Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-01-2013, 18:06   #112
Ajas
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Pradawny głos

Calamity oparty o swój ogromny miecz oddychał ciężko ze zmęczenia jak i z upływu adrenaliny. Walka którą przed chwilą stoczył u boku Gorta była najtrudniejsza od początku wyprawy, oraz jedna z trudniejszych w jego dotychczasowej historii… a dokładniej tej części swojej opowieści którą pamiętał.
Kim był Czarny wojownik, czy naprawdę znał rycerza wcześniej czy tylko chciał go sprowokować? A jeżeli faktycznie był postacią z przeszłości przeklętego rycerza rozpaczy, to czego chciał od niego i grupy zwalczającej szaleństwo.
Tak rozmyślając oczy wojownika samoczynnie zaczęły się zamykać, a zmęczenie zwyciężyło nad wszystkim innym, a on zapadł w niespokojny sen, pełen ciemności i ślepych korytarzy.

~*~

Rycerza obudził dźwięk łańcuchów, które zazgrzytały w dole. Otworzył oczy i poderwał się na nogi, nie wiedział ile spał, jednak czuł się o wiele lepiej, zmęczenie ustąpiło, a nowe siły napełniły zniszczone klątwą ciało. Po chwili dźwięk łańcuchów ustał, zaś Calamity zerkając zza pomost mógł zobaczyć co było przyczyną jego nagłego wybudzenia. Otóż fotel na którym wcześniej siedział więzień, obrócił się w stronę przeklętego rycerza, zaś łańcuchy opadły tak, że teraz trzymały jedynie przeguby i nadgarstki istoty. Bandaże dalej zakrywały niemal całe ciało skazańca, rozsunęły się jedynie na tyle by odsłonić prawe oko, które było naprawdę niezwykłe. Czarne niczym bezksiężycowa noc, ale jednocześnie rozświetlone przez setki migoczących punkcików. Niczym, odbicie gwieździstego nieba w tafli wody. Gdy spojrzenie uchwyciło sylwetkę rycerza na moście, bandaże rozsunęły się też z ust, które ułożone w delikatnym uśmiechu rozchyliły się by dać życie słowom.
- Dawno nie było tu takich hałasów. - westchnął więzień i uniósł oko w stronę mostu górującego nad nim. - Może zejdziesz do mnie i trochę ze mną porozmawiasz? - zadał swe pytanie miarowym tonem, który był jedynym, po za ciężkim oddechem rycerza, dźwiękiem w sali.
- Nie często miewam tu gości wartych rozmowy. –dodał jeszcze równie spokojnym głosem jeniec, a krzesło zaskrzypiało lekko, gdy oparcie wykrzywiło się, by dodać komfortu siedzącemu.

Efekt Domina


Shiba po powrocie do zajazdu, nie miała problemów z zaśnięciem, a żaden przerośnięty kruk czy szalony alchemik nie starał się jej w czasie snu, zamordować czy zrobić inne rzeczy, które kobiecie można zafundować bez jej woli.
Gdy niebiesko skóra wyspała się w stopniu wystarczającym na nadrobienie, niewygodnych nocy na metalowej podłodze pociągu, a następnie spożyła śniadanie i zajęła się sobą mogła ruszyć na poszukiwanie Hany i Johna których było trzeba ostrzec, przed łowcami głów. Pojawiał się jednak problem z tym, że cała drużyna rozlała się po mieście niczym mrówki po kocu piknikowym. Każdy miał swoje cele i sprawy do załatwienia, w dużej mierze zupełnie niezwiązane z głównym celem ich wyprawy, a o komunikacji wewnątrz zespołu nikt nie pomyślał.
Dlatego też Shiba, musiała liczyć na szczęście zwyczajnie kręcąc się po mieście, zaglądając do pubów i sklepów z nadzieją, że wpadnie na któregoś ze swych towarzyszy.
Jednak nikogo nie było widać, ani świniaka który przypałętał się w jaskiniach, Calamitiego i Gorta, którzy na pewno by nie przeoczyła, bladej Hany czy tego dziwaka Fausta. Zaś wypatrywanie Johna w tłumie przechodniów mijało się z celem, bowiem niebiskoskóra zdała sobie sprawę że nie pamięta do końca jak przedstawiciel handlowy wygląda… on po prostu był. Nie dało się go opisać bez patrzenia na zdjęcie, czy po prostu na niego… a i wtedy to było dość trudne, gdyż był po prostu zbyt zwyczajny.
Mieszkanka Valhali pewnie krążyła by tak bez celu przez cały dzionek, gdyby nie strażnik który nagle ją zatrzymał.


Ubrany w wyróżniający się niebieski mundur, z wieloma medalami oraz odznakami błyszczącymi w słońcu wpadającym między budynkami do miasta. Był wysoki, a krok miał sprężysty, gdy zbliżał się do niebieskoskórej, z dziwaczną maską na twarzy. Towarzyszyła mu zaś grupka dziesięciu, typowych obrońców spokoju miejskiego. Wszyscy uzbrojeni w długo lufowe karabiny, oraz miecze na wypadek walki bezpośredniej. Każdy zdawał się jednak być trochę wystraszony, w oczach strażników widać było niepokój i w pewnym sensie strach.
Ich przywódca, zdjął maskę, odsłaniając twarz w średnim wieku, pokryta kilkoma drobnymi bliznami, oraz o potężnym wąsie, który niemal w magiczny sposób wyskoczył sprężynując spod stalowej ochrony twarzy.
- Jestem Kapitanem miejskiej straży, Gustavo Aoni. –przedstawił się strażnik stając przed Shiba i z pewną wyższością w oczach spoglądając na drużynową kucharkę. Zerknął na trzymany w prawej dłoni zwinięty kawałek papieru po czym, pewnym tonem zwrócił się do niebieskoskórej.
- Panienka Shiba? - grupka strażników stanęła na baczność gdy kapitan przemówił, opierając broń na ramionach i prężąc dumnie, wypolerowane odznaki na mundurach. - Będziemy zmuszeni przerwać ten spacer i zabrać Panią na krótkie przesłuchanie. -kontynuował kapitan, delikatnie podkręcając wąsa. Ręka na kolbie pistoletu mówiła zaś że nie będzie tolerował sprzeciwów, zaś jego obstawa pewnie też nie miała zamiarowi ulec kobiecym wdziękom dziewczyny.
- Pozwoli Pani z nami? –zapytał jeszcze kapitan, po gentelmeśku wysuwając w stronę kobiety ramię.
Koszty porażki




[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=-Y1sgQacNsY[/MEDIA]

Hana otworzyła z trudem oczy, czując jak jej głowa łupie z bólu. Najpierw widziała przed sobą tylko rozmyte nic nie przypominające obrazy, czuła tylko zimno metalu dookoła nadgarstków. Następnie poszczególne kończyny dawały o sobie znać, najpierw nogi narzekając na to że jest im zimno i zdecydowanie za mokro. Następnie odezwały się ręce, zdrętwiałe i obolałe, na koniec zaś wnętrzności i połamane żebro, które było prezentem od kobiety w metalowych rękawicach.
Hana zamknęła powoli oczy, by po chwili znowu je otworzyć, tym razem wszystko stało się wyraźniejsze. Przed nią były, grube metalowe kraty, za którymi ciągnął się korytarz szybko skręcający w bok stronę zapewne innych zakratowanych pomieszczeń. Dziewczyna klęczała w kałuży, mieszaninie wody skapującej z sufitu, krwi, zapewne jej własnej oraz sądząc po gryzący zapachu, moczu. Ręce miała uniesione do góry, tak że nadgarstki skute były nad jej głowa potężnymi kajdanami, które przytwierdzone były do ściany grubym łańcuchem.
Cela była malutka, poza kamiennymi ziemnymi ścianami, była tu tylko metalowa miska, która była swoistym żartem, bowiem w takiej pozycji Hana nie miałaby jak z niej skorzystać, nie ważne w jakim celu. Światło rzucały lampy znajdujące się na korytarzu, sprawiając że blada dziewczyna, wyglądała jeszcze straszniej niż zwykle, niczym wampir, czy inny upiór z najgorszych koszmarów.
- W końcu się obudziłaś? –zarechotał ktoś z prawej strony, a dziewczyna z bólem obracając głowę w tamtą stronę, dojrzała staruszka, przykutego w takiej samej pozycji jak ona. Dziadek siedział z wyciągniętymi przed siebie nogami i wpatrywał się w ścianę wzrokiem chorego umysłowo.
- Nie wyjedziemy stąd tak szybko. -zarechotał niemal bezzębny staruszek w stronę zakutej w ciężkie kajdany Hany, zupełnie bez celu czy kontekstu. – Nikt nie ucieknie wielkiej sprawiedliwości, wszyscy jesteśmy jej twórcami! –dodał jeszcze a ślina napłynęła do kącika jego ust.
Sytuacja była zła, aczkolwiek miała jeden malutki plus- kajdany nie blokowały mocy Hany, więc mogła powoli zacząć zalepiać rany na swoim ciele.

Interes ogółu


John spędził naprawdę miło poprzedni dzień, musiał to przed sobą przyznać, gdy z uśmiechem kroczył z samego rana w stronę dużego budynku, z którego o dziwo nie buchały kłęby dymu i pary. Budowla ta, była połączeniem ratusza jak i główną siedzibą strażników, z podziemnymi lochami dla przestępców śmiejących zakłócać spokój ostatniego bastionu na szlaku szaleństwa. Nie było tutaj wiele osób, gdy przedstawiciel handlowy wkroczył do środka, jedynie kilku strażników rozmawiało, przy drzwiach, a dwie sekretarki, siedziały znudzone za dębowymi biurkami.
Jednak po co John udał się z samego rana do siedziby władz miasta? Cóż odpowiedź była prosta, mężczyzna jako jedyny pomyślał o zdobyciu informacji co do dalszej drogi drużyny. Metalowa brama do tuneli była zamknięta i tylko burmistrz mógł wydać pozwolenie na jej otwarcie, dlatego też mężczyzna miał zamiar je zdobyć.
Chwilka rozmowy z sekretarką, sprawiły że ta uwierzyła iż jest ważnym konsulem z sąsiedniego królestwa, dzięki czemu już po chwili John wkraczał do gabinetu burmistrza miasta naukowców.

Burmistrz okazał się być młodym mężczyzną, widać typowy karierowicz szybko dopiął swego. Szczupły i wysoki, o śladach prób zapuszczenia brody, która zapewne miała dodać mu trochę lat w oczach kontrahentów. Gdy tylko drzwi do jego gabinetu otworzyły się, ten uniósł się z miejsca zaczynając wyuczoną formułką.
- Witam Pana szanowny Kons… – niedokończył jednak bowiem zobaczywszy Johna na chwilę go zamurowało. Po chwili zaś zaczął wesoło się śmiać, wstając żywiołowo zza biurka.
- Ale żeś mnie nabrał stary! – stwierdził burmistrz podchodząc do Johna.
- Bob jak ja Cie dawno nie widziałem, co ty tu robisz! -zaśmiał się wesoło mężczyzna o niebieskich włosach i objął po bratersku Johna w geście powitania. - Co sprowadza Cię do tej mekki mechaników, stary dusigroszu? -zapytał wskazując dłonią miejsce, a druga mocując się z zawleczką w kryształowej flaszce z brendy.


Widać talent przedstawiciela handlowego, sprawił że burmistrz wziął go za jednego ze swych starych znajomych.
- Co tam u Saly?- zapytał wesoło młody przywódca miasta stawiając szklaneczkę z trunkiem przed rozmówca i zajmując swoje miejsce.
Prawdziwa twarz

Bachus siedział przy biurku oświetlonym, przez magiczne płomienie, które lewitowały nad otwartą butelka wina. W zamyśleniu skubał piórem wargi, myśląc nad kolejnym słowem swej wiadomości, kiedy to drzwi do mieszkania w którym aktualnie urzędował otworzyły się cicho.
- Już jesteś? Myślałem, że jeszcze co najmniej z godzinę na Ciebie poczekam. –westchnął Dionizos, odwracając się w stronę przybysza. Mężczyzna czarnej skórze jak i włosach, zwących się piewca chaosu, wkroczył z uśmiechem do pokoiku i przysunął sobie drugie krzesło opadając na nie.
- Złapałem dorożkę. –wyjaśnił po czym skrzywił się, łapiąc za bok. – Masz wino? –zagadnął do Bachusa a ten zaśmiał się rzucając butelkę piewcy nieładu.
- Przecholowałeś co? –zaśmiał się bożek wina, gdy czarnoskóry począł polewać czerwoną cieczą ranę, którą zadał mu kamienny pocisk Gorta, a następnie tą którą odcisnął na jego ciele atak Fausta, który ten ukradł Bliźnie. – To było konieczne…-mruknął czarnowłosy i westchnął z ulgą, gdy trunek wpłynął do ran i z sykiem począł je zasklepiać. – Gdyby nie ta drobna iluzja było by o wiele trudniej z nimi walczyć, musiałem sprawić by uwierzyli w to jak potężny jestem. –wytłumaczył czarnowłosy.
- Na tym znasz się najlepiej, prawda? –zapytał z uśmieszkiem Bóg wina, po czym wstał z krzesła i zaczął przechadzać się po pokoiku. – Przekazałeś mu księgę?
- Zgodnie z moją częścią umowy. –odparł chaotyk. – Czas na twoją część kontraktu.
- Jeżeli nie zauważyłeś wino całkiem dobrze działa an twoje rany… kontrakt już się zawarł. Część mojej mocy, za dostarczenie Faustowi Księgi, taka była umowa.
Piewca chaosu uśmiechnął się po czym dźwignął się z krzesła, zaś jego włosy zaczęły zmieniać kolor, tak samo jak i skóra, strój i sylwetka.
- No nareszcie… paskudną stylizację sobie wybrałeś do tego zadania. –mruknął Dionizos obserwując zmianę.
- Cóż… nadałem sytuacji dramatyzmu, jakoś tak sobie wymyśliłem te rolę. –zaśmiał się wesoło mężczyzna o brązowych włosach sięgających ramion, który teraz stał tam gdzie przed chwilą piewca chaosu. Przejechał palcem po bliźnie, która przecinała jego oko, po czym z kieszeni długiego płaszcza wydobył ciemne okulary, które założył na nos.


- W takim razie moja rola jak na razie skończona. –stwierdził i sięgając do kieszeni po papierosa ruszył w stronę wyjścia.
- Tak właściwie po co chciałeś dać mu tą księgę? –zagadnął jeszcze mężczyzna w okularach, bożka wina.
- Rozkazy z góry. –westchnął Bachus. – Jak zawsze, przynieś podaj pozamiataj. –dodał śmiejąc się sucho.
Brązowowłosy przytaknął tylko i chwyciwszy za klamkę ponownie otworzył drzwi wpuszczając do izby trochę promieni słonecznych, które uderzyły w jego ciemne okulary, pięknie odbijając się od niech by stworzyć refleksy na kasztanowych włosach. Nim jednak wyszedł Bachus odezwał się jeszcze.
- A ty? Po co chciałeś spotkać się z tym rycerzem?
Mężczyzna który jeszcze chwilę temu, zgrywał piewcę chaosu który tak wielu problemów dostarczył drużynie uśmiechnął się lekko. – I tak wiesz, że bym Cię okłamał.
Bachus westchnął po raz kolejny i zaśmiał się sam do siebie.
- Wiem Loki. Dobrze o tym wiem. –mówiąc to patrzył jak nordycki bóg kłamstwa powoli znika na ulicy pełnej szarych obywateli.

Czerń i Czerwień.


Faust kichnął. Tak zaczął się jego poranek, gdy strony książki z którą zasnął, poruszone lekkim wietrzykiem połaskotały go w nos. Nie pamiętał nawet kiedy odpłynął, ale bóg przedziurawionej nogi, skutecznie przypominał mu o zajściach dnia poprzedniego. Dopiero teraz odczuwał prawdziwy ból jaki sprawiała mu rana, bez pomocy Shiby czekają go tygodnie o kulach.

Jego pobudka jednak chyba była znakiem od losu, bowiem dokładnie w momencie gdy przeciągnął się p oraz kolejny do pokoju który wynajmował niczym burza wpadł Gort. Murzyn miał zapuchnięte oczy, widać ze nie spał całą noc. Pirat bowiem, przez cały wieczór biegał po mieście szukając Fausta, na szczęście dla niego na morzu wiele razy zdarzało mu się nie spać po kilka dni, przez co był w stanie w miarę normalnie funkcjonować.

Promienie poranka wpadł przez okno oświetlając twarze obu członków wyprawy, którzy mieli teraz do przedyskutowania naprawdę ważne kwestie.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline