Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-01-2013, 21:26   #109
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Syn Pelora już wyzbył się lęku przed ścigającymi ich potwornościami i Grzesznikami. Zapomniał o gniewie jaki odczuwał na widok krogeyn i ogarów. Czerwona furia i żądza walki, tkwiące w nim dziedzictwo przodków, przesłaniały mu świat, który skurczył się jedynie do wzgórza, wrogów martwych i jeszcze żywych, i broni w jego dłoniach. Tę wściekłość trzymał w ryzach ale czerpał z niej głęboko.

Spojrzał na jeden z kształtów rozciągniętych w pyle u jego stóp. Połamane, wykrwawione cielsko krogeyny teraz leżało nieruchomo, w przeciwieństwie do czasu przed kilku chwil, kiedy to potworność wiła się i wrzeszczała upiornie, gdy Petru odżynał jej skrzydła i kawałki kończyn. Z zimnym okrucieństwem Palenquiańczyk wydobywał z gardła stwora kolejne wrzaski bólu i rozpaczy, niczym z jakichś ożywionych organów. Skrzeki i ryki miały odciągnąć ogary i inne krogeyny od uciekających Skuldyjczyków. Skutecznie.

Ścigające go potworności rzuciły się na niego niczym na wściekłego psa, i Petru dźgał, rąbał i okaleczał kolejne bestie. Ratował go tylko nienaturalnie przenikliwy wzrok, niezwykle poszarpany teren naokoło i otaczająca go, niemal namacalna aura furii. Serca potworności słabły gdy wściekłość Petru uderzała w nie falą poprzedzającą cios bronią czy szponami. Jeśli to że walka była jego żywiołem mówiło o nim coś niepochlebnego - nie dbał już o to. I tak już zapomniał o wszystkim poza walką i żądzą wyrządzenia jak największych strat heretykom.

Nigdy niczego nie dać Grzesznikom bez walki, nawet satysfakcji z wygranej. Jeśli mają coś dostać, niech sami po to sięgną i zapłacą własną krwią. Nie ułatwiać im niczego. Walczyć do końca.

Niemal z pogardą spojrzał na pozostawione przez Skuldyjczyków przedmioty, z trudem przychodziło mu myślenie o użyciu ich w walce, zamiast starcia twarzą w twarz. Jego miecz i pazury przeciwko kłom i szponom - to było słuszne i godne syna Pelora, a nie jakieś wynalazki. Oczywiście, użyje w walce i ich. Pilnował przestrzeni nad głową i spoglądał w dal, szacując czy już czas opuścić wzgórze i zająć kolejną zdatną do obrony pozycję. Ale naraz coś zaalarmowało go dużo bardziej niż tropiące go stworzenia...

Jakby wraz z nadciągającą hordą, ku wzgórzu pędziła nawałnica pyłu, zwana potocznie popielną burzą. Chmury piasku i spalonej ziemi były podrywane w powietrze przez gorący wiatr, tworząc morderczy cyklon dla wszystkich którzy nie zdążyli na czas zakryć nosa i ust.

Bo pył nie działał jak zwykły piasek. On wypalał dziąsła i śluzówkę, spopielał włosy w nosie i ranił przełyk, by ostatecznie zacząć dzieło zniszczenia w płucach, jakby same demony kierowały siarkowymi drobinami.

Na tle zbliżającej się ściany pyłu znikały zarówno krogeyny jak i ogary.

Petru przez chwilę wpatrywał się z niedowierzaniem w nadciągające zjawisko. Nie dlatego by nie wierzył własnym oczom; raczej dlatego że nie wiedział dlaczego akurat teraz się przydarzyło. Czy był to szczęśliwy zbieg okoliczności, jaki nawet w nieszczęsnym Naz'Raghul czasami się przytrafiał? Czy może raczej powód był dużo bardziej złowieszczy, i przekona się o nim gdy tylko popielna burza go ogarnie?

Nie było jednak czasu na kontemplację. Już przypadając do ziemi, tuż obok lampy, granatów i beczułki z prochem, Petru wydzierał zza pasa maskę przeciwpyłową i czym prędzej zakładał ją na twarz, a za chwilę na szczelnie zamknięte oczy - gogle. Mniejsza z tym że przydymione szkło ograniczy mu widoczność - ważne było by zachowało w całości jego gałki oczne! Nie czekając na to co okaże się gdy tylko nawałnica go ogarnie, palenquianin złapał miecz pod pachę, granaty wcisnął za pazuchę i z lampą i beczułką przyciśniętymi do piersi ruszył między skałami na podobieństwo węża - na przeciwstok wzgórza, by uniknąć najgorszego uderzenia "naturalnego zjawiska" tej krainy...

Po kilkunastu metrach do jego uszu dotarło jednak wycie. Słyszał że ogary, niczym wilki z których powstały, potrafiły w zrywie osiągać większą szybkość od koni ale czy zwykła burza, która na piekielne istoty działała słabiej niż na na te nie dotknięte "darami" chaosu mogła wywołać taką reakcję? Zawahał się.

Słyszał że w środku burzy spaczenia kultyści zdobywali nowe siły, potworom odrastały głowy a demonologowie przekształcali się w avatary bożków którym służyli. Ale to nie była burza spaczenia. To był po prostu siarkowy pył gnany przez wiatr. Więc jak?

Nim tropiciel zdążył odpowiedzieć sobie na to pytanie, coś szarego i masywnego przeskoczyło nad jego głową, w locie zmieniło ustawienie ciała i ciężko wylądowało na czterech, porośniętych wypustkami kostnymi łapach.

W gęstniejącym półmroku zalśniły zielonkawe oczy z żółtymi cętkami.

Był to wilk, ale taki jakiego Petru jeszcze na oczy nie widział. Był wielkości ciężkiego rumaka bojowego, jego sierść lśniła w półmroku srebrnymi refleksami a pysk, kłąb oraz łapy upstrzone były rdzawymi różkami, nienaturalnymi wypustkami kostnymi układającymi się w swego rodzaju naturalny pancerz, a może nawet i broń.

Bestia zawarczała gardłowo, lustrując Pelorytę zaskakująco analitycznym spojrzeniem.

Petru zamarł. Gdyby został na szczycie wzgórza, zapewne bestia już by go dopadła, trzymała w łapach i rozrywała na strzępy. Oczywiście, w każdej chwili mogło się to nadal przydarzyć. W starciu z tak wielką i opancerzoną potwornością szanse miał niewielkie...

Nawet broń Skuldyjczyków nie mogła nic pomóc, tym bardziej że do jej użycia potrzebował skrzesania ognia, a to było niemożliwe z potworem odległym o kilkanaście raptem kroków. Dobrze choć że dzięki łasce Pelora głazy nieopodal dawały mu niejaką ochronę przed skokiem i rozerwaniem pierwszym uderzeniem.

Nie było na co czekać, zresztą czerwona wściekłość zmuszała Petru do działania. Skoczył za najbliższą skałkę i wypuścił trzymane w dłoniach przedmioty; dopiero wtedy chwycił za rękojeść miecza w obie dłonie, na ugiętych nogach wypatrując "wilka".

Po kilku sekundach rozległ się dźwięk przypominający ubijanie żwiru. To wilk ugiął łapy by skoczyć do ataku.

Tropiciel odetchnął, mocniej chwycił miecz i przygotował się do ataku. Broń dobrze leżała w jego rękach, a on sam był gotowy. Nie bał się.

Dlatego też kiedy usłyszał szelest tuż za skałą wyskoczył zza niej, stawiając ostrze po skosie i wyprowadzając pochyłe pchnięcie, mające jeden cel. Wgryźć się w cielsko bestii zanim ona wgryzłaby się we właściciela broni.

Petru wytrzeszczył oczy kiedy szeroki brzeszczot odskoczył na bok, odtrącony gwałtownym wymachem kostura z czarnego dębu. Sekundę później powykręcana końcówka broni niebezpiecznie mocno zbliżyła mu się do twarzy, dając zielonym światłem po oczach.

- No pięknie kurwa. Pięknie. - Ceth cofnął kostur, patrząc z pewnym niesmakiem na Pelorytę. - Piękne, psia mać, powitanie kawalerii.

Petru za bardzo był przekonany o tym że tylko chwila dzieli go od śmierci, by z miejsca zorientować się że "bestią" faktycznie jest sojusznik. Wpatrywał się w druida niczym zaczarowany, z warkotem w głębi gardła i z dłońmi zaciśniętymi kurczowo na rękojeści miecza, gotowy do ataku. Nagle, jego umysł zaczął pracować na powrót. Zdarł z ust maskę pyłową, ukazując twarz ciągle wykrzywioną w grymasie jaki wywoływał ostatni nadmiar okazji do kosztowania walki i wściekłości.
- Uratowaliśmy Lu'ccię! Rulf i Aust ją zabrali - wskazał gwałtownie kierunek - zostałem by odciągnąć pościg, ale nie wiem czy ze wszystkimi ścigającymi to się udało! Druidzie, nadciąga popielna burza - wskazał w przeciwną stronę, w kierunku masywu - zasłoń oczy, nos i usta, inaczej zginiesz! Pył wyżre ci płuca!

- Wiem że uratowaliście dziewuchę, bo ich spotkałem. Skołowałem im wierzchowce i jadą już na północny zachód. Musiałem jednak wrócić po ciebie, bo by mnie Rulf zagderał... - burknął, z mieszanymi uczuciami obserwując gogle na twarzy tropiciela. - Wiesz, wyglądasz w tym jak jeden znajomy. Nieźle postrzelony gnom z niego był...

Druid przerwał powoli, widząc jak Petru patrzy to na niego, to na zbliżającą się burzę, to na stojącą za plecami starca bestię. Finalnie Ceth westchnął, jakby poirytowany całą tą sytuacją.
- Dobra, mniejsza. Właź na Wichra. Ja prowadzę.

Głową wskazał na potwornego wilczura.

Dopiero teraz do tropiciela tak naprawdę zaczęło dochodzić co się wydarzyło, na dobre przypomniał sobie o Lu'cci, Rulfie i Auście, bowiem wcześniej czysto automatycznie o nich powiedział, mając wyryte w głowie że musi ich chronić. Drżenie przebiegło jego ciało a kolana się pod nim ugięły - w rzeczywistości nie spodziewał się że wyjdzie z tego żywy a tym bardziej że ktokolwiek mu przyjdzie na odsiecz. Trzęsącą się dłonią otarł czoło i policzki, odchrząknął gdy odkrył że z jakiegoś powodu nie może wydobyć głosu. Zaraz jednak przeniósł spojrzenie na "wilka" i nieufność powróciła, zawahał się na widok nienaturalnej bestii. Że jednak nie było chwili do stracenia wychrypiał tylko:
- Dobrze.

Czym prędzej schował miecz do pochwy, chwycił lampę i sznur oplatający beczułkę z prochem. Pochodził z tej krainy, gdzie nawet dobry stalowy miecz był cenny. Podszedł ostrożnie do ... zwierzęcia? potworności? stwora przywołanego przez Cetha?

Pospiesznie choć niezgrabnie zaczął gramolić się na istotę, zaciskając zęby i najzwyczajniej w świecie usiłując nie nadziać się na kostne wypustki i ostrza. Czegoś takiego nie spodziewał się gdy dwa dni temu znalazł pierwsze ciała kultystów...

Wilk spojrzał krótko na tropiciela, ugiął lekko łapy i pozwolił mu wejść na swój grzbiet. Kiedy Petru miał usadzić tyłek mniej więcej w połowie jego grzbietu, lawirując między kolcami, zwierzę jakby napięło mięśnie a część wypustek, tych umiejscowionych w najmniej wygodnych miejscach, powoli zniknęło wewnątrz jego ciała.

- Ładny zwierzak, co? - druid zaś nie śpieszył się z wchodzeniem na grzbiet wilka. - To mój towarzysz. I mimo tego specyficznego wyglądu, to nie jest żaden mutant. Albo nie jest mutantem w ścisłym sensie...

Druid sapnął, usiadł na karku bestii i zaczął poprawiać workowatą togę.
- Bo widzisz, tak jak wasze zwierzęta wchłaniają w siebie energię chaosu która je wypacza, tak Wicher swego czasu wchłonął czystą energię magiczną, przebywając wewnątrz kręgu Żywiołów w trakcie burzy. Piorun pieprznął, aktywował krąg i mój wilk został poddany gwałtownemu procesowi ewolucji...

Ciągnął wykład jakby nie zwracając uwagi na zbliżającą się ścianę pyłu.

- Ceth - Petru warknął przez zaciśnięte zęby, a szacunek odczuwany przez niego do Eap Craitha raptownie topniał - ja przeżyję popielną burzę, ale co do was to nie jestem pewien...

- Hm? - druid zmarszczył brwi i spojrzał na swojego pasażera, po czym na zawieruchę od której dzieliło ich ledwie kilkadziesiąt metrów. - Aaa... O to ci chodzi... Wiesz, byłem raz w Amirath. Mieli podobne, tylko że z piaskiem...

Powoli uniósł w górę kostur.
- Znacznie... mniej... upierdliwe... - wymamrotał, przymykając oczy.

Od uderzenia siarkowego piekła dzieliły ich już tylko sekundy.

Palenquianin spoglądał to na atakującą ścianę, to na starego przed sobą, i czuł jak włosy mu się jeżą. Odrzucił lampę i ściągnął z twarzy maskę, wyciągnął dłoń, podsuwając zwariowanemu staruchowi pod nos ochronny przedmiot.
- Ceth! Załóż to na gębę, natychmiast! - wrzasnął. Sam może zdoła ocalić się przytykając do twarzy kawał urwanego rękawa albo zestaw uzdrowiciela, ale co do druida miał znacznie większe obawy. Może trzeba by dać mu po łbie i wciągnąć do jakiejś szczeliny między skałami??!!
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline