Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-01-2013, 00:04   #111
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Perłowy szkarłat, część pierwsza.

Jedno mrugnięcie oczyma, czynność tak trywialna, że przeważnie przez wszystkich ignorowana. Tylko raz czerń pokryła wizję młodego strażnika równowagi zmierzającego właśnie na „królewskie” wezwanie do Wiltover – stolicy całkiem sprawnego państwa, które borykało się z problemem znacznie wykraczającym poza ich możliwości. Nie tyle te finansowe, czy też siłowe, co po prostu przerastało poziom ich rozumowania. Ich zwrócenie się o pomoc do śmiałków – samobójców zwabionych wizją ulotnej chwały, bogactwa, czy też pragnieniem odkupienia za swoje winy, było chyba najlepszym ruchem jaki mogli wykonać. Niski koszt, jak i względne wyeliminowanie osobników wybijających się znacznie poza dozwolony pułap mocy były najbardziej widocznymi cechami tego rozwiązania. Blondyn nie wiedział, co i kogo napotka na swojej drodze, nie był też świadom tego, czy jest gotowy na tą przygodę. Każda niepewność, niewiadoma zaczynała tworzyć w jego umyśle coraz większe obrazy możliwych rozwiązań danej sytuacji. Spora liczba opcji zdawała się przytłaczać umysł kroczącego w czerwonej koszuli chłopaka. Pytania z serii „Co jeśli?” dudniły w nim, odbijając się od granic jego świadomości i potęgując efekt przytłoczenia takowymi. Właśnie w takiej chwili krótkie odcięcie wizji zewnętrznego świata oraz głębszy wdech pozwalają zapomnieć o wszystkim. Wyciszyć się.
„Co jeśli wszyscy się pozabijają?” - przez umysł strażnika równowagi raz jeszcze przemknęła wizja w której kilka niemalże ludzkich istot wszczyna gigantyczną rzeź w samym sercu stolicy. Nie chodziło mu nawet o życie jej mieszkańców, lecz o to, że to właśnie on będzie musiał ich pokonać. Obraz rozpłynął się, odkrywając przed sobą kolejne, które ustępowały równie ochoczo co się pojawiały, wszystko do momentu w którym świadomość Fausta zniknęła. A przynajmniej opuściła obecny, całkowicie fizyczny, a zatem nudny świat.

Otoczenie przytłaczał bezmiar swoistej pustki. W każdą stronę jedynym widocznym elementem były wystające kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset metrów ponad powierzchnię, którą nie sposób było dostrzec. Blondyn gwałtownie ruszył głowę to w lewo, to w prawo, chcąc zyskać obraz całej okolicy.
Wszystko jednak wyglądało dokładnie tak samo, ilość filarów rozchodzących się w każdym kierunku była równa. Wszystko wyglądało na dokładnie zaplanowane, brakowało zaś tylko i wyłącznie czegoś, co wypełniłoby przestrzeń pomiędzy każdym z zapewniających kilkanaście metrów powierzchni do swobodnej przechadzki słupami. Tak jakby świat będący kiedyś w idealnej harmonii, zaprojektowany od podstaw i stworzony nie tylko siłą rąk danej istoty, ale i umysłu. Magii. Ot, zwyczajna projekcja wewnętrznej świadomości, a może inny wymiar dostępny tylko dla zaproszonych bytów? Dopiero po chwili oko blondyna przykuło uwagę do małych, kulistych form unoszących się nieco ponad powierzchniami filarów. Każda z nich poruszała się niezależnie, jakby udowadniając to, że ich poprzednia forma była w jakiś sposób inna od pozostałych.
Wiatr zawiał gwałtownie, zaś zaskoczenie z jakim nadszedł tylko spotęgowało jego siłę. Czerwona koszula głośno załopotała na wietrze, dokładnie tak, jak każdy centymetr fryzury Fausta. Ten zaś, jakby w geście desperacji, zasłonił twarz przed potęgą żywiołu, zapewniając sobie chociaż chwilę jakże przyjemnego spokoju. Powiew godny tytułu wielkich sztormów, który sprawił, że dobrze zbudowany człowiek cofnął się o kilka metrów w tył, zniknął tak równo jak się pojawił.


- Faust! - krzyk rozległ się ze wszystkich stron, tak jakby został wypowiedziany z powierzchni każdego słupa w tym świecie. Głos był silny i zdecydowany, zdawało się, że nawet przenoszące go cząsteczki powietrza odczuwały siłę woli jego posiadacza. Każda głoska którą wypowiedział opatrzona była dużą dozą nie tyle powagi, co zwyczajnej stanowczości. Nawet nie widząc źródła dźwięku blondyn mógł stwierdzić do kogo on należy.
- Fauście, samozwańczy strażniku równowagi
Czyżbyś zagubił cnotę rozwagi?
- tym razem nie było problemu ze zidentyfikowaniem kierunku z którego dochodził głos. Blondyn błyskawicznie obrócił się w kierunku takowego, jednak to co ujrzał wcale nie pokrywało się z jego przypuszczeniami. Rozmówca, poza kilkoma elementami, był całkowicie biały. Zarówno jego cera, ubranie, jak i włosy - niemalże wszystko pokrywało się z barwą perłowej katany. Czymś, co przełamywało chociaż trochę tą dominację, był czarny kołnież stojący prowokacyjnie jak wisieńka na torcie będącym białym płaszczem. Osobnik stał wpatrując się w blondyna, który niewątpliwie był teraz jego gościem. Jego ciało zdawało się nie być w stanie wyrażać jakiegokolwiek zawachania, czy niepewności. On przyjął absolutny bezruch za coś normalnego. Każdy mięsień był przygotowany do działania na najwyższych obrotach, tak jakby gospodarz spodziewał się walki.
- Kacie? - zapytał nieco zdziwiony Faust. W końcu jak można byłoby zachować zimną krew gdy byt opatrzony epitetem Szkarłatnego był perłowo biały? Wiatr co jakiś czas przecinał dzielącą ich przestrzeć, bawiąc się ubraniem blondyna, nie ruszając zaś nawet o cal włosów białej istoty.
- Myślałem że będziesz bardziej... - rozpoczął zamyślony, by po chwili skierować dłoń do swojej brody w teatralnym geście oznaczającym rostrzącanie ważnej kwestii. - Czerwony? - kolejne pytanie wypłynęło z ust piewcy równowagi. - Ja wiem, Szkarłatny? - najwyraźniej nawet nie próbował on ukrywać ździwienia.
- Czy kolor jest aż tak ważny, by wykorzystywać do niego swój umysł,
Może strażniku masz jakiś wspaniały, tłumaczący to pomysł?
- wierszowane zapytanie wypłynęło z ust gospodarza, który widząc brak jakiejkolwiek reakcji u swego rozmowcy kontynuował.
- Wiara jest tym, co w legendach góry przenosi
U ciebie zaś tylko w koło mury wznosi
Twa siła zdaje się tkwić znacznie głębiej zakopana
Przez niepewność jednak śmiertelnie spętana.
- kolejna sentecja wypłynęła z ust gospodarza, uraczając tym samym Fausta kawałkiem samozwańczej poezji niskich lotów. Gdyby któryś z rozmówców posiadał chociaż ułąmek artystycznej duszy, to prawdopodobnie właśnie teraz rzucił by się do gardła mówcy tylko po to, by zażegnać te żenujące wywody. Właściwie, to gdyby nie funkcja informacyjna to istoty uznane przez światek kulturalny tego, czy innego kontynenu, uznałyby dźwięki które przed chwilą dotarły do uszu strażnika za pogwałcenie na wszelakiej estetyce, a może za przedziwny “performance”?
- Co, o czym ty mówisz? - pytał nie mogący nadążyć za przedmówcą blondyn. Zmierzwił dłonią włosy, tak jakby miało mu to jakoś pomóc w zrozumieniu nadprzyrodzonego bytu. Chłopak przygryzł wargę tylko po to, by ból pozwolił mu myśleć chociaż trochę trzeźwiej, szybciej. Czy możliwe było, by Faust posiadał własne pokłady energii? Nie korzystał tylko z umiejętności darowanych mu przez los?
- Kiedyś ma szata kolor krwi dumnie nosiła
Napotkanych do próśb o śmierć skłoniła
“Szybką, bezbolesną” - panie daj
Ohh, czyż dla mego ostrza nie był to raj?
- wyższy rangą byt roześmiał się w sposób, który całkowicie zniszczył wizerunek jego stonowanej, spokojnej osobowości. Chihot który zdawał się przemknąć przez cały świat, pokrywając go w swej szaleńczej tonacji pragnął krwi. Jej rozlew wydawał się jedynym, czego pragnął posiadacz tego głosu. Każda sekunda podczas ktorej rozbrzmiewał sprawiała, że do oczu blondyna przychodziło obrazy wszystkich jego wrogów. Osób, które z niego szydziły, wyrzadziły mu krzywdę. Mógłby przysiąc że mimowolnie zacisnął zęby z wykorzystaniem całej swojej siły. Chciał by i oni błagali o śmierć.
- O! Czyżby twój umysł nosił jakąś urazę?
Mogę na jej twórcę spuścić zarazę!
Choroba to wielka, co nacje całe pokonała
Gdy melodia zemsty do taktu przygrywała
- biała istota przyglądała się uważnie rozmówcy w każdym wypowiedzianym słowem wlepiając swe ślepia coraz głębiej w ciało, a właściwie duszę blondyna. Tak jakby testowała go, jego ciało i hart ducha.
Tyle opcji, możliwości. Każda z nich zdawała się mieć więcej korzyści i mniej wad niż pozostałe. Ot, wypowiedzieć imię chociaż jednego z tych, do których chował urazę. Sprawić, by jego ciało zostało zniszczone, niemal tak jak dusza. By krew raz jeszcze zdobiła szaty ostatecznego sędziego, Szkarłatnego Kata. Faust czuł pulsujący ból, który raz po raz uderzał mu do głowy. Czy było to szczęście, czy może ogromna wiedza, którą już wtedy posiadał chłopak? By rozpoznać co się dzieje tylko po czymś takim. W myślach uśmiechnął się sam do siebie, odrzucając od siebie obrazy każdego z winowajców. Jedni zajmowali mu znacznie dłużej niż inni, jednak już po kilku chwilach wszyscy zniknęli.
“Wybaczam wam” - rozległo się w myślach chłopaka gdy tylko jego głowa po raz kolejny odzyskała funkcję nadrzędną nad resztą ciała, oraz, co znacznie ważniejsze - nad bytami znajdującymi się poza nim. Zęby nagle rozluźniły oddech, twarzy przybrała nieco bardziej pogodny wyraz.
- Ich żywot nic nie zmieni - powiedział w końcu blondyn, uśmiechając się od ucha do ucha. Czy za każdym razem gdy spotyka się z osobliwością, ta musi go testować?
- Bravo! - kat zawołał, wykorzystując jednak już znacznie normalniejszy, niemalże zwyczajny głos. Ot, niewinny mężczyzna, który kiedyś zamordował miliony istnień. W sumie, to nic takiego...
- Ten świat - w tym momencie rozłożył ręce na boki, jakby chciał objąć cały wymiar w którym się teraz znajdowali. Do oczu blondyna przez moment dostało się coś, co jeszcze bardziej ociepliło wizerunek posiadacza tego jakże dziwnego wymiaru. Duma z własnego dzieła, uśmieszek, który przeszył jego twarz podczas tak krótkiego i wymownego gestu.
- Był kiedyś wypełniony po brzegi krwią - westchnął brutalnie, jednak w jego słowach nie było nawet grama tęsknoty. Zdawało się, że mówi on o poprzednim rozdziale swego życia. Czymś, co zostało już zamknięte i nie powinno ujrzeć nigdy światła dziennego.
- Jednak za sprawą twojej interwencji, porzuciłem poprzednie zajęcia, by skupić się na czymś ciekawszym - dodał po chwili uraczając swego gościa uśmiechem rozpościerającym się od jednego ucha do drugiego. Jeśli blondyn mógł być czegoś pewien w kontakcie z istotami tak znamienitymi, innymi niż on, to tego, że kat nie żałuje tego co się stało. Ba! Jest szczęśliwy, że ktoś powierzył mu swoje życie, nie zaś błagał by ten je odebrał.
Szkarłatny, a może raczej Perłowy Kat wyciągnął przed siebie dłoń, na której błyskawicznie pojawił się obraz zawiązanego pliku kartek - swoistego pergaminu.
- Co to? - reakcja blondyna była do bólu naturalna. Właściwie to człowiek tak ciekawy świata i wiedzy jak on nie mógł postąpić inaczej. On proste, błahe stwierdzenie, które miało przybliżyć chociaż o kilka sekund moment wyjaśnienia chociaż części tajemnic, które skrywało przed nim otoczenie.
-[i] Zwój, który sprawi że będziesz w stanie wykorzystać swoje własne zdolności/i] - kat wytłumaczył wątpliwości spokojnym, stonowanym głosem.
Usta Fausta przeszły błyskawiczną transformację w koparkę, bowiem jego szczęka właśnie zetknęła się z ziemią. No, przynajmniej tak wyglądało to w sporym przekolorowaniu i z ust komika. Prawdą było jednak, że właśnie to opisywało tą metaforę najlepiej. Czy właśnie stał się kimś, kto będzie mógł zmienić tradycję? Jeśli równowaga miała przegrać ze wszech ogarniającym świat Chaosem, to blondyn mógł być tym, czego potrzebowała, by wyrównać szale.
- Jeśli uda ci się go posiąść, spróbuj odebrać moc jakiemuś przedmiotowi. - tym razem gospodarz nie prosił. On wydał rozkaz. Zaraz po tych słowach on niechcenia machnął ręką, dając znak gościowi by zniknął.
- Wiedz, że szybkość Ksantosa może być tylko wyjściem do tego, co możesz osiągnąć łącząc swoje zdolności z “Błyskiem” - dodał na zachętę, by już po chwili wyrzucić blondyna.
- Teraz żegnaj strażniku, do zobaczenia gdy wykonasz to małe zadanie. - zaśmiał się po raz ostatni, nim oczom blondyna nie ujawnił się zwyczajny świat.
Wiltover nieśmiało przebijało się na horyzoncie, dając nadzieję na nowy początek i kolejne spotkanie.
 
Zajcu jest offline  
Stary 29-01-2013, 18:06   #112
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Pradawny głos

Calamity oparty o swój ogromny miecz oddychał ciężko ze zmęczenia jak i z upływu adrenaliny. Walka którą przed chwilą stoczył u boku Gorta była najtrudniejsza od początku wyprawy, oraz jedna z trudniejszych w jego dotychczasowej historii… a dokładniej tej części swojej opowieści którą pamiętał.
Kim był Czarny wojownik, czy naprawdę znał rycerza wcześniej czy tylko chciał go sprowokować? A jeżeli faktycznie był postacią z przeszłości przeklętego rycerza rozpaczy, to czego chciał od niego i grupy zwalczającej szaleństwo.
Tak rozmyślając oczy wojownika samoczynnie zaczęły się zamykać, a zmęczenie zwyciężyło nad wszystkim innym, a on zapadł w niespokojny sen, pełen ciemności i ślepych korytarzy.

~*~

Rycerza obudził dźwięk łańcuchów, które zazgrzytały w dole. Otworzył oczy i poderwał się na nogi, nie wiedział ile spał, jednak czuł się o wiele lepiej, zmęczenie ustąpiło, a nowe siły napełniły zniszczone klątwą ciało. Po chwili dźwięk łańcuchów ustał, zaś Calamity zerkając zza pomost mógł zobaczyć co było przyczyną jego nagłego wybudzenia. Otóż fotel na którym wcześniej siedział więzień, obrócił się w stronę przeklętego rycerza, zaś łańcuchy opadły tak, że teraz trzymały jedynie przeguby i nadgarstki istoty. Bandaże dalej zakrywały niemal całe ciało skazańca, rozsunęły się jedynie na tyle by odsłonić prawe oko, które było naprawdę niezwykłe. Czarne niczym bezksiężycowa noc, ale jednocześnie rozświetlone przez setki migoczących punkcików. Niczym, odbicie gwieździstego nieba w tafli wody. Gdy spojrzenie uchwyciło sylwetkę rycerza na moście, bandaże rozsunęły się też z ust, które ułożone w delikatnym uśmiechu rozchyliły się by dać życie słowom.
- Dawno nie było tu takich hałasów. - westchnął więzień i uniósł oko w stronę mostu górującego nad nim. - Może zejdziesz do mnie i trochę ze mną porozmawiasz? - zadał swe pytanie miarowym tonem, który był jedynym, po za ciężkim oddechem rycerza, dźwiękiem w sali.
- Nie często miewam tu gości wartych rozmowy. –dodał jeszcze równie spokojnym głosem jeniec, a krzesło zaskrzypiało lekko, gdy oparcie wykrzywiło się, by dodać komfortu siedzącemu.

Efekt Domina


Shiba po powrocie do zajazdu, nie miała problemów z zaśnięciem, a żaden przerośnięty kruk czy szalony alchemik nie starał się jej w czasie snu, zamordować czy zrobić inne rzeczy, które kobiecie można zafundować bez jej woli.
Gdy niebiesko skóra wyspała się w stopniu wystarczającym na nadrobienie, niewygodnych nocy na metalowej podłodze pociągu, a następnie spożyła śniadanie i zajęła się sobą mogła ruszyć na poszukiwanie Hany i Johna których było trzeba ostrzec, przed łowcami głów. Pojawiał się jednak problem z tym, że cała drużyna rozlała się po mieście niczym mrówki po kocu piknikowym. Każdy miał swoje cele i sprawy do załatwienia, w dużej mierze zupełnie niezwiązane z głównym celem ich wyprawy, a o komunikacji wewnątrz zespołu nikt nie pomyślał.
Dlatego też Shiba, musiała liczyć na szczęście zwyczajnie kręcąc się po mieście, zaglądając do pubów i sklepów z nadzieją, że wpadnie na któregoś ze swych towarzyszy.
Jednak nikogo nie było widać, ani świniaka który przypałętał się w jaskiniach, Calamitiego i Gorta, którzy na pewno by nie przeoczyła, bladej Hany czy tego dziwaka Fausta. Zaś wypatrywanie Johna w tłumie przechodniów mijało się z celem, bowiem niebiskoskóra zdała sobie sprawę że nie pamięta do końca jak przedstawiciel handlowy wygląda… on po prostu był. Nie dało się go opisać bez patrzenia na zdjęcie, czy po prostu na niego… a i wtedy to było dość trudne, gdyż był po prostu zbyt zwyczajny.
Mieszkanka Valhali pewnie krążyła by tak bez celu przez cały dzionek, gdyby nie strażnik który nagle ją zatrzymał.


Ubrany w wyróżniający się niebieski mundur, z wieloma medalami oraz odznakami błyszczącymi w słońcu wpadającym między budynkami do miasta. Był wysoki, a krok miał sprężysty, gdy zbliżał się do niebieskoskórej, z dziwaczną maską na twarzy. Towarzyszyła mu zaś grupka dziesięciu, typowych obrońców spokoju miejskiego. Wszyscy uzbrojeni w długo lufowe karabiny, oraz miecze na wypadek walki bezpośredniej. Każdy zdawał się jednak być trochę wystraszony, w oczach strażników widać było niepokój i w pewnym sensie strach.
Ich przywódca, zdjął maskę, odsłaniając twarz w średnim wieku, pokryta kilkoma drobnymi bliznami, oraz o potężnym wąsie, który niemal w magiczny sposób wyskoczył sprężynując spod stalowej ochrony twarzy.
- Jestem Kapitanem miejskiej straży, Gustavo Aoni. –przedstawił się strażnik stając przed Shiba i z pewną wyższością w oczach spoglądając na drużynową kucharkę. Zerknął na trzymany w prawej dłoni zwinięty kawałek papieru po czym, pewnym tonem zwrócił się do niebieskoskórej.
- Panienka Shiba? - grupka strażników stanęła na baczność gdy kapitan przemówił, opierając broń na ramionach i prężąc dumnie, wypolerowane odznaki na mundurach. - Będziemy zmuszeni przerwać ten spacer i zabrać Panią na krótkie przesłuchanie. -kontynuował kapitan, delikatnie podkręcając wąsa. Ręka na kolbie pistoletu mówiła zaś że nie będzie tolerował sprzeciwów, zaś jego obstawa pewnie też nie miała zamiarowi ulec kobiecym wdziękom dziewczyny.
- Pozwoli Pani z nami? –zapytał jeszcze kapitan, po gentelmeśku wysuwając w stronę kobiety ramię.
Koszty porażki




[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=-Y1sgQacNsY[/MEDIA]

Hana otworzyła z trudem oczy, czując jak jej głowa łupie z bólu. Najpierw widziała przed sobą tylko rozmyte nic nie przypominające obrazy, czuła tylko zimno metalu dookoła nadgarstków. Następnie poszczególne kończyny dawały o sobie znać, najpierw nogi narzekając na to że jest im zimno i zdecydowanie za mokro. Następnie odezwały się ręce, zdrętwiałe i obolałe, na koniec zaś wnętrzności i połamane żebro, które było prezentem od kobiety w metalowych rękawicach.
Hana zamknęła powoli oczy, by po chwili znowu je otworzyć, tym razem wszystko stało się wyraźniejsze. Przed nią były, grube metalowe kraty, za którymi ciągnął się korytarz szybko skręcający w bok stronę zapewne innych zakratowanych pomieszczeń. Dziewczyna klęczała w kałuży, mieszaninie wody skapującej z sufitu, krwi, zapewne jej własnej oraz sądząc po gryzący zapachu, moczu. Ręce miała uniesione do góry, tak że nadgarstki skute były nad jej głowa potężnymi kajdanami, które przytwierdzone były do ściany grubym łańcuchem.
Cela była malutka, poza kamiennymi ziemnymi ścianami, była tu tylko metalowa miska, która była swoistym żartem, bowiem w takiej pozycji Hana nie miałaby jak z niej skorzystać, nie ważne w jakim celu. Światło rzucały lampy znajdujące się na korytarzu, sprawiając że blada dziewczyna, wyglądała jeszcze straszniej niż zwykle, niczym wampir, czy inny upiór z najgorszych koszmarów.
- W końcu się obudziłaś? –zarechotał ktoś z prawej strony, a dziewczyna z bólem obracając głowę w tamtą stronę, dojrzała staruszka, przykutego w takiej samej pozycji jak ona. Dziadek siedział z wyciągniętymi przed siebie nogami i wpatrywał się w ścianę wzrokiem chorego umysłowo.
- Nie wyjedziemy stąd tak szybko. -zarechotał niemal bezzębny staruszek w stronę zakutej w ciężkie kajdany Hany, zupełnie bez celu czy kontekstu. – Nikt nie ucieknie wielkiej sprawiedliwości, wszyscy jesteśmy jej twórcami! –dodał jeszcze a ślina napłynęła do kącika jego ust.
Sytuacja była zła, aczkolwiek miała jeden malutki plus- kajdany nie blokowały mocy Hany, więc mogła powoli zacząć zalepiać rany na swoim ciele.

Interes ogółu


John spędził naprawdę miło poprzedni dzień, musiał to przed sobą przyznać, gdy z uśmiechem kroczył z samego rana w stronę dużego budynku, z którego o dziwo nie buchały kłęby dymu i pary. Budowla ta, była połączeniem ratusza jak i główną siedzibą strażników, z podziemnymi lochami dla przestępców śmiejących zakłócać spokój ostatniego bastionu na szlaku szaleństwa. Nie było tutaj wiele osób, gdy przedstawiciel handlowy wkroczył do środka, jedynie kilku strażników rozmawiało, przy drzwiach, a dwie sekretarki, siedziały znudzone za dębowymi biurkami.
Jednak po co John udał się z samego rana do siedziby władz miasta? Cóż odpowiedź była prosta, mężczyzna jako jedyny pomyślał o zdobyciu informacji co do dalszej drogi drużyny. Metalowa brama do tuneli była zamknięta i tylko burmistrz mógł wydać pozwolenie na jej otwarcie, dlatego też mężczyzna miał zamiar je zdobyć.
Chwilka rozmowy z sekretarką, sprawiły że ta uwierzyła iż jest ważnym konsulem z sąsiedniego królestwa, dzięki czemu już po chwili John wkraczał do gabinetu burmistrza miasta naukowców.

Burmistrz okazał się być młodym mężczyzną, widać typowy karierowicz szybko dopiął swego. Szczupły i wysoki, o śladach prób zapuszczenia brody, która zapewne miała dodać mu trochę lat w oczach kontrahentów. Gdy tylko drzwi do jego gabinetu otworzyły się, ten uniósł się z miejsca zaczynając wyuczoną formułką.
- Witam Pana szanowny Kons… – niedokończył jednak bowiem zobaczywszy Johna na chwilę go zamurowało. Po chwili zaś zaczął wesoło się śmiać, wstając żywiołowo zza biurka.
- Ale żeś mnie nabrał stary! – stwierdził burmistrz podchodząc do Johna.
- Bob jak ja Cie dawno nie widziałem, co ty tu robisz! -zaśmiał się wesoło mężczyzna o niebieskich włosach i objął po bratersku Johna w geście powitania. - Co sprowadza Cię do tej mekki mechaników, stary dusigroszu? -zapytał wskazując dłonią miejsce, a druga mocując się z zawleczką w kryształowej flaszce z brendy.


Widać talent przedstawiciela handlowego, sprawił że burmistrz wziął go za jednego ze swych starych znajomych.
- Co tam u Saly?- zapytał wesoło młody przywódca miasta stawiając szklaneczkę z trunkiem przed rozmówca i zajmując swoje miejsce.
Prawdziwa twarz

Bachus siedział przy biurku oświetlonym, przez magiczne płomienie, które lewitowały nad otwartą butelka wina. W zamyśleniu skubał piórem wargi, myśląc nad kolejnym słowem swej wiadomości, kiedy to drzwi do mieszkania w którym aktualnie urzędował otworzyły się cicho.
- Już jesteś? Myślałem, że jeszcze co najmniej z godzinę na Ciebie poczekam. –westchnął Dionizos, odwracając się w stronę przybysza. Mężczyzna czarnej skórze jak i włosach, zwących się piewca chaosu, wkroczył z uśmiechem do pokoiku i przysunął sobie drugie krzesło opadając na nie.
- Złapałem dorożkę. –wyjaśnił po czym skrzywił się, łapiąc za bok. – Masz wino? –zagadnął do Bachusa a ten zaśmiał się rzucając butelkę piewcy nieładu.
- Przecholowałeś co? –zaśmiał się bożek wina, gdy czarnoskóry począł polewać czerwoną cieczą ranę, którą zadał mu kamienny pocisk Gorta, a następnie tą którą odcisnął na jego ciele atak Fausta, który ten ukradł Bliźnie. – To było konieczne…-mruknął czarnowłosy i westchnął z ulgą, gdy trunek wpłynął do ran i z sykiem począł je zasklepiać. – Gdyby nie ta drobna iluzja było by o wiele trudniej z nimi walczyć, musiałem sprawić by uwierzyli w to jak potężny jestem. –wytłumaczył czarnowłosy.
- Na tym znasz się najlepiej, prawda? –zapytał z uśmieszkiem Bóg wina, po czym wstał z krzesła i zaczął przechadzać się po pokoiku. – Przekazałeś mu księgę?
- Zgodnie z moją częścią umowy. –odparł chaotyk. – Czas na twoją część kontraktu.
- Jeżeli nie zauważyłeś wino całkiem dobrze działa an twoje rany… kontrakt już się zawarł. Część mojej mocy, za dostarczenie Faustowi Księgi, taka była umowa.
Piewca chaosu uśmiechnął się po czym dźwignął się z krzesła, zaś jego włosy zaczęły zmieniać kolor, tak samo jak i skóra, strój i sylwetka.
- No nareszcie… paskudną stylizację sobie wybrałeś do tego zadania. –mruknął Dionizos obserwując zmianę.
- Cóż… nadałem sytuacji dramatyzmu, jakoś tak sobie wymyśliłem te rolę. –zaśmiał się wesoło mężczyzna o brązowych włosach sięgających ramion, który teraz stał tam gdzie przed chwilą piewca chaosu. Przejechał palcem po bliźnie, która przecinała jego oko, po czym z kieszeni długiego płaszcza wydobył ciemne okulary, które założył na nos.


- W takim razie moja rola jak na razie skończona. –stwierdził i sięgając do kieszeni po papierosa ruszył w stronę wyjścia.
- Tak właściwie po co chciałeś dać mu tą księgę? –zagadnął jeszcze mężczyzna w okularach, bożka wina.
- Rozkazy z góry. –westchnął Bachus. – Jak zawsze, przynieś podaj pozamiataj. –dodał śmiejąc się sucho.
Brązowowłosy przytaknął tylko i chwyciwszy za klamkę ponownie otworzył drzwi wpuszczając do izby trochę promieni słonecznych, które uderzyły w jego ciemne okulary, pięknie odbijając się od niech by stworzyć refleksy na kasztanowych włosach. Nim jednak wyszedł Bachus odezwał się jeszcze.
- A ty? Po co chciałeś spotkać się z tym rycerzem?
Mężczyzna który jeszcze chwilę temu, zgrywał piewcę chaosu który tak wielu problemów dostarczył drużynie uśmiechnął się lekko. – I tak wiesz, że bym Cię okłamał.
Bachus westchnął po raz kolejny i zaśmiał się sam do siebie.
- Wiem Loki. Dobrze o tym wiem. –mówiąc to patrzył jak nordycki bóg kłamstwa powoli znika na ulicy pełnej szarych obywateli.

Czerń i Czerwień.


Faust kichnął. Tak zaczął się jego poranek, gdy strony książki z którą zasnął, poruszone lekkim wietrzykiem połaskotały go w nos. Nie pamiętał nawet kiedy odpłynął, ale bóg przedziurawionej nogi, skutecznie przypominał mu o zajściach dnia poprzedniego. Dopiero teraz odczuwał prawdziwy ból jaki sprawiała mu rana, bez pomocy Shiby czekają go tygodnie o kulach.

Jego pobudka jednak chyba była znakiem od losu, bowiem dokładnie w momencie gdy przeciągnął się p oraz kolejny do pokoju który wynajmował niczym burza wpadł Gort. Murzyn miał zapuchnięte oczy, widać ze nie spał całą noc. Pirat bowiem, przez cały wieczór biegał po mieście szukając Fausta, na szczęście dla niego na morzu wiele razy zdarzało mu się nie spać po kilka dni, przez co był w stanie w miarę normalnie funkcjonować.

Promienie poranka wpadł przez okno oświetlając twarze obu członków wyprawy, którzy mieli teraz do przedyskutowania naprawdę ważne kwestie.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 02-02-2013, 23:08   #113
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Shiba była lekko zdziwiona. Wydawało jej się, że załatwili wszystko w sprawie lądowania jeszcze przy pociągu. Z drugiej strony miała pewność, że nawet gdyby kruk miał podczerwień to państwo nadziani nie mieliby tropu po jednej nocy.
- Zależy skąd znasz moje imię. Nie wiedziałam, że mam adoratorów. - oparła dłoń o biodro i podniosła brew spoglądając na niego z nie mniejszą wyższością z jaką ją powitał.
Raczej nie powinna sprawiać problemów, wciąż jednak była nieco niepewna z powodu dnia wczorajszego.
- Zostało podane przy rejestrze, osób które aktualnie odwiedzaja miasto. Ty i wszyscy którzy przybyliście latającym pociągiem. -odparł strażnik pokazując dziewczynie trzymaną w dłoni listę. Znajdowali się na niej wszyscy z grupy, wraz z krótkimi opisami wyglądu. Jedynie Johna brakowało na świstku.
No to gdzie idziemy? - raczej wątpiła aby coś śmiesznego się tu działo. A kto wie może się okazać, że Gort trafił do paki.
Kapitan wskazał palcem na dużą budowlę górującą nad miastem wykutym w skale. - Do mojego gabinetu, musimy trochę porozmawiać Panienko. -to mówiąc pozwolił by jedyna ręka Shiby chwyciła jego ramię po czym wojskowym krokiem ruszył z nią w stronę siedziby strażników.
Droga przebiegła w ciszy, przerywanej jedynie przez obijające się o siebie medale kapitana. Gdy w końcu Shiba wraz ze swoją przymusową eskortą, wkroczyła do budynku ratusza, dałaby słowo, że w jednym z korytarzy, mignął jej John. Nie miała jednak okazji sie o tym przekonać bowiem kapitan poprowadził ją schodami na drugie piętro, a następnie do swojego gabinetu, który był na tyle typowy że aż przewidywalny. Zdjęcie rodziny, stosy papierów, atrament balansujący na krawędzi biurka, wszystko co powinno być w typowym biurze. - Proszę usiąść. -mówiąc to wskazał proste drewniane krzesło, a sam zajął miejsce w fotelu po drugiej stronie biurka. - Proszę mi powiedzieć, skąd dokładnie przybyliście? -zapytał kapitan chwytając za atrament, ratując tym samym dywan od przymusowego farbowania.
Niebieskoskóra usiadła powoli, zastanawiając się po drodze nad odpowiedzią.
Jeżeli powiedzą, że z czarnej rzeki, to niekoniecznie poskutkuje. Nie ma tam nawet miasta.
- Jesteśmy aż z Larazu. - przyznała dziewczyna.
- Wszyscy z stamtąd pochodzicie? -zadał kolejne pytanie wąsaty stróż prawa zapisując coś na kartce.
Jej wzrok wędrował po pokoju szukając czegoś bardziej interesującego niż cokolwiek co było w nim obecnie.
- Nie jestem pewna czy ktokolwiek pochodzi. - odpowiedziała. - Jestem kucharką i badaczką z Valahii. Poznałam ich w Larazie. Więc jako grupa jesteśmy stamtąd. Dużo będzie pytań? - Jej wyraz twarzy już wyrażał znudzenie.
- Zależy jak szybko dotrzemy do tego, co chcemy wiedzieć. -odparł kapitan, po czym uniósł wzrok zerkając w oczy przedstawicielki Shide. - Jak dobrze zna Pani kobietę imieniem Hana?
- Bardzo dobrze. W końcu mamy tylko dwie kobiety w drużynie. - pominęła fakt, że jej obecnie poszukuje. Nie czuła aby był potrzebny. - Co prawda ma trochę buntowniczy, chłopski temperament. Ale to dobra kobieta. - uśmiechnęła się do strażnika.
- Wczoraj w nocy zamordowała niewinnego człowieka i próbowała zabić druga osobę, ta na szczęście zdołała ją pojmać. -stwierdził z kamienną twarzą kapitan po czym dodał. - Czyli wcześniej zachowywała się normalnie tak?
Uderzeniem płaskiej dłoni w swoje czoło, niebieskoskóra wyraziła swoje zdanie. Przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią.
- Tak. Ostatnio co prawda mamy problem z pieniędzmi. - Przetarła włosy myśląc nad sensowną półprawdą. - Latająca lokomotywa to nie projekt darmowej technologii. Hana sugerowała, że może zarobić coś na walkach ulicznych. Proszę sprawdzić rejestr prawny martwego jak i dziewczyny która ją pojmała. - Shiba spojrzała kapitanowi straży głęboko w oczy.
- Jestem pewna, że zrobiła to tylko i wyłącznie w obronie własnej. Żyjemy w czasach gdzie akt ciężkiego przestępstwa traktowany jest jak choroba mentalna. Jeszcze jakiś czas temu nie byłoby pewnie z tego większego problemu. Hana jest silna, zna magię.
- Z zeznania świadków faktycznie odbywała się tam walka...ale ofiara była tylko biernym widzem. Według ponad dwudziestu osób, kobieta po prostu skoczyła w tłum by zabić tego nieszczęśnika. -mówiąc to kapitan poczynił kolejną notatkę. - Czyli brak pieniędzy mógł być czynnikiem zapalnym tak? Czy przebywała Pani cały czas z Haną czy może rozdzielały się Panie w trakcie waszych eksperymentów z koleją?
- Słuchaj mnie uważnie. - zdziwiła się jego odpowiedzią Shiba. - Problemy finansowe były powodem walki, "czynnikiem zapalnym" mogło być wyłącznie coś co miało podczas niej. I od kiedy podczas n i e l e g a l n y c h walk ulicznych można spotkać niewinnych przechodniów? Przecież w tym mieście nie ma nawet legalnego dojo szermierskiego! Może jakaś strzelnica się przy szczęściu znajdzie. - "a przynajmniej nie żadnego nie znalazłam." dodała w myślach. - I tak rozdzielaliśmy się. To chyba oczywiste. - jakakolwiek inna odpowiedź byłaby tutaj niepoprawna. - Wszyscy obecni ma miejscu zdarzenia powinni być aresztowani.
- Normalnie wszyscy zostali by aresztowani... jednak w tym wypadku mamy duże podejrzenia co do możliwości tego iż Hana została zarażona szaleństwem. Czy mówiła jakie miejsca odwiedzała gdy była sama? -zadał kolejne pytanie, zupełnie ignorując argumentacje dziewczyny.
"Tak do czarnej mgły." - Niezbyt. Parę razy spacerowała po lasach z kimś z drużyny, innym razem pomagała szukać części po mieście. Nigdy nie opuszczała drużyny na dłużej niż dzień. - odparła niebieskoskóra. - I właśnie dlatego ją bronię. Łatwo było dojść do wniosku o co chodzi. Hana jest użytkowniczką magii krwi. Jeżeli kogoś zabiła to znaczy, że strasznie potrzebowała dodatkowej siły.
- Nie wspomniała o takim fakcie podczas rejestracji, a to już poważne wykroczenie. -zauważył kapitan notując coś na karteczce. - Z kim z waszej drużyny przebywała najdłużej? -zadał kolejne pytanie wąsaty strażnik.
- Ze mną, analogicznie. - Urzędas był albo tępy albo Hana pojedynkowała się z córką burmistrza. - A organizowanie walk ulicznych nie jest poważnym wykroczeniem? - spytała niewinnie. - Rejestracji dokonywała dwójka nowych członków drużyny. Jeżeli o czymś nie wiedzieli to z chęcią naprawię ich błędy. Nikt nie chodzi po ulicy chwaląc się niezbyt lubianą sztuką magiczną. Tym bardziej w mieście mechaników. - Niebieskoskóra zamyśliła się lekko. - Będę mogła zobaczyć ją po przesłuchaniu? Jeżeli faktycznie jest szalona to powinno to być widoczne gołym okiem.
- Niestety, nie możemy ryzykować by ktoś się od niej zaraził, kontakty ograniczamy do koniecznego minimum aż do wyjaśnienia sprawy. Jeżeli faktycznie jest niewinna, a zabójstwo zostało dokonane w afekcie, zostanie na pewno zwolniona w przeciągu najbliższego miesiąca. -stwierdził spokojnie kapitan po czym jak gdyby nigdy nic wrócił do poprzedniego tematu. - Czy inni członkowie waszej grupy badawczej zachowywali się równie agresywnie, lub są użytkownikami tak niebezpiecznych dla dobra publicznego umiejętności?
Shiba zastanowiła się przez dłuższą chwilę nie ukrywając, że musi zebrać myśli. Kwarantanna Hany była w miarę logiczna więc nie mogła na ten temat dyskutować.
- Gort, ochroniarz naszej grupy uczył się swojego zawodu jako ochroniarz statków handlowych i żeglarz-najemnik. Jest trochę niewychowany. Do tego dochodzi Calamity, drugi z naszych pomocników. Jest rycerzem i łowcą potworów. Mieliśmy nieco pracy nad czarną wodą więc zatrudniliśmy go w Larazie. Reszta jest niegroźna.
- Rozumiem...-odparł kapitan i naskrobał coś jeszcze na kartce. - To chyba na razie wystarczy, będziemy Panią informować jeżeli coś się wyjaśni. -powiedział kapitan powoli wstając.
- Przepraszam, ale mam przy okazji jeszcze jedną sprawę do pana. - przerwała niebieskoskóra. Przyglądając się mężczyźnie I jego medalom. - [i]Czy w okresie gdy szaleństwo jest u bram, gdy wszyscy tracą wiarę a król zdaje się nic nie robić...dalej pan w niego wierzy?
- Król na pewno coś robi, a przynajmniej musimy w to wierzyć. -odparł strażnik aczkolwiek jego oczy zdawał się mówić coś zupełnie innego.
- A więc ludzie zaczynają już wątpić? - odparła lekko zasmucona po czym wstała zaciskając dłoń. Zaszeptała niewyraźne słowa a chwilowy błysk światła oślepił zebranych.
Gdy spojrzeli ponownie nie ujrzeli młodej kobiety

Lecz majestatycznego Sidhe o szlachetnej posturze i ostrym spojrzeniu.
Wyjął on zza pleców sztylet który zmienił swój kształt w zdobną laskę.
- Prawdą jest, że król robi wiele. - oznajmił Shiba. - [i]Przepraszam za moje kłamstwa, nazywam się Shiba Tabipuru z domu pogody, wysłannik i jeden z książąt Valahii.[i] - Ukłonił się starcowi. - Jestem zmuszony prosić pana o pomoc. Zapewne doszłoby do tego prędzej czy później. Król zebrał grupę możliwe potężnych ludzi i wysłał ich w tajemnicy aby odnaleźli lekarstwo na szaleństwo. Z powodu wielu przeciwności losu, nasza misja jest coraz mniej tajemnicza. - Zastukał laską w ziemię. - Ledwo udało nam dostać się tutaj, a wszystko się sypie. W imieniu króla jak i Valahii prosiłbym pana o pomoc dla naszej grupy. Może kolejne odznaczenie nie zrobi panu tak wielkiej różnicy, lecz jestem pełen przekonania, że nasza drużyna jako jedyna jest w stanie zwyciężyć z chaosem. Podczas gdy zajmuje się pan badaniem stanu Hany...czy mógłby pan pomóc mi spotkać się z burmistrzem i zjednać rozsianą po mieście grupę? - spytał pełen nadziei. - Droga poza Witlover jest zamknięta więc prędzej czy później będziemy potrzebować waszego wsparcia. Musimy się przegrupować, wysłać raport z naszych postępów do Larazu oraz przedostać do tuneli aby przekroczyć górę. Z każdym dniem szaleństwo się rozszerza...Nie chcę mówić tego samego kilka razy, więc z chęcią będę kontynuował przed burmistrzem.
Niebieskoskóry miał nadzieję, że doda nieco odwagi i nadziei starcowi. Gdyby jednak ten go napdał to będzie miał pewność, że zwalczanie szaleństwa zrobiło z niego szaleńca. Wtedy będzie wiadomo, że Hanę należy po prostu wyciągnąć z więzienia i zbierać grupę z miasta drogą siłową.
Kapitan wytrzeszczył oczy gdy Shiba na jego oczach zmienił nie tylko płeć ale i pozycje w tej rozmowie. Mały królik za którego stary gwardzista uważał Shibe, zmienił się nagle w lwa o bujnej grzywie i donośnym ryku, króla dżungli któremu się nie odmawia.
- Ja emmm ja... -zapowietrzył się lekko kapitan, szukając odpowiednich słów do takiego obrotu sytuacji. Dopiero po chwili pewność siebie która biła od Shiby, wyrwała go z tej swoistej petryfikacji a gwardzista poderwał się i zasalutował dziarsko, prężąc pierś dumnie.
- Zrobię wszystko co w mojej mocy by Panu pomóc!- mówiąc to stuknął obcasem o ziemię. - Burmistrz ma aktualnie gościa, ale gdy tylko skończą rozmawiać mogę Panicza wprowadzić... chyba że niejaki Bob też jest członkiem waszej grupy i załatwia właśnie z burmistrzem interesy w waszym imieniu, wtedy wprowadzę Pana bezzwłocznie.
Niebieskoskóry uśmiechnął się i elegancko ukłonił. - Dziękuję uprzejmie. Nie, nie znam Boba więc spokojnie poczekam na swoją kolej.
Pomieszczenie idealnie spełniało swoją powinność, stało się bowiem schronieniem dla petenta, który nie miał wystarcających znajomości by dostać się do burmistrza bez uprzednich uzgodnień. Niebieskoskóra mogła pozostać w środku sama, lub tez, za sprawą rannego blondyna - w towarzystwie. Faust bowiem znalazł się w środku kilka, może kilkanaście minut później niż przedstawicielka domu Pogody. Pierwszym, co rzucało się w oczy, już od przekroczenia drzwi wejściowych niewątpliwie był sposób w jaki tym razem poruszał się strażnik równowagi. Z całą pewnością jedyną widoczną zmianą nie było wyraźne przeniesienie środka ciężkości w kierunku zdrowej nogi, czy też powolne kuśtykanie, które bardziej obrażało, niż przypominało chód. Jego wzrok zdawał się być nieco inny, zaś ta różnica znacznie wykraczała poza zmęczenie zarówno bólem jak i zbyt krótką ilością snu. W głębi było coś jeszcze, jakby wyższa świadomość świata, na który spogląda. Gdyby nie coś, co większość ludzi nazywa zdrowym rozsądkiem, można by przysiąc że od ostatniego spotkania poznał on sekret zmieniający sposób w jaki będzie żył.
- Hej! - zawołał, gdy tylko skrócił wystarczająco dystans, nie zwracając nawet na to, że postura rozmówczyni(?) zmieniła się.
- Cześć. - usłyszał w odpowiedzi męskim głosem. Shiba był znów taki jakim go poznał Faust i uważnie mu się przyglądał.
Jego uśmiech nieco się skrzywił. Wykonał ruch wachadłowy laską, lekko uderzając w nogę kompana. - Czemu jesteś ranny?
- Przeżyłem bardzo ciekawe spotkanie - wyznał całkowicie szczerze, jednak za sprawą dobrania słów, w sposób będący lekko irytującym. Ot, chyba właśnie taka była natura blondyna, który przegrywa ze starymi nawykami, nawet prosząc innych o pomoc.
- Gort jest cały, Calamity ponoć tez. - dodał po chwili, najwyraźniej starając się zatrzeć poczatkowe złe wrazenie.
- Czy wy jesteście niepełnosprawni? Zatrzymujemy się w cywilizowanym mieście a wyglądasz jakbyś znalazł świątynię pierwotnego zła. - zazrzucił mu niebieskoskóry z oburzeniem. - Zresztą, poczekaj. Pogadamy jak uda mi się wszystkich przegrupować. Jakiś pomysł gdzie Gort i Calamity mogą się znajdować?
Spytał ponownie spoglądając na jego nogę. - Siadaj. - dodał po chwili z westchnięciem.
- Gort śpi u mnie, madame - odparł szczerze, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z błędu, jaki najwidoczniej popełnił. - Proszę pana - zaśmiał się, chcąc obrócić swój błąd w dowcip. Nie było to jednak wystarczającym działaniem i nie zapewniło braku czerwonych wypieków na twarzy blondyna.
- Świątynia pierwotnego zła... - powtórzył słowa niebieskoskórego nieco ciszej, pozostając wiernym stwierdzeniu iż ściany mają uszy.
- Jeśli uznasz za nią uwięzionego, śpiącego boga, który może zniszczyć całe miasto - powiedział po chwili, tym razem niemalże szeptem.
- To tak - zaśmiał się.
Niewinnym wymachem nogi Shiba wykonał kopnięcie. Miało ono najprawdopodobniej wytłumaczyć Faustowi, że nie tylko wstydu nie udało mu się oszczędzić.
- Wybierz jedno. I udam, że o świątyni nic nie słyszałem.
Po tych słowach przekształcił swoją laskę w sztylet, schował go a następnie wyjął z płaszcza nie aż tak wielkich rozmiarów książkę o białej okładce.
Doszedł do jakiegoś rozdziału i przykucnął przy mężczyźnie, po czym zaczął szeptać do siebie cicho i niezrozumiale. Najwidoczniej inkantacja miała pozostać jego drobną tajemnicą.
Faust wyraźnie wytrzeszczył oczy, nie ukrywając zdziwienia, które prawdopodobnie osiągnęło właśnie zenit. Blondyn właśnie miał zostać celem magii, którą widzi, jak i doświadczy dopiero po raz pierwszy. Cóż za okazja! Może kiedyś pozna zagadnienia związane z tym właśnie tematem? Propozycja wydawała się niemalże tak samo kusząca, jak dołączenie do zakonu poświęconego dowolnemu bóstwu, zostanie przewodniczącym w małym klasztorku na wsi i zabawianie się z wszystkimi kapłankami po kolei. Czczenie bóstw miłości niewątpliwie miało sporo plusów.
- Nie wiesz co z resztą? - zapytał delikatnie, nie chcąc utrudniać skupienia Shibie. - Hanę widziałem ostatnio nie długo po spotkaniu z tobą - dodał, uśmiechając się samemu do siebie.
- Hana jest w więzieniu. Nie wnerwiłeś jej ostatnio? - spytał wertrując ponownie strony. Najprawdopodobniej zgubił się w tekście.
Właściwie pierwszy raz używał magii z tej księgi, choć nie czuł zbytnio chęci dzielenia się tym faktem z Faustem.
- Jeżeli trzeba to zmobilizuję całą straż tego miasta aby was w tym ratuszu przegrupować. - Stwierdził nieco rozzłoszczonym tonem. - Po cholere pisaliście się na to zlecenie jeżeli wszystko stawiacie ponad piorytet ratowania świata od szaleństwa? Ehh..."Oh, teacher of gods...
- A prosiłem żeby na siebie uważała - blondyn westchnął tylko, słysząc o problemach krwawej latorośli wymarłego już rodu zdolnego do decydowania o życiu i śmierci wszystkich w koło wedle dziwnego zbioru zasad zwanego kodeksem.
- Domyślam się że robienie wszystkiego po cichu - urwał w połowie, wiedział bowiem że nie musi kończyć tej sentencji.
- PO CICHU!? Co do cholery zrobiliście po cichu!? Rozwaliliście obóz bandytów, pewnie połowa handlowców rozsiewa legendę o herosach, Hana z Johnem ściągnęli na siebie jakąś mafię w cichej mgle, a teraz dziewczyna jest nazywana szaloną przez całe slumsy i straż miejską. Chodząc po mieście nie mogłem znaleźć Gorta i Calamitiego, dam sobie rękę uciąć, że też coś spieprzyli.
Irytacja Shiby była więcej niż oczywista. Od samego początku arystokrata interesował się tylko i wyłącznie zniszczeniem szaleństwa. - Po prostu się zamknij. Przejdziemy przez ten temat jak będą mógł opierdolić was wszystkich na raz.
Aaa, przynajmniej sidhe nie był obecnie w kobiecej formie. Faust ani nikt z pozostałych zgromadzonych nie musieli się obawiać o dodatek w postaci okresu.
Niebieskoskóra postać powróciła do mamrotania swojej modlitwy która jak się okazuje nie tylko leczyła ranę ale również zapewniała rannemu uzupełnienie kondycji.
- Gdyby nie wizyta u Blizny, mogłbym już nie żyć - blondyn powiedział te słowa całkowicie spokojnie, jakby ignorując irytację niebieskosórego. Był szczęśliwy, a magia wpływająca w jego nogę sprawiała, że nawet zmęczenie pozostałe po jakże ciężkiej nocy zaczynało zanikać. Czemu miałby uprzykrzać życie swej dobrodziejce, czy też dobrodziejowi.
- O reszcie nic mi nie wiadomo. - dodał po chwili całkowicie szczerze.
- Niby czemu? Może mi łaskawie wytłumaczysz? Wygląda na to, że coś mi umknęło.
Przy tej propozycji zamknął z trzaskiem księgę. Usiadł na przeciw Fausta wpatrując mu się w oczy. Jakby nie było od małego był wychowany aby zawsze wysłuchiwać zdań innych stron przed wydawaniem osądów.
- Każda potyczka. - rozpoczął wolno, cicho, tak jakby nie chciał spłoszyć swego rozmówcy nim ten wyleczy w pełni jego nogę. - Czegoś nas uczy. - kontynuował, nie podnosząc głosu. Zdawało się, że to mistrz przemawia do ucznia, chcąc przekazać mu jakąś oczywistość. - Bez tego co zobaczyłem wtedy, mógłbym nie przeżyć tej walki - wyjaśnił do końca całą sytuację. Co prawda poza świadomością blondyna był fakt, iż przez dłuższy czas remisował on ze starożytnym bogiem, jak i to, że wszystko było jedną wielką illuzją. Począwszy od regeneracji, poprzez wszystko co nastąpiło później. Żył on w błogiej nieświadomości, która pozwalała mu się skupiać na tym, co zdawało się być ważne. Nie zależnie od tego, czy było to znalezienie sposobu na istoty nie posiadające duszy, przekazanie pewnych informacji dzierżycielowi rozpaczy, czy też dotarcie do wodospadu tysiąca pytań, czy też po prostu do wyroczni.
- Kopnąłbym cię jeszcze raz, ale wtedy będę wyglądał jak szalony. - rzucił ponurym żartem w odpowiedzi. Argument Fausta wydawał mu się być nie tylko bezsensowny, poczuł jakby ten dziwak chciał go obrazić. Adresował go jak dziecko tłumacząc mu, że z życia wyciąga się wnioski.
- Pomyślałeś o tym może inaczej? Gdybyś posłuchał się reszty grupy, nikt nie poszedłby do obozu blizny. To ty w końcu zainicjowałeś ostateczną decyzję waszej małej grupki. Wtedy poszlibyśmy głównym traktem. Mogłoby się udać zatrzymać Hanę w drużynie pomijając jej wypad do Cichej mgły. Ostatecznie dostalibyśmy się do Witlover bezpieczni, dużo szybciej i bez mafii nieumarłych na karku. Co by cię pominęło? Lekcja jak zabijać nic nie wartych bandytów? - Shiba nie szczędził sobie ostrego tonu. - Sidhe zawsze krytykują ludzi za to, że godzą się żyć pod jednym królem zamiast przybrać ustrój podobny do nas. Gdzie jedna osoba nie ma prawa decydować za innych. Mam jednak wrażenie, że wy inaczej nie potraficie funkcjonować bez szkodzenia ogółowi.
- Weź pod uwagę, że gdyby nie obóz blizny, to nie przemknęlibyśmy przez Czarną Wodę. - odparł na swoje usprawiedliwienie.
- Sprzedziw. - przerwał mu Shiba. - O czarnej wodzie dowiedziałem się od elfa z spotkanej na trakcie grupy handlowców. Inaczej nigdy nie zjednałbym się z resztą drużyny. I tak byśmy tam trafili. - wyjaśnił spokojnie.
- Idąc tym tropem, gdybyśmy się nie rozdzielili, moglibyśmy nie zatrzymać się wśród tamtych handlowców - odparł bez szczególnego przekonannia w głosie, mimo wszystko z uśmiechem na ustach. Co prawda nie była to zbyt przyjemna rozmowa, jednak w głębi ducha potomek rodu Faustów był rad, że los przydzielił do grupy kogoś o znacznie mniej wybujałej fantazji i ciągotek do testowania swych możliwości. Niebieskóra istota zdawała się być sumieniem całego zespołu. Przynajmniej na razie.
- Zadawanie pytań “ Co by było, gdyby(..)?” całkowicie mija się z celem. - zauważył nieco nieśmiało, jednak bądź co bądź zgodnie z prawdą. Szukanie nauki w przeszłości jest dobre, jednak szukanie winnych nie ma zbyt dużego sensu.
Niebieskoskóry przytaknął ruchem głowy. - Fakt, w końcu nie rozchodzi mi się o przeszłość. Na myśli mam naszą drużynę. - Poprawił się Shiba. - Znamy się dość długo. Powierzamy sobie nawzajem nasze życie. Ufamy sobie ponad szaleństwo...nic o sobie nie wiemy, nie potrafimy się zorganizować, nie mamy wspólnych priorytetów ani nawet planów. - wyprostował się w krześle zaciskając zęby. - Idziemy na śmierć. W tym momencie nasza drużyna nie jest w stanie dojść do wyroczni, a co dopiero powstrzymać szaleństwo. Nawet jeżeli tam dojdziemy to najpewniej nie prędzej niż sama wyrocznia oszaleje. Zawiodłem się na ludziach. - Niebieskoskóry rozmasował swój podbródek w zamyśleniu, po czym dodał. - Mam zamiar wyznaczyć nam trasę zahaczającą o jakieś miasto portowe. Jeżeli nie zmienię zdania do tamtej pory, to wracam do domu. An Sidhe mają już swój sposób na szaleństwo. - stwierdził z ciężkim głosem.
Ręka blondyna błyskawicznie znalazła się wśród bujnych włosów obywatela kontynentu zamieszkanego przez dziwny ród noszący dumną nazwę “Sidhe”. Lekkie ruchy na boki nie miały na celu nic szczególnego poza zwyczajnym zmierzwieniem czupryny rozmówcy, od, jakże prosty sposób na przekazanie części emocji.
- Nie jesteśmy wojskiem i nigdy nie będziemy - powiedział nieco smutno, wysilając swoje ciało do uzyskania calkowitej powagi.
- Tym co może nam pomóc przed potyczkami, które niewątpliwie nadejdą gdy tylko poznamy sposób na pokonanie szaleństwa - Faust zatrzymał się tutaj na chwilę, chcąc zebrać wszystkie myśli i ułożyć je w słowa.
- Są tylko łatwiejsze, teoretycznie zbędne, próby - dodał w końcu, przyznając się tym samym do tego, że jego jedynym motywem nie jest tylko przyjemność płynąca z kolejnych potyczek.
- Wydajesz się sumieniem tej drużyny. - powiedział nieco speszony nagłym wyznaniem. Nigdy nie posiadał on szczególnych umiejętności rozmowy z ludźmi, niemalże tak samo, jak bycia lojalnym wobec swych kompanów.
- Rozsądkiem, który przyda się, gdy poszczególne wołania o pomoc zagłusza to największe - zakończył, licząc nie tyle na to, że da mu się zatrzymać przyjaciela w drużynie, co raczej na to, że jedyna osoba znająca białą magię nie może opuścić tego zespołu.
Gest Fausta Shiba przywitał ostrym wyrazem twarzy a jego słowa smutkiem na ustach.
- Zastanawiałeś się co nas czeka za Witlover? Zdałeś sobie sprawę, że jeżeli ktoś w tej drużynie oszaleje to już jest koniec? Gort nie zabije swojego "Nakama", gdyby Calamity lub Hana musieli to zrobić skończyłoby się to identycznie. Ba! W tym momencie Hana jest podejrzana o szaleństwo, jeżeli to prawda, jesteś w stanie ją wykończyć i zachować to w tajemnicy przed Rycerzem rozpaczy? - spytał go z ciężkim głosem. - Nie możemy mieć tylko jednego "sumienia". To za mało aby organizm jakim jest drużyna mógł funkcjonować normalnie w takich warunkach.
Ręką odepchnął od siebie mężczyznę.
- Masz swoje racje, współpracy należy się nauczyć. Ale jeżeli ciągnie to za sobą konsekwencje większej ilości problemów oraz zwiększa ryzyko, w moim mniemaniu jest błędne. Już dawno wyciągnąłem wnioski, że sam tej drużyny nigdzie nie doprowadzę i nic nie wymyślę, jeżeli nie chcecie iść wspólnym torem. - Po chwili zastanowienia kiwnięciem głowy zwrócił uwagę na kolano Fausta. - Uważaj na nie, to tylko magia. Nie ufam jej jak prawdziwej medycynie.
- Masz sporo racji - zauważył szczerze blondyn, oddając sporo honoru, czy też inicjatywy w rozmowie niebieskoskórej kobiecie będącej teraz pod postacią niewątpliwie brzydszej płci.
-Tak. - odpowiedział krotko na pytanie które padło w jego kierunku. To jedno, jakże proste słowo niosło za sobą tak wiele, było tak potężne. Właściwie to koncentracja powagi na sylabę osiągnęła teraz poziom wykraczający nieznacznie poza skalę, sprawiając, że wszystko inne w dziwny sposób zostało przyćmione. Blask innych istot w jednym momencie został skradziony.
Było to nie na miejscu, jednak Shiba lekko się uśmiechnął. I na tym pozostał.
Wyglądało na to, że z Fausta jeszcze coś będzie. Czy wystarczy to do zniszczenia szaleństwa to jeszcze się okaże. Przed nimi długa podróż a niebieskoskóry będzie teraz musiał powtarzać wszystko od nowa reszcie ich małej drużyny. Nie był z tego do końca zadowolony.
Schował pod płaszcz swoją księgę i spojrzał na drzwi do komnaty burmistrza z nadzieją, że Bob w końcu zakończy swoją dyskusję.
- Domyślam się, że powinienem tutaj zostać? - zaśmiał się bez szczególnego przekonania. Właściwie to nie miał już zbyt wiele rzeczy do zrobienia nim wyruszą, zaś wspomnienie Hany będącej w więzieniu sprawiało mu nieco smutku.
- Czy może znaleźć Hanę i przekonać się co się dzieje? - zapytał krótko.
- Sam uwolnię Hanę. Spokojnie i zgodnie z prawem, bez tworzenia nowych problemów. Może jak trochę ostygnie w celi to na przyszłość nie będzie tak groźna dla otoczenia. - odparł z westchnięciem. - Możesz za to ruszyć tyłek i przytoczyć tu Gorta. Postaraj się aby nikogo nie skrzywdził po drodze. Ewentualnie poszukaj też Calamitiego. Ale tylko pod warunkiem, że będziesz w stanie po drodze dopilnować Gorta. - zaproponował dodając w myślach do rachunku "John sam się znajdzie. Cokolwiek on robi w tej grupie."
- Dziękuję - odparł, wstając powoli z miejsca. Faust zarzucił głową nieco na bok, jakby nie wiedząc co powinien w tym momencie zrobić. Jego noga działała, nic więcej nie potrzebował.
- Hana nie ochłonie w celi, to raczej jak płachta dla byka - zaśmiał się, odwracając się w kierunku drzwi. Czerwona koszula zakręciła się delikatnie przy obrocie, nadając chociaż trochę splendoru odchodzącemu właśnie piewcy równowagi.
- Mam nadzieję, że zostaniesz z nami - dodał dopiero po chwili, gdy wykonał pierwszy krok.
- Nie zrań jej znowu. - rzucił za siebie niebieskoskóry na pożegnanie, z odrobiną troski w głosie.
 
Fiath jest offline  
Stary 03-02-2013, 20:23   #114
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
- Blondas! Gdzieś ty się ukrywał do kroćset! Przez całą noc żem cię szukał! Muszę ci opowiedzieć coś bardzo ważnego! - wyrzucił z siebie murzyn z prędkością kuli armatniej i lekko rozeźlonym tonem, zapewne z powodu braku snu. - Tam na dole, w kanałach znaczy się... to znaczy nie w kanałach, tylko w takim dziwnym miejscu znaleźliśmy takiego dziwnego gościa i drugiego który chciał coś zrobić z tym pierwszym, ale żeśmy mu z Puszką solidnie natłukli tak że uciekł gdzie pieprz rośnie, a tamtego pierwszego dziwaka to musisz sam zobaczyć, bo ni cholera nie mamy pojęcia co z nim zrobić. Wygląda na jakiegoś więźnia, ale siedzi sam w jakiejś wielkiej celi z czarnego kamulca którego nawet ja nie mogę ruszyć i tamten drugi dziwak pedzioł że on jest jakiś wszechpotężny, więc myślałem czy mu zwyczajnie nie przyrżnąć w mordę żeby to sprawdzić, ale Puszka powiedział że ty tu jesteś mądrala i ty powinieneś zdecydować co z nim robimy, więc żem od razu poszedł cię szukać, a on został pilnować tamtego zakutego cwela żeby nam nie zwiał, czy coś.
Po tym chaotycznym wywodzie pirat opadł na największy fotel w pokoju Fausta który aż zatrzeszczał pod jego ciężarem i otarł pot z czoła, jak i splunął na drogo zdobiony dywan, gdyż nagle zdał sobie sprawę jak bardzo jest odwodniony po całonocnym miejskim maratonie.
- Czyżby wasz przeciwnik miał czarne włosy? - blondyn zaśmiał się blado, próbując dojść do siebie, przemóc w jakiś sposób dziwną mieszankę braku snu, oraz bólu promieniującego z jednej z jego dolnych kończyn. Najwyraźniej zdolność, która spłynęła na niego za sprawą boskiego trunku, jakim dla Bachusa z całą pewnością było wino, nie była aż tak silna, jak mogła, czy raczej powinna być.
Czerwona koszula nagle pokryła znacznie większą część widoku czarnoskórego, wszystko za sprawą strażnika równowagi, który przeciągnął się jakby dla zyskania dodatkowej siły do walki z nieprzyjemnościami tego poranka.
- Nie wiesz może kto może mnie załatać? - zaśmiał się, wskazując mu na nogę.
- A no jo, właściwie to calusieńki był czarny jak smoła. Skąd wiesz? - rzucił Gort, przyglądając się jednocześnie zranionej nodze blondasa. - No i ciekawym któż to cię tak urządził? Mam nadzieję że spuściłeś mu chociaż za to niezły łomot.
- Nie tylko wy z nim walczyliście - Faust powiedział te słowa z intonacją, która zapewniała rozmówcę, że w mniemaniu strażnika cała sytuacja jest całkowicie normalna.
- Przydałoby się znaleźć Shibę. - tym razem chłopak bardziej poprosił niż stwierdził.
- Ja tam jej nie widziałem - rzekł pirat wzruszywszy ramionami - więc jak chcesz to idź jej poszukać, albo znajdź se tu jakiego konowała. Widziałem ich bez liku jak biegałem po mieście. A tak w ogóle to masz tu może co do picia? Dobrze mi to robi na sen, a na razie muszę trochę się przekimać zanim pójdziemy z powrotem do tego dziwaka z kanałów.
- A Calamity? - zapytał bez szczególnego przekonania blondyn, któremu najwyraźniej kogoś brakowało w tej grupce, która z całą pewnością wybiera się na kolejną, zbyt ciężką dla ich barków misję.
- Wszystko w barku w części wspólnej, pij na mój rachunek. - chodź tak na prawdę nie było to nic szczególnego, to był to jeden z większych przejawów troski o swoją drużynę od momentu jej zawiązania.
- W razie czego uciekniemy wystarczająco szybko - dodał nieco ciszej z wyjątkowo szerokim uśmiechem na ustach.
- Iwabababa! To mi się podoba! - ryknął murzyn, wstając raptownie ze swego siedziska. - A o Puszkę się nie martw. Powiedział, że sobie poradzi, więc wszystko będzie dobrze.
Gort z szerokim uśmiechem udał się do baru, gdzie rozpoczął swoją długą dzienną popijawę, zwieńczoną powrotem do pokoju Fausta i głośnym klapnięciem na protestujące łóżko.
 
Tropby jest offline  
Stary 06-02-2013, 23:03   #115
 
Elas's Avatar
 
Reputacja: 1 Elas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znany
~Ręka, która oczyszcza~

Krew, mocz i woda. Gdyby nie kajdany i brak zapachu rzygowin, Hana byłaby pewna, że wczoraj była naprawdę dobra impreza. W sumie nawet to pierwsze dałoby się pod to podpiąć, nie takie rzeczy w końcu się zdarzały, lecz brak drugiej rzeczy był aż nazbyt podejrzany. O ironio, coś, co pasowało tak bardzo do pobojowiska po dobrej zabawie, było w aktualnej chwili lochem. Trzeba przyznać, że całkiem zmyślnie skonstruowanym, bo pierwsze spojrzenie - wyrażające sporą dawkę bólu swoją drogą - nie pokazywało zbyt wielu szans na ucieczke.
- Nie bredź, starcze. - burknęła. Zdecydowanie wolałaby ciszę pozwalającą na ukojenie bólu, niż jakiegoś dziada pieprzącego bez sensu.
Trzeba było jednak zacząć od planu. Zaczęła od podstawowych podstaw, czyli zasklepiania swoich ran. Problemem było jednak, ile ma czasu. Postanowiła włożyć w to średnią ilość energii magicznej, żeby w razie czego być gotową.
- Wysssypiskooo światem nowymmm, wyspissskooo naszymmm domemm, tammm narodził sie onnnn... -zaczął wyśpiewywać dziadyga dziwaczna piosenke zupełnie nie trzymając rytmu czy melodii, Hana zaś poczęła zasklepiać swoje rany. Po jakimś kwadransie gdy leczenie nawet obrażeń wewnętrznych (nie licząc żebra) dobiegało końcowi, dało słyszeć się kroki, a po chwili przed cela stanął strażnik, którego po ubiorze można by kwalifikować do tych wyżej postawionych.
- Jak się nazywasz? -zadał pierwsze pytanie patrząc twardym spojrzeniem na Hanę, a dłonią poprawiając dziwaczną metalową maskę na twarzy.
- Z szlachty może nie pochodzę, ale wiem, że najpierw powinno się samemu przedstawić a dopiero potem pytać o imię innej osoby. - odparła hardo. Ani troche nie widziało jej się działanie tak, jak chcieli strażnicy. Nie jeden już poległ z tej ręki, ten też polegnie. To tylko kwestia czasu i... pomysłu.
- Rozumiem...-stwierdził strażnik po czym chwilę w ciszy przyglądał się kobiecie. - Wiesz gdzie jesteś i dlaczego?
- Czy wyglądam na poinformowaną osobę? Zostałam zamknięta w samym środku ciemnego i cuchnącego lochu. - bojowniczy nastrój jej nie opuszczał, chociaż z pewnością pogarszał jej sprawę. Cóż, zamknęcie jej w kajdanach niczym jakiegoś zwierza? Poniżej godności!
- Wskazuje objawy utraty zdolności trzeźwego myślenia... -mruknął do siebie strażnik po czym wystawił przed siebie trzy palce. - Ile to jest?
- Trzy. Nie przetrzymaliście mnie tu jeszcze na tyle długo, abym - tu zmieniła głos na parodiujący strażnika -utraciła zdolność trzeźwego myślenia. - Wzięła po tym głęboki oddech, przymknęła na chwilę oczy, po czym otworzyła je, by wbić swoje fiołkowe ślepia w strażnika.
- Chyba musisz przedstawić mi zarzuty? - zapytała, chociaż ton był typowo żądający.
- Jesteś oskarżona o morderstwo, oraz podejrzana o bycie potencjalnym roznosicielem choroby.- odparł strażnik szczerze. - Chcesz mi powiedzieć coś co pomoże Ci w obecnej sytuacji?
Morderstwo? Cóż, szybka analiza sytuacji przypomniała jej, że rzeczywiście kogoś zabiła. Skojarzyła także, że dla tych biednych, ograniczonych ludzi, rzeczywiście było to morderstwo. Cóż, trzeba było improwizować.
- Morderstwo? Mam moc pozwalającą mi decydować o życiu bądź śmierci innych. Gdybym tylko nie została zamknięta w śmierdzącym lochu, ten mężczyzna mógłby zostać przeze mnie wskrzeszony. A teraz? Pewnie już za późno. - rzuciła półprawdą. Ta miała taką zaletę, że była znacznie łatwiejsza. Co więcej, Hana nawet nie czuła się jakby kłamała, w końcu dano jej władzę nad życiem, czyż nie?
- Biedna kobieta... -westchnął strażnik pod nosem zerkając na czarnowłosą. - Co musi dziać się w twej głowie, że pleciesz takie rzeczy, jakie demony tak niszczą twój umysł. -stwierdził sierżant kucając przy kratach.
- Spierdalaj prawiczku. - wykrzyknęła w jego stronę, gdy zarzucanie jej szaleństwa zaczęło ją irytować. Zaraza która odbierała prawo do życia, którą tak bardzo chciała zlikwidować... miała ją opanować?!
- Radzę ci to zrobić zanim się zdenerwuje. - dodała po chwili bojowym tonem. W tym samym czasie próbowała znaleźć na kajdanach ostre miejsce, o które mogłaby rozciąć sobie nadgarstek.
Strażnik poderwał się niczym oparzony i poprawił maskę na twarzy, po czym szybko cofnął się widząc rozeźloną Hanę. - Czyli mieliśmy rację... -mruknął jeszcze pod nosem i szybkim krokiem oddalił się od celi, zaś zza zakrętem słychać było jak poucza młodszych stopniem o większą czujność. Hana zaś po chwili wiercenia się rozcięła delikatnie swój nadgarstek, a ciepła krew malutkim strumyczkiem popłynęła po jej przegubie. Następnym celem, jaki próbowała mu nadać, była okolica zamka. Chciała, żeby jak najwięcej krwi znalazło się w miejscu, w którym normalnie znajdowałby się klucz.
To już było trudniejsze zadanie, Hana bowiem mogła tylko utwardzać swoją krew, poruszanie jej według woli kobiety nie należało do jej atutów, zaś zamek był dość małym elementem, kajdan, dla tego też jej aktualne starania nie przynosiły żadnych efektów.
- Kurwa. - przeklnęła. Następnie pobladła, w szczególności jej ręce. Mieszanką krwi i własnej many postarała się pokryć prawą dłoń, żeby mieć już gotową broń do następnej części planu. Następnie oparła się stopami o ścianę, zgromadziła w nich energię magiczną i wyzwoliła ją, próbując wyrwać się z uwięzi. Choćby i z całym murem.
Łańcuchy zazgrzytały, a ziemia pod stopami Hany popękała. Ze ściany posypał się tynk, a z sufitu warstwy zaległego przez wieki kurzu. Dziewczyna zaparła się jeszcze mocniej po czym niemal z głośnym krzykiem wyrwała łańcuchy ze ściany, wraz z kawałkami muru do którego była przykuta.
Została - jakże mało znacząca! - kwestia wydostania rąk z łańcucha. Poproszenie strażnika o klucz raczej nie byłoby zbyt rozsądną opcją, chociaż kobieta była pewna, że ci za chwile się pojawią. Używając jednej z swoich umiejętności, zaczęła tworzyć masę nowych tkanek tuż pod skórą, w miejscach, w których krępowały ją kajdany. Plan był prosty - po prostu je rozerwać.
W momencie gdy kajdany pękały pod naporem rozrostu tkanek do korytarza wbiegł niemały oddział strażników, liczący ponad tuzin wyposażonych w strzelby żołdaków z maskami na twarzach. Widząc Hanę która otrząsnęła się z łańcuchów, pierwsza linia przyklęknęła biorąc ją na swój cel.
- Stać, bo inaczej Cie rozstrzelamy! -ryknął sierżant który wcześniej przesłuchiwał Hanę. Dziewczyna zaś musiała zadać sobie jedno pytanie. Czy jej skóra wytrzyma spotkanie z nowoczesną technologią? Bo siła karabinu a miecz to dwie różne sprawy.
- Spróbuj. - odparła z całą pewnością siebie na jaką było ją stać. Jej fiołkowe oczy były pełne nienawiści, sprawiając wrażenie, że płoną. Oskarżono ją o coś z czym walczyła. O coś, co chciała zniszczyć ku chwale swego mistrza i bractwa.
- Oskarżacie mnie o szaleństwo. Mnie?! Tą, której dano prawo nad władaniem życia?! - wykrzyknęła. Prawa dłoń, pokryta jej krwią wymieszaną z maną mogła być teraz śmiertelną bronią.
- Wasza głupota, wasza naiwność sprawia, że... nie zasługujecie na cud zwany życiem. - stwierdziła z lekkim uśmiechem. Chwilę później wystrzeliła w kierunku dowódcy z gigantyczną prędkością, celując dłonią w jego serce.
Dziewczyna odbiła się stopami od ziemi, która popękała pod wpływem magicznego przyspieszenia, kraty od celi nie były przeszkodą, dla wzmocnionej Hany, która z rozpędem huraganu wpadła w żołdaków. Kule uderzały o jej bladą skórę, odbijając się i nie czyniąc jej większych ran, ot zwykłe zadrapania i może szansa na lekkiego siniaka w miejscu gdzie uderzyło kilka pocisków z rzędu. Gdy dłoń czarnowłosej wbiła się w pierś sierżanta, przebijając jego serce, w grupie strażników wybuchnął chaos, próbowali uciekać jeden przez drugiego, wezwać wsparcie, albo po prostu gdzieś się schować, przed dziewczyną na którą nie działały pociski karabinu.
Nie powstrzymała uśmiechu, kiedy jej dłoń wbiła się w strażnika. Czuła, jak jej palce rozdzierają serce, pozbawiając go wszelkiej nadziei na życie. O ile miał jakąkolwiek po tym, gdy oznajmiła, że już nie ma do niego najmniejszego prawa.
- Wy wszyscy jesteście wyrzutkami. Podnieśliście rękę na tą, która włada życiem i śmiercią. Kara jest jedna. - wchłonęła tyle energii życiowej i magicznej ile było w zabitym strażniku, tworząc dziesiątki wypustek. Część z niej wykorzystała także na regeneracje ran.
- Śmierć. - oznajmiła spokojnie, wystrzeliwując w kierunku najbliższego strażnika. Zaczęła się masakra: bądź raczej czystka. W oczach Hany, właśnie oczyszczała ten świat z istot, które nie powinny na nim być. W imię jakże szczytnego celu - przynajmniej dla niej.
 
Elas jest offline  
Stary 07-02-2013, 23:47   #116
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Przypowieść o kochankach nauki
Blondyn przywołał do siebie pierścień, będący pamiątką pierwszego niebezpieczeństwa, które pokonał będąc członkiem ekspedycji na rzecz zniszczenia, zatrzymania, a może po prostu kontroli zjawiska, jakim było szaleństwo. Madame Rosete nie była wymagającą przeciwniczką, ba - potyczka była wyjątkowo prosta i nudna, jednak za sprawą umysłu, który zdawał się być najsilniejszą stroną wampirzej burdelmamy, zdawała się zachowywać pozory bycia niebezpieczną. Ona, jak i jego plecy, które zapomniały o starciu dopiero dzięki wspaniałości umiejętności jedynej niebieskoskórej w tej zlepce jakże dziwnych osób, którzy często nawet tego nieświadomi zaczynali być sobie coraz bliżsi.
Dłoń, która luźno trzymała pierścień, zacisnęła się w pięść, odcinając dopływ światła padającego na złotą powierzchnię magicznego elementu biżuterii.
- Czas sprawdzić czy to naprawdę tak działa - wymamrotał sam do siebie, jakby chciał wszem i wobec zaznaczyć że właśnie zaczyna pierwszą próbę. Zamknął oczy, tak, by czuć tylko i wyłącznie energię pierścienia. Następnie zamierzał powoli wyciągać tą energię, formując ją w kulę, której granicami miała być wielkość jego dłoni.
Ta zaś stopniowo rozszerzała się, tworząc sferę małej wielkości. Ta chwilami drgała, by dopiero za sprawą lekkiego uniesienia zyskać stałą formę.
- Ciekawe... - ten prosty epitet nie zawsze kojarzył się z czymś pozytywnym, jednak w ustach bytu o nadnaturalnych mocach, jak i wspomnieniach, o których normalni ludzie mogą tylko pomarzyć, brzmiało to jak najznamienitszy komplement.
- No to zdrowie - westchnął sam do siebie, pochłaniając, czy może nawet pożerając całą magię przedmiotu.

***

Blondyn nieco bardziej rześki niż jeszcze kilka minut temu z trudem wyszedł z budynku, służącego mu za tymczasowe lokum. Całe miasto stało przed nim otworem, a on miał za zadanie znaleźć niebieskoskórą, czy też niebieskoskórego spadkobiercę dziedzictwa domu Pogody. Co mogło mu pomóc? Z całą pewnością nie jego szybkość, która została całkowicie ograniczona, zaś biorąc pod uwagę brak odpowiednich zdolności magicznych, nie pozostawało mu wiele poza intelektem.
Każde miasto posiada biedotę, w większości przypadków żebrzącą tylko prosząc o równowartość pajdy chleba. Czasem jednak wśród osób ze stanu o wysokości zbliżonej do posadzki znalazły się tak przez przypadek, jakby były błędem w dziele boskich twórców. Pomyłką, a może inspiracją, dla tych, którzy całkowicie zatracili się w mieszance smutku, lenistwa, jak i braku widocznych szans na poprawę.
Kto bowiem nie słyszał historii o biedakach, którzy tylko za sprawą podarku od Jurōjin, czy też śmiejącego się Buddy. Inny zaś obdarowani zostali przez Caishen’a, lub dowolnego innego władcy, czy też adepta fortuny. Jeden z nich właśnie teraz zamierzał wypytać okoliczny stan niższy o niebieskoskórą istotę.
Tak więc, przed twarzą blondyna znalazło się kilku, nieco mniej, lub bardziej doświadczonych przez brak funduszy na dostatnie życie, począwszy od czegoś tak prostego jak regularne posiłki, kończąc na dbaniu o zdrowie i wykształceniu. Niektórzy z nich wyglądali na należącej do licznej grupy posiadaczy szeroko pojętego dachu nad głową, czyli zwyczajnego schronienia do przetrzymania zimy, czy dla bezpiecznego snu. Innym los poskąpił nawet i tego. Uwagę blondyna przykuło kilka dziewczyn u progu dojrzałości, które, zapewne za sprawą błędów przodków znalazły się na czymś, co czarnoskórzy muzycy często nazywają ulicą. Niektóre posiadały pewną dozę wdzięków, inne zaś były pozbawione nie tylko nabytej przez obcowanie we właściwym towarzystwie finezji, ale i wszystkiego, co takowa mogłaby potęgować.
Czy piękno ma aż tak wielką moc? Kto pozwolił tak trywialnej cesze, dotykającej tylko cielesności, nie ma tu bowiem mowy o ujrzeniu wspaniałości ducha którejkolwiek z chodzących aforyzmów gracji. Co mogło być więc czynnikiem, który zdecyduje o ułatwieniu żywota tutejszej biedocie?
Z całą pewnością ten, kto przeżył najwięcej trudności w życiu, najbardziej doceni ten podarek, dziękując w glębi ducha wszystkim znanym mu bogom. Może nawet próbował kiedyś się wybić, lecz nie miał do tego żadnych możliwości? Wiltover to miasto należące do miłośników techniki, co za tym idzie, znacznie mniej ewentualnej pomocy dla biednych trafiało do istot magicznych, które prawdopodobnie nigdy nie zdołają wydobyć chociaż ułamka swojego potencjału. Za sprawą czegoś, co można było nazwać przeznaczeniem, lub też po prostu zboczeniem oczy blondyna spoczęły na dziewczynie, której nieśmiała twarz spędzała błogie minuty w osłonie animowości, którą niewątpliwie dawaj jej kaptur.


- Chcesz zarobić? - pytanie, którego dwuznaczność znacznie przerastała możliwości umysłu rudwłosej.
-C-co? - speszone słowo przemknęło przez powietrze, zaś smutek wypływający z jej ust był bliski temu, którego doświadczał dzierżyciel rozpaczy. Może blondyn właśnie znalazł mu nową Sachi?
- Szukam pewnej niebieskoskórej - propozycja wypłynęła równie szybko jak poprzednia, tym razem jednak była znacznie dokładniejsza, i dla nie wtajemniczonych - przedstawiała kolejny domniemany fetysz blondyna.
- Niebieskoskórej? - rozległ się zdziwiony, tym razem znacznie bardziej delikatny, dziewczęcy głos. - Nie człowieka, tutaj? W Wiltover? - dodała po chwili niemalże emanując zaskoczeniem. Ten bastion wstrzymujący szaleństwo przez rozejściem się na cały kontynent może i preferował technologię ponad magię, jednak czemu mieliby gnębić inne rasy? Zwłaszcza przed ich dogłębnym poznaniem. Rudowłosa niepewnie przykryła swą twarz kapturem i ruszyła przed siebie, chcąc odpędzić od siebie resztę łasego na zarobek pospólstwa. Dopiero po kilkunastu krokach, wykonywanych z coraz większą gracją, zatrzymała się. Gdy blondyn ujrzał jej twarz - nie wydawała się już tak mdła, wręcz przeciwnie, niemalże emanowała jakimś dziwnym urokiem. Nie było to ciągle nic szczególnego, ot lekka fascynacja fizycznością płci przeciwnej, swoisty znak na wzorowy stan zdrowia Fausta.
- Hmm? - to krótkie wyrażenie dźwiękonaśladowcze było jedynym, co wypłynęło z ust uważnie przyglądającego się kobiecie strażnika równowagi. Wzrok blondyna na chwilę zboczył z rozmówczyni, pokazując, że ufa jej na tyle, by nie spodziewać się z jej strony ataku, lub też - by być na tyle pewnym swoich możliwości. Cisza narastała, zaś milcząca prośba o wyjaśnienie swego nagłego przemieszczenia narastała.
- Ahh! Niebieskoskóra! - biedaczka wykrzyczała radośnie w sposób, który podważał jej kolor włosów w dosyć jednoznaczny sposób. Czerwone oczy zaczynały przebijać się z cienia dawanego przez kaptur, jakby przyciągac do siebie swym blaskiem, unikalnością. Szkarłat zdawał się być tak piękny jak fiołek, lecz czy tak było na prawdę? Czy latorośl mogła ulec urokowi byle dziewki?
- Taaa - powiedział roześmiany blondyn. Jego humor poprawiał się, on zaś zdawał się ignorować ból nogi, oddając coraz więcej uwagi okrytej w szary płaszcz kobiecie.
- Pochodzi z? - rudowłosa zapytała przeciągłym głosem, wpatrując się w niebieskie oczy blondyna. Każda sekunda kontaktu wzrokowego zdawała się pożerać kolor będący unikatem tylko w zwyczajnych, nie magicznych krainach, za sprawą swego uległego charakteru. - Valahii? - dopytała po chwili, zbliżając się nieco do blondyna.
- Taaa... - usta strażnika równowagi zdawały się być pod władzą kogoś innego. Tak jakby coś tak osobistego jak mowa, została przejęta przez kogoś innego. Sytuacja z pozycji obserwatora zaczynała być coraz bardziej oczywista, bo to pierwszy raz podróżnik został okradziony przez uroczą dziewkę? Często, tylko dla bezpieczeństwa prowokatorek, tracili oni życie.
- Może zboczymy na chwilę, a potem cię do niej zaprowadzę? - pytanie przemknęło przez powietrze, jednak piewca równowagi mógł przysiąc że usłyszał je nieco szybciej, niż te wypłynęły z ust rudowłosej. Coś było nie tak, jednak skąd przedstawiciel płci silniejszej fizycznie, posiadającej jednak braki w kilku innych rejonach mógł o tym wiedzieć?
Szli powoli, zaś dystans między ich ciałami powoli się zmniejszał, wszystko za sprawą inicjatywy okrytej płaszczem dziewczyny. Ciało blondyna zaczynało działać bezwolnie, ot, zwyczajnie podążało dokładnie tam, gdzie zapragnęła sobie tego istota, której słowa i prośby były niemalże absolutne, boskie.
Minęło kilka kolejnych minut, nim za sprawą przechodnia ubranego w fiołkowy beret przed oczyma blondyna pojawiła się pewna czarnowłosa, jakże skryta w sobie latorośl. Blondyn uśmiechnął się sam do siebie, najwyraźniej zdając sobie sprawę z tego, co właśnie miało miejsce. Jeśli Faust kiedykolwiek spotka jakiegoś boga odpowiadającego za wyroki fortuny, najprawdopodoniej padnie do jego kolan, niczym syn marnotrawny.
- O!? - okrzyk niedowierzania wypłynął z ust rudowłosej, której urok nagle prysł. Znowu była zwyczajną, szarą, biedną dziewczyną, której gracja była daleka od przykuwającej oko. Przynajmniej jeśli nie jest się gościem cyrku, czy też kabaretu. Ból w nodze zaczynał pulsować z uporem, przypominając strażnikowi o tej przypadłości.
- Kto by pomyślał, magiczna istota z takim darem? - blondyn zapytał półszeptem, z trudem powstrzymując mieszankę frustracji jak i zdziwienia. Istnienie osobników wyglądających na mieszankę ludzi i gatunków zwierzęcych nie były czymś szczególnie dziwnym, zwłaszcza w miejscach, w których kiedyś panoszyły się specyficzne bóstwa. Tak więc dziewczyna o lisich uszach, oraz kicie, którą z godnym podziwu uporem chowała pod płaszcz, mogła, lecz nie musiała być dalekim potomkiem którejś z Kitsune. Jednak, biorąc pod uwagę informacje zawarte w pewnej dość starej i ciężkiej do odczytania, a co za tym idzie - całkiem wiarygodnej księdze, nie było powodów by znalazła się tutaj jakakolwiek dziedziczka tego gatunku. Czas zaczynał płynąć jakby wolniej, wszystko za sprawą umysłu pracującego na coraz wyższych obrotach, oraz magii, która zaczynała przytłaczać okolicę. Faust rozejrzał się, okolica była nienaturalnie pusta. - Czy aby na pewno prawdziwa? - zapytał prowokującym głosem, tym razem bez ogródek wpatrywał się w lisicę, która ukazała swe uszy, tak jakby nie miała już zbyt wiele to ukrycia, czy też chciała potwierdzić swoją autentyczność.
- Hmph! - dziewczyna fuknęła, wyraźnie oburzona jakimikolwiek zarzutami co do jej autentyczności.
- Czyżby? - blondyn zapytał pełen niepewności. W obecnym stanie nie mógł walczyć. Nie miał żadnych szans na wygranie starcia, musiał wykonać wszystko w dobry, prawdziwy sposób. Zachować się tak, jak prawdziwy uczony, nie zaś mieszanka Hany i Gorta.
- Oczy, których blask przebija się nawet przez całkowity cień. - Faust rozpoczął wywód, od którego mogło zależeć jego życie. - Wzrok, który aż prosi się o podążanie za nim - dodał, zaś czerwone światło zaczęło leniwie wypływać, pokrywając sobą część otoczenia.
- Nie, nie prosi! - poprawił się po chwili. - On rozkazuje! - stwierdził tak, jakby informacje przekazywane wzrokiem były czymś oczywistym. Czerwień emanująca z oczu lisicy była coraz większa, zaczynając tym samym pokrywać białe futro lisów zbiegających się tutaj z okolicy, niczym ludzie szukający atrakcji.
Lisy? Co alegorie sprytu miały robić w środku pełnego ludzi miasta? Czemu strażnik nie zmartwił się ich przyjęciem, skupiając się tylko na zmianie koloru ich futra.
- O, lisia pani! - kontynuował, nie kłopotając się nawet z zachowaniem względnej ciszy - w okolicy i tak nie było nikogo. - Widać użyłaś zbyt wiele mocy dla tej niewinnej duszyczki. - zaśmiał się, nie omieszkając wytknąć błędu bogini. Pewność siebie była czymś, co niemal zawsze irytowało bogów, a złość była tym, czego blondyn teraz potrzebował.


Szary płaszcz pokrył się ogniem na piersi dziewczyny, ukazującym tym samym pulsujące znamię. Ciepło zaczynało wpływać nie tylko na płaszcz, lecz również na otoczenie. Blondyn odczuł nagle pot spływający po jego karku - mieszankę temperatury, jak i nerwów, które przekazywały teraz informacje na maksymalnej wydajności.
- Twe dzieci już czekają, możesz się pokazać. - zaprosił ją na zewnątrz gestem ręki. Jego umysł przytłoczony był wizją tego, co powinien teraz zrobić, zaś możliwe rozwinięcia sytuacji nakładały się na siebie.
- Opętanie biedaczki? - zapytał z wyrzutem. - Aż tak brak ci mocy? - dodał po chwili rozbawiony stanem bogini.
- Wiltover - lisia pani przemówiła po raz pierwszy podczas tego spotkania, zaś największy z lisów wystąpił między pozostałe, oraz blondyna, najwyraźniej pełniąc rolę jej awatara. - Jest miastem pełnym techników, nie zaś ludzi z zamiłowaniem do kobiet - zwierzę zaśmiało się gorzko, nie zwracając uwagi na akompaniament dziewczęcych krzyków.
Faust parsknął śmiechem, czego źrodłem była nie tyle jego złośliwość, co raczej brak wystraczającej kontroli nad emocjami. Czy bogini, która jeszcze kilka wieków temu była główną uwodzicielką tego świata mogła przegrać z osobnikami nie posiadającymi pociągu do kobiet? Czy wszyscy mężczyźni w tym mieście kochali w nieco mniej normalny, acz nie do końca zły sposób? Chyba, że...
- Kto cię tu zesłał? - pytaniu, które wypłynęło z ust blondyna towarzyszyła gromka salwa niemalże agonalnych krzyków. Ciepło emitowane z okolic przedziwnego znamienia zaczynało przybierać formę widocznych płomieni, które nie raniły swej właścicielki. Ot, zwyczajnie były, nie próbowały nawet dodawać trudności komuś, kto właśnie przeżywał duchowe męki. Kilka obrazów przemknęło przed oczyma strażnika równowagi, którego jedynym ratunkiem w tym starciu była jego wiedza. Żaden nie był jednak wystarczająco silny, pewny, zaś każda pomyłka mogła dać dawnej, niemal zapomnianej bogini nieco pewności siebie. Najwyraźniej ten, który powoli przełamywał serce będące nie tyle z kamienia, co wzmocnione maną jak i ideałami, którym brak było nawet grama rozsądku, potrzebował czegoś jeszcze, jakiejś informacji.
- Hah, zesłał MNIE? - lis odezwał się gromkim, dalekim od skojarzeń z pełną delikatności kobiecością głosem. Najwyraźniej zarzuty miały nieco wspólnego z prawdą, bowiem otaczające piewcę równowagi wilki ruszyły krok do przodu, zaś ich białe futro stało się teraz nie tyle rude, co czerwone, płomienne. - Kto mógłby się równać z bytem utożsamianym z kuszeniem przez kilka wieków? - największy z lisów zadrwił, zaś dziewczę zdające się pełnić rolę źródła energii dla manifestacji Kitsune zawtórowało mu swymi jękami.
- Och, czyli pradawny? - blondyn zaśmiał się błogo. Zwycięstwo było w zasięgu jego rąk, zaś blondyn nie zamierzał wypuścić takiej okazji. Czyż nie był to wspaniały element motywacyjny do nadchodzącego spotkania z jednym z wielkich bytów? Kolejne fragmenty wędrówki mającej na celu unieszkodliwienie, lub chociaż okiełznanie plagi, które zaczynała trawić kontynent, zagrażając przy tym nawet mieszkańcom, których dzielił od niej Ocean. - Przyznam szczerze, nie sądziłem że ta wersja jest prawdziwa - wyśmiał swą głupotę, zaś obserwator nie był pewien, czy było to przemyślane zagranie, mające dać młodzieńcowi kolejny krok na drodze do szeroko pojętego zwycięstwa, czy też dokładnie przeciwnie. Okazywanie uczuć, niemożności zapanowania nad nimi zawsze było nie tyle dwu, co raczej wieloznaczne. Jak bowiem porównać odsłonięcie się by zadrwić z rozmówcy, ze szczerym wybuchem?
- Naprawdę, nie sądziłem że chłopiec Afrodyty okaże się kimś będącym na długo przed nią - westchnął, mierzwiąc nieco swoją czuprynę. Świat był coraz ciekawszy, zaś on nie wiedział czy bardziej pomagały w tym próby zachowania równowagi, czy też tworzenia chaosu. Bytów będących swoimi przeciwieństwami, jednak często tak podobnymi. - Wygląda na to, że znam twojego sprzymieżeńca. - odparł blondyn bez żadnych szczególnych zapowiedzi na taki właśnie rozwój sytuacji.
- Znasz kogoś, kto pomoże mi rozprawić się z Erosem? - lisica przemówiła po raz kolejny, tym razem jednak, zdawała się w pełni panować nad sobą. Jej dzieci, które otaczały całą scenę powoli wygaszały ogień. - On zabrał mi moją główną domenę! - warknął ze złością, co zostało ochoczo zawtórowane przez targaną nieopisanym bólem dziewczynę - pożywienie. Znak będący jeszcze kilka zdań temu tylko mały znamieniem, teraz stworzył sporej wielkości koło, mieszczące w sobie całe ciało dziewczyny. Biały ogień zaczynał skwierczeć, pochłaniając gigantyczne ilości powietrza, by powoli rozszerzać się z czubków ogonów w kierunku środka magicznej pieczęci.
-"Eros drove Dionysos mad for the girl [Aura] with the delicious wound of his arrow, then curving his wings flew lightly to Olympus. And the god roamed over the hills scourged with a greater fire.” - blondyn zacytował bez zająknięcia fragment jednej ze starożytnych ksiąg pisanej w zapomnianym już języku. Wzrok, który tym razem spoglądał w stronę miarowo pochłaniającego całą pieczęć ognia, zwiastował że blondyn znalazł już rozwiązanie. Kto by pomyślał, że nawet znajomość z Dionizosem okaże się pomocna.
- Jeśli bardzo tego chcesz, kat zawsze wykona swoją robotę - powiedział całkowicie neutralnym, nie objawiającym żadnych emocji głosem. Zdawało się, że przemawia przez niego ktoś inny. - Jeśli... - powtórzył, oblizując usta, co najwyraźniej imitowało kosztowanie się w krwi swej ofiary. Człowiek, heros, czy bóg, co za różnica?
- Niestety, czas mi się kończy, do zobaczenia w krótce - lisica przemówiła po raz ostatni, by po chwili wskoczyć w otoczoną magiczną sferą pieczęć. Większość jej dzieci rozbiegła się po okolicy, zaś dwa, zdające się być darem od swej rodzicielki, wbiegły po nogach rannego Fausta, by po chwili znaleźć się na jego dłoniach. Dwójka zetknęła się na chwilę, tylko po to, by stworzyć sporych rozmiarów sferę, jarzącą się nieśmiało białym ogniem. Blondyn usłyszał już tylko w głowie, nie mogąc rozróżnić obłudy od prawdy: “Może ten dar pokaże ci, że mi zależy. Dbaj o me dzieci Fauście. Udaj się do ratusza” - ot wszystko, co miało zostać powiedziane wpłynęło w jego umysł.
Blondyn uniósł sferę, by po chwili ją pożreć. Nagle pochodzenie dwóch małych lisów stało się jasne, najwyraźniej były one fragmentami stworzonego przez pierwszą z tego gatunku bogiń broni, która przypisała lisom historia - “Kitsune-bi”. Rzucił zmęczonej dziewczynie koc, jak i sto złotych monet. Ot, nagroda za słuszne postępowanie, jak i męki, które zdołała przeżyć. Energia tej, która ją opętała powinna zmaleć na tyle, by mogli razem koegzystować. Co prawda dziewczyna nie została uwolniona, jednak będzie mogła korzystać z ułamka mocy lisiej pani, która zaś w zamian za coś tak małego, zdoła pozostać w tym świecie. Faust uśmiechnął się do siebie - dwa lisy wciąż były w okolicy, tym razem jednak należały do niego.
 
Zajcu jest offline  
Stary 09-02-2013, 11:06   #117
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Gortowe gadaniny i powrót do więzienia

Gort spał niczym zabity, podczas gdy słońce z wolna przesuwało się po jego hebanowej twarzy na której jak zwykle nie sposób było dojrzeć choćby najmniejszych objawów smutku czy troski, zaś w jego wielkiej łapie zwisającej bezładnie z łóżka kołysała się z wolna do połowy pusta butelka rumu.
- Wstawaj! - blondyn krzyknął niemal tak donośnym głosem jak czarnoskóry przy jego wcześniejszej wizycie. Czemu miałby oszczędzić sobie tej drobnej zemsty, która tylko polepszała całkowity wydźwięk tego dnia. Gdy tylko słowa opuściły usta Fausta, drzwi głośno uderzyły w ścianę. Cóż, widać otwieranie ich nogą nie było zbyt dobrym pomysłem. Ważne było, że kuracja Shiby zdała pierwszy “egzamin”, a co ważniejsze - nie przeszkadzała w ruchu.
Po przybytku rozniosło się przemożne beknięcie, gdy pirat przecierając oczy podniósł się i zeskoczył z łóżka, jednym haustem dopijając butelkę rumu, po czym otarł usta i wyrzucił flaszkę przez okno. Następnie szybko wciągnął na siebie ubranie i błyskawicznie się ogarnął.
- To ten no... - zaczął Gort, robiąc jednocześnie przerwę na ziewnięcie, nie dbając przy tym nawet aby zakryć usta - ... więc znalazłeś Błękitkę i resztę naszych kamratów? Zaczęła się już gdzieś może jaka rozróba?
Widocznie tylko ta myśl kołatała się po głowie pirata od kiedy tylko przybyli do Witlover. Nawet potyczka z czarnym dziwakiem nie była dla niego wystarczającą rozrywką. Zresztą w tym momencie potrzebował dodatkowego kopa aby się rozbudzić.
- Jeszcze chwila - Faust zaśmiał się, widząc że duch walki pirata najwidoczniej nigdy nie zaniknie. Czy grupa stworzona z takich ludzi, wbrew temu, co uważa Shiba, nie ma większych szans na odniesienie sukcesu.
- Obecnie musimy znaleźć Calamitiego. - dodał po chwili, tym razem całkiem poważnie. Oczywiście, jak to w przypadku każdego z Faustów, głównie chodziło tutaj o potencjalne zyski. Jeśli dzierżyciel rozpaczy został w więzieniu z Kronosem, to całość tylko przyśpieszy. Może nawet uda się otrzymać coś od tego bóstwa?
- Eh - westchnął lekko zawiedziony murzyn. - No to idziem. Nie ma co tracić czasu. Po drodze opowiesz mi co się stało. Tylko ani mi się waż czegoś przede mną ukrywać. Niektórzy gadają że mam mało pomyślunku, ale powiem ci że też swoje przeżyłem i wychodziłem z gorszych tarapatów niż większość szczurów lądowych może sobie wyobrazić. Mam tyle szczęścia, że wystarczy za całą naszą drużynę, więc nie masz się o co martwić!
Przed wyjściem Gort postanowił wykonać jeszcze kilka ćwiczeń rozciągających, po czym wyjrzał przez okno i wciągnął głęboko powietrze, gdy nagle przyszło mu coś do głowy.
- Wiesz, nigdy żem nie był w górach. Pachną zupełnie inaczej niż morze, ale jakoś tak podoba mi się tutaj. Może to przez te kamienie? Wszędzie ich tu pełno i jeszcze nigdy nie wdziałem tylu rodzajów. Wspaniale jest być otoczonym skałami. W takim miejscu czuję że naprawdę mógłbym zatrząść światem! A ty, Blondas, będziesz miał farta zobaczyć to na własne oczy!!
- Co się stało kiedy? - zapytał nie do końca pewien celu pytania pirata, który już niedługo miał sprawić, że świat zatrzęsie się w swym mocowaniu, może nawet zrzuci kilka królewskich tyłków z ich dumnych siedzisk, sprawiając że wylądują na całkowicie podległej Gortowi ziemi.
- Twoja umiejętność nie jest tak przydatna na morzach? - ciężko było wyczuć naturę tych słów, z pewnością nie było to tylko i wyłącznie pytanie, jednak to samo można powiedzieć o oznajmującym tonie.
- He? - pirat zwrócił twarz w stronę Fausta. - Ano ta. Myślisz że jakim cudem udało im się mnie złapać i wsadzić za kratki? Do tej pory przegrałem tylko raz i nie pozwolę żeby to się powtórzyło! Z tego co widzę dużo ludzi na stałym lądzie jest równie silnych co synowie morza, ale ja tutaj też jestem dużo silniejszy! Dopóki mam stały grunt pod stopami, mogę śmiało mierzyć się z najsilniejszymi ludźmi tego świata.
Gort zakończył wyszczerzając zęby w stronę blondyna.
- Nie wiem tylko jak z nieludźmi, bo tych dużo nie spotkałem poza ryboludziami, ale jestem pewien że z nimi tez dam sobie radę! Dlatego mam takiego mądralę jak ty, żebyś powiedział mi jakie są ich słabości, po to abym mógł ich rozgnieść.
- Hah - piewca równowagi zaśmiał się delikatnie, tak jakby chciał wyrazić przy tym swoje zdziwienie. Coś jakże prostego w budowie świata po raz kolejny go zachwyciło.
- Może i nie wiesz zbyt dużo, ale doświadczenie i los dały ci sporo sprytu - pochwalił kompana, który zdawał się być dumny że może nazywać mądralę swoim “nakama”. Gort zdawał się być prostym człowiekiem, co dumnie podkreślał swymi czynami przy niemalże każdej okazji. Tak też było i tym razem, a wyznający zasadę - “prosty plan jest skuteczny” - właśnie znajdowali swojego idola.
- Iwabababa! Ażebyś wiedział! - zarechotał pirat gardłowym, przypominającym chrupanie kamieni głosem. - Przykładowo, skoro mówiłeś że nie zamierzasz płacić, to lepiej jak ulotnijmy się stąd tylnym wyjściem.
Gort doradził swojemu kompanowi, wskazując kciukiem zaciśniętej dłoni na okno. Chwilę po tym postawił na parapecie swe wielkie buciory i wyskoczył na stłoczoną ulicę, krusząc pod sobą murowany chodnik i powodując niemałe zamieszanie wśród zdezorientowanych przechodniów. Następnie zaś ruszył pędem w stronę "studzienki ściekowej" którą własnoręcznie wykonał poprzedniego dnia.
- Tylnym, czy raczej dolnym? - skwitował pełnym podziwu głosem. Jeśli chodziło o swoje zdolności, to panujący nad wszelaką ziemią był jedynym w swojej lidze. Niestety, już za kilkanaście minut miało się okazać, kto i czemu jest tuż ponad nim. Kronos miał być wyzwaniem dla tej całej trzyosobowej grupy.
- Prowadź! - dodał po chwili pełnym energii głosem. Nawet nie odważył się dziękować bóstwom za łatwość manipulacji czarnoskórym, który zbaczał z tematu przy każdej możliwości.
Pirat na szczęście w trakcie swoich nocnych poszukiwań dość dobrze poznał rozkład miasta, więc używając mniej zatłoczonych ulic, jak również kilku skrótów przez zatęchłe uliczki wypełnione złomem i śmieciami szybko dotarł do celu którym była dziura w chodniku odgrodzona już przez służby porządkowe zajmujące się jej łataniem. Gort jednak nie robił sobie nic z protestów robotników, tylko siłą torując sobie drogę wskoczył do wspomnianej dziury, a gdy podążył za nim Faust, murzyn dotknął ściany i używając mocy szatańskiego owocu zasklepił otwór nad nimi.
- Teraz powinni się zamknąć - stwierdził, po raz kolejny rozpalając rękę-pochodnię. - Trzymaj się blisko mnie. Łatwo się tutaj zgubić - rzucił na koniec do blondyna, po czym zagłębił się w cuchnące łajnem i szczynami korytarze.
Ah, właśnie żem se coś przypomniał - powiedział nagle murzyn unosząc do góry płonący palec wskazujący, co wyglądało nieomalże jak jakiś boski znak. - Więc spotkałeś Błętkitkę? Co tam u niej? Widzę że dobrze nareperowała ci nogę.
- Shiba - piewca równowagi bardziej stwierdził, niż zapytał, jednak możliwość wyrażenia zdziwienia na ciągłe nadawanie przezwisk przez Gorta Czarnoskórego była czymś, co mogło się długo nie powtórzyć. Jeśli drużyna początkowo mogła uchodzić za stosunkowo poważny twór, to po poznaniu “Błękitki”, “Puszki”, “Kwiatuszka” i “Mądrali”, cały obraz przestawał istnieć, zaś jedynym, co wypływało na usta był uśmiech.
- Próbuje załatwić coś z władzami miasta - blondyn odparł zaskakująco szczerze, jakby zdając sobie sprawę, że pirat z pewnością będzie tym, kto zajdzie podczas tej podróży daleko.
- To dobrze że nie muszę się z nimi użerać. Pewnie bym jeszcze któremu przywalił jakby poprosił mnie o jaki papierek - zauważył Gort. - A po co w ogóle taki mądrala jak ty się z nami zabrał? Nawet ja żem zauważył, że cośku w tobie nie teges. Lubisz ty chociaż walczyć, czy wolisz se tak stać z boku i się paczyć jak sroka w gnat?
- Powiedzmy, że upewniam się, że będzie ciekawie - blondyn zaśmiał się wypowiadając tak wieloznaczną sentecję. Jeśli rozmówca byłby inteligenty, mógłby wysnuć z tych słów kilka całkiem prawdziwych teorii, jednak rozmowa z Gortem nie niosła ze sobą takiego ryzyka.
- A jak można się sprawdzić, jeśli nie w walce? - odpowiedział dopiero po chwili, zadając tym samym kolejne pytanie.
Murzyn tylko przytaknął na słowa Fausta.
- Wiedziałem że bystry z ciebie człek. Więc zostawiasz walkę tym którzy będą mieli z tego największą radochę. Mam nadzieję że też miałeś frajdę kiedy obijałeś mordę temu co cię tak pochlastał. Silny był chociaż? - za tym pytaniem mogła się kryć próba poznania przez Gorta siły jaką dysponował Faust. Być może jednak nie było warto chwalić się nią przed piratem którego celem było obicie mordy każdemu kto mógł mu dorównać? Aczkolwiek tak zaawansowana dedukcja mogła równie dobrze przekraczać umysłowe możliwości Gorta.
- Czasem lepiej jest być widzem dobrego pojedynku - rozpoczął, krocząc ochoczo w ciemność. - Niż swym udziałem zmienić go w nudny i nierówny - dodał po głębszym wdechu, zaś przez jego twarz przemknął wyraźny uśmiech. Czyżby sposób myślenia strażnika był podobny do tego, którym dysponuje kilkuset kilogramowa bestia?
- Walczyliście z nim. - odparł po chwili z przekąsem. - Ty i “Puszka” - nadal nie pasowała mu forma, jaką czarnoskóry wykorzystywał do zapamiętywania swych “nakama”, ale dla dobra tej rozmowy wolał z nich korzystać.
- COOO!? - zagrzmiał niespodziewanie murzyn. - Więc miał brata bliźniaka!? O tym żem nie pomyślał! A czego chciał ten drugi? Wkurzył się że zaatakowaliśmy z Puszką jego rodzeństwo?
- Walczyliście z nim - blondyn powtórzył swoje słowa dokładnie, akcentując każde z nich. Starał się, by ten jakże skomplikowany przekaz przestał wykonywać slalom i przyjął znacznie prostszą drogę.
- Aaaa... - wyglądało na to że w umyśle Gorta coś w końcu zaświtało. - Więc jak mnie i Puszce nie dał rady, to stwierdził że spróbuje z tobą? Ha! Pewnie myślał, że skoro jesteś naszym mądralą, to nie dasz mu rady. No to się przeliczył, tchórz jedenł!
-Ehh.... - blondyn machnął ręką na znak dezaprobaty. - Walczył z nami w tym samym czasie. - powiedział spokojnie. - Lecz w innym miejscu - odczekał chwilę nim dołożył do przysłowiowego pieca kolejny fragment ciekawostki, będącej paliwem zasilającym mózg.
- He? - pirat przekrzywił głowę, przetrawiając w zamyśleniu informacje które otrzymał. - Czyli był w dwóch miejscach jednocześnie? No to musiał być jakimś magikiem. Chociaż nie wyglądał mi na takiego. Więc jak my pokonaliśmy tego naszego, to twój tak samo zniknął? - murzynowi udało się wreszcie wydedukować coś prawidłowo. Szedł jeszcze przez moment rozmyślając, po czym zadał nastepne pytanie:
- Myslisz że jeszcze go zobaczymy? Chętnie bym się z nim zmierzył jeden na jednego. Koleś był naprawdę silny - ostatnie zdanie pirat wypowiedział z niemalże respektem.
- Pewnie tak - strażnik równowagi westchnął głosem pełnym nadziei. Tym razem wszystko miało pójść zgodnie z jego planem, a przynajmniej - na korzyść blondyna. Kto by pomyślał że fakt pokonania bilokacji czarnowłosego sprawi, że ostrze zmieni położenie? Czy to nie był zwyczajny pech? Możliwe...
- Im bliżej tej wyroczni, tym bliżej czarnego - dodał po chwili rozbawiony. Ot, właśnie znalazł kolejny powód dla którego warto podróżować z tą właśnie grupą.
- Iwabababa! No to świetnie! Dobrze wiedzieć że czeka na nas więcej wyzwań - odrzekł zadowolony murzyn, skręcając w ślepą uliczkę z której łypał na nich kolejny otwór wykonany przez Gorta. Co jak co, ale poza bitką i piciem, rozłupywanie kamieni musiało być jednym z jego ulubionych zajęć. Zaś czarny kamień którego w żaden sposób nie mógł skruszyć budził w nim niemałą irytację, więc gdy tylko przeszli przez dziurę, ponownie odezwał się do Fausta:
- A wiesz może co to za dziwny kamulec? - zapytał, stukając lekko pięścią w ścianę korytarza. - Strasznie mnie wkurza, że nie mogę go ruszyć. Gdyby nie to, to bez problemu pokonałbym w pojedynkę tego czarnego dziwaka.
- Ten więzień posiada zdolności podobne do twoich - blondyn podzielił się fragmentem wiedzy należącej do wyższej, niemalże tajemnej akrany. System, który brzmi tak dziwnie zapewniał chociaż stosunkową filtrację wiadomości, nie pozwalając zbyt młodym adeptom poznawać zbyt starych informacji. Chyba że ktoś był Faustem, którego głód wiedzy był silniejszy niż większość barier w tym świecie.
- Tyle, że... - westchnął, nie będąc do końca pewnym jak przekazać tą prawdę czarnoskóremu.
- Nawet uwięziony, powinien być silniejszy - odparł w końcu nie zważając na potencjał prowokacyjny, jaki te słowa ze sobą niosły.
Murzyn bez ostrzeżenia zatrzymał się, a po jego plecach przeszedł widoczny dreszcz.
- Co powiedziałeś? - zapytał, nawet się nie odwracając. - Więc ten czarny nie kłamał?
Gort stał tak przez chwilę, gdy w końcu zaparł ręce pod boki i zarechotał ze szczęścia.
- Iwabababa! Znakomicie! Na coś takiego właśnie czekałem!
Zaś gdy tylko pirat skończył się śmiać, natychmiast puścił się sprintem przez korytarz, drąc się przy tym wniebogłosy:
- Heeeeeej! Puszka, zaczekaj na mnie!! TEN DZIWAK JEST MÓJ!!!
- No to motywację jednego mamy z głowy - powiedział uśmiechnięty blondyn, przyśpieszając nieco kroku. Wystarczająco, by pozostać w kontakcie wzrokowym, jednak tylko i wyłącznie tyle, nie zaczął on biec, po prostu chciał wiedzieć, gdzie ma iść.
 
Tropby jest offline  
Stary 09-02-2013, 21:26   #118
 
Elas's Avatar
 
Reputacja: 1 Elas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znany
~Nie, to TY jesteś szalona!~

Kiedy szlachcic z domu pogody odprawił Fausta i czekał na Boba przed gabinetem burmistrza, coś przykuło jego uwagę. Wybuchło tu niemałe zamieszanie, coraz większe grupy strażników, zbiegały się do budynku, a z magazynów poczęto wytaczać dziwne urządzenia do których pasowało miano “ciężki sprzęt”, wszystko to zaś gromadzono przy schodach prowadzących w dół, gdzie powstawała swoista barykada.
- Paniczu Shiba... -to stary kapitan podszedł do Shide i zasalutował dziarsko. -... musze panicza zasmucić, ale dla Pana bezpieczeństwa lepiej niech się Pan ze mną uda do strzeżonej placówki. -mówiąc to staruszek przełknął nerwowo ślinę. - Chyba się Pan pomylił co do Hany. Uciekła ze swojej celi a teraz sieje śmierć w podziemiach kierując się do jedynego wyjścia... czyli tam. -mówiąc to wskazał powstająca na schodach zaporę. - Nie mamy innej możliwości jak unieszkodliwić ją raz na zawsze... -dodał dziadek bojący się wybuchu złości przedstawiciela króla.
Shiba zacisnął zęby i wpadł w zamyślenie.
- Bezsens. - odparł spokojnie. - Jeżeli faktycznie jest szalona, zabije was wszystkich. - Stanął na baczność i zasalutował kapitanowi. - Osobiście powziąłem zadanie dołączenia do tej grupy jako reprezentant An Sidhe. Jeżeli Hana jest szaleńcem to osobiście ją unieszkodliwe. Dla waszego dobra, kapitanie. - mówiąc to udał się w stronę barykad szepcząc pod nosem.
Gdy do niej podszedł był już znów kobietą. Wiedział, że Hana może popaść w zdziwienie bądź też pogłębić swój szał jeżeli go nie rozpozna.
- Osłaniamy Pana... -mruknął bez przekonania jeden ze strażników przy barykadzie, obserwując jak Shiba schodzi powoli po schodach w stronę gdzie szalała Hana.

***

Niebieskoskóra przebijała się przez korytarz wsłuchując się w krzyki.
Z gniewu zaciskała zęby a rękę trzymała na sztylecie ukrytym w pochwie za plecami.
- HANA! - krzyczała jej imię co kilka kroków. - Opamiętaj się!
Rozkaz opamiętania się najwyraźniej nie znaczył dla Hany tego samego, bo właśnie zanurzyła swoją dłoń w kolejnym strażniku. Oblizała krew która skapnęła na jej usta, upewniła się, że mężczyzna jest już martwy - i dopiero wtedy przeniosła wzrok na Shibe.
- Stało się coś? - zapytała, jakby wcale nie popełniła masowego mordu.
- Przestań mordować niewinnych. - wysyczał przez zęby. To co zobaczył sprawiło, że nie chcąc tego przyznać uwierzyła w prawdę wypowiedzi kapitana. - W tym momencie.
- 5. Podniesienie ręki na członka Ścieżki jest karane śmiercią, niezależnie od sytuacji. Zostawienie przy życiu osoby która złamała tą zasadę jest złamaniem kodeksu.- oznajmiła, wydobywając rękę z strażnika.
- Jakby nie spojrzeć, zostałam obezwładniona i uwięziona. Nie godzi się.
- Mieli powód. Zabiłaś bez potrzeby, mogli się mylić. - oskarżył. - Zresztą, jaki kurwa kodeks!? - po chwili przeszło mu przez głowę, co Hana mu opowiadała. - Czy dlatego wymordowali twój zakon? Za atakowanie niewinnych i ludzi którzy popełniają błędy? - oskarżył ją nie przemyśliwając prowokacyjności tego zdania. - Jesteśmy w Witlover, ludzie boją się, że ich najbliżsi oszaleją, wszystkie oznaki szaleństwa są obezwładniane! Powiedz mi: jesteś splamiona czy pochłonięta szaleństwem!?
Twarz Hany zbladła. Jeden z niewielu razy nie z powodu magicznej sztuczki, lecz złości. Obróciła się w jego stronę całym ciałem, postąpiła mały krok do przodu i... wystrzeliła w jej kierunku. Jednak to nie był atak. Zatrzymała się jakiś metr za nią.
- Oskarżasz mnie o szaleństwo? - wysyczała przez zęby.
- Jak śmiesz?! Jak śmiesz twierdzić, że opanowała mnie ta choroba słabych. Jak śmiesz twierdzić, że nie kontroluje siebie. Jak śmiesz twierdzić, że straciłam prawo do życia z powodu szaleństwa. - jej głos podnosił się z każdym zdaniem.
- JAK ŚMIESZ?! - wykrzyczała w końcu, obracając się na pięcie.
- NAJZWYCZAJNIEJ! - krzyknęła w odpowiedzi. - Złość z ciebie kipi. Tylko spokój chroni przed szaleństwem! Jeżeli masz prawo do życia, respektuj prawa innych! RZUĆ BROŃ. TERAZ. Wszyscy popełniają błędy. Nie jesteś wyjątkiem. - Niebieskoskóra zaparła się o ziemię nogą, ta zaczynała pękać. Była gotowa odrzucić Hanę jeżeli ta spróbuje zrobić coś innego niż poddać walkę. Nawet gdyby dziewczyna miała po prostu odejść to i tak nie mógł na to pozwolić.
- Cztery. Życie członka Ścieżki jest cenniejsze niż życie kogokolwiek innego. Osiem. Żadna istota która raz utraciła życie nie zasługuje na drugą szanse. - oznajmiła Hana, nieznacznie spokojniej. To nieznacznie oznaczało tyle, że przestała krzyczeć.
- Niektóre błędy odbierają prawo do życia. Każdy czyn ma swoje konsekwencje. Oni powinni ponieść odpowiedzialność za to, co zrobili. To nie jest moje prawo. To jest boskie prawo. Nie mogę się sprzeciwiać bogom. - opuściła nieco środek ciężkości i przyjęła stabilniejszą pozycje.
- Chcesz mnie zmusić, żebym się rozbroiła? Może jeszcze mam przestać używać magii? Żeby potem jakiś ukryty szczur wystrzelił z tej swojej broni, kiedy ma jedyną szansę by mnie skrzywdzić? Niedoczekanie.
Irytacja w Shibie sięgała zenitu.
- Używaj magii ile chcesz, ale nie kosztem niewinnych i nie do egzekucji praw które znasz wyłącznie ty sama. - Niebieskoskóry utwierdził się już w hipotezie, że wszystkie recytowane przez Hanę prawa są tworem szaleństwa. Nigdy wcześniej o nich nie wspominała. Przynajmniej nie przy nim. - Wiesz jakie jest prawo mojego boga? "Jednostka nie ma prawa decydować o losie ogółu". Jeżeli chcesz podejmować błędne decyzje co do losu innych i egzekwować je osobiście to ja również swoich praw będę bronił. RZUĆ BROŃ.
Fiołkowe oczy spojrzały na Shibe z smutkiem. Przez chwilę rzeczywiście to uczucie było w nich widoczne. Lecz niebieskoskóra usilnie próbowała przeszkodzić Hanie, na co ta nie mogła pozwolić. Podstawą jej życia był Kodeks i Ścieżka, nie inne istoty. Aktualnie była jedyną oświeconą, więc nawet nie było równego jej na tym świecie. Jeden w tą czy tamtą? Cóż to za różnica.
- Oszalałaś, tak? Próbujesz zniszczyć moje przekonania z szaleństwa? Czy może masz w tym inny cel? Zapłacili ci? A może coś ci zrobiłam? - zapytała i wyciągnęła lewą - nieuzbrojoną - rękę w jej kierunku, jakby chcąc zaproponować mediacje. Jednak była to jedynie zmyłka, gdyż chwilę po tym wystrzeliła w kierunku Shiby. Odległość wynosiła zaledwie metr, jednak Hana chciała, aby jej prawa dłoń jak najszyciej zetknęła się w sercem niebieskoskórej.
- TAK... - Nie zdążył dokończyć. Spostrzegł ruch Hany i jego zaparta wcześniej o ziemię noga wystrzeliła w jej stronę aby odrzucić ją na bok.
Klamka zapadła. Dziewczyny będą walczyć a każdy możliwy wynik raczej nie będzie dobry dla drużyny. Chociaż może jednak?
W tym momencie Shiba miała potworny mętlik w głowie. Nie znała wcześniej takiej Hany, wyglądała na naprawdę szaloną. A nawet jeżeli szalona nie była, to istota z takimi przekonaniami i tak jest groźna dla ogółu. Co już zresztą zdążyła zaprezentować.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=BPUy5oW_y10[/MEDIA]
Hana wytrzeliła w stronę niebieskoskórej, a ziemia popękała pod jej stopami, niczym symbol zniszczonej przyjaźni. Krew otoczyła dłoń dziewczyny, formując się w ostry szpikulec, żądny śmierci tych którzy na życie nie zasłużyli. Lampy oświetlające korytarz zadrżały, rzucając blade światło na walczących, Shiba wiedziała że takie oświetlenie wcale jej nie sprzyja... ale swe efekty odciśnie dopiero gdy walka przedłuży się w nader długą batalię. Korytarz szeroki na tyle by pomieścić kilku mężczyzn, teraz stał się areną dla dwóch kobiet, areną wyraźnie zamkniętą, ze względu na niski strop, który nadawał temu wydarzeniu charakter walki w klatce.
Twarz Hany pojawiła się przy przedstawicielce Shide, zaś palce czarnowłosej poczuły dotyk skóry o barwie nieba... jednak nie zagłębiły się w nią. Gdy tylko paznokcie pokryte czerwoną mazią dotknęły ciała Shiby, kopniak wymierzony w Hanę dotarł celu, a but uderzył w jej policzek, odrywając dziewczynę od posadzki. Ciało Hany poszybowało w stronę najbliższej ściany, w którą walnęła z potężną siłą, tak że posypał się tynk, a kamienie popękały niczym po uderzeniu armaty. Sęk w tym że atak nie wywarł na czarnowłosej żadnego efektu, ta po prostu wstała z ziemi, a tynk sypnął z jej kruczoczarnych włosów, jedynym śladem po ataku była tylko lekka czerwień na bladym policzku.
- Tak...oszukałaś mnie. Uwierzyłam, że jesteś dobrą osobą. - To właściwie nie była nawet kwestia dobra i zła. Gort był bandytą i nigdy to nie przeszkadzało niebieskoskórej. Chodziło tu raczej o sposób bycia. "Prawdziwa twarz" Hany była czymś czego żaden sidhe nie byłby w stanie tolerować.
Shiba wykonała szybki ruch wyjmując Safaię zza pleców. Ta natychmiastowo zaczęła zmieniać formę. Niebieskoskóra postanowiła posłużyć się halabardą...do odcięcia kabli lamp, znajdujących się pod sufitem.
Lokacja walki w obecnej chwili była potwornie przeciw niej, jednak niedługo może się to zmienić.
Dobro i zło? Nawet jeśli Hana poznała ten podział, to już dawno nic dla niej nie znaczył. Jedynym słusznym działaniem było działanie zgodne z kodeksem, co zresztą właśnie czyniła. Atak Shiby był zaskakująco silny i zdecydowanie się go nie spodziewała.
- Nogi. - powiedziała do siebie, obniżając znacząco pozycje ciała. Jej dłonie były tuż przy podłodzę, jednak kobieta wystrzeliła w góre, chcąc przelecieć tuż nad Shibą i z tej pozycji potraktować go bronią, jaka wytworzyła się na jej ręce.
Hana wystrzeliła jeszcze szybciej niż poprzednio, zaś jej szybki powrót do walki całkowicie zaskoczył Shibe. Gdyby patrzeć na to z boku, jedynym co dało się dojrzeć, była Hana pojawiająca się za sylwetką Sidhe, z krwią na swojej dłoni. Jednak walka nie miała zostać rozstrzygnięta w tak prosty sposób, bowiem gdy przyjrzeć się bliżej błyskawicznej scenie nabierała ona sensu. Hana dotarła do Shiby, wykonując gest, który bez wątpienia pozbawiłby osobnika z domu Pogody głowy, ten jednak był o wiele szybszy od Hany gdy ta traciła swoją magiczną prędkość. Odchylił głowę w bok sprawiając, że krwawe szpony jedynie rozcięły policzek Sidhe, zaś druga ręka została zablokowana przez halabradę. Tym samym jednak Shiba nie rozciął wszystkich kabli, a jedynie zahaczył o kilka pozbawiając korytarz źródła światła z zaledwie kilku lamp. To jednak dało Hanie możliwość do zaobserwowania ciekawego zjawiska. Gdy w korytarzu zrobiło się ciemniej, Shiba jak gdyby stał się częścią tego mroku, trudniej było go dostrzec, niczym kamelona, zdawało się, że resztki światła w tunelu wchłaniane są przez jego skórę.
Niebieskoskóra ma teraz mały problem. Hana jest w stanie dojrzeć co planował.
Nie pozostało mu jednak dużo wyboru. Safaia zmieniła swój kształt tym razem w tarczę. O ostrzach przy obramowaniu. Shiba miała zamiar wyskoczyć w powietrze i odciąć nią kable przy okazji mając spore możliwości obronne.
Światło. Jego brak zdecydowanie negatywnie wpływał na zdolności bojowe Hany, natomiast wydawał się pomagać Shibie. Szybkim rzut okiem miał ocenić, czy gdzieś w okolicy znajdują się inne jego źródła. Przede wszystkim należało jednak bronić obecnego ich źródła - gdy tylko niebieskoskóra wyskoczyła ku kablom, Hana postanowiła z całą swą szybkością przechwycić ją w locie - a najlepiej zgnieść ją przy tym pomiędzy ścianą a tarczą. Z tego powodu włożyła naprawdę sporą ilość energii w swoje stopy, żeby moc uderzenia była jak największa. Chociaż Shiba mogła być w wielu rzeczach lepsza, to czarnowłosa wątpiła, by jej ciało było w stanie przyjąć więcej.
Hana rozejrzała się pospiesznie w poszukiwaniu zapasowego źródła światła, dostrzegła jedynie rozmieszczone równomiernie, metalowe skrzyneczki na ścianach. Czyżby pochodnie na wypadek awarii, a może coś innego? To należałoby sprawdzić osobiście, a na to czasu w obecnej sytuacji nie było, bowiem Shiba podjęła kolejna próbę zmiany tunelu w esencje ciemności. Hana zareagowała błyskawicznie i odbiła się od ziemi wprost w stronę niebieskoskórej, niczym torpeda wypuszczona by zniszczyć cel. Jednakowoż ciemność nie była jedyną sztuczką jakiej mieszkanka Valhali mogła zwiększyć swoje szanse na przetrwanie, w momencie gdy Hana pędziła na nią w locie kobieta po prostu odbiła się od powietrza, jak gdyby był to stały grunt. Tym samym zupełnie zeszła z drogi Hany, która siłą rozpędu przywaliła w ścianę naprzeciwko, ponownie krusząc ją niczym rozwścieczona kula najtwardszej stali, której nie straszna żadna przeszkoda. Shiba zaś bez problemu rozcięła resztę kabli sprawiając że korytarz momentalnie ogarnął mrok. W oczach Hany jej przeciwniczka momentalnie zaczęła znikać, jak gdyby stawała się jednością z czernią która otuliła dwie wojowniczki.


Po chwili blada dziewczyna została w mroku całkowicie sama...a przynajmniej tak to wyglądało na pierwszy rzut oka.
Niebieskoskóra uśmiechnęła się pod nosem. Zdobyła przewagę. Wątpiła aby Hana w nieskończonej ciemności dała radę rozpracować naprawę kabli albo chociaż zaatakować ją.
Odwróciła się w stronę w którą leciała niedawno czarnowłosa, delikatnie kładąc nogi na ziemi. Teraz najważniejszym było zachować ciszę.
Schowała safaię aby móc sięgnąć do skórzanej torby dopiętej do pasa. Kieszeń skarbów jest zawsze dobrym pomysłem. Zaczęła macać fiolki szukając lekko kanciastego pojemniczka z papryczką chilli. Ma okazję ją spożyć a jeżeli Hana nie zacznie demolować wszystkiego na oślep to nawet da radę ją w międzyczasie przeanalizować.
- Boisz się, tak? - rzuciła w przestrzeń, nie mając pojęcia, gdzie Shiba teraz jest. Jakby nie patrzeć, straciła większość kart z ręki. Bądź może po prostu ich nie widziała? W każdym razie, mrok był przeciwnikiem, być może nawet większym niż niebieskoskóra sama w sobie. Dotknęła swojego policzka i kciukiem otarła pył.
- Nie sądziłam, że szaleni mogą się bać. Czyżbyś zrozumiała, że nadszedł kres twojej bezcelowej egzystencji? - zapytała, powoli idąc w kierunku wyjścia. Tam musiało być światło. Nie śpieszyła się, nie obawiała się ataków. Jedyne co zrobiła, to zgromadziła jeszcze nieco energii magicznej w skórze.
Niebieskoskóra zacisnęła zęby. Nie tylko z powodu pikantnego posiłku ale z równie palących prowokacji. Choć akurat sugerowanie tchórzostwa nie było czymś co wystarczy aby posłać ją w szał.
Wyjęła ponownie safaię i przyłożyła ją do prawej nogi. Broń przywarła do obuwia, tworząc ramę która bezsprzecznie powinna wzmacniać kopnięcia. Nie było dużego planu. Shiba kojarzyła jeszcze z blokady bandyckiej, że miecze i topory raczej nie są skuteczne na Hanę. Zamierzała odbić się od powietrza aby dostać się za Hanę bez tworzenia większych odgłosów od świstów powietrza. Jeżeli napnie nogę przed kopnięciem... będzie to potwornie dewastujące uderzenie.
Shiba wyskoczyła by następnie dobić się od powietrza, którą zdawało się być przesiąknięte zapachem ostrej przyprawy, którą dopiero spożyła. Hana zdała sobie sprawę z ataku dopiero gdy pędząca noga rozwiała powietrze tuż przy jej twarzy, miała na szczęście w sobie tyle refleksu by unieść rękę do bloku. Kopnięcie nogi która zdawała się płonąc żywym ogniem od siły i pędu wstrząsnęło niemal całą salą. Nogi Hany zadrżały, a ona jęknęła czując ból w kończynie, która przyjęła na siebie uderzenie, drugi raz w ciągu niecałych 24 godzin ktoś zdołał przebić się przez magiczną defensywe dziewczyny. Gdy niebieskoskóra naparła mocniej, czarnowłosa dziewoja nie wytrzymała, a jej nogi ponownie oderwały się od ziemi, a ciało rąbnęło o pobliska ścianę. Gdy podniosła się z gruzów, poczuła jak jej ręką pulsuje bólem, nie była złamana...ale nie wyszła z tego bez szwanku.
- Niesamowite. Czyżby szaleństwo dawało taką moc? - rzuciła w powietrze kolejne słowa. Spotkanie z ścianą nie należało do zbyt miłych, tym bardziej, że nie było pierwsze tego dnia. Zapewne też nie ostatnie.
- Jednak to, że szaleństwa nie widać, nie znaczy, że nie da się go zranić. - oznajmiła filozoficznie a na jej twarzy pojawił się wykwintny uśmiech. Skupiła energię magiczną, która była równomiernie rozdzielona po całym ciele. Jej skóra zaczęła pękać w wielu miejscach, a spod nich wyłoniły się... kości? Dziesiątki jeśli nie setki kolców pojawiły się na jej ciele i szybko zostały pokryte krwią z uszkodzonej skóry. Ta znowu została wymieszana z magią, przez co Hana stała się chodzącą bronią.
- Spróbuj ponownie, suko! - wykrzyknęła i wróciła do wędrówki w stronę wyjścia - tym razem szybszej. Wchłonęła także większość energii zgromadzonej w broni na prawej dłoni. Czerwoną substancją zostały pokryte tylko palce, kiedy mana i energia życiowa została przekierowana na leczenie obrażeń ręki i ciała poranionego od kości które opuściły swoje prawowite miejsce.
Niebieskoskóra miała nadzieję, że wszyscy zdążyli się ewakuować w porę. Nadbiegająca Hana nie była dla postronnych niczym dobrym.
- To nie zadziała. - szepnęła do siebie.
Shiba zaparła się nogą o ziemię. Zabrała safaię i zmieniła ją w... kolczastą kulę na łańcuchu. Kolce były nawet nieco zakrzywione, aby wbić się w Hanę i pomóc ją przewrócić. Koniec końców po prostu zmieni jej kształt, gdyby dziewczyna chciała przyciągnąć ją do siebie po łańcuchu.
Łapiąc koniec łańcucha z całej siły, podpalonej obelgami Hany wykopała kulę w stronę przeciwniczki.
Kula poszybowała w stronę Hany niczym piłka do bramki. Jednak atak okazał się za słaby na defensywe czarnowłosej, a broń odbiła się od jej kościanej zapory, uderzając w ścianę i krusząc ją, Hana zaś tylko zachwiała się, ale tym razem łatwiej było utrzymać jej równowagę. Dla Shiby było to dziwne, bowiem włożyła w atak chyba nawet więcej energii niż poprzednio, jednak zdawało się, że w Hane uderzył z mniejszą mocą...
- Jednak szaleństwo nie jest tak silne, nawet w ciemności? Co się stanie gdy w końcu wyjdę na powierzchnie? - zapytała, ponownie ruszając przed siebie. Ciosy były coraz słabsze i wątpliwe było, żeby Shiba była w stanie ją dotkliwie zranić. Zresztą, nawet jeśli - przy wyjściu z pewnością czekała masa energii życiowej.
Czy w kolcach mogło być coś więcej? Shiba przekształciła broń ponownie w formę dodatku do obuwia i zaczęła skracać dystans dzielący ją od Hany. Nie zmierzała jednak atakować.
Tuż na początku walki nie wykryła ani aury od efektów magicznych ani innych niestandardowych cech. Postanowiła oddać chwilę dziewczynie i ponownie ją przeanalizować.
Niebieskoskóra ponownie skupiła wzrok na przesuwającej się w ciemności sylwetce. Tym razem dostrzegła coś nowego, Hanę otaczała cieniutka tarcza magiczna, tarcza energii o charakterze przeciwnym do Shiby. Moc ta była niczym biegun o odwrotnym znaku dla przedstawiciela domu pogody, stworzona tylko i wyłącznie by osłabiać jego ciosy, “odpychać go od Hany”, jednak nie powstała ona za sprawą kości, po prostu nagle zaczęła otaczać bladoskórą, jak by zawsze tam była, tylko wcześniej mniejsza, niedostrzegalna.
Niebieskoskóra sięgnęła z powrotem do swojej kolekcji przypraw.
Jeżeli nie mogła korzystać z swojej naturalnej energii I ataków fizycznych, musiała polegać na szansie, że posiada coś co wyjdzie poza frekwencję jej haki.
Najprawdopodobniej miała. Pytanie czy da radę coś takiego znaleźć dość szybko?
Dłoń Shiby natrafiła na jeden z niedawno zakupionych flakoników, niebieskoskróry odkorkował go po czym jednym ruchem wysypał całą zawartość na język, po czym połknął proszek. Jego serce zabiło mocniej, zaś na czole poczęły pojawić się kropelki potu, gdy ostry intensywny smak począł rozchodzić się po ciele. Imbir który Shiba właśnie spożył, miał okazać się jego kartą przetargową w tym pojedynku. Ciało pragnące schłodzić nowe wrażenie, wydzielało coraz więcej wody, tak że po chwili shide czuł jak całe ubranie przywiera do niego. Zakręciło mu się w głowię, a by utrzymać równowagę, dłoń kucharza znalazła oparcie w ścianie korytarza...którą rozpuściła się gdy ten jej dotknął. Pot który pokrywał teraz całe ciało kobiety, przywarł do skóry niczym membrana, złożona całkowicie z potężnego kwasu zdolnego bez trudu rozpuścić kamienie, a co dopiero kości.
Czyżby w końcu mogła zakończyć ten bolesny pojedynek? Tak się jej wydawało.
Ponownie przymocowała broń do nogi a następnie skoczyła w kierunku Hany. Plan był prosty - zlikwidować ją. Konkretnym uderzeniem.
Miała nadzieję, że robi jej tym przysługę. A na pewno światu.
Po za oczami walczących w mroku zmaterializowała się zaś postać, osobnik którego żadne ludzkie oko nie było wstanie dostrzec. Uśmiech wykwitł pod czarnym kapturem gdy obserwował ten ciekawy pojedynek, dając całemu światu chwile spokojnego oddechu. Czaszka ponurego żniwiarza przechyliła się z zaciekawieniem gdy Shiba pokryty kwasem ruszył do kolejnego ataku, niewidoczny niczym cień śmierci. Obserwator oparł kose o ścianę, a jego kościsty palec nacisnął na guzik ukrytego w kieszeni odtwarzacza muzyki, bo czym jest dobra walka bez odpowiedniego udźwiękowienia, które pozwala się nią delektować jeszcze bardziej. Utwór który wybrał zaś miał powitać przegranego w jego nowej o wiele większej, acz ponure rodzinie zmarłych.
 
Elas jest offline  
Stary 09-02-2013, 21:30   #119
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Przepis na: Śmierć
(czyli o różnicy między złem a szaleństwem)

[media]http://www.youtube.com/watch?v=1OZs7IoWTvc[/media]
Shiba zaś rozpędził się i ponownie odbił od powietrza, by znaleźć się tuż przed Haną, wyginając swoje ciało w łuk z uniesioną nogą, która wzmocniona energia papryczki chili oraz imbiru gruchnęła w pierś Hany. Kopniak ponownie wstrząsnął całą salą, gdy wbił się w kości niczym gorący nóż w zmrożoną kostkę masła. Kwas bez problemu przeżarł kościaną zaporę, jak skórę czarnowłosej, która pierwszy raz od początku tej walki krzyknęła z bólu, czując jak jej mięśnie płoną żywym ogniem. Tylko, że nie tylko ona miała problemy...noga Shiby bowiem ugrzęzła w ranie. Hana zaś zaciskając zęby zaparła się nogami o ziemię i czując, że przeciwnik nie ma możliwości ucieczki, odbiła się w stronę najbliższej ściany, tak że plecy niebieskoskórej gruchnęły o nią z taką siłą, że obie kobiety przebiły się do sąsiedniego korytarza. Ponadto Hana z rykiem buzującego w niej gniewu, zamachnęła się pokrytą krwawa mieszanką ręką, by wbić się w ciało przeciwniczki, refleks Shiby jednak pozwolił jej zasłonić twarz przed nadchodzącym atakiem. Dłoń hany wbiła się w prawą rękę Shiby aż po kość, niczym ostrze potężnego bełtu, sprawiając, że tym razem to z ust kucharki wydarł się okrzyk bólu. Jednak atakowanie Shiby po spożyciu Imbiru nie było najmądrzejszym rozwiązaniem, palce hany bowiem zanim wbiły się w rękę przeciwniczki musiały przedrzeć się przez kwasową zasłonę jej ciała, a to skończyło się całkowitym rozpuszczeniem się trzech z nich, do tego stopnia że gdy Hana wyszarpnęła dłoń z rany, po palcach nie pozostały nawet kości.
Wartym zauważenia było też to, że w korytarzu do którego przebiły się kobiety, dalej paliło się światło, przez co Shiba pojawiła się przed Haną i nie miała sposobności by szybko zniknąć.
W oczach Hany pojawiła się najczystsza forma nienawiści. Jedyna tak potężna, spowodowana jedną rzeczą - strachem. Pierwszy raz ktoś tak dotkliwie był w stanie ją zranić, pierwszy raz jej obrona została tak mocno uszkodzona. Niedocenienie przeciwniczki mściło się, ale nie tylko niebieskoskóra miała asy w rękawie.
- Jeden. - wyjęczała jeszcze w miarę przytomnie.
- Życie jest największą wartością. - dodała, wbrew wszelkiej logice zamykając oczy. Przynajmniej na pierwszy rzut oka zdawało się, że to jest głupie. Jednak musiała się skupić a ten zmysł jej w tym przeszkadzał. Chciała widzieć to, co było w jej wnętrzu. Malutka kuleczka, świecąca delikatnym, białawym światłem, zamknięta w stalowej klatce, niewiele większej od niej.
- W celu jego ocalenia można użyć wszystkich dostępnych środków. - wymruczała już niemalże nieprzytomnie, w tym samym momencie, w której jej dłonie zbliżyły się do klatki. Kulka powiększyła się i zajaśniała bardziej, jakby ciesząc się. Po chwili niemalże zaczęła łasić się o kraty. W swej wyobraźni, Hana wyciągnęła ku niej ręce i chwyciła maluteńkie więzienie. Wystarczyło wysłać jeden impuls.
- Przeżyj i zabij, bez litości. Wszyscy są wrogami, nie ma przyjaciół. Użyj wszelkich środków by uzdrowić ciało i pozbyć się przeciwników.- wyszeptała ostatnie polecenie, jakie miało jakikolwiek związek z logiką. Nie była pewna, czy jej umysł to zapamięta, jednak z pewnością by to pomogło. Chwilę później w wyobraźni klatka zniknęła a Hana poczuła, jak jej ciało wypełnia się olbrzymią ilości magicznej energii. WOLNOŚĆ! POTĘGA! Z jej twarzy zniknął ból, ustępując wyrazowi niemalże nieskończonej rozkoszy, jakby wszelkie przyjemności świata połączyły się i zwielokrotniły w tej krótkiej chwili.
Prawa ręka i tak była niemalże cała zdewastowana, jednak na tej kończynie wciąż znajdowały się wypustki. Hana skierowała łokieć w kierunku głowy przeciwniczki i szukając oparcia dla nóg, wystrzeliła w nią, używając do tego sporej ilości energii. W tym samym czasie próbowała także odbudować część mięśni w klatce piersiowej, by zapewnić jakąś ochronę narządom.
O tym nie pomyślała.
Kwas nie był siłą idealną. Dostała niezłe lanie i została odsłonięta.
Czas na odskok? Nie! W tym stanie nawet leżąc na Hanie będzie ranić przeciwniczkę niemiłosiernie. Jeżeli wyjdzie z powrotem w ciemność, dziewczyna może po prostu zostać w oświetlonej części więzienia. Ucieczka z zwarcia nie miała sensu.
Niebieskoskóra rzuciła się na leżącą obok postać Hany. Miała zamiar ją przygnieść. Jeżeli będzie trzeba może bronić się nawet zębami. Nie bez powodu Sidhe są mięsożercami. Przy szczęściu po prostu wtopi dłoń w serce czarnowłosej. Z mniejszym powodzeniem, zaleje ją agonią.
Przynajmniej tak się jej wydawało.
Shiba była szybsza, odbiła się od ziemi skacząc na przeciwniczkę, by przygnieść ją do ziemi, jednak Hana także wykazała się refleksem, bowiem szybko zrezygnowała z ataku i od turlała się w bok, przez co niebieskoskóra, rozpuściła tylko część gruzu lezącego na ziemi, nie zaś ciało czarnowłosej. Ponadto na oczach kucharki ciało Hany poczęło się uzdrawiać, rana na piersi zarastała w szybkim tempie, a na dłoni pojawiały się zalążki świeżych kości, jak gdyby czas cofał się dla obrażeń bladoskórej. Nie było jednak czasu na podziwianie, bowiem Hana odbiła się od ziemi mocniej niż to miało miejsce wcześniej i z wystawionym łokciem ruszyła na Shibe. Oponentka z krainy Valahii wiedziała, że nie ma szans na unik, musiała więc kontratakować z nadzieją, że będzie szybsza i silniejsza.
Żniwiarz który stał w progu dziury wyrwanej przez walczące obserwował to z zaciekawieniem, dwie zbliżające się do siebie sylwetki, czarnowłosą dziewczynę której oczy były mieszanką rozkoszy i gniewu, a ciało obrazem niesamowitej dewastacji, oraz jednoręką kucharkę która poderwała się z miejsca by kopnięciem zatrzymać przeciwniczkę. Czasem nawet śmierć nie może wytrzymać napięcia, które wydaje się rosnąc w nieskończność, dla tego dyskretnie zerknęła na dwie klepsydry ukryte pod płaszczem by ocenić który piasek nagle zaczął przesypywać się szybciej, uśmiechnęła się lekko zaciekawiona takim obrotem sytuacji i już spokojniejsza wróciła do obserwowania pojedynku.
Shiba była zdecydowanie szybsza, jej kopniak poderwał się z ziemi błyskawicznie, nie było możlwiości by Hana dotarła do jej ciała szybciej, a przynajmniej tak sie wydawało. Ból połamanych żeber jednak zniweczył ten doskonały plan, a kucharka zatrzymała się w połowie ataku sparaliżowana impulsem który przeszył całe jej ciało. Wtedy też łokieć Hany gruchnął w jej twarz, posyłając Shibe lotem koszącym przez kilka metrów korytarza, aż w końcu ta uderzyła o podłogę koziołkując kilka razy. Łokieć Hany parował delikatnie od krótkotrwałego spotkania z kwasem, ale nie były to obrażenia na tyle poważne by się nimi przejmować, gorzej było z mieszkanka zimnej północy, która od potężnego ciosu straciła właśnie dwa ostre jak brzytwy siekacze, a nos przekrzywił się zalewając twarz strumieniem krwi. Hana objęła bezsprzeczne prowadzenie w tym pojedynku.
Czarnowłosa nie czekała. W tym stanie zresztą i tak nie była w stanie wymyślić nic finezyjnego - wystawiła jedną nogę w kierunku Shiby, celując w jej głowę a w drugiej ponownie zgromadziła sporą ilość energii magicznej i wystrzeliła w jej kierunku.
Niebieskoskóra została rozkojarzona. Wydawało jej się, że podłogę pokrywa biel, że wszystko mogło niedługo się skończyć. Tak też było.
Biel pochodziła od czterech białych kul które pojawiły się wypadając z rękawa dziewczyny. Konkretniej z jej bransoletki. Cyrkonia czy też biały kamień był pod patronatem Biru. Boga dobra, spokoju czy po prostu jasnej strony życia. Bóg ten miał zamiar bronić nosiciela jego daru w skrajnej sytuacji.
Dziewczyna sięgnęła pod płaszcz aby wyjąć swoją białą księgę. Tymczasem Safaia zaczęła rozrastać się aby pokryć dziewczynę i tak już bronioną przez ogniki wewnątrz półkuli z materiału który ją tworzył.
- As a knight of sanity, I call for thee... - zaczęła recytować swoją modlitwę.
Wiedziała, że w tej sytuacji nie będzie w stanie nic zrobić jeżeli również się nie wyleczy.
Hana wystrzeliła nim safaia zdołała przekształcić się w tarczę chroniącą Shibę, była pewna że trafi, nie było możliwości by tak się nie stało. Wkładając w uderzenie nadludzką siłę jej noga uderzyła prosto w twarz Shiby... i zatrzymała się na niej nie czyniąć kucharce żadnej szkody, jedynym efektem pojawienia się Hany koło przeciwniczki była zmiana barwy jednej z białych kulek na błyszczący zielony, niczym szmaragd kolor. Hane w pewnym stopniu “zatkało” bowiem była pewna że atak powinien wgnieść głowę niebieskoskóej w pobliską ścianę, ta zaś bez problemu dokończyła swoją modlitwę lecząc tym samym częśc obrażen jakie zadano jej podczas tej walki.
Wniosek Hany był prosty. Za mało siły aby dokończyć walki. Jej skóra ponownie zmieniła kolor, przybierając śnieżnobiałą barwę od natężenie energii magicznej, która została przez nią wchłonięta. Opadając na kolana - trzymając palce nóg przy ziemi - wyprowadziła sierpowy lewą dłonią na przeciwną do niej stronę Shiby, chcąc zapobiec w ten sposób jej ucieczki. W tym samym momencie starał się także upaść bronią na jej brzuch. Gdy tylko jej kolana znalazły się na wysokości jej głowy, ponownie wystrzeliła w jej kierunku.
Safaia zaczęła powracać do swojej poprzedniej formy. Z jakiegoś powodu zdecydowała się jednak nie bronić swojego właściciela. Sam Shiba zaś nie przeszkadzał sobie, kontynuując modlitwę.
- ...dear Papuru, teacher of gods and the one I wear the name of. Aid me in fight aganist madness.
Jej orientacja nad sytuacją zaczęła powracać. Obawiała się nagłej siły Hany. Wiedziała, że dziewczyna również goi swoje rany i przy pierwszej okazji naniesie ich nieco również na Shibę.
Hana wkładając w ataki całą swoją siłę i wściekłość, poczęła okładać Shibę, jednak nie przyniosło to żadnego efektu, po za tym że kolejne dwa białe ogniki zmieniły swój kolor na zieloną barwę, jedynie jeden pozostał biały. Kucharka zaś dokończyła inkantację tym samym sprawiając że jej nos wrócił na swoje miejsce, a złamane zęby zostały zastąpione nowymi siekaczami.
Szybkość. To była jedna z większych słabości Hany, której w aktualnej pozycji nie mogła nadrobić, a była to rzecz nadzwyczaj przydatna. Nie mówiąc o tym, że nie mogła być tak brutalna jakby chciała. Wstała, dając przy tym złudzenie swobody Shiby. Cofnęła lewą nogę, wytwarzając błyskawicznie na niej świeżą krew, którą szybko wymieszała z maną. Chwilę później wystrzeliła nią w twarz przeciwniczki. W tym samym momencie wprowadziła tym samym zaklęciem prawą stopę w ruch - dokładniej rzecz biorąc, zgodnie z ruchem wskazówek zegara, w inną stronę kierując energię przy palcach a w inną przy pięcie. Bądź po ludzku - starała się wyprowadzić potężne kopnięcie.
Dość. Niebieskoskóra była gotowa do dalszej walki. Czas przywrócić jej nieco mniej skrajny bieg.
Zamknęła z trzaskiem księgę i schowała ją pod płaszcz. Następnie wskazała palcem na Hanę, dając ognikom polecenie.
To był pierwszy raz gdy uzyskała pomoc od klejnotów będących pod patronatem Biru jednak czuła, że wie na czym to polega.
Gdy tylko ogniki zajmą się czarnowłosą dziewczyna będzie mogła doskoczyć do ściany i zlikwidować kable. W tym celu stworzyła siekierę z safai. Była świadoma, że dotykanie kabli nie jest bezpieczne. Nawet gdy ma się dłonie pokryte kwasem.
W momencie gdy Hana uniosła nogę do kopnięcia, ostatni biały ognik rozpłynął się w powietrzu, zaś trzy które przybrały zieloną barwę ruszyły w jej stronę, otaczając ciało dziewczyny i jarząc się coraz jaśniejszym blaskiem, w momencie gdy Shiba odskoczył, wszystkie trzy kule zniknęły, zaś Hana poczuła niesamowity ból.. w miejscach gdzie wcześniej sama uderzała Shibę. Poczuła na twarzy siłę kopnięcia, jak i lewogo sierpowego, wszystkie ciosy które przed chwilą zadała Shibie teraz do niej wracały, a co było bardziej przerażające nic sobie nie robiły z defensywy kobiety. Jak gdyby uderzały w samą esencję bólu, nic nie było wstanie ich powstrzymać, co zresztą Hana odczuła nader boleśnie. Jej czarne włosy rozwiały się a stopy oderwały od podłoża, by znowu poszybować za sprawą niewidzialnych uderzeń.



Kobieta po oraz kolejny gruchnęła o ścianę lecz szybko poderwała się na równe nogi by toczyć dalszy bój, przeciwnik zaś o dziwo był bliżej niż dało się to przepuszczać, Hana skoczyła na niego z pięściami...ale ten złapał je. Uścisk dłoni jej przeciwnika był silny i zimny, bardzo nie podobny do kwasowych dłoni Shiby, czarny kaptur tez zresztą nie pasował do sylwetki kucharki.
Żniwiarz wyszczerzył czaszkę do Hany i poklepał ją po plecach wolną ręką.
- Już niestety koniec. -stwierdził morowym głosem a z jego ust wyleciała lodowata mgiełka. - Nie da sie walczyc bez ciała. -dodał puszczając dziewczynę i wskazując na jej własne ciało, która leżało rozpłaszczone na ścianie w wielkiej plamie krwi. Nawet zdolność Hany do szybkiej regeneracji nie były wstanie powstrzymać siły jej własnych druzgoczących ataków, ale z drugiej strony...zginęła zgodnie z kodeksem. Przecież tylko ona była warta tego by pozbawić się własnego życia.
Shiba przyglądała się owym zwłokom z łzami w oczach.
- I po co to wszystko? - mruknęła do siebie. - Dlaczego byłaś taka zła. Czy pogoń za zemstą zrodził w tobie ziarna tak bezmyślnej destrukcji!? Czy to tak cię wychowano i rozwinięto w "zakonie"!? - Podeszła do zwłok i przyjrzała im się z bliska. - Tyle obietnic. Tak szczytny, wspólny cel. A koniec końców nawet cię nie znałem. Nie mam nawet pewności czy faktycznie byłaś szalona.
Z bezradności upadła na kolana. - Nikogo nie znam. Próbuję uratować świat z bandą słabych ludzi, który w ogóle nie znam. Może była możliwość ci pomóc? Jasna cholera, jeżeli było komu pomóc to tylko światu, ratując go od ciebie! Prawda?
Niebieskoskóra wiedziała, że tak. Przynajmniej w obecnym momencie. Gdyby reagowała wcześniej, przejęła się snami Hany - może byłoby inaczej. Jednak jak to już mówił Faust "co by było gdyby" nie jest tematem wartym dyskusji.
Shiba zdała sobie z czegoś sprawę - fakt, że powzięła tą misję. To nie była zemsta za siostrę czy pogoń na ratunek świata. To była ucieczka. Jakby wyglądała ta walka gdyby przeciwnikiem była jej szalona siostra, która to odebrała jej ramię? Teraz rozumie.
Szaleństwo...nie powstrzyma jej już przed żadną walką.
Podźwignęła się z ziemi i przetarła łzy.
- Żegnaj. - powiedziała cicho biorąc zwłoki na ręce i kierując się do wyjścia.
Przed nią sporo roboty. Musi poprosić o cichy pogrzeb, nowe ubrania oraz o utrzymanie tajemnicy w sprawie śmierci dziewczyny. Potem...może jeszcze gdzieś popłacze nim spotka się z burmistrzem a później resztą drużyny.
 
Fiath jest offline  
Stary 10-02-2013, 23:50   #120
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Uśmiech kameleona
Czyli garść niedopowiedzień, szczypta kłamstw i jedna poważna obietnica

Czasami moc Johna objawiała się nieco silniej niż tego planował. Było to normalne i naturalne, ze względu na jej specyfikę nie poddawała się jego świadomej kontroli a znalezienie się w miejscu w którym faktycznie nikt wcześniej go nie widział tylko ją wzmocniło. Anonim przyjął jednak taki obrót spraw z wdzięcznością, dzięki temu uniknął konieczności budowania fałszywej tożsamości od podstaw zamiast tego próbując podświadomie wcielić się w osobę Boba przejmując w oczach rozmówcy jego manieryzmy i styl wypowiedzi

- Też się cieszę, że cię widzę - odpowiedział John oddając uścisk - I zamiast ,,dusigroszu” wolę jednak określenie ,,przedsiębiorczy człowieku” - dodał, zajmując wskazane przez Boba miejsce
- Mam tutaj parę spraw do załatwienia, to ciut dłuższa historia, nie mogłem sobie jednak najpierw odmówić wizyty u ciebie. Najpierw jednak opowiedz, co tam słychać u ciebie i co ciekawego się działo ostatnio? W mieście usłyszałem plotki o tym że kolejna banda szalonych wynalazców demolowała budynki latającym pociągiem i od razu sobie pomyślałem ,,Takie rzeczy tylko w Wiltover! - zakończył żartobliwie jednocześnie gorączkowo zastanawiając się kim jest Sally
- Taaa, przyleciała to jakaś grupka nieznajomych, na szczęście obyło się bez większych strat, ot rozwalili budynek który i tak przeznaczony był do rozbiórki. Ale latająca kolej to ciekawy pomysł. -zaśmiał się i pociągnął łyk trunku ze swojej szklanki. - Znając Ciebie zaraz spróbujesz ich znaleźć i odkupić od nich ten patent, bo szykuje się z tego żyła złota. Dalej nie wiem jak rozkochałeś w sobie Saly, bo chyba jej serca nie kupiłeś. - ponownie wesoło roześmiał się burmistrz, jednak dość szybko spoważniał.
- Ale ogólnie Bob nie dzieje się najlepiej, bardzo duża presja jest nakładana na to miasto, jesteśmy symbolem nadziei dla wszystkich którzy boją się szaleństwa, a przez to dużo tracimy. Na ten przykład musieliśmy zamknąć bramy wysypiska. -stwierdził wskazując przez okno na potężne metalowe wrota. - A jak każdy wie, to jedyna droga do tuneli prowadzących pod górą.
- No wiesz, sam pomyśl o środku transportu który nie potrzebuje dróg. Nigdy więcej martwienia się o budowę tuneli czy mostów, brak problemów z grzęskim podłożem które trzeba osuszyć nim rozpocznie się budowę torów. Ten kto położyłby rękę na takim projekcie mógłby liczyć na prawdziwą fortunę - John uśmiechnął się również kosztując trunku. Przynajmniej dowiedział się kim jest Saly, bo ta informacja mogła go kosztować utratę fałszywej tożsamości - Myślałem, że Wiltover skorzysta na szaleństwie, w końcu gdziekolwiek bym nie był to słyszę pogłoski że to jedno z niewielu w pełni bezpiecznych miejsc. Ludzie są gotowi wiele poświęcić by tu dotrzeć, a wraz z nimi napływa kapitał. Chociaż faktycznie, z twojej perspektywy może to wyglądać jako niekończący się strumień uchodźców których można albo wpuścić do miasta ryzykując że dostaną się tu zarażeni lub zabronić im wstępu do miasta. Nie zazdroszczę ci tej pozycji, naprawdę. Co się stało na wysypisku? - John starał się podtrzymywać rozmowę wiedząc, że w jej trakcie ma szanse uzyskać znacznie więcej informacji rzucanych mimochodem niż gdyby pytał bezpośrednio
- Dokładnie... a najgorsze, że nikt nie wie jak tą zarazę wykryć i skąd tu wiedzieć kogo bezpiecznie wpuścić. Połowa strażników patroluje miasto dzień i w nocy, druga zaś broni wysypiska, naprawdę paskudne stanowisko w takich czasach. -westchnął niebieskowłosy zarządca po czym pociągnął ze szklaneczki i lekko krzywiąc się gdy rozgrzewająca ciecz przepłynęła przez gardło kontynuował. - Na wysypisku pojawili się szaleńcy. -powiedział krótko kręcąc kciukami młynki, by ułożyć mnogość informacji z jakich chciał wyżalić się Bobowi w logiczną całość. - Znaczy zawsze mieszkało tam kilku wariatów, ale wiesz byli to nasi prywatni szurnięci wynalazcy. Na wysypisko codziennie trafiają niemal tony żelastwa więc nigdy nie brakowało im materiału i przynajmniej produktywnie go wykorzystywali, to że mieli swoje przywary nam nie przeszkadzało póki nie wchodzili karawaną w drogę. Ba nawet stali się lokalną atrakcją, gdy czasem udało im stworzyć się coś zabawnego jak na przykład automat do kawy wygrywający melodie zależną od typu napoju. -stwierdził i uśmiechnął się na wspomnienie starych dobrych dni. - Ale jakiś czas temu to się zmieniło, stali się agresywni poczęli atakować karawany i przejęli wieże kontrolną, żołnierze zaś nie chcą z nimi walczyć, boją się szaleństwa. -zakończył to streszczenie informacji burmistrz.
- Grupa wynalazców dotknięta szaleństwem która ma pod ręką cały ten złom pozostały po produkcji w mieście? Nie dziwię się żołnierzom, nikt nie ma ochoty ryzykować życia, pomijając już fakt że nie wiadomo jak ta choroba się przenosi. Dużo ich tam na tym wysypisku było?
- Cała banda, ale z tego co donosi mój wywiad to w dużej mierze pomordowali się nawzajem. Zostało ich kilkunastu, każdy kontroluje jakaś część wysypiska i nie wchodzą sobie zbytnio w drogę. -odparł burmistrz.

Zebrane przez Johna informacje były naprawdę przydatne, chociaż jakoś wątpił by pozostali członkowie ekspedycji potrafili je docenić. Do tej pory zdołał zaobserwować że preferowali rozwiązania zaczynające się od wywarzenia drzwi kopniakiem niż sprawdzenia klamką czy przypadkiem nie jest otwarte. Anonim zamyślił się przez chwilę, po czym z pewnym ociąganiem zapytał burmistrza

- A mógłbyś mi powiedzieć ciut więcej o pasażerach latającej kolejki?
- Hah wiedziałem że będziesz o to pytał! -zaśmiał się burmistrz i pogmerał w szufladzie, po chwili podał Johnowi plik kartek. - Tutaj są dane z podstawowej kontroli o każdym z nich, opis wyglądu i inne rzeczy.
- No nieźle, nieźle - John wyraźnie zdziwiony przyjął plik - Będę mógł to później przejrzeć na spokojnie? Bo wpadłem na pewien mały pomysł jak rozwiązać problem wysypiska... bez obciążania miejskiej kasy wydatkami - John mrugnął porozumiewawczo.
- Zamieniam się w słuch. -stwierdził zaintrygowany burmistrz i energicznie pociągnął ze szklanki. - Co wymyśliłeś przyjacielu. Wiedziałem że ty na coś wpadniesz.
- Powiedz mi najpierw czy te osoby dalej pozostają w granicach miasta i czy w razie konieczności będziesz w stanie je odnaleźć? - uśmiech Johna stał się jeszcze szerszy
- Jednak jest aktualnie w więzieniu z tego co mi wiadomo, zwą ją Hana. Kapitan straży przesłuchuje teraz niejaką Shibe, reszta raczej bez problemu da się odnaleźć w mieście, bowiem każdy kto z niego wychodzi musi się wylegitymować więc nie opuszczą Witlover bez mojej wiedzy. -stwierdził niebieskowłosy z zaciekawieniem.
- Słyszałem plotki że stanowią grupę zabijaków, zatem stanowią element potencjalnie niebezpieczny, a dodatkowo, jak by na to nie spojrzeć dostali się do miasta nielegalnie, niszcząc budynek. To że był do rozbiórki nic nie znaczy, zniszczenie własności miasta dalej jest przestępstem. Nie są obywatelami miasta, więc automatycznie nie wiedzą wszystkiego o sytuacji na wysypisku i nie obawiają się szaleństwa. Zapewne już wiesz o czym myślę, prawda?
- Faktycznie ciekawe...bardzo ciekawe. Ale żeby otworzyć przejście musieli by wiedzieć o wieży... i trzeba pamiętać o synchronizacji wrót, więc musieli by działać szybko... -zamyślił się burmistrz nie poruszając jednak głębiej wspomnianych elementów, jak tajemnicza wieża czy też synchronizacja bram.
- Zastanawiałem się czy po prostu nie wysłać ich tam z ramienia miasta, jako sposób na to by odpłacili za swoje uczynki. Można im zaproponować że w zamian za ustabilizowanie sytuacji na wysypisku dostaną prawo do pobytu w mieście bez przechodzenia odpowiednich procedur. Swoją drogą czy wyjawili cel dla którego tutaj przybyli?
- Twierdzili że testują kolej...ale w sumie nic nie wspominali o konkretnym celu. -zamyślił się burmistrz. - Coś sugerujesz Bob?
- Niech oni rozwiążą ten problem za nas. Wydaje mi się, że byłbym w stanie nakłonić ich do współpracy przekonując że dobrze mieć przyjaciela w burmistrzu miasta. W ten sposób albo zostanie rozwiązany problem wysypiska, albo tajemniczych przybyszów... I to można powiedzieć że bez zaangażowania sił miasta. Nie trzeba będzie narażać życia lokalnych żołnierzy, skoro można wysłać tamtych
- Brzmi nieźle... ale musiałbym mieć z nimi swojego człowieka by nie zrobili nic głupiego. W wieży otwierającej wrota można sporo namieszać jeżeli nie ma się pojęcia jak ona działa. -stwierdził burmistrz ochoczo podchodząc do pomysłu Johna.
- Wtedy ten człowiek mógłby ich wpuścić do środka i zatrzymać tam wystarczająco długo by albo oni wyeliminowali zagrożenie, albo... - John nie dokończył myśli, zostawiając drugą opcję w domyśle - Najlepiej nie pozwolić im niczego dotykać w wieży w takim razie, niezbyt uśmiechałaby mi się opcja w której wrota wysypiska nie mogą się zamknąć bo ktoś uszkodził mechanizmy sterujące
- Ale twój pomysł wydaje się ciekawy...zwłaszcza że mam odpowiedniego człowieka do tego zadania. Wiedziałem że mi pomożesz Bob, na Ciebie zawsze można liczyć! -zaśmiał się radośnie zarządca miasta.
- Po to są przyjaciele, by sobie wzajemnie pomagać, prawda? Masz jakiś haczyk by nakłonić ich do współpracy czy powinienem się sam tym zająć?
- Są tu nowi... ciężko będzie znaleźć haczyk. Wymyśl coś stary dusigroszu a załatwię Ci z nimi kontrakt na wyłączność jeżeli chodzi o to kolej. -stwierdził z uśmiechem burmistrz dopijając drinka.
- W takim razie masz to jak w banku, że coś wymyślę - John uśmiechnął się kończąc drinka - Skontaktuję się jakoś z nimi i nakłonię ich by zajęli się sprawą wysypiska. Powiedz mi tylko co z tunelami? Część szaleńców z wysypiska może używać ich jako bazy wypadowej
- Nie może. -odparł burmistrz z uśmiechem.- Nie pamiętasz jak kiedyś mówiłem ci o synchronizacji bram? Po aktywacji wieży na wysypisku, żeby otworzyć bramę do tuneli trzeba w przeciągu półgodziny aktywować obie bramy, inaczej te się nie otworzą. Dzięki temu mieliśmy pewność że nikt nieproszony nie wkradnie się do tuneli. -stwierdził niebieskowłosy z duma w głosie. - Dziwne że o tym nie pamiętałeś, interesowałeś się kiedyś tym projektem. Ale pewnie masz tyle ich na głowie, że czasem zdarzą się luki w pamięci co?-dodał ze śmiechem i gestem zapytał czy John życzy sobie jeszcze trunku.

John zaś z przyjemnością skinął głową, trunek stanowczo przypadł mu do gustu. Jego teść gustował w wysokogatunkowych alkoholach i nieco się to Anonimowi w trakcie rodzinnych spotkań udzieliło

- To nawet nie kwestia luk w pamięci, co faktu że szaleńcy z wysypiska sami są wynalazcami, obawiałem się że od momentu zamknięcia wrót mogli się dostać do tuneli. Sam system jest bardzo dobry i można go wykorzystać przy zabezpieczaniu nie tylko tutaj, ale patent jakoś się nie przyjął. Ludzie poza Wiltover nie zawsze potrafią docenić dobre rozwiązania techniczne. Co do tych dokumentów, to będę mógł je pożyczyć do jutra? Chciałbym przejrzeć je na spokojnie wieczorem, dobrze byłoby dowiedzieć się czegoś więcej o naszych nieświadomych jeszcze wolontariuszach. Ludzie obsługujący bramę nie padli ofiarą szaleństwa?
- Pewnie, bierz i tak mam tego masę w biurku. -stwierdził burmistrz i machnął ręką od niechcenia. - Straciliśmy kontakt z tymi którzy pilnowali wejścia do tuneli, więc albo oszaleli albo zginęli, od naszej strony wszystko jest w porządku, brama jest pilnowana bez przerwy. -stwierdził mężczyzna i ponownie pociągnął ze szklanki. - Zastanawiam się czy Ci “wolontariusze” podołają wyzwaniu, z tego co słyszałem szaleńcy wcale nie stracili na kreatywności w swych wynalazkach tylko, że ruszyli w bardziej bojowym kierunku.
- To tylko kolejny powód by wykorzystać ich zamiast lokalnych żołnierzy, a zostawienie sytuacji taką jaka jest teraz nie jest najlepszym pomysłem. Jeśli jednak nie podołają to pozostanie tylko zostawienie zamkniętych wrót i oczekiwanie aż szaleńcy wykończą się nawzajem, co niestety może trochę potrwać. Jeśli natomiast im się to powiedzie to warto będzie przyjrzeć się bliżej nowym wynalazkom, nawet jeśli powstały pod wpływem choroby, nie sądzisz?
Burmistrz przejechał zamyślony po swej niedogolonej brodzie. - Coś w tym jest... -mruknął w końcu z aprobatą. - Będą Ci potrzebne mapy wysypiska? Czy wolisz tylko przedstawić im ogólną wersje a po szczegóły przysłać do mnie?
- Mapa im się przyda, możesz mi ją dać na wszelki wypadek. W pierwszej kolejności będę musiał wybadać grunt, bo nie wiem jeszcze czy przedstawię im to zadanie jako oficjalnie zlecone przez miasto czy jako działania w półlegalnej sferze. Zawsze to lepiej żeby burmistrz nie był oficjalnie zaangażowany w projekt jeśli coś pójdzie nie tak, jeśli natomiast się uda to wtedy dla opinii publicznej przedstawi się zgodną z prawdą wersję że działali w twoim imieniu. W ten sposób niezależnie od rezultatu zawsze wygrywasz - John mrugnął porozumiewawczo
Burmistrz uśmiechnął się połowicznie i pokiwał palcem - Ty to masz łeb stary, ty to masz łeb. -mówiąc to wydobył z szafki mapę, widać niedawno ją przeglądał, bowiem leżała na samym wierzchu góry papierów w szafce. Burmistrz chwycił w dłoń ołówek i strona pozbawioną rysika począł wskazywać na poszczególne punkty. - Żebyś był wiarygodniejszy warto byś znał kilka szczegółów, a więc tak po pierwsze wieża synchronizacyjna.- -mówiąc to wskazał kwadracik przy wschodniej ścianie jaskini która tworzyła wysypisko. - Trzeba w niej wpisać kod, a następnie odpalić największym z dostępnych przycisków, kod brzmiał bodaj5-5-8-0-0-9. -powiedział zapisując cyfry u dołu kartki. - Od odpalenia tego przycisku ma się trzydzieści minut na odpalenie guzików przy bramach, spowoduje to otwarcie obu wrót jeżeli nie uda się tego zrobić w tym czasie system zawiesi się i będzie nieaktywny przez następne parę godzin. Najszybciej dotrzeć do bramy z wieży tym mostem.-mówiąc to wskazał na linie przebiegająca nad potężną szczeliną która przecinała jaskinie niemal na pół. Widać była to naturalna wyrwa w ziemi a technicy postanowili ją wykorzystać do zrzucania nadmiaru śmieci w głąb matki ziemi. - Problem z tym, że nawet biegiem ciężko byłoby dostać się z wieży do bramy w ciągu półgodziny, a ponadto z tego co wiem most jest jednym z miejsc okupowanych przez szaleńców. -burmistrz postukał ołówkiem w zęby zamyślony. - Kolejna ważna sprawa to drugi limit czasowy. By kogokolwiek wpuścić teraz na wysypisko, będzie trzeba użyć systemu awaryjnego wrót, otwierając tylko te od strony miasta, jeżeli w ciągu dwóch godzin od jego aktywacji wieżą i drugie wrota pozostaną nieaktywne ten automatycznie zarygluje obie bramy na najbliższe dwadzieściacztery godziny. Takie stare zabezpieczenie na wypadek sabotażu. -wytłumaczył burmistrz po czym zaczął sunąć ołówkiem po ścieżce prowadzącej od głównej bramy do tej prowadzącej do tuneli. - To najkrótsza droga, godzina marszu spokojnym tempem i już jesteś przy drugiej bramie, problem w tym, że tutaj jest największy obóz szaleńców, a przynajmniej największy o którym wiemy. -mówiąc to zrobił na mapie kółko gdzieś w połowie traktu. - Jeżeli mam być szczery gdy rozważałem odbicie wysypiska uwzględniałem trzy grupy uderzeniowe, jedna chciałem posłać do wieży, jedną mostem, a druga głównym traktem. Dzięki temu dotarcie do bramy na czas stawało się bardziej prawdopodobne, może przyda Ci się to do czegoś. -stwierdził z uśmiechem i zwinąwszy mapę podał ją Johnowi.

John uważnie studiował mapę słuchając wyjaśnień burmistrza

- Czyli w przypadku zaryglowania wrót jedynym sposobem na opuszczenie wysypiska będzie albo odczekanie aż czas blokady minie albo udanie się do tuneli? I druga sprawa, mówiąc obóz szaleńców masz na myśli że większa ich grupa współpracuje ze sobą mimo dręczącej ich choroby czy po prostu wcześniej znajdowało się tam obozowisko?
- Zarygluja sie też wrota do tuneli, oba mechanizmy działają synchronicznie, wtedy osoby znajdujące sie na wysypisku zostaną w nim uwięzione. -wyjaśnił burmistrz i zmoczył wyschnięte gardło trunkiem, po czym mówił dalej. - Co dziwne współpracują, moi ludzie stwierdzili, że występują jak gdyby dwa zupełnie różne szaleństwa. -mówiąc to mężczyzna ważył każde słowo, jak gdyby nie był pewny swych słów. - Niektórzy po prostu chwycili za pręty i poczęli się nimi okładać jak banda idiotów inni zaś po prostu zaczęli myśleć w inny sposób, jak gdyby odrzucili moralność i zdrowy rozsądek, ale po części zachowując umiejętność pracy w grupie czy nawet jako takiego rozumowania. Robią po prostu rzeczy od których zwykłą ludzią włosy stają dęba... jak na przykład z ta biedną dziewczyną. -westchnął na koniec burmistrz wyraźnie strapionym głosem.

John zmarszczył brzwi słysząc słowa burmistrza

- Powiedziałbym, że to niepokojące... Do tej pory myślałem że szaleństwo objawia się w jeden tylko sposób, jednak widzę że w tym przypadku jest dużo gorzej niż mogłem się spodziewać. Nasi wolontariusze muszą zatem skorzystać z synchronizacji albo najbliższą dobę spędzą w uroczym towarzystwie szalonych wynalazców. Nie jestem jednak pewien czy powinienem zdradzać im ten szczegół, nie chcielibyśmy chyba aby ktoś niepowołany dostał się do tuneli a sądzę że jeśli zostaną zatrzaśnięci przez dobę na wysypisku to będą mieli wybór rozwiązać nasz problem albo mieć poważne kłopoty. Tyle tylko, że nie nazwałbym tego rozwiązania zbyt moralnym - John westchnął ciężko by zaznaczyć jak skomplikowane moralne wybory stawiało przed nim życie.
Burmistrz przytaknął. - Liczę na twój giętki język chłopie, ty umiesz przekonywać ludzi do wielu rzeczy więc myślę, że i z tym sobie poradzisz. -stwierdził niebieskowłosy z ciepłym uśmiechem.
- Sądzę, że nakłonienie ich do współpracy nie będzie aż tak wielkim problemem, trochę ich postraszę, trochę im obiecam i będą mi jeść z ręki. Gorzej, bo jeśli jednak nie zdecydujemy się ich zatrzasnąć na wysypisku to będę musiał im towarzyszyć przynajmniej do pierwszej wieży, bo zdradzenie im kodu może nie być najrozsądniejszym pomysłem
- Nie sądzisz, że to trochę za niebezpieczne Bob? -zapytał zmartwiony burmistrz. - Wiem , że chcesz pomóc, ale to naprawdę duże ryzyko...-dodał zmartwiony. - Saly by mnie poćwiartowała gdyby się dowiedziała, że Ci na to pozwoliłem.
- Przyjaciele są po to, by sobie pomagać. Nie mam zamiaru zapuszczać się zbyt daleko ani narażać się bezsensownie, raczej po aktywowaniu wieży wycofam się poza wysypisko. Z drugiej strony cały czas kusi mnie technologia którą mogli opracować szaleńcy, słyszałem wielokrotnie że pełny potencjał twórczy objawia się właśnie w szaleństwie. Nie chodziło co prawda o chorobę, jednak efekt może być podobny, a takie wynalazki w niepowołanych rękach mogą zdziałać wiele złego. Co do Saly, to czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Jeśli ty jej nie wspomnisz o tej sytuacji możesz być pewny że i ja tego nie zrobię
Burmistrz przygryzł wargi zmartiowny, ale po dłuższej chwili popijania ze szklanki w kocu przytaknął. - Dobrze mieć takie przyjaciele jak ty. Ale żeby mieć czyste sumienie przydziele Ci swojego najlepszego człowieka do ochrony i nie przyjmuje sprzeciwu. -stwierdził hardo niebieskowłosy.
- Nie widzę powodu, dla którego miałbym się sprzeciwiać - odpowiedział John sącząc powoli alkohol - Skoro ty mówisz że jest najlepszy, to znaczy że musi być naprawdę dobry. Trochę obawiałem się tego wypadu, ale teraz sądzę że wszystko będzie dobrze. Tak z innej beczki, słyszałem że Toka Monue daje w najbliższym czasie koncert
- A owszem, mimo że nie przepadam za takim typem muzyki to wielkie wydarzenie dla Wtlover, naprawdę sporo grubych ryb ze stolicy zjechało się by go zobaczyć. -stwierdził palcami pocierając niewidzialne pieniądze. - Zresztą dodaje to trochę otuchy w tych ciężkich czasach.
- Po prostu ostatnio w mieście mówi się głównie o latającej kolejce i tym koncercie, a ja lubię wiedzieć co w trawie piszczy. Pojawienie się kilku bogatszych gości ze stolicy dobrze wpłynie na miasto, zwłaszcza od kiedy przez tych szaleńców jest problem z karawanami. Tymczasem jeśli wybaczysz będę się powoli zbierał, trzeba zorganizować wolontariuszy. Wpadnę jutro, oddam przy okazji dokumentację - John dopił resztę drinka i wstał planując powoli opuścić ratusz
- Bob...zaczekaj!- burmistrz zatrzymał Johna nim tez zdążył nacisnąć klamkę od jego gabinetu. - Wiem że i tak już mi pomagasz, ale mam do Ciebie jeszcze jedna prośbę. -powiedział strapionym głosem i z wewnętrznej kieszeni swej marynarki wydobył portret.



Obrazek przedstawiał metalową dziewczynę, wykonaną jednak z niezwykłą dbałością o detale, jak gdyby była prawdziwa żywa istotą.
- Jeżeli natknąłbyś się na nią na wysypisku...mógłbyś zadbać by bezpiecznie wróciła do miasta? -poprosił łamiącym się głosem mężczyzna.
- Dla ciebie wszystko druhu. Czy to ta ,,dziewczyna” o której wspominałeś wcześniej mówiąc o bestialstwie szaleńców?
- Dokładnie ona...albo to co z niej zrobili. -westchnął burmistrz.- Nie wiem co dokładnie się stało, ale nim nastało szaleństwo była zwykłą dziewczyną mieszkająca z ojcem na wysypisku. bardzo często odwiedzała miasto, bardzo ją lubiłem świetnie potrafiła mnie rozbawić gdy miałem dni pełne papierkowej roboty. -burmistrz haustem opróżnił szklankę i kontynuował.- Ale kiedy pojawiło sie szaleństwo nie byliśmy wstanie odnaleźć jej na wysypisku, aż w końcu zmuszeni byliśmy je zamknąć, ostatnimi czasy zaś zaczęła pojawiać się w mieści i okradać ludzi, tylko że nie była już człowiekiem z krwi i kości a tym metalowym tworem. -burmistrzowi załamał się głos. - Ale ty powinieneś wiedzieć jako żonaty facet, że czasem czuje się, że ktoś mimo zmian dalej jest tą sama osoba którą się poznało. Ja zaś czuje, że ona dalej jest sobą tylko coś, albo ktoś zrobiło jej wielka krzywdę... -po tych słowach mężczyzna nie był w stanie kontynuować chowając twarz w i tak już lekko drżących dłoniach.
- Rozumiem o czym mówisz i współczuję. Zrobię co tylko będę w stanie by sprowadzić ją do domu, jednak musisz mi obiecać że będziesz ostrożny. Szaleństwo może objawiać się w różny sposób, a z tego co mówisz była narażona na jego wpływ przez dłuższy czas, nie mówiąc już o tym co stało się z jej ciałem
- Po prostu zadbaj by była bezpieczna... -westchnął burmistrz z twarzą schowaną w dłoniach.
John podszedł do burmistrza kładąc mu rękę na ramieniu
- Wyobrażam sobie co czujesz... I tak jak mówiłem obiecuję, że zrobię wszystko co będzie w mojej mocy

Skończywszy w ten sposób rozmowę John opuścił ratusz. Planował trochę pospacerować po świeżym powietrzu, wmieszać się na powrót w tłum by rozmyć tożsamość Boba powracając do stanu anonimowości. Jeśli wpadnie na kogoś z drużyny poza budzącym grozę czarnoskórym piratem to podzieli się częścią informacji, w przeciwnym razie wróci do hotelu by umyć się jeszcze przed wieczornym koncertem
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172