Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-01-2013, 23:14   #49
Mizuki
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
Repnin z kamienną twarzą przyglądał się uroczym inaczej widokom z, jak na razie względnie bezpiecznego pokładu. Sam nie był pewien co tak właściwie spodziewał się ujrzeć, kiedy już ich podróż- dla niektórych zapewne koszmarna- dobiegnie końca. Zmodernizowany, ogromny port? Rodaków ustawionych na nabrzeżu, machających do niego i witających w domu po latach spędzonych "na emigracji"? A może działa i armaty opatrzone czerwonymi gwiazdami, wykute ze stali którą hartowano w pocie władającego teraz nad wszystkim proletariatu? Szary, brudny port zdawał się jednak mówić: To nie Twoja ziemia Samuile. Ta ziemia nie należy już do nikogo.
- Strefa celna...- wyjaśnił jeden z marynarzy, na co "emigrant" wydał oczy. To właśnie nowa, wyzwolona spod carskiego bata władza rozumiała jako "strefę celną"? Wydawało się, że bolszewicy gotowi są podejrzewać każdego obcokrajowca o przewożenie pod pazuchą granatów z pięknym napisem "Fuck Revolution". Czekali jedynie na atak... Tak jakby każdy pragnął wydrzeć im skrawek Rosji, na którym położyli właśnie swoje łapy.
- Oszołomy.- mruknął w odpowiedzi pod nosem Samuił. Tak spodziewał się wielu rzeczy, może nawet gniazd z karabinami, wszechobecnych żołnierzy, ale rzeczywistość tego obrazu uderzyła go po twarzy. Tutaj kończyło się to co pewne, bezpieczne. Przed nimi otwierała się Rosja: pożoga, stosy, groby i strach. Miejsce nienależące ani do Cara, ani do Rosjan ani nawet do bolszewików. To już jedynie plama na mapie całkowicie pożarta przez obłęd.

+-+-+

Z posępną miną przyglądał się rewizji pokładu, brunatno-nijakim mundurom żołnierzy i czerwonym gwiazdom. Byli pośród nich chłopcy, którzy zdawali się bać załogi bardziej niż ta ich. Ich spuchnięte od pracy, wolał nie wiedzieć jakiej, dłonie zaciskały się na równie spracowanych Mosinach. Zdążyły one już zapewne odbierać życie za cara, jak i posyłać w piach jego popleczników.
Po pokładzie krzątali się również starsi, raczej wiekiem bo nie rangą, mężczyźni . Raczej mocno obojętnym wzrokiem przyglądali się wszystkiemu, od czasu do czasu przerzucając noga linę, hak, skrzynkę. Tak jakby spodziewali się znaleźć pod nią jednostkę specjalną uzbrojoną w karabiny, na których czele stała by cudem ocalona córka cara Anastazja.
Samuił myślał, że doznał już największego szoku, jednak widok człowieka zalanego własną krwią i targanego przez dwóch żołnierzy z wnętrza "Urzędu Celnego", przekonał go że może być już tylko gorzej. "Szpieg..."- pomyślał słysząc wyjaśnienia towarzyszy Chinzi "Muszą mieć doskonałe szkolenia, skoro zaledwie dwóch, młodych stopniem szczyli jest w stanie rozpoznać takiego, wydać osąd a nawet wcisnąć mu zaliczkę kary". Ostatecznie, czy stosując odpowiednie metody człowiek nie był wstanie wymusić na drugim odpowiednich zeznań? Może i człowiek, który przez cały czas posyłał mu błagalne spojrzenie rzeczywiście był szpiegiem... Jednak scenariusz w którym na pytanie "Kto to" żołnierz odpowiada: Dwugłowy bażant w różowe ciapki i kłami wampira, pragnący obalić rewolucję - był równie prawdopodobny. Na krótki moment, pomimo abstrakcyjnej tęsknoty za "domem" jaka tliła się w nim przez te wszystkie lata, był wdzięczny ojcu za wywiezienie rodziny za Atlantyk.

W poczekalni, jak grzeczność nakazywała nazywać betonową, zimną i obskurną komorę rodem z pokładu Jutrzenki, czas bardzo, ale to bardzo się dłużył. Wszystko przez stres, który zdawał się narastać z każdą wlekącą się jak trup podniesiony z grobu minutą. Przesłuchania na stronie, pochmurne spojrzenia strażników, wyjące zawiasy drzwi. Świadomość tego wszystkiego potęgowała go. I nawet gdyby ktoś postanowił się odprężyć po przez wyobrażanie sobie zielonej polany... Spokojnych chmur... Ćwierkania ptaków... Zaraz w pejzaż ten wtryniłoby mu się stado maszerujących w równych szeregach żołnierzy w mundurach opatrzonych czerwoną gwiazdą.
Samuił zacisnął mocno szczęki i potrząsnął głową. "Psia krew... Oto im chodzi! Nie zapominaj!"- chociaż wśród prostych robotników, jak lubili się określac nowi przedstawiciele władzy, zagrania i sztuczki psychologiczne były porównywalne do czarnej magii, strach zawsze zdawał egzamin i był dobrze znany... W stresie, strachu człowiek popełnia błędy. A ten tutaj, poczucie ciężaru na barkach i spojrzenia strażników, jakby celowali już w twoim kierunku kiedy ustawią cię pod murem, zapewne w "książce z instrukcją" miał być jeszcze bardziej przytłaczający.
W momencie gdy twarze strażników, wygięte grymasem, który początkowo budował taki niepokój, stawały się wręcz zabawne, przypominające świńskie ryje podczas ostrego rozstrojenia jelit, wypowiedziano jego imię. Nareszcie, o ile w ten sposób rzec można. Był ostatni...

+-+-+

Minął próg znajdując się w całkowicie nowym, jeszcze bardziej oślizgłym i gorejącym płomieniami zarazem, kręgu piekieł. Takiego nawet Dante by się nie powstydził...
Odrapane ściany, pełne plam o bardzo łatwym do rozszyfrowania pochodzeniu. Zamazane już odciski dłoni. Goła żarówką zwisająca na pogiętym przez czas kablu, tuż nad odrapanym, chwiejnym stolikiem. Krzesełko, jakby bardziej wymęczone niż wszyscy przebywający tutaj petenci razem wzięci... Te parszywe gnoje nawet nie próbowały kryć tego, jaką masarnię urządzili sobie w Urzędzie.
Repnin miał ochotę splunąć przez ramię na widok tego wszystkiego, obrócił głowę i cudem powstrzymał odruch, zauważywszy stojącego tam strażnika w Mosinem w dłoni. Ślina zmieszana z flegmą ściekła mu po języku, przelała się nad zębami i utknęła gdzieś między dziąsłami a ustami, sprawiając iż mimika wsparta kilkoma monosylabami stworzyła wrażenie co najmniej mocnego niedorozwoju.
- Zakończmy to wreszcie panie...- usłyszał chłodny, nieco zdegustowany głos od strony stolika. Na zydlu równie poturbowanym co jego własny "tron" siedział kolejny "czerwony", w tak samo paskudnym uniformie, ze szpiczastą, wschodnią czapą na łbie, na której oczywiście projektant znalazł wystarczająco dużo miejsca na opasłą, czerwoną gwiazdę. Chyba tylko po to, aby nikt nie zapomniał co przedstawia sobą ryj spod niej wyglądający. A skoro o tym już mowa... Groteska była chyba najlepszym słowem na opisanie tego niesamowitego widoku. Wielki nos, wąs a la Chaplin, usta przypominające kształtem filet śledziowy (albo i dwa złożone ze sobą) i nienaruszone myślą spojrzenie. Gdyby nie oznaczenia na mundurze, można by pomyśleć , że to właśnie on we własnej osobie dowodził bolszewikami.
- Repnin, tak?
- Tak...
- odpowiedział mu po rosyjsku, nie mogąc znieść koszmarnego akcentu u pachołka. - Oczywiście towarzyszu komisarzu. Ma pan rację...- zerknął przelotnie na strażnika, po czym usiadł na dziarsko odsuniętym za pomocą kopniaka krześle. - Troszkę już tutaj siedzimy. Obydwoje rzecz jasna...- zaśmiał się nerwowo. Już miał kłopoty...
- Taaak, istotnie.- skinął głową, również przechodząc na ojczysty język, po czym chwycił za druciane, okrągłe okulary i zajrzał w papiery na stoliku, na które składał się w zasadzie jedynie paszport Samuiła.
- Imię?
- Um, chyba jest w paszporcie?...- duknął całkowicie zaszokowany pytaniem. Zabrzmiało i tak lepiej niż "nie umiecie czytać towarzyszu komisarzu?".- Przepraszam towarzyszu komisarzu, z moim paszportem jest coś nie tak?- starał zagrać się szczerze przejętego. Teraz albo go rozstrzelają albo dalej musi grac debila.
- Wszystko gra i buczy... Ale lepiej odpowiadajcie na pytania.- poruszył wąsem pod ogromnym nochalem.- Imię?
- Samuił Fiodor Repnin, towarzyszu komisarzu.
- Pochodzicie?
- Z Rosji towarzy...
- Dokładniej.
- Wychowałem się w Moskwie tow...
- W Moooskwie, da? Ciekawe, ciekawe. A tutaj, Władywostoku sprowadza was co? Chcecie pobawić się w berka z amerykanami wśród tajgi?
- zarechotał zerkając na strażnika, który wpadł w podobny rezonans. Samuił jednak jakoś kawałku nie kupił... Widząc raczej zmieszany wyraz twarzy emigranta, żołnierze zdusili rechot. - Więc, co?
- Właściwie to co robimy w tej chwili, towarzyszy komisarzu. West & East Company zatrudniło mnie jako tłumacza w ramach wyprawy doktora Chance.
- Rodzina w Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich?
- wypowiedział z namaszczeniem.
- Kilka dalszych ciotek w Moskwie. Nie utrzymujemy kontaktu.
- Będą potrzebne imiona i nazwiska.
- Towarzyszu komisarzu...
- mruknął nieco zdemotywowany wizją przypominania sobie imion ciotek, których zwyczajnie nie pamiętał.- Czy to naprawdę potrzebne? Sądzicie, że będę chciał pokonać całą Syberię żeby porozmawiac z ciotką przy herbacie i powidłach?
- Któż to może wiedzieć...
- uśmiechnął się głupkowato.
- Tak się składa, że ja... Nie, towarzyszu komisarzu. Przybyłem tutaj na zarobek, nie w sprawach rodzinnych.
- W Ameryce dolarów nie dostatek, a?
- Kilka groszy więcej nie zaszkodzi, towarzyszu. Niestety, system amerykanów nie jest tak uczciwy jak komunizm. Nie przelewa nam się tak jak wam...
- rozejrzał się po przytulnej izbie.
- Ach tak...- mruknął podirytowany, zerkając na strażnika.- A to ciotki, to jak się zwały?
- Nie pamiętam, towarzyszu komisarzu. Nie pamiętam ich z lat dzieciństwa, a po tym jak ojciec wyjechał do Stanów nie utrzymywaliśmy kontaktów z rodziną.
- A czemu to wasz ojciec postanowił wyjechać z Rosji, a?

Samuił tego pytania obawiał się najbardziej. Tak naprawdę, każdy upierdliwi i zagorzały rewolucjonista odczytał by teraz wyjazd jego ojca za zdradę, lub podejrzane wycofanie się... Niczym szczur z okrętu. Zganił się w myślach, za samo wspomnienie o ojcu na głos.
- Problemy w ojczyźnie, towarzysz...
- Jakie problemy?
- Pieniądze, tow...
- Tylko pieniądze? Aż tak źle było w rodzinie, że woleliście przenieśc się aż za ocean, a?
- Tato miał też problemy z władzami...
- Z carem?
- Z Ochraną, towarzy...
- A jak teraz tato się miewa?
- Pomimo wieku dobrze towarzyszu komisarzu. Jak widać nie zdołał go utrzeć ani carski bat ani skorumpowany kapitalizm.
- "Ciekawe jak poradziłaby sobie wasza oświecona rewolucja...?" dodał już jedynie w myślach. Irytowały go grady pytań ze strony komisarza. Oparł ramiona na blacie stolika i splótł dłonie.
- Twardy jak niedźwiedź.
- W istocie.
- Uciekał przed rewolucją, prawda?
- uśmiechnął się szeroko.- Biały Rosjanin... Tak to nazywają.
- Uciekał przed carską policją...
- Brwi Samuiła ściągnęły się nad oczyma, a jego głos nabrał jeszcze większej głębi, odbijając się krótkim echem w pustych ścianach. - Rewolucja go ominęła.
- A cóż carska policja mogła miec do waszego ojca, a?
- Nie wiem, towarzyszu kom...
- Może był carskim szpiegiem? Odkryli go? A może wysłali na misję do Stanów. - Z całą rodziną?
- A czemu by nie? Tak, tak... A może teraz wracacie dokończyć co on zaczął? Jaki ojciec taki syn...
- Towarzyszu, to absurd w najczystszej postaci.
- A skąd mogę wiedzieć, że nie jesteście szpiegiem?
- A co mogłoby wam to sugerować towarzyszu?
- Repnin poczuł jak narasta w nim niepokojąca siła.
- Jesteście synem uciekiniera...
- Przepraszam.
- przerwał mu stanowczo.- Jeśli już musicie używać tego słowa towarzyszu, należało by chyba mieć na uwadze, fakt iż uciekał przed poprzednią władzą. Tą, którą jak mi się wydaje popowieszaliście, rozstrzelaliście czy jak carską rodzinę zabiliście we śnie?- warknął podnosząc się powoli z krzesła. Z każdym słowem do naczyń krwionośnych w oczach komisarza napływało coraz więcej krwi. Poderwał się na równe nogi, trzasnął dłonią w blat i huknął ostro, na co żołnierz pod ścianą niemal zgubił swój karabin.
- Nie tym tonem zdradziecka, śmierdząca imperializmem świnio! To cena rewolucji. Dostali tylko to, na co pracowali sobie latami za tłamszenie wolności ludu! Tak się odnosicie do wielkiego dzieła ojców? Lenina! Gdybyście powiedzieli tak w Moskwie, dojechalibyście dużo szybciej na swoją wyprawę! O ile przeżylibyście podróż!
Samuił przysiadł z powrotem na krześle, kuląc się nieznacznie pod krzykiem komisarza. Bynajmniej nie ze strachy. Walczył z silną potrzebą zwalczenia za pomocą pięści ubytków w brązowych jak błota bryzg zębiskach komucha.
- Tak właśnie wypowiedziałby się o rewolucji szpieg! Przyznajcie się, jesteście szpiegiem! Gardzicie dziełem ojców rewolucji!
- Wasza rewolucja jest mi nieznana, obojętna i tak samo egzotyczna jak cycki tancerek na Bora Bora!
- nie wytrzymał Repnin. - Jeśli żyje się wam lepiej odzianym w czerwone gwiazdy, nic mi do tego towarzyszu! Ja przyjechałem tutaj po prostu zarobić!
- Ty szujo!
- dał znak strażnikowi, na co ten najpierw rąbnął Samuiła kolbą w bok, a później w ramię. Siwowłosy poderwał się z siedzenia.
- Katarzyna Kozłow, Izabela Tarasow!
- Szto?!
- spojrzał wytrącony z toru komisarz.
- Imiona ciotek...- mruknął zamroczony bólem Samuił, wpadając następnie w śmiech.- Wasz kolega daje klapsy tak jak one.
Komisarz poczerwieniał, dał znak żołnierzowi... A ten zdzielił Repnina kilka razy przez łeb, aż ten w końcu przestał się śmiać.
- Sprawdzimy nazwiska! Wszystko wyjaśnimy! A wy poczekacie, w celi! Dawaj go!

Wywlekany z sali całkowicie nie myślał o tym, iż patrzą na niego towarzysze podróży. Może już bardziej dawni towarzysze? Teraz miał nowych, czerwonych, do których nawet wypadało mówić towarzyszu. Pomimo bólu czuł się lekko rozbawiony... Od momentu gdy wspomniał o ojcu raczej wszystko było stracone. Ironia jedynie dodała oliwy do ognia, podobnie jak śmiech. Tylko czy właściwie można było zachować się inaczej? Nie znajdą przy nim niczego podejrzanego, nie oskarżą o nic ponad słabą pamieć i cięty język - chyba, że w ZSRR już i za to strzelają? A fakt, że zatrzymali by go...Tutaj, choćby na chwilę wydawał mu się oczywisty jak to, że jutro wstanie słońce. Pytanie jednak brzmiało: Jak szybko go wypuszczą?
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"
Mizuki jest offline