Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-01-2013, 00:45   #2
Lomors
 
Lomors's Avatar
 
Reputacja: 1 Lomors wkrótce będzie znanyLomors wkrótce będzie znanyLomors wkrótce będzie znanyLomors wkrótce będzie znanyLomors wkrótce będzie znanyLomors wkrótce będzie znanyLomors wkrótce będzie znanyLomors wkrótce będzie znanyLomors wkrótce będzie znanyLomors wkrótce będzie znanyLomors wkrótce będzie znany
***

Vilis szła powoli, ciągnąc przed sobą więźnia. Nerwowym wzrokiem rozglądała się po okolicy. Mężczyzna budził jej niepokój, podobnie jak niegościnna zimowa okolica.
- Oddaj mi lalkę - Powiedział sucho, beznamiętnie.
Kobieta parsknęła tylko, otulając się szczelniej płaszczem i ciągnąc za postronek.
- Lalkę? Nie za duży jesteś na zabawę lalkami?
- Bawić to mogą się Tobą miejscowi. Ja jej POTRZEBUJĘ.
- powiedział tym samym tonem głosu nie odwracając głowy i nie spowalniając kroku.
- Potrzebujesz, powiadasz - zamyśliła się, spoglądając na szmacianą zabawkę, dynadjącą beztrosko przy jej pasie. Nic szczególnego, trochę słomy i gałganów. Oczy z czarnych guzików patrzyły na nią jakby z wyrzutem. Zaśmiała się i kopnęła mężczyznę w tyłek - No to masz problem chłopie, będziesz musiał poradzić sobie bez niej. Smutne...
Nie reagując na kopnięcie, pogodzony z losem - widmem powolnej egzekucji... a po niej... sam doskonale wie co jest dalej...
- Bez niej robię się.... nerwowy... sama rozumiesz. Widziałem list gończy. Nie rozumiem co tam napisali, ale domyślam się, że same złe rzeczy. Naprawdę nie uważasz, że przyjemniej Ci się będzie prowadzić mnie na rzeź bez utrudnień z mojej strony? Szybkie i łatwe pieniądze. Czy tak wiele pragnę? Dla Ciebie to TYLKO zwykła lalka, nie teraz Agnus, dla mnie całe życie.
Przy tym wywodzie nieco spowolnił kroku, pod koniec zatrzymując się całkowicie. Gdy słowo “życie” kończy się nieść echem po okolicy, zaczyna coś mamrotać do siebie. Zbyt cicho aby ktokolwiek mógł usłyszeć.
Vilis warknęła i zaczęła raz jeszcze sprawdzać, czy więzy krępujące więźnia są w porządku. Nie znajdując niczego, co można by poprawić, wyciągnęła kawałek sznura i oderwała laleczce głowę, robiąc z niej prowizoryczny knebel i wpychając go mężczyźnie w usta.
- Zamknij żeś się do kurwy nędzy, pojebie - wysyczała, wpychając brudne gałgany w usta obłąkańca - Laleczek mu się zachciewa. Laleczek! Ja ci kurwa dam laleczkę. Proszę !
Widząc jak urywa głowę jego “artefaktowi” Kurt stanał jak wryty. Źrenice mu się rozszerzyły do granic możliwości. Oddech stał się płytki i szybki. Serce waliło jak oszalałe. Poczuł coś, czego nie czuł jakieś 20 lat. Paniczny strach przed stratą jedynej rzeczy jaka miała na tym świecie dla niego wartość i morderczy gniew na osobę która ją zniszczyła... Nie mogąc się odezwać stał tylko i patrzył, gdzie ona chowa tułów lalki. Gdy już dojrzał co chciał, po raz pierwszy podniósł wzrok i spojrzał jej w oczy. Wiatr rozwiał jego długie włosy, płatki śniegu zastygały na brodzie. Nawet nie mrugał. Nie mamrotał, po raz pierwszy od swojego opuszczenia Altdorfu. Patrzył tylko z pełną nienawiścią i pogardą. Wyrok w jego duszy został już wydany. Nie wie jak i kiedy, ale zrobi jej dokładnie to samo. Urwie głowę i wepcha sobie do ust.
- Od razu lepiej, co? - Vilis zaśmiała się i przyjaźnie poklepała swojego więźnia po policzku - To teraz ruszaj dupę i przestań gapić się na mnie, jakbym ci wyruchała stado owiec.
Dość niedelikatnym pchnięciem zmusiła go, by się odwrócił i podjął dalszą wędrówkę. Wolała mieć go przed sobą, nie czuła się komfortowo gdy myślała że może mieć go za swoimi plecami.
- Nie można było tak od razu? - prychnęła - Iść w ciszy i spokoju bez tego całego memlania pod nosem? Gówno mnie obchodzisz ty i twoja przeklęta lalunia. Niedługo zdechniesz i nie będzie ci do niczego potrzeba. Ciesz się główką póki możesz, resztę sama osobiście wrzucę do rynsztoka, gdy tylko odbiorę za ciebie nagrodę.
Kurt szedł powoli. Piętnaście minut temu był pogodzony z losem i nawet się cieszył, że jego udręka dobiegnie końca. Przynajmniej jej część. Teraz ma nowy cel w życiu. Wcześniej była to tylko ucieczka i przetrwanie. Teraz coś mroczniejszego. Coś co pali się żywym ogniem w jego umyśle. Zabić ją. Zaczął się rozglądać po okolicy szukając możliwości ucieczki. Wiedział, że w otwartej walce jeden-na-jeden nie ma ze swoim oprawcą żadnych szans. Sprawdził węzły. Były za mocne. Jeden-na-jeden nie ma szans. Ona natomiast nie wie najważniejszego. Kurt nigdy nie jest sam...
Główka mu krępowała usta, ale mimo wszystko dało się usłyszeć szept. Ona nie mogła zrozumieć słów, były zbyt zniekształcone. Dało się natomiast rozróżnić jedno... Powtarzane kilka razy... “Agnus”
Kobieta obserwowała uważnie Kurta, mocno ściskając powróz i uważając na jakiekolwiek sygnały świadczące o tym, że jej ofiara ma zamiar zrobić coś głupiego. Zacząć uciekać na przykład. Denerwowało ją to ciągłe mamrotanie i martwy wyraz oczu, pozbawiony jakichkolwiek emocji niczym u trupa. Żywego trupa. Wzdrygnęła się
- Im szybciej oddam cię straży tym lepiej - wymamrotała - działasz mi na nerwy, pojebie.
Kurt nagle zatrzymał się i odwrócił w jej stronę. Nie patrzył na nią, tylko jakieś pół metra obok. Z lewej strony. Tam gdzie reszta lalki. Patrzył tak w powietrze i widać było, że próbuje coś powiedzieć. Knebel to uniemożliwił, więc tylko kiwnął głową znak “nie”. Po czym odwrócił się i kontynuował marsz na szafot, stos, czy co tam mu przygotowali. Jak gdyby nigdy nic się nie stało.
Vilis prowadziła swojego więźnia dalej w kierunku miasta. Wraz z każdym ich krokiem dało się słyszeć skrzypienie śniegu. Wkrótce dotarli do prowizorycznej bramy miasteczka. Strażnicy w barwach Stirlandu przypatrywali się jakby z niechęcia nadchodzącej parce. Gdy Vilis i Kurt zbliżyli sie na dostateczną odległość dało słyszeć nie zbyt energiczny głos jednego ze strażników.
- Hmm? - pauza - Czego tu? I co to za jeden? - zadając ostatnie pytanie strażnik kopnął nogą w śnieg.
- Sprawe ma do twojego szefa
Strażnik który sie odezwał przybliżył się do Kurta.
- Aaa! Tak! Ten pysk wygląda znajomo. Pójdę z wami bo i nie wiadomo czy tam się nie przydam... Tutaj zresztą i tak nic się nie dzieje.
Kurt nie patrzy na nich.
Kobieta popchnęła więźnia i podjęli wędrówkę. Całą drogę milczała, uważnie obserwując jego zachowanie. Nie chciała by po tej całej gonitwie zwiał jej w mieście. Byłoby to wielce niefortunne.
Vilis wraz z zakutym w kajdanki Kurtem ruszyła za strażnikiem. Samej kobiecie zachowanie strażnika wydało się dosyć dziwne, szczególnie ze względu na ogólną sytuację polityczną... Ale cóż, miała odebrać tylko pieniądze, a nie zajmować się dyscypliną wśród straży.
Cała trójka ruszyła uliczkami miasta. Nie minęło wiele czasu a znaleźli budynek o którym mówił strażnik - dosyć długa, niska, otoczona czymś na kształt płotu budowla wyglądała na zaniedbaną.
Po chwili wszyscy znaleźli się w środku. Było tu dosyć... Pusto. W pierwszym pomieszczeniu na jakie się znaleźli ze ścian wystawały wszelkiego rodzaju wieszaki, na których zapewne wcześniej znajdowała się broń. Ruszyli dalej i wkrótce znaleźli się w długim, prostokątnym pomieszczeniu po środku którego znajdowało się biurko. Było na nim pełno jakichś papierów, ale przy nim samym nikt nie siedział. Strażnik odchrząknął.
- Noo... To by było na tyle.
Kurt zerknął na papiery. Czytać nigdy się nie nauczył, ale szukał swojej podobizny. Obejżał dokładnie pomieszczenie. Gdzie są dzwi? Jak ułożone są okna? Czy słyszy jeszcze jakieś głosy z przyległych pomieszczeń? W głowie kłębiło mu się miliard planów ucieczki, ale żaden nie dawał nawet cienia szansy na powodzenie. Wiedział, że musi coś zrobić. I to szybko. Główka lalki wciąż tkwiła w jego ustach, ale starał się mówić:
- Agnus - zaczął - na litość bogów, chyba oszalałem do reszty. Nie wiem nawet, czy jesteś prawdziwy. Nigdy Cię o nic nie prosiłem, ale zawsze pilnie słuchałem Twoich rad. Teraz muszę Cię prosić. Błągam... jeżeli mam zginąć, nie przeszkadzaj im w zamęczeniu mnie, ale pomóż mi odzyskać lalkę. Jesteś realny, czy nie - wiesz ile ona dla mnie znaczy.
Kurt rozejrzał się po pomieszczeniu. Na żadnym z papierów z pewnością nie było podobizny jego twarzy, co zaś tyczy się samego pomieszczenia... Samo było bardziej szerokie niż długie. Zaraz za biurkiem znajdował się szereg okien. Dostanie się przez nie promieniom słonecznym utrudniała zapewne masa śniegu tudzież mróz. Po obu bokach pomieszczenia znajdowały się drzwi.
Mężczyzna starał się coś powiedzieć, ale całkiem średnio mu to wychodziło... Aż do momentu w którym główka lalki wręcz wypadła mu z ust i potoczyła się po papierach na biurku. Zapadła niezręczna cisza, którą przerwała dopiero Vilis:
- Co z zapłatą? - kobieta zignorowała sapanie Kurta.
- Ergh - zaczął strażnik - ja wracam do bramy. Gdzieś tutaj jest Oskar. On się tym zajmie... - jakby na świadectwo słów mężczyzny z pomieszczenia po prawej dało się słyszeć huk, jakby ktoś strącił tarczę na posadzkę. Słysząc to strażnik wycofał sie.
Jak tylko dźwięk tarczy ucichł, Kurt uśmiechnął się szeroko. Powoli odwrócił głowę w stronę swojego porywacza. Z obłąkańczym uśmiechem rzekł do niej cicho:
- On już po Ciebie idzie - po czym znów zaczął coś szeptać do siebie zbyt cicho aby ktoś mógł usłyszeć. Spróbował jednocześnie szarpnąć kajdany - ale nic to nie dało. Zrobił za to trzy kroki do tyłu... jakby chciał zyskać miejsce do rozbiegu.
- Gdzie? - Vilis warknęła wrogo, gdy Kurt o mało co nie wszedł na nią. Szarpnęła już chyba z przyzwyczajenia powrozem - I zamknij się. Łeb mi pęka od twojego gadania.
- Ciiii... Kurcie. Ze wszystkim sobie poradzimy. Spokojnie. - w głowie guślarza rozbrzmiał przyjemny, czysty i dobrze znany mężczyźnie głos przez co w rzeczy samej Kurt przez chwilę ucichł. - Zaufaj mi. - na ostatnie słowa Agnusa Kurt poczuł jak przez ciało przepływa mu przyjemna fala ciepła.
- Dobrze - szepnął. Zamknął oczy. Zrobił głęboki wdech. Na chwile spróbował zapomnieć o całym swoim życiu. O męce. O cierpieniu. O rodzinie. Na jedną krótką chwilę wyobraził sobie, że jest kimś innym, gdzieś daleko stąd. Jest kimś kto nie musi codziennie się martwić, czy dożyje jutra. Jest gdzieś, gdzie nigdy nie jest mu zimno. Jest gdzieś gdzie jest wiecznie syty. Na jedną krótką chwilę stał się wyjątkowo spokojny. Uniósł twarz do góry i nadal z zamkniętymi oczami delikatnie rozchylił wargi. Tym razem to był szczery uśmiech. Wizja była skromna, ale Kurt niewiele więcej w życiu pragnął. Na ten jeden krótki moment był kimś innym. Nie mamrotał, nie szarpał się. Całkowicie oddał się Agnusowi.
- Pies cię trącał - westchnęła kobieta patrząc na anielską błogość, malującą się na obliczu skazańca - rusz się pojebie, nie mam całego dnia - To powiedziawszy popchnęła Kurta i ruszyła z nim w kierunku drzwi po prawej stronie. Przycisnęła mężczyznę do siebie i wychylając się załomotała pięścią o framugę
- Do Oskara, przesyłka - powiedziała głośno.
Przez krótki moment w umyśle Kurta wszystkie głosy ucichły. Często działo się tak, kiedy przemawiał Agnus. Niestety nie działo się to tak często, jakby on chciał. Z tej chwili nieziemskiego spokoju wyrwał go głos łowczyni nagród. I w tej samej chwili jego umysł z powrotem zalały Głosy. Głosy. Jak spośród nich wyłowić jego własny? Często już zapominał jak on sam brzmi. Nie wiedział kto teraz porusza jego wargami, czy on sam, czy kto inny. Ciało Kurta rozdarła fala psychicznego bólu, dobrze mu zresztą znanego, ale za każdym razem tak samo bolesnego.
Gdy Vilis ruszyła wraz Kurtem w kierunku drzwi, guślarz był przez moment kompletnie oszołomiony. Dawał się też prowadzić jakby uleciała z niego świadomość. Na głos czarnowłosej dziewczyny z drzwi wyłonił się przygruby, o czerwonej niczym burak twarzy jegomość. Przyjrzał się dwójce “gości” parą wąskich, ukrytych głęboko w czaszce oczu.
- Jak to: “przesyłka do Oskara”?
- Normalnie - warknęła wskazując na skrępowanego guślarza - Kurt Wagner. List za nim gończy wystawiliście, więc go przywlekłam. Do ciebie kazano mi się zgłosić po nagrodę, nie działam charytatywnie.
Strażnik, który zresztą kompletnie na strażnika nie wyglądał, przyglądał się przez dłuższą chwilę Kurtowi, jakby próbując sobie coś przypomnieć.
- Ah, tak! Kurt Wagner! Pamiętam! Ano wystawiliśmy list gończy, ten cały magister tu... Ehh... Nagroda będzie, tak. - mężczyzna wydawał się podirytowany. - Chodźcie za mną.
Kurt jeszcze raz się odwrócił do Łowczyni.
- Oni wiedzą. Oni wszystko widzieli. Każdy. Każdy jeden. Oni nie są spokojni. Cierpią przez Ciebie. Wielu ich było. Wielu jak na takie dziecko jak Ty. Wiele krwi przelałaś. Winnej, niewinnej... to nie jest ważne. Oni mówią, ciągle mówią. Widzieli. Widzieli wszystko. Każdą śmierć zadaną z Twojej ręki... Każdą śmierć.... Każdą.... tamta dziewczynka też.... stoi tutaj.... widzę ją..... Wiesz że ona była kozłem ofiarnym? Wiedziałaś doskonale.... Ona to wie.... Ja to wiem... powiedziała mi.... Te złoto było zbrukane jej niewinną krwią.... Nie patrz tak... wiesz doskonale o której mówie... - jego cichy monotonny szept przerodził się w dziki krzyk:
- PRZESTAŃCIE WSZYSCY NARAZ! - rycząc to padł na kolana boleśnie wykrzywiając sobie skrępowane ręce.
Vilis zamarła na moment, słuchając tej tyrady. Zamrugała kilka razy oczami,a jej twarz zmieniła się w wykrzywioną wściekłością maskę. Złapała wijącego się mężczyznę za ramię i postawiła do pionu i wycedziła do ucha
- Zamknij tą plugawą, parszywą, obłąkaną jadaczkę. Nic nie wiesz, nic kurwa nie rozumiesz.
- Wiem wszystko... Widzę każdą śmierć którą zadałaś... Czuję ją.... Jeśli ja milczeć będę, kamienie wołać będą. Już nigdy nie zaśniesz spokojnie - powiedział swoim głosem całkowicie pozbawionym emocji i pokornie wstał.
- Nie cierpię i nigdy nie będę cierpiała na bezsenność, o to się nie martw - wycedziła jadowitym tonem - Potrzeba czegoś więcej niż groźby obłąkańca żeby mnie przestraszyć.
- A temu co się stało? - zapytał nieprzytomnie Oskar wskazując na Kurta swoim małym, pulchnym paluszkiem. - Chodźmy. Wsadzimy go do celi. Tam będzie mógł sobie wrzeszczeć ile tylko mu się zachce.
Po tych słowach strażnik przecisnął się przez drzwi i ruszył w kierunku drugich, leżących dokładnie naprzeciwko. W dłoni wcześniej już trzymał lampę. Vilis kątem oka spostrzegła że pomieszczenie w którym wcześniej byli to coś jakby schowek. Było tu pełno zgromadzonej w nieładzie broni, w tym leżąca na posadzce tarcza.
Oskar poprowadził parkę przez schody wiodące na dół. Lampa nie dawała zbyt wiele światła, to też wszyscy za wyjątkiem Vilis nie za wiele widzieli. Ale Kurtowi specjalnie to nie przeszkadzało. W ciemności mniej widać, więcej da się usłyszeć...
Gdy tylko znaleźli się na dole krętych schodów, trafili na parę prostej budowy cel. (po prostu - okratowana przestrzeń) Jedna z nich była już zajęta. Leżał w niej plackiem, twarzą do dołu jakiś mężczyżna.
- Będzie miał przynajmniej z kim porozmawiać... - mruknął oskar, po czym dobył ze swoich kieszeni całkiem bogaty pęk kluczy, aby następnie otworzyć drzwiczki “już zamieszkałej” celi.
- Jakby towarzystwo było mu potrzebne do gadania - kobieta parsknęła - Ale chyba się sobie spodobają.
Kurt siada w rogu celi ze skrzyżowanymi nogami i rękoma założonymi na piersi. Zaczyna się kiwać delikatnie w przód i tył...
- Agnus - szepcze... - Dziękuję Ci. Wiem, że mnie nie zostawisz...
Nagle zaczyna mówić na powrót swoim beznamiętnym głosem zwracając się do zwłok na ziemi.
- Trochę czasu tu spędzimy razem, chcesz mi coś o sobie opowiedzieć? Kim byłeś dobry człowieku. Cóż takiego uczyniłeś, że Los pokarał Cię samotną śmiercią w tej norze? - mówi to głośno nie przestając się kiwać. Gdy kończy zdanie opuszcza głowę i przymyka oczy. Z boku wygląda to jakby nasłuchiwał odpowiedzi. Może tak jest i w rzeczywistości?
- To już kurwa nie mój problem - Vilis pokręciła głową z widoczną ulgą. Nie chciała tego głośno przyznać, ale Wagner przerażał ją. Widywała już takich jak on, dawno temu, ale wtedy między nią a szaleńcami stał ktoś jeszcze. Ktoś kto niczym tarcza osłaniał kobietę przed ich obłędem i nienawiścią. Te czasy jednak bezpowrotnie minęły i była zdana tylko na siebie. Odetchnęła, odganiając ponure myśli i zwróciła się do Oskara
- Co z moją zapłatą? - warknęła - Od dwóch dni nic nie jadłam i ganiałam po mrozie za tym oszołomem. Jestem głodna i zmęczona. Marzę o kąpieli, winie i dobrej kolacji więc z łaski swojej racz się ruszyć i skończmy interesy.
- Nie opuszczę cię mój chłopcze, nie opuszczę... - w głowie Kurta znowu rozbrzmiał przyjemny, prawie że melodyjny głos.
Gdy tylko guślarz zwrócił się do zwłok w jego głowie rozbrzmiał wrzask. Wrzask tak rozdzierający że mężczyzna aż ponownie musiał się skulić w kącie pomieszczenia. Ale to nic. Był przyzwyczajony. Tak często się działo. Jest dużo czasu...
Oskar z kolei poprowadził Vilis na górę.
- Zapłata... Ah tak... Ile to tam miałem ci płacić? - zapytał się nieprzytomnie - A co się tyczy kąpieli i wina.. To widzisz... Moja żona niedawno zmarła. Chorowała długo... - po tych słowach strażnik urwał. Chyba myślał że reszta powinna być oczywista...
- Tak, tak - wycedziła spokojnym głosem, krzyżując ręce na piersi i patrząc na Oskara spod szerokiego ronda kapelusza - To bardzo przykre i smutne, ale widzisz. Jestem zajęta i nie zamierzam wpuszczać pod swoją kołdrę obcych, tak więc rozliczmy się. Miało być dziesięć koron. Czekam...
- Dziesięć karli? Taak.. - mruknął pod nosem niezadowolony strażnik, kiedy byli już z powrotem przy biurku. Po tych słowach zaraz zabrał się za penetrowanie szuflad, swoich kieszeni i nie znajdując niczego pozostawił Vilis bez słowa i ruszył lekkim truchcikiem w kierunku schowka. Gdy wrócił niósł w dłoni sakiewkę.
- Tutaj powinna być nagroda.
Kurt słuchał historii. Nadal w głębi duszy nie był pewien czy to prawda, czy tylko jego urojenia. Nigdy nie miał okazji ani ochoty rozmawiać o tym z kimkolwiek. Zawsze jednak gdy miał wątpliwośći przypominał sobie o tamtym dniu w Stirlitz. Głosy są realne, czy nie - on jest groźny dla swojego otoczenia. Rozmyślania te przerwała jakże przyziemna sprawa. Dawno nic nie jadł. Bardzo dawno. Kurt spojrzał na zwłoki leżące z nim w celi. Obrzydzenie wzdrygnęło całym jego ciałem. Ale mięso to mięso. A ten trup niewiele się różni od tamtego jelenia którego jadły wilki. Jest nawet jakby nieco świeższy... Walcząc sam ze sobą Kurt jednak pohamował instynkty. Wytrzyma jeszcze chwile...

Kobieta zgarnęła sakiewkę i przeliczyła zawartość
- Macie jeszcze kogoś do złapania? - mruknęła w międzyczasie do Oskara - Mam teraz trochę czasu, a robota zawsze się przyda.
- Hmm.. - Oskar podrapał się po brodzie - W zasadzie to herr Krupp obiecywał jakąś nagrodę za złapanie tych co mu się na dzieciach... Zresztą nie wiem! Jeśli chcecie to go wypytajcie... - pauza - Ano i jeszcze dzisiaj dwóch ludzi zabito. Nie wiem czy ciebie taka rzecz interesuje... Ale jeśli złapiecie sprawców to też jakaś nagroda będzie.
- Gdzie znajdę tego Kruppa? - spytała chowając sakiewkę - I co to za zabici? Szczegóły. Wiadomo kto to był, gdzie ich znaleziono, jak wyglądały ciała. Wszystko co jest przydatne. A no, i ile za to ?
- Krupp to karczmarz. Poszukajcie takiego bogatszego sklepu, co tam jakieś “Towary południa” sprzedają czy kij wie co. Karczma jego “Pod Smokiem” się zwie. Ile pieniędzy on już za to daje... Jego się pytajcie. Co się zaś tyczy tych trupów... Dwa trupy, to dwa razy się płaci, nie? - po tych słowach Oskar zaśmiał się sam ze swojego żartu - Znaleziono ich przy drodze. Gardła im poderżnięto. Jeden miał jakby nogę przypaloną... Zwali się Horst i Thomas.

Tymczasem, w nieco innej części budynku Kurt zdał sobie sprawę z jednego. Agnus go stąd nie uwolni. On wskaże co najwyżej drogę. Żeby uciec Kurt musi zregenerować siły. Instynkt zwyciężył...
Mięso było zimne i w zdecydowanej części nadgniłe. Kurt musiał wyszukać nadające się do zjedzenia kawałki.
- Co robisz z moim ciałem?!
- Wybacz - rzekł z pełnymi ustami. Oboje dobrze wiemy, że to tylko naczynie, Ty już go nie potrzebujesz. Ja tak. Po wybraniu co zjadliwszych kawałków, Kurt obrócił ciało, żeby zakamuflować swój akt kanibalizmu. Nie ma potrzeby dorzucać kolejnych zarzutów do przeczytania przez Herolda przed egzekucją.
Kobieta patrzyła na rechoczącego strażnika zimnym wzrokiem jaszczurki. Czekała aż skończy się trząść i wyszła bez słowa. Nie miała ochoty spędzać w jego towarzystwie więcej czasu niż było to potrzebne. Skierowała swoje kroki w stronę rynku, patrząc po drodze na szyldy i szukając czegoś, co zbliżone byłoby nazwą do “towarów południa” bądź “pod smokiem”.



U Rzeźnika
Bohaterowie: Craig
W południe

Craig un’Shalach. Brzmi groźne? W rzeczy samej powinno. Przy ladzie baru “U Rzeźnika” siedział dosyć podejrzany typ. Elf. Ale na pierwszy rzut oka było widać że to nie był byle jaki elf. Czarne włosy, blada cera, całkiem wysoki i pieruńsko - nawet jak na elfa - długie uszy. Nie sposób było zaufać takiemu typowi. I z pewnością mało kto ufał. Oprócz tego nosił całkiem niezłej jakości ubranie w kolorze czerni i zieleni. Z kolei cała twarz elfa była pokryta wszelkiego rodzaju bliznami.
W tej właśnie chwili Craig rozmawia z pewnym bandziorem. Ten nie może nawet mu spojrzeć w oczy... Chłodny wzrok elfa zdaje się być zbyt męczący, irytujący.
- Tak więc tak... - ciągnął bandzior - posłaliśmy po tego całego Jorga dwóch naszych, nie? I co kurwa? Znajdują ich! Martwych! To też tutaj jest moja propozycja..
- Nie pierdol, tylko mów. Precyzyjniej, o ile umiesz - odparł elf drwiąco się uśmiechając.
- Tak, tak mości elfie... - pauza - Bo teraz została nas tylko dwójka. To się znaczy: ja i Kurgar. A tamten inny elf obiecywał całkiem pokaźną ilość złotych koron, jeśli nam się uda tego chłopaczka porwać...
- Ile? - spytał się. W końcu najważniejsza tu była kasa.
- Miało być po dwadzieścia złotych karli na łebka... - po tych słowach bandzior dodał szybko, jakby bał się że uraził czymś elfa - To znaczy ty byś dostał i resztę po tamtych dwóch! Czyli sporo całkiem! Czterdzieści złotych koron.
Tylko czterdzieści. Mało. Ale kasy potrzebował i to bardzo. Najwyżej zarąbie tamtych dwóch. Wtedy będzie miał i ich kasę. No i ofiara... będzie na ofiarę. Khain spojrzy na elfa przychylniejszym okiem!
- Zgoda. Gdzie ten człeczyna? I co zabiło tamtych kretynów?
- No właśnie nie wiemy! Znaleźliśmy ich martwych z poderżniętymi gardłami. Jeden miał jakby przypaloną nogę. A ten człeczyna... On to syn herr Kruppa jest. Chociaż dzisiaj jeszcze z nami ma się skontaktować ten cały nasz infor-infol... No ten gość co nam listy daje!

- Gdzie jest ten Krupp? - spytał się krótko Craig krzywiąc się na słowa o informatorze, który był elfem.
- Ten cały Krupp ma karczę dokładnie po drugiej stronie miasteczka. “Pod Smokiem” się zwie.
- Mam wam przynieść chłopaka. Całego, czy w częściach? - spytał się ponownie uśmiechając się paskudnie.
- Tamten mówił żeby cały... - mruknął mężczyzna - Ale to pójdziemy wszyscy. We trójkę. Tylko musimy poczekać na tego informatora. - bandzior nawet nie zauważył jak sprawnie tym razem udało mu się wymówić to “trudne” słowo.
- Sami z nim pogadacie. I wytargujcie więcej kasy. Tak w ogóle jak tu wygląda sprawa ze strażą?
- Mości ylfie! - bandzior aż machnął dłonią - Straż w tym mieście pozwala robić nam wszystko! Żyje się tu cudownie!
- Jak to kurwa wszystko? Chleją, dupczą się, że mają wszystko w dupie? Czy po prostu nie umieją trzymać piki tą stroną co trzeba?
- Wyjdź że elfie na miasto... I nie wiem. Przyjeb komuś. Weź se kobietę, o. I zobacz co na to straż. - mężczyzna roześmiał się.
Elf podniósł jedną brew wyżej. Jeśli to była prawda, to miał bardzo łatwe zadanie. Jednak nigdy nie wiadomo.
- W takim razie ta robota jest debilnie prosta. Wręcz to jest aż nazbyt podejrzanie. Musi w tym być jakiś haczyk. Tylko ciekawe jaki... - Craig znowu się uśmiechnął - Będzie zabawnie. Bardzo zabawnie. Jakiś plan już macie?
- No własnie Horst też myślał że proste, a tu bah! - w tym momencie mężczyzna wykonał ruch dłońmi symbolizujący wybuch - są martwi! Może on jakąś ochronę temu Jorgowi całemu wynajął...
- I to jest ten haczyk. Jednakże macie mnie. Jakiś plan kurwa macie?
- Póki co to chcieliśmy poczekać na tego drugiego ylfa co powie...
- A kiedy ten wąchacz kwiatów przylezie?
- Ma dzisiaj pod wieczór w tej karczmie nas znaleźć...
- To ja się idę przejść po tej dziurze. Może kogoś pobije. Wiecie jak mnie znaleźć. A jak nie, to ja was znajdę
- odparł po czym wstał - Więcej kasy wytargujcie. O ile potraficie - dodał po czym wyszedł z karczmy zakładając kaptur na głowę.

Pod Smokiem

Bohaterowie: Hakoon
Popołudnie


Hakoon Rozbity Wóz. Krasnoludzcy zabójcy to dosyć rozpoznawalne osobistości i tak też było tym razem. Bransolety, tatuaże i przede tak charakterystyczne, barwione na czerwono włosy. Co też wydarzyło się w życiu krasnoluda że obrał on taką a nie inną ścieżkę? Mało kto miał dosyć odwagi tudzież był na tyle głupi by się go o to zapytać.
Khazad siedział przy stoliku dziabiąc od niechcenia jajecznicę i zapijając posiłek już o wiele chętniej piwem. Gdy Hakoon tylko obudził się dzisiaj rano czuł złość. Od wielu tygodni wałęsa się od miasta do miasta w zasadzie bez celu. Trzeba było to zmienić. Ten cały tytuł "zabójca" do czegoś zobowiązuje!
Kiedy tak krasnolud karcił się w myślach, do karczmy wbiegł jakiś chłopak... Młody blondynek. Dopadł on karczmarza a ten gdy tylko go zobaczył udał się z nim na zaplecze.

U kowala
Bohaterowie: Khemorin
Popołudnie


Zaraz po podkuciu dla kupców koni, krasnolud musiał czym prędzej wyruszyć na północ. Khemorin obrał sobie za cel góry końca świata, a następnym celem w trakcie jego wędrówki miało być miasteczko Sigmaringen. Inna sprawa że za dwa dni miała mieć miejsce Wiedźma Noc, a żaden wędrowiec nie chciałby spędzić w ten czas nocy samotnie. Tak więc Khemorin wraz z tymi samymi kupcami, którzy przed chwilą dali mi okazję do zarobku, wyruszył mając tylko nadzieję, że nie stanie się nic co zmusi ich do postoju. I w rzeczy samej, na dzień przed Wiedźmią Nocą, krasnoludowi ukazało się pośród śniegu miasteczko, otoczone niezbyt pokaźnym, drewnianym murem.
W samym mieście khazad postanowił trochę zarobić - jak była ku temu okazja to czemu nie? Szybko zakwaterował się w całkiem porządnej karczmie i wraz z właścicielem tej - herr Unterbellem - przy świecach przesiedział Wiedźmią Noc, by wspólnie przeczekać noc i móc powitać wschodzące słońce. Noc dłużyła się wszystkim. Dziwaczne odgłosy, wycie wilków, a co najgorsze - chrobotanie i szuranie. Przez całą noc wszystkim zdawało się, jakby wielka horda gryzoni chciała oskrobać cały budynek karczmy z resztek drewna. Noc jednak minęła ustępując miejsca promieniom słonecznym, których to światło odsłoniło dosyć ciekawi widok - budynek mieszczący się naprzeciw karczmy, wcześniej podobno zamieszkiwany przez jakiegoś kartografa, stał totalnie zrujnowany, jakby przeszło przezeń potężna wichura.
Poza tym dziwnym zjawiskiem, miasto powróciło do życia. Ludzie cieszyli się z nadchodzącego nowego roku. Wszystkim zdawało się, jakby przeminęło pewne zło, aby ustąpić dobru. Krasnolodowi również udzielił się ten humor, szczególnie że szybko udalo mu się znaleźć zajęcie. Tutejszy kowal potrzebował pomocnika. Jego syn (czy wszyscy kowalowie muszą tracić synów?!) stracił swojego jedynego potomka. Zaoferował on więc khazadowi pracę i szybko okazało się, że krasnolud przewyższał wręcz umiejętnościami tutejszego kowala! Ten chcąc nie chcąc zajał się sprzedawaniem wyrobionego sprzętu. Pewnego dnia jednak kowal - a na imię miał Oskar - oznajmił z żalem że przynajmniej na chwilę obecną usług khazada nie potrzebuje. Dnia następnego Khemorin zgłosił się u Oskara po pieniądze. Za dużo tego nie było, z pewnością przyda się znaleźć jeszcze jakiś sposób na zarobek. Kiedy opuszczał lokal kowala, usłyszał jeszcze fragemnt rozmowy pomiędzy nim, a jakimś mieszczaninem. Mówili coś o twojej pracy i o jakiejś tarczy, którą udało się temu mieszczaninowi sprowadzić do swojego sklepu z “towarami z południa”. Nie chcąc podsłuchiwać krasnolud wyszedł na mroźną, pokrytą śniegiem uliczkę miasteczka.
 

Ostatnio edytowane przez Lomors : 28-01-2013 o 18:09.
Lomors jest offline