Wątek: Wybrańcy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-01-2013, 00:57   #42
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
- Erg'an...po co mnie tu ciągniesz przybłędo? Wiesz że Mistrzowi Zaklinaczy, nie wypada chodzić po zamtuzach...w tak biednej dzielnicy ma się rozumieć. Jeśli stracę swój czas, uwierz mi, chłosta będzię najlżejszą karą jaką dostaniesz. Słowa Ragvama były zimne jak lodowce Masywu. Mistrz zawsze źle traktował swego sługę, tak już było w Naggarond...ale Ragvam był o wiele gorszy niż wielu innych mistrzów jakich spotkał Erg'an. Jednak przysięga służby nie była czymś co można rzucać na wiatr. Dlatego też Erg'an służył wiernie, choć bity był gorzej od psów swego pana.

- Mistrzu, owiń się ciaśniej opończą, nie mogą cię tu rozpoznać. Proszę pohamuj się też w słowach, jesteśmy już na miejscu...nikt nie może wiedzieć że to Ty. Erg'an otworzył szerokie, drewniane wrota przed swym panem i przepuścił go w progu Dłoni Rozkoszy...jednego z burdeli na przedmurzu Zharr Naggarond.

- Stul pysk śmieciu, jak śmiesz tak do mnie mówić? Ukrócę ten twój niewyparzony język, kiedy tylko wrócimy do mych stanic. Ragvam cały trząsł się aż ze złości na swego sługę, jednak owinął się dokładnie czarnym płaszczem z najgorszego materiału jaki chyba kiedykolwiek widział w swym życiu. - W sumie w pysk powinieneś dostać już teraz. Mistrz uniósł swą, okrytą rękawicą z karmazynowego jedwabiu, dłoń by uderzyć sługę, jednak karny cios nie dotarł do celu. Ragvamowi przeszkodził tubalny głos o tileańskim akcencie...Ragvam słysząc go opuścił dłoń, zdziwiło go że niewolnik tak dobrze mówi w Khazkhak.

- Jestem Luccio i dziś będę waszym przewodnikiem zacni Panowi Ognia. Jednak zanim przekroczycie wewnętrzny próg tych komnat uciech, proszę was o napicię się z Dłoni Rozkoszy...możecie odmówić, takie wasze prawo, ale pan mój, zacny Ret'ahn Zniewoliciel, nie będzie rad. To za niego pijemy i na jego chwałę, chwałę Ret'ahna. Imiona swe zostawcie tutaj, jesteście gośćmi Rozkoszy, nikt was o nic pytał nie będzię. Mówiąc to Luccio, wynurzył sie z nawy a z nim wysoka kislevitka o nieprzeciętnej urodzie. Luccio był niski, ale umięśniony niczym norsmen. Czarne długie włosy, spływały na ramiona. Wyraz jego twarzy był uprzejmy, acz widać że człowieka cechowała zaciętość charakteru. Okrywała go tylko przepaska biodrowa...reszta ciała była dokładnie wysmarowana wonnymi olejami. Kislevitka niosła ze sobą niewielką czarę, pełną słodko pachnącego płynu. Ragvam nie był pewien czy zapach pochodził z czary, czy może tak pachniał tileańczyk. Piękna kobieta nie była okryta żadnym strojem...jej nagie ciało było obietnicą wspaniałych rozrywek w Dłoni Rozkoszy. Kiedy stanęła przed krasnoludami, z gracją i bardzo powoli uklękła, pochyliła głowę w akcie zniewolenia i wylała zawartość czarki w swe dłonie, splecione teraz w kształt naczynia. Jakby pchana instynktem, najpierw podsunęła dłonie ku ustom Ragvama. Mistrz nie wiedział co o tym sądzić. Myśli, lotem błyskawicy, przeskakiwały z wątku na wątek.

~ Czyżby wiedzieli kim jestem? Czy wiedzieli że mam się tu dziś zjawić? Może to tylko zbieg okoliczności, czy aby na pewno? Ragvam szukał sposobu jakby tu wybrnąc z sytuacji...obawiał się tajemniczego płynu który, kropla za kroplą, kapał z dłoni urodziwej kobiety.

- Mój ... kompan, wypije za nas obu, przewodniku zamtuzu. Pan twój niech urażony nie będzie...być nie powinien wedle mego słowa. Jeden powitanie za dwóch przyjmie, równoważy to, prawda? Ragvam patrzył uważnie na reakcję człowieka o śniadej skórze.

- Takie wasze prawo synowie Wielkiego Ojca. Luccio, nie zbity z tropu nawet o cal, czekał reakcji Erg'ana.

Erg'an, zbliżył się o krok do kobiety, po czym zanurzył usta w smakowitym płynie. Kobieta ciaśniej przytknęła dłonie do policzków i podbródka krasnoluda. Gęste i lepkie krople zraszały brązową brodę sługi Ragvama.

- Witamy w lochu rozkoszy. Luccio odwrócił się do khazadów plecami by otworzyć kolejny portal.

- Poczekaj ...Luccio. Jesteśmy tu by spotkać się Ejnarem, znasz go? Jeśli tak prowadź nas do niego. Ragvam zapytał tileańczyka zanim ten otworzył drzwi, chciał uniknąć tej rozmowy przy innych klientach domu uciech.

- Jak rozkarzesz panie... Ejnar jest dziś z nami i oczekuje dwóch nieznajomych. Poprowadzę was ku niemu. Niewolnik ukłonił się, odwrócił i pchnął mocno drzwi. Te otwarły się i ukazały wnętrze. Ragvam ruszył przed siebie i wszedł do wielkiej owalnej sali...to co w niej ujrzał nie zdziwiło go wcale, bywał w lepszych lokalach. Wbił wzrok w plecy Luccio i szedł za nim do celu. Erg'an natomiast patrzył na to jak kislevitka chowa się w niszy z pustą już czarką, a miejsce Luccio zajmuje kolejny, prawie nagi, ludzki mężczyzna. Erg'an także ruszył naprzód i to co zobaczył we wnętrzu zamtuzu ogarnęło go całkowicie. Akty cielesne godne świątyni samego Slaanesha bardzo podobały się wieloletniemu słudze Mistrza Zaklinaczy, wspomagane wspaniałym eliksirem rozluźniającym, którego Erg'an wypił za dwóch.

***

- Zatem powiadasz Ejanrze że z zadania się wywiązałeś? Jeśli tak to gdzie jest ten na którego naprawdę czekam? Zapytał Ragvam krasnoluda chaosu który siedział przed nim. Ejnar sapnął i szeptem odpowiedział.

- Mój szczodry panie. Ten którego wezwałeś jest tu z nami teraz, słyszy nasze słowa lecz nie możemy zobaczyć jego twarzy. Taki mówi kodeks H'haruz. Opowiedz jedynie o tym czego porządasz i o kim mowa. Kiedy już skończysz, opuść to miejsce. On usłyszy. Zostawię was teraz samych. Po tych słowach Ejnar wstał i ukłonił się nisko. Odsunął woal jaki oddzielał prywatną alkowę od głównego korytarza i wyszedł.

Ragvam nie wiedział jak zacząć...wkońcu miał mówić do kogoś będąc zarazem samemu w pomieszczeniu. Zbierał myśli, patrzył przez wpół przeźroczysty woal jak Erg'an upaja się cielesnością kobiet Imperium i Kislevu...niewolnice były wspaniałe i ochocze do gry...jedank Ragvam odepchnął te myśli w kąt swego umysłu i zaczął rozmowę z cieniem.

- Poznasz go łatwo. Szaty nosi kapłańskie, czerń i czerwień, lecz ornat jego inny jest. Zdobiony na chwałę północy. Bluźniercze znaki bogów Bramy wymieszane z runami Mrocznego Ojca. Znaki tak wyszyte jak jego, za herezję zostać uznane nie mogą być. Sprytnie i przez lata manewrował on między naszymi świętymi prawami...jedank teraz prawo stanowić będzie inaczej...czegoś nas nauczył przeklęty. Płaszcz z ze świętego Lammasu nosi na sobie. Ponoć jeden ze świętych byków obiecał mu swą skórę, jeśli padnie w boju...tak też się stało. Ja nie wierzę w te słowa. Tak czy inaczej jednak...po stroju już z daleka go rozpoznasz. Ragvam zrobił pauzę i napił się z kryształowego pucharu. Wino choć zacne, nie smakowało mu wcale...zaklinacz zwilżył usta językiem i kontynuował swą mowę, w pustkę.

- Klątwa zajeła mu już nogi i po tym go poznać też możesz. Najważniejszą cechą jednak, taką którą wyróżnia go spomiędzy innych, jest stalowa maska. Jeśli z pod kaptura jego ujrzysz maskę z czernionej stali, z otworami na oczy jedynie, bogato w znaki i ornamenty zdobioną, to wiedz że to on jest. Pod maską znajdziesz paskudne lico. Głowa jego nie ma na sobie choćby jednego włosa...brody też nie nosi. Niewielu bez maski go widziało. Ja miałem niestety okazję spojrzeć na tę szkaradną twarz. Głęboka szrama od czoła, przez nos, aż do podbródka...nie taka od miecza czy noża...wygląda jakby twarz przeklętego była czymś zmiażdżona. Jednak to nie wszystko...jego twarz jest... jest jakby spalona ogniem, cała poskręcana i wypaczona. Okropieństwo, powiadam ci. Ragvam poczuł się głupio...rozgadał się jakby kto przed nim siedział...zdał sobie z tego sprawę i umilkł. Kiedy znów zaczął mówić jego ton spoważniał i nie był już tak przesycony emocjami.

- Znaj imie jego Cieniu. Vunar Żałobnik... zwą go też Mistrzem Żalu. Mniejsza z tym dlaczego. Zapłata za twe usługi została już uiszczona, z tego co wiem. Zostawiam ci tu jednak premię. Zrób to szybko...nie ważne czy cicho...ważne by szybko i boleśnie. Zabij go w imię Hashuta. Ragvam miał już dość. Dopił wino z pucharu, wstał i w złości cisnął małą skórzaną torbe na stół, po czym opuścił alkowę.

***

- Dobrze się spisałaś. Oddaj teraz torbę swemu panu. Gardłowy głos, który dobywał się spod obszernego kaptura, nakazał niewolnicy podać torbę krasnoludowi który stał obok zakapturzonej postaci. Niewolnica spełniła życzenie, po czym upadła na podłogę. Istota ukryta pod płaszczem wyciągnęła sztylet z ucha niewolnicy powolnym ruchem, przekrzywiła jej głowę, tak by nie ubrudzić się przeklętą, niewolniczą krwią, która teraz z wielkim ciśnieniem trysnęła z ucha kobiety na posadzkę.

- Ona nie była tania. Była mi... Zaufaną. Odezwał się krasnolud o długich czarnych włosach i czarnej długiej brodzie. Jego głos był przesycony strachem.

- Zatem zawartość torby jest twoja Ret'ahnie... długo już nam służysz. Należy ci się. Tajemnicza postać wytarła sztylet w czerwoną szmatkę, która po chwili znikła pod płaszczem razem ze sztyletem przybysza.

Ret'ahn pośpiesznie otworzył małą torebkę i wysypał jej zawartość na swą dłoń. Mile zaskoczony, wpatrywał się w zawartość, a oczy jego nabrały chciwego blasku. Usta mimowolnie otworzyły się i wyrzuciły z siebie zdanie.

- Gromril...i to sporo. Hashut jest dla ciebie łaskawy. Ret'ahn wsypał grudki drogocennego metalu na powrót do torebki.

- Jest twój jak powiedziałem. Pilnuj się Ret'ahnie. Jeden z H'haruz, bo tym była tajemnicza postać, ruszył do wyjścia kiedy tylko wyrzucił z siebie słowa pożegnania. Kiedy szedł ku schodom prowadzącym z piwnicy zamtuzu na ulicę, zastanawiał się czy powinien zabić Ret'ahna i jego sługę, który podsłuchiwał całą rozmowę, zapewne na zlecenie właściciela domu radości. Postanowił jedank że tego nie zrobi...wiedział że Ret'ahn sam zaraz uśmierci swego podwładnego, który przecież szpiegował dla niego. Interesy z H'haruz nie mogły nigdy ujrzeć światła dziennego...choć Ret'ahn potrzebował chyba chwili by to ogarnąć. Jednak członek tajemniczego bractwa o tym wiedział i czuł się bezpiecznie...zresztą nawet gdyby ktoś coś komuś wyjawił...jaki miało by to wpływ na zlecenie? Żaden.

***

Ret'ahn znów przeliczył bryłki Gromrilu. Uśmiechnął się i planował już jego sprzedaż oraz zakup niewolników i innych dóbr sobie wymarzonych. Pragnął mieć u siebie w lokalu, dziewczęta z najdalszych stron świata, a ten Gromril mu to zapewni. Kiedy torebka z cennym metalem zawisła już przy pasie Zniewoliciela, jego umysł na nowo otworzył się na rzeczywistość. Wiedział co musi zrobić.

- Wyjdź już Bergo, On już poszedł, jesteś bezpieczny. Idź teraz do mojej komnaty i przynieś mi mą falkatę...będzie mi potrzebna za chwilę. Ret'ahn wysłał niewolnika schwytanego na granicach Imperium, człowieka z Ostlandu, jak zwali tę krainę, po swą broń. Broń która stać się miała wybawieniem Bergo z niewoli. Bergo o tym wiedział...przeczuwał co się stanie, bez wachania jednak posłuchał swego pana i poszedł wykonać rozkaz. Ret'ahn nie wiedział że Ostlandczyk pragnie tego co zaraz miało się stać. Bezwiednie, kat i ofiara, uwolniony przez zniewoliciela, ten interes miał być owocny dla obu stron.

Ret'ahn został sam w piwnicy, spojrzał na ciało zabitej niewolnicy i pomyślał o tym że trzeba ją wynieść poza mury miasteczka, które wyrosło pod Naggarond. Z tej myśli wyrwały go jedank głosy. Kolejny spisek, kolejne tajemnice. Uradowany właściciel burdelu skierował swe oczy ku sklepieniu piwnicy. Był tam otwór...przezeń, słychać było doskonale każde słowo zamienione przy tym jednym, konkretnym stoliku. Ret'ahn słuchał i czekał powrotu Bergo...nie wiedział że niewolnik z Imperium zatrzymał się gdzieś jeszcze w drodze powrotnej do piwnicy.

Zdarzenia mające miejsce na kilka dni przed
wyruszeniem Vunara do Przystani Bogów.
Rok Zur'anat, Kalendarza Dawii Zharr 5522

***


Dawi Zharr wpadł w coś na kształt transu. Przejście w które wcześniej spoglądał zamknęło się i co dziwne, zniknęło, ślad po nim nie pozostał. Jedynym co świadczyło o tym że śmiałkowie weszli by zmierzyć się z własnym przeznaczeniem, były ślady na śniegu...teraz kończące się po środku wysepki. Wyglądało to tak, jakby wszyscy Wybrańcy dostali skrzydeł i wzbili się w mroźne przestworza by spotkać w walce bogów południa. Tak było, niektóre ludzkie plemiona wierzyły że ich bogowie są ponad chmurami i że z wysokości patrzą na świat i pilnują swych wiernych. Krasnoludzki kapłan zaklinaczy w to nie wierzył, choć kto wie, Zhatan, Gorduz, Astragoth... wszyscy oni na pewno mylili się nie raz w sprawach teologicznych, więc może w przestworzach żyli bogowie. Vunara wyrwały z zamysłu słowa Strażnika.

- Już znam cel waszej podróży, bogowie mi go wyjawili. Dotknął czoła krasnoluda i jego myśli zalała fala wizji. Ujrzał potężnego wojownika, wybrańca Chaosu, który wiódł za sobą wielką armię do stóp wielkiego wulkanu, gdzie spoczywało ciało jednego z dawnych wybrańców.

- To się jeszcze nie wydarzyło, ale to jest wasza ścieżka. Usłyszał głos w myślach, po czym ujrzał drogę, którą mają do przejścia. - Góra nazywana jest Okiem Upadłych i tam spoczywa ciało Asavara z Kulów. Udajcie się tam na pielgrzymkę a spotkacie jego, tego który ma głosić przesłanie o końcu dziejów!

- Wizja drogi. Szepnął Vunar, zamknął oczy i poddał się magii Strażnika. To co zobaczył było tak klarowne...tak oczywiste. Było tam jednak jeszcze coś...coś czego Strażnik nie chciał ukazać lub, być może stwierdził że Vunar nie jest jeszcze na to gotów. Żałobnik z Gorgoth dostrzegał jednak, jak przez mgłe, kształty dziwne i dryfujące. Wizja tego co pokazywał kapłanowi Strażnik miała drugie tło. Wyglądało to jakby dziwna, czarno biała, mglista, krasnoludzka forteca, ukazywała się w innej sferze egzystencji...gdzieś za przemarszem rogatego wojownika na pierwszym planie wiedźmiej wizji. Vunar musiał wzmocnić się pokładami wiatru Dhar, a to dlatego że Strażnik nie miał zamiaru pokazywać nic więcej...ukryta forteca była sekretem. Czarna moc wlewała się w kapłana zaklinaczy i podtrzymała mgliste przesłanie, wciąż jednak było ono słabe. Kapłan tchnął nieco więcej czarnego wiatru w swe myśli i kiedy forteca i droga do niej stawały się przejrzyste, Strażnik wyczuł magię Vunara i zerwał połączenie i myśli. Zanim jednak zaklinacz znów zobaczył ośnieżoną wyspę na której czekali na Wybrańców, Strażnik ukazał mu pustkę Chaosu, wszechobecną nicość...wizja ta przyprawiła Vunara o chwilowy obłęd i miała pozostać z Mistrzem Żalu do jego ostatnich dni.

Powoli wszystko nabrało konturów do tego stopnia że kiedy Strażnik cofnął swą opancerzoną dłoń, Vunar natychmiast wyjął kartę pergaminu, pióro i kałamarz. Krasnolud usiał w pośpiechu na śniegu i skrzyżował nogi. Vunar zaczął szkicować prostą mapę. Wszystko co zapamiętał z wizji, drogę, opis góry - Oka Upadłych oraz wygląd samego, potężnego wodza hordy. Krwawy atrament nie sprawdzał się dobrze w tym mroźnym klimacie, a i płatki śniegu nie upraszczały zadania, ale Vunar uparcie szkicował. Kiedy wreszcie skończył, spojrzal na swe dzieło i postanowił poprawić je kiedy tylko znajdą się pod dachem. Mistrz Żalu wiedział że ta mapa jest dla nich ważna...cel na niej opisany ma najwyższą wartość.

- Nazwę cię Mapą Krwi...poprowadzisz mnie do celu, do miejsca spoczynku Asavara Kula. Proszę cię, nie zwodź mnie. Vunar skierował te słowa ku mapie, jakby była ona żywą istotą. Pergamin zwinął w rulon i spiął go rzemieniem. Tak przygotowaną mapę ukrył w wewnętrznej kieszeni swych szat. Krasnolud chaosu schował przybory do pisania i postanowił w zamyśle że każdy z Wybrańców musi złożyć krwawy znak na Mapie Krwi...na dobrą wróżbę oraz by zapłacić za służbe jaka odda im mapa. Jednak na to jest jeszcze czas.

Czas, choć miał tu pewnie zupełnie inny bieg, tu i teraz, tylko w tej danej Wybrańcom chwili...to jednak dłużył się przeklęcie. Vunar czekał cierpliwie na powrót śmiałków, którzy teraz stawiali czoło swemu przeznaczeniu. Kapłan nie mógł pozbyć się chorej myśli, tego że jest poniekąd zazdrosny że teraz, być może, ci którzy zeszli w mrok, stoją przed bóstwami chaosu. Spotkał ich zaprawdę wielki zaszczyt. Kapłan dotknął przez szatę zwiniętej w rulon mapy, tej spisanej własną krwią. Pod ręką wyczuł jednak coś jeszcze, jakiś kanciasty kształt. Vunar sięgnął dłonią pod ornat i natrafił na ukryty tam list. Wyjął go i przeczytał imię na kopercie. Joanna Sofia Sibeldorf - Praag. Miał zamiar go otworzyć i przeczytać, jednak po chwilowym zastanowieniu się, doszedł do wniosku że to bez sensu...języka którym spisany był pewnie list i tak nie rozumiał, poza tym, nic a nic nie interesowały go sprawy ludzi południa. W szczególności nie obchodził go los niewolników, dodatkowo takich, którzy byli już na pewno martwi...zresztą i tak nie zmierzał na południe. Vunar przywołał do siebie wiatry magii, prostą formułą słowną nadał im kształt po to by po chwili patrzeć jak list płonie nienaturalnym, czerwonym ogniem. Szczątki spalonego papieru, Vunar rzucił na śnieg i zgniótł je podkutym butem...więcej nie wracał do myśli o liście Eleonory do swej siostry w Praag. Eleonora była martwa i choć wyświadczyła ogromną przysługę Vunarowi to...nie warta była choćby drugiej myśli. Żałobnik ściągnął maskę z twarzy i pozwolił owiewać swe zniekształcone lico przez wiatry zmian. Oczekiwanie powrotu, obdarzonych łaskam przez bogów ludzi i elfów nie było łatwe, ale na pewno miało swój cel. Vunar zamknął oczy i wysłuchiwał się w dźwięki mroźnych, północnych wichrów jakie szalały na Zamarzniętym Morzu.
 

Ostatnio edytowane przez VIX : 28-01-2013 o 13:58.
VIX jest offline