Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-01-2013, 14:33   #12
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Opuchlizna z gęby Modrzewia zdążyła już zejść, ale siniak w oczodole mienił się nadal wszystkimi barwami tęczy. Tuatha miała ciężką rękę. Dowody atencji dzikiego w postaci upolowanych świeżo królików przyjmowała chętnie, ale gdy zabrał się do głaskania jej po brzuchu, przyłożyła mu na odlew kijem, który sam wyrychtował na rożen na króliki.
- Brzemienne zawsze tak mają – wyznał Yrsie niezrażony zupełnie swoją klęską dziki i wlazł nagi w rozlewisko strumienia. - Humory im się zbierają. Ale trzeba je po żywocie poklepać. A najlepiej, pokłaść się z niemi. To przynosi szczęście!
- To może być ostatnie szczęście w twoim życiu – ostrzegła go Yrsa, nachylając się niżej nad wodą. Z lubością pokręciła głową, długie kościane kolczyki, które dostała w prezencie od tego wielkoluda z czaszkami u pasie, zagrzechotały jak pędzące w kawalkadzie szkielety. Albrecht Snow i Rudy Gerion, zbrojny Redfortów krzywili się na te ozdoby jakby im się żółć w gardło cofała. Ale Yrsa obejrzała wpierw kawałki szlifowanej kości nanizane na drut, spoczywające w ręku Malowanego Człowieka jak zwinięte węże, potem podziękowała barbarzyńcy i rozgrzała w ognisku długą igłę, by otoczona przez rosnący krąg zainteresowanych przebić sobie nią płatki uszu. Malowanemu dała w zamian srebrne grzebienie zdobne ametystami, które jej Panna Połeć Słoniny dała w ślubnym prezencie.
- Kiedy już znajdziesz kobietę siebie godną, będą w sam raz – powiedziała wtedy wojownikowi. Ozdoby przyjął, choć nie wiedziała, czy zrozumiał, co mówiła.

- Nie myśl, że nie wiem, co robisz – zastrzegł Modrzew z wody.
- Hm?
- Jesz z nimi, bierzesz się z nimi za łby, śpiewasz z nimi i tańczysz. Wodzostwo ci się marzy. Chcesz, żeby cię kochali.
- Czy nie ty mi mówiłeś, że wolni ludzie idą zawsze za człowiekiem, nie za mianem, nie za żołdem, nie za malunkiem na chorągwi – zgodziła się Yrsa.
- Bo i iście prawda to. Idą, bo kochają. Albo idą, bo się boją... jak tej wiedźmy.
- Albo jedno i drugie. Teraz, kiedy już się z nimi pobiłam, najadłam i napiłam, potrzebuję jeszcze jednego.
Modrzew skrzywił się nieładnie, i to jeszcze zanim chlasnął się po mokrej piersi wiązką wierzbowych witek.
- Jeśli doprawisz jego synowi rogi z jakimś kozojebcą, Lord Pijawa powywiesza cały twój klan wzdłuż królewskiego gościńca...
Yrsa wytarła mokre dłonie w spodnie i podniosła się z klęczek.
- ... gdy już wojna się skończy i nie będzie ich potrzebował – dokończyła zimno. - Wiem. I dlatego nie zamierzam poprzestać na jednym klanowcu z Gór Księżycowych. Potrzebni mi są wszyscy – wyszczerzyła zęby.
- Masz tupet.
- A ty nie masz rozmachu. Na interesach robionych piczą dobrze wychodzi tylko właściciel burdelu. Nam krew jest potrzebna. Wróg. Bitwa. I zwycięstwo.

***

Jechały obok siebie w milczeniu – Yrsa chuda jak cień i okrągła jak księżyc w pełni Tuatha. W milczeniu żuły królika, ostatni żywy, a raczej martwy i już upieczony dowód tego, że Modrzew nie odpuścił szamance i nadal chce ją poklepać. Yrsa przełknęła delikatne mięso.
- Jaki jest? - rzuciła bez wstępów. Tuatha wydała z siebie parsknięcie, które mogło oznaczać wszystko.
Opowiadała o Erohecie, ze Spalonych Ludzi, synu Warthura z lekkim uśmieszkiem, który nie sięgał jej ciemnych oczu. Mówiła, że trudno o piękniejszego mężczyznę, że jest wielki, silny, ma jasne włosy i oczy, jest genialnym łucznikiem.
- Brzmi jak ktoś, dla kogo warto przejechać pół świata i wzniecić wojnę – rzekła Yrsa poważnie, bo to właśnie powinna w tej chwili powiedzieć. Tuatha machnęła brudnawą ręką, jakby przeganiała gza.
- Pewnego dnia nie powrócił z polowania. Jego ludzie stwierdzili, że poszedł z jakimś wielkim panem na południe. Pan się nazywał Domeric Bolton i szedł do Królewskiej Przystani. Erohet złożył Domericowi obietnicę, że będzie mu służył. Bardzo mi się to na oko nie podoba – szamanka splunęła na ziemię.
Yrsa milczała, ważąc w myślach odpowiedź.
- Domeric Bolton? - powiedziała wreszcie. - Cóż za niezwykłe zrządzenie losu.
- Szczęśliwe czy nie?
- Ty mi powiedz. Erohet pojechał do Królewskiej Przystani z mężczyzną, któremu przysięgałam pod drzewem sercem.
- To twój chłop? - burknęła Tuatha. - Bolton?
- Ty mi powiedz. Jak się mąż z niewiastą pokładą razem – to kto miał kogo? Gdy wódz prowadzi plemię – to on ma armię, czy plemię ma wodza? Kto jest czyj, kto kogo trzyma w garści?Nie wiem. Nie sądzę, aby... była na to prosta odpowiedź. Wiem jedno. Jedziemy razem, Tuatho. Obiecałaś mi coś. Ja obiecałam coś tobie. Zamierzam tego dotrzymać. Jednak, jeśli mój pan mąż w jakikolwiek sposób rozporządza życiem Eroheta ze Spalonych, sprawa może być ciężka. Nie znam go dobrze, właściwie nie znam go wcale. Ale to Bolton. Nawet jeśli jest tylko cieniem swego ojca, nie wypuści z rąk niczego, co uważa za swą własność. Nie odpuści i nie da się ugłaskać. Będziemy potrzebować czegoś, co on pragnie mieć. Na wymianę.
- Hm – szamanka wyszczerzyła się drapieżnie. - Mamy ciebie!
Yrsa parsknęła pękniętym śmiechem bez cienia wesołości.
- Mnie już ma. Według prawa i obyczaju. Mężczyźni pragną tylko tego, co jest poza ich zasięgiem. I nie wiem, czego on może pragnąć. Ale mam całe mile drogi do Królewskiej Przystani. Dość drogi i dość czasu, by coś takiego zdobyć.
- Mężczyźni – splunęła pogardliwie szamanka – sami nie wiedzą, czego chcą.
- Zatem, gdy już to zdobędę... powiem mu, że tego potrzebuje, i dlaczego. Czy nie tak czyni dobra żona? - zapytała poważnie Yrsa i zapatrzyła się w długą kolumnę maszerujących klanowców. - Mordy... - westchnęła. - mordy obijemy im później. Każda swojemu.

***

Bogowie mnie kochają, stwierdziła Yrsa, wysłuchując drobiazgowej relacji zwiadowcy. Klęczeli przy zagaszonym już, małym ognisku. Jednak mnie kochają. Jak bardzo?

- Koni -z pięć razy – Ghzeb rozczapierzył swe wielkie dłonie i wyszczerzył zęby w podnieceniu. - w ścianie z kamieni wyrwy, niektóre... o, takie – rozłożył ramiona.
- Nad bramą powinny być chorągwie – rzekła wolno Yrsa. - Chorągwie. - powtórzyła. - Szmaty z rysunkami. Co na nich widziałeś?
Malowany Człowiek uklepał ziemię przed sobą i wyrysował sylwetki czubkiem noża.
- Trupy, trupy tam były. Ale szmaty z malunkami Ghzeb widział. Takie. Zwierzę. Czerwona szmata z żółtym zwierzem.
- Lew Lannisterów – rzucił Albrecht Snow.
- I takie jeszcze... - barbarzyńca pochylił się nad ziemią i dziabał zaciekle nożem. - Takie trzy czarne zwierze na żółtej szmacie.
- Ekhyyyym! - zakaszlał Snow, a Yrsa poczuła, że oto los się jej odmienił. Po raz pierwszy od czasu fatalnej potyczki z dzikimi, oślepiającego błysku słońca i bólu, po raz pierwszy od czasu, kiedy straciła wszystko poczuła, że znowu może być – choć na chwilę – panią własnego życia.

Niech mnie Inni wydupczÄ…. Harrenhal. I Clegane. Bogowie mnie kochajÄ….

- Bogowie... - powiedziała na głos wolno do cisnącego się wokół nich kręgu klanowców. - Bogowie naprawdę kochają waszą szamankę, ludzie z Księżycowych Gór. Zesłali jej ofiarę, aby mogła ją ścigać i dopaść. Zesłali jej cenniejszego niż złoto. I wasze ręce pomogą jej to dostać - Yrsa podniosła wzrok na klanowców. - A my weźmiemy wszystko inne! Idziemy na Harrenhal!

Pośród krzyków i podnieconych gwizdów Yrsa spojrzała w oczy Tuathy, skinęła jej milcząco głową i wyszczerzyła drapieżnie zęby. Mamy to. Mamy to, czego Domeric Bolton pragnie, nawet jeśli sam tego jeszcze nie wie. Mamy to w zasięgu ręki. Wystarczy, że po to sięgniemy.

- Zrobimy tak... – zaczęła Yrsa, gdy krzyki już ucichły. Wygładziła ręką rysunki Ghzeba i własnym sztyletem zakreśliła obrys zamku.

***

- Gregor Clegane – wyjaśniła szamance, gdy zostały same, a plan zaczął pomału być realizowany. - Ten malunek z trzema czarnymi psami na żółtym tle to znak jego rodu. Jeśli bogowie cię kochają, to on tu jest. Jeśli cię nie kochają – to jest to jego brat. Ale ja wierzę w twoją dobrą gwiazdę, córko Dannan. I wierzę, że może być i moją. Gregor Góra która jeździ Clegane to człowiek, którego musisz mieć. Żywego. To człowiek, którego przez lata nie był w stanie dać pragnącej zemsty rodzinie sam król. Lub nie chciał dać. Jeśli będziesz go miała... będziesz mogła wiele żądać. Musisz go mieć. Upewnij się, że każdy z twoich ludzi będzie to wiedział. To straszny człowiek, piekielnie silny i piekielnie groźny. Ale każdy może zostać pokonany. Złapiesz go – będzie twój. Tak samo jak każdy wzięty tam znaczny jeniec. Ale on jest najważniejszy. Otworzy dla ciebie wiele uszu i serc. Uczyni cię silną. Pozwoli dyktować warunki.
- A co zrobił? - rzuciła Tuatha.
- Zabił matkę i jej dzieci, niemowlę przy jej piersi. Wiele lat temu. Ta krew nadal jest niepomszczona. W cywilizowanym świecie nazywają to polityką. Wiesz, mój człowiek, Modrzew, mówi że ludźmi najsilniej rządzi strach i miłość. I nawet w cywilizowanym świecie, jest to prawdą. Ta kobieta była kochana. Sprawdzimy, co nam dadzą jej ziomkowie w imię pomsty za jej krew?
- Dla mnie jeniec. A dla ciebie?
- Tymczasem zadowolÄ™ siÄ™ zamkiem. Potem zobaczymy.
- Co niby?
- Bo ja wiem? Czy Å‚adny?
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 29-01-2013 o 15:08.
Asenat jest offline