Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-01-2013, 21:56   #21
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Billingsley odruchowo przyłożyła rękę do nosa. Poczuła coś mokrego i lepkiego. Kiedy podniosła rękę ujrzała krew. Z wdzięcznością przyjęła chusteczkę i zaczęła się nią wycierać.
- Tam w szafce. - Wskazała na przeciwległą ścianę. - Drugie drzwiczki od lewej. W środku jest słoik z czerwoną nakrętką.
- Siedź spokojnie. - Abigail kiwnęła głową i podeszła do rzeczonej szafki. - Zajmę się wszystkim.
Chwilę później postawiła przed Vannessą parujący napar. Po czym do serca dolała jeszcze bimbru.
- To na rozgrzewkę. - Dodała uśmiechając się. - A mówiłaś, że nie pędzicie. Podrzucisz mi jedną taką.
Vannessa kiwnęła głową na znak, ze się zgadza.
- Co to było?? - Spytała młodsza kobieta uprzednio pociągając kilka solidnych łyków napoju z wkładką.
- To ty mi to powiedz. - Odparła starsza Druidka.
- Nic nie wyczułaś??
- Nic a nic.
- Nic a nic. - Vannessa powtórzyła za Murzynką.
- Kochanie, strzegłam cię tutaj najlepiej jak umiałam. - Odparła blondynka przeszukując kolejne szafki. Przy jednej zatrzymał się na dłużej. Po chwili przed Vannessą wylądował talerz z kanapką. - Zjedz.
Młoda Wiedźma była głodna i to bardzo. Ale do póki nie zobaczyła jedzenia nie zdawała sobie sprawy z tego jak bardzo jest głodna. A może to uczucie było zagłuszane przez inne, bardziej dotkliwe, jak zimno czy zmęczenie.
- Na początku nie działo się nic szczególnego.Ale potem poczułam, że robi się dziwnie zimno. Aż sutki sztywniały. A ty odpłynęłaś. Nie reagowałaś na bodźce. Zaczęłaś sinieć, marznąć, a na oczach pojawił się szron. - Vannessa odruchowo dotknęła dłonią swoich powiek, a Nash kontynuowała. - Pierwszy raz w życiu coś takiego widziałam
- Ja też. - Przerwała jej cicho Billingsley.
- Próbowałam cię docucić solami trzeźwiącymi, ale nie pomogło. Wtedy zastosowałam stary, sprawdzony sposób.
Na twarzy Vannessy zastygło nieme pytanie, co to był za sposób??
- Siarczysty policzek. - Odparła spokojnie Murzynka. - To szybko postawiło cie na nogi.
Młoda Druidka przełknęła ostatni kęs kanapki.
- Dziękuję ci za pomoc.
- Nie ma za co. - Odparła Abigail. - Powinnaś wypocząć. Wyglądasz jak siedem nieszczęść.
- I tak też się czuję.
- Najlepszym na to lekarstwem jest rumianek.
- Rumianek?? - Billingsley wiedziała, że to zioło pomaga przy przeziębieniach i problemach z układem trawiennym. Działa też rozluźniająco na układ nerwowy. Ale nic z tych rzeczy jej nie dolegało.
- No rum do brzuszka i Janek do łóżka. - Wytłumaczyła Nash widząc zdziwienie na twarzy młodszej kobiety. - Przydałby ci się chłop, który by cie rozgrzał.
Vannessie rzeczywiście było zimno. Do tego chciało jej się jeść i pić. Chociaż te dwie potrzeby częściowo zaspokoiła. A do tego wszystkiego była potwornie zmęczona. Ten krótki wypad w nieznane bardzo ją wyczerpał.
- Czy to wszystko?? - Spytała w końcu Nash.
- Tak, jeszcze raz ci dziękuję.
- To ja już sobie pójdę. Mam jeszcze kilak rzeczy do zrobienia.
- Jasne.
- I nie próbuj tego powtarzać, bez nadzoru.
- Spokojnie, nie zamierzam. przynajmniej nie dziś.

Vannessa została sama. Najchętniej to władowałby się teraz do łóżka, swojego własnego, prywatnego. Problem polegał na tym, że owo łóżko znajdował się w sporej odległości od niej. A po za tym wypadałby sprawdzić czy reszta już wróciła z akcji.
Chwilę jeszcze posiedział kończąc herbatkę. Nalał jeszcze trochę ciepłej wody do kubka i wypiła. Zrezygnowała z kolejnej porcji alkoholu.
Dojście do drzwi okazało się trudniejsze niż przypuszczała. Nim opuściła destylarnię musiała sobie odpocząć. Jeszcze większym wyzwaniem okazało się pokonanie schodów. Ale jakoś się udało. Na ich szczycie też zrobiła sobie przerwę.

Blada jak ściana Vannessa weszła do pokoju. Jedynym kolorowym akcentem na jej twarzy był czerwony policzek, tak bardzo kontrastujący z resztą. Szła powoli, wzdłuż ściany opierając się o nią zupełnie jakby się bała, że zaraz upadnie. Kroki stawiała niepewnie.

***

Może i powinna była zostać z Hensingtonem i poczekać na resztę, ale jej się nie chciało. Jedyne o czym marzyło to gorąca kąpiel, lub przynajmniej prysznic i łóżko. Pisanie raportów zostawiła sobie na dzień następny.
Zabrawszy z destylarni swój płaszcz opuściła budynek. Swoje kroki skierowała ku najbliższemu przystankowi. Wieczór był dość chłodny, a do tego jej nadal było zimno, po tej dziwnej podróży. Wzdrygnęła się kilkukrotnie gdy mocniejszy podmuch omiótł jej ciało.
Na przystanku chodziła nerwowo w tę i z powrotem, usiłując się rozgrzać w ten sposób. Dodatkowo pozwalało to na zabicie czasu, który dłużył się jej niemiłosiernie. W końcu coś podjechało. Nawet to coś jej pasował.
Nie było za dużo ludzi i nieludzi zresztą też, dlatego usiadła sobie. I to był błąd. Miarowe kołysanie się pojazdu w połączeniu ze zmęczeniem jakie odczuwała zaowocowało półsnem. I byłaby przespała swój przystanek. Ale jakimś dziwnym trafem ocknęła się. Wysiadła w ostatniej chwili. Drzwi boleśnie ja przycięły.
Powlokła się smętnie do swojego mieszkania. Zdrętwiałe od zimna palce były na tyle niezgrabne, że dwukrotnie klucze jej wypadały zanim udało się otworzyć drzwi.
W mieszkaniu było ciemno, ale za to ciepło. Kris musiał już wyjść do pracy.
Ochota na kąpiel przeszła jej jakoś. Zmusiła się tylko do wymycia zębów i wsunęła pod kołdrę. Zimną kołdrę. Cała się telepała, o mimo, że założyła ciepłe skarpetki i ubrała spodnie dresowe. Nie była jednak w stanie dość szybko się rozgrzać. Zaczęła nawet żałować, że nie może skorzystać z bezcennych rad Murzynki.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 27-01-2013, 13:23   #22
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Czytał w spokoju i analizował akta nad filiżanką Earl Greya. Zawsze lubił odrobinę ciszy i skupienia po długim dniu. Analiza danych i planowanie kolejnych ruchów powiedziałby profesjonalista. Daniel zaś mówił, że pora wyciągnąć nogi i wygasić silniki. Ktoś przyglądający się z boku mógłby zaś powiedzieć, że ten facet to nie ma zbyt bogatego życia poza pracą. Był wieczór a on siedział nad aktami. No ale do domu pójść nie mógł gdyż czekał na powrót reszty ekipy. Zastanawiał się ile problemów narobił Samuel i czy czasem Czech prosząc go o medalion również nie zamierza stwarzać problemy. Tyle że z drugiej strony on więcej z tego nie wyciągnie. Obrócił po raz setny medalion w ręce, przyglądając mu się uważnie.

***

Blada jak ściana Vannessa weszła do pokoju. Jedynym kolorowym akcentem na jej twarzy był czerwony policzek, tak bardzo kontrastujący z resztą. Szła powoli, wzdłuż ściany opierając się o nią zupełnie jakby się bała, że zaraz upadnie. Kroki stawiała niepewnie.

Daniel siedział przy biurku z filiżanką w ręce, krąg światła rzucany przez lampkę był niewielki i dopiero po chwili zobaczył że Vanessa ledwo na nogach się trzyma.
- Dobrze się czujesz? - wstał zaraz i podszedł szybko, oferując jej swoje ramię. - Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha.
Marny dowcip branżowy poparł jednak lekkim uśmiechem.
- Usiądź, zrobię ci herbaty. Co się stało?

Spojrzała na niego półprzytomnie gdy pomagał jej. Ręce miała zimne i cała lekko się trzęsła.
- Ducha?? - Nawet słabo się uśmiechnęła. - To było... to było coś gorszego. - Wypuściła gwałtownie powietrze nosem, aż lekko zapiszczało. - Coś znacznie gorszego. Badałam te wrzosy, co to je przy jednej z ofiar znaleźli. Jutro będą wyniki analizy. ale ja dziś mogę swoją pensję miesięczną postawić na to, że są one zza Muru. - Przekonanie graniczące z pewnością w jej głosie było bardzo dobrze wyczuwalne. Wytarła nos wierzchem dłoni. Na dłuższą chwilę spoglądała na rękę jakby szukała tam jakiś znaków. - A to nie wróży nic dobrego. - Odezwała się w końcu pociągając jednocześnie nosem. - A u ciebie jak?? - Siliła się by zabrzmiało to jakby była zainteresowana. Była jednak bardzo wyczerpana i marzyła tylko o tym, by się w wyrku wygodnym wyciągnąć.

- Zbadałem te amulety, też mi się wydaje, że są zza Muru. Wszystko pasuje do siebie, tyle że nie mamy pojęcia dlaczego. Wyczułem jakąś aurę i obecność w nich ale to wszystko co dało się wyciągnąć. Albo jestem za cienki w uszach, albo to rzecz bez znaczenia. - Daniel postawił przed nią filiżankę. - Po co zostawili ten wrzos i medaliony? Musieli wiedzieć że odkryjemy skąd pochodzą, a to może nas skierować na ich trop. No więc czemu to ma służyć?
Wyciągnął podwędzony bibelot z kieszeni i obrócił go w palcach.
- Czech chciał go oglądnąć, mówił że jak mu go pokażę, to będzie wiedział gdzie szukać duszy jego córki. Nie ufam mu, a to cholerstwo jest... jakieś dziwne. Niebezpieczne... Jesteś pewna, że nic ci nie jest? Jesteś blada jak ściana.

- Co? - Popatrzyła na niego ze zdziwieniem, jakby nie rozumiała co do niej powiedział. Pociągnęła raz jeszcze nosem, przyłożyła rękę i po chwili dokładnie ją obejrzała. - A, to? To nic. Muszę tylko odpocząć. Ta podróż była bardzo męcząca. I daleka. Pokaż no ten medalion. - Wyciągnęła rękę w jego kierunku. Była zmęczona i to bardzo. Przeszłą do porządku nad tym, że Hensington ma to przy sobie. - Może chcą, żebyśmy ich znaleźli? A może się tego nie boją? Kto wie co za cholerstwo tam siedzi.

Daniel odruchowo wyciągnął chusteczkę z kieszeni garnituru i podał jej.
- Hmm... Ciekawe. Hmm... - przez chwilę patrzył w okno rozważając słowa kobiety. Z pewną dozą wstydu przyznał sam sobie, że o tym nie pomyślał. - Możesz mieć rację. Ofiary są dziećmi regulatorów, to nie może być przypadkowe. Zaproszenie do wejścia w pułapkę?
Podał jej medalion.
- Ciągle się waham, co zrobić z propozycją Czecha. Uważasz że powinniśmy, oczywiście w sposób kontrolowany i na naszych warunkach udostępnić mu to?

- Dzięki, mam już jedną. - Wyciągnęła z kieszeni zakrwawiony kawałek materiału, na dowód że mówi prawdę. po czym ją schowała. Na chwilę cofnęła rękę od tego dziwnego przedmiotu. - W razie czego wal mocno w twarz. Nie chcę tam zostać na zawsze. - Mocniej zaakcentowała słowo “tam”. - Ale nie tak, żebym wyglądała jak ofiara przemocy domowej. Sąsiedzi już i tak się na mnie krzywo patrzą. - Po czym wzięła do ręki przedmiot. Zaczęła go oglądać. I od razu wyczuła tę dziwną moc, odetchnęła jednocześnie z ulgą, gdyż nic nieprzyjemnego się nie zdarzyło. - Bez większych badań nic się stwierdzić nie da. - Wypowiedziała na głos prawdę oczywistą. - Chętnie zrobiłabym to. - Przeniosła wzrok na mężczyznę. - Ale nie dziś. Nie mam na to już siły. A co do pytania o Czecha... nie powinien mieć możliwości badania sprawy sam. Jeden już tak zrobił i co mamy? - Było to pytanie retoryczne. - Jutro będę miała jego akta. - Roztarła rękoma oczy i policzki, jakby w ten sposób można było odegnać sen. - Może tego wampira, tego męża ofiary trzeba by dokładniej sprawdzić?

Daniel przyglądał się jej uważnie kiedy wzięła medalion do ręki i starała się zbadać go swoją druidzką talią kart. Nic niebezpiecznego się nie stało na szczęście, choć widać było że nie tylko egzorcystów męczą ich umiejętności.
- To nie wchodzi w rachubę - odpowiedział na wątpliwości odnośnie Czecha - Przecież nie oddam mu medalionu. Ale na zbadanie go w MRze pewnie nie wyrazi zgody. Będę próbował go przekonać, ale jeśli nie pójdzie na to poproszę o pomoc naszą egzekutorkę... i ciebie. - Daniel uśmiechnął się lekko. - Dość szybko wykryłaś to co mi zajęło godzinę przygotowań i sporo wysiłku.
Na ostatnią kwestię podniesioną przez Vanessę skinął głową. - Też o tym myślałem. Czech dał mi namiary na lokal w którym wampir lubił przebywać. “Śpiewający Pingwin” na Rewirze. Jeśli to bar karaoke dla krwiopijców to żarcik słowny jest przedni...
Daniel wyjął z dłoni Vanessy amulet i schował do kieszeni.
- No i jeszcze człowiek, który zginął przy miejscu zbrodni na Pippie Andrus. Może gdy połączymy siły... przesłuchać da się przecież nie tylko żyjących świadków. Dobra kotwica i zogniskowanie... hmm... jakiś przedmiot osobisty i może się uda bez angażowania ministerialnych nekromantów, przy odrobinie szczęścia może widział sprawcę przed śmiercią, może jakiś szczegół uda się wydobyć.

- Co w zasadzie odkryłeś w tych medalionach? I co mógłby tam wyczuć ojczulek?
- Obecność, aurę. Ciężko to nazwać w ogóle, a na nic więcej nie starczyło mi siły i czasu. No i paniczny strach bijący z artefaktu. Strach ofiar zabójstwa. Ciężko powiedzieć co dadzą radę wysondować nasi spece. Wiem że siedzi nad tym Maddie Conelly, egzorcystka. Dobra. No i ma do pomocy kilka wiedźm i siostrzyczek. - Daniel zastanowił się chwilę. - Ty podczas swojej... przygody z kwiatkami czułaś coś podobnego?

- Nie. Ja przeniosłam się... nawet nie wiem gdzie. Było tam zimno i pełno śniegu. Do tego stopnia było to realne, że aż cała zmarzłam. Nawet szron mi się na twarzy pojawił - Wzdrygnęła się przy tym. - Nic dziwnego skoro stałam naga na śniegu. Domyślam się gdzie to mogło być. Szkockie wrzosowiska. Ale było tam coś jeszcze. Humanoid o ptasiej głowie z wielkim dziobem.

Kolejny raz umiejętności pokerowe przydały się w pracy. Trzymanie poker face pozwoliło ukryć to co mimo woli pojawiło się w myślach Daniela. Naga, na wrzosowisku... Skup się, cholera.
- No to już coś się zaczyna wyłaniać. Można by zlecić analitykom pogrzebanie w archiwum, może coś wyciągną na temat takiego... stwora. Przyznam, że nie słyszałem wcześniej o czymś takim. No ale wiedza o tym co się wyroiło za Murem jest dość okrojona. Spróbować nie zawadzi.

- Dziś nie dam rady. I na pewno potrzebować będę kogoś kto mnie będzie pilnował, bo zostać tam nie zamierzam. - Ziewnęła zakrywając usta wierzchem dłoni.

- Jasne. Jak na pierwszy dzień śledztwa wystarczy chyba wrażeń. - przyjrzał się uważniej kobiecie. - Ja jeszcze posiedzę i poczekam na resztę naszego zespołu. Coś im długo schodzi... Mam nadzieję że Samuel nie narobił za dużych głupot. Może potrzebujesz podwózki do domu? Wybacz, ale odpoczynek w twoim przypadku to chyba dobry pomysł.

- Pod...wózki? - Zająknęła się i spojrzała podejrzliwie na swojego rozmówcę. - Nie, dziękuję. Mieszkam niedaleko. - Nie było to do końca prawdą, ale w żadnym wypadku nie chciała skorzystać z propozycji.

Daniel skinął głową, ale reakcja nie uszła jego uwadze.
- Oczywiście. Jak dasz radę przygotować tą miksturę o której rozmawialiśmy wcześniej, to byłbym bardzo wdzięczny. Mam wrażenie, że może się przydać przy próbie wyciągnięcia czegoś od naszego nieżywego świadka. Ale z tym się nie spieszy. W końcu on już nigdzie nie ucieknie. Zabity sztychem w piersi nie był częścią rytuału. Raczej znalazł się w złym miejscu w złym czasie. Ale tym zajmiemy się później.

Vannessa wstała z krzesła, przez chwilę kręciło jej się w głowie. Zamknęła oczy i to trochę pomogło. Świat przestał wirować. Na sztywnych nogach ruszyła ku wyjściu.
- Dobranoc. - Rzuciła przez ramię wychodząc.

***

Daniel zaś schował medalion do kieszeni kamizelki. Po chwili namysłu wyciągnął talię i odszukał waleta trefl. Karta byłą gęsto poznaczona rysowanymi czarnym tuszem wzorkami. Meme Papy Legby, prezent od znajomej siostrzyczki. Strażnik, bo tak po swojemu nazywał asa w rękawie chroni i wytłumiał aurę. Inni nosili amulety, rysowali glify i znaki. On zawsze polegał na swoich kartach i nigdy się nie zawiódł. Wyjrzał przez okno i zaklął w myślach. Jak na falę zmęczenia która przewaliła się przez niego kiedy druidka wyszła z pokoju, to w sumie nie wiele pchnął śledztwo dziś do przodu. Kilka tropów, kilka rozpoczętych wątków... A być może mordercy znowu uderzą dzisiaj. Miał nadzieję że koordynatorzy wydali zalecenia by Regulatorzy pilnowali się i swoich rodzin. Wieści szybko się rozchodziły, skoro Czech wiedział po pół godzinie kto siedzi nad sprawą, ale ostrożności nie za wiele.
Kiedy długo nie wracali, zszedł do podziemi i dyżurnemu strażnikowi w archiwach zostawił prośbę o wygrzebanie wszystkiego na temat wrzosów, medalionów, stworów opisanych przez Vanessę oraz bractwa Szkocji i ich szefa i możliwych związków pomiędzy nimi. Polecił też skontaktowanie się ze Scottland Yardem, może oni będą mieli więcej informacji. Zadzwonił też do znajomego Lorda Arlingtona, znawcy antyków, precjozów i bibelotów i autorytetowi w tej materii. Może samo pochodzenie amuletu coś podpowie. Umówił się z nim że wpadnie do niego jutro do południa, bo z Czechem ustawił się na szesnastą.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 27-01-2013 o 18:44.
Harard jest offline  
Stary 27-01-2013, 16:41   #23
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Uderzenie było silne, emocje które mnie uderzyły okazały się gorsze niż prawy sierpowy. Szarpnąłem głową do tyłu co nie pomogło bo za sobą miałem ścianę. W oczach znowu mi pociemniało, tępe rwanie nasiliło się chociaż przed sekundą myślałem, że to niemożliwe. Czułem jak krew leci z nosa jakby wszystkie naczynka na raz trafił szlag. Coś musiałem zrobić. Powiedzieć. Ostrzec. Ledwo zwerbalizowałem myśli, ułożyłem je w jeden przekaz wyartykułowany w mieszanie charkotu i tłumionym bólu.
- Samuel nie żyje. Kurwa! Schrzaniłem! Srebro! Wampiry zaraz tu będą! Są wściekłe!
Nikt nie czekał. Brewer krzyczał na swoich, dźwięk odbezpieczanych automatów zlał się w jedno. Słyszałem krzyki Avy jednak musiałem się wysilić by rozróżnić słowa. Nie miałem sił by jej odpowiedzieć, by nawet się dobrze zastanowić. Chwiejnie wstałem trzymając się ściany. Trzymałem pistolet. Kiedy go podniosłem? Cud, że jeszcze nie wystrzelił. Podszedłem chwiejnie do stolika kucając za krzesłem z wysokim oparciem, w głowie miałem karuzele ale jucha nie płynęła już takim strumieniem a oddech powoli się uspokajał. Tupot ciężkich butów gdy zbrojni szukali osłon wdzierał się do mojej czaszki. Jakby deptali mi po głowie. Po chwili, sekundzie może dwóch rozległ się nowy dźwięk. Z góry. Kuląc się spojrzałem w tamtą stronę. W klatce na górze ktoś wyrwał dziurę. Ciemny kształt mignął lecąc w dół w asyście dziesiątek a może setek lśniących odłamków, które niedawno stanowiły dla nas barierę nie do przejścia. Cień wylądował, drugi (tylko po włosach poznałem egzekutorkę) zamachnął się, błysnęło srebro, głowa potoczyła się po podłodze. Dopiero teraz mogłem dostrzec egzekutorkę, z krótkim mieczem w dłoni. Dopiero na tę chwilę przestała być dla mnie rozmazaną smugą. Ale spokój po burzy jaką rozpętałem nie mógł trwać wiecznie. Drugi cień wyskoczył z atrium. A może został wywalony? Wszystko działo się za szybko. Ava coś krzyczała ale ja próbowałem coś zdziałać. Znowu. Głupio. Tylko wyczuć czy Samuel ciągle żyje jednak nie widziałem celu a w tym stanie równie dobrze jak kontynuować próbę mogłem przyłożyć sobie klamkę do głowy i ściągnąć spust. Chociaż nie, wtedy by tak nie bolało. Przeklinając trzymałem się za głowę. Odruchowo przetarłem twarz rozmazując po niej krew, która znowu wznowiła swój marsz. Gdy się opanowałem spojrzałem w kierunku klatki ale w tym świetle i pod tym kątem nie mogłem nic zobaczyć. Słyszałem tylko krzyki, głuche odgłosy uderzeń, obrzydliwe mlaśnięcia...
Kątem oka zobaczyłem ruch. Cholernie szybki. Dopiero po paru sekundach zorientowałem się, że to Ava skryła się za schodami. Na górze trwała walka, ktoś właśnie ginął a my tu siedzieliśmy. MR! Obrońca ludzkości! Pieprzyć takiego obrońcę.
Po dłuższej chwili, ni cholery nie potrafiłem teraz ocenić czasu usłyszałem kroki. Ktoś schodził po schodach. Chwiejący się cień, który aby iść musiał podtrzymywać się krawędzi. W końcu ujrzałem kto to.


Nie wyglądała na groźnego wampira ale dzięki Emily i nocnym wycieczkom na Rewir wiedziałem, że różne są motywy przemiany. Równie dobrze mogła to być fangabngerka który wybłagała przemianę. Mogła... Musiałem zareagować bo wiedziałem, że reszta ekipa może profilaktycznie strzelić. Nie rozpoznają człowieka. Musiałem przerwać ten wywołany przeze mnie chory łańcuch śmierci.
- Stój!
Głos mi załamał, utonął w wrzawie, w dźwięku walki na górze. Pomasowałem krtań i wysiliłem się by być słyszalnym, tym razem z lepszym skutkiem.
- Zatrzymaj się, bo strzelamy! MR!
Wbiłem wzrok w dziewczynę i jak najdelikatniej musnąłem jej umysł. Zwykle takich akcji nawet nie zauważam, teraz ból głowy wyraźnie się nasilił. Ale zrobiłem to, wyczułem dziewczynę. Znowu się wydarłem.
- To człowiek!
Nikt nie opuścił broni ale też nie padł żaden strzał. Dwóch GSRów wzajemnie się osłaniając podbiegło do dziewczyny i odprowadziło ją na dół. Zrobili to cholernie profesjonalnie, po latach znajomości z Problemem i Bobem potrafiłem to docenić. Na górze walka trwała dalej w najlepsze a ja uważając by komuś nie wleźć pod lufę podszedłem do dziewczyny. W ręce wyciągniętej wzdłuż ciała kurczowo trzymałem pistolet. Spojrzałem w jej wystraszone oczy, ciekawe czy sam miałem teraz takie spojrzenie.
- Fox, jestem z MRu. Co tam się TERAZ dzieje? Kto z kim walczy? Kto wygrywa?
Za ostro. Zdecydowanie. Była w szoku, chwilę milczała chyba próbowała zrozumieć o co chodzi i o co jakiś zakrwawiony koleś ją pyta.
- Nie wiem ... - wydęła usta w podkówkę . - Nie wiem.
Rozpłakała się spazmatycznie. Skląłem się w myślach. Uklęknąłem uważając by nie naruszyć jej przestrzeni osobistej. Dotyk, jakakolwiek bliskość była teraz niewskazana, mogła zostać podświadomie odczytana jako zagrożenie. Złagodziłem swój głos.
- Jestem Vincent. Pracuje dla Ministerstwa Regulacji. Chcemy by jak najmniej osób ucierpiało. Rozumiesz? Jak masz na imię?
- Jean - wydukała - Jean Salt.
- Fox, weź dwóch ludzi i zabierz ją stąd. Ale nie odchodź też zbyt daleko. Ja idę tam. Potrzebuję kogoś do osłaniania mi tyłów.
Głos Avy tym razem dotarł do mnie bez problemu, zignorowałem ją. Mieliśmy w grupie jakąś tendencję do wzajemnego ignorowania siebie. Po sekundzie skinąłem jen głową i odezwałem się do fangabngerki.
- Jean. Posłuchaj mnie bardzo uważnie. Zaraz Ciebie stąd zabierzemy w bezpieczne miejsce. Jesteś już bezpieczna. Tylko, że chcemy uratować jak najwięcej osób. Niezależnie od ich stanu śmiertelności. Kto tam został na górze?.
Milczała. Rozdygotana, w rozmazanym makijażu, wyglądała żałośnie. Przerażała mnie prawie tak jak brutalne zerwanie wcześniejszego połączenia z Samem. Jeden z GSRów podszedł do nas.
- Odprowadzę ją na zewnątrz.
Nie wiem jak to wyczułem. W mimice, w beznamiętnym tonie głosu, w mowie ciała czy za pomocą efektów ubocznych mego "daru". W sumie nigdy nie wiedziałem czy to wynik telepatii czy mojej intuicji co do ludzi. Tak czy siak wyczułem przyganę. I koleś miał cholerną rację. To ja powinienem być tym wrażliwym, dbającym o ludzi, o przerażoną dziewczynę. Ja, nie on. A zachowałem się jak ostatni dupek. Skinąłem mu głową.
- Też idę.
Schowałem pistolet do kabury i zacząłem wyciągać rzeczy z kurtki. Papierosy i legitymacje upchnąłem do spodni a zapasowe magazynki trzymałem w lewej ręce. Prawą zdjąłem kurtkę i podałem ją Jean dopiero teraz odnajdując w sobie ludzkie odruchy.
- Na zewnątrz jest zimno. Chodźmy stąd.
Skinąłem GSRowi i ruszyłem obok dziewczyny gotów ją podtrzymać w razie czego. W sumie nie wiedziałem co teraz. Z MRu nie wylecę ale dywanik był jak najbardziej realny. Może Grajek lub Emma będą wiedzieli jak to odkręcić. Może...
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 28-01-2013, 18:17   #24
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
- Pokażę ci wyjście.

Spojrzałam podejrzliwie na barona. Byłam pewna, że coś kombinował, nie wiedziałam tylko, co i jaka mogła być jego motywacja. Szybkość, z jaką przyznał, że istniało dodatkowe wejście do zajmowanego przez Samuela pomieszczenia sugerowała, iż baronowi zależało, bardzo zależało na rozwiązaniu tego kryzysu, albo zwyczajnie mnie wystawiał. Wahałam się chwilę czy zostawiać Williama bez nadzoru, ale w obecnej sytuacji uznałam, że było warto i ostrożnie ruszyłam za Charlotte Apple.

Charlotte ruszyła wzdłuż budynku w stronę wąskiego zaułka pomiędzy magazynem, w którym mieścił się lokal, a innym blokiem. Na dachu tego drugiego zauważyłam dwóch GSRów, a zatem okolica została dokładnie zabezpieczona. Musiałam przyznać, że podniosło mnie to na duchu. Charlotte Apple ubrana w idealnie skrojony garniturek i szpilki weszła w zaśmieconą uliczkę starając się nie dotykać śmieci. Śnieg maskował większość wyrzuconego w zaułku syfu, ale wyczulone wampirze zmysły z pewnością nie pozwoliły Charlotte mieć złudzeń, co do tego, w co wdeptywała i czym mogły ubrudzić się jej drogie buty. Ja mogłam tylko domyślać się, że warstwę śmieci poza potłuczonymi butelkami, pogiętymi puszkami, stanowią również zużyte prezerwatywy, stare igły i strzykawki, woreczki i fiolki po narkotykach i tych bardziej tradycyjnych, jak i tych opartych na nadnaturalnej krwi, ale Charlotte to wiedziała. To tłumaczyło, dlaczego stawiała takie długie kroki.

W zaułku było ciemno jak cholera, bo nie docierało tutaj światło ulicznych latarni. Ale oczywiście wampirzycy to nie przeszkadzało. Ze mną było inaczej. Musiałam brnąć prawie po omacku za nieumarłą przewodniczką. Słodko.

Nagle wampirzyca zatrzymała się gwałtownie i o mało nie wleciałam jej na plecy.

- Słyszysz? - Zapytała.

Zatrzymałam się. W końcu nie miałam innego wyjścia i skupiłam się na wychwyceniu dźwięków. Zdawałam sobie sprawę, że czuły wampirzy słuch lepiej się sprawdzał w takich sytuacjach i mogło się okazać, że dla mnie dźwięki, które usłyszała wampirzyca będą niedosłyszalne.

Moje oczy zrobiły to, czego po nich oczekiwałam i zaadaptowały się do mroku. Wiedziałam jak to wygląda. Lekka luminacja, jak poblask fosforu nocą w lesie, ale skoro wyglądałam jak dziwadło to przynajmniej czerpałam z tego jakieś korzyści. Nie słyszałam, ale przynajmniej widziałam. Wampirzyca spojrzała na mnie i wzdrygnęła się. Pięknie. Ona mogła żłopać codziennie krew, ale jak mi się świeciły oczy na zielono to już byłam dla niej be i fuj, i w ogóle straszna.

- Tamte schody prowadzą do systemu wentylacyjnego - wskazała drabinkę biegnącą murem w stronę dachu. - Tam, gdzie zaczynają się skrzynie z wentylatorami jest ukryte wejście. Przy największym wentylatorze. Ale otwiera się je albo kluczem, którego nie mam, albo od środka. Więc ...

”Więc po co do cholery pokazywałeś mi wejście Zębaty skoro nie będę mogła otworzyć sobie drzwi” – pomyślałam.

- A co słyszałaś? Mówiłaś, że coś usłyszałaś? – Zapytałam Wampirkę.

- Walczą. Chyba. Niesie się z wentylacji. Może twoi już zaczęli.

Nastawiłam znowu uszu i usłyszałam coś, jakiś hałas, ale raczej nie to, o czym mówiła Charlotte. Ktoś wyszedł przez system wentylacyjny i to jego usłyszałam. Jakaś postać zeskoczyła ciężko z góry i wylądowała tuż obok nas.

- Fabien? - Zapytała moja przewodniczka. - To ty?

Jedyną odpowiedzią był gwałtowny ruch i Charlotte wydała z siebie bolesny jęk, a potem zaczęła padać w tył, dziwnie bezwładna, jak kukiełka, której ktoś przeciął wszystkie sznurki.

Pewnie też bym oberwała gdyby nie to, że od razu jak poczułam aurę śmierci otaczającą postać odruchowo odskoczyłam w tył jak tylko tajemnicza osoba wylądowała na ziemi i niemal od razu też odruchowo przeszłam na tryb ukrywania. Zmrużyłam oczy i przyjrzałam się uważnie napastnikowi. Czułam już tego rodzaju aurę śmierci wcześniej i potrafiłam określić, kim był ten ktoś. I będę szczera trzęsłam portkami ze strachu.

Facet był długowłosy i charakterystyczny. Szara skóra zdradzała nieumarłego, podobnie jak powiew Śmierci wokół niego. Nietypowość jego urody stanowiło pomieszanie cech Azjaty i Czarnoskórego. Wampir był zambosem. Miał też ciemne włosy zaplecione w dziesiątki małych warkoczy oraz szczupłe, kocie rysy. Nieznajomy mieszaniec odwrócił się i błyskawicznie, szybciej niż mgnienie oka, ruszył w głąb zaułka. Nie dostrzegł mnie, więc uznałam, że dla własnego poczucia godności czas już przestać trząść portkami i uspokoić szybko bijące serce.

Zapamiętałam jego charakterystyczny wygląd i to było jedyne, co mogłam zrobić w tej sytuacji. Nawet gdybym chciał w życiu nie dogoniłabym go na piechotę. Jeśli wampir został wprowadzony w rejestr MRu to bez trudu bym go odnalazła, ale jeśli nie był...

Teraz bardziej martwiła mnie pannica, która gruchnęła o ziemię. Miałam złe przeczucia. Ostrożnie zawołałam Charlotte po imieniu nie ruszając się ze swojego miejsca. Może panna Apple była elegancka i zadbana, ale zbliżanie się do jakiegokolwiek wampira, kiedy ten został zaatakowany i mógł wpaść w panikę lub wściekłość było kuszeniem losu.

Ale nie musiałam się już obawiać niczego ze strony Charlotte. Jej twarz zgniła, a oczy zapadły się w głąb czaszki, a właściwie jedno oko, bo w drugim tkwił jakiś srebrzysty przedmiot.

Zaklęłam sobie paskudnie pod nosem. Jakiś wstrętny typek kropnął moją nieumarłą przewodniczkę. Baron się wkurzy i możliwe, że oskarży mnie o nieusankcjonowaną regulację. Ale jeśli drzwi do tajnego przejścia nie zamykały się automatycznie po otwarciu ich od środka to by znaczyło, że wstrętny typek zostawił mi wolną drogę do środka.
Nie zamierzałam jednak sama wchodzić do Samuela. Okrążyłam budynek i ruszyłam tam gdzie powinna znaleźć Avę i Vincenta, starając się przy tym uniknąć spotkania z baronem.

Wyszłam przed tłum, który nadal się powiększał. Miazmaty Śmierci otaczały mnie ze wszystkich stron. W zbiegowisku wypatrzyłam bez trudu zombie, kilkoro wampirów, nawet jednego Bezcielesnego, który zmanifestował się na rogu ulicy - zakrwawiony i z nieszczęśliwą miną.
Baron William zauważył mnie i ruszył w moją stronę. Jego nozdrza poruszały się, niczym chrapy jakiegoś drapieżnika. Możliwe, że wyczuł krew lub coś podobnego. Za baronem postępował, niczym kurczęta za kwoką, orszak japiszonów.

Zatem nie było wyjścia i musiałam się od razu skonfrontować się z baronem. Trudno. Wyszłam mu na spotkanie stając na tyle blisko żeby wszyscy wokół nie słyszeli naszej rozmowy, ale na tyle daleko żeby w razie potrzeby sfantomić i wziąć nogi za pas.

- Nie powiedziałeś mi wszystkiego baronie Williamie. - Zaczęła przechodząc od razu do ofensywy.

- Szo? - Niezbyt inteligentnie odpowiedział baron.

- Wiedziałeś, kogo przetrzymywał tam pracownik MRu? - Zmrużyłam podejrzliwie oczy, musiałam też ugryźć się w język żeby nie powiedzieć „terrorysta” o Samuelu.

- O szym ty mówisz? To jeszt akszja sazankszjonowana? Z poszwoleniem? Czy tesz szamowolka? Atak terrorysztyszny? Jak szondzę znasz odpowiedż, miszisz regulatoszko.

Baron musiał zauważyć moje wahanie zanim użyłam określenie: ”pracownik MRu” w stosunku do de la Orre i sam przeszedł do ataku.

- Kim jest Fabien?- Zapytałam próbując zbić barona z tropu.

- Fabszien? Fabszjen to mój szyn? Dżeczę krwi. A szo sze ształo? Gdże jeszt Szarlszlot?

Oczy barona zalśniły dziwnym, niepokojącym blaskiem. Budziło się w nim coś mrocznego i prastarego. Widziałam to już kilka razy w oczach różnych starych pijawek, ale nigdy w oczach kogoś o randze i mocy barona. Emocje zaczynały brać nad nim górę a to się nie mogło dobrze skończyć dla nikogo.

- Pytam, bo ktoś stamtąd uciekł używając tajnego wyjścia i Charlotte nazwała go imieniem Fabien. – Wyjaśniłam już spokojniej - Jak on wygląda?

- Jak ja. Mamy ten szam defekt krwi. Przekleszte żeby. Łyszina. Niszki wzroszt. A szo?

- To w takim razie nie był on. Poza tym ten, który uciekł... – Urwałam, ale przecież musiałam mu to w końcu powiedzieć - Zaatakował Charlotte.

- Szaatakował? Gdże jeszt ona? Nicz jej nie jeszt?

- On ją zabił. – Powiedziałam po prostu a potem zrobiłam kilka kroków w tył tak jakbym chciała mu pokazać gdzie to się stało a tak naprawdę to dawałam sobie trochę przestrzeni żeby jakby, co spieprzyć gdzie pieprz rośnie.

- Żabił. Żabił!!!! - Ryk wampira przyciągnął uwagę tłumu. - Gdże ona jeszt? Gdże to sze ształo?

Oczy wampira zalśniły autentyczną, krwistą czerwienią.

- W zaułku. On wyskoczył prosto na nią. – Odpowiedziałam.

- Kto? Jak wygszondał!

Baron William ruszył w moją stronę. Zobaczyłam, że rękawiczki zakrywające dotąd jego dłonie zostały rozerwane przez szpony. Zrobiło się groźnie. Ja mogłam spierniczyć stąd bez problemu, ale jeśli baron nie poskromi swego gniewu tłumek zebrany pod lokalem mógł przez to oberwać. Nagle Samuel i jego czyny stał się dla mnie nic nie znaczącym tłem opowieści a William awansował do pierwszoplanowej postaci.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 28-01-2013, 18:20   #25
 
Sileana's Avatar
 
Reputacja: 1 Sileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodzeSileana jest na bardzo dobrej drodze
Brewer zwrócił jej uwagę na partnera, a ona automatycznie podniosła broń i wycelowała, szukając niebezpieczeństwa. Ale, jak się okazało, to była sprawka Foxa.

- Gówno! - Zaklęła wściekle, przygotowując się do jak najszybszego z niej korzystania. - Coś ty, kurwa, narobił?! Bierz spluwę i kryj się albo spieprzaj stąd. I wytrzyj tę juchę!

Vincent posłuchał bez słowa, ale ona nawet nie czekała na niego, tylko sama szukała osłony. Przez chwilę nic się nie działo i Ava zaczęła już myśleć, że może ktoś oszukał telepatę, jakimś urokiem czy innym chujstwem. A kiedy już, już przekonała się, że wszystko jest w porządku, drzwi wyprysnęły w tysiącach błyszczących odłamków. A to, wziąwszy pod uwagę rodzaj szkła, było dziwne. Nie było czasu na podziwianie kolorowego deszczu, bo razem z drzwiami wyprysnął facet. Z jednej strony wyglądał trochę jak wyrzucona w powietrze szmata, ale nie miała czasu zastanawiać się nad jego wyglądem.

W zasadzie bez sekundy namysłu przygotowała się do obcięcia kreaturze łba, wyskoczyła więc na spotkanie mężczyzny. Przez krew, w której chyba się wykąpał, prześwitywały tatuaże. Zdążył tylko wylądować, kiedy ostrze jej miecza przepłynęło przez jego kark. To, że był raczej uciekinierem z klatki, dotarło do niej dopiero, kiedy jego głowa potoczyła się po podłodze.

- Co jest, kurwa?! - Rozejrzała się niespokojnie. To co szalało u góry, musiało być potężnego kalibru, skoro przeraziło wampira. Na następnego wampira już się nie rzucała, ale nie chciała pozwolić mu uciec bez odpowiedzi.
- CO SIĘ TAM DZIEJE? - Ryknęła do niego. Chociaż przyjrzawszy mu się, zrozumiała, że nic jej nie powie – krew zalewała mu podziurawione gardło. Nie dowiedziałaby się niczego, nawet gdyby miała po temu umiejętności. W końcu wampir upadł, zsuwając się po schodach o parę stopni.

Durne bydlę. Nie powinien być niezniszczalny? Zaczęła mieć coraz gorsze przeczucia, co do tego, co grasowało w puszce. Nie zamierzała się jednak zbliżać ani na krok do samego atrium, raczej przyczaić się w dogodnym miejscu w pobliżu. I znalazła takie miejsce. Namiętnie opisywane w horrorach cienie pod schodami. Cóż, nie było to miejsce idealne, ale może miałaby szansę na przecięcie ścięgien czy przewrócenie delikwenta, a i na ochronkę nadawało się całkiem nieźle. Nie, żeby była tchórzem, ale kiedy widzisz przerażonego wampira, zaczynasz inaczej patrzeć na pewne sprawy. A pilnowanie własnej dupy jest ważniejsze niż cokolwiek.

Usłyszała szybkie, lekkie kroki na schodach i przygotowała się już do przetrącenia paru kości, kiedy Fox się odezwał. Chociaż nie spodobało się jej, że znowu się wtrąca, cofnęła się odrobinę i czekała. Kiedy tylko potwierdził, że to człowiek, natychmiast dała znak jednemu członkowi grupy, żeby zabrał dziewczynę ze schodów. Miała nadzieję, że dziewczyna powie, co się dzieje i kto jeszcze jest w klatce. Ale gówniara tylko się rozbeczała i ledwie wydukała nazwisko.

W tym czasie kotłowanina w górze jakby straciła na impecie, co znaczyło, że napastnik może w każdej chwili rzucić się na nich.

Ava zaklęła cicho, patrząc na ukryte pod makijażem dziecko. Dotarło do niej, że nie da się szybko wyciągnąć z niej czegoś przydatnego, co oznaczało, że musiała się jednak ruszyć na górę i sam ocenić sprawę i może w końcu kogoś uratować. Opcjonalnie.

- Fox, weź dwóch ludzi i zabierz ją stąd. Ale nie odchodź też zbyt daleko. - Telepata mógł się jej jeszcze przydać. - Ja idę tam. - Wskazała kciukiem klatkę. - Potrzebuję kogoś do osłaniania mi tyłów. - Rozejrzała się po grupie, ale jakoś nie widziała entuzjastycznych ochotników. W końcu jednak zgłosił się Brewer.
- Ja pójdę. Jestem Siepaczem – wyjaśnił.
Siepacz. Słabej mocy Egzekutor. Szybszy niż ludzie, wolniejszy niż potwory. Jednak lepsze to niż nic, w sytuacji, w której były same niewiadome.
- Dobra, Brewer, po prostu nie przestrzel mi niczego. - Skinęła głową i ruszyła powoli po schodach, zamieniając miecz na glocka. Chciała wierzyć, że jest przygotowana na wszystko, ale z wariującymi zmysłami nie mogła się skupić na zadaniu.

Była przyzwyczajona do czerwonych światełek w głowie ostrzegających o niebezpieczeństwie, ale zwodnicza cisza i smród juchy, przelewającej się już przez próg, sprawiały, że jedyne do czego czego była w pełni przygotowana, to ucieczka. Ale czymże jest odwaga, jeśli nie przezwyciężaniem strachu? Stawiała więc krok za krokiem, z bronią wycelowaną tam, gdzie miała nadzieję napotkać łeb przeciwnika.

Wnętrze nie zachęcało do wejścia. Zachlapane krwią ściany, błyszczące od juchy ciała porozrzucane jak zepsute lalki z oderwanymi główkami i rączkami. Ani śladu napastnika. Nie była w stanie rozpoznać wśród kilkunastu ciał żywych, prawie-martwych ani martwych. Kurwa, rzeźnik mógł się schować wśród swoich ofiar, żadne z nich nie widziało go, a jedyna osoba, która mogłaby go rozpoznać, wyszła z Foxem. O ile to nie ona była morderczynią.

„Świetna sytuacja, nie ma co”, pomyślała sarkastycznie. „Ta mała właśnie wychodzi na herbatkę po morderstwie. Powinien to być tytuł powieści.” Oczywiście, mogła się mylić, tak jak przez cały wieczór.
 
Sileana jest offline  
Stary 28-01-2013, 22:01   #26
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Emma Harcourt

Szpony barona wysunęły się z rękawic. Zalśniły w blasku sodowych latarni ulicznych. Baron skoczył, wymijając Emmę. Popędził w zaułek. Nie tak szybki, jak to sobie wyobrażała Harcourt. Widziała już zdecydowanie szybszych typków. Jak ten koleś z dredami, który zamordował Charlottę. Ale i tak wystarczająco szybko, by wielu ludzi uznało go za nadludzkiego potwora. I w końcu słusznie, bo przecież zębaty łysol nim był.

Po chwili pokraczna sylwetka władcy wampirzej koterii wyłoniła się z zaułka, w którym znikł. W ramionach William trzymał ciało Charlotte. Martwe i zgniłe. Kiedy podszedł bliżej Emma ujrzała, że z oczu po jego policzkach spływają strugo czerwieni. Wampir płakał krwią. Nie z bólu – bo to właśnie takie monstra widziała fantomka najczęściej – ale z żalu i nieskrywanego smutku.

Podał ciało zabitej Apple jednemu z pomagierów, których cały wianuszek otoczył Williama.

- Szak on wyszglądał? – zapytał Fantomkę krwiopijca.

Chwilkę zajęło jej, o co ją pyta. Opisała krótko napastnika z zaułka, lecz pominęła swoje podejrzenia dotyczące tego, że jest to zwampirzony Odmieniec. Necrofenomen.

- Zna go pan, baronie? – zapytała regulatorka.

William nie odpowiedział. Poprawił poły swojego dobrze skrojonego płaszcza, spojrzał na nią jakoś dziwnie i ruszył w stronę zaparkowanego nieopodal luksusowego samochodu.

- Baronie – wiedziała, że trafiła w czuły punkt.
- Nie terasz, regulaszorko – usłyszała cichą odpowiedź.

Trochę go rozumiała. Stracił właśnie kogoś, na kim mu zależało. Pracowała w Ministerstwie na tyle długo, by wyrobić sobie coś w rodzaju szczątkowej empatii dla wampirów. Co nie oznaczało, że mogła jej ona przeszkodzić w pracy.


Ava Rose

Krew. Wszędzie pełno krwi. Osiem ciał. Dwa dość niekompletne. Trzy czy nawet cztery, jeśli liczyć tamto jedno pod ścianą musiało należeć do wampirów. Reszta to raczej ludzie.

Rozbudzone hyperadrenaliną zmysły Avy rejestrowały wszystko z zadziwiającą precyzją. Nie oznaczało to, że widzi czy słyszy lepiej. Po prostu jej instynkt ostrzegał ją w ten sposób przed ewentualnym zagrożeniem. Postrzegał teraz wszystko wokół w kategoriach – „groźne” lub „niegroźne”.

Samuel też tam był. Rozpoznała jego ciało po twarzy. Leżał na szczątkach metalowego stolika, przy którym zapewne siadywali właściciele „Wiecznie młodych” obserwując bawiących się na dole gości. Złamany kręgosłup – bez wątpienia, oraz rozdarte na strzępy gardło. Poza tym jeszcze kilka innych ran. Ślady ostrzy na piersiach.

Cokolwiek zabiło Egzekutora musiało być niezwykle szybkie.
Nagłe poruszenie spowodowały, że jej zmysł walki podkręcił obroty. Szybciej niż myśl sięgnęła po broń mierząc w stronę, skąd zarejestrowała ruch.

Spod ciała jakiegoś wampira gramoliła się jakaś postać. Mężczyzna, cały we krwi, z kocimi, żółtymi oczami. Wampir.

Brewer był bliżej i zareagował dość szybko. Nim pijawka wydostała się spod trupa Siepacz mierzył już w niego z pistoletu maszynowego.

- Nie ruszaj się. Jesteś zatrzymany do wyjaśnienia przez Ministerstwo Regulacji. Podaj swój numer identyfikacyjny.

Brewer działał zgodnie z procedurą.

- Siedem cztery siedem osiem pięć – powiedział okrwawiony wampir zaprzestając jakichkolwiek ruchów. – Andreas Toons.

- Skuj go, Ava – poprosił Brewer tonem głosu zdradzając, że nie ma zamiaru zbliżać się do krwiopijcy.

Ava nie miała nic przeciwko. Mogła nawet odrobinę popuścić cugle samokontroli. Przecież martwi nie mieli żadnych praw obywatelskich.

W chwilę później do atrium wkraczały już służby pomocnicze, a Andreas Toons z workiem na głowie został wyprowadzony na zewnątrz i wepchnięty do furgonetki GSR-ów.


Vincent Fox


Vincent wyszedł z dziewczyną przed lokal. Chłodne, wieczorne powietrze otrzeźwiło go szybko, ale nie zlikwidowało uporczywego bólu głowy oraz uczucia mdłości. Na to lekarstwem był jedynie sen.

W tłumie gapiów i w kordonie ochronnym Vincent nie dostrzegł Emmy. Dopiero po chwili wypatrzył ją nawołującą za jakimś mężczyznom, który jednak wsiadł do samochodu. Auto ruszyło.

Jean znalazła się w jednym z samochodów GSR-ów.

Po chwili z lokalu wyszli Ava i Brewer prowadząc jakiegoś faceta w kapturze na głowie. Więzień został wepchnięty do wozu .

- Ludziska – Freddie podszedł do Foxa z miną nieszczęśnika. – W międzyczasie miałem telefon z MRu. Wasz koordynator kazał wam wracać i iść do domów. Chce, jak to powiedział, mieć was wszystkich u siebie o ósmej.

Zapalił papierosa.

- Wiesz, Fox – wyciągnął paczkę w stronę telepaty. – Poszła plota, że ktoś zabija rodziny regulatorów. Większość funkcjonariuszy, którzy mają dzieci lub bliskich, wzięła wolne.

Zaciągnął się nerwowo.

- Cholera. Jak tylko się potworzaki o tym dowiedzą, jak wyczują nasze miękkie podbrzusze, to wgryzą się nam głęboko w dupę. Głębiej, niż członek gangu motocyklistów w więzieniu.

Ręka zadrżała mu lekko.

- Zbierz swój zespół. Bierzcie kierowcę i wracajcie do MRu. Ci co mieli zginąć, zginęli już tej nocy.

Mylił się. Bardzo.


Daniel Hensington

Nie było sensu, by czekał dłużej. Coś poszło nie tak podczas akcji. A on był zmęczony. Zaplanował sobie sporo zadań na jutrzejszy dzień i wolał przed tym należycie odpocząć.

Zostawił wiadomość dla zespołu i skierował się do wyjścia.

Po drodze dowiedział się, że nie jest jedynym, który odpuszcza sobie nocną pracę. Był świadkiem kłótni dwóch koordynatorów, którzy zbyt głośno rozprawiali o brakach kadrowych. O tym, że łowcy z MRu boją się o swoich bliskich. A więc tajemnicy nie udało się dochować? No tak. MR był jak jedna wielka, plotkująca rodzina. Pozostawało jedynie pytanie, kto posiał ziarno.

Na zewnątrz prószył śnieg. Szybko jednak rozpuszczał się na szarym betonie i asfalcie.

Londyn zza okien samochodu wyglądał jak podczas wojny. Zaciemniony. Pozbawiony prądu w znacznej większości. Trudne czasy wymagały harty ducha i ciała. A przecież były kraje, gdzie było znacznie gorzej. Dajmy na to Wielkie Królestwo Siedmiogrodu czyli Transylwania. Rządzona przez stary Ród Wampirów i wilkolaki. Albo Wilcza Rzesza – terytorium wilkołaczych klanów z lasów Szwarcwaldu. Albo Austria rządzona przez koterię czarowników i demonologów. A w Polsce ponoć władzę sprawował Smok. Taki prawdziwy. Z legend. Dziki i niepokonany. Ile w tym było prawdy, Daniel nie wiedział. Nie było TV. Radio działało na krótkich dystansach. A poczta dochodziła z opóźnieniem lub wcale. Świat pogrążał się ponownie w czasach, gdy informacja wędrowała dniami, tygodniami czy nawet miesiącami z miejsca na miejsce. Skończyła się doba internatu i „globalnej wioski”.

W domu przynajmniej miał ciepło. Mógł zjeść, odpocząć, wyspać się. Tego potrzebował.


Vannessa Billingsley

Londyn po zmroku o tej porze roku był nienaturalnie cichy i ciemny. No tak. Energię elektryczną oszczędzano. Głownie prądem zasilano fabryki, stacje paliw oraz inne ważne elementy industrialnej infrastruktury. To, co zostawało, nie mogło zaspokoić potrzeb zwykłych obywateli. Jeszcze jeden z mankamentów życia po Fenomenie.

W końcu kołdra rozgrzała się od ciała Vannessy i regulatorka zasnęła wyczerpana wcześniejszymi „wycieczkami” w nieznane.

Nie śniła. A jeśli nawet, to nie pamiętała snów. Spała, jak kamień. Nawet nie zauważyła, kiedy wrócił jej mężczyzna.


WSZYSCY

MUZYKA


Śmierć nie działa przypadkowo. Postępuje planowo. Metodycznie. Kontroluje każdy swój ruch.

Krew opuszczająca rany napełnia głodne ciała. Taka potężna. Jak narkotyk. Tej nocy tylko jedna wybrana ofiara. Nie ma potrzeby zabijać ich więcej. Reszta trupów to czysty przypadek.

Okruszki zostały rozrzucone w ciemnym lesie. Teraz tylko trzeba trafić za nimi do chatki Baby Jagi. Ale ta baśń wymaga krwi. Krwi i śmierci.

Ta ofiara miała lat szesnaście. Nazywała się Aime Holland. Matka – wiedźma zatrudniona w Ministerstwie Regulacji. Ojciec – kucharz w jednej z lepszych restauracji przy Big Benie. Niewinna Aime. Świeżo rozkwitły pączuszek. Zerwany brutalnie.

A rodzice na dokładkę. Tym razem zabito oboje. W łóżkach. Może gdyby spali, a nie czuwali przeżyliby. Może? Pewności nigdy się nie ma. Świat właśnie tak jest urządzony. Pozory. Wszędzie pozory.

Zabójca nie czuje żalu. Nie czuje smutku. Nie czuje podniecenia. Wykonuje swoją pracę. Starannie, jak zawsze. Sumiennie, jak zawsze.

Opuszcza mieszkanie sadzając rodzinę przy stole. Aima pozbawiona krwi na blacie. Ojciec i matka na krzesłach. Ostatni wspólny posiłek. Tak właśnie to wygląda.

Jeszcze tylko pamiątka do ręki – uhonorowanie tego, co zabrano. I kamień pod stół. Jak zawsze. Tak. Pewne sprawy są ważniejsze od innych. Tak. Ważniejsze. Najważniejsze.

Śnieg sypie tak mocno. To piękne. Wzniosłe. Ten biały, zimny puch jest jak zapowiedź prawdziwej śnieżycy.

Tak właśnie. Prawdziwej burzy.

Zabójca przymyka oczy. Nie zwraca uwagi na nikogo i na nic. Tak ma być. Tak musi być. Bo są przecież sprawy ważniejsze od innych. Ważniejsze.
 
Armiel jest offline  
Stary 03-02-2013, 08:38   #27
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Obudził ją hałas dochodzący z kuchni. Vannessa spojrzała na poduszkę obok. była pusta. To oznaczało, ze to Kris się tłukł w kuchni, więc albo już wstał, albo jeszcze się nie położył. To drugie było bardziej prawdopodobne. Następnie przeniosła wzrok na stojąca obok na nocnej szafce zegarek. Przez chwilę przyglądała mu się smętnie. Mała wskazówka była miedzy szóstką a siódemką, a duża na na szóstce. Wiedźma westchnęła ciężko. Pora było zwlekać się z wyrka. Poranna toaleta, trochę dłuższa niż zazwyczaj, gdyż wieczornej nie było i wypadało nadrobić to.
Z mokrymi jeszcze włosami Billingsley weszła do kuchni. Kris stał przy kuchence i coś pichcił. To była kolejna z jego zalet. Potrafił gotować i to całkiem dobrze. Dlatego to on prowadził u nich kuchnię.
- Późno wróciłaś. - Nawet nie odwrócił się. Miał na sobie dżinsy i podkoszulek, co znaczyło, że wrócił późno i jeszcze się nie położył.
- Miała dużo do roboty. - Odparła Vannessa siadając przy stole.
- Roślinki rozrabiały i trzeba je było spacyfikować?? - Postawił przed nią talerz z jajecznicą, chleb i gorącą herbatę.
- Tak, zwłaszcza jedne wrzosy. - Odparła przyglądając się swojemu talerzowi. Śniadanie podane pod nos. Ciepłe. Pożywne. - A tak na poważnie, to dali mi robotę zgodną z moimi umiejętnościami.
- Czyli koniec z obijaniem się w destylarni?? - Wyszczerzył zęby w uśmiechu
- Bardzo zabawne. - Odpowiedziała mu tym samym.
Vannessa od dłuższej chwili śledziła ruchy mężczyzny siedzącego przed nią. Świeże stłuczenie na jego ręku, a także rana przykuły jej uwagę.
- Co to?? - Wskazała w końcu widelcem na jego rękę.
Udając bardzo zdziwionego przyjrzał się ranie.
- Awanturował się jakiś wampir. Myślał że jest twardy. Wywaliłem go przez drzwi, przeciągnąłem nim po betonie. Ale miał kumpli i się zrobiła regularna bijatyka. Zbiegły się chyba wszystkie lupy i wszystkie młodziaki z okolicy. Zęby można było zbierać w promieniu stu metrów. Kłaki zresztą też.
- Znajdę zaraz coś na to. - Stwierdziła kończąc śniadanie. - Pomoże w gojeniu.
- Dzięki ci dobra kobieta. - Odparł sprzątając po posiłku. Vannessa tym czasem przygotowała jakąś ziołową papkę.
- Nie kładłeś się jeszcze spać?? - Spytała nakładając opatrunek.
- Naprawdę późno wróciłaś. - Chwycił ją za rękę.
- Mówiłam ci, że miała dużo pracy. Dali mi nowe zadanie.
- Co to takiego??
- Potrzebowali Wiedźmy. A konkretniej Druida. I stwierdzili, że świetnie się do tego nadam. Praca w terenie.
Nic nie odpowiedział, poruszył tylko palcami sprawdzając czy bandaże nie są za mocno zaciśnięte.
- Rutynowe zadanie. - Starała się by brzmiało to przekonywująco.
- Jasne. - Nie dał się jednak nabrać. - Rutynowe zadanie w ministerstwie.
- No dobrze. Nie rutynowe. Prowadzę sprawę rytualnych mordów.
- Obiecaj, że będziesz uważała. - W jego głosie słychać było autentyczną troskę.
- Nie mniej niż ty na siebie.
- Ataki w takich klubach są dość częste. - To akurat ona wiedziała. Przecież niejednokrotnie opowiadał jej o swojej wesołej pracy. A to jakiś wampir za bardzo chapnie, a to wilkołak się podkurzy, a to bojówkarz kościelny pochlapie bywalca wodą święcona lub kwasem.
- Wiem, ale uważaj. - Ona też się o niego martwiła. Zwłaszcza po tym co zrobił de la Orre. - Muszę się już zbierać.
Czuły pocałunek na pożegnanie i chwilę później młoda Wiedźma była już drodze do Ministerstwa Regulacji.

W pierwszej kolejności odebrała zamówione akta Pateneczko. Później zajrzała do destylarni. Zgarnęła ze cztery buteleczki specyfiku, o który prosił Hensington. Przywitała się oczywiście z Forestem. Wymieli się uprzejmościami. Staruszek chciał znać szczegóły jej przeniesienia. Opowiedziała mu co nieco, nie więcej niż można było dowiedzieć się poczta pantoflową. Zresztą tak po prawdzie to ona sama niewiele więcej wiedziała.

Do ich nowego biura przyszłą jako pierwsza. A tam czekała na nią informacja o kolejnym zabójstwie.

Czekając na pozostałych postanowiła zapoznać się z aktami. Zrobiwszy sobie herbaty zajęła się lekturą.
Pateneczko wydawał się być w porządku, tak na pierwszy rzut oka. Ale dokładniejsze wczytanie się w prowadzone przez niego sprawy dawały nieco inny pogląd. Okazało się, że dość często obiekt regulacji znika w tajemniczych okolicznościach. Są też nieuzasadnione regulacje, niby w obronie własnej, ale też "omyłki". Zabicie kilku "niewinnych" wampirów. Wiadomo, każdemu coś takiego mogło się przydarzyć, ale u niego było zbyt dużo takich przypadków. Na tyle dużo, że zaniepokoiło to Billingsley.


Kiedy przyszedł Hensington postawiła przed nim buteleczki, które wzięła z destylarni. Dla siebie też coś wzięła. Wczorajsza podróż była dla niej bardzo wyczerpująca, a coś na regenerację przydałoby się i jej, w razie czego.
Poprosiła go również o medalion, chciał go sprawdzić. Daniel miał również pomóc jej wrócić, gdyby okazało się, że z medalionami będzie podobnie jak z wrzosami. Jego pomoc miała ograniczyć się do sprowadzenia jej do rzeczywistości. Wytłumaczyła mu jak to poprzedniego wieczoru zrobiła Abigail. I zabrała się za badanie. Ostrożnie ujęła mały przedmiot w rękę. Skupiła na nim całą swoją moc. Poczuła dziwne sensacje. Poruszenie jakiejś energii - słabej lecz niepokojącej. Wydawało jej się również że usłyszy szelest lub furkot. Jak pióra poruszane wiatrem. I nic więcej, na szczęście.
Oddała Egzorcyście przedmiot.

Do swoich notatek dodała jeszcze jedno nazwisko, nowej ofiary. Maiła zamiar sprawdzić rodziców wszystkich zamordowanych tak samo dokładnie jak Czecha. Ale do tego potrzebowała akt osobowych pozostałych pracowników MRu. Chciał się również dokładniej przyjrzeć Andreasowi Drumrigtowi, wampirowi Nowej Krwi. Mężowi jednej z ofiar. W tym celu trzeba było ustalić jego miejsce zamieszkania. Sama nie zamierzała się tam udawać. Wszak jej specjalnością były Fea, a nie krwiopijcy.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 04-02-2013, 16:34   #28
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Podróż powrotna nie należała do najprzyjemniejszych. Byłem wypompowany a do tego każde z nas wiedziało, że zjebaliśmy. A ja najbardziej. Padły niepotrzebne trupy. Wampirów, ludzi i... Jednego z nas. Psychola, fanatyka ale jednak regulatora. Miałem jego krew na rękach. W pamięci też zapadła mi krótka rozmowa z Grajkiem, jego głupi gest poczęstowania papierosem który jakoś potrzymał mnie na duchu. Zdałem krótką relację Emmie, nie upiększając ale i zbytnio się nie kajając. Obiecałem jutro bardziej szczegółowy raport dla wszystkich. Chyba zdawała sobie sprawę z mojego obecnego stanu bo nie drążyła tematu. Zamiast tego po tym jak przyznałem się do ignorancji w zakresie necrofenomenów zasypała nas informacjami. Słuchałem piąte przez dziesiąte aż dojechaliśmy do MRu. Pożegnałem się z dziewczynami i odprowadziłem Jean do szpitala oddając ją opiece specjalistów. Sam zajrzałem do dyżurnej siostrzyczki, która odprawiła nade mną czary mary przez które poczułem się lepiej. Ból głowy gdzieś tam się ćmił a żołądek protestował ale chociaż naczynka w nosie postanowiły nie pękać. Podziękowałem i wyszedłem przed szpital delektując się kolejnym papierosem.
Powinienem teraz pójść na górę, przejść przez parę punktów kontrolnych i robiąc nadgodziny napisać raport z akcji oraz zdać broń a potem pójść spać pozwalając zregenerować się organizmowi. Zamiast tego złapałem taksę i podałem swój adres.

***

Prąd nie działał. Jak zwykle. Na krótkie "cześć" nikt mi nie odpowiedział. Emily albo była na akcji albo u siebie. To był jeden z jej łaczych instynktów, musiała mieć swoje własne cztery kąty w których mogła się zaszyć. W domu było dziwnie. Nie chodziło o to, że panowały egipskie ciemności, chłód jak w grobowcu i cisza... Nie potrafiłem tego ująć w słowa. Wyobraźnia, którą miałem aż nad to bujną podsuwała mi wizje zaczajonego w mroku mordercy. Włamanie się do mego domu nie było trudne nawet dla średnio zdolnego powróconego. Dzieci nie miałem ale coś nakazało mi sięgnąć po latarkę, którą trzymałem przy wejściu i odpiąć kaburę. Sprawdziłem całe mieszkanie. Puste. Obmyłem szybko twarz i przebrałem się w nie zakrwawione ciuchy a potem z ulgą wyszedłem z mieszkania. Dopiero w taksówce zdałem sobie sprawę, że nie zostawiłem w mieszkaniu sprzętu służbowego.

***

Znalazłem ją w drugim barze. W sumie bardziej spelunie. Tego typu miejsca były specyficzne. Praktycznie brak wystroju, czegokolwiek co nadawałoby indywidualne cechy. Za barem właściciel, gryzący zapach alkoholu, wymiociny i nikotyny kpił z zakazu palenia i otwarcia po 23. No i klientela. Większość osób które by tu weszły zaraz by wyszły. Z czyjąś pomocą najczęściej. W koszuli i drogiej skórzanej kurtce pasowałem tu jak pięść do nosa ale zbieranina typów spod ciemnej gwiazdy, dealerów, ćpunów i tanich dziwek znało mnie przynajmniej ze słyszenia. Byłem swój. Może i teraz pracujący po drugiej stronie barykady ale kiedyś jeden z nich. Pracujący na granicy legalności, kpiący przepisom i porządkowi w oczy. A będąc przy kasie nie zapomniałem o nich, nie wypiąłem się i nie zacząłem ścigać jak Cross. Kobietę która miała mi dać chwilę wytchnienia, zapomnienia jak wspominałem znalazłem dopiero w drugiej spelunie gdzieś w zaułkach Socho. Poznałem ją mimo, że stała tyłem przy barze rozmawiając z jakimś łysym typkiem pewnie o interesach. Nigdy bym jej nie pomylił z nikim innym. Wysoka, praktycznie równa mi wzrostem, szczupła, o krótko ostrzyżonych włosach i w długim ciemnym płaszczu. Podszedłem tak by mnie nie widziałem i oparłem się o bar. Barman, starszy niegdyś barczysty koleś z czarną wdową na ramieniu spojrzał na mnie pytająco. Kojarzył mnie jeszcze jako szczyla. Sięgnął po szklankę jednak by zwrócić uwagę kobiety potwierdziłem zamówienie.
- Dwie Krwawe Mary.
Odwróciła się gwałtownie patrząc na mnie z niedowierzaniem. Widząc jej uśmiech sam po raz pierwszy od akcji uśmiechnąłem się szczerze.
- Vini!


Rzuciła mi się na szyję w infantylnym geście, identycznym jak wtedy gdy rozstawaliśmy się na dłużej jako dzieciaki. Zgodnie z rytuałem objąłem ją w pasie i uniosłem lekko. Gdy ją puściłem odwróciła się do łysego.
- Pogadamy później Mike, dobra?
- Jasne. Narazie.
Wzięliśmy drinki i usiedliśmy przy stoliku na uboczu gwarantującym jako tako prywatność. Zagadałem jako pierwszy.
- Klient?
Machnęła ręką zbywając pytanie.
- Znajomek. Mów lepiej co u Ciebie.
- Stare biedy.
- Mhm. Dlatego wyglądasz jakbyś zarwał parę nocek i nosisz klamkę?
Maskowałem się dość dobrze, może byłem niezłym oszustem a może był to efekt uboczny moich mocy ale jej nie potrafiłem okłamać. Nigdy, do tego była spostrzegawcza i znała moje podejście do broni.
- Przenieśli mnie do operacyjnych.
- Mów co Ci leży na wątrobie.
I opowiedziałem. Nie wdawałem się w szczegóły ale i tak za złamanie tajemnicy służbowej groziło mi ileś tam lat. Miałem na to wyjebane. Byłem tylko człowiekiem, musiałem się komuś wygadać. Najzwyczajniej w świecie musiałem. Gdy skończyłem kończyliśmy drugie piwo a obok stał pusty talerz po podejrzanych tostach.
- Kurwa. Vini nie dręcz się. Co miałeś zrobić? Wpierdolić się tam i wszystkich obezwładnić? Uratowaliście i tak dwie osoby.
Wiedziałem, że wspomniała o wampirze tylko przez wzgląd na mnie. Mary i Nieumarli niezbyt się lubili, konflikt interesów.
- Jasne. I mam tak powiedzieć ich rodzinom?
- Tak. Tej dziewczyny jeżeli już musisz. Zwariujesz chłopie.
Wyzerowałem piwo.
- Co u Ciebie?
- Ciężka dola uczciwego podatnika. Śmiertelne Skorpiony mimo tej sprawy, no wiesz tamten z zeszłego roku opowiadałam Ci, ciągle mają się nieźle. Praktycznie do niedawna mięli monopol na dealerkę ale teraz Kartele zaczynają im się wchrzaniać. Jak dla mnie nawet jak coś ugrają to nie dużo. A taki szaraczek jak ja musi w tym przetrwać.
- I płacić uczciwie podatki.
- Dokładnie.
- Dobra, pij i idę po następne.
Uśmiechnęła się do mnie znad pokala, znałem ten uśmiech. Za dzieciaka zawsze wyjeżdżała po nim z jakimś świetnym pomysłem po którym cała nasza trójka wpadała w kłopoty.
- Nie lepiej podskoczyć gdzieś się zabawić? Przyda się i Tobie i mi.
Nigdy nie uczyłem się na błędach ale próbowałem się jeszcze bronić.
- Nie wpuszczą mnie z klamką a nie chce mi się do domu naginać.
- A blachy nie masz?
Miałem.

***

Czemu budziki zawsze mają taki wkurwiający dźwięk? Ten wbijał się przez moje uszy do skacowanego mózgu i sprawiał, że cierpiałem za grzechy całej ludzkości. Zakląłem. Czułem, że leżałem w łóżku, w bokserkach i koszulce. Coś uciskało moje żebra i klatkę piersiową. Co ciekawe nie byłem jednak sam w łóżku. Czułem ciepło drugiego ciała. Moja stopa dotykała czyjejś łydki, tyle dobrze, że ogolonej. Otworzyłem oczy. Budzik dalej dzwonił katując mnie. Nie poznawałem mieszkania czyli raczej nie obudziłem się koło Emily. Obróciłem się. Mary. Właśnie zakryła poduszką głowę i zawinęła się w kołdrę ściągając ją ze mnie. Wstałem i wyłączyłem budzik. A przynajmniej miałem taki zamiar, nie mogłem nigdzie znaleźć odpowiedniego przycisku więc wyjąłem baterie. Głowa napierdalała jak nie wiem a na sobie wcale nie miałem bokserek i koszulki. Znaczy bokserki miałem ale koszulka była kevlarowa. Na krześle leżała reszta moich ciuchów, klamka z magazynkami walała się po podłodze. Spojrzałem na cudownie nieruchomy budzik. 6:32.
- Idę wziąć prysznic.
- Weź klina.
Niewyraźne mruknięcie dobiegło spod poduszki. Znalazłem łazienkę, trochę dłużej szukałem czystego ręcznika. Nie bałem się o wczoraj. No może nie w tym kontekście w jakim nie raz się bałem. Nie sypialiśmy ze sobą. Z reguły... Ale to był jeden wyskok i to lata temu. Młodzieńcza ciekawość i alkohol zrobiły swoje. Potem zostaliśmy przy relacjach przyjacielskich i o dziwo nam się to udało. Cała nasza trójka, bo należałoby tu włączyć jeszcze Boba, wylądowała skrajnie różnych miejscach. Wręcz po przeciwnych stronach barykady. Tak, udało nam się znaleźć barykadę z trzema stronami. Mieliśmy jednak pewne wspólne cechy, w końcu wychowaliśmy się razem. Po pierwsze szczeniackie sposoby spędzania wolnego czasu. Mniej lub bardziej zbliżaliśmy się do trzydziestki (chociaż nie wydawało nam się to już taką granicą jak jeszcze parę lat) ale dalej zachowaliśmy się jak szczyle przebalowując większość kasy. Druga to pech w związkach. Bob najzwyczajniej nie radził sobie z kobietami. Te lgnęły do niego lecąc na jego wysportowanie ale on zawsze coś spieprzył. Zresztą do dziś chyba nie wie, że za jego pierwszy raz zapłaciliśmy z Mary. Ja nie mogłem wytrzymać z żadną dłużej niż pół roku. Nie wiem czy to wina mojego zjebanego charakteru czy telepatii przez którą czasem nawet podświadomie przyłapywałem ludzi na kłamstwach. Chujowe w związku. Dlatego póki co dobrze mi było z Emily ale nie oszukiwałem się, że będziemy żyć długo i szczęśliwie. Mary zaś miała jeszcze innego pecha. Ostatni jej facet chciał się dowartościować. Pięściami. Miał trochę szczęście bo Mary powstrzymała mnie przed zrobieniem z niego warzywa. Miał pecha. Bob połamal mu obie nogi i przystawił klamkę do głowy. Odjechał w dal. Na wózku. I nigdy już się nie pokazał. Tak... Byliśmy wesołą gromadką.
Wylazłem spod prysznica już normalnie ubrany. Wyjąłem z szafki dwa piwa i wróciłem do pokoju. Mary leżała jak i wcześniej, może jeszcze bardziej dla ciepła zawinięta w kołdrę.
- Śniadanie do łóżka podano.
Otworzyłem zapalniczką obie butelki. I kto mówił, że nałóg ma tylko złe strony? Wstała ciągle w szczelnym kokonie. Mi tam rybka, cycki i tak miała małe. Podałem je piwo i upiłem łyk ze swojego zbierając ekwipunek. Zbliżał się ten krępujący moment rozmowy. Krępujący dla mnie.
- Co się wczoraj działo w Róży?
- Nic nie pamiętasz?
Spojrzała na mnie, potargana, zaspana, uśmiechnięta.
- Coś tam pamiętam. Weszliśmy do klubu, na krzywy ryj. Machnąłem blachą i coś tam rzuciłem o tajnej operacji i obserwacji. Potem wypiliśmy parę drinków. O parę za dużo. Tańczyliśmy, potem... Kurwa. Powiedz, że ja tylko z nią tańczyłem!
- Chciałam robić zakłady kiedy pójdziecie do kibla.
- Byli tam jacyś moi znajomi?
Przeraziłem się nie na żarty. Jakby Emily się dowiedziała, że obmacuje jakąś laskę po pijaku byłaby burda.
- Vini... Jakbyśmy polecieli na Marsa okazało się, że połowę znasz i z nimi piłeś, wiszą Ci przysługę albo spali z Tobą.
- Spały.
- Chuj Ciebie wie. Jasne, że byli tam Twoi znajomi. Imion nie zapamiętałam.
- Dobra. Co dalej?
- Potem jej facet z kumplami chcieli Ci ręcznie parę spraw wytłumaczyć.
- I wyciągnąłem klamkę.
- I wyciągnąłeś klamkę krzycząc, że jesteś z MRu i zaraz Twoi kumple zrobią tu wjazd wozem pancernym.
- Kurwa.
- Nie widziałam tam żadnej. Znałam tam ochroniarzy i załatwiłam wszystko ale w Róży lepiej na razie się nie pokazuj. Potem zawlokłam Ciebie do taksy, musiałam dużo zapłacić, żeby nas tu przywiózł. Nie martw się z Twego portfela.
- Dzięki. A gdzie jest to tutaj?
- Obrzeża Rewiru. Najciemniej pod latarnią.
- Może chcesz mieszkanie przy MRze? Albo komisariacie Policji?
- W komisariacie już mi proponowali.
- Właśnie. Mam sprawę.
- Nie, nie pójdę do kicia.
- Cholera... A tak serio to muszę namierzyć gościa. Faerie, Aed coś tam, elf. Tylko zwampirzony. Długie włosy, dredy, wygląda jak pomieszanie azjaty z murzynem. Kocie rysy twarzy do tego w cholerę szybki. Wielu takich pewnie nie ma. Może ktoś z Twoich ma na niego oko. Możesz sprawdzić?
- Jasne ale nie moja liga. Popytam się ale dyskretnie. Spróbuj u Boba, wiem że on i jego znajomki prowadzą swoje kartoteki o potencjalnych zdechlakach do ukatrupienia na amen. A koleś jak coś przegiął mogą mieć na niego chrapkę. Jak dać Ci znać?
- Spróbuję. Zadzwoń do MRu i połącz się z grupą "Nasza Krew". Jak mnie nie będzie zostaw mi wiadomość z prośbą o spotkanie.
- Bomba. Dzwonić do MRu... Ale nazwa mi się podoba.
Zaśmiałem się i pociągnąłem solidny łyk piwa.
- Podaj się jak chcesz za kogoś innego. Tylko błagam nie za dziewczynę.
- Zapomniałam, zazdrosna łaczka.
Ta... Mój związek był bardzo akceptowalny przez przyjaciół. Zacząłem się zbierać.
- Dobra. Spadam ratować świat.
- Trzymaj się Supermanie.
- Ej... Nie noszę rajstop.
- Batmanie?
- Już lepiej. Do zobaczenia.

***

W MRze byłem jako drugi. Wyprzedziła mnie moja ulubiona wiedźma. Rzuciłem krótkie "cześć" licząc, że za bardzo ode mnie nie czuć alkoholem i wziąłem się za pisanie raportu i picie kawy. Reszta zaczęła się schodzić, streściłem Vannesie i Danielowi pokrótce wczorajszą akcję a potem zaproponowałem reszcie to samo. Krótko ustaliliśmy kto czym się zajmie. Wyszło, że czeka mnie ciekawy dzień z Dannym i Avą. Najpierw miałem przesłuchać Iskrę i Jean, już wcześniej zamówiłem przez telefon ich akta. Do tego testy K-W za sugestię Emmy dla dziewczyny. Potem mieliśmy się wspólnie zabrać za wspólnie złapanego wampira i kopnąć się do Czecha, który chyba coś kręcił. Na bank coś kręcił. A na deser wizyta u szkotów sympatyków Odmieńców. Świetny dzień.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 05-02-2013, 18:40   #29
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Przeczytał wszystko do ostatniej literki, podumał trochę nad sprawą. Poustawiał priorytetu. Pozastanawiał się czy Maddie Conelly, gdy odkryje że świsnął dowód rzeczowy, tylko pozbawi go genitaliów, czy może użyje do tego zardzewiałego i tępego noża. Intrygowała go coraz bardziej aura i magia bibelotów. Nie spotkał się z czymś takim jeszcze, a to rodziło pytania. Czekał jeszcze pół godziny, ale grupa pacyfikacyjna nie wracała. Na wszelki wypadek nasmarował na tablicy to co dowiedział się o medalionie i to co wynikało z rozmowy z Maddie. Bractwo Duchowa Szkocja... Hmm, nic mu nie obiło się o uszy, trzeba będzie sumiennie przekopać archiwum. Oczywiście może uda się to zepchnąć na analityków, lub kogoś innego. Jeśli jest coś nudniejszego niż grzebanie w zakurzonych książkach, to Daniel jeszcze się z czymś takim nie spotkał.

Maił już wychodzić, ale amulet ciążył w kieszeni. Zawahał się ale w końcu podjął decyzję. Szansa że ktoś da mu w łeb i zabierze go jako łup była niezmiernie niska. Szczególnie, że już pół godziny temu zadzwonił po Bernarda i pojedzie wprost do domu.
W samochodzie mało się nie pospał. Dzień był obfitujący we wrażenia i wyczerpujący. Dopiero teraz przyznał się sam przed sobą, że badanie amuletu wypruło z niego flaki. Vanessa miała chyba lepszy warsztat w tym względzie, bo doszła do podobnych wniosków a nie wyglądała jakby ją ktoś przeciągnął pod kilem. No ale ona też miała ciepło z wrzosami, a mimo to wiedząc, e znowu może się znaleźć w domenie tego ptasiopodobnego – podjęła ryzyko. Daniel jak wsparcie od walenia po twarzy nie czuł się zbyt pewnie. Jednak działanie mocy egzorcysty i druidki było rzeczywiście różne. Londyn migał za szybami Rollsa, a Daniel zastanawiał się nad dalszymi krokami.
- Bernardzie, zrobimy jednak mały objazd. – zdecydował szybko. Skoro miał medalion jeszcze tylko do jutra postanowił zadbać, że nie przeoczy niczego. – Podjedziemy na chwilę do Farsight z usilną nadzieją, że Lord Beckinsale zniesmaczony niezapowiedzianą wizytą nie poszczuje nas swoimi chartami.

O matko, jest coś nudniejszego niż dzionek spędzony w archiwum. To rozmowa z Peterem Beckinsalem Trzecim... Boże w niebiesiech dobij, nie czekaj dłużej. Ile można pleść androny o strzelbach, łowach, otwartych sezonach na... kaczki chyba. Daniel ćwiczył wolę i jedynie jej siłą powstrzymywał powieki przed zatrzaśnięciem się z hukiem. Ale w końcu przebrnęli przed uprzejmy początek rozmowy, bzdury o polowaniach i tym podobne sprawy. Daniel poprawił się w wygodnym fotelu i sam ruszył na łowy. Tally Ho.
Medalion dokładnie został oglądnięty, zbadany przy wtórze sapania, zmieniania okularów i grzebaniu w jakichś tomiszczach. Niestety Hensington nie dowiedział się wiele więcej niż sam przypuszczał. Potwierdził, że ręcznej, mistrozwskiej roboty. Że stary, lord pokusił się nawet o wycenę, oczywiście jako bibelotu antykwarycznego. Daniel nie dodawał że wartość może się zmienić po tym jakby potencjalny nabywca usłyszał gdzie znaleziono przedmiot i do czego najprawdopodobnie posłużył. Lord Beckinsale potwierdził też szkocką proweniencję amuletu, długo i zawile tłumacząc historię wzornictwa i motywów wykorzystywanych przez „tych barbarzyńców z północy”.

Na koniec rozmowy dołączyła do dwójki mężczyzn Cathy, młodsza córka lorda. Niezmiennie się czerwieniła na widok Daniela, który trzeba przyznać również pobudził się na jej widok. Odkąd kilka miesięcy temu wpadli na siebie na przyjęciu w klubie admiralicji, miała się o co czerwienić. Wpadli bowiem ostro i z przytupem, tak że trzęsły się żyrandole. Stary lord na szczęście znowu zaczął pleść coś o wabikach na cholerne kaczory, Cathy uśmiechnęła się tak, że Danielowi zrobiło się gorąco. „Jutro wieczorem u mnie” powiedział bezgłośnie poruszając wargami, po czym dość śmiało acz skutecznie przerwał lordowi w pół zdania, podziękował serdecznie i wyszedł jakby się za nim paliło.

***

Nazajutrz, po podładowaniu akumulatorów w zwyczajowej kafejce, wszedł do pokoju. Wysłuchał z uwagą relacji o akcji z Samuelem. Wampir fae... No no. Pasowałoby to do obrazu sekcyjnego, który nakreślił mu patolog w Komorze i opisanych obrażeń na ciele ofiar.
Telepata Vincent przedstawił swoje zamysły i szybko okazało się że w kilku punktach są one zbieżne z planami Daniela. Wyłożył też dokładnie, czego się dowiedział o medalionie i Bractwie, zachęcił też Vanessę do opisania brzydala, na którego wpadła w swojej wizji. Ku niewypowiedzianej uldze, okazało się że fantomka z własnej woli zgłasza się do szperania w archiwum. Daniel zapisał jej nazwisko szefa Bractwa, poprosił również o zebranie informacji na temat wampirzych odmieńców. Nie miał usystematyzowanej wiedzy na ten temat, obawiał się natomiast że kartami przeciwko nim niewiele wskóra. A więc w dniu dzisiejszym koncentrujemy się na świadkach. Danielowi to odpowiadało, a szczególnie dużo obiecywał sobie po rozmowie z Czechem. To że coś wiedział i ukrywał to było jasne od początku. Maił tylko nadzieję że wzmocniony innymi członkami zespołu da radę wyciągnąć z niego coś użytecznego. Vin będzie szczególnie pomocny, Ava zaś, stanowiła gwarancję, że nikt nie urwie im głów i zabierze medalion. Podziękował jeszcze Vanessie za mikstury i ruszyli do swoich zadań.
 
Harard jest offline  
Stary 06-02-2013, 20:04   #30
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
- Davy czy ty możesz mi powiedzieć co ty mi tutaj odpierdzielasz? - Wpadłam do gabinetu koordynatora i wyplułam z siebie to zapytanie zamiast zwyczajowego “dzień dobry” czy też raczej „dobry wieczór”.

Davy wybałuszył na mnie oczy i o mało nie zakrztusił się kanapką, którą właśnie pochłaniał.

- Opierdzielam kanapkę z indykiem i musztardą. – Powiedział niewyraźnie - A co chcesz gryza?

Teraz mnie to zbiło z tropu. Musiały mi trybiki w mózgu zaskoczyć i dopiero wtedy pojęłam, że facet nie zrozumiał mnie za pierwszym razem.

- Nie chcę twojej kanapki. Mówię o zespole. – Położyłam z rozmachem obie dłonie na biurku Dave’a - Wysyłasz wszystkich do domu? Czemu? Ja się pytam, czemu?

- Bo już jest dawno po siedemnastej, a potem mi się wydział personalny dopierdziela. Poza tym jutro macie być na chodzie.

- Po siedemnastej? Ty tak na poważnie. Możemy mieć w nocy kolejne ofiary a ty mi cały zespół wysyłasz do domu, w tym dwie osoby wyszły z MRu zanim pozostała trójka wróciła z akcji i nie mogliśmy wymienić nawet pokrótce informacji, kogo przesłuchali i czego się dowiedzieli. Do tego mamy się stawić w pracy na ósmą, podczas gdy technicy i laboratoria zaczynają pracować też dopiero od tej godziny, więc raczej nie dostaniemy wyników badań i analiz na biurka zaraz po przyjściu do roboty. Poza tym nasi główni podejrzani i informatorzy o ósmej albo w ogóle są w stanie letargu albo odsypiają nockę i nie można ich odszukać. A my mamy pójść wieczorem do domu po to żeby przyjść na ósmą. Po co, po to żeby siedzieć na dupach, pić kawę, gapić się w ścianę i przekładać papierki? Do licha miałam zamiar jeszcze wieczorem objechać wszystkie miejsca zbrodni a teraz nie mam nawet jednej osoby żeby mi towarzyszyła jako wsparcie. Poza tym mamy teraz totalny bajzel po Samuelu. Piątka ludzi nie żyje, włącznie z Samuelem plus trzy wampiry. Do tego baron William będzie próbował ująć jednego podejrzanego przed nami a on w nocy nie będzie spał tylko go szukał. Poza tym... - W tym momencie zabrakło mi tchu i musiałam zrobić przerwę na oddech, klapnęłam przy tym na krzesło, a Davy wykorzystał ten moment żeby wejść mi w słowo.

- A co ja mogę zrobić w tej sprawie? Chcesz więcej ludzi? Mogę ich poszukać. Chcesz jechać na miejsce zbrodni mogę dać ci GSRów. Pisz, co potrzebujesz a postaram się to załatwić.- Odłożył na bok kanapkę i spojrzał na mnie tym swoim beznamiętnym, spokojnym wzrokiem.

- Nie potrzebuję GSRów tylko ludzi ze zdolnościami, którzy wybiorą się na miejsca morderstw i użyją tam swoich mocy żeby zobaczyć tam coś, czego nikt inny by nie dostrzegł. Poza tym nie możemy pracować od ósmej do siedemnastej z przerwą na lunch. Tak nic nie zrobimy. Poza tym chciałabym wiedzieć, co zrobiono, aby ochronić możliwe kolejne potencjalne ofiary? – Też się nieco uspokoiłam pod tym spojrzeniem „Wesołka”.

- Też chciałbym wiedzieć, bo jak na razie większość regulatorów mających rodziny olało swoje sprawy wróciło do domów, bądź wzięło urlopy. Nikt z góry jeszcze nie ustalił prawdopodobnego schematu postępowania. Jednym słowem, jak zawsze. - Miał zmartwioną minę - Co ja mogę zrobić Emma? Co najwyżej czekać i modlić się o to aby tej nocy nikt nie zginął, ale sama wiesz, że modlitwy niewiele pomagają w tych pokręconych czasach. Przed Fenomenem zresztą też niewiele pomagały.

- Kurde Davy nie wyjeżdżaj mi tutaj z kryzysem wiary, bo dobrze wiesz, że modlitwy działają tylko, że do tego trzeba być Ojczulkiem albo Siostrzyczką. Pewnie nieraz cię w ten sposób składano do kupy po mniej lub bardziej nieudanej akcji, tak jak każdego.- Machnęłam lekceważąco ręką na te jego żale.
- Czyli mówisz mi, że MR uznało, iż w tej sprawie będziemy usiłowali złapać morderców po to, aby pomścić martwe ofiary, ale nie damy rady przeciwdziałać zabójstwom, więc, po co się starać i podejmować jakieś działania prewencyjne, tak? Czy ogłoszono, chociaż w samym Ministerstwie, że ci Regulatorzy, którzy mają dzieci i obawiają się o nie mogą przyprowadzić je na noc do MRu i tutaj z nimi przenocować?

- Nie. Nie chciano tego oficjalnie ogłaszać. Sprawa poleciała pocztą pantoflową. Wiesz, że w MRze wszyscy plotkują jak baby na rynku.

- Czy w takim razie ogłoszono przez pocztę pantoflową, że istnieje taka możliwość? Wiesz jakby się zebrało te dzieciaki w kilku dużych salach otoczyło ich wszystkich razem i każdego z osobna ochronnymi kręgami to myślę, że spokojnie mogliby przespać się w ten sposób w śpiworach na materacach nawet parę nocy. Sama chętnie bym się zgłosiła do ich pilnowania i pewnie większość rodziców Regulatorów też.

- Nie pomyślano. W sumie to dobry pomysł. Zgłoszę go jako propozycję do Dyrekcji. Ale dzisiaj to już chyba klops.

- Dobra, pomyśl o tym, chociaż teraz to trochę już późno na takie działania. Cztery osoby nie żyją a jeśli schemat się powtórzy to wiesz...- Zawiesiłam głos i uniosłam brwi do góry.

- Tak czy owak mam zamiar jeszcze popracować dzisiaj. Odwiedzić archiwum i wystukać raport. Jak będziesz w pracy jeszcze ze dwie godzinki to dostaniesz go dzisiaj, jak nie to przeczytasz go jutro rano i lepiej się przygotuj - pogroziłam mu palcem - bo jak jutro po ósmej nie będę miała nic do roboty to przyjdę zawracać ci głowę w sprawie tego raportu.

Wstałam powoli zbierając się do wyjścia.

- Wszyscy jedziemy na tym samym wózku, Emmo. Pamiętam o tym. A z pracy wyjdę dopiero koło pierwszej. Jeśli nie zostanę na noc tutaj. Więc raport możesz przynieść, jak chcesz.

- Nie Davy – pokręciłam przecząco głową - tym razem wszyscy wcale nie jedziemy na tym samym wózku. Ja na przykład nie mam dzieci, o które musiałabym się w tej chwili martwić. Wiesz najprostszy schemat postępowania zabójcy bądź zabójców wskazuje na to, że wybierają ofiary wśród dzieci kolejnych typów Regulatorów. Był Egzekutor i Ojczulek, Fantom i Żagiew. Teraz pozostały im tylko duchołapy i o ile Czarownik bądź Wiedźma ze zdolnością Nekromancji może zdziałać coś przeciwko wampirom to reszta podtypów może sobie nie poradzić, nie wspominając już Egzorcystów.

- To tylko przypuszczenie. Miejmy nadzieję, że nie okażą się trafne.

- Miejmy nadzieję Davy, podrzucę ci raport za dwie godziny.

Wyszłam z jego gabinetu.



***



W chwilę później pchnęłam ciężkie drzwi do archiwum i podświadomie zwolniłam krok. To miejsce było jak biblioteka, więc wszyscy przestrzegali typowej bibliotekowej etykiety. Zachowywali cisze, nie biegali w pośpiechu, nie przynosili tutaj żarcia, którym można by było potłuścić i pobrudzić kartki. Uwielbiałam to miejsce, szczególnie wieczorami i nocami, kiedy nie kręciły się tutaj dzikie tłumy. Tak jak miało to miejsce teraz.

- Cześć Larry – przywitałam chudego wysokiego okularnika, który siedział za biurkiem w głównej sali.

- O cześć Em – odłożył jakieś papierzyska na bok i wyraźnie potraktował moją obecność jako pożądany powód odłożenia niechcianej pracy na później.

- Masz wieczorny dyżur czy nocny?

- Nocny – westchnął ciężko.

- Naprawdę aż tak wiele osób korzysta w nocy z archiwum, że potrzebny jest ktoś do ogarnięcia tego wszystkiego? – Zdziwiłam się.

- Nie udawaj takiej zaskoczonej. Dobrze wiesz, kto tutaj najczęściej buszuje późnym wieczorem albo w nocy – odparł z przekąsem.

- Aha, znaczy ja?- Zapytałam inteligentnie.

- Między innymi.

- To może jak będę miała mniej roboty to zgłoszę się kiedyś na nocny dyżur, w ramach zadośćuczynienia.

- Naprawdę? Z własnej woli chcesz tu siedzieć po nocy?

- Żartujesz sobie? W nocy jest najlepiej. Jak nie ma innych ludzi – Aż mi dech w piersiach zaparło na samą myśl – Możesz sobie robić co chcesz. Nikt ci nie zagląda przez ramie i nie przeszkadza. Normalnie raj.

Larry spojrzał na mnie tak jakoś dziwnie.

- No, ale jesteś sam, w nocy, wśród tych regałów i ksiąg, po ciemku.

- Nie mów mi ze się boisz. Po pierwsze nikt ci nie każe siedzieć tu po ciemku. Możesz sobie zapalić nawet wszystkie światła. Po drugie to jedno z lepiej zabezpieczonych miejsc w Londynie i żaden Nieumarły nie przelezie przez zabezpieczenia. Sam się wiele razy chwaliłeś, że sieć wewnętrzna tak dobrze działa, bo nigdy nic nie pożądanego tu nie wlazło. Zresztą właśnie po to tutaj jestem. Chciałabym żebyś przepuścił mi opis podejrzanego przez wszystkie dokumenty zarejestrowanych Wampirów, albo nie przez wszystkie zarejestrowane w MRze istoty a ponadto także przez akty spraw czy na przykład przy jakiejś sprawie nie przewinął się opis takiego indywiduum. Da się to zrobić Larry?

- Normalnie to by się dało, ale dzisiaj sieć nie działa. Jakiś error, nad którym pracują służby techniczne. Możesz przeszperać akta, ale wieczorem się nie uda zdobyć tego, co szukasz. – Przyznał skruszony.

- Larry, człowieku, kurcze nie rób mi tego – szczęka mi opadła – to ma być ten jeden z lepiej zabezpieczonych terenów i jedna z lepiej działających sieci. Nie dam rady przeszukać całego archiwum żeby znaleźć gościa mając tylko jego opis. To po prostu niewykonalne.

- To nie tak Em. Zabezpieczenia są najlepsze, ale to żaden Duchowy Szum, po prostu w elektrowni nawalili a nie u nas. Spadek mocy i leżymy. Zostaw mi ten opis a wrzucę w wyszukiwarkę jak tylko wszystko zacznie działać.

- Widziałam już lepsze zabezpieczenia, więc te nie są najlepsze Larry.

- Tak, a niby gdzie?

- Chociażby u mnie w domu.

Larry zwinął się ze śmiechu i chichotał jak szalony. Ja się nie śmiałam. To nie był żart. Podałam mu opis wampirzego Fae a potem ręcznie wygrzebałam papiery Charlotte Apple i Fabiena. Przejrzałam je pobieżnie, ale nie znalazłam w nich nic, co by mi dało do myślenia. Fabien wyglądał tak jak mi go opisano, więc tym bardziej dziwny i uderzający był fakt, że widząca nieźle w ciemnościach Charlotte pomyliła zambosa z Fabienem Williamsonem. Rzuciłam dokumenty Charlotte na biurko Larryego.

- Uuuu, kto to? Całkiem niezła laska jak na zdechlaczkę.

- Zapomnij tak by cię sponiewierała, że nie wiedziałbyś, co ze sobą zrobić. Pomimo że Zdechlaczka i tak by ci dała odczuć, że jest spoza twojej ligi.

- Poważnie?

- Sprawiała wrażenie takiej panienki, co to tarza się w domu w forsie ubrana jedynie w Louboutiny.

- Lubu co?

- Takie buty. Zresztą możesz wziąć jej akta, przybić pieczątkę i przełożyć do czarnej skrzynki.

- Jesteś pewna?- Larry spojrzał na zdjęcie Charlotte z pewnym smutkiem a kiedy pokiwałam głową twierdząco pieprznął ciężką pieczątką prosto w twarz Wampirzycy.

- Dzięki Larry i czekam na informacje od ciebie jak już znajdziesz mojego zambosa.

- Wiem, wiem dam ci znać. A co innego miałbym tu robić sam po nocy?

Nie miałam pojęcia, o co mu mogło chodzić, więc pomachałam ręką na pożegnanie i wróciłam do biura. Daniel zostawił tam jakieś informacje, ale miał zupełnie inny sposób notowania rzeczy niż ja, więc za wiele z tego nie zrozumiałam. To musiało poczekać do jutra. Skoro i tak miałam siedzieć w robocie od ósmej to przynajmniej znajdzie się czas żeby pogadać z współpracownikami. Wsunęłam czystą kartkę papieru w maszynę i zaczęłam spisywanie raportu. Starałam się przy tym usystematyzować własne myśli i spostrzeżenia.
Zostawiłam na razie same morderstwa i ofiary w spokoju i skupiłam się bardziej na Samuelu i tym, co wydarzyło się pod klubem.

Mnie samą zastanawiał fakt, że Samuel do trzymania wampirów w szachu używał tylko srebrnej broni i jakiegoś płynu w pistolecie na wodę. Żadnych amuletów ani kręgów ochronnych a jednak Fae nie zaatakował wcześniej. Dopiero jak Ava z Vincenetem wkroczyli do akcji. Czy zwampirzony Aes Sidhe powinien bać się jednego Egzekutora? Moim zdaniem nie, ale dlaczego w takim razie dał się tam przetrzymywać. Chyba ze siedział tam z własnej woli.

Przypomniałam sobie obraz jatki w „Wiecznie Młodych”. Osiem ofiar. Czwórka ludzi plus Samuel a do tego trzy wampiry. Tylko jeden wampir zabity bronią, prawdopodobnie przez Egzekutora. Reszta, w tym też Samuel, rozszarpana przy użyciu kłów i pazurów. Żadne z ciał wampirów nie przypominało syna Williama, więc skąd ten pomysł, że on mógł tam być. Przyjrzałam się dokładnie śladom po ugryzieniach i według mojej wiedzy żaden zwykły wampir nie maił takiego rozstawu szczęk. Kiedyś wzięliśmy ślady po ugryzieniach Xarafa za robotę strzygi, ale od tamtej pory sporo się nauczyłam i wiedziałam, że te ugryzienia mógł zostawić Faerie. Wynikałoby z tego, że zagryzł wszystkich zanim opuścił lokal, a na koniec kropnął jeszcze Charlotte. Tym razem przy użyciu rzucanej broni. Dlaczego? Tylko jedna odpowiedź przychodziła mi do głowy. Tam gdzie można było winę za atak zrzucić na wampiry gryzł jak wampiry a tam gdzie za zabicie wampira czyli panny Apple można było posądzić Łowców zabił jak Łowca. A zrobił to wszystko żeby pozbyć się świadków swojego pobytu w tym miejscu. Jedyne rozwiązanie, na które przy takiej ograniczonej ilości informacji potrafiłam wpaść. Poza tym te ugryzienia były dziwne tak jakby zębów było więcej, niż jeden gryzący. Albo facet był tak szybki i kąsał błyskawicznie albo... I tu wyczerpywał się mój koszyk inspiracji i nie potrafiłam wymyślić nic rozsądnego.

Niestety te ugryzienia bardzo przypominały mi te zadane dzieciakom Regulatorów. Jeśli by się okazało, że wypuściłam poszukiwanego zabójcę to...Tutaj z kolei wyczerpywał mi się mój zasób bluzgów. Jeśli jednak Faerie nie zabił tych dzieciaków to i tak zagryzł piątkę ludzi, więc można było wystawić za nim list gończy. Oprócz tego mieliśmy dwójkę świadków zajścia: wampira i panienkę, których jakimś fuksem przeoczył. Ale czy na pewno? Jakim cudem tej dziewczynie udało się stamtąd wyjść skoro reszta nie dała rady? Rozmawiałam już o tym z Vincentem i obiecał, że zleci zrobienie jej testów.

Skończyłam mój raport. Podrzuciłam oryginał Davy’emu a kopię zostawiłam w biurze. Powlokłam się do domu, bo cóż innego mogłabym zrobić. W nocy przyśnił mi się Benedykt, co było nieco niepokojące, że aż z wrażenia nieco zaspałam. Udało mi się jednak wyrobić do roboty na czas, bo piętnaście minut to przecież żadne spóźnienie.

Niestety pomyliłam się w swojej ocenie i nie musiałam chodzić do Stroffa żeby zawracać mu gitarę, bo na biurku czekały już świeże akta Aime Holland, piątego dziecka, tym razem córki Wiedźmy. Nie wiedziałam czy rzucać prawdziwymi przedmiotami czy tylko pozostać przy rzucaniu mięsem. Teraz dla odmiany czekało mnie odwiedzenie pięciu miejsc zamiast czterech, w tym jednego całkiem świeżego z ciałami w środku. Nie wiedziałam tylko, za co zabrać się najpierw za zwiedzanie miejsc zbrodni czy za szperanie w archiwum. Sama wolałabym archiwum, ale wybrałam jednak najpierw domy ofiar.
 
Ravanesh jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172