Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-01-2013, 11:56   #11
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
- To nie był dobry pomysł - mruknął Dosher do swojego Namiestnika, gdy wracali już do Twierdzy - Handel niewolnymi jest w Westeros zakazany, a ty praktycznie kupiłeś sobie ludzi. Asher będzie niezadowolony, może przymknąć oko, ale wykorzysta to przeciwko tobie, kiedy tylko nadarzy się okazja.

Bolton wymownie się uśmiechnął.
-Pozwól, że coś ci wytłumaczę. Ja tych ludzi wyzwoliłem. Sekundę po tym jak zapłaciłem za ich wolność. Co czyni mnie ich wybawcom. Siedmiu patrzy na takie akty łaskawie. A wszelakie zarzuty o niewolnictwo śmiesznymi... Naturalnie każdy durny lord za to złoto wynająłby najemników. Którzy jak wiemy są takimi sobie żołnierzami. Grabią i mordują przy każdej okazji, na znacznie większą skalę niż normalne wojsko. Ucierpieliby w takim razie prostaczkowie bardziej niż muszą. Najemnicy zdradziliby by również przy pierwszej okazji... Oddając miasto Stannisowi i heretykom. Nieskalani dostali wolność, nauczę ich tego słowa. Choć jestem pewien, że będą dla mnie walczyć. Z przyzwyczajenia bądź wdzięczności. Jestem pewien ich dyscypliny i karności. Nie ucierpią zatem bogobojni obywatele. Wszyscy skorzystają na tym wyborze.

Dosher patrzył na niego dziwnym wzrokiem. Jakby próbował wybadać tok rozumowania Boltona. By w przyszłości wyciągnąć z tego korzyść.

Dotarli do wieży gdzie naszedł ich Najwyższy Inkwizytor.

- Jak widzę dostałeś już informację o Stannisie? - głos był zimny jak lód. Asher Stone wyglądał jak kamień, jednak Domeric rozpoznawał w nim pewne cechy swojego ojca. Inkwizytor był wściekły.

-Owszem, sprawy mają się dość prosto. Wejście do stolicy heretyka Stannisa jest niedopuszczalne. Ludzie wierni koronie, zmierzają w naszym kierunku z odsieczą. Musimy jednak utrzymać miasto jak najdłużej, wyczekując pomocy. Każdy miecz na murach równoważy dziesięć pod nimi i kupuje nam czas. -dał chwilę na przetrawienie tych oczywistości Inkwizytorowi. Po czym równie spokojnie kontynuował.-Potrzebujemy ludzi z lochów, selekcję przeprowadzimy wspólnymi siłami. Mamy jeszcze chwilę by się tym zająć, nim dojdzie tu Stannis. Wiem co o tym myślisz, jednak sytuacja się zmieniła.-dokończył Namiestnik. Chowając jednocześnie listy do szuflady. By po wyjściu wszystkich je spalić.
- Stu Synów Wojownika, dwustu Braci Żebraczych, będzie więcej i stu pięćdziesięciu Pokutników prostu z lochów, ale pod ścisła kontrolą moich ludzi - Stone przeszedł od razu do konkretów - Jeżeli nie będzie z nimi problemów, stworzymy może jeszcze jeden taki oddział.
-Musimy zawrzeć kompromis w tej sprawie. Bez zgody Namiestnika, Pokutnicy nie mogliby przemierzać ulic stolicy. Dowódzeniem Pokutnikami zajmie się twój brat, będący jednocześnie gwardzistą.-pchli targ o nic. Jednak warto zawsze stwarzać pozory ciężkich rozmów. Wtedy ten komu coś dajesz odczuwa większą satysfakcje z negocjacji. Nauka ojca nie poszła w las.
- Wszyscy dowódcy pomniejszych oddziałów będą oddelegowani z Inkwizycji, Dosher będzie jedynie figurą na szczycie piramidy - odparł Asher.
-Dobrze nie zamierzam się oto spierać.- Domeric pozwolił inkwizytorowi czuć się zwycięzcom tego sporu. Choć naturalnie mógł się spierać podziałem pół na pół. Gdy inkwizytor wyszedł, zwrócił się do Doshera.
-Zadbaj byś na szczycie piramidy nie był tylko figurą. Twój brat chyba chce ograniczyć znacznie twoje wpływy i możliwość rozwoju. Załatw by dowódcy oddziałów byli wierni tobie. Nie ważne z jakich względów złota, strachu czy jakiś innych korzyści. Zlecę Qyburnowi by ci pomógł na każdego bowiem można znaleźć haka.
Dosher uśmiechnął się i pokręcił głową nad swoim nowym panem.
- Nie doceniasz go. Uważaj, żeby się to na tobie nie zemściło - mruknął - Zrobię co się da.-rzekł i chciał odejść
Bolton wymownie spojrzał na Małego Jona. Umber zastąpił drogę Dosherowi.
-Namiestnik nie skończył gwardzisto.
Dosher odwrócił się zdziwiony. Faktycznie myślał, że rozmowa skończona i wolno mu się zająć zadaniem. Nie przywykł jeszcze do zasady, że wolno odejść dopiero na wyraźny znak. W Inkwizycji tego nie było...
-Proszę o wybaczenie-powiedział lekko prześmiewczym tonem. Choć starał się to maskować. Umber tylko zmierzył go zimnym wzrokiem. Nawet Doshaerowi mina wtedy zrzedła wyraźnie.
-Myślałem, że mam zadanie.-chciał rozpocząć rozmowę bez znaczenia..
-Masz i zaraz się nim zajmiesz. Chce jednak byś coś zrozumiał i przekazał bratu. Doceniam zarówno jego, jak i wasze osiągnięcia oraz pomoc udzieloną w walce z Lannisterami -powiedział szczerze Domeric.Gdyby tak nie było, nie proponowałbym utworzenia Pokutników. To przecież miecze dane wierze do ręki, niemal w prezencie.-podkreślił. Nie są moje, lecz wasze. Niemal każdy władca chciałby organizacje taką jak wasza zniszczyć. A nie ją wzmacniał. Staram się uczynić nasze relacje sensownymi dla obu stron. Liczę na wzajemność.-zakończył i odprawił Doshera machnięciem ręki. Ponownie widział jego badawczy wzrok. Stone odszedł nadzorować tworzenie oddziałów Pokutników. Nucił pod nosem jakąś piosenkę, której Domeric jednak nie rozpoznał.

-Czy mogę o coś spytać Namiestniku-zaczął Umber gdy już w sali został jedynie on i Oprawca.
-Naturalnie-rzucił Bolton przeglądając papiery.
-Inkwizycja to grupa nad wyraz niebezpieczna. Ja to wiem i ty to wiesz panie. Czemu zatem ich tolerujesz można się z nimi rozprawić.-zasugerował kładąc odruchowo dłoń na rękojeści miecza.
-Inkwizycja jedzie z nami na tym samym koniu. Walka w czasie galopu, byłaby równie niebezpieczna dla nas co dla nich. Muszą z nami współpracować, bardziej niż my z nimi. Choć oczywiście nie przyznają się do tego. Mają jednak ograniczony wybór. Lannisterowie i Stannis wyrżną ich bez chwili zastanowienia. Tyrellowie zrobią to po chwili ale krótkiej i zadbają o pozory sprawiedliwości. Harry jeśli kiedyś odziedziczy Dolinę również nie jest im przychylny zadbałem oto. Pokazuje mu na bieżąco jakie to żmije. To młody chłopak pełny ideałów. Gardzi nimi równie mocno jak ja. W dodatku zawsze ma go na oku spora grupa osób. Dbają by nikt nie zatruł jego młodego umysłu, nie tylko Inkwizytorzy. Kto został zatem wierze prócz północy i dorzecza? Dorne a może Smocza królowa czy Żelaźni ludzie... Wątpliwe sojusze w dodatku to za mało, na całe Siedem Królestw. Nam potrzebny jest spokój. Kolejny wróg dodany do naszej listy to ostatnie czego mi teraz trzeba.

Umber tylko skinął głową. Rozumowanie Namiestnika dotarło najwyraźniej do niego. Choć pewnie nadal wolałby zmiażdżyć czarnuchów.

Domeric wrócił do listów które przeglądał. Na każdy wypadało zareagować. Wydał Jonowi kilka rozkazów i na zakończenie dodał.
-Tylko tak żeby odnieśli też straty, niech ich to zaboli.

Pochylił się nad listem Varysa. Rozmawiali odkąd został Namiestnikiem rzadziej, choć jego szepty połączone z informacjami Qyburna pozwalały reagować na wiele nieprzyjemnych spraw z wyprzedzeniem. Bolton czekał na ruch Varysa. Pająk mówił o Targerynach i ich przybyciu. Wciąż jednak tego nie konkretyzował. Boltonowi się nie śpieszyło. Bogacił się znacznie z każdym dniem. Z łatwością zapłacił za pośrednictwem banku za całość dostaw. Stać go również było, by co nieco w nim zdeponować jak również mieć ukryte zapasy. Zostaw jeszcze list od ojca i sprawa jego przyszłej żony. Bawiła go perfidia Roosa.

Cytat:
Potrzebowałem klanów. Yrsa jest twoją przyszłą żoną. Złożyła przysięgi, jeszcze twoja kolej. Zakończ tę sprawę formalnie i z pompą. Potem rób co chcesz.
Ojciec wiedział, że Domericowi jako królewskiemu Namiestnikowi na czas sprawowania tej funkcji nie może niczego nakazać. Nawet ożenku, choć to najświętsze prawo ojca. Dobro królestwa jest jednak ponad nim. Takiego argumentu mógłby użyć dziedzic Dredfort odmawiając. Musiałby wtedy wskazać inną żonę. Tych jednak z lepszym posagiem od Yrsy nie brakowało. Klany były przewidywalne. Yrsa zabita przez lwy w bohaterskim akcie w czasie zamachu. To było wystarczające.... Młody Bolton miał kilka scenariuszy dla młodej niewiasty. Nie każdy zakładał jej śmierć. Ba niektóre zakładały, że będzie miała życiową szansę... Ojciec dostał już czego chciał. Domeric będzie musiał poświęcić całej sprawie trochę więcej czasu i przemyśleń.

Wszedł wtedy młody Umber, giermek Domerica.
-Oprawca kazał przekazać panie: Przybyła

Domeric Bolton uśmiechnął się. Właśnie zniwelował jeden z noży które mogły go zabić. Wciąż jednak celował w jego plecy tuzin innych. Cieszyć się jednak trzeba każdym krokiem naprzód.
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 29-01-2013 o 13:28.
Icarius jest offline  
Stary 29-01-2013, 14:33   #12
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Opuchlizna z gęby Modrzewia zdążyła już zejść, ale siniak w oczodole mienił się nadal wszystkimi barwami tęczy. Tuatha miała ciężką rękę. Dowody atencji dzikiego w postaci upolowanych świeżo królików przyjmowała chętnie, ale gdy zabrał się do głaskania jej po brzuchu, przyłożyła mu na odlew kijem, który sam wyrychtował na rożen na króliki.
- Brzemienne zawsze tak mają – wyznał Yrsie niezrażony zupełnie swoją klęską dziki i wlazł nagi w rozlewisko strumienia. - Humory im się zbierają. Ale trzeba je po żywocie poklepać. A najlepiej, pokłaść się z niemi. To przynosi szczęście!
- To może być ostatnie szczęście w twoim życiu – ostrzegła go Yrsa, nachylając się niżej nad wodą. Z lubością pokręciła głową, długie kościane kolczyki, które dostała w prezencie od tego wielkoluda z czaszkami u pasie, zagrzechotały jak pędzące w kawalkadzie szkielety. Albrecht Snow i Rudy Gerion, zbrojny Redfortów krzywili się na te ozdoby jakby im się żółć w gardło cofała. Ale Yrsa obejrzała wpierw kawałki szlifowanej kości nanizane na drut, spoczywające w ręku Malowanego Człowieka jak zwinięte węże, potem podziękowała barbarzyńcy i rozgrzała w ognisku długą igłę, by otoczona przez rosnący krąg zainteresowanych przebić sobie nią płatki uszu. Malowanemu dała w zamian srebrne grzebienie zdobne ametystami, które jej Panna Połeć Słoniny dała w ślubnym prezencie.
- Kiedy już znajdziesz kobietę siebie godną, będą w sam raz – powiedziała wtedy wojownikowi. Ozdoby przyjął, choć nie wiedziała, czy zrozumiał, co mówiła.

- Nie myśl, że nie wiem, co robisz – zastrzegł Modrzew z wody.
- Hm?
- Jesz z nimi, bierzesz się z nimi za łby, śpiewasz z nimi i tańczysz. Wodzostwo ci się marzy. Chcesz, żeby cię kochali.
- Czy nie ty mi mówiłeś, że wolni ludzie idą zawsze za człowiekiem, nie za mianem, nie za żołdem, nie za malunkiem na chorągwi – zgodziła się Yrsa.
- Bo i iście prawda to. Idą, bo kochają. Albo idą, bo się boją... jak tej wiedźmy.
- Albo jedno i drugie. Teraz, kiedy już się z nimi pobiłam, najadłam i napiłam, potrzebuję jeszcze jednego.
Modrzew skrzywił się nieładnie, i to jeszcze zanim chlasnął się po mokrej piersi wiązką wierzbowych witek.
- Jeśli doprawisz jego synowi rogi z jakimś kozojebcą, Lord Pijawa powywiesza cały twój klan wzdłuż królewskiego gościńca...
Yrsa wytarła mokre dłonie w spodnie i podniosła się z klęczek.
- ... gdy już wojna się skończy i nie będzie ich potrzebował – dokończyła zimno. - Wiem. I dlatego nie zamierzam poprzestać na jednym klanowcu z Gór Księżycowych. Potrzebni mi są wszyscy – wyszczerzyła zęby.
- Masz tupet.
- A ty nie masz rozmachu. Na interesach robionych piczą dobrze wychodzi tylko właściciel burdelu. Nam krew jest potrzebna. Wróg. Bitwa. I zwycięstwo.

***

Jechały obok siebie w milczeniu – Yrsa chuda jak cień i okrągła jak księżyc w pełni Tuatha. W milczeniu żuły królika, ostatni żywy, a raczej martwy i już upieczony dowód tego, że Modrzew nie odpuścił szamance i nadal chce ją poklepać. Yrsa przełknęła delikatne mięso.
- Jaki jest? - rzuciła bez wstępów. Tuatha wydała z siebie parsknięcie, które mogło oznaczać wszystko.
Opowiadała o Erohecie, ze Spalonych Ludzi, synu Warthura z lekkim uśmieszkiem, który nie sięgał jej ciemnych oczu. Mówiła, że trudno o piękniejszego mężczyznę, że jest wielki, silny, ma jasne włosy i oczy, jest genialnym łucznikiem.
- Brzmi jak ktoś, dla kogo warto przejechać pół świata i wzniecić wojnę – rzekła Yrsa poważnie, bo to właśnie powinna w tej chwili powiedzieć. Tuatha machnęła brudnawą ręką, jakby przeganiała gza.
- Pewnego dnia nie powrócił z polowania. Jego ludzie stwierdzili, że poszedł z jakimś wielkim panem na południe. Pan się nazywał Domeric Bolton i szedł do Królewskiej Przystani. Erohet złożył Domericowi obietnicę, że będzie mu służył. Bardzo mi się to na oko nie podoba – szamanka splunęła na ziemię.
Yrsa milczała, ważąc w myślach odpowiedź.
- Domeric Bolton? - powiedziała wreszcie. - Cóż za niezwykłe zrządzenie losu.
- Szczęśliwe czy nie?
- Ty mi powiedz. Erohet pojechał do Królewskiej Przystani z mężczyzną, któremu przysięgałam pod drzewem sercem.
- To twój chłop? - burknęła Tuatha. - Bolton?
- Ty mi powiedz. Jak się mąż z niewiastą pokładą razem – to kto miał kogo? Gdy wódz prowadzi plemię – to on ma armię, czy plemię ma wodza? Kto jest czyj, kto kogo trzyma w garści?Nie wiem. Nie sądzę, aby... była na to prosta odpowiedź. Wiem jedno. Jedziemy razem, Tuatho. Obiecałaś mi coś. Ja obiecałam coś tobie. Zamierzam tego dotrzymać. Jednak, jeśli mój pan mąż w jakikolwiek sposób rozporządza życiem Eroheta ze Spalonych, sprawa może być ciężka. Nie znam go dobrze, właściwie nie znam go wcale. Ale to Bolton. Nawet jeśli jest tylko cieniem swego ojca, nie wypuści z rąk niczego, co uważa za swą własność. Nie odpuści i nie da się ugłaskać. Będziemy potrzebować czegoś, co on pragnie mieć. Na wymianę.
- Hm – szamanka wyszczerzyła się drapieżnie. - Mamy ciebie!
Yrsa parsknęła pękniętym śmiechem bez cienia wesołości.
- Mnie już ma. Według prawa i obyczaju. Mężczyźni pragną tylko tego, co jest poza ich zasięgiem. I nie wiem, czego on może pragnąć. Ale mam całe mile drogi do Królewskiej Przystani. Dość drogi i dość czasu, by coś takiego zdobyć.
- Mężczyźni – splunęła pogardliwie szamanka – sami nie wiedzą, czego chcą.
- Zatem, gdy już to zdobędę... powiem mu, że tego potrzebuje, i dlaczego. Czy nie tak czyni dobra żona? - zapytała poważnie Yrsa i zapatrzyła się w długą kolumnę maszerujących klanowców. - Mordy... - westchnęła. - mordy obijemy im później. Każda swojemu.

***

Bogowie mnie kochają, stwierdziła Yrsa, wysłuchując drobiazgowej relacji zwiadowcy. Klęczeli przy zagaszonym już, małym ognisku. Jednak mnie kochają. Jak bardzo?

- Koni -z pięć razy – Ghzeb rozczapierzył swe wielkie dłonie i wyszczerzył zęby w podnieceniu. - w ścianie z kamieni wyrwy, niektóre... o, takie – rozłożył ramiona.
- Nad bramą powinny być chorągwie – rzekła wolno Yrsa. - Chorągwie. - powtórzyła. - Szmaty z rysunkami. Co na nich widziałeś?
Malowany Człowiek uklepał ziemię przed sobą i wyrysował sylwetki czubkiem noża.
- Trupy, trupy tam były. Ale szmaty z malunkami Ghzeb widział. Takie. Zwierzę. Czerwona szmata z żółtym zwierzem.
- Lew Lannisterów – rzucił Albrecht Snow.
- I takie jeszcze... - barbarzyńca pochylił się nad ziemią i dziabał zaciekle nożem. - Takie trzy czarne zwierze na żółtej szmacie.
- Ekhyyyym! - zakaszlał Snow, a Yrsa poczuła, że oto los się jej odmienił. Po raz pierwszy od czasu fatalnej potyczki z dzikimi, oślepiającego błysku słońca i bólu, po raz pierwszy od czasu, kiedy straciła wszystko poczuła, że znowu może być – choć na chwilę – panią własnego życia.

Niech mnie Inni wydupczą. Harrenhal. I Clegane. Bogowie mnie kochają.

- Bogowie... - powiedziała na głos wolno do cisnącego się wokół nich kręgu klanowców. - Bogowie naprawdę kochają waszą szamankę, ludzie z Księżycowych Gór. Zesłali jej ofiarę, aby mogła ją ścigać i dopaść. Zesłali jej cenniejszego niż złoto. I wasze ręce pomogą jej to dostać - Yrsa podniosła wzrok na klanowców. - A my weźmiemy wszystko inne! Idziemy na Harrenhal!

Pośród krzyków i podnieconych gwizdów Yrsa spojrzała w oczy Tuathy, skinęła jej milcząco głową i wyszczerzyła drapieżnie zęby. Mamy to. Mamy to, czego Domeric Bolton pragnie, nawet jeśli sam tego jeszcze nie wie. Mamy to w zasięgu ręki. Wystarczy, że po to sięgniemy.

- Zrobimy tak... – zaczęła Yrsa, gdy krzyki już ucichły. Wygładziła ręką rysunki Ghzeba i własnym sztyletem zakreśliła obrys zamku.

***

- Gregor Clegane – wyjaśniła szamance, gdy zostały same, a plan zaczął pomału być realizowany. - Ten malunek z trzema czarnymi psami na żółtym tle to znak jego rodu. Jeśli bogowie cię kochają, to on tu jest. Jeśli cię nie kochają – to jest to jego brat. Ale ja wierzę w twoją dobrą gwiazdę, córko Dannan. I wierzę, że może być i moją. Gregor Góra która jeździ Clegane to człowiek, którego musisz mieć. Żywego. To człowiek, którego przez lata nie był w stanie dać pragnącej zemsty rodzinie sam król. Lub nie chciał dać. Jeśli będziesz go miała... będziesz mogła wiele żądać. Musisz go mieć. Upewnij się, że każdy z twoich ludzi będzie to wiedział. To straszny człowiek, piekielnie silny i piekielnie groźny. Ale każdy może zostać pokonany. Złapiesz go – będzie twój. Tak samo jak każdy wzięty tam znaczny jeniec. Ale on jest najważniejszy. Otworzy dla ciebie wiele uszu i serc. Uczyni cię silną. Pozwoli dyktować warunki.
- A co zrobił? - rzuciła Tuatha.
- Zabił matkę i jej dzieci, niemowlę przy jej piersi. Wiele lat temu. Ta krew nadal jest niepomszczona. W cywilizowanym świecie nazywają to polityką. Wiesz, mój człowiek, Modrzew, mówi że ludźmi najsilniej rządzi strach i miłość. I nawet w cywilizowanym świecie, jest to prawdą. Ta kobieta była kochana. Sprawdzimy, co nam dadzą jej ziomkowie w imię pomsty za jej krew?
- Dla mnie jeniec. A dla ciebie?
- Tymczasem zadowolę się zamkiem. Potem zobaczymy.
- Co niby?
- Bo ja wiem? Czy ładny?
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 29-01-2013 o 15:08.
Asenat jest offline  
Stary 30-01-2013, 14:53   #13
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Mijał drugi dzień wędrówki od kiedy do ich skromnej kompanii przyłączył się magus zza Wąskiego Morza. Jego obecność wywoływała skrajne emocje.
- Nie ufam mu - grymas na twarzy Ferro był niemal komiczną ilustracją jej dezaprobaty. Jeszcze trochę, a by jej tak zostało. Ten moment akurat, wybrał czarnoksiężnik by w trakcie pojenia konia pośliznąć się i plasnąć na plecy, prosto w strumień lodowatej wody. Bard i wojowniczka obserwowali przez chwilę w szoku, jak Kyr’Wein próbuje się nie utopić w wodzie po kolana.
- Ale jest bardzo zabawny - przyznała w końcu Ferro, gdy wreszcie ruszyli znów w drogę. Jej oblicze zupełnie się wypogodziło. Uśmiechnęła się, jak zwykle tylko do Robara.


Słońce chyliło się ku zachodowi, kładąc na niebie pomarańczową zasłonę, gdy na horyzoncie dostrzegli Fosę Cailin. Ze starożytnej konstrukcji zostały już tylko trzy porośnięte mchem wieże i kupa czarnych bazaltowych bloków. Ten niszczejący przybytek wciąż pozostawał najważniejszą linią obrony Północy. Wystarczyło obsadzić fosę niewielkim oddziałem łuczników, by zablokować jedyne lądowe przejście z Południa na Północ i w drugą stronę. Plemię Crannogów znało co prawda drogi przez bagna, które pozwoliłyby ominąć Fosę, ale jego członkowie zazdrośnie strzegli swoich tajemnic. Bez przewodnika podróż przez bagna była śmiertelnie niebezpieczna i praktycznie niemożliwa.
Kyr’Wein nabrał powietrza w płuca i przymknął na chwilę oczy, delektując się wonią historii.
- Legenda mówi, że po wylądowaniu Andalów właśnie tutaj Dzieci Lasu Próbowały oderwać Północ od reszty kontynentu - uśmiechnął się złośliwie - Zamiast tego zalały te ziemie, tworząc nieprzebyte bagna - zaśmiał się w głos - Magia to zdradliwa sztuka. Wciąż czuć ją w powietrzu.
Słowa maga nie zainteresowały nikogo prócz jego samego. Ferro wracała właśnie ze zwiadu.
- Ludzie - mruknęła ponuro - Przejście roi się od zbrojnych. Noszą czerwonego człowieka na różowym tle i inne obrazki, ale głównie tego człowieka.
- Roose Bolton jedzie odwiedzić synalka? - zainteresował sięTyrion. Mina szybko mu zrzedła - Tylko mi nie mów, że chcesz mnie sprzedać Boltonowi?

~”~

Tuatha zabiła psa, jednego z ostatnich, które jeszcze pałętały się po obozie. Pies nie był czarny, nie był też duży, ani groźny, ale musiał wystarczyć. Zabiła go, sprawiła, osoliła i włożyła do skórzanego worka. Wzięła tylko jedną jego część - ogon, który jeszcze zanim ruszyli ugotowała, aż mięso samo odchodziło od drobnych kosteczek. Wszystkie chrząstki i włókna rzuciła krukom, zostawiła sobie trzy kościane krążki. Gdy byli już w drodze, szamanka wciąż rzeźbiła w nich końcem ostrego jak igła noża i szeptała coś pod nosem.
Koło południa zabrała jednemu z dzikich grajków bębenek z naciągniętej na kościaną obręcz skóry dzika. Odwróciła instrument do góry nogami, splunęła w dłoń, zagrzechotała trzema psimi kostkami i rzuciła. Jeden krążek o mało nie wypadł poza obręcz. Przeklęła, syknęła i rzuciła jeszcze raz. Przyjrzała się efektom. Jedna z kostek wciąż kręciła się na wyprawionej skórze, jak bąk. Zebrała wszystkie w garść i puściła w ruch jeszcze raz. i jeszcze raz. Poza nimi nie widziała już nic. Gdyby nie Modrzew, pewnie zgubiłaby się we własnych myślach.
Wreszcie koło południa, gdy byli już w połowie drogi do Harrenhal oderwała się od swoich wróżb i z marsową miną spojrzała za horyzont.
- Nie uda się - mruknęła do Yrsy - Twój plan się nie powiedzie. Coś pójdzie nie tak.


Gregor Clegane miał serdecznie dość Algooda i jest pewności siebie. Jak zwykle z Lannisterami i ich pociotkami, myślał, że słońce mu z dupy promienieje. Przedwcześnie obudzony Góra czuł jak pomiędzy oczami rośnie mu przytłaczająca gruda bólu. Wiedział, że nadchodzi cierpienie. Dlatego skorzystał z okazji i ruszył w pole. Nie chciał by ktokolwiek widział jego słabość.
Teraz ten pomysł zdawał się być zdecydowanie chybiony. Zwłaszcza, że wraz z drugim zwiadowcą dostrzegli w oddali ruch na gościńcu. Zbliżało się południe. W oddali powiewały sztandary Redfortów. W umęczonym umyśle Gregora zatańczyły myśli.
- Redfort, to wasal Arrynów. W Eyre rządzi wdowa po Johnie Arrynie, siostra Catelyn Tully. Catelyn Tully jest żoną Starka. Walczymy ze Starkami. John Arryn byl Namiestnikiem Robertha Baratheona. Walczymy z Baratheonami. Czy to ja zabiłem Johna Arryna? - zaczynało mu się wszystko mieszać. Zanim stracił kontakt z rzeczywistością zwrócił się do swojego towarzysza - Musimy ostrzec naszych.
Zwiadowca chyba posłuchał, bo po chwili Gregor został sam. Zacisnął rękę na przyjemnie chłodnej rękojeści miecza. Nie miał na sobie pełnej zbroi, ale siedział na swoim najlepszym ogierze, miał pod ręką ulubioną broń i wiedział, że zabicie kilku ludzi sprawi, że poczuje się trochę lepiej.
Spiął konia.

Yrsa miała złe przeczucie od chwili gdy dostrzegła pomiędzy drzewami sylwetkę przebranego w łachy Redfortów Albrechta Snowa. Im był bliżej, tym bardziej rósł jej niepokój. Rycerz miał rękę owiniętą kawałkiem szmaty, zupełnie innego konia i wszędzie na odzieniu wciąż wilgotne plamy krwi.
- Clegane napadł na nas na gościńcu - wydyszał wreszcie, dopadłszy Yrsy - Zabił dziesięciu naszych ludzi i pięć koni zanim go zwaliliśmy z konia. Rzeź, istna rzeź …

~”~

Harenhall było zdecydowanie za duże i zbyt zaniedbane, by niewielki oddział mógł go bronić z powodzeniem. Na szczęście wewnętrzny dziedziniec i wieże były w nieco lepszym stanie niż mury zewnętrzne. Była więc szansa. Wystarczyło trochę popracować. Ludzie Algooda i kompania Clegane’a pracowali trochę od świtu i to co osiągnęłi napawało nadzieją. Wszelkie potencjalne punkty penetracji zostały zabezpieczone. Mury obstawiono z dużym rozmysłem. Nei było źle. Nie było też, co prawda dobrze, ale nie było źle.
Po południu, gdy słońce ześlizgiwało się już z nieba, do zamku wpadł zwiadowca, który wyruszył rano z Cleganem sprawdzić co dzieje się w pobliżu Karczmy na Rozdrożu.
- Ludzie Redfortów na gościńcu - mężczyzna był zziajany i wyglądał na przestraszonego - Sir Clegane … sir Clegane ich zaatakował.
Zgodnie z tym co mówił mężczyzna, Gregor Clegane zaatakował dwudziestu chłopa samopas i padł w efekcie trupem, albo nie. W każdym razie padł.

~"~


Słońce zaszło już dawno, ale na horyzoncie wciąż rosła pomarańczowa łuna. Lasy płonęły cały dzień i nie zanosiło się by ogień miał szybko wygasnąć. Od kilku dni oddziały pokutników oczyszczały podmurze z wzniesionych tam przez biedotę bud i rozbuchanej roślinności, którą do tej pory nikt się nie zajmował. Pośpiesznie zbierano plony z pobliskich pól i na polecenie króla zapełniano spichlerze.
Mała Rada obradowała praktycznie nieprzerwanie od kiedy Eddard Stark dowiedział się, że Stannis idzie na Przystań. Domeric był jednocześnie najlepiej poinformowanym i chyba najbardziej sfrustrowanym jej członkiem. Najważniejsi ludzie w Westeros całymi dniami wysuchiwali, w większości bezużytecznych, raportów tego czy owego oficjała. Spotkania ciągnęły się w nieskończoność. W dodatku, chyba tylko Domericowi zależało na zrobieniu czegoś praktycznego w celu uratowania Królewskiej Przystani. Stark nieustannie wyglądał jak wyjątkowo zafrasowany męczennik. Varys zdawał się myśleć o czymś innym. Littlefinger miał chyba tylko jeden wyraz twarzy, a jego przeznaczeniem było irytowanie. Qyburn, cóż Qyburn? No i te puste siedziska. Wciąż brakowało radzie do kompletu dowódcy białych płaszczy i admirała floty. Pierwszy rozbił się o skały i jakoś nikt nie miał głowy by go zastąpić. Drugi właśnie maszerował w niecnych celach na stolicę.
Oczywiście był jeszcze Asher Stone, który bardzo uważnie wsłuchiwał się w każde wypowiedziane przez obecnych słowo i wciąż dostawał jakieś poufne informacje na tycich skrawkach czerwonej bibuły, które od razu palił. Było w tym jakieś wyzwanie. Dla Varysa? A może Domeric wpadał w paranoję?
Dziś jednak i on otrzymał pilną notatkę.

mały orzeł spadł


Trudno było mu powstrzymać uśmiech satysfakcji. Zdawało się, że wszystko szło po jego myśli. Wystarczyło tylko spowolnić Stannisa do przybycia Tyrellów i wojsk Północy. Może przyjdzie im wytrzymać krótkie oblężenie? Potem zebrać wszystkie siły i zmiażdżyć Lanisterów? Albo okazać łaskę? Ha!
Za wcześnie na triumfy. Przeciwnicy wciąż mieli kilka ruchów.
Takie myśli nachodziły go, gdy widział płonące w oddali puszcze. Trochę szkoda. Nie miał jeszcze okazji tam zapolować. Z zamyślenia wyrwało go nerwowe łomotanie w drzwi i wtargnięcie Sandora Clegane’a.
- Płonie - wydyszał Ogar, ta połowa jego twarzy, której nie pokrywały zgrubiałe blizny lśniła od potu i była blada jak kość - Do kurwy nędzy! - przeklął widząc brak zrozumienia na twarzy Domerica. Dlaczego jego niebieski strażnik zawracał mu głowę takim idiotyzmem? Oczywiście że płonie. Sam rozkazał podłożyć ogień. Clegane w kilku długich krokach znalazł się przy oknie wychodzącym na wschód. Pchnął okiennice odsłaniając widok na Zatokę Blackwater. W oddali lśniło kilka złotych plam - Flota blokująca zatokę, płonie!


Donnchad miał dzień pełen przygód. Najpierw wizyta Inkwizytora i skomplikowane pertraktacje. Potem przygotowania do wyjścia w morze, i to dyskretne. Nikomu nie zależało by jacyś pierwsi lepsi marynarze zauważyli dziwny ruch na statku, który nie miał prawa opuszczać portu.
Najpierw przybyły kruki z opiekunem, potem zaczęły napływać zapasy. Duch miał wrażenie, że wszyscy dookoła wiedzą co się święci. Wieprz zdecydowanie musiał coś podejrzewać, bo szalał pod pokładem jak rzadko. Jakub klął się, że widział jak szczury uciekają z ich okrętu przed fukającym smokiem. Kapitan musiał rozważyć, jak przekazać załodze, że płyną w drewnianej łupinie z rosnącym z dnia na dzień smokiem. Właściwie dziwne, Donnchad nie pamiętał ani jednego przypadku by Wieprz coś podpalił. Nigdy też nie widział by coś dymiło mu z gardzieli. Może na tym punkcie też był upośledzony?
Kiedy już prawie całą żywność była załadowana, dwóch członków załogi pojawiło się, taszcząc między sobą poobijanego i nieświeżego jegomościa, któy przysięgał, że wraz z Loishem - pomocnikiem kuka na statku Ducha - próbował uciec z więzienia Inkwizycji, ale Loisha dopadli i rozerwali na strzępy. Zdawało się, że mówił szczerze. Duch rozwiązał tę sprawę.
Gdy przyszedł wieczór, na południe od Przystani rosła już spora łuna. W porcie poszła fama, że Namiestnik podpalił Królewskie Puszcze by odstraszyć wojska Stannisa od bram stolicy. Donnchada to zastanowiło. Skoro większość sił Baratheona była w okolicach tego pożaru, to wyprawa Ducha mogła okazać się bezcelowa. Darowanemu koniowi nie zagląda się jednak w zęby. Nadarzyła się okazja by wyjść w morze i Beendrod miał zamiar z niej skorzystać.
Cyrk z Inkwizycją odbył się bez jakichkolwiek zakłóceń, nikt nie miał się zamiaru wtrącać do konfliktu tajemniczego kupca ze zbrojnym ramieniem Wiary. W przeddzień wojny wszyscy mieli ważniejsze rzeczy na głowie.
Duch pozostawił więc za sobą śmierdzące doki Królewskiej Przystani, kilka trupów, Inkwizycję i politykę. Musiał teraz już tylko przebić się przez blokadę Zatoki. Szkoda że Inkwizytor o tym nie pomyślał. Mógłby dać mu jakąś dyspensę, specjalną przepustkę czy coś, a tak piraci zdani byli na swoje umiejętności i statek.
Wykorzystali swoje przemytnicze doświadczenia. Wysmarowali i tak już ciemne burty sadzą i smołą, zwinęli żagle i zdali się na wiatry i ster. Donnchad pocił się jak mysz, starając się wyczuć prądy, ominąć skały i nie natrafić na zacumowane w połowie zatoki statki Królewskiej Floty. Sprawa wydawała się na pierwszy rzut oka beznadziejna, ale nie dla Ducha - Donnchad Beendrod urodził się by żeglować.
Byli blisko - statki, które mieli ominąć widać było w mroku nocy z daleka - były słabo oświetlone, ale jednak miały na pokładzie kilka latarni. Dzięki bogom niebo przysłaniała chmura dymu znad płonących puszczy. Unoszona przez wiatr sadza zdawała się też przyciągać chmury. Niebo bylo więc bezgwiezdne. Mimo wszystko zawsze istniała spora szansa, że ktoś zobaczy przemykający się hyłkiem statek. Wszystkim serca stanęły w gardle i omało nie pękły z przerażenia. Światło! Potężne światło gdzieś z prawej. Rosło, za chwilę zostaną zauważeni! Jakieś krzyki! Zaraz wyuchnie walka!
I wybuchła. W oddali, na południowym krańcu zatoki żywym złotym płomieniem gorzał królewski okręt. Na pozostałych uwijali się marynarze. W powietrzu świstały ogniste strzały. Z mroku od strony ujścia zatoki wyłaniały się kolejne czarne okręty. Na ich masztach powiewały chorągwie Stannisa Baratheona i jego wasali.
Z cała tą szopką w lesie, nikt się nie spodziewał ataku od strony morza.
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 01-02-2013 o 10:06.
F.leja jest offline  
Stary 04-02-2013, 20:32   #14
 
Sir_Michal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodze
Duch nie po raz pierwszy zastanawiał się nad pojęciem honoru. Szlachetny rycerz bronił bezbronnych, a wrogom fundował szybką, czystą śmierć. Na morzu było jednak zupełnie inaczej. Śmierć na płonącej łajbie nie należała ani do szybkich ani czystych.
- Kapitanie, podnieść żagle?
Pytanie, a raczej stwierdzenie Echela wyrwało Beendroda z rozmyśleń. W tym wypadku nie podzielał opinii pierwszego oficera. Być może postawienie żagli szybko wyrwałoby ich z opresji. Niosło jednak ze sobą spore zagrożenie. Już teraz ryzyko pożaru było spore, a dodatkowy materiał znajdujący się poza zasięgiem jakiejkolwiek próby gaszenia mógłby stać się swoistym wyrokiem.
- Nie, dopiero kiedy znajdziemy się poza zasięgiem strzał - to czy ktoś by ich wtedy zauważył nie miało żadnego znaczenia. Statek piracki mógł pochwalić się wręcz miażdżącą przewagą w prędkości nad statkami wojennymi.
- Wy dwaj - wskazał na pomocników oficera - migiem do ładowni. Przynieście wiadra, nie pozwolę by przypadkowa strzała ujawniła naszą pozycję.
- Tak jakby potrzebowali do tego przypadkowych strzał - rzucił Nyiss. - Powinniśmy stąd uciekać, a nie czekać aż któraś ze stron weźmie nas na celownik.
- Możesz płynąć wpław - kapitan miał zupełnie inne zdanie na ten temat, nie miał zamiaru się jednak nad nim rozwodzić. Łucznicy wpatrzeni w płonący statek bystrością wzroku pochwalić się raczej nie mogli. Duch mógł postawić cały swój majątek - kolejnym celem na pewno będzie statek który do nich strzela. Nawet jeżeli komuś udałoby się ich wypatrzyć to potraktowano by ich jako nic nie znaczących dezerterów...
 
Sir_Michal jest offline  
Stary 05-02-2013, 11:30   #15
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
- To było straszne, rzeźnia, wszędzie pełno krwi... - głos Albrechta to wznosił się w górę, to zamierał, jakby zbrojny zjeżdżał w głęboką dolinę własnych wspomnień, zbyt przerażających, by o nich mówić. Na zębach miał krew.
- To było straszne... straszne...

Yrsa trzymała go mocno za ramiona i tylko nadzwyczajnym wysiłkiem woli nie śmiała się w głos i nie obcałowywała Albrechta po jego brzydkawej, zarośniętej i pokancerowanej gębie.

Straszne? To cudowne. To niesamowicie cudowne wydarzenie. Jeśli to to niepowodzenie wywróżyła Tuatha, to lady Bolton życzyła sobie samych takich w swoim nowym życiu.

- Co z Górą? I gdzie reszta naszych?
- Rozbiliśmy obóz, niedaleko miejsca potyczki. Opatrujemy rannych. Trzeba pochować zabitych...
- Tak, oczywiście - Yrsa przyznała mu rację, bo i czyż jej nie miał? - Co z Górą?
- Przywiązaliśmy go do drzewa...
- Dziękuję, Albrechcie - Yrsa wspięła się na palce, otoczyła dłonią jeden szorstki policzek zbrojnego, a drugi musnęła suchymi ustami. - Nigdy się nie lubiliśmy... ale i nigdy nie wątpiłam w twoją odwagę. Niech Modrzew opatrzy twoje rany. I ruszamy. Ruszamy!
- Dokąd? - Albrecht potarł czoło.
- Na Harrenhal. Nic nie uległo zmianie...

Mam nadzieję, że nic.

Tuath'cie rzekła, że choć to zbrojni schwytali Górę, jeniec i tak należy się klanom. Aby go sobie strzegła pilnie, a najlepiej ziołami jakowymiś otumaniła, żeby nie brykał, bo to niebezpieczny człowiek.
O tym, że w zamian oczekuje, że klany mimo wszystko pójdą na zamek i pokażą, że zasłużyły na gest i na dotrzymywanie umów, już nie mówiła. To mogło tylko zapieklić szamankę i ją obrazić. Yrsa zresztą sama też nie lubiła, jak się jej dziesięć razy jak idiotce powtarzało, jakby za pierwszym nie pojęła.

Roose w tym celował.

Pamiętaj, komu naprawdę jesteś winna posłuszeństwo.

Powtórzył jej to dwa razy przed ceremonią, jeden raz tuż po, trzy razy na uczcie oraz raz jeszcze, gdy już siedziała w kulbace i miała jechać. Pamiętam, pamiętam...

- W drogę!
 
Asenat jest offline  
Stary 05-02-2013, 18:55   #16
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
A jednak się zdecydowali. Cóż najważniejsze, że orzeł spadł.
-Znasz rozkazy na tę okoliczność. Załatw to. Pies wyszedł z komnaty, zaraz za nim Oprawca.-Domeric spojrzał po członkach małej rady. Mieli różne miny, niektórzy zdezorientowane. Inni jakby spodziewali się tej informacji. -Okręty Stannisa, zapraszam na mury. Widoki mogą być różne zależy jak wielu ich jest.
-Miejmy nadzieję, że nie zbyt wielu-padł głos z sali. Domeric nawet nie patrzył kto to powiedział. Wzruszył ramionami, zwrócił się tylko do Starka. Króla siedmiu cholernych królestw.
-Jestem przygotowani na tyle na ile się dało. Może nawet na trochę więcej.

Wtem do sali wpadł zdyszany goniec.
-Sześćdziesiąt około panie, wojenne Jeleń.-wykrzyczał padając na jedno kolano.
-A skąd wiesz, że tyle a nie sto czy dwieście-spytał zaciekawiony Littlefinger.
-Rybacy panie i sygnały świetlne, rozstawieni-zamilkł w pół słowa pod wzrokiem Boltona.
-Sprytne- skwitował skarbnik.-To będzie ile mieczy? Dziesięć tysięcy, na moje oko.
-Zawsze miałeś głowę do liczb.-rzucił Bolton kierując się w stronę wyjścia.
-To dwa razy tyle co naszych zbrojnych.-rzucił na odchodne w stronę dzidzica Dredfort.
-Jednak po tamtej stronie muru.-powiedział Stark kierując się również do wyjścia. Wcześniej ustalono, że obroną pokieruje Bolton. Król miał jedynie obserwować z dobrego punktu bitwę. Plan Domerica, średnio podobał się Starkowi. Skuteczności jednak nie można mu było odmówić. Władca zasiadający na żelaznym tronie, musi podejmować ciężkie decyzje.

Bolton był przygotowany na atak od strony morza. Prawdę powiedziawszy spodziewał się, że statków może być dwa a nawet trzy razy tyle. Jego plan zakładał obronę przed taką liczbą. Nie było pewne czy wytrzymaliby, jednak zrobił wszystko co się da by tak było. Rybacy mogli się pomylić o dziesięć no może dwadzieścia statków. Chyba, że są cwani i to tylko pierwsza fala. Tak czy owak jestem gotowy. Na dziedzińcu czekali na niego gwardziści. Ci którzy jeszcze byli w Przystani. Harry Dziedzic, Dosher Stone, Wendel Manderly. Ponadto eskorta Namiestnika liczyła pięć dziesiątek ludzi z Dredfort i drugie tyle Nieskalanych. Ciche szepty czy wręcz jęki zdziwienia wywoływał jednak kto inny. Wśród gwardzistów stał nie kto inny jak Loras Tyrell. Co prawda nie w stroju gwardii, lecz barwach Wysogrodu. Jednak jego obecność, musiała coś znaczyć. W głowach wielu rodziło się wtedy pytanie jak Bolton go pozyskał? W innych zaś zapewne zapanowała ulga. Znaczyło to, że Tyrellowie idą z odsieczą przystani. Wystarczy wytrzymać do ich przybycia. Tylko tyle i aż tyle... Cały korowód podążył na mury. Do najlepszego ich punktu z którego było widać całą zatokę jak na dłoni. Gdy tam dotarli widać było uciekające statki. Królewska flota i wspomagające ją statki kupieckie, najwyraźniej załamały się w pierwszym kontakcie z wrogiem. Uciekali jakby goniło ich całe siedem piekieł. Jedynie trzy statki bezładnie wpłynęły między okręty Stannisa. Chwilę potem okazało się, że faktycznie piekło rozpętało się w zatoce. Z trzech stron floty Jeleni nagle wybuchł ogień.
-Dziki ogień-rozeszło się po murach. Jedni wymawiali to ze strachem, inni z zachwytem i ulgą.
Bolton stał niewzruszony. Na przeciw Stannisa wysłał 20 okrętów. Większość kupieckich z kilkoma królewskimi dla odwrócenia uwagi. Jeśli choć połowa wróci, będzie zadowolony. Mieli najlepszą pozycję do ucieczki i rozkaz szybkiego odwrotu, po pozorowanym ataku. Jednak dziki ogień był bronią nieobliczalną i obusieczną. Ich śmierć nie pójdzie na marne- powtarzał sobie Domeric w chwili gdy widział, że zajęły się i jego okręty. Tak zniszczymy ich więcej. W normalnym starciu nie mielibyśmy szans. Mimo zimnej pozy, co innego było coś zaplanować na sucho. A co innego zobaczyć efekty w praktyce. Zwłaszcza gdy krzyki setek palonych żywcem ludzi, doszły do murów. Tylko Dosher Stone powiedział bez cienia emocji.
-Ten ich bożek ognia chyba im nie pomógł.. Po czym zszedł z murów skierować się do Pokutników. Obsadzali oni miejsca gdzie straty przewidziano na największe.
Królewski Namiestnik patrzył dalej na swoje dzieło. Kilka płonących statków, z trudem dobiło do brzegu. Nadludzkim wysiłkiem udawało się to też pojedynczym ludziom. Żołnierze często podtopieni, poparzeni ci którzy tego uniknęli byli mocno w rozsypce. Wylewali się bezładnie ze statków dziękując, że udało się im to jako nielicznym. Przywitał ich dźwięk galopujących koni i okrzyki setek jeźdźców którzy spadli na ich szeregi.
-Nawet nie dojdą do murów-rzucił śmiało Ser Loras.
-Tym razem- ostudził go nieco Bolton.

Walki trwały jeszcze jakiś czas. Najpierw doszedł meldunek od obserwatorów walk morskich. Okrętów Stannisa faktycznie było około 60. Żadnych innych przynajmniej w zasięgu posterunków. Dwadzieścia uszło w ostatniej chwili zawracając. Pozostałe spaliły się lub rozbiły u brzegu. Straty własne 12 okrętów. Trzynasty mocno zniszczony ale dotarł do portu. Marynarze odcięli wszystko co się zajęło. Nadawał się jednak do kapitalnego remontu. Potem do Boltona doszły meldunki od trzech grup jeźdźców jakie wysłał na plaże.

Oprawca meldował
Cytat:
Rozbici, większość wyrżnięta mam kilku jeńców. Straty niemal żadne. Wracam nie ma kogo bić.
Bronn
Cytat:
Poddali się niemal bez walki na sam nasz widok. Wracamy, wielu jeńców. Straty znikome.
Gdy wbiegł posłaniec od Sandora, Domric był zaniepokojony. Przybył bowiem sporo po pozostałych. W dodatku umorusany we krwi niemal w całości. Domeric rozwinął meldunek

Cytat:
Sandor Clegane porzucił walkę. Dowództwo przejął niejaki Rzeźnik. Zabili wielu przeciwników. Ogar jednak chyba wystraszył się ognia, gdy kolejny statek rozbił się na plaży obok nich. Uciekł, cześć poszła w jego ślady. Rzeźnik i reszta ścieli kilku uciekinierów. Dokończyli ciężką walkę i wracają. Jeńcy jacyś są... Straty połowa stanu stu pięćdziesięciu ludzi, licząc dezerterów. Na oko panie.
Pisał to z pewnością "mędrzec".

-Jeńców do królewskich lochów. Selekcjonować zgodnie z rozkazami- Domeric nakazał każdego przesłuchać i podzielić na trzy grupy. Pierwsza fanatycy Stannisa i bożka ognia, tych należało wydać inkwizycji. Żeby mu nie marudzili i tak pożytku z tych więźniów nie będzie. Druga rycerze i żołnierze których z różnych względów dalej trzeba więzić. Jednak mogą być w przyszłości użyteczni. Trzecia ci na których mamy wpływ, choćby w postaci wzięcia do niewoli ojca i syna oraz ich zbrojnych. Ci mieli szansę się wykupić. Zawrzeć królewski pokój i wrócić na łono Siedmiu królestw i bogów. Jeden zostawał w gościnie naturalnie, by zapewnić wierność. Drugi po złożeniu przysiąg przed samym królem, zmieniałby stronę. Zachowywał głowę tytuły i ziemię, tracił złoto. Bolton nie wiedział ile dane grupy więźniów będą liczyć. Coś to jednak mogło dać. Pierwsza runda za nim. Rozstawił warty i posterunki sygnalizacyjne na lądzie. Miał nadzieję, że Tyrellowie się pośpieszą. Długo tak nie wytrzymają a Stannis nigdy się nie poddaje.
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 05-02-2013 o 21:03.
Icarius jest offline  
Stary 07-02-2013, 10:41   #17
 
Fenris's Avatar
 
Reputacja: 1 Fenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skał
Podróżowali razem już kilka godzin, Kyr’wein nie odzywał się zbyt wiele, zmęczenie wypisane na jego twarzy było aż nadto widoczne. Robar nadal czuł się nieswojo w towarzystwie czarownika, jednak jego umiejętności mogły okazać się kluczowe podczas przekraczania Fosy Cailin, a może i później.

- Skoro już podróżujemy razem... - Zaczął w pewnej chwili. - Opowiedz nam o sobie magu. Do czego ci są potrzebni zbiegowie i porwany kurdupel, który jest wart więcej niż my wszyscy razem wzięci? - Nie czekając na odpowiedź dodał. - Chyba, że jednak chcesz nas wydać przy pierwszej okazji i wyciągnąć od Krasnala nagrodę? Hę?

Mag prychnął i nie otwierając oczu odparł.

- Miałem ostatnio pewne problemy. Normalnie podróżuję ze swoimi ludźmi, pomocnikami, sługami i mogę na nich liczyć w trudnych chwilach. Niestety, w wyniku pewnych zawirowań, straciłem wszystkich, a przynajmniej straciłem z nimi kontakt. Co więcej, można powiedzieć, że jestem zbiegiem, tak jak wy. A że, jak już powiedziałem, nie jestem stworzony do samotnego przemierzania zadupi … - wzruszył ramionami - Chyba możemy sobie wzajemnie pomóc?

- Zaspokój moją ciekawość Kyr’weinie. - Snow uśmiechnął się do siebie. Mag najwyraźniej, podobnie jak on, nie lubił zdradzać swoich celów. - Cóż to za zawirowania, które zmusiły cię do ucieczki i szukania pomocy na trakcie? - Zapytał. - Zaczynam odnosić wrażenie, że wszyscy czarodzieje mają podobne problemy. - Dodał, obserwując czy podobna wzmianka, wzbudzi w ich nowym towarzyszu ciekawość...

Nie zawiódł się. Słowa barda wyraźnie pobudziły Kyr’Weina.
- Wszyscy czarodzieje?

- Cóż, może cię to zdziwi, ale na swojej drodze spotkałem już przynajmniej dwoje. Może dlatego tak łatwo przełknąłem twoje rewelacje.... Za dużo już widziałem. - dodał bard z lekkim przygnębieniem.

Kyr’Wein przez chwilę milczał.
- Myślałem, że nie ma nikogo takiego jak ja - rzekł z własnym lekkim przygnębieniem i dodał z nadzieją - Kto to był? Chciałbym może kiedyś odnaleźć podobnych sobie …

- Czerwony kapłan, którego spotkaliśmy z Ferro podczas rejsu zostawił mi to. - Ze złością w głosie Snow wskazał na bliznę. - Też chciałbym go kiedyś zobaczyć. - Powiedział z determinacją. - A kiedy podróżowałem do Królewskiej Przystani spotkałem jakąś wiedźmę. - Dodał widząc ciekawość Kyr’weina. Nie była jakaś specjalnie uzdolniona. Kto wie, może będąc w tym śmietniku nawet na nią trafiłeś. Ale, wracając do ciebie... - Dodał, zmieniając ton na mniej przyjazny. - Słyszałeś być może o ożywieńcach w Króleskiej przystani...obiło mi sie o uszy, że obudziła ich magia.

Robar nie zauważył żadnej wyraźnej reakcji na swoje słowa. Może delikatne drgnięcie w kąciku oka?

- Ożywieńcy? A ich miejsce nie jest przypadkiem za murem? - Kyr’Wein splunął na drogę.

Mag, najwyraźniej udawał zupełnie niezorientowanego w sprawach w Kings Landing, jednak Robar nie wierzył w takie zbiegi okoliczności. Jeśli był na miejscu, znał Lannisterów, a oni jego, trudno mu było uwierzyć, że nie ma maczał palców w tych wszystkich dziwnych sprawkach o których słyszał Snow. Upomniał siebie w duchu, że nie ufać za grosz temu człowiekowi.

- Też tak do tej pory myślałem. - Zdawał się przewiercać wzrokiem Kyr’weina. A jednak... - Przerwał na chwilę. - Nie uważasz, że to dziwne, że te opowieści zbiegły się w czasie z twoim pobytem w tym uroczym mieście? - Zapytał z pozorną lekkością, w której dało się zauważyć napięcie.

Kyr’Wein wytrzymał spojrzenie Robara i odpowiedział na nie uśmiechem.
- Całe życie zdaje się składać z przypadków. Jeżeli chcesz mnie o coś zapytać, pytaj, a odpowiem szczerze. Ale nie próbuj mnie przechytrzyć w rozmowie.

- Co o nich wiesz? - Zapytał prosto z mostu. - Co robiłeś w Królewskiej przystani? I po co jedziesz na północ. - Skoro mag, nie miał ochoty na słowne gierki to nawet lepiej. Robar też ich nie lubił.

- Co wiem? - Kyr’Wein odchylił głowę, spojrzał w niebo jakby próbując uporządkować myśli - Wiem że pojawiają się tam gdzie niekontrolowana magia przecieka do świata. Wiem, że by zapobiec powstawaniu trupów, należy palić zwłoki, jak to czynili nasi przodkowie. Wiem, że gdy już wstaną są tylko trzy rzeczy, które mogą ich zabić na powrót, ogień, obsydian i smocza stal.
Magus westchnął i poprawił się w siodle. Strasznie narzekał na jego nieludzką twardość. Był zupełnie nieprzyzwyczajony do długich podróży.

- W Królewskiej Przystani próbowałem zmienić przyszłość poprzez manipulowanie teraźniejszością. Niestety, moja droga przyjaciółka przeszkodziła mi i zmusiła do objęcia innej taktyki. Teraz muszę jechać na Północ i jeszcze dalej, za Mur. Muszę dowiedzieć się jak najwięcej o tych, których zwą Innymi.

Robar, z wrażenia aż zatrzymał konia, a jego twarz zastygła z wyraźnym marsem na czole.
- Nawet nie wiem od czego zacząć. - Stwierdził. - Chcesz mi powiedzieć, że znasz przyszłość? - Zapytał po chwili, z niedowierzaniem w głosie. - I kim była ta przyjaciółka o której mówisz? - Dodał i nie czekając na odpowiedź zapytał. - A już zupełnie nie mogę zrozumieć czego chcesz od Innych... - Zakończył.

Kyr’Wein zacinsął szczękę, tak że pod skórą zagrały mięśnie.
- Gdybym znał przyszłość nie odciskał bym sobie tyłka na tym śmierdzącym siodle - dla emfazy ponownie poprawił ułożenie pośladków - Ech, nie znam przyszłości, staram się ją przewidywać na podstawie przeszłości, jak cyvasse. Jak strategia w bitwie, tylko na wiele większą skalę. Widzisz czym dysponuje przeciwnik, znasz jego upodobania, jego mocne i słabe strony i na tej podstawie wykonujesz własne ruchy. Niestety, nie przewidziałem że Danice jest taką małostkową suką - skrzywił się i splunął.

- Danice... - Robar wymówił jej imię z przekąsem. - Więc jednak znasz innych magów. - Westchnął. - Kłamstwo leje się z twych ust zbyt często, żeby można było ci zaufać Kyr’weinie. - Pokiwał głową z niedowierzaniem. - Nie powinienem ci pomagać...A Inni? - Dodał na koniec, tonem, który mówił, że pewnie i tak nie uwierzy...

Kyr’Wein przewrócił oczami.

- Przecież ci mówiłem. Zresztą ty mi wszystkiego też nie mówisz - magus zrobił naburmuszoną minę - Inni muszą zostać powstrzymani.

- Przynajmniej w tym się zgadzamy. Jeśli to co mówisz jest prawdą magu, będziesz potrzebował mojej pomocy bardziej niż myślisz... - oblicze Robara stwardniało. - Niestety wygląda na to, że ja będę potrzebował twojej jeszcze bardziej. - Westchnął. - Zabiorę cię za Mur, a po drodze opowiem ci wszystko co wiem na temat tych stworów.

Kyr’Wein jeszcze przez chwilę udawał obrażonego, ale od razu widać było jego zadowolenie.

Snow nie chciał dalej drążyć tematu, bał się, że mag wyprowadzi go z równowagi, jeśli jednak dobrowolnie chciał jechać za Mur i pomóc w walce z Innymi...Bogowie wiedzą, że nie pogardzi żadnym sprzymierzeńcem.

~”~

Siedzieli właśnie przy ognisku, nieopodal grobli nad Moat Cailin. O ile do tej pory nie mieli problemów z podróżą na północ, wszystko mogło się jeszcze zmienić. Kilka dni temu Tyrion przejeżdżał tędy w towarzystwie oddziały Czarnych braci, jeśli go rozpoznają...
Oczywiście mogli próbować przedostać się niezauważeni, ale teren w tej okolicy był jednym z bardziej zdradzieckich na całym kontynencie, było to ryzyko prawie tak samo wielkie jak próba przejchania otwarcie.

Robar wypił kolejny łyk wina, zabranego z kupieckiego wozu, który niedawno spalili. Uśmiechał się w charakterystyczny dla wstawionych osób sposób. Wiedział, że nie powinien się upijać, jednak pociąg do alkoholu był silniejszy...Suszyło go już od paru dni.

- Krasnalu! - Już od dobrych kilku dni musisz wiedzieć, że to ty byłeś celem naszego ataku, nie Wrony. - Powiedział ośmielony krążącym w żyłach alkoholem. - Znając twoją reputację, dziwię się, że do tej pory nie próbowałeś mnie przekonać, że bardziej opłaca mi się ciebie wypuścić... - Uśmiechnął się szeroko.

- Nie wydajesz mi się, mimo wszystko, bardzo głupi. Chyba wiesz, że wzięcie za mnie okupu w Casterly Rock jest najbardziej opłacalne - tu mały panicz zawiesił głos i spojrzał wymownie na wojownika - Finansowo. Myślę więc, że jeżeli wiedziesz mnie drogą na północ, to masz jakiś inny plan, od którego trudno byłoby cię odwieść. Mylę się? - Robar nie zdążył odpowiedzieć. To było chyba pytał retorycznie - W każdym razie, martwy jestem bezużyteczny.

Bard zaśmiał się głośno, albo nie zauważył obelgi, albo postanowił ją zignorować. - Masz rację, widzę, że opowieści o twojej błyskotliwości nie były przesadzone. - Jednak... - Zawiesił głos. - Żadnej próby wyciągnięcia informacji? Odwrócenia uwagi? Przekonania mnie, że mój plan jest zły? A co jeśli oddam cię komuś, komu będzie już wszystko jedno? Co wtedy spryciarzu? - Robar zmrużył powieki, pociągając jeszcze jeden łyk. Wyraźnie miał ochotę sprowokować Lannistera, nieopatrznie zdradzając więcej niż zamierzał, lecz alkolholowa mgiełka skutecznie zasłoniła wszelkie przejawy ostrożności.

- Powiedziałbym ci, że martwy ci nie zaszkodzę, ale żywy mogę okazać się bardziej użyteczny. Wiesz co mówią o Lannisterach - karzel uśmiechnął się szeroko i przyjaźnie.

- Wiem wiem, spłacacie swoje długi z nawiązką. - Machnął ręką lekceważąco.
- Pewnie oprócz porwania mógłbym liczyć na jakieś wymyślne tortury. - Robar zaśmiał się. - Żywy możesz się okazać bardziej użyteczny, to prawda. Niestety nie dla mnie... - Nie zrozum mnie źle, jesteś w porządku jak na klękacza. Niestety, jesteś też jedyną szansą na zdobycie tego czego potrzebuje. Odkąd Bolton zabił króla wszystko się skomplikowało... - Westchnął głośno, i niemal odruchowo sięgnął po kolejny kubek.

Lannistera zainteresowała ta informacja.
- Co o tym wiesz? Całej tej sytuacji z królem?

- Słyszałem jedynie, że młody Bolton zabił go w dziwnych okolicznościach. Zamknięto go za to w celi. - Odpowiedział bard. - Kto jednak byłby tak głupi, żeby atakować króla przy świadkach? - Zapytał retorycznie. - Czemu pytasz? - Popatrzył Tyrionowi prosto w różnobarwne oczy.

Karzeł skrzywił się w odpowiedzi.
- Bo nic o tym nie wiem. Byłem na murze, dotarły do mnie mocno okrojone wieści - westchnął - Obawiam się dalszego rozwoju wydarzeń. Obawiam się wojny.

Robar, pod wpływem wina, z każdym łykiem wyzbywał się resztek ostrożności.
- Wojna! Jeśli stary Bolton dowie się, że jego ukochany syn siedzi w lochu...to niemal pewne. - Powiedział. Ogień zaczynał się powoli dopalać. Siedzieli teraz tylko we dwóch. Kyr’wein najwyraźniej zmęczony podróżą i korzystaniem z mocy spał, pochrapując cicho.

- Co o nim wiesz? - Zapytał Robar wskazując ruchem głowy na śpiącego magusa.

- Zdaje się, że jest magiem - Tyrion uśmiechnął się z przekąsem i wzruszył ramionami - Nic ponad to czego się dowiedziałem podczas naszej przemiłej podróży.

W tym momencie ujrzeli Ferro wracającą ze zwiadu. Robar uśmiechnął się na jej widok, choć jej mina nie przywodziła na myśl niczego dobrego. Kilka minut później, kiedy już streściła co udało jej się zobaczyć, nastroje przy zaczęły przygasać jak ogień przy którym siedzieli.

- Roose Bolton jedzie odwiedzić synalka? - zainteresował się Tyrion. Mina szybko mu zrzedła - Tylko mi nie mów, że chcesz mnie sprzedać Boltonowi?

Robar spojrzał w oczy niewielkiemu człowiekowi a z jego twarzy odpłynęła cała, wywołana winem wesołość.

- Normalnie nie zrobiłbym tego nawet wrogowi. Ale zdaje się, że nie mam wyboru - powiedział smutno.

- Zawsze jest wybór. Każdy wybór jest lepszy niż Roose Bolton - Tyrion miał minę nietęgą, ale wydawało się, że myśli intensywnie - Nie wiem czemu myślisz, że Bolton jest twoim zbawieniem, ale wierz mi, Lannisterowie są zdecydowanie milsi w obejściu i lepsi w dotrzymywaniu słowa.

Robar upewnił się, że Kyr’wein wciąż śpi, warknął w odpowiedzi i splunął flegmą zmieszaną z winem, która niepokojąco przypominała krew.

- Nic nie wiesz! Gdyby chodziło tylko o złoto, uwierz, że nie ciagnąłbym cię za sobą na północ. - Potrzebni mi są ludzie i cholernie dużo żelaza. - Robar uznał, że w tej chwili, równie dobrze może powiedzieć Krasnalowi dlaczego skazuje go na taki los. Był mu winien przynajmniej tyle. - Widzisz, gdyby Domeric nie był uwięziony, mógłbym to uzyskać od niego. - Teraz jesteś jedyną kartą przetargową jaką mam, a której może chcieć Roose....

Tyrion spojrzał prosto w oczy barda.
- Mam złoto, mam dużo złota i łeb do interesów. To właściwie moje jedyne zalety. Wierz mi, lepiej żebyś trzymał ze mną, a właściwie z daleka od Boltona. On bez problemu cię przejrzy, zobaczy, że jesteś zdesperowany i rzuci ci jakieś ochłapy. A ty potrzebujesz cholernie dużo żelaza i ludzi, których mogę dla ciebie kupić.

- Jest jeszcze coś... - Robar zawahał się. - Domeric jest moim bratem..., dzięki tobie jest szansa, że wyjdzie z celi. Teraz rozumiesz? Podejmę decyzję po tym jak porozmawiam z Roosem. Ferro, kochana. - Zwrócił się do Qohorki. - Zwiąż karła i miej oko na Kyrweina. Ukryjcie się też dalej od traktu. - To powiedziawszy podszedł do strumyka i zanużył w nim głowę, aby choć trochę wytrzeźwieć. Nie za bardzo...wiedział, że na trzeźwo nie odważyłby się tego zrobić.

Ferro obserwowała każdy jego ruch, ale w końcu skinęła głową, złapała trzepoczącego się jak ryba na haczyku Tyriona i zawinęła jak baleron. Kyr’Wein. którego obudziły podniesione głosy, spojrzał w generalnym kierunku Moat Cailin.
- Chyba jednak aż tak mi nie zależy by oferować ci swoją pomoc - uśmiechnął się - Chyba że ładnie poprosisz.

Robar popatrzył na maga spojrzeniem bez wyrazu. - Dam sobie radę... - Powiedział po czym ruszył w kierunku obozu.
 
Fenris jest offline  
Stary 07-02-2013, 10:52   #18
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Plany nie szły tak jak powinny, jakiś nadgorliwy urzędnik działał wbrew instrukcjom. Twierdził, że zmiany rozkazów do niego nie dotarły. Cóż, w lochu będzie miał czas przemyśleć swoje postępowanie.
Grey miał jednak inne zmartwienia na głowie. Przejrzenie raportów zajęło mu ponad godzinę. Kolejną bezpośrednie zebranie informacji od najbardziej zaufanych szczurów. Tak, skoro Pająk miał swoje ptaszki nikt Greyowi nie zabroni mieć swoich szczurów.
Grey potarł grzbiet nosa, łeb napierdzielał go niesamowicie, ale wiedział że nic na to chwilowo nie poradzi. To wszytko przez robotę.
Do tego Danael Rust coś kombinował, niestety Grey nie mógł go zaprosić na przesłuchanie, miał za silne plecy, ale nic nie stało na przeszkodzie by podjąć inne kroki, gdy tylko zacznie się oblężenie. Wtedy na pewno coś spróbuje wywinąć ze swymi kamratami.
- Chester - zawołał współpracownika siedzącego na parapecie i gapiącego się w okno. - Wybierz odpowiednich ludzi i wyślij ich do Rusta i jego kumpli. Gdyby tylko coś zaczęli kombinować... wiesz co mają robić. Tak by nikt nas z tym nie powiązał i ...
- Zanim wyjdziesz pochowaj papiery i pozamykaj wszystko - powiedział Chester przeciągając się i poprawiając potem odzienie.
- Daruj sobie - warknął Grey - Wiem, że znasz się na robocie, ale ta wpadka z urzędasem... była wielce irytująca. A do tego napierdala mnie łeb. Idę do Stona.

Tymczasem gdzieś indziej
Drzwi komnaty namiestnika cicho otworzyły się i wszedł nie zwracający szczególnej uwagi służący. Obszedł szybko komnatę ścierając kurze, rzecz jasna tylko z widocznych miejsc. W kominku ułożył drwa by były gotowe do podpalenia. Przy biurku wprawnie wymienił w świeczniku wypalone świece na nowe. Jeśli szybko się uwinie, nikt nie zauważy nawet że miał chwilę czasu dla siebie...

- Pan w celu...? - zagaił sekretarz przed komnatą Ashera Stona.
- Nie, ja w sprawie - odparł Grey i wyminął irytującego osobnika.
Dokładnie zamknął drzwi przed nosem sekretarza i lekko skłonił się przełożonemu.
- Mam niepokojące wieści. Twój brat panie robi wszystko co karze mu Bolton, jest w niego zapatrzony jak w obrazek. Mam też pewne informacje o finansach Boltona. Mam uzasadnione podejrzenia ze pochodzą z Essos. Moi ludzie nad tym pracują.
Twarz Ashera nie zdradzała ani myśli, ani emocji.
- A myślisz, że skąd do tej pory Korona czerpała fundusze? - informacje na temat Doshera widocznie go nie interesowały - Siedem Królestw jest zadłużonych po uszy w Żelaznym Banku Braavos - inkwizytor potarl nos czubkiem palca wskazującego - Ale masz rację, trzeba będzie mieć na oku Boltona i jego interesy.
- Oprócz tego skąd, ważne tez jest ile. A sumy są znaczne. Długi zaś kiedyś trzeba spłacić...

- To prawda - Asher uśmiechnął się niepokojąco - Ale pomyśl, kto będzie płacił? My?
- Ważniejsze, co za te pieniądze zostanie kupione. A co do spłaty... może Bolton nie planuje spłacać? Może planuje coś specjalnego.
- Bolton zapłaci, tak czy inaczej. Bank zawsze ściąga swoje długi. W końcu przyjdzie mu zapłacić życiem
- Asher przymknął na chwilę oczy - Spróbuj dowiedzieć się więcej.
- Już wydałem stosowne rozkazy.
- Panie, mam też informacje o Pokutnikach. Bolton zamierza ich wytracić. Kazał ich rozstawić w potencjalnie najbardziej narażonych miejscach. Mimo, że najął najemników. Dziwne ale trzyma ich tak jakby w ukryciu. Gdyby nie to nie zwrócił bym na to uwagi. Wysłałem już ludzi by się im przyjrzeli.

- Pokutnicy - Stone skrzywił się - Widocznie taką cenę muszą zapłacić za swoje grzechy. Wiesz coś więcej na temat tych najemników? - zapytał, lekko zniecierpliwiony.
- Nie martwię się o Pokutników, ale o siłę Inkwizycji. Namiestnik stara się za wszelką cenę podkopać naszą pozycję. Gdy Pokutnicy przestaną istnieć, stracimy na znaczeniu bo zmniejsza się nasze siły.
- Co do tych najemników to na razie nie potwierdzone, ale to mogą być Nieskalani.

Oczy Stone’a zwęziły się.
- Nigdy nie zamierzałem polegać na Pokutnikach - niemal splunął - Nieskalani natomiast mogą być problemem. Z drugiej strony, popraw mnie jeśli się mylę, ale to jakby puste naczynia, prawda?
- W tej chwili Pokutnicy stanowią sporą cześć naszych sił zbrojnych, oczywiście gdyby okoliczności na to pozwoliły nadal wolałbym ich widzieć w lochu. Nieskalani zaś... to nie łatwa sprawa. Podobno od małego wychowują ich na wojowników. Poją jakimiś ziołami, szczegółów nie znam. Powiadają, że nie mają własnej woli, ile w tym prawdy... trudno powiedzieć. Do dziś nie uważałem, że będziemy mieć z nimi do czynienia. Ale... jesli to puste naczynie, czyż nie można by ich napełnić Wiarą?
- Nie ma chyba nic bardziej cennego, co można by im zaoferować
- Asher uśmiechnął się dość cynicznie.
- Poczynię przygotowania.
 
Mike jest offline  
Stary 07-02-2013, 22:57   #19
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie

Zakończyła się bitwa o Czarną Wodę. Wygrana i przegrana, nie zapisała się w historii jako nadzwyczajna potyczka. Gdyby nie rozkaz użycia przez Namiestnika ognia alchemicznego, w ogóle nie byłoby o czym mówić. Bójka, utarczka, burda na morzu. Statki Stannisa Baratheona miały jedynie za zadanie rozproszyć obrońców Królewskiej Przystani i odwrócić ich pełną uwagę od nadciągających drogą lądową wojsk. Flota obrońców była natomiast tak skromna, że nie warto o niej nawet wspominać. I jak zwykle w takich sytuacjach bywa, ten mniejszy wygrał, biorąc więszego sposobem.
Cała bitwa jednak, była jedynie wstępem do większej opowieści. Mimo, że nie zasłużyła nawet na pół strony w annałach, to śpiewano o niej pieśń. Wesoła przyśpiewka, którą znało każde dziecko, a której bardziej sprośną wersją dzielono się od Wolnych Miast Essos, aż po Żelazne Wyspy, opowiadała o statku, który jak Duch przemknął się miedzy walczącymi na wolność. W jednej zwrotce była nawet mowa o tym, że cały statek został połknięty przez morskiego smoka i przeniesiony bezpiecznie pod powierzchnią morza poza zasięg ognia i strzał.
Wieprz nie miał z tym jednak wiele wspólnego. Donnchad Beendrod był po prostu genialnym żeglarzem. Davos Seaworth mógł mu lizać podeszwy, a Salladhor Saan, a pies lizał Salladhora Saana. Decyzja o pozostaniu w ukryciu okazała się trafna. Noc była ciemna, że oko wykol, ani księżyca, ani jednej gwiazdki, jedynym źródłem światła był port, od którego się oddalali i płonące statki. Póki co mieli duże pole do manewru, ale Donnchad rozpoznawał formację, którą przyjęła nadciągająca flota - statki szły ławą, starając się zająć cała szerokość zatoki. Kiedy flota dotrze wgłąb zatoki, gdzie jest zdecydowanie węziej, trudno będzie wcisnąć między łajby wykalaczkę, a co dopiero piracką łupinę. W tym miejscu jednak wciąż była szansa by się prześliznąć.
Jedynym wyjściem było płynąć niebezpiecznie blisko brzegu. Donnchad wolałby nie ryzykować, ale nie było wyboru. Albo skały, albo flota przygotowanych na wszystko, wiernych Baratheonom osłów. Wydano więc rozkazy i skierowano statek prosto na rafę. Donnchad pocił się, jak we wschodniej saunie, a jednocześnie wystąpiła mu gęsia skórka. Dobrze, że było ciemno i jego ludzie nie byl w stanie dostrzec przerażenia w jego oczach gdy manewrował drewnianym kolosem pomiędzy śmiercionośnymi skałami i prądami.
Wreszcie, gdy minęla już wieczność i mogło się wydawać, że koszmar nie będzie miał końca, wypłynęli na szerokie wody. Za plecami piraci zostawili płonące wody Czarnej Zatoki. Zdążyli nim bitwa rozgorzała na dobre. Byli wolni, byli tam gdzie mieli władzę. Nie tylko oni chcieli jednak uciec z Zatoki, na tle płomieni widoczne były sylwetki statków wykonujących klasyczne w tył zwrot.


Bitwa była wygrana. Stracona większa część floty Przystani. Na szczęście statki nie były ciężko obsadzone, jedynie na tyle by można było nimi sprawnie manewrować i nękać przeciwnika ognistymi pociskami. Około dwustu ludzi korony poległo na plażach, starając się poskromić stada oszalałych z przerażenia rozbitków. Niewielu ludzi uratowało się od dzikiego ognia. Wystarczyło liźnięcie płomieni, a żywa istota zaczynała się gotować jak potrawka z królika. Ten żar nie gasł i długo można było konać w jego objęciach. Wielu atakujacych potonęło, ale jeszcze więcej pomarło on poparzeń. Ich jęki odbijały się od nocnego nieba i wydawało się, że trwać będą w nieskończoność. Około pięćiuset jeńców dotarło w dobrym stanie do lochów Czerwonej Twierdzy.
Tu Domeric 'Bolton natrafił na pierwszego malkontenta. Asher Stone chciał ich wszystkich.
- Chcesz mi dać fanatyków, ale któż lepiej jest w stanie stwierdzić, kto jest, a kto nie jest niewierzącym psem? Zresztą, nasze cele są takie puste ostatnio - jedna złośliwa brew uniosła się w wyzywającym łuku.
Domeric musiał jakoś rozwiązać tę sprawę z Inkwizycją. Miał dziwne uczucie, że Asher Stone wie nawet jak Namiestnik preferuje swoją owsiankę. Qyburn okazał się niestety mało pomocny w tej kwestii. Inkwizytorzy byli według niego niebezpiecznym gatunkiem fanatyków. Miał też teorię, że zdrada nie jest dobrą drogą do obrania w organizacji, w której wszyscy obserwują wszystkich, a każdy wie że szpiega, a nawet domniemanego szpiega, czeka bardzo wymyślny ból. Jednak Maester nie miał zamiaru się poddać. Udało mu się przekupić młodego i niezbyt oddanego Siedmiu Septona, który wykonywał dla Inkwizycji pewne drobne zadania, związane z inwentaryzacją. Qyburn wiązał z młodzieńcem duże nadzieje. Póki co, chłopak mógł jednak opowiedzieć jedynie o horrorze lochów Septy Baelora i codziennych zwyczajach modlitewnych Najwyższego Inkwizytora. Mówił też, że Świątobliwy Septon miewa się niezbyt dobrze i niedługo umrze, a wtedy sobór dokona wyboru i niemal pewne jest, że wybrany zostanie Asher Stone.
Drugim malkontentem okazał się Eddard Stark. Po raz pierwszy od koronacji wydawał się Domericowi władczy i straszny, chciał rozmawiać o dzikim ogniu. Chciał rozmawiać o wynalazku, który odebrał mu brata i ojca.
- Ogień musi zostać zniszczony - dziwne że mówił tak wyraźnie przez zaciśnięte zęby - Ile go masz? Gdzie jest? I jak dobrze chronisz przed nim Przystań? Czy wiesz co by się stało gdyby wymknął się spod kontroli w samym środku miasta?! - głos króla zyskiwał na sile, donośności i gniewie. Gdyby nie to, że znał Eddarda Starka, jako człowieka prawego i niewzruszonego w swym dążeniu do sprawiedliwości, Domeric obawiałby się, że sam skończy rzucony w buchający dziki ogień - Moi ludzie zajmą się natychmiast nadzorem nad alchemikami!
Słońce wstawało i pierwsze promienie padały na bladą, porytą zmarszczkami wściekłości twarz tymczasowego króla. Krope śliny wylądowały mu na brodzie, a czerwone plamy wystąpiły na szyi. Eddard Stark, jak zwykle wściekał się o błachostki, przez las nie mógł dostrzec drzew.
Trzecim malkontentem okazał się kruk, a właściwie ten kto kruka przysłał. Ptak przyleciał z północy, niosąc wieści z południa. Notatka była krótka, zwięzła i napisana w pośpiechu, przez jednego z daleko wysuniętych zwiadowców.

Siły Lannisterów podzieliły się. Część zaangażowała siły Tyrellów w drodze do Królewskiej Przystani. Prowadzą walkę podjazdową, nękając i spowalniając wojska Wysogrodu.

To był niefortunny zbieg okoliczności. Bardzo pechowy, zwłaszcza zważywszy na ostatniego malkontenta. Stannis nie zaatakował. Ominął pożar Królewskiej Puszczy i ruszył dalej na zachód. Przystań, gotowa na oblężenie, musiała obejść się smakiem.


Chester, który, gdy wybuchła bitwa, wciąż obserwował fermentujące elementa, wykazał się ogromną inwencją. Korzystając z zamieszania pojmał kupca i sprezentował swojemu przełożonemu na srebrnej tacy. Wiedział, że szef potrzebuje czegoś by się odstresować po ciężkim dniu ‘czytania raportów’.
Danael Rust siedział związany na prostym drewnianym krześle, nagi, z szorstkim lnianym workiem na głowie. Jego nagie ciało zdradzało oznaki starzenia, pozostając wciąż w dobrej formie. Musiał wykonywać jakieś fizyczne ćwiczenia, grać w sporty? Bogaci! Mają czas na takie idiotyzmy. Na żebrach kupca rosły nieprzyjemne siniaki, krew skrzepła na otartym kolanie, a lewa kostka brzydko opuchła. Klatka piersiowa Rusta unosiła się i opadała nerwowo, a powierzchnia skóry zdradzała strach lub zimno.
Cela była niewielka, kwadratowa, pozbawiona okien. Ściany wewnątrz pobielono, w kącie stał rozgrzany żelazny piecyk. Przed Rustem stało drugie krzesło. Wszystko było gotowe na przybycie Inkwizytora.

Bolton umocnił swoją pozycję, spalił Jelenia na Czarnej Wodzie dzikim ogniem. Josef musiał przyznać, że był w tym pewien poetycki urok. Ktoś powinien napisać o tym piosenkę.
Na ulicach różnie mówiono. Domeric Bolton, dzięki alchemicznym sztuczkom ochronił port Królewskiej Przystani i odstraszył Stannisa. Domeric Bolton zawarł pakt z Obcym, oddał duszę za magiczny ogień. Domeric Bolton jest taki sam, jak Aerys Szalony, kto bawi się ogniem, od ognia ginie. Domeric Bolton nie był taki zły. Domeric Bolton dba o nasze interesy. Domeric Bolton pozwala nam zarobić w tych ciężkich czasach.
O ile Namiestnik był wielce niepopularny wśród gawiedzi, która wciąz podejrzewała go o konszachty z demonami, o tyle środowisko kupieckie, z paroma dobrze znanymi Greyowi wyjątkami, było mu przychylne. Nawet fakt, że skonfiskował ich statki nie był w stanie zniechęcić prominentnych obywateli stolicy. Widzieli w Boltonie gęś znoszącą złote jaja. Ostatnimi czasy każdy chciał robić interesy z Koroną.
W przypadku Inkwizycji było dokładnie na odwrót. Każdy kto znaczył coś w Przystani bał się własnego cienie. Im więcej miałeś, tym więcej Inkwizycja mogła ci odebrać. Im większą gotówką obracałeś, tym więcej miałeś na sumieniu. Czarnych Septonów nie obchodziły małe grzeszki, szarych ludzi z biednych dzielnic. Inkwizytorzy mieli ciekawszych ludzi do przesłuchiwania. Dlatego nie była to ulubiona instytucja szlachty i magnaterii. A jednocześnie cieszyła się coraz większą popularnością wśród rynsztokowych mas. Szczury, ptaszki, robaczki, wszyscy lgnęli do Wiary w tych trudnych dla miasta chwilach. Zanim przyszła Inkwizycja, sprawiedliwość była towarem luksusowym, na który stać było jedynie wielkich tego świata. Od niedawna jednak, maluczcy zaczynali zauważać, że coraz więcej z ich ciemiężycieli trafiało do lochów Baelora.
Czarni Septoni cieszyli się szacunkiem, strachem i admiracją mas.
Jedyną rzeczą, która kładła się cieniem na miłości ludu do Inkwizycji były tajemnicze mordy w Pchlim Zadku. Niektórzy mówili, że ożywione trupy grasują u podnóża Wzgórza Rhaenys. Ktoś musiał coś z tym zrobić, ale nikt nie poczuwał się do odpowiedzialności.

Josef Grey wiedział, że Stannis wycofał swoje wojska, jeszcze zanim wiadomości dotarły do Małej Rady. Jego człowiek donosił, że Mellissandra z Ashai, heretycka wiedźma, przekonała Baratheona by szedł na północ. Oznaczało to niestety, że siły Tyrellów zmierzające na pomoc Przystani zostały wzięte w kleszcze przez część wojsk Casterly Rock i nadciągającą ze wschodu armię Jeleni.
W tych niesprzyjających okolicznościach przyrody, Josef dowiedział się, żę Domeric Bolton prowadzi rozmowy z Mistrzem Szeptów. Ciche i potajemne konwersacje pozostawały jednak dla zwykłych szpiegów absolutnie niedostępne. Dla tych mniej zwykłych, może, ale trzeba było najpierw wiedzieć, gdzie Bolton i Varys się spotykają.
Kolejną sprawą, która ciążyła Josefowi była kwestia Nieskalanych. Miał ich na oku, jednak co więcej? Asher wyraził się jasno, należało zaszczepić w nich wiarę, uwolnić trochę od wpływu Namiestnika. Ale jak? Wśród niewolnych migały postaci zaufanych ludzi Boltona. Był ich zaskakująco wielu i z wyjątkowym poświęceniem pilnowali całego piętra nad koszarami. Nikt nie mógł tam wejść, prócz nich. No może prawie nikt.


Obóz Boltona był ogromny. Zdawało się, że ściągnął do Moat Cailin połowę Północy. Pewnie druga połowa właśnie zakładała buty, Boltonowie wszystko robili na całego. Snow rozpoznawał radary - chyba wszyscy wystawili oddziały. Wszystkie pociotki Starków i Boltonów, klany z gór. Na wietrze powiewały sztandary od Wyspy Niedźwiedziej, aż po Biały Port.
Robar miał szczęście, a może nie. W każdym razie wszedł do obozu nie niepokojony. Jakoś nikt nie miał ochoty go zatrzymać. Może to dlatego, że się nie skradał? Może tak naprawdę trzeba było się po prostu zachowywać jak gdyby nigdy nic? Pewnie tak działało szpiegostwo.
- Hej ty! - wysoki, chudy rudzielec, jeden z piechurów, nikt ważny, nikt znajomy - A ty tu skąd?
Sięgnął miecza. Ani broń nie wyglądała porządnie, ani żołnierz nie był chyba dobrze przeszkolony. Chwycił rękojeść jak cep. Nie zdążył jednak nawet dobyć broni, gdy rozległ się gromki śmiech. Rosły mężczyzna o jasnych włosach i potężnej, zaplecionej w grube warkocze brodzie wychodził właśnie zza krzaka. Fakt, że grzebał przy rozporku mógł tłumaczyć, dlaczego krył się po roślinności.
Krzyki i rechot przyciągnęły spojrzenia krzątających się dookoła piechurów. Jasnowłosy uderzył otwartą dłonią w udo.
- Patrzcie na niego! - śmiał się tak mocno, że zachodziła obawa, że się udusi, aż wreszcie przestał, tak szybko jak zaczął. Poważna mina na szerokiej twarzy wesołka ocuciła Robara - Rudy, weź nie tykaj miecza bo się skaleczysz.
Rudy posłuchał, choć niechętnie. Blondyn podszedł do Robara. Był wyższy od barda o głowę, a pewnie i więcej. Z robarowych nizin wyglądał jak Góra Cierpienia. Wielkie bary, nogi jak pnie drzew, skrzyżowane na piersi ramiona wyglądały jak napompowane do granic możliwości bukłaki. Jasny wąs ruszył się, sygnalizując nieprzyjazne skrzywienie wargi.
- Kim jesteś, czego chcesz i aby szybko, nie mam całego dnia - akcent był znajomy, jegomość był góralem spod Muru, z Daru - A ty mi niepokojąco przypominasz dzikiego. Gdybyśmy nie byli tak daleko parszywej ściany, pomyśłałbym że jesteś szpiegiem Mance’a Rydera.
Dookoła panowała cisza.
- Jesteś? - zapytał wielkolud - Jesteś szpiegiem zza Muru?

Bitwa o Harrenhal


Tuatha nie miała zamiaru walczyć tej nocy. Po pierwsze, bolały ją plecy, po drugie stopy spuchły jej do rozmiarów bochnów chleba, po trzecie głupio by wyglądało, gdyby podczas bitwy co pięć minut przystawała by opróżnić pęcherz. Wraz z niewielkim oddziałem klanowców ruszyła okrężną drogą na zachód, wypatrując wrogich wojsk. Trakty, ścieżki i lasy były jednak puste, wracający zwiadowcy wzruszali jedynie ramionami i z tęsknotą spoglądali w stronę rosnącej z godziny na godzinę łuny, wyznaczającej miejsce bitwy. Ich sentymenty nie były szamance zupełnie obce, jednak ktoś musiał wykonywać nawet te niewdzięczne zadania.
Szamanka miała nadzieję, że jej złe przeczucia się nie sprawdzą. Czarny zamek nie napawał optymizmem. Kobiecie trudno było uwierzyć, że takiego kolosa można po prostu odbić, nawet posiadając znacznie przeważające siły.
Jeszcze raz z niechęcią spojrzała w stronę zamku. To było złe miejsce. Pełne niespokojnych duchów. Gdy tak wpatrywała się w ognistą poświatę na horyzoncie, szamanka poczuła pierwsze zapowiedzi rozwiązania. Przełknęła ślinę i zdławiła wszelkie reakcje.
- Jeszcze nie pora - syknęła, kładąc drżącą dłoń na wydętym brzuchu.

Algood przygotował Harrenhal na atak jak najlepiej umiał. Miał jednak pięćdziesięciu ludzi do obrony ogromnego, zrujnowanego kompleksu budynków. Byli jeszcze zwykli mieszkańcy i służba, jednak oni nadawali się jedynie do obsługi kadzi z wodą, smołą i rzucania kamieniami. Z drugiej strony, dobrze rozstawieni mogli wyrządzić wiele szkód i powstrzymać atak na dłuższy czas.
Noc mijała w relatywnym spokoju, wszyscy byli przygotowani na najgorsze, zwiadowcy informowali Archibalda o ruchach wrogów. Wyglądało na to, że niewielki oddział sił Północy zawarł przymierze z kilkoma rodami z Eyre. Niepokojące. Algood wysłał kruki na wschód z nadzieją, że dostanie posiłki. Nie wiedział jednak jak daleko byli obecnie i jak długo zajmie im dotarcie do Harrenhal. Musiał wykorzystać wszelkie dostępne sobie środki i możliwości by przetrwać tą bitwę.

Mur zewnętrzny przeszli zaledwie po kilkunastu minutach ataku. Nie był specjalnie obstawiony. Obrońcy musieli go spisać na straty i słusznie, nawet tysiąc ludzi nie byłoby w stanie skutecznie bronić tej linii. Yrsa straciła niewielu ludzi w tej części bitwy. Zaledwie dwudziestu zginęło w pułapkach zastawionych przez obrońców. Po przebiciu się przez zabezpieczone wyrwy w murach, atakujący musieli wyjątkowo uważać na wilcze doły i lawiny kamieni. Yrsa miała szczęście i dobrego konia, który w ostatniej chwili przeniósł ją nad najeżonym palami rowem.
Następną przeszkodą był ogromny pusty dziedziniec, który ludzie Yrsy przebyli pod gęstym ostrzałem z blanków. Tym razem nie było tak łatwo. Wojownicy padali wokół jak muchy. Obrońcy oczyścili podejście, by nie było gdzie się ukryć i Yrsa patrzyła z niepokojem, jak kolejni jej wojownicy padają martwi lub ranni.
Wreszcie dzicy dopadli murów i korzystając ze swoich prymitywnych lin z hakami zaczęli wspinać się na górę, podczas gdy rycerze próbowali zaimprowizowanym taranem przebić się przez bramę na wewnętrzny dziedziniec. Pierwsi wspinacze zginęli zalani wrzątkiem i smołą. Kolejne podejścia także przyniosły mieszane sukcesy, ale wytrwałość opłaciła się. Bramy padły, coraz więcej dzikich z sukcesem wspinało się na blanki. Obrońców było zbyt niewielu by utrzymać nawet wewnętrzne mury. Gdy Yrsa przekroczyła bramy wewnętrzne, zobaczyła ostatki sił Lannisterów i cywilów kryjących się w jednej z ogromnych wież Harrenhal. W zasadzie zamek został zdobyty, przeciwnicy przedłużali jedynie swoje cierpienie. A może wiedzieli więcej niż Yrsa? Może posiłki zmierzały właśnie w stronę fortecy, a ludzie w wieży musieli jedynie przeczekać najeźdźców?

Po przegrupowaniu i podliczeniu strat okazało się, że siły Yrsy były mocno uszczuplone. Straciła prawie wszystkich Redfortów i kilku innych rycerzy. O wiele więcej martwych leżało na dwóch dziedzińcach dzikich. Setka ludzi Tuathy straciła życie w szturmie na Harrenhal.
Szamanka właśnie jechała, dziwnie skulona, na swoim spokojnym kucyku pomiędzy trupami i dogorywającymi rannymi, których nienadążano dobijać. Gdy podjechała bliżej Yrsa dostrzegła, że jest blada i spocona, a jej ciałem wstrząsają dreszcze.
- Zółte koty nadciągają ze wschodu. Nie jest ich wielu - mówiła z wysiłkiem. Rozejrzała się po pobojowisku - Ale więcej niż nas.

[MEDIA]http://3.bp.blogspot.com/-RZQ2hXQpAxQ/T5a8SAJik7I/AAAAAAAAAFw/JlSShKHidkU/s1600/harrenhal.gif[/MEDIA]

Smok, Duch i Dziewczyna

Pierwszą rzeczą, którą widziało się wchodząc do kajuty zajmowanej przez Jenny był niemiłosierny bałagan - porozrzucane przedmioty, roztrzaskane naczynia, poobgryzane meble i ślady pazurów. Drugą rzeczą, była Jenny pochylona nad książkami, które Donnchad i jego kompania wynieśli z podziemi Czerwonej Twierdzy. Niemal cały czas spędzała na czytaniu, starając się zgłębić dzięki lekturze naturę swojego podopiecznego. Trzecią rzeczą, która rzucała się w oczy były brzydkie żółte ślepia i czająca się za nimi pokraczna sylwetka.
Smok rósł praktycznie z każdym spożytym posiłkiem, a jeść mógł bez przerwy. Jenny szybko zorientowała się, że lubi spalone mięso i węgle, generalnie wszystko, co leżało co najmniej godzinę na ogniu. Od tej pory jadł i rósł. Był teraz rozmiarów sporego psa i robił się coraz brzydszy.
Jenny próbowała mu nadać jakieś targaryańskie imię, z szacunku dla swoich i jego przodków. Nie dało rady, smok pozostał Wieprzem. Określenie pasowało do niego jak ulał, miał jajowatą głowę, krótki, jakby spłaszczony pysk, krępe cielsko i krzywe nogi. Nieustannie wydawał też z siebie charczące dźwięki i chrapał jak niedźwiedź.
W ogóle nie przypominał smoków z opowieści. Po pierwsze nie umiał latać. Co prawda nikt tej teorii nie przetestował, ale trudno było uwierzyć, że tak potężny, umięśniony tułów uniesie jedno jedyne skrzydło. Od początku wydawało się, że lewa strona stwora jest sparaliżowana. Choć prawe skrzydło rosło w normalnym tempie, to lewe, przykurczone i prawie nieruchome pozostawało zdecydowanie w tyle. Po drugie, smok był częściowo ślepy na lewe oko, które do tej pory do końca się nie otworzyło. Po trzecie był świńsko różowy, a na głowie miał nieprzyjemnie wyglądające zgrubienia, twarde jak kamień. Podobnie na ogonie i wzdłuż grzbietu.
Wieprz wyglądał jak smok po przejściach i miał w dodatku parszywe usposobienie.
Gdy Donnchad pojawił się w kajucie Jenny, smok bawił się martwym szczurem pośród resztek ostatniego krzesła.
Duch uśmiechnął się na widok Wieprza. Będąc małym chłopcem nierzadko marzył o posiadaniu własnego zwierzęcia. Co prawda, nie był to smok, raczej pies. Czasami wyobrażał sobie własnego wilkora - wypisz, wymaluj zwierzę zdobiące chorąże lorda północy, gdy jego ludzie odwiedzali Biały Port. Teraz jednak miał na statku smoka. Starał się wspierać dziewczynę, jak tylko był w stanie. Pozwolił Jakubowi udzielać rad młodej Targaryenównie, pamiętał jednak o potrzebie dyskrecji. O Wieprzu wiedziało tylko sześć osób, wliczając w to Jenny i Ducha. Reszta załogi nie miała o nim pojęcia, a o samej dziewczynie mogli powiedzieć niewiele więcej. Prędzej czy później Donnchad będzie musiał zapoznać zwierzę z resztą statku albo smok zrobi to za niego - na szczęście, póki co wystarczy mu parę mebli.
Duch przywitał dziewczynę w wyśmienitym humorze, co było częściową zasługą niedawnej wizyty Inkwizytora. Przede wszystkim jednak to Wieprz dawał mu tę pozytywną energię. Donnchad zasugerował Jenny, że przyszedł czas oderwać się od ksiąg, nie miał zamiaru dzielić się tymi wspaniałymi wieściami bez kieliszka wyśmienitego wina.
Dziewczyna podniosła zdziwiony wzrok znad książki. Skąd ten optymizm, a wręcz entuzjazm? Korzystając z okazji rozejrzała się po swojej kajucie i przeklęła szpetnie pod nosem.
- Maegor! - wciąż próbowała nazywać Wieprza jego eleganckim imieniem. Zwierz posadził zad tam gdzie stał i spojrzał w stronę swojej pani. Gdyby nie był tak brzydki, można by było uznać, że świeci ślepiami by uzyskać przebaczenie.
- Ugh! Ty wieprzu! Cóżeś narobił?! - smok prychnął i pisnął, a przynajmniej próbował, wyszło mu bardziej charknięcie. Jenny westchnęła, wstała, przeciągnęła się i podeszła do pirata.
- Muszę stąd chociaż na chwilę wyjść - uśmiechnęła się kącikiem ust.
- Wyjdziesz, już niedługo. I tak zbyt wiele czasu tu spędziliśmy - mruknął Donnchad. - Gdy wypłyniemy cały pokład stanie dla was otworem.
Widząc rosnące zdziwienie na twarzy dziewczyny, Donnchad zaczął tłumaczyć co ma na myśli. Uwzględniając całą rozmowę z Inkwizytorem, a w szczególności próbę wejścia do kajuty kapitańskiej Greya.
- Wydaje mi się, że należałoby wychylić parę kieliszków za udany rejs - Duch z nieukrywaną radością rozlał jedno z najcenniejszych win na pokładzie. Po wzniesieniu toastu kontynuował - Powinniśmy wyruszyć jeszcze dziś. Gdy znajdziemy się na morzu... Chyba czas najwyższy zapoznać Maegora z resztą załogi.
Jenny uśmiechnęla się nerwowo i odgarnęła niesforne kosmyki za ucho.
- Tak, chyba trzeba - spojrzała na Wieprza, który uwalił się jak trup na środku kajuty i powoli zaczynał chrapać - Niedługo zaczną się zastanawiać, kto tak chrapie. Obawiam się jednak reakcji załogi. Mogą być niezadowoleni.
- Nie ma chyba człowieka, który nie chciałby zobaczyć smoka - obawy Jenny nie przekonały pirata. - Zresztą lepiej mieć smoka na pokładzie aniżeli przeciwko sobie.
Dziewczyna uśmiechnęla się w odpowiedzi i wychyliła kielich. Na jej policzkach pojawiły się rumieńce.
- Dobrze byłoby wreszcie wyjść na powietrze i wystawić się na słońce - rozmarzyła się.
- Już niedługo - obiecał Donnchad, dolewając wino do pustych kieliszków. - Powiedz mi proszę, jest szansa by Maegor wyzdrowiał?
- On - Jenny spojrzała w stronę rozwalonego na deskach smoka - On chyba nie jest chory, tylko kaleki. Nie sądzę by kiedykolwiek mógł latać, ale nie wygląda już jakby miał zaraz położyć się i umrzeć - wychyliła kielich, piła dziś bardzo szybko - Coś musiało pójść nie tak gdy się wykluwał, albo taki miał być. Nie wiem co się stało, że tak wygląda.
Więc nie wyzdrowieje - pomyślał Duch.
- Przepraszam, ale muszę zadać ci jeszcze jedno pytanie. Kiedy może zacząć ziać ogniem - ta kwestia była póki co najtrudniejsza, przynajmniej dla właściciela drewnianego statku.
Jenny westchnęła.
- Nawet nie jestem pewna czy potrafi. Może nigdy. Może potrzeba mu jakiegoś bodźca. Nie wiem.
Smok nie potrafiący latać, ziać ogniem... - zamyślił się Duch, nie zamierzał jednak komentować rewelacji Jenny. Dziewczyna nie koniecznie chciała o tym słyszeć. Donnchad nie wiedział zbyt wiele o smokach, wiedzą w tej dziedzinie chwalić się raczej powinien Jakub, ale fakt że smok osiągnie kiedyś znacznie większe rozmiary był chyba oczywisty. Pewnego dnia żaden statek nie da rady wziąć go na pokład, a wtedy pokonanie morza będzie niemożliwe. Chyba, że Wieprz nauczy się pływać - pomyślał Duch i spojrzał w stronę śpiącego Maegora. Beendrod w ostatniej chwili powstrzymał się od kolejnego bezsensownego pytania. Nękanie tego typu sprawami dziewczyny nie miało chyba sensu.
- Hmm, od rana zastanawiam się, co zrobimy po wypłynięciu z tego paskudnego miasta - zmienił temat Duch. Szpiegowanie Stannisa było jedną z wielu opcji, ale pirat miał wrażenie, że jest jedną z najbardziej oddalonych od rzeczywistości.
- Wygląda na to, że tutaj robi się niebezpiecznie - Jenny powiedziała nieśmiało i zwróciła wzrok w stronę okna - Może powinniśmy zostawić Westeros na jakiś czas?
- Też o tym myślałem. Nawet jeżeli mielibyśmy wybrać się za morze, potrzebne jest odpowiednie zaopatrzenie - Duch zawahał się na moment. - Obecnie można je zdobyć wyłącznie siłą. W dodatku nie mam pojęcia jak Maegor zniesie tak daleką podróż i ile żywności powinniśmy wygospodarować dla niego - Duch ponownie uzupełnił kieliszki, po czym udał się w stronę jednej z szuflad w pokoju. Wrócił do stołu z całkiem dobrej jakości mapą. - Znajdujemy się tu - wskazał stolicę Westeros, szybko zorientował się jednak, że nie ma do czynienia z którymś ze swoich piratów i tego typu wskazówki okażą się zbędne. - Mamy wojnę, mało kto zostawia we włościach więcej niż potrzeba. A portów w okolicy jest całkiem sporo, Smocza Skała, Koniec Burzy. Gulltown.
- Znaczy możemy się zaopatrzyć w jednym z nich, albo we wszystkich? - uśmiechnęła się zawadiacko - Pewnie większość z obrońców przyłaczyła się do swoich panów i biedne miasteczka pozostały same sobie. Rzucone na pastwę losu. Podane na tacy?
- Tak, wszystko się zgadza. Tyle, że to nie są zwykłe miasteczka, a ogromne fortece. Z pewnością nie ominiemy dziedziny Stannisa, będziemy mogli się jej bliżej przyjrzeć. Jeżeli okaże się słabo broniona to rzeczywiście potraktuję to jako pyszne danie podane na tacy - a jeśli nie, to co, mógł zastanawiać się Duch. Póki jednak byli w królewskim porcie tak dalekosiężne plany nie miały zbyt wiele sensu.
Jenny skinęła głową i ponownie oprożniła kielich z winem.
- Zdecydowanie za bardzo się przemęczasz - zauważył Duch, po czym opróżnił swój kieliszek i rozlał resztki wina z butelki.
Jenny zachichotała i wypiła resztę wina. Jej spojrzenie było zamglone, a na policzki wypłynął rumieniec.
- Już dawno miałem zamiar ci to powiedzieć - zaczął Donnchad, jakby nie zauważając stanu w jakim znalazła się dziewczyna. - Właściwie to od kiedy wróciliśmy z miasta się do tego zbieram. Przepraszam, przepraszam za to jak potraktowałem cię na początku.
Spojrzała na niego zaskoczona. Bezskutecznie próbowała skupić wzrok, w końcu wyciągnęła rękę i położyła na jego szorstkim policzku.
- Przestań się chwiać - uśmiechnęła się szeroko - Za co przepraszasz? Jesteś w końcu piratem, czy nie?
Donnchad delikatnie dotknął dłoni Jenny. Była zdecydowanie cieplejsza od jego własnej.
- A ty jesteś piękną księżniczką - Duch nie mógł nie odwzajemnić się uśmiechem.
Głos uwięzł jej w gardle, wpatrywała się w niego, jak w nieco rozmazany obrazek.
Duch zastanawiał się ile czasu spędził już w kajucie, powinien wyjść na pokład jeszcze przed zmrokiem. Zreasumował jednak, że nie zbyt wiele.
- Uważam, że zasługujesz na chwilę zabawy, dla siebie - zauważył Donnchad.
Jenny pisnęła uroczo i rzuciła się na pirata jak wygłodniała kotka.
Donnchad objął ją muskularnymi ramionami, po czym poniósł w stronę kapitańskiego łoża. Udało mu się nawet wyminąć leżącego na samym środku pokoju smoka.

 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 16-03-2013 o 19:51.
F.leja jest offline  
Stary 18-02-2013, 11:32   #20
 
Fenris's Avatar
 
Reputacja: 1 Fenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skał
- Nie bądź śmieszny! - Robar ledwie spojrzał na wielkiego górala i spróbował przejść obok niego, ignorując go z pełna premedytacją. Alkohol wciąż krążył w jego żyłach dodając mu fałszywej odwagi, mimo tego nie bardzo miał ochotę na wzbudzanie burd tuż pod nosem starego lorda pijawki.

Nie dało się jednak Górala tak łatwo ominąć. Wielka łapa wystrzeliła i opadła ciężko na ramię Robara, który i tak już lekko podchmielony, zachwiał się pod naporem umięśnionego przydatku.

- Słuchaj no - burknął mężczyzna - Jesteś z którejś kompanii Starków? A może przypałętałeś się szpiegować dla kogoś innego? Gadaj, albo nikt nad tobą nie zapłacze.

- Idę złożyć meldunek Lordowi Pijawce. - Powiedział cedząc przez zęby. - Więc jeśli cenisz sobie swoją skórę, zabierz swoją pieprzoną łapę. - Dodał patrząc groźnie w oczy dużo większego od siebie wojownika.

Wojownik nie odwrócił wzroku, Robar mógłby przysiąc że widział w jego oczach błysk rozbawienia, ale nie miał szansy by się mu bliżej przyjrzeć, bo czoło górala z wielką siłą i szybkością uderzyło w jego własne. Bard zobaczył sklepienie niebieskie i gwiazdy, i chyba padł na ziemię, ale pewności nie miał.
Gdy mroczki przed oczami ustąpiły na tyle, że był w stanie zorientować się co się dzieje było już za późno. Pierwszym co zobaczył, była podeszwa skórzanego buta, który z wielką prędkością zbliżał się do jego głowy. Próbował, co prawda, przeturlać się, ale alkohol i wcześniejszy cios skutecznie mu to uniemożliwiły, rozpaczliwym gestem udało mu się zasłonić głowę rękami, aby choć w minimalnym stopniu złagodzić nadchodzące kopnięcie. Olbrzym się nie patyczkował, Snow przez chwilę bał się, że góral połamał mu przedramię, na którym wylądował but. Gdyby trafił w głowę, albo gdyby był podkuty...wolał o tym nie myśleć. Ból otrzeźwił go w ułamku sekundy, akurat na czas, żeby niemal odruchowo złapać powracającą stopę klanowca i wykręcić ją w próbie obalenia olbrzyma. Góral był wolny, ale nie na tyle, żeby nie zorientować się co się dzieje, wiedząc, że za chwilę straci równowagę, spróbował odwrócić sytuację na swoją korzyść i upaść prosto na Robara, z wyciągniętym do przodu kolanem mającym za zadanie zdruzgotać odsłonięte teraz żebra. Snow wiedział, że nie zdoła zatrzymać takiej siły, mógł jej jedynie uniknąć. Puścił nogę wojownika i obrócił swoje ciało na bok, dzięki czemu kolano wojownika zamiast w niego trafiło w ziemię tuż obok. Bard zrozumiał, że to nie są żarty, jedną ręką sięgnął po zatknięty za pas sztylet, a drugą zasłonił się przed uderzeniem pięścią, które nastąpiło uderzenie serca później. Góral pochłonięty walką nie zauważył wyciągniętego ostrza, rzucił się na Robara całym ciałem aby dokończyć pojedynek i to go zgubiło. Jego własny impet wbił szytlet w jego ciało aż po rękojeść. Następne co pamiętał bard to, że został wyciągnięty spod ciężkiego ciała i zawleczony przez dwóch ludzi do oficera z wyszytym na ramieniu obdartym ze skóry człowiekiem...

Oficer nie zadawał pytań i nie czekał z decyzją, bard trafił prosto przed oblicze Roosa Boltona, najbardziej kwaśnolicego męża jakiego kiedykolwiek wydała ta ziemia. Pijawka milczał i mierzył jeńca zimnym wzrokiem. W końcu gestem odprawił ludzi i podszedł bliżej. Czekał.

Robar zastanawiał się, czy Lord Bolton rozpoznał w nim dawno zaginionego syna, lecz po jego obliczu nie można było tego wywnioskować. Gorączkowo myślał co powiedzieć. Jedno nieprzemyślane słowo i będzie po nim...

- Witaj ojcze. - Powiedział z przekąsem. Brew pijawki niemal niezauważalnie drgnęła - Jestem tu, ponieważ Domeric ma kłopoty. Ponoć zabił króla i siedzi w lochu, ale o tym pewnie wiesz... - machnął ręką obejmując jej ruchem obóz i armię. - Nie wiem jak rozwinęła się ta sprawa...mam nadzieje, że jeszcze żyje. - Powiedział. - Tak czy inaczej...chcę pomóc.

Stary Bolton milczał dalej, wymownie wpatrując się w młodzieńca. Robar nie musiał zgadywać, dobrze wiedział, że ojciec nie lubi marnować słów. Czekał na dalsze wyjaśnienia, nie miał zamiaru otworzyć ust zanim nie usłyszy wszystkiego, co rozmówca ma do powiedzenia, a to był dopiero początek rozmowy.

- Mam coś dla ciebie. - Odpowiedział Snow po chwili milczenia. - Choć nie za darmo. Ja i Domeric mieliśmy umowę... - Zaczął po chwili wyjaśnienia. - Niestety, jego wycieczka do lochu przekreśliło naszą współpracę. - Chciałbym, żebyś wywiązał się z tej umowy w imieniu swego dziedzica, Domeric obiecał mi ładunek żelaza wraz z transportem na Skagos, a także kilku ludzi, którzy pomogą mi zbudować kuźnie. - Powiedział twardo. - W zamian, dam ci Tyriona Lannistera... - Zakończył swój wywód i nerwowo oczekiwał na odpowiedź. Chciał wiele, a lord Bolton, mógł nie podzielać zdania swego syna o takiej pomocy, bard mógł mieć jedynie nadzieję, że Roose wierzy w swojego syna na tyle, aby ufać, że ta transakcja nie przyniesie strat jego rodowi. Tak czy inaczej, był to moment, który miał zaważyć na jego dalszej przyszłości. Roose był człowiekiem zagadką, mógł zgodzić się na jego warunki, ale równie dobrze mógł kazać wtrącić go do jakiegoś prowizorycznego lochu, mimowolnie pomyślał o Ferro. Oby dane mi było ją jeszcze zobaczyć - Pomyślał.
 
Fenris jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172