Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-01-2013, 21:30   #19
sheryane
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
Kayla & Krwawy Skryba

Długie minuty trwała “rozmowa” pomiędzy Assmarthalozujsem a Kaylą. Oczywiście zakładając, że potok wypływających z ust maga słów, na które dama reagowała drobnymi wtrąceniami bądź wręcz monosylabami, nazwać można było rozmową.
Od razu zatem stało się dla bardki oczywistym, że czarodziej nie chce być całkowicie oczarowany jej osobą. Bardziej zależało mu, by ktoś tak piękny jak ona całkowicie zafascynował się jego osobą. A nie było to proste... Pomijając wygląd, o który zapewne nie dbał całkowicie, również pod względem zabawiania rozmową nie był specjalnie utalentowany. Jego opowieści ograniczały się do wspomnień z godzin służby, o pouczaniu przyjezdnych czy cofaniu ich spod bram miasta. To ostatnie wywoływało na jego twarzy bardziej pasujący uśmiech pogardy.

W końcu po wypiciu butelki wina rzucił na stół kilka złotych monet i gestem dłoni zaprosił Rieven do wspólnego spaceru.
- Myślisz, że tutaj jest pięknie? Ha! Poczekaj aż zobaczysz dzielnicę prawdziwej magii... - chwycił w dłonie ramię dziewczyny i wcisnął je pod swoje. Ruszyli, a jej przyszłemu gospodarzowi w dalszym ciągu jadaczka nie chciała się zamknąć. Tym razem obrał sobie nowy, ekscytujący temat - korzenie rodzinne.
- Mój pra pra pra pra pra pra pra pra dziadek wybudował dom w tamtej części miasta. Odziedziczył go mój pra pra pra pra pra pra... - i tak aż do chwili, w której opowieść ponownie nie zeszła na jego własny temat.

Marek pozostawał czujny i kiedy tylko para ruszyła z miejsca, szybko oderwał się od oblizywania miseczki po lodach ruszając ich śladem. Spacerowali pod murem wielkiego uniwersytetu magii, znad którego wystawały monumentalne kopuły budynków. Przecięli plac Mystry, dzięki czemu bardka miała okazję obejrzeć wielki pomnik umieszczony w jego centrum. Przedstawiał kobietę w luźnej szacie z kapturem naciągniętym na głowę. Jedynie zawieszony przy pomocy złotego - grubego jak Kayla, Marek i Assmarthalozujs razem wzięci - łańcucha symbol zdradzał tożsamość twórczyni Splotu.

W głębi duszy Kaylę w pewien sposób bawiło zachowanie maga. Zapatrzony w siebie, przekonany o własnej wyższości, a jednocześnie wręcz rozpaczliwie potrzebujący uznania bardki, opowiadający o latach swojego życia pozornie tak pełnych znaczenia, a w rzeczywistości tak... banalnych i żałosnych. Wydawało się, że Halarahh to jedyne miejsce, jakie zna. Udawanie nieco naiwnego dziewczęcia, które mogłoby być zafascynowane kimś takim było wyzwaniem. Rieven pamiętała jednak, jak kiedyś wystawiali z grupą Amana przedstawienie w pewnym miasteczku. Musiała wówczas z pełnym przekonaniem odegrać rolę niewiasty zrażonej i nienawidzącej postaci granej przez samego Amana. Bogowie jej świadkiem jak bardzo była przejęta. Zagrać nienawiść do najlepszego przyjaciela? Może sytuacja nieco inna od obecnej, ale poziom trudności niemal identyczny. Choć z oporami ostatecznie poradziła sobie wtedy wspaniale. Miała zamiar nie dopuścić do tego, by tym razem było inaczej.

I tak, okazując wielkie zainteresowanie słowom Assmarthalozujsa i całej jego rodzinnej genealogii, słuchała go uważnie, choć musiała bardzo koncentrować się na tym zadaniu. Gdy zakończyli posiłek i udali się na spacer, przeszło jej przez myśl, że ktoś taki mógłby być idealnym narzędziem w rękach kogokolwiek chcącego zmienić porządek panujący w mieście. Na swój sposób ambitny, oczekujący pochwał i uwielbienia, lubujący się w tej namiastce władzy, którą posiadał... Kogóż łatwiej skusić?
- Nie mogę się doczekać. - wtrąciła z uśmiechem, nie spuszczając wzroku z towarzysza i pozwalając mu się prowadzić.
Na spacerze wodziła wzrokiem za miejscami wskazywanymi przez maga, raz po raz rzucając mu maślane spojrzenia dziewczyny zauroczonej wiedzą i mądrością mężczyzny u jej boku. Cały czas miała w pamięci wszelkie wskazówki aktorskie, których udzielała jej swego czasu Zalia. Tym co naprawdę spodobało jej się podczas spaceru był posąg Mystry - monumentalny, piękny, wykonany z dbałością o szczegóły. Pośród całego tego wieczoru był to widok zdecydowanie godny zapamiętania.

Ostatecznie udali się ku wysokim murom fortu Yestarva umieszczonego nad leniwą rzeką. Kiedy mijali jego bramy, Kayla czuła na swym karku podejrzliwy wzrok strażników - zakapturzonych, odzianych w granatowe szaty Obrońców, których twarze w słabym świetle lamp naftowych nie były dobrze widoczne. Monolog czarodzieja nie skończył się, nawet kiedy dotarli do mostu skrytego w sercu Fortu. Przepływająca przez te grube, kamienne mury rzeka wydawała się żyłą, która pompuje życie w ten zgrabny mechanizm. Rieven widziała przez cały czas, co kilka metrów lśniące znaki na ziemi. Gasły one na chwilę ilekroć mijali strażnika, by następnie po ich odejściu ponownie wypełnić się blaskiem. Chociaż nikt do nich nie podszedł, nie zaczepił czy nawet nie zainteresował się jej osobą, a raczej celem wizyty, czuć mogła, że ktoś liczy nawet ilość oddechów, jakie dokonała. Przeprawili się przez most, dostrzegając w głębi wydrążonego w murach korytarza kolejną, zakratowaną bramę. Fort zatem miał dwa skrzydła - po obu stronach rzeki Halarahh. Każde z nich wypełnione wieloma wieżami, korytarzami o magicznych symbolach i przygotowanymi do boju magami. Czy naprawdę ktoś byłby zdolny przemknąć tędy niezauważony?

Sylwetka fortu robiła z bliska jeszcze większe wrażenie. Bardka zaczęła zwracać teraz większą uwagę na otoczenie. Gdy dojrzała strażnicze glify, które gasły przed nimi i rozświetlały się natychmiast, gdy przeszli, niepewność zmroziła na chwilę krew w jej żyłach. Czuła też, że jej pojawienie się tutaj wcale nie zostało niezauważone. Może po prostu na razie nikt nie miał powodu, by ją zatrzymywać? Weszła bez problemu, ale musiała jeszcze wydostać się stąd po wypełnieniu swoich zadań. Postanowiła jednak zajmować się jedną sprawą na raz. Po kolei. Na wszystko przyjdzie czas. Na znalezienie wyjścia także.

Dzielnica Wież była równie monumentalna, chociaż budziła dużo mniej grozy. Tym co uderzało w percepcję już na wstępie był fakt pustych, milczących ulic zatopionych w ciemnościach nocy. Spomiędzy płyt, którymi wyłożone były deptaki, wyrastały na dziko niewielkie krzewy czy odrobiny trawy. Magiczne latarnie były rozsiane tutaj w dużo większych odstępach niż te po drugiej stronie rzeki. Polegać zatem należało bardziej na słabym, bladym blasku księżyca. Jednak i to znikało jakby przegnane potężnym zaklęciem, kiedy spacerując wchodzili w cień jeden z wielkich, zmuszających do zadzierania głowy wież. Iglice wystawione ku niebiosom, niczym piki w maszerującym szeregu gwardzistów zamkowych. Brakowało jedynie proporców uczepionych gdzieś pod ostrym grotem - tutaj dachem wieży. Zdarzały się wśród nich również mniej “standardowe” konstrukcje. Odchylone od pionu, wygięte niczym fikuśne, porcelanowe figurki. Trudno było określić jakie prawa sprawiają, że budowle te nie runęły jeszcze w dół? Na pewno nie te dobrze znane każdemu wychowanemu poza Halarahh.

Kayla zupełnie inaczej wyobrażała sobie tę Dzielnicę. Spodziewała się jakiegoś niewysłowionego piękna, przepychu czy dostojności. Oczywiście wyraźnie można było dostrzec, że większość z budowli nie mogłaby istnieć bez użycia magii. Wbrew oczekiwaniom dziewczyny było tu po prostu bardzo ładnie, cicho i spokojnie. Być może za dnia wyglądało to nieco inaczej, w tej chwili jednak miejsce sprawiało wrażenie smutnego i ponurego. Kayla rozglądała się z czystego zainteresowania. Pośród labiryntu ulic i tak nie zapamiętałaby wiele, a droga powrotna na pewno nie będzie tą samą, którą tu przybyła. Mimo wszystko warto było zobaczyć ten fragment miasta, zwłaszcza że sama nie mogłaby tu wejść.

Po kilkunastu minutach wypełnionych głosem Assmarthalozujsa, który odbijał się echem od ponurych, skąpanych w ciemności budynków szczelnie opasających ulice, zatrzymali się przy porośniętej krzewami ścieżce.
- Ach, to tutaj! Tam, widzisz, widzisz? Psia krew. - wyszeptał w dłoń słowa zaklęcia, po czym z jego ręki wystrzeliła rozświetlona kula, rozpędzając po kątach cienie oblepiające rezydencję.


- To posiadłość mojej rodziny. - rzekł z dumą.
Kula sunącą leniwie w powietrzu powoli wygasła, a cienie powróciły na swe miejsca. Wzmocnione pasami żelaza i nitami drzwi rozchyliły się same na polecenie gospodarza, a po ich drugiej stronie ukazał się korytarz rozświetlony niewielkimi kryształami osadzonymi bezpośrednio w ścianach.
- Chłopcze, możesz tutaj poczekać. - wskazał na niewielką, obitą czerwonym materiałem ławeczkę usadowioną obok dębowej szafy. - Ciebie zapraszam dalej... - mruknął niczym rozkokoszony kocur na łowach.

Posiadłość Assmarthalozujsa była faktycznie godna uwagi - w przeciwieństwie do niego samego. Magiczne światło, rozbudzające cienie do tańca, wydobyło na wierzch co piękniejsze elementy budynku. Finezyjne kamienne ozdoby wykonane były na miarę mistrzów w swym fachu. Jasna poświata odbiła się też w wysokich, zdobionych oknach. Nawet nieco zarośnięty ogród pasował do tego miejsca.
- W istocie posiadłość, obok której nie można by przejść obojętnie. - odpowiedziała magowi całkiem szczerze, wkraczając wraz z nim do budynku - Jak obok ciebie, panie. - dodała ciszej i do końca szczerze.
Marek podążył ku wskazanemu u wejścia miejscu.
- Cierpliwości. To może potrwać... - rzekła do niego przez ramię, uśmiechając się dla dodania mu otuchy.
Nie wiedziała, czy znał dokładny plan Agathy, ale sama zamierzała się do niego zastosować, gdy trafi na odpowiednią okazję.

Ruszyli dalej w labiryncie korytarzy i pokoi, z których większość była żałośnie pusta. Assmarthalozujs jak widać nie przywiązywał wielkiej wagi do wystroju, a taki stan rzeczy nasuwał na myśl, iż mieszka on sam. Co jakiś czas mijali jedynie mebel czy też rzeźbę. Kayla mogła się jedynie tego domyślać, gdyż przykryte były kawałem materiału i warstwą kurzu.
Wchodząc do jednej z kolejnych izb klasnął w dłonie, sygnałem tym rozświetlając wnętrze.


- Jesteśmy na miejscu. Proszę, czuj się jak u sieb... - nie dokończył zdania, marszcząc brwi. Z ciemnego, dębowego w centralnej części pomieszczenia sterczał sztylet, a pod nim zwinięta karta papieru.
- Cholera... - mruknął po chwili. - Napijesz się czegoś? W kredensie jest kilka butelek... Weź, co chcesz. Ja muszę szybko coś załatwić. - pozostawiając dziewczynę w tyle, chwycił za sztylet i zwój, po czym zniknął za drzwiami obok paleniska.

Barwna wyobraźnia bardki na widok surowego, żałosnego wręcz wyglądu wnętrza domu zareagowała scenariuszem na łzawą i romantyczną opowieść. Wyobraziła sobie, jak samotny i opuszczony duch maga zamieszkuje pustą posiadłość, za jedyne towarzystwo mając ciszę i czas. Wszelkie meble i ozdoby nakryte zakurzonym materiałem tylko potęgowały wrażenie, że to mogłaby być prawda. I oto duch zwabia do swojego domu piękną i niewinną (tak, jasne) osóbkę, aby w krwawym rytuale zyskać odkupienie... Nie, wróć. Aby zauroczyć ją swą osobą, wyjawić jej prawdę i siłą jej miłości zyskać odkupienie. Tak, tak to miało być w pierwotnym zamierzeniu. Niestety łzawe i romantyczne opowieści Rieven mogła sobie między bajki włożyć.

Uwadze dziewczyny nie uszła reakcja maga na tajemniczą kartę przybitą sztyletem do stołu. Ba! Ciekawość aż ją zżerała! Tak bardzo chciałaby wiedzieć, co takiego było tam zapisane. Nie mając jednak chwilowo szansy na poznanie prawdy, postanowiła zgodnie z poleceniem Assmarthalozujsa nie krępować się i czuć się jak u siebie. Z kredensu wybrała sobie pierwsze z brzegu czerwone wino, stawiając na to, że ktoś taki nie będzie miał w zapasie byle sikaczy. Wyjęła też dwa kieliszki i nalała do nich trunku. Przez chwilę chciała sięgnąć po proszek nasenny od Agathy i dosypać od razu do napoju maga. Miała jednak tylko jedną szansę na uśpienie go... Zawahała się. A jeżeli nie będzie miał ochoty akurat na wino? Czy jeżeli zrobi się senny zbyt szybko, nie będzie to podejrzane? Nie. Musiała poczekać na lepszą okazję. Uśpić bardziej czujność maga i wtedy działać po swojemu.

Ujęła więc w dłoń kieliszek i przechadzała się po pokoju, przyglądając się meblom. Ewidentnie był to jakiegoś rodzaju pokój gościnny, w którym nie spodziewała się znaleźć za wiele. Więcej uwagi poświęciła obrazowi nad kominkiem, zaciekawiona kogo przedstawiał. Po chwili namysłu postanowiła uchylić drzwi, za którymi zniknął mag. Miała nadzieję, że nie zbeszta jej za to za bardzo.

Dziewczyna wcisnęła ostrożnie głowę w szparę między uchylonymi drzwiami. Już w pierwszej chwili poczuła woń roztopionego wosku, ziół i... I czegoś co każdemu amatorowi kojarzyłoby się z alchemią. Pomieszczenie drastycznie różniło się wystrojem od reszty posiadłości. Było zagracone, pełne stoliczków i poukładanych na nich w stosy ksiąg, regałów z porozwalanymi w kupki tomiszczami, pomiędzy które rzucone jakby przypadkiem stały wszelakie bibeloty - od czaszek dziwnych stworów, przez fikuśne flakoniki po kryształowe kule. Sam czarodziej zasiadał w tej chwili przy biurku, na którym rozłożona stała wielka księga. Z poważną miną wczytywał się w zwój, wcześniej zgarnięty ze stołu. Jego treść zdawała się bardziej przejmująca niż pozostawiona w blacie za pomocą sztyletu dziura... A stół musiał mieć ze sto lat, jeśli nie więcej.


Zawiasy drzwi skrzypnęły głośniej, kiedy Kayla spróbowała zajrzeć głębiej. Obrońca natychmiast oderwał spojrzenie od papieru, w pierwszej chwili piorunując ją nim. Zajęło kilka sekund nim na jego kamienną twarz powrócił grymas uznawany za uśmiech.
- Ach, wybacz kociaku. Sprawy... państwowe. - poruszył dłonią, wskazując na kartkę. Następnie przeciągnął nią przed jedną z szuflad biurka - na drewnie zalśniły runy, a zamek trzasnął cicho. Po skryciu jej wewnątrz ponownie wykonał podobny gest upewniając się, że jest zamknięta.
- Przepraszam, nie chciałam przeszkadzać. Nie wiedziałam, że to aż tak pilna sprawa... - wymamrotała, wydymając smutno usta.
- Już do ciebie wracam... - mruknął zalotnie, chwytając ją szorstką dłonią za odkryte ramię i, niczym dziecko, wyprowadzając ponownie do obszerniejszej izby.
- O, nalałaś już wina? - zerknął, jakby zdumiony, na kielich i butelkę pozostawioną na stole. - Zatem proszę, usiądź. Widziałaś już obraz? - wskazał malowidło nad paleniskiem.
Posłusznie zajęła wskazane jej miejsce.
- To mój ojciec. Za życia był jednym z najwyżej postawionych członków mego bractwa... - w jego głosie dało się wyczuć zadumę. - Ale pewnie brzmi to mało interesująco?

- Szczerze mówiąc, obraz przykuł moją uwagę od razu. Zastanawiałam się, kim jest namalowany mężczyzna. - stwierdziła z zadumą - Zapewne wiedzę i zdolności odziedziczyłeś w dużej mierze po nim, panie? - zapytała ze szczerym zainteresowaniem.
Mężczyzna z obrazu nie przypominał w żadnej mierze jej rozmówcy. W zasadzie szkoda - ciekawe zatem, skąd mag wziął swoją niebywałą urodę...
- Jak rozumiem znak na dłoni jest znakiem twego bractwa? - zapytała ostrożnie, uznawszy, że może nie zaszkodzi poszerzyć wiedzę.
Pytanie to wybiło go nieco z toru. Zmarszczył brwi, po czym ostrożnie oderwał spojrzenie od malowidła, przelotnie kierując je na swą dłoń.
- Spostrzegawcza z ciebie bestyjka... - sapnął, odsłaniając znak spod luźnego rękawa szaty. - Tak. Szpony. Znak taki otrzymuje każdy wtajemniczony czarodziej bractwa. Po kilku latach podstawowej służby... Oczywiście, fakt, że przodek już do niego należał jest bardzo pomocny. - energicznym gestem zsunął rękaw. - Ale liczy się przede wszystkim talent. A skoro już o nim mowa... Jak idą przygotowania pieśni?

- Spostrzegawczość to ważna cecha w mym fachu, panie. Lubię wiedzieć, jak odbierają mnie ludzie. - uśmiechnęła się niewinnie - Ah, pieśń... - zasępiła się - Ledwie przybyłam do miasta po długiej podróży. Muszę przyznać, że nie brakuje tu inspiracji. Potrzebuję niestety nieco więcej czasu, by stworzyć coś, co odda sprawiedliwość temu miejscu. - wyprostowała się na krześle i założyła nogę na nogę, co było niezłym wyczynem, zważywszy na ściśle opinający biodra i uda materiał sukni.
Poruszyła kieliszkiem wina, obserwując jak trunek kołuje w naczyniu.
- Na szczęście mój repertuar jest bogaty. - uśmiechnęła się kokieteryjnie, przechylając lekko głowę - Mogę zagrać, co zechcesz... - rzuciła mu powłóczyste spojrzenie.

Wzrok czarodzieja opadł ku nogom dziewczyny, by następnie powoli prześlizgnąć się po jej udach, biodrach, piersiach i szyi aż ku oczom. Determinacja to wredne i niewdzięczne zjawisko. Potrafi sprawić, że człowiek jest zdolny do rzeczy, które normalnie wzbudziłyby jego odrazę. Jeżeli nawet Kayli zdarzały się chwile wahania, to myśl o Carlu szybko je rozpraszała.
- Potrzebuję jednak do tego harfy. - stwierdziła lakonicznie.
Początkowo chciała wstać i udać się do Marka po swój instrument, jednak przypomniała sobie labirynt korytarzy i uznała, że to nie jest najlepszy pomysł. Zwłaszcza że zawierał kręcenie się samotnie po domu maga, co niekoniecznie musiało mu się spodobać.
- Pozwolisz, panie, że pomogę sobie w tej kwestii magią. - oznajmiła, odstawiła kieliszek na stół i wypowiedziała proste słowo-rozkaz, rysując dłonią w powietrzu nieskomplikowany symbol.
- Jest pewna historia, która ponoć zdarzyła się naprawdę... Tak mówią ci, którzy znają takich, co spotkali tych, o których ona opowiada.

Ułożyła odpowiednio ręce i po chwili zmaterializowała się w nich harfa, niemal tak piękna jak jej własna. Uśmiechnęła się do Assmarthalozujsa i przesunęła palcami po strunach. Delikatne, niesharmonizowane tony wypełniły powietrze i szybko ucichły. Dźwięk był nieco inny niż przywykła Kayla, ale czyż dobry muzyk nie zagra na wszystkim? Rozpoczęła cicho, wydobywając z instrumentu nieśmiałe nuty. Muzyka stopniowo stawała się głośniejsza, aż wypełniła pokój całkowicie. Do coraz odważniejszych tonów dołączył nowy. Mag usłyszał go po raz pierwszy. Kayla śpiewała rzadko, ale gdy już to robiła, ciężko było myśleć o czymś innym.


Zaśpiewała w elfim języku. Jego bogactwo i melodia nadawały się idealnie do historii o uczuciach. Mogła jeszcze przejść na niebiański, ale o ile jej gospodarz mógł znać elfi, o tyle z tym drugim mógł mieć problem. Splatając kolejne słowa, wyśpiewała opowieść o ludzkiej kobiecie i mrocznym elfie - jednym z tych “dobrych” - którzy pokochali się szczerze i gorąco mimo wszelkich różnic. Szli razem przez życie, pokonując wiele trudności. Talent dziewczyny zagwarantował jej boskie błogosławieństwo, by mogła trwać u boku męża całymi latami elfiego życia. Mieli siebie i swoje wsparcie, osiedli w Dolinach, zakładając rodzinę, gdzie ponoć żyją po dziś dzień.

Ostatnie słowa przebrzmiały. Kayla nuciła jeszcze przez chwilę, powoli wyciszając piękną melodię. Nie był to występ godny tego w karczmie, ale nadal trzymał poziom. W głębi duszy wiedziała jednak, że takie historie to tylko w pieśniach. Poczuła ukłucie tęsknoty, ale zamaskowała je kolejnym uprzejmym uśmiechem. Pstryknęła palcami i harfa zniknęła. Spojrzała na maga, ciekawa jego reakcji.

=-=-=-=-=-=
Występy - 24
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline