Poranki bywają ciężkie na ogół dla każdego. Dla Hakoona poranek to katorga. Smród piwska wydobywający się z ust Khazada zapewne starczył by do powalenia regimentu Imperialnego, a głośne i częste beknięcia mogły by obudzić każdego umarłego.
Krasnolud zszedł na dół i zamówił napitek i strawę. Tak, w tej kolejności, toteż piwo, które pił miało jedynie wyleczyć go z kaca, bowiem poprzedniej nocy, tak jak i poprzedniej i wcześniejszej i od wielu wielu nocy wcześniej, zalewał ryj do upadłego. Jajecznica wystygła już prawie od tego dziobania, a głośne beknięcie, kolejne z rzędu, świadczyło że maniery krasnolud co najwyżej mógł pobierać od świni. Przynajmniej tak dostrzegali go ludzie, ale co oni go obchodzili. Nic. Zupełnie nic albowiem to słaba rasa w oczach Hakoona była. Nie wnosząca nic do jego życia. A mogli by chociaż wskazać jaką bestyję co by ją ubić można.
"No tylko nie jak ostatnio - skarcił się w myślach i prawie pękł ze śmiechu, gdy ostatni zleceniodawca opowiadał o żarłocznej bestii co straszy gości i porywa ich. Bo jak się okazało tym strasznym potworem była dwójka jego małych dzieci, robiąca sobie jaja z podstarzałego dziadziusia"
Hakoon pokręcił głową. Widząc małego dzieciaka, który zniknął z karczmarzem gdzieś tam na zapleczu Khazad wstał. Nawet nie wytarł brody, w której zagnieździł się jakiś kawałek jajeczka, i ruszył dziarsko na zaplecze głośno wołając:
- Karczmarzu...karczmarzu...Ej no... podejdź no tu...sprawę by omówić warto by - beknięciu na koniec towarzyszyło uderzenie się w pierś.
__________________ Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-) |