Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-01-2013, 20:50   #91
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY


Niepokój.

Dla wielu żołnierzy oczekiwanie na akcję jest najgorsze. Ten niepokój, zżerający człowieka od środka. Obawa, że tylko godziny dzielą go od momentu, gdy postawi swoje życie na szali. Gdy zatańczy taniec ze śmiercią. Ten smak goryczy wzbierający gdzieś pod sercem, rozlewający się po całym ciele. Jak trucizna powodująca, że człowieka ogarniają wątpliwości, że zaczyna czuć przemożny nacisk na pęcherz, mimo iż niedawno był na stronie.

Dla niektórych z nich miała to być pierwsza prawdziwa akcja. Na domiar złego przeprowadzona po lichym rozpoznaniu, na terenie wroga. Ryzyko jeszcze większe. Dużo większe. Skok w nieznane. W ciemność.
Te godziny, które pozostały im do rozpoczęcia działania były sprawdzianem hartu ducha, siły woli, charakteru.

Najlepiej radzili sobie z niepokojem Stryj i Sprzęgło, chociaż i oni nie byli wolni od obaw i lęków. Gorzej trzymała się reszta, chociaż Beniaminek, jako weteran potrafił zająć swoje myśli czymś, co powodowało, że nie myślał o strachu, o tym, co ma niedługo się wydarzyć.

Burza za oknami starej szwalni szalała w najlepsze. Z nieba lały się strumienie wody, wiatr dął tak mocno, że gdzieś niedaleko zerwał dachówki. Ale po północy burza przeszła dalej. Błyskawice rozjaśniały mrok nocy coraz rzadziej, deszcz ustawał na sile, a odgłosy gromów przypominały ledwie odległy ostrzał artyleryjski.


SPRZĘGŁO, DOKTOREK, STRYJ


Tunia i Beniaminek wyszli po odprawie załatwić swoje sprawy, a ich trójka została w kryjówce. Dowódca i Tunia sporo ryzykowali wychodząc tuż przed godziną policyjną, ale nie mieli wyjścia. Musieli dograć jeszcze pewne sprawy „na mieście”. Tunia dogadać sprawę z Witkiem, któremu najwyraźniej ufała, a Beniaminek załatwić dla nich „klamoty” – czyli broń.

Stryj nie musiał wychodzić. W starej pracowni bez trudu znalazł zeszyty, który teraz zaczął przerabiać w notes subiekta. Rysował tabelki, które wypełniał fałszywymi danymi i słupkami cyferek. To pozwalało młodzieńcowi zająć czymś umysł. Nie myśleć o tym, co wydarzy się za kilka dosłownie godzin. W czarnej, teatralnej godzinie przedświtu. Kiedyś, jeszcze przed wojną, Stryj marzły, by zagrać jakiegoś bohatera szekspirowskiego dramatu. I marzenie te mogło się spełnić szybciej, niżby chciał.

Sprzęgło myślał o wielu rzeczach. Analizował po raz kolejny ich plan. Szukał punktów krytycznych. Obliczał prawdopodobieństwo powodzenia sięgając po tak wiele zmiennych, że rozbolała go od tego głowa.

Doktorek z trudem panował nad nerwami. Czul zmęczenie. Tak silne, że zagłuszało nawet strach. Musiał zdrzemnąć się przynajmniej przez chwilę. Złapać odrobinę odpoczynku, jeśli nie chciał ze zmęczenia zawieść w najmniej odpowiednim momencie. Ale nie dał rady zasnąć. Za bardzo ściskało go w żołądku.



BENIAMINEK



Woda w kanałach była taka, jak przewidział. Rwąca, wzburzona, brudna. Nie na tyle jednak głęboka, by ich potopić. Jednak lało się jej coraz więcej i więcej.

Z niepokojem szedł przez mroczne tunele wypatrując znaków pozostawionych tutaj przedpołudniem. Trafił do celu tylko dzięki nim. Bo podczas burzy kanały zmieniły się nie do poznania.

Nad kratą męczył się ponad pół godziny, pomagając sobie pożyczonymi narzędziami. Upewniając się, że wszystko w porządku Beniaminek wyszedł na ogród.

Dom stał cichy i ciemny. Zamknięty na głucho. Ale w holu paliło się światło i chyba słyszał żołnierzy. Patrol. Wartownicy. Co najmniej kilku. Miał nadzieję, że większość idzie spać później. Że domu pilnować będzie jeden lub dwóch wartowników. Oszacował siły wroga w całym domu na kilku zwykłych żołnierzy i może dwóch, albo trzech oficerów. Jeśli się nie pomylił, mieli szansę.

Zamykając za sobą starannie kratę wrócił na miejsce zbiórki.



TUNIA



Udało jej się zdążyć przed godziną policyjną na spotkanie z Witkiem. Nie musiała go długo przekonywać, by pomógł jej w akcji. Nie pytał. Wiedział, że im mniej wie, tym lepiej dla niego.

- Zrobi się. Będę tam – powiedział tylko.

Teraz czekała ją tylko powrotna droga przez burzę podczas godziny policyjnej. Ale Beniaminek nie był głupcem. Czekał na nią, z pakunkiem odebranym „z pralni”. Razem, unikając patroli, – co nie było trudne w ulewie i burzy – wrócili do kryjówki. Przemoczeni i zmęczeni, ale jak na razie wszystko poszło jak po maśle.

Zaczęła się pierwsza faza operacji uwolnienia Sybilli.


FAZA PIERWSZA



Broń została rozdana. Sprawdzona. Przygotowana do użycia. Jeden pistolet i po zapasowym magazynku. Niewiele, ale przecież nie planowali ostrzejszej wymiany ognia.

Ludzie, których los i determinacja uczyniły żołnierzami Polski Podziemnej ruszyli wypełnić swój żołnierski obowiązek wobec zniewolonej Ojczyzny. Tej nocy to okupant poczuje kły gniewu. Przynajmniej taką mieli nadzieję.
Najpierw zabrali samochód z ich warsztatu. Jeden z bardziej ryzykownych fragmentów planu. Wystarczyło, aby zatrzymał ich jakiś nadgorliwy patrol, a cały plan mógł spalić na panewce.

Tunia i Stryj przebrali się w stroje piekarzy, wsiedli do samochodu i pojechali do piekarni Biernackiego. Postała trójka najpierw skorzystała z podwózki, a potem przemykając się ulicami udała się w stronę wejścia do kanałów.
Zaczynało się.


TUNIA, DOKTOREK



Jechali z sercami w gardłach. Nie mogli nie włączać świateł, bo deszcz utrudniał widoczność i zbyt łatwo mogli zderzyć się z czymś na drodze. W ten sposób byli widoczni dla każdego patrolu wroga.

Kiedy ujrzeli wyłaniające się zza zakrętu światła o mało nie spanikowali. To był niemiecki patrol. Ale przejechał obojętnie obok nich. Może dlatego, że nie przyśpieszyli. Nie spanikowali.

Kawałek dalej było nieco gorzej. Drogę zagrodził im motocykl. RKM-ista na przyczepce mierzył w stronę samochodu, a inny żołnierz wskazał im, aby zjechali na bok.

Posłuchali. Nie mieli wyjścia.

- Bauer? – zagadał dowódca patrolu świecąc im w oczy latarkami.
- Ja.
- Kennkarte.

Podali mu dokumenty. Ten rzucił na nie tylko pobieżnie okiem, oddał je i ... puścił ich dalej.

Kiedy odjeżdżali ich serca biły, jak szalone.


* * *

- Są panowie nieco za wcześnie – przywitał ich Biernacki.

Potem ujrzał Tunię i zacisnął zęby.

- Spokojnie, panie piekarz. Ona jest ze mną – wyjaśnił Doktorek, który szybko zorientował się o co chodzi. Biernacki znał jedynie Sprzęgła i Doktorka, którzy kombinowali dostawczaka. – Miał pan bułki nam dać.

- Za wcześnie trochę – powiedział uspokojony Biernacki. – Wejdźta na chwilę. Dam wam mocnej herbaty.

Posłuchali go. Wyglądał na człowieka w porządku.

- Boże – usłyszeli szept piekarza, prowadzącego ich na zaplecze. – To jeszcze panienka, przecież.


BENIAMINEK, SPRZĘGŁO, STRYJ



Kanał po burzy wypełniał szum płynącej wody. Stroje skombinowane przez Beniaminka, a szczególnie wysokie buty, na niewiele się przydały. Trójka mężczyzn brodziła w wodzie sięgającej po pas, często walcząc z wartkim strumieniem wody spływającej gdzieś do tuneli retencyjnych. Deszcz miał swój plus. Szum wody powodował, że nie musieli zachowywać się cicho. Nikt i tak nie usłyszałby ich przemarszu tymi podtapianymi korytarzami.

Było zimno i mokro. Baniaminek miał nadzieję, że każdy z żołnierzy posłuchał jego polecania i dokładnie przyszykował broń.

W końcu nieźle umęczeni, dotarli na miejsce. Spojrzeli na zegarki. Druga piętnaście. Jeszcze kwadrans do zajęcia stanowisk.


TUNIA, DOKTOREK



- Kiedy będą te bułki? – byli wdzięczni Biernackiemu za herbatę i ciepły kąt, ale było w pół do trzeciej, a akcja miała zacząć się za 45 minut. Najpóźniej.

- Pieczywko wyciągamy z pieca trzecia trzydzieści. Potem liczenie i o czwartej, w pół do piątej, jeszcze gorące, jadzie do jaśniepaństwa Szwabów.

Tunia z Doktorkiem spojrzeli na siebie. Za późno. Będą musieli pojechać bez towaru. Przecież o trzeciej piętnaście zacznie się akcja.

Dopili herbatę, pożegnali Biernackiego i pomaszerowali do szoferki.

- I co teraz? – zapytała Tunia.
- Nie wiem – powiedział Doktorek zapalając silnik.

Ale doskonale wiedział. Ciężar pistoletu w kieszeni stał się teraz dużo bardziej wyczuwalny. Wiedział już, że kiedy tylko strażnicy zajrzą do środka, by zerknąć na przywiezione bułki, zmuszony będzie użyć broni. Zmuszony będzie strzelić do wartownika. Z bliska. By zminimalizować ryzyko wszczęcia przez niego alarmu.

Oboje to wiedzieli.

Ruszyli w mrok. W stronę dzielnicy niemieckiej.

Czuli w ustach gorzki smak strachu.

Druga dwadzieścia. Za dziesięć minut muszą być na miejscu. Zająć pozycję. Z bułkami, czy bez nich.


BENIAMINEK, SPRZĘGŁO, STRYJ


Ruszyli po metalowych stopniach w górę. Po chwili byli już w ogrodzie, który pachniał świeżym błotem. Skapujące z liście krople wody wypełniały ciszę nocy ponurym, jednostajnym dźwiękiem.

Dom stał cichy i ciemny. Podobnie jak wszystkie ulice i inne domy wokół niego. Witek chyba sprawił się dobrze, chociaż troszkę za wcześnie. Nic to. Ważne, że było ciemno. Że zmrok pomoże im wykonać ich szaleńczy plan.

Ostrożnie przekradli się pod ścianę budynku.

Serca biły im jak szalone. Wpatrywali się w ulicę, licząc na to, ze ujrzą tam światła dostawczaka z piekarni.

Druga trzydzieści pięć. Samochodu nie było. Coś musiało się stać po drodze.

- Spokojnie – szepnął przyczajony w bezpiecznym miejscu Beniaminek. – Mają jeszcze czas. Zaczynamy kwadrans po trzeciej.

Nie wiedział za bardzo, czy przekonuje siebie czy Stryja i Sprzęgła.

Odległe echa burzy brzmiały, niczym pomruk budzącej się bestii.


TUNIA, DOKTOREK


- Cholera – mruknął Doktorek wjeżdżając na ulicę, która stanowiła wjazd na niemieckie kwartały.

Przypomniał sobie, że mijali szlaban wjazdowy – posterunek ustawiony na wjeździe gdzie Żółtko pokazywał „Helmutowi” ich przepustkę. Tam zatrzymali ich na dwie minuty. Wtedy było odrobinę po piątej. Teraz jeszcze nie było trzeciej. Samochód z pieczywem mógł wzbudzić uzasadnione podejrzenia Szkopów. Z drugiej strony mogło się też udać.

Na pewno widzieli jego światła. Jeśli teraz zawróci mogą zacząć coś podejrzewać.

Ilu ich tam było? Doktorek przypominał sobie gorączkowo. Trzech. Jeden w budce – zapewne ma telefon do jakiegoś pobliskiego garnizonu, dwóch sprawdzało wóz. Ten w budce na pewno ma telefon.

Ile stamtąd do willi, gdzie zapewne jest Sybilla? Góra trzysta, może pięćset metrów? Gdzieś tak.

Ryzykować? Zdjąć ich po cichu, – jeśli zadziałają szybko i znienacka oraz skutecznie z Tunią mogą zabić całą trójkę. Zawrócić? Zostawić swoich?
Co zrobić?

Smak żółci w gardle. Musieli podjąć szybką decyzję.
 
Armiel jest offline