Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-01-2013, 22:33   #128
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 02:17, niedziela, 6 wrzesień 2048
New York City
2 dni do wyborów






Jesus, Walters

W szpitalu zajęto się nimi poważnie, w pierwszej kolejności, choć do pełnego leczenia Felipy Walters musiał dopłacić z własnej kieszeni. Alan tu już poradzić wiele nie mógł, przyspieszone naprawianie złamań nie było wliczone w koszty całego przedsięwzięcia. Ostatecznie opuścili korporacyjną przychodnię w miarę niezłej kondycji - latynoska otrzymała tylko opatrunek zamiast gipsu, podobnie zresztą jak Ed. Nowoczesna technologia załatała rany, a lekarze twierdzili, że pełna lub prawie pełna sprawność wróci im w dwanaście godzin, to jednakże ból ciągle atakował ich ciała, gdy nanoboty wykonywały swoją mrówczą robotę. Zabroniono im przemęczać się przez ten czas i nadwyrężać zranionych regionów, nawet leki przeciwbólowe, które otrzymali, nie były z tych najsilniejszych. Technologia także miała swoją cenę, mimo wszystko niewielką.

Wyjechali na ulicę. Okolica tutaj nie była wcale lepsza niż niedawno odwiedzane Queens. Połowa lamp ulicznych nie działała a na dodatek Walters dziękować mógł niebiosom za kask, ukrywający kolor jego skóry. Mniejsze lub większe grupki ludzi przemierzały chodniki, a co chwilę śmigały obok rozpędzone samochody i motory, wypełniając to miejsce życiem niewiele mniejszym, niż w czasie dnia. Motel znaleziony przez Ann był niedaleko, ale zanim tam dojechali, odezwał się Dirkuer, wyraźnie wytrącony z równowagi, zostawiając wiadomość Edowi.
- Próbowałem wszystkiego, ktoś z góry blokuje akcje. Mówią, że muszę poczekać do jutrzejszego spotkania rady, na które mnie zaproszono. To... - zamilkł, jakby coś sprawdzając i dodając ciszej - ...to wygląda, jakby wtrącił się ktoś, komu zależy na zatuszowaniu tego wszystkiego. Jeśli macie jakiś trop, lepiej się pospieszcie. Jutro wszystko może być odwołane, włącznie z waszą płacą.
Rozłączył się po tym. Ludzie, których ścigali, pociągnęli najwyraźniej za największe ze sznurków.


Evans

Ulica wcale nie była bezpieczniejsza od wnętrza pubu, barman i tak jednakże zrobił jej sporą przysługę. Niestety kilku innych także widziało jej "niepełnosprawność" i wcale się nie zdziwiła, jak murzyn wyszedł za nią. Szczęśliwie wciąż kręciło się tu sporo osób, również takie, które patrzyły ciekawie na samotną kobietę siedzącą na rozwalającej się ławce i rozmawiającą przez holofon. Jack nic na to poradzić nie miała, być może to był jednak fartowny dzień. Albo przynajmniej pół godziny, które musiała spędzić na zewnątrz. Kolejne minuty dała jej ostrożność wielkoluda, odstraszonego chwilowo widokiem pistoletu, który mu "przypadkowo" pokazała. I tak pewnie nie miałaby szans, ale wtedy podjechał lekko rozklekotany, stary wóz z głośnym warkotem silnika. Zapewne oszukanym. Ze środka wydobywała się ostra, psychodeliczna muza a także kłęby dymu, wylatujące na zewnątrz przez otwartą szybę. Mężczyzna siedzący w środku zerknął na nią przelotnie.
- Wsiadaj dupeczko!
Wyszczerzył się radośnie, poddając w wątpliwość fakt, że dym był nikotynowy.

Otworzył przed nią drzwi, ani myśląc pomagać. W końcu wcisnęła się do środka, z ulgą przyjmując miękkość siedzenia w niezbyt czystym i pachnącym wnętrzu. Ból sprawił, że przez chwilę nie mogła nic nawet powiedzieć. Zebrała za to spojrzenie faceta, który obejrzał ją sobie dokładniej, dłużej skupiając uwagę na cyckach. Wzruszył ramionami.
- Coś cicha jesteś, szkoda. Lubię głośne - mrugnął do niej. - Ale na serio. Roy prosił o pomoc, a ja mam u niego dług. Nadajnik? Gdzie go masz?
Gdy wskazała na klatkę z myszą, zrobił większe oczy i zaciągnął się, ruszając z miejsca z piskiem opon.
- Chyba se jaja robisz. Jak ja mam to podpiąć do sprzętu?
Jeszcze raz zerknął na mysz, a potem na Evans.
- Dobrze, że przynajmniej niezła jesteś. Bo noc mi się nie układa za dobrze. Rozumiem, że masz problem. Bez obaw. Chciałbym cię przelecieć, ale nie jestem głupi, by czegokolwiek próbować.
Był wyraźnie gadatliwy, za to zajmował myśli. I wiedział kiedy umilknąć, bo nie dawał komentarzy, gdy dzwoniła.

Wiedziała, że odnalezienie Hectora Moresa nie będzie sprawą prostą. Kontakt z nim utraciła dawno temu i zdobycie bezpośredniego numeru okazało się sprawą absolutnie niemożliwą. Obdzwoniła wszystkich, którzy w jakiś sposób mogli być z nim powiązani, czy chociażby odrobinę wiedzieć. Trwało to dość długo, aż jeden z dawnych znajomych oddzwonił.
- Mores, albo przynajmniej ktoś bezpośrednio od niego, jest dostępny w ciągu dwunastu godzin. Nie przekazuję wiadomości nie wiedząc ile płacisz i przeciw komu ta robota.
Kumpel Roya wjechał właśnie do jakiegoś garażu, zatrzymując samochód i patrząc na Jack. Ostatecznie pokręcił głową i pomógł jej wysiąść, obejmując dość bezczelnie w talii.
- Możesz mówić mi Pico. Muszę zabrać cię do siebie, inaczej nic się nie dowiemy z tego szczurka, jeśli chcesz go zostawić żywego.
Winda na szczęście działała, wjechali na szóste piętro, wchodząc do jego zagraconego i utrzymanego w średniej czystości mieszkania.
- Dobra, dawaj go.

Postawił klatkę w pokoju pełnym przeróżnego sprzętu, gadając do siebie.
- Muszę najpierw przechwycić ten sygnał... a to cholera oznacza, że mogą mnie namierzyć. Cholernie niedobrze. Dobra, przekierujmy to tędy...
To trwało jakiś czas, gdy Jack mogła tylko siedzieć i zastanawiać się nad odpowiedzią dla Hectora. Dwanaście godzin to było wiele. Za to czuła, że ból i paraliż powoli ustępują, mogła już nawet sama wstać i stać, chociaż nie bez bólu. Pico ostatecznie chrząknął i pokazał na ekran.
- Mają antynamierzanie, mówiąc laicko. Co najwyżej mogę to zawęzić do Bronxu. Więcej mój sprzęt nie wydoli. Poza tym mogli mnie namierzyć, może lepiej spieprzajmy stąd.


Ferrick, Remo, Walters, Jesus

Małe, brudne okno wychodzące na ponurą ścianę zaraz naprzeciwko, oddzieloną tylko ciemnym i brudnym zaułkiem. Widać było przez nie kilka dziwek i młodocianych gangsterów, kręcących się po okolicy, niezbyt bezpiecznej, zwłaszcza o tej porze. Niewielkie, pozbawione prawie sprzętów pokoiki, przedzielone mizernymi drzwiami i o nic nie pytająca obsługa. Takich miejsc w Nowym Yorku było mnóstwo. Choćby te prostytutki na dole. Musiały przecież gdzieś pracować. Leżąca na łóżku i śpiąca już po zażyciu tabletki dziewczyna dziwnie tu nie pasowała. Gdy się umyła i przebrała, widać było, że ma lekko oliwkową skórę. Piękne, duże oczy nie pasowały do niewielkiej, ale ładnej twarzy - widziało się to nawet, gdy miała je zamknięte. Mogła nie mieć nawet osiemnastu lat. Długie, ciemne włosy otaczały niewinną buzię. Być może ktoś jej szukał. A nawet jeśli nie, niewątpliwie nadawała się do "VirtuaGirl", prawdopodobnie tam właśnie była przeznaczona.
Felipa i Ed dotarli na miejsce po drugiej, w tym czasie haker zdążył już zdobyć wszystkie informacje o "Jedynce", które zdobyć mógł. Bez szukania "głębiej", bo to co było oficjalne wyraźnie niezbyt pasowało do całości.

Pierwsze co Remo miał odnaleźć, było wręcz banalne. Port Washington Yacht Club okazał się być... willą, otoczoną niewielkim murkiem i podjazdem, a raczej zjazdem, od strony lądu. Nie miał dostępu do bezpośredniego podglądu tego miejsca, a zdjęcia miały przynajmniej kilka dni, szybko jednakże można się było zorientować, że miejsce samo w sobie jest wątpliwym klubem jachtowym. Najbliższa łódź, duża i na pewno cholernie droga, stała przy pobliskim molo. Jednak dopiero kilkaset metrów na północ znajdowała się porządniejsza przystań z wieloma przycumowanymi jachtami, w większości znacznie mniejszymi od tego przy willi. Poza tym ciężko było ze zdjęć satelitarnych określić prawdziwą obronność tego miejsca. Murek nie był wysoki, stanowił zwykłe ogrodzenie, za to raczej nie służył sam w sobie za jakąś wielką przeszkodę. Kamery na pewno były wszędzie. Musieliby jednakże udać się na miejsce osobiście, żeby się o tym przekonać.

Niewiele czasu potrzebował także na wyszperanie, że został założony pięć lat temu, jako klub dla bogaczy, oferując "specjalną ofertę na życzenie". Lepiej było się nie zastanawiać, co się za tym kryło. Miejsce było wyraźnie bogate, umiejscowione w równie bogatej, choć nie będącej zamkniętym osiedlem dzielnicy. Port Washington był miasteczkiem pełnym domów jednorodzinnych, nierzadko otoczonych murem. Tutaj każdy o własną ochronę dbał sam, ale sądząc po bogactwie widocznym z satelity - każdy miał na to odpowiednie środki.
Znalezienie właściciela tego miejsca wymagało więcej wysiłku. Okazał się nim niejaki Alex Theloen, pięćdziesięcioletni obecnie mężczyzna, z zamazaną przeszłością, którą Remo zgłębiał najdłużej. Pomocne okazało się zbadanie bazy Corp Techu, tam bowiem człowiek ten pracował jeszcze sześć lat wcześniej, jako dyrektor w sekcji labolatoryjnej związanej z biologią i cyberwszczepami, z której został wyrzucony "niestosowanie się do regulaminu". Dość enigmatyczne, Kye jednakże odkrył, że wpisy były modyfikowane jakiś czas po usunięciu Alexa, przez jakiegoś nie pracującego już w CT informatyka.
 
Sekal jest offline