krajobrazie coś się nie zgadza. Mały szczegół, który psuł całość.

A dokładniej niewielkie, ale widoczne chmurki pary unoszące się nad krzakiem kilka metrów od kryjówki Gregora. Mag bojowy powoli obrócił głowę i zmrużył oczy, próbując dostrzec coś pomiędzy pokrytymi śniegową czapą gałązkami.

Kiedy dostrzegł okryty białym futrem kształt, było już za późno.

Orkowy zwiadowca z głośnym wyciem wyskoczył zza krzaków, wymachując nad głową ćwiekowaną maczugą. Mężczyzna stęknął tylko z bólu kiedy prymitywna broń uderzyła go w bok, posyłając prosto na pień drzewa pod którym się ukrywał.

Zielonoskóry zaś nie ustępował. Nie czekając na reakcję przeciwnika znów uderzył, chcąc potężnym ciosem rozbić Eversorowi czaszkę na pniu. Magus stęknął, pochylił się i rzucił do przodu, przemykając centymetry pod furkoczącą bronią orka. Metalowe ćwieki maczugi wbiły się głęboko w pień.

Gregor uśmiechnął się delikatnie. Najwyraźniej iluzja bólu również była dość prawdziwa. Trzeba było przyznać, nowy mistrz magów wojennych był nadzwyczaj zdolny. Eversor warknął krótko, a jego dłoń przemieniła się w kamień. Następnie wyprowadził potężny prawy sierpowy wprost w twarz przeciwnika.

Cios sięgnął szczęki orka, odrywając mu ją od twarzy. Bestia zaryczała, krztusząc się krwią. Ork próbował jeszcze wyrwać swoją maczugę z drzewa, ale następny cios Eversora zmiażdzył mu czaszkę.
- Zatem... – wymruczał mag – Orkowie załatwieni. Pozostały gobliny. – Odetchnął głęboko, rozkoszując się mroźnym powietrzem. Ruszając wgłąb lasu wymamrotał jeszcze pod nosem. – A jeden mnie dostał. Musiałem wyjść z wprawy.
 
__________________
Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Niccolo Machiavelli
Darth jest offline