Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-01-2013, 18:17   #24
Ravanesh
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
- Pokażę ci wyjście.

Spojrzałam podejrzliwie na barona. Byłam pewna, że coś kombinował, nie wiedziałam tylko, co i jaka mogła być jego motywacja. Szybkość, z jaką przyznał, że istniało dodatkowe wejście do zajmowanego przez Samuela pomieszczenia sugerowała, iż baronowi zależało, bardzo zależało na rozwiązaniu tego kryzysu, albo zwyczajnie mnie wystawiał. Wahałam się chwilę czy zostawiać Williama bez nadzoru, ale w obecnej sytuacji uznałam, że było warto i ostrożnie ruszyłam za Charlotte Apple.

Charlotte ruszyła wzdłuż budynku w stronę wąskiego zaułka pomiędzy magazynem, w którym mieścił się lokal, a innym blokiem. Na dachu tego drugiego zauważyłam dwóch GSRów, a zatem okolica została dokładnie zabezpieczona. Musiałam przyznać, że podniosło mnie to na duchu. Charlotte Apple ubrana w idealnie skrojony garniturek i szpilki weszła w zaśmieconą uliczkę starając się nie dotykać śmieci. Śnieg maskował większość wyrzuconego w zaułku syfu, ale wyczulone wampirze zmysły z pewnością nie pozwoliły Charlotte mieć złudzeń, co do tego, w co wdeptywała i czym mogły ubrudzić się jej drogie buty. Ja mogłam tylko domyślać się, że warstwę śmieci poza potłuczonymi butelkami, pogiętymi puszkami, stanowią również zużyte prezerwatywy, stare igły i strzykawki, woreczki i fiolki po narkotykach i tych bardziej tradycyjnych, jak i tych opartych na nadnaturalnej krwi, ale Charlotte to wiedziała. To tłumaczyło, dlaczego stawiała takie długie kroki.

W zaułku było ciemno jak cholera, bo nie docierało tutaj światło ulicznych latarni. Ale oczywiście wampirzycy to nie przeszkadzało. Ze mną było inaczej. Musiałam brnąć prawie po omacku za nieumarłą przewodniczką. Słodko.

Nagle wampirzyca zatrzymała się gwałtownie i o mało nie wleciałam jej na plecy.

- Słyszysz? - Zapytała.

Zatrzymałam się. W końcu nie miałam innego wyjścia i skupiłam się na wychwyceniu dźwięków. Zdawałam sobie sprawę, że czuły wampirzy słuch lepiej się sprawdzał w takich sytuacjach i mogło się okazać, że dla mnie dźwięki, które usłyszała wampirzyca będą niedosłyszalne.

Moje oczy zrobiły to, czego po nich oczekiwałam i zaadaptowały się do mroku. Wiedziałam jak to wygląda. Lekka luminacja, jak poblask fosforu nocą w lesie, ale skoro wyglądałam jak dziwadło to przynajmniej czerpałam z tego jakieś korzyści. Nie słyszałam, ale przynajmniej widziałam. Wampirzyca spojrzała na mnie i wzdrygnęła się. Pięknie. Ona mogła żłopać codziennie krew, ale jak mi się świeciły oczy na zielono to już byłam dla niej be i fuj, i w ogóle straszna.

- Tamte schody prowadzą do systemu wentylacyjnego - wskazała drabinkę biegnącą murem w stronę dachu. - Tam, gdzie zaczynają się skrzynie z wentylatorami jest ukryte wejście. Przy największym wentylatorze. Ale otwiera się je albo kluczem, którego nie mam, albo od środka. Więc ...

”Więc po co do cholery pokazywałeś mi wejście Zębaty skoro nie będę mogła otworzyć sobie drzwi” – pomyślałam.

- A co słyszałaś? Mówiłaś, że coś usłyszałaś? – Zapytałam Wampirkę.

- Walczą. Chyba. Niesie się z wentylacji. Może twoi już zaczęli.

Nastawiłam znowu uszu i usłyszałam coś, jakiś hałas, ale raczej nie to, o czym mówiła Charlotte. Ktoś wyszedł przez system wentylacyjny i to jego usłyszałam. Jakaś postać zeskoczyła ciężko z góry i wylądowała tuż obok nas.

- Fabien? - Zapytała moja przewodniczka. - To ty?

Jedyną odpowiedzią był gwałtowny ruch i Charlotte wydała z siebie bolesny jęk, a potem zaczęła padać w tył, dziwnie bezwładna, jak kukiełka, której ktoś przeciął wszystkie sznurki.

Pewnie też bym oberwała gdyby nie to, że od razu jak poczułam aurę śmierci otaczającą postać odruchowo odskoczyłam w tył jak tylko tajemnicza osoba wylądowała na ziemi i niemal od razu też odruchowo przeszłam na tryb ukrywania. Zmrużyłam oczy i przyjrzałam się uważnie napastnikowi. Czułam już tego rodzaju aurę śmierci wcześniej i potrafiłam określić, kim był ten ktoś. I będę szczera trzęsłam portkami ze strachu.

Facet był długowłosy i charakterystyczny. Szara skóra zdradzała nieumarłego, podobnie jak powiew Śmierci wokół niego. Nietypowość jego urody stanowiło pomieszanie cech Azjaty i Czarnoskórego. Wampir był zambosem. Miał też ciemne włosy zaplecione w dziesiątki małych warkoczy oraz szczupłe, kocie rysy. Nieznajomy mieszaniec odwrócił się i błyskawicznie, szybciej niż mgnienie oka, ruszył w głąb zaułka. Nie dostrzegł mnie, więc uznałam, że dla własnego poczucia godności czas już przestać trząść portkami i uspokoić szybko bijące serce.

Zapamiętałam jego charakterystyczny wygląd i to było jedyne, co mogłam zrobić w tej sytuacji. Nawet gdybym chciał w życiu nie dogoniłabym go na piechotę. Jeśli wampir został wprowadzony w rejestr MRu to bez trudu bym go odnalazła, ale jeśli nie był...

Teraz bardziej martwiła mnie pannica, która gruchnęła o ziemię. Miałam złe przeczucia. Ostrożnie zawołałam Charlotte po imieniu nie ruszając się ze swojego miejsca. Może panna Apple była elegancka i zadbana, ale zbliżanie się do jakiegokolwiek wampira, kiedy ten został zaatakowany i mógł wpaść w panikę lub wściekłość było kuszeniem losu.

Ale nie musiałam się już obawiać niczego ze strony Charlotte. Jej twarz zgniła, a oczy zapadły się w głąb czaszki, a właściwie jedno oko, bo w drugim tkwił jakiś srebrzysty przedmiot.

Zaklęłam sobie paskudnie pod nosem. Jakiś wstrętny typek kropnął moją nieumarłą przewodniczkę. Baron się wkurzy i możliwe, że oskarży mnie o nieusankcjonowaną regulację. Ale jeśli drzwi do tajnego przejścia nie zamykały się automatycznie po otwarciu ich od środka to by znaczyło, że wstrętny typek zostawił mi wolną drogę do środka.
Nie zamierzałam jednak sama wchodzić do Samuela. Okrążyłam budynek i ruszyłam tam gdzie powinna znaleźć Avę i Vincenta, starając się przy tym uniknąć spotkania z baronem.

Wyszłam przed tłum, który nadal się powiększał. Miazmaty Śmierci otaczały mnie ze wszystkich stron. W zbiegowisku wypatrzyłam bez trudu zombie, kilkoro wampirów, nawet jednego Bezcielesnego, który zmanifestował się na rogu ulicy - zakrwawiony i z nieszczęśliwą miną.
Baron William zauważył mnie i ruszył w moją stronę. Jego nozdrza poruszały się, niczym chrapy jakiegoś drapieżnika. Możliwe, że wyczuł krew lub coś podobnego. Za baronem postępował, niczym kurczęta za kwoką, orszak japiszonów.

Zatem nie było wyjścia i musiałam się od razu skonfrontować się z baronem. Trudno. Wyszłam mu na spotkanie stając na tyle blisko żeby wszyscy wokół nie słyszeli naszej rozmowy, ale na tyle daleko żeby w razie potrzeby sfantomić i wziąć nogi za pas.

- Nie powiedziałeś mi wszystkiego baronie Williamie. - Zaczęła przechodząc od razu do ofensywy.

- Szo? - Niezbyt inteligentnie odpowiedział baron.

- Wiedziałeś, kogo przetrzymywał tam pracownik MRu? - Zmrużyłam podejrzliwie oczy, musiałam też ugryźć się w język żeby nie powiedzieć „terrorysta” o Samuelu.

- O szym ty mówisz? To jeszt akszja sazankszjonowana? Z poszwoleniem? Czy tesz szamowolka? Atak terrorysztyszny? Jak szondzę znasz odpowiedż, miszisz regulatoszko.

Baron musiał zauważyć moje wahanie zanim użyłam określenie: ”pracownik MRu” w stosunku do de la Orre i sam przeszedł do ataku.

- Kim jest Fabien?- Zapytałam próbując zbić barona z tropu.

- Fabszien? Fabszjen to mój szyn? Dżeczę krwi. A szo sze ształo? Gdże jeszt Szarlszlot?

Oczy barona zalśniły dziwnym, niepokojącym blaskiem. Budziło się w nim coś mrocznego i prastarego. Widziałam to już kilka razy w oczach różnych starych pijawek, ale nigdy w oczach kogoś o randze i mocy barona. Emocje zaczynały brać nad nim górę a to się nie mogło dobrze skończyć dla nikogo.

- Pytam, bo ktoś stamtąd uciekł używając tajnego wyjścia i Charlotte nazwała go imieniem Fabien. – Wyjaśniłam już spokojniej - Jak on wygląda?

- Jak ja. Mamy ten szam defekt krwi. Przekleszte żeby. Łyszina. Niszki wzroszt. A szo?

- To w takim razie nie był on. Poza tym ten, który uciekł... – Urwałam, ale przecież musiałam mu to w końcu powiedzieć - Zaatakował Charlotte.

- Szaatakował? Gdże jeszt ona? Nicz jej nie jeszt?

- On ją zabił. – Powiedziałam po prostu a potem zrobiłam kilka kroków w tył tak jakbym chciała mu pokazać gdzie to się stało a tak naprawdę to dawałam sobie trochę przestrzeni żeby jakby, co spieprzyć gdzie pieprz rośnie.

- Żabił. Żabił!!!! - Ryk wampira przyciągnął uwagę tłumu. - Gdże ona jeszt? Gdże to sze ształo?

Oczy wampira zalśniły autentyczną, krwistą czerwienią.

- W zaułku. On wyskoczył prosto na nią. – Odpowiedziałam.

- Kto? Jak wygszondał!

Baron William ruszył w moją stronę. Zobaczyłam, że rękawiczki zakrywające dotąd jego dłonie zostały rozerwane przez szpony. Zrobiło się groźnie. Ja mogłam spierniczyć stąd bez problemu, ale jeśli baron nie poskromi swego gniewu tłumek zebrany pod lokalem mógł przez to oberwać. Nagle Samuel i jego czyny stał się dla mnie nic nie znaczącym tłem opowieści a William awansował do pierwszoplanowej postaci.
 
Ravanesh jest offline