Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-01-2013, 09:33   #41
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY


„Raswijiet” czyli „Jutrzenka” płynęła przez wzburzone morze Japońskie, do portu przeznaczenia – Władywostoku – wraz z gromadką wesołych podróżnych na pokładzie. Podróż, która mogła być najgorszą mordęgą w ich życiu, zmieniła się w prawie przyjemną. Nie dzięki warunkom bytowym: ciasnym kajutom, brudnemu kubrykowi i zgrai obwieści pod wspólną nazwą „załoga”, ale dzięki ich talentom i staraniom.

Panna Kelly swoim głosem i staraniami podbiła serca wszystkich matrosów z Raswijet. Szorstcy faceci, pod wpływem jej pieśni rozpływali się jak wosk. Gdyby Natalie chciała, mogłaby kształtować ich zgodnie ze swoją wolą i przekonaniami, a oni wskoczyliby za nią w ogień.

Alkohol, karty i fizyczne wyzwania zjednały załogę w stosunku do Samuiła, Maxa, Henryka i Iana. Opowieści Maxa, mimo że nie do końca zrozumiałe dla znających zaledwie kilka słów marynarzy, potrafiły przyciągnąć uwagę słuchaczy. Tubalny głos naukowca idealnie pasował nie tylko do przestronnych sal wykładowych, ale sprawdzał się również tutaj, w ciasnym kubryku. Cała czwórka mężczyzn pod koniec podróży wiedziała, że gdy zajdzie taka potrzeba, załoga „Jutrzenki” i sam kapitan Anatolij Sworżenicyn, staną za nimi murem. Pomogą. W granicach rozsądku oczywiście.

Ale największe uznanie swoimi talentami mechanicznymi zyskał James. Nie bojąc się ubrudzić rąk, pomógł w maszynowni, całą drogę czyszcząc, modernizując i naprawiając silnik i maszynerię napędzającą okręt. Mechanik pokładowy znał się na swojej robocie, ale poza praktyką brakowało mu wiedzy teoretycznej, patrzył więc na inżyniera jak uczeń, na mistrza i bardzo chętnie stosował się do jego rad.

Mogła dziwić jedynie nieobecność samego B.E. Chance’a, który przez całą prawie podróż, nie wychodził ze swojej kajuty. Unikał z nimi kontaktu, czy zwyczajnie źle się poczuł? Widząc go, z łatwością można było przyjąć tą drugą wersję. Tak, czy siak, na pokładzie „Jutrzenki” nie mieli za bardzo okazji porozmawiać z nim na temat wyprawy i dalszych działań.

Czy to dzięki ich staraniom, czy to dzięki temu, że „Raswijet” przyspieszył, podróż minęła im szybciej, niż się spodziewali. Już siódmego dnia, dość późnym popołudniem, wpływali na redę we Władywostoku. Wyszli na pokład z ciekawości, również szary na twarzy i wymęczony B.E. Chance. Przyglądając się brudnemu, wręcz paskudnemu portowi, z imponującą ilością różnych okrętów zacumowanych przy nabrzeżach, bez trudu wypatrzyli barykady na ulicach, stanowiska z karabinami maszynowymi i szpetotę tego miejsca.

- Strefa celna – wyjaśnił Sworżenicyn obserwując port z mieszaniną pogardy, niechęci i szacunku wyraźnie widocznej w oczach, bo zarośnięta twarz Rosjanina niczego nigdy nie zdradzała.

Zeszli na ląd godzinę później, kiedy już umundurowani ludzie z czerwonymi gwiazdami na czapkach – uszatkach przeprowadzili wstępną rewizję pokładu „Jutrzenki”. Ten sam oficer, o szerokiej twarzy z lekko wystającymi kośćmi policzkowymi i skośnymi oczami, który nadzorował rewizję okrętu, poprowadził ich w stronę ponurego, prostokątnego budynku z okratowanymi oknami. Nad nim wisiał szyld i napis w trzech językach – w tym również po angielsku – URZĄD CELNY.

Kiedy podchodzili do drzwi, te otworzyły się nagle i dwóch żołnierzy wywlokło na zewnątrz jakiegoś człowieka. Z bliska ujrzeli, że wleczony ma całą twarz zalaną krwią, jakby przed chwilą został pobity. Patrzył na nich błagalnym, przestraszonym wzrokiem, ale doktor Chance odwrócił spojrzenie, dając im do zrozumienia, by zrobili to samo.

- Kto to? – zapytał po rosyjsku prowadzący ich oficer drugiego oficera, który wyszedł z biura zaraz za żołnierzami.
- Japoński szpieg, towarzyszy Chinzi – wyjaśnił drugi oficer, o wyraźnie kaukaskim typie urody. – Próbował przemycić nielegalne dokumenty.
- Przesłuchać a potem zastrzelić.
- Tak jest, towarzyszu Chinzi.

Weszli do środka Urzędu Celnego. Wnętrze było ponure, przytłaczające i w jakiś niewyjaśniony sposób złowieszcze. Na ścianach wisiały dwa portrety ojców rewolucji. Na jednym z nich rozpoznali Lenina. Za kontuarem, za biurkami i na sali pracowało kilkunastu celników. Wszyscy byli w mundurach i uzbrojeni. Jak na wojnie.

Dowodził mężczyzna w sile wieku w charakterystycznym ciemnym, oliwkowym mundurze z czerwonymi gwiazdami na naramiennikach.

Mężczyzna przedstawił się jako komisarz Iwan Zawrijowicz i poprosił o dokumenty oraz wypełnienie dokumentów celnych. Widać było, że trafili na restrykcyjnego i poważnego formalistę. Nie dobrze.

Zaczęła się kontrola dokumentów. Zawrijowicz przejrzał ich papiery i bez mrugnięcia okiem przyjął informacje o tym, że są pracownikami firmy górniczej udającymi się na Syberię w celach badawczych. Po zabraniu kart celnych, na których musieli podać swoje dane personalne, cel podróży – wystarczyło wpisać ZSRR lub Syberia – ale także takie informacje ile gotówki wwożą na terytorium Związku Radzieckiego zaczęła się dopiero prawdziwa odprawa.

Oprócz ich grupy w poczekalni Urzędu Celnego czekało jeszcze kilku cudzoziemców i nim doszło do nich, minęły blisko trzy godziny. Na zewnątrz zrobiło się już całkiem ciemno i zaczął prószyć śnieg. W końcu nadeszła ich kolej.

Na pierwszy ogień poszedł B.E. Chance. Zniknął za solidnymi drzwiami, gdzie wcześniej udawali się inni podróżni i komisarz Zawrijowicz i nie wychodził przez ponad kwadrans. Ale kiedy wyszedł twarz miał nadal szarą, lecz wyraz jego oczu zdradzał, że nie jest zbyt dobrze.

- Mam nadzieję, że nie macie ze sobą niczego nielegalnego – rzucił w ich stronę przechodząc na drugą stronę pomieszczenia, do poczekalni będącej już na terenie Związku Radzieckiego. Niższy rangą urzędnik podał mu podstemplowany paszport, wizę i jakiś nowy, zapisany cyrylicą dokument – jak się później okazało – pozwolenie wjazdu i pobytu na terenie Władywostoku.

- Teraz pani kolej, panno Kelly – Zawrijowicz przywołał do siebie Nataszę i poprowadził ją za sobą do pomieszczenia celnego.

Drzwi za nimi zamknęły się z głuchym stukiem.

Po drugiej stronie B.E. Chcnce, już poza zasięgiem ich głosów, został wyprowadzony za drzwi. Gdzieś, za oknami, zawyła ponuro portowa syrena. Jej dźwięk wydawał się im dziwnie złowieszczy. Jak przedśmiertelny ryk jakiejś prehistorycznej, dzikiej bestii.

W Urzędzie Celnym pozostała tylko ich gromadka. Minął kwadrans, a Natalia nadal nie wychodziła zza drzwi pokoju odpraw. Zaczynali tracić pewność siebie i spokój ducha. Co działo się za tymi przeklętymi drzwiami?!
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 13-01-2013 o 10:32. Powód: literówki
Armiel jest offline  
Stary 16-01-2013, 15:51   #42
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Nathalie rozejrzała się po poczekalni. Nie należała do specjalnie strachliwych osób – raczej zarzucano jej pewną skłonność do ryzyka – ale było coś... przytłaczającego w tej ponurej atmosferze oczekiwania. Niewygodne krzesła, bure ściany, watr wyjący za oknem.

Celnicy, dziwnie przypominający strażników więziennych. Nathalie nie znała się na broni, ale nie sądziła, żeby w kabury przypięte przy ich pasach mieściły atrapy. Usiadała, przestraszona w samym rogu pomieszczenia, zaraz obok dr Chance. Nie próbowała nawiązać z nim rozmowy - była prawie pewna, że nie odpowie. Wyglądał źle, wyraźnie pobyt na statku mu nie służył. Żadnemu z ich grupy nie służył, ale on wyglądał wyjątkowo źle.

Coś jeszcze ją niepokoiło. Sądziła, ze kontrola celna polegała będzie na prostym sprawdzeniu dokumentów. Tymczasem tutaj… to wyglądało jak budynek policji. Próbowała przekonać samą siebie, że zaraz zwolnią mężczyznę wyciągniętego z posterunku - to słowo lepiej pasowało niż „urząd celny”, i że wszystko okaże się nieporozumieniem, ale z każda chwilą traciła pewność siebie.

Kiedy Chance zniknął za drzwiami, zaproszony – wezwany – Nathalie uświadomiła sobie z przerażającą jasnością, że nie ma żadnych szans na to, aby celnicy uwierzyli w jej opowieść. Co by na Boga miała robić, w tej firmie górniczej?! Gotować? Zalała ją fala paniki, wbiła wzrok w drzwi, za którymi zniknął Chance. Już kwadrans. Czy… czy jego też biją? Czy będą chcieli ją uderzyć? Bzdura, przecież nic nie przemyca, nie jest żadnym szpiegiem, po prostu ją odeślą… Myśl, Nathalie, myśl.

Drzwi otworzyły się, dziewczyna zerwała się z ławy i zrobiła krok w stronę Chance'a, on przesunął po niej wzrokiem, szary na twarzy, jakby jej nie zauważając. Myśl.

- Teraz pani kolej, panno Kelly – usłyszała.

Poszła za komisarzem Zawrijowiczem. Drzwi zamknęły się za nią, wskazano jej krzesło przy biurku. Widok mokrej, ciemnej plamy na podłodze i mężczyzn z karabinami nie nastrajał optymistycznie. Zadrżała.
- Imię i nazwisko? – pytanie Zawrijowicza uderzyło w dziewczynę.
- Nathalie Kelly – powiedziała, starając się żeby jej głos brzmiał pewnie. Wysunęła podbródek do przodu, żeby dodać sobie animuszu.
- Denerwuje się pani, panno Kelly? – zapytał mężczyzna, uśmiechając się – Niepotrzebnie, zapewniam, nie ma pani powodów do obaw. Proszę po prostu mówić prawdę, a wszystko będzie dobrze. Zrozumiała pani?

Pokiwała głową. Myśl, Nathalie.
- Skąd pani pochodzi?
- Nowy Jork.
- Piękne miasto.. tak słyszałem, i piękne kobiety
. – powiedział pochylając się nieco w jej stronę i lustrując ją powolnym spojrzeniem. – Co sprowadza tak piękną damę do Władywostoku?

Zarumieniła się. – Dziękuję, jest pan bardzo uprzejmy…
- Więc?
– jego głos zabrzmiał mocniej.
- Jadę jako… sekretarka dr Chance.
- Ach tak?
– uśmiech wykwitł na twarzy Komisarza – Potrafi pani stenografować?
- Ste… stegrafować?
- zająknęła się - Nie.. nie znam tutejszych zwyczajów, panie komisarzu. ale jestem pewna, że szybko się nauczę – powiedziała.

Komisarz Zawrijowicz uderzył otwartą dłonią w stół. Twarz mu poczerwieniała. Wstał i stanął tuż za dziewczyną tak, ze nie mogła go widzieć.
– Sądzi pani, panno Kelly, że my, obywatele Związku Radzieckiego, funkcjonariusze celni, jesteśmy bandą idiotów? Ze można nam wcisnąć każde kłamstwo? - .wysyczał nad jej uchem.
- Ja. – zaczęła Nathalie, próbując odwrócić się i spojrzeć na mężczyznę.
- Zostać przy biurku! – huknął – I odpowiadać na moje pytania!

Nathalie zasłoniła twarz dłońmi i rozpłakała się. Szlochała, rozpaczliwie, przez chwilę. Potem szloch przeszedł w ciche łkanie wstrząsające całym jej ciałem
- No, no.. proszę nie płakać – mężczyzna obszedł biurko i usiadł na powrót na krześle.
- Proszę nie płakać... Jest pani piękną, inteligentną kobietą. Proszę mi po prostu powiedzieć prawdę. Dobrze?

Nathalie pokiwała głową. Wyjęła chusteczkę i wytarła oczy.
- W porządku, panno Kelly? – zapytał Komisarz miłym głosem – To może jeszcze raz, od początku. Proszę powiedzieć mi o pani rodzinie.

- Moi rodzice, Helena i John Kelly, byli artystami
– zaczęła mówić powoli, słowa przerywane były jeszcze szlochem, ale z każdym słowem opowieść płynęła coraz bardziej wartko. - Pracowali w cyrku i wodewilach. Ja też jestem artystką, mam talent do tańca, śpiewu, marynarze mogą poświadczyć. „Dawaj Wańka, pajdziom wmieste w gorad, budziem…” z silnym, amerykańskim akcentem zaintonowała marynarską piosenkę, kalecząc niemiłosiernie rosyjski. Szybko umilkła, zgaszona spojrzeniem Zawrijowicza.

- Ostatnio występowałam w rewii, w Bostonie, miałam nawet taki numer solowy, wchodziłam sama na scenę, rozumie pan, mężczyźni szaleli… Tam poznałam Bobby'ego. Był zupełnie inny, nie ślinił się jak tamci… znaczy.. nie zwracał tylko uwagi na ciało, ale docenił moją duszę. Bardzo się kochamy.
- Do rzeczy, panno Kelly.


Spojrzała na Komisarza, zdziwiona.
- Nie.. nie rozumiem – wyjąkała.
- Jaki jest pani cel podróży?
- Syberia.
- Prawdziwy cel podróży, panno Kelly.
- Syberia
– powtórzyła, patrząc z kompletnym niezrozumieniem w oczach. - Bobby’ego posłali z tą kampanią górniczą, zdecydowałam się pojechać z nim. Bo jego żona nie rozumie naszej miłości, nie chce mu dać rozwodu, tak mówił… A Syberia jest taka romantyczna… śniegi, puste przestrzenie, będziemy jeździli saniami.
- Nazwisko
– przerwał jej
- Kelly – odpowiedziała automatycznie.
- Nazwisko pani kochanka. - Zawrijowicz zaczynał być zniecierpliwiony.
- To mój narzeczony – obruszyła się wyraźnie. – Doktor B.E. Chance. Czy.. czy mogłabym już wracać do Bobby’ego? Warunki na statku były bardzo niedobre, źle się podróżowało, Bobby nie uprzedzał… ale chyba źle zniósł podróż, potrzebuje mnie …
- Za chwilę, panno Kelly, proszę otworzyć bagaże.
- Dobrze
– powiedziała podchodząc do kufra. Odemknęła wieko i znów się zarumieniła – na wierzchu leżała porozrzucana w nieładzie jej bielizna.

- Proszę wrócić na krzesło - rozkazał Zawrijowicz i skinął na jednego ze swoich ludzi, którzy zaczął przerzucać rzeczy w kurze.
Po chwili położył na biurko pieniądze i woreczek z biżuterią.
- To wszystko – zameldował po rosyjsku – Żadnej broni, żadnych dokumentów. Pruć podszewkę? Kontrola osobista?
- Odejdźcie.
- Witamy w Związku Radzieckim, panno Kelly
– powiedział – To – odliczył sobie kilka banknotów – Opłata celna. Proszę podpisać – podsunął jej dokumenty. – To wizy i karty podróżne.

Nathalie podpisała. – Mogę już wracać do Bobby’ego? – zapytała cicho.
- Oczywiście. – zebrał jej rzeczy i włożył na powrót do kufra – na stole został tylko jeden wisior z dużym kamieniem. – Prezent dla żony – wyjaśnił.
- Zapraszam – wskazał drzwi.

Nathalie wstała, nogi się jej trzęsły, i poszła w stronę wyjścia. Kiedy kładła rękę na klamce, głos Zawrijowicz osadził ją w miejscu.
- Jeszcze jedno, panno Kelly … - zamarła, a potem odwróciła powoli – Jakie jest pani zdanie na temat rewolucji?

Napięcie i strach zniknęły z jej twarzy, zastąpione totalnym osłupieniem.
- Nie rozumiem… jaki to może mieć związek…
- Proszę odpowiedzieć – głos mu stwardniał.
Nathalie wyglądała na kompletnie zgubioną.
- Słyszałam o tym, w szkółce niedzielnej. Ścinali jakimś królom głowy, gilotyną, we Francji chyba. Ale naprawdę nie rozumiem…

- Proszę iść. – Zawrijowicz uśmiechną się pobłażliwie – Nie myliłem się, jest pani zaprawdę bardzo piękną kobietą.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 16-01-2013 o 16:03.
kanna jest offline  
Stary 16-01-2013, 16:33   #43
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Ian wszedł do środka, gdy tylko Nathalie opuściła pomieszczenie.

Widywał już komisariaty bardziej przytulne niż ta izba celna. Szaro, brudno, plamy krwi. Czy pracujących tu ludzi nie obchodziło, w jakich warunkach pracują, czy też całość miała stworzyć odpowiedni klimat, zachęcający przesłuchiwanego, tfu..., przybywającego do Rosji turysty, do pełnej szczerości? Trudno było powiedzieć. Bez względu na wszystko Ian miał zamiar mówić prawdę. Może nie całą, ale prawdę...

Usiadł na niewygodnym krześle, spoglądając na oficera celnego, przeglądającego dokumenty, wśród których znajdowało się również kilka paszportów. Udając, że nie widzi stojących z boku osiłków o tępych pyskach, czekał aż oficer zacznie mówić. Ten jeszcze przez moment grzebał w papierach, po czym spojrzał na Iana.
- Imię, nazwisko? - spytał. Prawie warknął. Jego angielski był całkiem dobry.
- Ian Thomas Weld.
Oficer spośród paszportów wyłowił ten właściwy. Porównał fotografię z wyglądem siedzącego przed nim mężczyzny.
- Skąd pochodzicie?
- Stany Zjednoczone. - Odpowiedzi Iana były równie zwięzłe, jak pytania.
- Co was sprowadza do Władywostoku?
- Mam wziąć udział w wyprawie badawczej prowadzonych przez doktora Chance'a. - Na to pytanie nie dało się odpowiedzieć dwoma wyrazami.
Oficer zapisał coś w swoich papierach.
- Rodzice, rodzeństwo, krewni w Związku Radzieckim? - zadał kolejne pytanie, tym razem bardziej, można by rzec, osobiste.
- Rodzice żyją. Na stałe przebywają w Kanadzie, nie pracują. Mam też siostrę, niezamężną. Wszyscy krewni bliżsi i dalsi mieszkają w Stanach Zjednoczonych lub Kanadzie.
- A co myślicie o rewolucji?
Ian opanował nagłą chęć zacytowania kilku wypowiedzi Jamesa, pod niebo wychwalającego Rosję i bolszewicką rewolucję. Zdecydowanie lepiej było powiedzieć coś bardziej wyważonego, neutralnego.
- To bardzo interesująca idea - stwierdził. - Równość wszystkich ludzi i powszechnie dostępne wszystkie dobra to bardzo sprawiedliwe.
Oficer przez moment spoglądał na Iana, ale wypowiedzi nie skomentował.
- Jaki zawód wykonujecie? Jako kto pracujecie i gdzie?
- Jestem myśliwym - odparł Ian. - Często pracuję jako przewodnik, zatrudniany przez tych, co chcieliby zapolować na grubego zwierza
- Jaki jest cel waszej podróży?
- Jestem zatrudniony przez West & East Company jako myśliwy i ochrona przed wilkami czy niedźwiedziami - odpowiedział Ian.
- Po co naprawdę przyjechaliście!? - Wyraz twarzy oficera zmienił się na... drapieżny.
Zatrudniło mnie West & East Company jako myśliwego. Chciałbym również zobaczyć tajgę, porównać z lasami Kanady. Czy wolno polować na tygrysy? - dla odmiany on zadał pytanie.
Teoretycznie odpowiedź była prosta - jeśli nie chcesz być zjedzonym, to wyjście jest tylko jedno. Ale kto tam mógł wiedzieć, co wymyślą komuniści.
- Wolno, oczywiście - odparł spokojnie oficer. - Tylko na miejscu musicie wnieść opłatę pięćdziesięciu rubli by dostać pozwolenie.
Ian wolał nie pytać, co by się stało, gdyby ośmielili się nie wykupić zezwolenia i upolowali tygrysa.

Na biurku pojawiły się bagaże Iana, w których towarzyszący oficerowi “celnicy” zrobili małą rewolucję. W tym czasie oficer zadawał kolejne pytania.
- Broń macie? - spytał.
- Jak to myśliwy i ochrona - odparł ian. - Bez tego się nie da żyć.
- Złoto? Ile macie i po co przywozicie?
Ian pokręcił głową.
- Nie mam złota. W dziczy do niczego się nie przyda - odparł.
- Książki? Czasopisma? - padło pytanie.
- Nie, nic z tych rzeczy.
- A to? - jeden z przeszukujących torby podsunął oficerowi garść kartek - notatek Iana. Oficer przerzucił je dość pobieżnie.
- Schowajcie to z powrotem - polecił po chwili.
- Ile pieniędzy przywozicie? Rubli, dolarów? - spytał.
- Pięćset rubli - odparł Ian.
Celnik skinął głową.
- Charaszo - odparł. - Poczekajcie.
Pomocnicy celnika wrzucili byle jak rzeczy Iana do walizki i sakwojaża.
- Możecie iść - powiedział oficer.

Ian nie patrzył na zegarek, ale miał wrażenie, że jego spotkanie z celnikiem trwało krócej, niż w przypadku Nathalie. A może się mylił? Czas jest względny...

- Siadajcie. Nazwisko? - spytał kolejny urzędnik.
- Weld - odparł Ian.
- Czekajcie - powiedział urzędnik i zabrał się za wypełnianie papierów i przystawianie różnego formatu stempli.
- Wasza wiza. I pozwolenie na pobyt we Władywostoku. Tylko nie zgubcie.
Bo cię wezmą za szpiega i rozstrzelają, dodał w myślach Ian, chowając otrzymane papiery.
- Gdybyście chcieli wyjechać poza obręb miasta - mówił dalej urzędnik - to musicie mieć zgodę Urzędu Gminy. To na razie tyle.
- Witamy w Związku Radzieckim, mister. - Skinął głową.
- Do zobaczenia - pożegnał się Ian.
Wstał i ruszył w stronę stojących niedaleko Nathalie i Chance’a.
 
Kerm jest offline  
Stary 18-01-2013, 18:47   #44
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Obskurny pokoik z betonu, bez choćby śladu klepki na podłodze, niewygodne krzesełko. Cywilizacja na dalekim wschodzie? Ideały rewolucji, choć tu dotarły to zostały spłycone. O ile nie były płytkie już od samego początku.
Na podłodze plamy po zaschniętej krwi, w powietrzu zapach potu papierosów i potów. Za biurkiem pan życia i śmierci w postaci urzędnika radzieckiego, z tyłu dwóch jego uzbrojonych pomagierów.
Arturo znał ten dryl... zmieniała się sceneria, zmieniały się nazwy, ale role pozostawały te same.
W całej Azji południowo wschodniej było tak samo, w Afryce podobnie, nawet i w niektórych zakątkach Ameryki Południowej. Choć oczywiście były i różnice, tam było za gorąco, tu było za zimno.
Ale i tu i tam niebezpieczeństwo było realne, a pozory cywilizacji, tylko pozorami...
- Jak pan się nazywa?- padło pierwsze pytanie.
- Profesor Maximillian Phileas Arturo, wykładowca zoologii na uniwersytecie bostońskim, może pan o mnie słyszał?- Max od razu odpowiedział spokojnie i z pewną dumą w głosie.
- Skąd pan pochodzi?- kolejne zwykłe pytanie. Durne, zważywszy że przecież przeglądał ten paszport i czytać zapewne umiał.
-Ze starej dobrej Nowej Anglii- odpowiedział z dumą. Po czym sprecyzował zdając sobie sprawę że urzędas może po prostu nie zrozumieć.- To kilka najstarszych stanów w USA.
- Co sprowadza do Władywostoku?
-standardowe pytanie. Max spodziewał się go.
-Ma pan chyba papiery prawda? Jestem członkiem ekspedycji geologicznej. Po części fundatorem tej ekspedycji. Z samych wykładów nie da się wyżyć, więc liczę że ta wyprawa przyniesie mi zarobek. I waszemu... krajowi też.-tu Arturo nieco się rozgadał, ale jeszcze więcej, gdy wypytano go jego rodzinę. O której chętnie opowiedział podkreślając jej szerokie znajomości i koneksje na arenie międzynarodowej.
Przy okazji Max wiedział, że nieco... a może nawet bardzo przesadza. Jednak nie czynił tego bez powodu.

Starał się bowiem delikatnie zasugerować, że jest ważną personą i że jego... zaginięcie na terenie Rosji może sprawić kłopoty rządowi, a te wywrą presję oraz konsekwencje na urzędnikach w tym rejonie.
Po tej dość długiej wypowiedzi Arturo, Zawrijowicz zapytał o coś czego się Maximilian nie spodziewał.- A co myślicie o rewolucji?
“A gówno was to obchodzi, co ja myślę o rewolucji”
, chciał rzec Max ale sytuacja nie nastrajała do wygłaszania takich wypowiedzi, więc burknął tylko pod nosem.-Dobry człowieku, politykę zostawiam demagogom. Ja zajmuję się nauką, nie fantazjami socjologów. Nie mam określonych poglądów na temat rewolucji, czy też polityki ogólnie. Jestem człowiekiem nauki.
-Czym się pan zajmuje zawodowo, gdzie pan pracuje?-
spytał urzędas, a Arturo, aż kusiło mu się odgryźć. Przecież wspomniał kim jest na samym początku tego całego przesłuchania. Zawrijowicz był tępy, czy głuchy? Niemniej opanował gniew i dodał.-Profesor zoologii na uniwersytecie, profesor zoologii... przynieś tablicę i kredę to ci pokażę na czym polega mój zawód.
- Cel podróży?-
kolejne pytanie wypowiedziane zimnym ton urzędnika zwiastowało kłopoty. Bo przecież Arturo już wspomniał o celu swej podróży.
-Już mówiłem, jestem członkiem i po części fundatorem tej wyprawy poszukującej złóż naturalnych.- wyjaśnił się Maximilian.
- Prawdziwy cel podróży!?- wrzask mający zastraszyć profesora, zadziałał. Arturo lekko skulił się w sobie rozważają dalsze działania. W końcu zaczął mówić.
-No... cóż. Jest jeszcze taki jeden drobny drobiazg. Taki kwiatek do kożucha. Syberia to drapieżniki, to wilki, niedźwiedzie polarne i brunatne, to także tygrysy syberyjskie. Więc może się nadarzyć okazja do odstrzału jednego z nich. Przyznaję, że wziąłem to pod uwagę w mych planach i...- profesor wyjął z kieszeni kwitek wypisany cyrylicą który załatwił sobie jeszcze przed wyjazdem z Japonii.- Chciałem całkowicie legalnie ustrzelić takiego czworonożnego amatora ludzkiego mięsa. A potem zabrać jego ciało do Ameryki celem zrobienia z niego eksponatu akademickiego. Kości na szkielet i skórę do taksydermii.
A urzędnik uradowany swoją przenikliwością odpuścił sobie dalsze pytania.

Potem zaczęło się dokładne przeszukanie bagaży osobistych.
I oczywiście znaleźli strzelbę z amunicją, co oczywiście Arturo skwitował w swoim stylu.-Przecież nie ustrzelę tego tygrysa z procy. To jest zwykła flinta myśliwska na grubego zwierza.
Profesor Arturo książek ze sobą nie brał, bo i po co. Także i do gotówki nie miał zaufania. W dziczy najlepiej sprawdzał się uniwersalny środek płatniczy... metale szlachetne.
Dlatego oprócz niewielkiej ilości lokalnej waluty zabrał ze sobą trochę złota w najbardziej niewinnej postaci, męskiej biżuterii. Złote bransolety, złote sygnety, łańcuszki, ba... nawet złoty zegarek.
I “wstydliwie przyznał się “ do słabości do takich ozdób. Tamci uwierzyli, tym bardziej, że Arturo przypadkowo zapomniał “spakować” z powrotem jednego z sygnetów.
Ten drobny przypadek roztargnienia od razu poprawił atmosferę. Zawrijowicz od razu zwrócił Arturo wydał wizę wjazdową i zezwolenie na pobyt we Władywostoku, także i broń oraz amunicję mu zwrócono z nakazem trzymania jej w futerale.
Uff... udało się. Profesor z ulgą wyszedł z izby celnej. Syberia okazała się taką samą dziczą, jak reszta Dalekiego Wschodu z łapówkarską tradycją znaną dobrze Maxowi z innych wypraw do tej części świata.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 18-01-2013, 21:57   #45
 
Szamexus's Avatar
 
Reputacja: 1 Szamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znanySzamexus wkrótce będzie znany
"Zastrzelić" dudniło w uszach Henryka nieustannie. Jak można tak poprostu zastrzelić człowieka, niepokój i lęk go nie opuszczał. Nasłuchiwał, nasłuchiwał strzału, a gdzieś w duszy nie chciał go usłyszeć, wierzył, że to nie nastąpi ...

- Teraz wy! Głos skierowany w jego kierunku wytrącił go z azylu jakim stała się jego własna głowa ... Nawet nie zauważył kiedy wyszedł prof. Arturo.


Chmurski szybko podniósł się i wszedł do pomieszczenia, nie sądził, że miejsce kontroli granicznej może być tak ... surowe. Beton i .. plamy krwi. Chmurski najzwyczajniej sie bał, nie wiedział czego i dlaczego ale jeszcze zanim urzędnik się odezwał Henryk się ich wszystkich lękał, czuł charakterystyczny ucisk w brzuchu ...

- Jak Pan się nazywa.
- Henryk Chmurski.

- Skąd pochodzicie, nie jesteście Amerykaninem, co tam robicie? Potok pytań płynął z ust urzędnika z grobową miną. Dlaczego o to pyta? Przecież nie jestem szpiegiem. Myślał Henryk ... i przypomniał sobie tamtego człowieka określonego szpiegiem i ... skazanego jednym słowem na śmierć. O Boże, westchnął w duszy ...
- Pochodzę z Polski, ... z Galicji, poprawił się, z Krakowa. Moja Matka pochodzi z Rosji, emigrowała i z ojcem mieszkają w Krakowie. Od dawna nie miałem z nimi kontaktu, obecnie mieszkam w Bostonie, tam pracuję ... w porcie. Odpowiedział w dość płynnym rosyjskim, na co reakcją było uniesienie oczu urzędnika znad paszportu ... Zaraz potem słysząc "Polski" coś zanotował w kajecie.

- Co sprowadza was do Wladywostoku, po co tu przyjechaliście?
- Jestem członkiem wyprawy badawczej dr Chance'a, jak ludzie którzy tu wchodzili przede mną, a jako, że wcześniej zawodowo zajmowałem się turystyką wysokogórską pełnię rolę przewodnika i człowieka od, hmmm .... "spraw terenowych".
- Co inni niech was nie obchodzi, was pytam i odpowiadajcie. Rzucił Rosjanin.

Potem zadawał pytania o poglądy na temat rewolucji.
- Rewolucja ? niewiele wiem, choć ludzie są sobie równi i tak powinni być traktowanie, bez względu na rasę czy wykształcenie. Przyznał Chmurski zresztą zgodnie z tym co myślał ...

- A prawdziwy cel podróży!? Niespodziewanie krzyknął, aż Henryk zadrżał
- Nie rozumiem, prawdziwy cel podróży to ten który podałem, odrzekł nieco nerwowo, .. mam być pomocny w przetrwaniu w górach i Tajdze.

Spojrzał na stojących obok żołnierzy, stali z surowymi minami, trzymając w pogotowiu karabiny.
Oficer zamilkł na dłuższą chwilę, sprawdził dokładnie dokumenty. Dwa razy. Szczególnie paszport USA.

Potem zaczął dokładnie przeszukiwać bagaże osobiste. Chmurski odpowiadał na pytania
- Sprzęt jak pan widzi na warunki zimowe, umożliwiający poruszanie się w śniegu, dla wszystkich. Lina, pas do asekuracji, sprzęt górski ...

- Nóż, mój nóż. Żeby chleb i mięso kroić, jak trzeba gałęzie obciąć, upolowanego zwierza oprawić ...

- Mam około 400 rubli i 100 dolarów

Przejrzeli wszystko dokładnie, przyglądając wnikliwie i nawet macając ubrania.

- Teraz będzie kontrola osobista. Rozbierzcie się.
Chmurski się zaniepokoił, ale posłusznie się rozebrał. Jeden z pomocników, z byczym karkiem obmacał kołnierz i szwy ubrania ... po czym obmacał Henryka nawet po bieliźnie, a na koniec z drzwi obok poproszono kogoś. Weszła w szarym i brudnawym kitlu kobieta. Założyła rękawiczkę zaczerpnęła wazeliny i jednym zdecydowanym gestem nakazała się odwrócić i zbadała Henryka per rectum. Po czym do oficera krótko rzekła - Niszto. Wyszła.

Henryk się trząsł, niewiadomo z zimna czy z emocji.

Na koniec oddano Henrykowi bez słowa wyjaśnienia 50 dolarów i dokumenty wjazdowe - wizę, pozwolenie na pobyt we Władywostoku.

- To wszystko, witamy w ZSRR.
 
__________________
Pro 3:3 bt "(3) Niech miłość i wierność cię strzeże; przymocuj je sobie do szyi, na tablicy serca je zapisz"
Szamexus jest offline  
Stary 21-01-2013, 12:10   #46
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Nie tak sobie wyobrażał Władywostok. Nie tak sobie wyobrażał tutejszych ludzi. Mac widział slumsy Detroit, Nowego Yorku, czy Bostonu, ale to tutaj, to był obraz nędzy i rozpaczy. Prócz kilku budynków użyteczności publicznej w jako takim stanie cała reszta to były drewniane, chylące się ku ruinie chatki, a ludzie? Nędzarze odziani w łachmany. Lepiej ubrani byli tylko jacyś ponurzy panowie w skórzanych kurtkach i wysokich butach. Wszędzie widać było ślady dewastacji dawnej świetności. Pobite lampy uliczne, połamane ławki, dziurawe płoty. Ludzie niczym ponure cienie przemykali przez ulice. Tak właśnie przemykali, jakby starali się być jak najmniej widoczni. Nie patrzyli im w oczy, unikali ich wręcz, a przecież nie dało się ukryć, że grupka Amerykanów wyróżniała się z otoczenia. Normalny przechodzień po prostu szedł załatwiać swoje sprawy, miejscowi zaś chodzili skuleni z wzrokiem wbitym w ziemię. Wręcz snując się. Dla odmiany prowadzący ich do urzędu celnego żołnierze z czerwonymi gwiazdami na czapce zachowywali się bardzo pewnie.

Nim zdążyli wejść do budynku mieli okazję przekonać się jak szybko działa rewolucyjna sprawiedliwość. Wyprowadzony zakrwawiony Japończyk na podstawie krótkiego stwierdzenia o szpiegostwie został skazany na śmierć.
- Nie patyczkują się. – mruknął Mac do stającego w pobliżu B.E. Chance’a.
Budynek w środku okazał się nie mniej ponury, niż na zewnątrz. Po załatwieniu papierkowych formalności przyszło im czekać na przesłuchanie. Długo. Mac wypalił z pół paczki papierosów i niezliczoną ilość razy przeszedł się tam i z powrotem wzdłuż korytarza. Dla zabicia nudy można by się zdrzemnąć, tyle że atmosfera w budynku zupełnie nie sprzyjała drzemce.

Wreszcie miał okazję przyjrzeć się rewolucji z bliska i musiał przyznać, że był zaskoczony. Spodziewał się w swoich naiwnych oczekiwaniach, że ludzie tu będą … no … radośniejsi. A może to tylko błędne pierwsze wrażenie. W końcu ileż on zdążył zobaczyć przez krótką drogę z nabrzeża do urzędu?
Robiąc kolejny nawrót w swej przechadzce wzdłuż korytarza rzucił do Chmurskiego:
- Zawsze się denerwuję przed rewizją osobistą. – puścił do Henryka oko - Może nie będzie tak źle. Może mają do tego jakąś ładną pielęgniareczkę.
Zażartował choć wiedział, że już łatwiej by było wygrać na loterii.
Tak się złożyło, że na pierwszy ogień poszedł wujaszek, potem Natalie, a kolejka Jamesa przypadła po Polaku.
- Zdrastwujtie. – powiedział na wstępie swoją łamaną ruszczyzną.
Usiadł na krześle ze skrzypnięcie sfatygowanego drewna.
Zawrijowicz spojrzał na Maca zimnym wzrokiem znad dokumentów.
- Jak Pan się nazywa? – spytał choć miał wszystko napisane w dokumentach.
- James MacDougall towarzyszu komisarzu. – odparł Mac patrząc na ręce urzędnika.
- Skąd Pan pochodzi? – padło kolejne formalne pytanie.
- Worcester w stanie Massachusetts, Stany Zjednoczone.
- Co sprowadza Pana do Władywostoku?
- Zatrudniłem się w kompanii górniczej w celu oceny możliwości technicznych eksploatacji złóż naturalnych na Syberii. Ze względu na szczupłość ekipy powierzono mi także zadanie ochrony pracowników. –
stwierdził Mac bez zająknięcia – Towarzyszu komisarzu.
Zawrijowicz spojrzał mu w oczy swym pozbawionym emocji, zimnym wzrokiem. Mac wytrzymał spojrzenie.
- A jaki jest prawdziwy cel Pańskiej podróży? MacDougall. – spytał Zawrijowicz z naciskiem na ostatnie zdanie.
- Chciałem zobaczyć Związek Sowiecki. Kompania dobrze płaci, ale tak naprawdę byłem ciekaw jak Wam się udaje budować komunizm.
- I co o tym sądzicie? –
spytał urzędnik bawiąc się paszportem Jamesa.
- Niewiele widziałem, ale zdaje mi się, że jesteście jeszcze wciąć na początku i jeszcze wiele przed Wami towarzyszu komisarzu. Macie wielu wrogów, ale ja nim nie jestem. – stwierdził Mac patrząc prosto w oczy Zawrijowiczowi.
Komisarz odchylił się na oparcie stukając okładką paszportu o porysowany blat biurka.
- Opowiedzcie o swojej rodzinie MacDougalla. – Zawrijowicz przeszedł na bardziej bezpośrednią formę.
- Ojciec jest hurtownikiem, matka zajmuje się domem. Stać ich było na moje studia. Odkąd pamiętam pociągała mnie mechanika. Widziałem w jakich warunkach pracują robotnicy i jak zarobione przez nich pieniądze są przepuszczane przez bogaczy. Jak uczciwi ludzie ledwo żyją do pierwszego, a byle cwaniak zbija fortunę na oszustwie, albo wałkoni się korzystając z pieniędzy zarobionych przez tatusia. – Mac prychnął pogardliwie.
- Kapitalizm ma więcej wad, niż szwajcarski ser dziur. Musi istnieć lepszy sposób gospodarowania zasobami pracy i kapitału. Stąd moja ciekawość tego co dzieje się u Was. Idziecie nową drogą, to Wy wytyczacie przyszłość. – powiedział Mac z ogniem w oczach.
- Charaszo. – Zawrijowicz pokiwał głową z lekko dostrzegalnym uśmiechem na wąskich ustach – Rozbierzcie się.
Przeszukanie bagażu i rzeczy osobistych przebiegało sprawnie. Celnicy wiedzieli co robią i czego szukają.
- Po co Wam ta broń? – spytał komisarz trzymając w ręku colta.
- Nie zawsze zdąży się wyciągnąć sztucer. – stwierdził kompletnie goły Mac.
Na biurku komisarza wylądował plik dolarów.
- Ile tego macie? Tysiąc? Żadnych rubli?
- Chciałem wymienić po oficjalnym kursie. Nie widzę powodu dla którego miałbym oszukiwać Związek Sowiecki. Potrzebujecie dewiz. –
wyjaśnił Mac ku tym razem wyraźniejszemu rozbawieniu Zawrijowicza.
Faktycznie celnicy nie znaleźli niczego ukrytego wśród rzeczy MacDougalla.
Wtedy do pomieszczenie weszła kobieta w brudnym fartuchu z gumową rękawiczką na dłoni.
- Nachylcie się MacDougall. – polecił urzędnik.
- A jednak. – James przełknął ślinę – Czy to konieczne towarzyszu komisarzu?


Zawrijowicz milczał przez chwilę zanim powiedział krótkie niczym wyrok.
- Tak.
Nim James zdążył przyjąć pozycję już poczuł, jak pielęgniarka wykonuje swoją pracę. Szybko i dokładnie.
W sumie nie mógł mieć pretensji. Równość obowiązuje wszystkich, a on chciał uzyskać nie należny mu przywilej.

Gdy po wszystkim wyszedł z pokoju przesłuchań rzucił do tych co jeszcze czekali na swoją kolej:
- To był mój pierwszy raz i nawet nie wiem jak miała na imię.
Nawet jeśli nie zrozumieli żartu, to wkrótce będą mieli okazję poznać jego sens.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 22-01-2013, 23:22   #47
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY

Kontrola celna pozostawiła w nich pewien niesmak i pierwsze złe, niezatarte wrażenie. Ale przeszli ją pomyślnie i mogli opuścić strefę portową i przejść na teren Władywostoku. Jednak nie wszyscy.

Samuił, który wszedł jako ostatni na odprawę, został na ich oczach wywleczony przez dwóch rosłych Sowietów i wyprowadzony na zewnątrz. Z przerażeniem ujrzeli, że pół twarzy ich towarzysza zalane jest krwią, najprawdopodobniej płynącą z rozbitego łuku brwiowego.

- Co się stało!? – doktor B.E. Chance zareagował nerwowo odprowadzając wzrokiem wleczonego Samuiła.

Po chwili do jego protestów dołączyli inni, co bardziej odważni.

- Nie wasza sprawa! – wykrzyknął poczerwieniały na twarzy Zawrijowicz. – Idźcie już nim cofniemy wam wizy.

Spojrzeli raz jeszcze za ich towarzyszem podróży o rosyjskich korzeniach, ale szybko spuścili wzrok widząc jego przestraszony, błagalny wzrok.

- To jest obywatel Stanów Zjednoczonych! – oponował grzmiącym głosem B.E. Chance.

- Sabaka! – Zdenerwowany komendant straży celnej spojrzał na nich z nieskrywaną wściekłością. – Bladi! Idźcie już, bo i was każę zatrzymać!

Czuli, że nie rzuca słów na wiatr. Wiedzieli, że kuszą los. Z jednej strony los ich towarzysza przerażał, z drugiej jednak strony oni przeszli nieprzyjemną odprawę bez problemów. Więc może Samuił czymś zawinił.

Nie zdążyli nic zrobić. Oddzieleni od Repnina szeroką barierą, mając na drodze uzbrojonych i zapewne gotowych użyć swojej broni celników i żołnierzy, mogli zrobić tylko jedno. Wystąpić na drogę dyplomatyczną, by wyjaśnić powody zatrzymania Samuiła. Poszukać jakiegoś zgodnego z prawem sposobu wyciągnięcia Repnina z tarapatów i nie narażającego ich przy tym na deportację lub coś dużo gorszego. Zacisnęli zęby z bezsilności, kiedy drzwi za więźniem i jego strażnikami zamknęły się z głuchym stukiem. Po chwili z innego pomieszczenia wyszedł jakiś młody, niski rangą żołnierz z wiadrem i szmatą i na kolanach zaczął wycierać plamy krwi z betonu. Krwi Samuiła.

- Chodźmy już – ciszę przerwał B.E. Chance głuchym głosem.

Opuścili posterunek straży celnej odprowadzani nieprzychylnym wzrokiem zarówno Zawrijowicza, jak i większości dyżurującego personelu.

Kiedy wyszli na zewnątrz było już ciemno, a z nieba sypał śnieg.

Pod Urzędem Celnym stały dorożki i ryksze, najwyraźniej popularne w tym mieście środki transportu. W milczeniu zajęli miejsca w trzech dorożkach, czekając aż woźnica załaduje do kufra ich bagaże. A potem ruszyli w drogę.


WSZYSCY, POZA SAMUIŁEM REPNINEM

Po zmroku trudno było coś powiedzieć na temat Władywostoku, poza tym, ze był ciemny. Większość domów była mroczna i nieoświetlona. Podobnie w ciemnościach tonęły ulice, nawet te ważniejsza.

Nie jechali na tyle długo, by zmarznąć, zresztą emocje związane z zatrzymaniem Repnina nadal nimi targały. Zatrzymali się przed jednym z nielicznych w okolicy, jasno oświetlonych budynków. Napis nad wejściem – zapisany cyrylicą – głosił ZŁOTY RÓG. Hotel. Dwugwiazdkowy.

Wnętrze, po podróży zdezelowanym okrętem i po pobycie w betonowej sali przesłuchań, wydawał się wręcz luksusowy. Mimo, że pewnie w USA większość z nich mając wybór zdecydowałaby się na nocleg w innym miejscu.

Recepcja „Złotego Rogu” utrzymana była w zaskakująco miłym tonie, czego jednak nie mogli powiedzieć o recepcjoniście: niskim, spoconym, czerwonym na twarzy i ponurym typku.

Obok niego siedział drugi mężczyzna, dal odmiany wysoki i szczupły w mundurze czerwonoarmisty. Kiedy członkowie wyprawy meldowali się w hotelu potwierdzając dokonaną przez B. E. Chance’a rezerwację chudy żołnierz dokładnie przestudiował ich paszporty, wizy i pozwolenia na pobyt. Potem wykonał gdzieś telefon, obserwując ich uważnie podczas całej rozmowy toczonej po rosyjsku, a następnie oddał im dokumenty z fałszywym uśmiechem na twarzy.

- Charaszo – powiedział wręczając każdemu jego pakiet.


* * *


Pokoje znów były dwuosobowe, chociaż z wyjątkami. Jedynkę dostała panna Kelly oraz B.E. Chance. Pozostali mężczyźni musieli współdzielić pokoje, ale po ciasnocie kajuty na „Jutrzence” spore pokoje w „Złotym Rogu” były naprawdę luksusem.

Miały niezbyt szerokie, ale wygodne łóżka, własne łazienki współdzielone jednak z drugim pokojem przylegającym do niej z drugiej strony oraz potrzebne w takim miejscu udogodnienia cywilizacyjne. Jedynym minusem był chłód. Mimo, że piece kaflowe stały nagrzane – widać służba hotelowa napaliła w nich odpowiednio wcześniej – to jednak temperatura w pokojach nie zachwycała. Okna pokojów od zewnętrznej strony pokrywała pajęczyna z lodu, a przez spore nieszczelności z cichym świstem wdzierało się do środka mroźne powietrze.

Każdy z pokojów miał coś jeszcze. Wielki, rosyjski samowar, w którym zagrzano sporą ilość gorącej herbaty. Czarnej, mocnej, przepysznej. Po kilku łykach takiego naparu człowiek szybko zapominał o chłodzie w pokoju i mrozie na zewnątrz.

Ale o jednym bardzo trudno było im zapomnieć. O zakrwawionej twarzy Samuiła wyprowadzanego przez Rosjan z pokoju odprawy celnej.

Wszystkich zastanawiało, co też się teraz z nim działo? I jak mogą mu pomóc, bo o tej porze chyba nie bardzo byli w stanie zrobić cokolwiek.


* * *

- O tej porze nie bardzo jesteśmy w stanie zrobić cokolwiek więcej – powiedział B.E. Chance przy kolacji, którą mogli zjeść razem o godzinie dwudziestej trzydzieści w niewielkiej sali jadalnej na parterze hotelu.

Kolacja składała się głównie z ryb, sera, mięsa i chleba,. Oraz wódki. Mocnej, palącej w gardła i w żołądkach. Tak mocnej, że po kilku kieliszkach niezwyczajny alkoholu człowiek zapominał jak się nazywa.

- Zadzwoniłem do konsula honorowego Stanów Zjednoczonych we Władywostoku, ale nikt nie odebrał telefonu – wyjaśniał dalej doktor. – Napisałem więc pismo i kazałem pracownikom hotelu zanieść je do konsulatu. Nie wiem jednak, co robić dalej.

Widać było, że faktycznie czuje się w tej sytuacji zagubiony.

- Co więcej, miała tutaj na mnie czekać informacja od pani ojca, panno Kelly. Ale znów żadnej wiadomości nie ma.

W ustach B. E. Chance zniknął kawałek wędzonej ryby. Przeżuł ją z uwagą wyłuskując ości na talerz.

- Za trzy dni ruszamy w dalszą drogę – powiedział B.E. Chance. – To ostatnia szansa, by zdążyć z wyprawą przed śnieżycami. Jeśli tego nie zrobimy jedno załamanie pogody i zostajemy uwięzieni na Syberii do wiosny. Czyli przynajmniej do marca. Nie możemy tak ryzykować. Z Samuiłem, lub bez niego, trudno. Każdy z nas znał ryzyko.

Popił kieliszkiem wódki.

- Wiem, że to brzmi może okrutnie. Ale takie są fakty. Za trzy dni wsiadamy w pociąg i czaka nas sto dziewięćdziesiąt godzin jazdy tym środkiem transportu. Ponad tydzień w ciasnym przedziale, chociaż gorzej niż na „Jutrzence” to raczej już nie powinno być.

- A co z moim ojcem? – zapytała Natalia.

- Znajdzie się. Wiem, dokąd się udał. Jeśli nie wyjechał nam na spotkanie do Władysostoku to na pewno jest w Czicie lub gdzieś w okolicy. Najwyraźniej zatrzymały go ważne sprawy.

Kolejny kieliszek wódki zniknął w gardle doktora B. E. Chance’a.

- Porozmawiajmy teraz o tym, kto czym się zajmie. Musimy raz jeszcze przejrzeć ekwipunek, zapakować go możliwie optymalnie. Trzeba dokupić zapasy żywności podróżnej. Świecidełka dla tubylców. Jednym słowem – zakupy. Ktoś musi załatwić pozwolenia na opuszczenie Władywostoku, a to trudny proces administracyjny. Ja kupię bilety i zajmę się kilkoma drobnymi sprawami związanymi z transportem giganteusa, gdyby faktycznie nam się udało. Pozostaje jeszcze konsulat i sprawa Samuiła. Dla bezpieczeństwa powinniśmy działać, co najmniej dwójkami. Tutaj idea rewolucji jest jeszcze świeżą. Równie świeża, co okupacja tych ziem przez Japonię i ostatnia wojna Rosji z Japonią. Pijany żołdak rewolucji jest równie groźny, co dziki zwierz w tajdze. Lepiej nie kusić losu.

Zagryzł chlebem.

- Jakieś propozycje?
 
Armiel jest offline  
Stary 29-01-2013, 14:44   #48
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Post wspólny

- Nie wiem czego się spodziewałeś doktorze. Cywilizacji? Tutaj jej nigdy nie było. Mogą nosić kufajki i śpiewać pieśni o... hmmm... pociągach i czerwonej gwiazdce.-rzekł z ironicznym uśmiechem Arturo.- Ale to banda dzikusów z kacykami plemiennymi na czele. I postępują jak w każdej innej dziczy. Spróbuję zająć się papierkami
- Na wszystkie piękne idee tego pięknego świata - stwierdził równie ironicznie Ian. - Nie obrażaj, profesorze, biednych dzikusów. Większość z nich nie ma takich paskudnych poglądów i takiego paskudnego podejścia do obcych. A co do papierków i Samuiła... Bez konsula nawet nie ma co próbować. Musimy się dowiedzieć, z kim należy rozmawiać, a on powinien to wiedzieć. Z kim rozmawiać, tudzież jakich argumentów użyć.
- Dokładnie, panowie, dokładnie - powiedział doktor Chance. - Bez zaplecza dyplomatycznego pozostaje nam mieć tylko nadzieję. Bardziej martwi mnie nieobecność Michalczewskiego. To do niego niepodobne.
- Naprawdę dziwicie się, że z takimi poglądami Rosjanie Was nie lubią? - spytał Mac prowokacyjnie.
- Właśnie! - wtrąciła się do rozmowy Nathalie - Niepodobne! Który raz już słyszę, że “powinien być”, “wkrótce będzie” … Sammuił.. - ciągle nie mogę zapomnieć jego twarzy - Został tam! - rzuciła.
Od początku kolacji siedziała nad nakryciem, wodząc nieobecnym wzrokiem po twarzach współtowarzyszy. Sceny z urzędu celnego ciągle nie mogła wywietrzeć jej z głowy. Wleczony mężczyzna, potem Samumił… Ciągle nie wierzyła, że zostawili go tam, na łaskę tych urzędników. Rozstrzelają go, jak tamtego? Czemu konsul nie odpowiada? Nie miała zbyt wielu doświadczeń w załatwieniu spraw w urzędach. Właściwie, to nigdy się tym nie zajmowała.
Z półsłówek rzucanych przez mężczyzn zorientowała się, ze poddani zostali rewizji osobistej. „Osobistej” w dosłownym tego słowa znaczeniu. Intymnej. Zbierało się jej na mdłości.
Wypiła kieliszek przeźroczystego alkoholu, nieumiejętnie, zbyt wolno. Palące ciepło rozlało się po przełyku, docierając w końcu do ściśniętego żołądka. Smak był paskudny, ale pomogło. Nie zdecydowała się na kolejną próbę, poprosiła o herbatę, osłodziła ją mocno i dolała alkohol. Zdecydowanie lepiej. zamówiła kolejną.

- Jedno mi jeszcze przyszło do głowy. - Ian rozejrzał się dokoła. - Proponowałbym już więcej nie krytykować naszych gospodarzy. Skąd mamy widzieć, czy... a raczej - kto i kiedy - na słucha?
- Słuszna myśl. Słuszna. ostatnim razem miałem przez to spore problemy.
Nathalie napiła się swojej herbaty.
- Chcę rozmawiać na obecności, dr B.E. Natychmiast. - rzuciła.
- Panno Kelly. Możemy porozmawiać w gronie w jakim jesteśmy. Nie mam przed wami sekretów. A jeśli chce pani osobistej rozmowy to wypraszanie nas na stronę nie należy do zbyt taktownych i gdyby nie była pani damą, rzekłbym nawet, że należy do grubiańskich, z powodu użycia słowa “natychmiast” do człowieka, który mógłby bez trudu być panny ojcem i któremu, jak mi się wydaje, należy się odrobina szacunku ze strony młodszych dam. Z racji młodego wieku i trudów podróży nie będę dalej rozwodził się nad tym incydentem. Więc, o czym chce panna ze mną tak pilnie porozmawiać. Proszę pytać, chętnie odpowiem - doktor Chance wskazał na butelkę z rosyjską wódką. - Panowie, jeszcze po jednym? Panno Kelly, może poszukamy czegoś łagodniejszego dla pani?
- Ach, drogi B.E., bardzo przepraszam, jeśli poczułeś się urażony, mój drogi, nie to było moją intencją, oczywiście, doktorze – Nathalie wyraźnie zasmakowała w swojej wzmocnionej herbacie – Ten alkohol jest bardzo w porządku, trochę jak szampan, jak się go dosłodzi, oczywiście.. ale ja nie o tym. – Zamilkła na chwilę, zastanawiając się. Myśli jakoś jej uciekały – Mam wrażenie, że zwodzi mnie pan, drogi Chanse, doktorze.
- Zwodzę. Tak czarującą młodą damę? Ależ zapewniam panią, panno Kelly, że daleki jestem od takich niecnych intencji.
Doktor Chance mrugnął do siedzących przy stole mężczyzn. Wyraźny znak, że i jemu zaszumiało lekko w głowie.
-Skąd taka myśl, moja piękna, młoda damo? Skąd ta myśl?
- Obiecywał mi pan coś, doktorze. Gdzie on teraz jest? I dlaczego znowu go nie ma?! Jedziemy tylko, jedziemy, na jakimś statku, w warunkach urągających, urągających.. wszystkiemu i teraz dalej co? Pociągiem? Proszę mi powiedzieć, gdzie on jest! Gdzie pan myśli.. dlaczego pan myśli... - zagubiła się.

-Wiadomo, czemu go tu nie ma. To miejsce nie jest przyjazne dla osób pochodzących z naszego kochanego kraju. Jesteśmy jak wyrzut sumienia, niby niewinny, ale gnębiący miejscowych urzędników. Jesteśmy obcy. Jeśli skończyła mu się gotówka i inne przedmioty mogące służyć do przekupienia ich, dalsze siedzenie tutaj byłoby... hmmm... szaleństwem. Należy się trzymać z dala od miejscowych panów życia i śmierci, jeśli nie ma się czym ich ugłaskać. Pewnie więc ukrył się wśród któregoś z miejscowych plemion. Ja bym tak zrobił na jego miejscu.- wtrącił się Arturo i wzruszając ramionami dodał.- Doktorze Chance... Nie porzucamy swoich, to pierwsza zasada przeżycia na dzikich terenach. Trzymamy się razem i nie porzucamy swoich, zwłaszcza tłumacza. Nie wiem... czy uda mi się wyrwać Samuiła z łap miejscowych satrapów, ale nie możemy nie spróbować. I ja spróbuję.

- Teoria dobra, jak każda inna - Doktor popatrzył na pannę Kelly dziwnym spojrzeniem odpowiadając na wywód profesora Arturo. - Mam dwie prawdopodobne odpowiedzi. Pierwsza taka, że pani ojciec a mój przyjaciel ma problemy. Jakieś kłopoty. Nie przysłał depeszy do Władywostoku. Nic. Zupełnie. To bardzo mnie niepokoi, bo Henryk nie jest takim człowiekiem, by zapomnieć o przyjaciołach. Tajga to niebezpieczne miejsce.
Westchnął. Ułamał sobie kawałek chleba.
- Druga, to że trafił na coś i zapomniał o całym bożym świecie i o mnie również. Zatracił się w badaniach. Zapomniał o moim przyjeździe i o naszych planach. Ewentualnie - zamilkł na chwilę, jakby bał się dokończyć zdania, ale jednak przełamał się. - Ewentualnie nie chce się dzielić sławą z odkrycia. Sukces potrafi zmienić ludzi. Pani ojciec, panno Kelly, był pewien, że nie mam pojęcia, gdzie mamy szukać giganteusa. Ale ja już wszystko wiem. Wszystkiego się domyśliłem.
Dopił kieliszek szybkim ruchem i jednym łykiem.
- Nie jetem głupcem.
Dodał, jakby chciał przekonać sam siebie.
- Mój ojciec zna ten kraj - Nathalie potrząsnęła głową, w odpowiedzi na sugestię profesora - Przecież... przerwała, bo Chanse zaczął swój wywód.
Patrzyła na niego, z narastającym zdumieniem, czując jak alkohol w przyśpieszonym tempie wietrzeje jej z głowy.
- Pana tez sukces zmienił, dr. Chanse? - zapytała - A raczej - spodziewany sukces. Przecież ojciec pisał o panu jak o największym przyjacielu! To niesprawiedliwe, co pan mówi! Jest idealistą, ale w sprawach praktycznych twardo stąpa po ziemi.Nie zapomina o przyjaciołach.. ani rodzine. Miał pan od niego jakieś wiadomości? Kiedy? Ciągle pan twierdzi, że będzie w następnej lokalizacji.. skąd ten pomysł?
Doktor Chance potrząsnął kudłatą głową. Spuścił wzrok.
- Przepraszam - powiedział głucho. - Nie miałem tego na myśli. To stres. Zmęczenie. Trudy podróży. Zmartwienie o nas i głownie o pani ojca i teraz pana Samuiła.
Pogmerał widelcem w talerzu.
- Ostatnie wieści miałem od Henryka w San Francisco. Kiedy przyjechaliśmy dostałem depeszę. Żył i miał się dobrze. Ruszał w teren z małej miejscowości Chicta. Tam się teraz udajemy.
Znów pogmerał w talerzu.
- W sumie, ma pani rację, panno Kelly. Nie byłem do końca a panią szczery. Zresztą z panami też nie - spojrzał na rozmówców. - Profesor Arturo ma rację. Ta wyprawa ma małe podstawy naukowe. Opiera się głownie na moich pobożnych życzeniach. A wszelkie dowody mogą być zwyczajnymi mistyfikacjami. Ale, uwierzcie mi, potrzebuję tego sukcesu. Wierzę w niego. Bank zajął moją hipotekę. Żona zarządzała rozwodu. Dzieci niespecjalnie się przyznają do mojego istnienia. Nieliczni krewni, tacy jak James, nawet nie zdają sobie sprawy jak jest źle.
Westchnął. Sięgnął po herbatę.
- Jestem bankrutem. Spalonym na uczelniach. Ale wierzę, że mi się uda. Potrzebuję sukcesu. I mam nadzieję, że się nie pomyliłem. Że Henryk i ja, wspólnymi siłami, odszukamy giganteusa i z waszą pomocą dostarczymy do Stanów. Ten sukces pozwoli mi stanąć na nogi. Uratować moje życie. Całe życie. Prywatne. Zawodowe. Całe życie.
Zamilkł, jakby nieco zawstydzony tym gwałtownym, nazbyt szczerym wyznaniem.
-Skoro już tu jesteśmy, możemy się rozejrzeć i zapolować na mit - mruknął speszonym głosem Arturo. - Szkoda się już wracać.

- Nie wierzę w żadnego gigantusa - rzuciła Nathalie - Choć z drugiej strony - tajga rozległa jest, nie wiadomo, co tam się ukrywa. Ale nie podoba mi się to wszystko.. chcę zobaczyć tą depeszą. Skąd pewność, ze pochodzi od mojego ojca? Może po prostu ktoś chciał tu pana zwabić?
- Właściwie to... może lepiej jak jednak panienka zawróci. Ta postępowa Rassija nie wydaje się zbyt bezpiecznym miejscem. Zwłaszcza tutaj... w tej dziczy - delikatnie zasugerował Arturo. Po czym zwrócił się do Chance’a. - Nie ma co jej zwodzić. Nie wiadomo czy spotkamy wielką stopę, nie wiadomo czy spotkamy jej ojca. Na pewno jednak znajdujemy się w dość groźnym mieście... a im dalej na północ pojedziemy tym gorzej będzie, nieprawdaż?
Chance pokiwał głową smętnie.
- Depesza nic panience nie powie. To depesza. Zwykły dalekopis. Nie ma tam podpisu, poza wydrukowanym nazwiskiem pani ojca. Brzmi KONTYNUUJĘ POSZUKIWANIA STOP SPOTKAMY SIĘ W YOKOHAMIE STOP JAK USTALILIŚMY STOP HENRYK.
Zresztą.
Poszperał w kieszeni wełnianego swetra, w którym siedział.
- Proszę. Oto i ona.
Podał złożoną kartkę papieru.
Nathalie przesunęła spojrzeniem po depeszy.
- Skąd Chicta? - zapytała z desperacją, dopijając, jednym łykiem, “herbatę”
- Czita - poprawił sam siebie Chance. - Miasteczko nazywa się Czita.
- Skąd pan wie, że to tam? - nie ustępowała.
- Bo nazwa miejscowości była na depeszy. Wie pani, panno Kelly. Przychodzi posłaniec i mówi - pilna depesza z zagranicy, z miejscowości Czita do pana, czy pan odbierze? Ja mówię tak, a on na to, należy się dolar dwanaście centów. No i w miejscu depeszy podaje się nazwę miejscowości.
Mimo upojenia alkoholowego Natalie zorientowała się, że wyszła na kompletną ignorantkę, więc zamilkła, skonsternowana.

Chmurski nie mógł ochłonąć z szoku jakim był wjazd do tego kraju. Najpierw ten wywleczony Japończyk a zaraz potem, pomimo, że wydawało się to nie dotyczyć ich, przyjezdnych, Samuił. Jak można tak po prostu zatrzymać kogoś ... Sięgnął po kieliszek wódki i jednym ruchem go opróżnił. To miała być wyprawa przyrodnicza czy jak ją zwać, a nie historia z aresztowaniami w tle. Przysłuchiwał się rozmowie, tak naprawdę jeszcze nie rozpoczęli zasadniczej części wyprawy a już powstają problemy z morale wyprawy. Z takimi członkami wyprawy, myślał kategoriami przetrwania, jak ta panna która tu jest jedynie dla możliwości spotkania ojca wszystko się zawali zanim postawią pierwsze kroki w Tajdze. Profesor Arturo chyba widział to podobnie.
- No właśnie, skoro już Pani nie wierzy, to chyba nie powinna Pani dalej w to brnąć - wypalił zapewne narażając się Nathalie. - Poza tym, jednak czy nie powinniśmy w pierwszej kolejności ustalić co zrobimy z Samuiłem. Czy Pański telefon to wszystko? Oczywiście najchętniej przejrzę sprzęt, ewentualnie zrobię dodatkowe zakupy ale ... nie możemy chyba ot tak po prostu zostawić sprawę tego zatrzymania. Może należy tam udać się osobiście, do konsulatu ... - Ciągnął swój wywód pewnie ośmielony działaniem alkoholu wypitego już z trzeciego kielicha.
- Rano tam się wybierzemy. - Uspokoił towarzysza Chance. - Zgodnie z planem. Pozostało zdecydować, kto z nas.
- To dobrze, dobrze. - Szczerze odetchnął bo rozmowa skupiała się głównie wokół spraw rodzinnych Panny Nathalie i dr Chance’a, co wydawało się co najmniej dziwne wobec sytuacji człowieka który wyruszył razem z nimi. - Zdecydujmy zatem kto czym się zajmie, zgodnie z Pańską sugestią spraw do załatwienia, doktorze. - Mnie najbardziej odpowiada przygotowanie i sprawdzenie sprzętu, zakupy zgodnie z potrzebami. Wierzę, że wśród Państwa jednak są odpowiedniejsze osoby do “dyplomacji” choć jeśli nie będzie chętnych to się nie uchylam ... Nie czekając zaproponował.
James siedział smutny. Nie tyle z powodu wypitego alkoholu, bo zwykle wódka dodawała mu animuszu, ile z powodu usłyszanych informacji. Nie wiedział, że wuj ma takie problemy. Ciotka chciała się rozwieść, dzieciaki nie chciały znać? Czemu u diaska nic nie mówił? No może nie Jamesowi, ale swojej siostrze?

- Demonizujecie Panowie Rosjan. Samiuł został zatrzymany z jakiś powodów. Sowieci nie aresztowali go, bo źle zawiązał krawat. Albo znaleźli przy nim kontrabandę, albo odpowiedział nie tak na zadane pytanie. Nas nie aresztowali, więc zakładam, że nas nie wydał. Na razie. Choćby z tego powodu musimy go wyciągnąć, by nie przyszli po nas. Wszak nie jesteśmy całkiem niewinni. Nieprawdaż? - Mac sięgnął po kieliszek. Mocna wódka rozlała się ciepłem po jego wnętrznościach.
- Po za tym nie doceniacie przydatności naszej Natalki. Jej czar może być bardziej pomocny, niż naładowany sztucer. Pamiętacie, jak załoga okrętu jadła jej z ręki, gdy śpiewała? Jeśli ktoś może zajmować się dyplomacją, to właśnie ona. Akurat o nią w Związku Sowieckim jestem spokojny. Ja się nie nadaję na dyplomatę, ale z nastawieniem panów Arturo i Welda może rzeczywiście powinienem się zająć wyciągnięciem Repnina z tiurmy. - zakończył zagryzając rybą.
- Jedzmy i pijmy, póki mamy co. Widzieliście mieszkańców? Nie opływają w dostatki. - Mac starał się znaleźć pozytywne strony ich położenia.
Dureń, pomyślał Ian, spoglądając na Jamesa. Albo wypił za dużo i bredzi trzy po trzy.
- Wolałbym nie liczyć na wdzięk i wdzięki Nathalie - powiedział. - To może się okazać niezbyt... przyjemne dla niej. A o takich głupotach jak sztucer, naładowany czy nie, nawet bym nie pomyślał. Tu trzeba wiedzieć, do kogo iść, i z jakimi argumentami. Bez konsula się tego nie dowiesz. Ja się tam z przyjemnością wybiorę. Zresztą i tak mam parę spraw do załatwienia.
- A jeśli chodzi o mieszkańców i ich dostatki, a raczej brak takowych... Nigdy nie wiadomo, jak ktoś taki zareaguje - pomoże za kilka rubli, doniesie, w zamian za jakieś dobra, czy też oszuka.
-Nie lubię narażać kobiet na niebezpieczeństwo. Może i jestem staromodny, ale nie zwykłem traktować dam jako narzędzi. I przyznaję iż wolałbym by panna Kelly, jednak wsiadła na najbliższy okręt do Japonii - rzekł spokojnym tonem profesor Arturo. Po czym spojrzał na nią dodając.- Oczywiście nie zamierzam zmuszać pani siłą do powrotu. Rozumiem co to determinacja w osiągnięciu celu.
Kolejne uwagi poświęcił Jamesowi.- Jakiekolwiek jest moje nastawienie do.... tego ustroju, to nie ma ono znaczenia w tej sytuacji. Ostatecznie to nadal dziki wschód i panują na nim obyczaje, które znam z podobnych temu miejsc. Nie uważam by ślepy zachwyt był bynajmniej lepszym podejściem. I nie wierzę w usprawiedliwione powody do bezprawnego zatrzymania obywatela amerykańskiego... Ani też w jakiekolwiek oficjalne możliwości załatwienia jego uwolnienia. Takie sprawy załatwia się pod stołem. I w Brazylii, i w Chinach... i tu też.
Nathalie zmarszczyła brwi, niezadowolona.
- Bardzo proszę, panowie, nie mówcie o mnie tak, jakby mnie tu nie było. Doceniam pana troskę, profesorze, ale nie ma potrzeby martwić się o mnie. Znam kraj, ludzi, język. Ne jestem naiwną panienką, za jaką mnie pan, jak widzę, uważa. Wiem, na co się porywam. Przejechałam już tyle, nie zamierzam się cofać. Nie przed dotarciem do Czita.
-Tego nie powiedziałem. Bliżej pannie do przywódcy naszej małej wyprawy. Skupiając wzrok na celu traci panienka z widoku cały obraz sytuacji - odparł spokojnym tonem Arturo popijając z kieliszka odrobinę alkoholu. - Obawiam się że to jest ostatnia szansa na odwrót, panno Kelly. W Czita... już nie będzie można zrobić kroku w tył.
- Nie kłóćmy się bez potrzeby. - zaczął pojednawczo Mac - Jak powiedziałeś wujku, mamy kilka spraw do załatwienia. Zakupy, pozwolenie na opuszczenie Władywostoku i wizytę u konsula w sprawie Samuiła. Chmurski bierze zakupy, a Welt konsula. Ja spróbuję załatwić pozwolenie na opuszczenie Władywostoku. Zmierzę się z hydrą biurokracji, liczę wujku że mi pomożesz w ramach dwójkowego systemu. - stwierdził nakierowując rozmowę na niejako techniczne aspekty sprawy.
- Oczywiście - potwierdził Chance.
- Uważam - stwierdził Ian - że bez względu na nasze plany powinniśmy najpierw odwiedzić konsula. On zna tutejsze obyczaje, będzie wiedzieć, gdzie robić zakupy, z kim i jak załatwiać sprawy wyjazdu, do kogo dotrzeć by uwolnić Samuiła.
- Oooo - doktor B.E. Chance wyglądał już na coraz lepiej “podciętego”. - Słowa mędrca, panie Weld. Słowa mędrca. A co do propozycji powrotu panny Kelly do kraju. Uważam, że to dość rozsądny pomysł, wbrew temu, co panna Kelly może sobie teraz o mnie pomyśleć. Tam, gdzie jedziemy nie ma już nic. Tylko bezkresna, lesista głusza pełna śniegu i dzikich drapieżników. Nie sądziłem, że Henryk nie pojawi się w Japonii. Nie sądziłem, że nie będzie go we Władywostoku. Obiecuję, że zajmiemy się pani ojcem, jak należy, panno Kelllllly - lekko zaplątał mu się język. - Powiemy, jak się pani o niego troszczy. I żeby wracał do domu. Najllepiej jak najszybciej.
- Bzdura. Bzdura. Skoro dało się gdzieś dojechać, da się radę wrócić. A szyderstwo nie przystoi dżentelmenom, profesorze.
-To nie jest szyderstwo... to jasne postawienie sprawy. Nie wiadomo kiedy natkniemy się na ojca panienki, nie wiadomo czy w ogóle się natkniemy. Syberia to spory kawałek zarośniętej drzewami dziczy - wyjaśnił krótko profesor Arturo. - Myślę, że czas przestać karmić się złudzeniami. Szanse na znalezienie i jednego i drugiego obiektu poszukiwań są dość niewielkie.
Niemniej... nie twierdzę, że ich nie ma. - kolejny łyk wódki. Oszczędny. Arturo jakoś nie czuł się swobodnie w tym mieście na tyle, by pozwolić sobie na upijanie się.-Ale trzeba podejść do sprawy realistycznie i porażkę też brać pod uwagę.
- Porażki nie biorę pod uwagę - zaprotestował nazbyt głośno B.E. Chance. - Ani w jednym, ani w drugim przypadku! Ot co.
Dopił wódkę gwałtownym przechyleniem kieliszka, zagryzł jakąś rybą w zalewie octowej. Skrzywił twarz, nie wiadomo czy pod wpływem gorzałki czy rybki.
- A ja biorę pod uwagę wszystkie - Nathalie zaakcentowała wyraz - opcje. Wszystkie opcje. - powtórzyła, smakując słowa. - Pomogę w zakupach.
Oby to nie były jedynie szale i czapki z norek, pomyślał Chmurski i odrzekł z największą powagą
- Będę zaszczycony mając takie towarzystwo. A jednocześnie podzielam Pańskie zdanie, żeby zasięgnąć języka u konsula gdzie i co można zdobyć w tym mieście.
Spojrzał w kierunku Iana.
- Nie wątpię - Nathalie uśmiechnęła się do Chmurskiego.
- Zakupy? - Ian uśmiechnął się. - To dopiero wówczas, gdy będziemy wiedzieć, ile nam zostanie po zdobyciu zezwolenia na wyjazd i uwolnieniu Samuiła. Nasza sakiewka z pewnością nie jest bez dna, prawda? - Spojrzał na Chance’a.
- Raczej powiedziałbym, że zaczyna w niej być widać dno. Musimy być dość ostrożni w wydatkowaniu, niemniej jednak kupienie rzeczy niezbędnych do przetrwania w tajdze uważam za priorytetotetotowe - na koniec wypowiedzi, język doktora nieco się zapętlił od alkoholu. - Na tym oszczędzać nie będziemy i nie możemy.
Dodał już płynnie.
Nathalie poczuła znużenie - omawianie tych wszystkich spraw robiło się coraz bardziej nudne. Przygnębienie z powodu nieobecności ojca mieszało się z satysfakcją, że udało się jej w końcu zmusić Chance’a do pokazania jej depeszy - zawsze to jakiś konkret.
- Podziękuję panom za towarzystwo - powiedziała dopijając resztkę doprawionej, letniej już, herbaty. Wstała, lekko się tylko zachwiała, ustabilizowała postawę przytrzymując się oparcia krzesła.
- Dobranoc panom.
- Dobranoc pani, panno Kellly - pożegnał ją z troską w głosie doktor B.E. Chance.
- Dobranoc, Nathalie - powiedział Ian. - spokojnych snów - dodał.
- Dobranoc panienko.- dodał krótko profesor Arturo.
- Dobrych snów. - Chmurski sam również czuł się znużony.
- Pa Słonko. - puścił do niej oko James - No dobrze.
Zaczął gdy już zostali w męskim gronie.
- To co w końcu ustaliliśmy? Bo się pogubiłem. Idziemy do konsula i wyciągamy Samuiła, a dopiero potem załatwiamy zakupy, czy też działamy jednocześnie? Niezależnie od sprawy Repnina papierki wyjazdowe i tak możemy już załatwiać. Czyli czekamy z zakupami, tak?
- Idziemy do konsula i od niego wyciągamy wszystkie informacje, jakie mogą się nam przydać - powiedział Ian. - Potem się podzielimy zadaniami. Z góry zastrzegam, że nie znam się na dawaniu łapówek - dodał.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 29-01-2013, 23:14   #49
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
Repnin z kamienną twarzą przyglądał się uroczym inaczej widokom z, jak na razie względnie bezpiecznego pokładu. Sam nie był pewien co tak właściwie spodziewał się ujrzeć, kiedy już ich podróż- dla niektórych zapewne koszmarna- dobiegnie końca. Zmodernizowany, ogromny port? Rodaków ustawionych na nabrzeżu, machających do niego i witających w domu po latach spędzonych "na emigracji"? A może działa i armaty opatrzone czerwonymi gwiazdami, wykute ze stali którą hartowano w pocie władającego teraz nad wszystkim proletariatu? Szary, brudny port zdawał się jednak mówić: To nie Twoja ziemia Samuile. Ta ziemia nie należy już do nikogo.
- Strefa celna...- wyjaśnił jeden z marynarzy, na co "emigrant" wydał oczy. To właśnie nowa, wyzwolona spod carskiego bata władza rozumiała jako "strefę celną"? Wydawało się, że bolszewicy gotowi są podejrzewać każdego obcokrajowca o przewożenie pod pazuchą granatów z pięknym napisem "Fuck Revolution". Czekali jedynie na atak... Tak jakby każdy pragnął wydrzeć im skrawek Rosji, na którym położyli właśnie swoje łapy.
- Oszołomy.- mruknął w odpowiedzi pod nosem Samuił. Tak spodziewał się wielu rzeczy, może nawet gniazd z karabinami, wszechobecnych żołnierzy, ale rzeczywistość tego obrazu uderzyła go po twarzy. Tutaj kończyło się to co pewne, bezpieczne. Przed nimi otwierała się Rosja: pożoga, stosy, groby i strach. Miejsce nienależące ani do Cara, ani do Rosjan ani nawet do bolszewików. To już jedynie plama na mapie całkowicie pożarta przez obłęd.

+-+-+

Z posępną miną przyglądał się rewizji pokładu, brunatno-nijakim mundurom żołnierzy i czerwonym gwiazdom. Byli pośród nich chłopcy, którzy zdawali się bać załogi bardziej niż ta ich. Ich spuchnięte od pracy, wolał nie wiedzieć jakiej, dłonie zaciskały się na równie spracowanych Mosinach. Zdążyły one już zapewne odbierać życie za cara, jak i posyłać w piach jego popleczników.
Po pokładzie krzątali się również starsi, raczej wiekiem bo nie rangą, mężczyźni . Raczej mocno obojętnym wzrokiem przyglądali się wszystkiemu, od czasu do czasu przerzucając noga linę, hak, skrzynkę. Tak jakby spodziewali się znaleźć pod nią jednostkę specjalną uzbrojoną w karabiny, na których czele stała by cudem ocalona córka cara Anastazja.
Samuił myślał, że doznał już największego szoku, jednak widok człowieka zalanego własną krwią i targanego przez dwóch żołnierzy z wnętrza "Urzędu Celnego", przekonał go że może być już tylko gorzej. "Szpieg..."- pomyślał słysząc wyjaśnienia towarzyszy Chinzi "Muszą mieć doskonałe szkolenia, skoro zaledwie dwóch, młodych stopniem szczyli jest w stanie rozpoznać takiego, wydać osąd a nawet wcisnąć mu zaliczkę kary". Ostatecznie, czy stosując odpowiednie metody człowiek nie był wstanie wymusić na drugim odpowiednich zeznań? Może i człowiek, który przez cały czas posyłał mu błagalne spojrzenie rzeczywiście był szpiegiem... Jednak scenariusz w którym na pytanie "Kto to" żołnierz odpowiada: Dwugłowy bażant w różowe ciapki i kłami wampira, pragnący obalić rewolucję - był równie prawdopodobny. Na krótki moment, pomimo abstrakcyjnej tęsknoty za "domem" jaka tliła się w nim przez te wszystkie lata, był wdzięczny ojcu za wywiezienie rodziny za Atlantyk.

W poczekalni, jak grzeczność nakazywała nazywać betonową, zimną i obskurną komorę rodem z pokładu Jutrzenki, czas bardzo, ale to bardzo się dłużył. Wszystko przez stres, który zdawał się narastać z każdą wlekącą się jak trup podniesiony z grobu minutą. Przesłuchania na stronie, pochmurne spojrzenia strażników, wyjące zawiasy drzwi. Świadomość tego wszystkiego potęgowała go. I nawet gdyby ktoś postanowił się odprężyć po przez wyobrażanie sobie zielonej polany... Spokojnych chmur... Ćwierkania ptaków... Zaraz w pejzaż ten wtryniłoby mu się stado maszerujących w równych szeregach żołnierzy w mundurach opatrzonych czerwoną gwiazdą.
Samuił zacisnął mocno szczęki i potrząsnął głową. "Psia krew... Oto im chodzi! Nie zapominaj!"- chociaż wśród prostych robotników, jak lubili się określac nowi przedstawiciele władzy, zagrania i sztuczki psychologiczne były porównywalne do czarnej magii, strach zawsze zdawał egzamin i był dobrze znany... W stresie, strachu człowiek popełnia błędy. A ten tutaj, poczucie ciężaru na barkach i spojrzenia strażników, jakby celowali już w twoim kierunku kiedy ustawią cię pod murem, zapewne w "książce z instrukcją" miał być jeszcze bardziej przytłaczający.
W momencie gdy twarze strażników, wygięte grymasem, który początkowo budował taki niepokój, stawały się wręcz zabawne, przypominające świńskie ryje podczas ostrego rozstrojenia jelit, wypowiedziano jego imię. Nareszcie, o ile w ten sposób rzec można. Był ostatni...

+-+-+

Minął próg znajdując się w całkowicie nowym, jeszcze bardziej oślizgłym i gorejącym płomieniami zarazem, kręgu piekieł. Takiego nawet Dante by się nie powstydził...
Odrapane ściany, pełne plam o bardzo łatwym do rozszyfrowania pochodzeniu. Zamazane już odciski dłoni. Goła żarówką zwisająca na pogiętym przez czas kablu, tuż nad odrapanym, chwiejnym stolikiem. Krzesełko, jakby bardziej wymęczone niż wszyscy przebywający tutaj petenci razem wzięci... Te parszywe gnoje nawet nie próbowały kryć tego, jaką masarnię urządzili sobie w Urzędzie.
Repnin miał ochotę splunąć przez ramię na widok tego wszystkiego, obrócił głowę i cudem powstrzymał odruch, zauważywszy stojącego tam strażnika w Mosinem w dłoni. Ślina zmieszana z flegmą ściekła mu po języku, przelała się nad zębami i utknęła gdzieś między dziąsłami a ustami, sprawiając iż mimika wsparta kilkoma monosylabami stworzyła wrażenie co najmniej mocnego niedorozwoju.
- Zakończmy to wreszcie panie...- usłyszał chłodny, nieco zdegustowany głos od strony stolika. Na zydlu równie poturbowanym co jego własny "tron" siedział kolejny "czerwony", w tak samo paskudnym uniformie, ze szpiczastą, wschodnią czapą na łbie, na której oczywiście projektant znalazł wystarczająco dużo miejsca na opasłą, czerwoną gwiazdę. Chyba tylko po to, aby nikt nie zapomniał co przedstawia sobą ryj spod niej wyglądający. A skoro o tym już mowa... Groteska była chyba najlepszym słowem na opisanie tego niesamowitego widoku. Wielki nos, wąs a la Chaplin, usta przypominające kształtem filet śledziowy (albo i dwa złożone ze sobą) i nienaruszone myślą spojrzenie. Gdyby nie oznaczenia na mundurze, można by pomyśleć , że to właśnie on we własnej osobie dowodził bolszewikami.
- Repnin, tak?
- Tak...
- odpowiedział mu po rosyjsku, nie mogąc znieść koszmarnego akcentu u pachołka. - Oczywiście towarzyszu komisarzu. Ma pan rację...- zerknął przelotnie na strażnika, po czym usiadł na dziarsko odsuniętym za pomocą kopniaka krześle. - Troszkę już tutaj siedzimy. Obydwoje rzecz jasna...- zaśmiał się nerwowo. Już miał kłopoty...
- Taaak, istotnie.- skinął głową, również przechodząc na ojczysty język, po czym chwycił za druciane, okrągłe okulary i zajrzał w papiery na stoliku, na które składał się w zasadzie jedynie paszport Samuiła.
- Imię?
- Um, chyba jest w paszporcie?...- duknął całkowicie zaszokowany pytaniem. Zabrzmiało i tak lepiej niż "nie umiecie czytać towarzyszu komisarzu?".- Przepraszam towarzyszu komisarzu, z moim paszportem jest coś nie tak?- starał zagrać się szczerze przejętego. Teraz albo go rozstrzelają albo dalej musi grac debila.
- Wszystko gra i buczy... Ale lepiej odpowiadajcie na pytania.- poruszył wąsem pod ogromnym nochalem.- Imię?
- Samuił Fiodor Repnin, towarzyszu komisarzu.
- Pochodzicie?
- Z Rosji towarzy...
- Dokładniej.
- Wychowałem się w Moskwie tow...
- W Moooskwie, da? Ciekawe, ciekawe. A tutaj, Władywostoku sprowadza was co? Chcecie pobawić się w berka z amerykanami wśród tajgi?
- zarechotał zerkając na strażnika, który wpadł w podobny rezonans. Samuił jednak jakoś kawałku nie kupił... Widząc raczej zmieszany wyraz twarzy emigranta, żołnierze zdusili rechot. - Więc, co?
- Właściwie to co robimy w tej chwili, towarzyszy komisarzu. West & East Company zatrudniło mnie jako tłumacza w ramach wyprawy doktora Chance.
- Rodzina w Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich?
- wypowiedział z namaszczeniem.
- Kilka dalszych ciotek w Moskwie. Nie utrzymujemy kontaktu.
- Będą potrzebne imiona i nazwiska.
- Towarzyszu komisarzu...
- mruknął nieco zdemotywowany wizją przypominania sobie imion ciotek, których zwyczajnie nie pamiętał.- Czy to naprawdę potrzebne? Sądzicie, że będę chciał pokonać całą Syberię żeby porozmawiac z ciotką przy herbacie i powidłach?
- Któż to może wiedzieć...
- uśmiechnął się głupkowato.
- Tak się składa, że ja... Nie, towarzyszu komisarzu. Przybyłem tutaj na zarobek, nie w sprawach rodzinnych.
- W Ameryce dolarów nie dostatek, a?
- Kilka groszy więcej nie zaszkodzi, towarzyszu. Niestety, system amerykanów nie jest tak uczciwy jak komunizm. Nie przelewa nam się tak jak wam...
- rozejrzał się po przytulnej izbie.
- Ach tak...- mruknął podirytowany, zerkając na strażnika.- A to ciotki, to jak się zwały?
- Nie pamiętam, towarzyszu komisarzu. Nie pamiętam ich z lat dzieciństwa, a po tym jak ojciec wyjechał do Stanów nie utrzymywaliśmy kontaktów z rodziną.
- A czemu to wasz ojciec postanowił wyjechać z Rosji, a?

Samuił tego pytania obawiał się najbardziej. Tak naprawdę, każdy upierdliwi i zagorzały rewolucjonista odczytał by teraz wyjazd jego ojca za zdradę, lub podejrzane wycofanie się... Niczym szczur z okrętu. Zganił się w myślach, za samo wspomnienie o ojcu na głos.
- Problemy w ojczyźnie, towarzysz...
- Jakie problemy?
- Pieniądze, tow...
- Tylko pieniądze? Aż tak źle było w rodzinie, że woleliście przenieśc się aż za ocean, a?
- Tato miał też problemy z władzami...
- Z carem?
- Z Ochraną, towarzy...
- A jak teraz tato się miewa?
- Pomimo wieku dobrze towarzyszu komisarzu. Jak widać nie zdołał go utrzeć ani carski bat ani skorumpowany kapitalizm.
- "Ciekawe jak poradziłaby sobie wasza oświecona rewolucja...?" dodał już jedynie w myślach. Irytowały go grady pytań ze strony komisarza. Oparł ramiona na blacie stolika i splótł dłonie.
- Twardy jak niedźwiedź.
- W istocie.
- Uciekał przed rewolucją, prawda?
- uśmiechnął się szeroko.- Biały Rosjanin... Tak to nazywają.
- Uciekał przed carską policją...
- Brwi Samuiła ściągnęły się nad oczyma, a jego głos nabrał jeszcze większej głębi, odbijając się krótkim echem w pustych ścianach. - Rewolucja go ominęła.
- A cóż carska policja mogła miec do waszego ojca, a?
- Nie wiem, towarzyszu kom...
- Może był carskim szpiegiem? Odkryli go? A może wysłali na misję do Stanów. - Z całą rodziną?
- A czemu by nie? Tak, tak... A może teraz wracacie dokończyć co on zaczął? Jaki ojciec taki syn...
- Towarzyszu, to absurd w najczystszej postaci.
- A skąd mogę wiedzieć, że nie jesteście szpiegiem?
- A co mogłoby wam to sugerować towarzyszu?
- Repnin poczuł jak narasta w nim niepokojąca siła.
- Jesteście synem uciekiniera...
- Przepraszam.
- przerwał mu stanowczo.- Jeśli już musicie używać tego słowa towarzyszu, należało by chyba mieć na uwadze, fakt iż uciekał przed poprzednią władzą. Tą, którą jak mi się wydaje popowieszaliście, rozstrzelaliście czy jak carską rodzinę zabiliście we śnie?- warknął podnosząc się powoli z krzesła. Z każdym słowem do naczyń krwionośnych w oczach komisarza napływało coraz więcej krwi. Poderwał się na równe nogi, trzasnął dłonią w blat i huknął ostro, na co żołnierz pod ścianą niemal zgubił swój karabin.
- Nie tym tonem zdradziecka, śmierdząca imperializmem świnio! To cena rewolucji. Dostali tylko to, na co pracowali sobie latami za tłamszenie wolności ludu! Tak się odnosicie do wielkiego dzieła ojców? Lenina! Gdybyście powiedzieli tak w Moskwie, dojechalibyście dużo szybciej na swoją wyprawę! O ile przeżylibyście podróż!
Samuił przysiadł z powrotem na krześle, kuląc się nieznacznie pod krzykiem komisarza. Bynajmniej nie ze strachy. Walczył z silną potrzebą zwalczenia za pomocą pięści ubytków w brązowych jak błota bryzg zębiskach komucha.
- Tak właśnie wypowiedziałby się o rewolucji szpieg! Przyznajcie się, jesteście szpiegiem! Gardzicie dziełem ojców rewolucji!
- Wasza rewolucja jest mi nieznana, obojętna i tak samo egzotyczna jak cycki tancerek na Bora Bora!
- nie wytrzymał Repnin. - Jeśli żyje się wam lepiej odzianym w czerwone gwiazdy, nic mi do tego towarzyszu! Ja przyjechałem tutaj po prostu zarobić!
- Ty szujo!
- dał znak strażnikowi, na co ten najpierw rąbnął Samuiła kolbą w bok, a później w ramię. Siwowłosy poderwał się z siedzenia.
- Katarzyna Kozłow, Izabela Tarasow!
- Szto?!
- spojrzał wytrącony z toru komisarz.
- Imiona ciotek...- mruknął zamroczony bólem Samuił, wpadając następnie w śmiech.- Wasz kolega daje klapsy tak jak one.
Komisarz poczerwieniał, dał znak żołnierzowi... A ten zdzielił Repnina kilka razy przez łeb, aż ten w końcu przestał się śmiać.
- Sprawdzimy nazwiska! Wszystko wyjaśnimy! A wy poczekacie, w celi! Dawaj go!

Wywlekany z sali całkowicie nie myślał o tym, iż patrzą na niego towarzysze podróży. Może już bardziej dawni towarzysze? Teraz miał nowych, czerwonych, do których nawet wypadało mówić towarzyszu. Pomimo bólu czuł się lekko rozbawiony... Od momentu gdy wspomniał o ojcu raczej wszystko było stracone. Ironia jedynie dodała oliwy do ognia, podobnie jak śmiech. Tylko czy właściwie można było zachować się inaczej? Nie znajdą przy nim niczego podejrzanego, nie oskarżą o nic ponad słabą pamieć i cięty język - chyba, że w ZSRR już i za to strzelają? A fakt, że zatrzymali by go...Tutaj, choćby na chwilę wydawał mu się oczywisty jak to, że jutro wstanie słońce. Pytanie jednak brzmiało: Jak szybko go wypuszczą?
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"
Mizuki jest offline  
Stary 30-01-2013, 20:06   #50
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY, POZA SAMUIŁEM REPNINEM

Do konsulatu, jak się okazało położonego niedaleko od hotelu „Złoty Róg”, udali się zaraz po śniadaniu, całą grupą. Na zewnątrz panowała zdecydowanie ujemna temperatura, od której szybko poczerwieniały im policzki i sypał śnieg. Większość miasta już pod nim znikła: ulice, dachy, chodniki. Może to i lepiej? Może dzięki temu nie musieli oglądać szpetoty tutejszej zabudowy – szarej, brudnej, bez pomyślunku architektonicznego, jak najgorsze slumsy w Bostonie.

Konsulat mieścił się niecałe pięćset kroków od „Złotego Rogu”, ale nim dotarli na miejsce zdążyli nieco zmarznąć. To zapewne była kwestia przywyknięcia do nagłej zmiany temperatur. Konsulat mieścił się w mieszkaniu prywatnym, na drugim piętrze. Przerobiony na biura, jak szybko się okazało, zatrudniał zaledwie kilka osób.

Po wyjaśnieniu kim są i z czym przybywają zostali poproszeni do sali spotkaniowej, mieszczącej się w sporej wielkości salonie. Miła dziewczyna, która pierwsza przywitała ich w konsulacie, przyniosła gorące napoje a po chwili do pokoju wszedł mężczyzna ćmiący fajkę.

Miał siwą brodę, grube okulary i sygmatyczną, inteligentną twarz.


- Dzień dobry pani – najpierw, jak należało przywitał się z panną Kelly. – Wiktor Childress. Konsul honorowy Stanów Zjednoczonych Ameryki we Władywostoku. Nadal. Panowie – wymienił uścisk dłoni z każdym z gości, wskazując miejsce przy stole.

Po trzech kwadransach opuścili budynek konsulatu, zapewnieni przez sympatycznego i naprawdę zaangażowanego w ich sytuację konsula, że zrobi wszystko, aby wyjaśnić sprawę Samuiła.

Byli pewni, że dotrzyma słowa.

Poza tym Wiktor okazał się skarbnicą wiedzy o miejscowych zwyczajach, zapisał im nawet kilka adresów dobrych składów, gdzie mogli zaopatrzyć się w sprzęt na drogę.

- Przed wyjazdem zapraszam jeszcze państwa do siebie – pożegnał ich ciepło. – Niezbyt często ma okazję gościć rodaków.

* * *

Mróz na zewnątrz zdawał się zwiększać. Silny wiatr znad oceanu zacinał śniegiem po twarzach.

- Ja idę po bilety i do urzędu by załatwić nam pozwolenia na opuszczenie Wladywostoku. James, prosiłbym, abyś mi towarzyszył. Reszta państwa niech zajmie się sprawami zakupów.

To były proste cele.

Korzystając ze środków transportu pojechali załatwić je. Dziwiło ich tylko jedno. Kilku ponurych panów w długich, ciemnych płaszczach z obszytymi futrem kołnierzami, którzy nie odstępowali ich nawet na krok.


SAMUIŁ REPNIN


Cela, do której go wepchnięto, była zimnym i ponurym miejscem. Nie dawało schronienia przed chłodem i wilgocią, a poza brudnym siennikiem i drewnianym wiadrem na odchody, nie było w niej nic więcej.

Po drugiej stronie krat widział innych więźniów. Wychudzonych, w łachmanach, zarośniętych. Słyszał ciche jęki, głośne krzyki i niekiedy rozdzierający czyjeś piersi, suchotniczy kaszel.

Co jakiś czas pojawiali się czerwonoarmiści. Wyciągali więźniów zza krat. Trzech. Dwóch wróciło, jęcząc i brocząc krwią z pobić na twarzy. Jeden nie wrócił wcale.

Nikt z nim nie rozmawiał. Nikt nawet nie zbliżył się do krat. Może mieli go za szpicla. A może tak było bezpieczniej. Samuił wiedział, że podobne miejsca jak areszty czy więzienia miały swoje własne prawa. Zasady, które więzień musiał poznać, jeśli chciał przeżyć, chociażby jeden dzień dłużej.

Burczało mu w brzuchu, marznął, ale nikt się tym nie przejmował. Zapadła noc, bezsenna i pełna majaków. W jego wnętrzu budziła się wielogłowa hydra strachu, a każda z głów miała coraz ostrzejsze kły, które sięgały coraz głębiej i głębiej w serce Samuiła.

Po nocy przyszedł poranek – mroźny tak, że aż kostniały stawy Repnina. Nikt się nie zjawił. Nikt nawet z nim nie rozmawiał. Tylko szeroki na twarzy, tępy z wyglądu strażnik przyniósł posiłek. Niewielką kromkę suchego chleba i kubek zbożowej kawy, która jednak nie była tak ciepła, jak tego pragnął Samuił.

Potem minęło południe. Innych więźniów prowadzono na przesłuchania, ale do Samuiła nikt nie przyszedł. Nie zamienił z nim nawet słowa. Mijali jego celę, jakby był widmem. Duchem, a nie żywym człowiekiem.

Pod wieczór zmogło go zmęczenie. Mimo chłodu i głodu, jakimś cudem udało mu się zasnąć.

- Wstawajcie – ostry głos wyrwał go z tej krótkiej drzemki.

Zobaczył, że za kratami stało dwóch czerwonoarmistów i znany mu dobrze komisarz polityczny.

Żołnierze otworzyli jego celę. Kiedy wyszedł, jeden z nich brutalnie związał mu ręce z tyłu.

Repnin był zbyt słaby, by stawiać opór, zresztą doskonale pamiętał, że wtedy zbiry w mundurach nie szczędzą razów.

Komisarz zarzucił mu śmierdzący worek na głowę. Niespodziewanym i wprawnym ruchem.

- Co się dzieje? – zdążył wykrztusić w panice.

- W imieniu Trybunału Ludowego zostałeś skazany na śmierć przez powieszenie, jak wróg rewolucji i amerykański szpieg i dywersant. Wyrok zostanie wykonany niezwłocznie.


WSZYSCY, POZA SAMUIŁEM REPNINEM

Udało im się pozałatwiać większość spraw. Towary zostaną odebrane jutrzejszego dnia i potem przewiezione do wagonu towarowego kolei transsyberyjskiej, którą dojadę do Czity. Siedem biletów. W wagonach sypialnych pierwszej klasy, bo nie było sensu oszczędzać na tak długiej podróży. Osiem dni w ciasnym przedziale mogło dokuczyć każdemu, nawet najbardziej odpornym na trudy podróżowania pasażerom. Ale to i tak było nic w porównaniu do tego, ile czasu pociąg z Władywostoku jechał do Moskwy. Miesiąc! Rosja faktycznie porażała swoim ogromem.

Wyjazd z Władywostoku zaplanowany był na godzinę dziewiątą rano dnia 22 listopada. Do Czity dotrą, jeśli nic nie przeszkodzi ich podróży, ostatniego dnia listopada. W serce tajgi zanurzą się w pierwszy dzień grudnia. Tam zima trwała już w najlepsze.

Kiedy siedzieli przy kolacji obsługujący im kelner o wyglądzie przemęczonego dorsza poinformował ich, że chce się z nimi widzieć jakiś siwy dziadek. To był konsul Childress.

- Panno Kelly, panowie – przywitał się robiąc zmartwioną minę. – Mam niezbyt dobrą wiadomość. Z tego, co mi powiedziano, państwa towarzysz został oskarżony o szpiegostwo i działanie na szkodę rewolucji.

- Co mu grozi? – zapytał B.E. Chance ponurym głosem.

- Śmierć przez powieszenie. Mamy szansę jeszcze mu pomóc, ale potrzebujemy sporej sumy gotówki na przekupienie kilku osób.

- Jak sporej? – oczy doktora B.E. Chance’a zabłysły z niepokojem.

- Tysiąc dolarów powinno załatwić sprawę – wyjaśnił Childress z kamienną twarzą.

Chance zbladł. To było naprawdę dużo pieniędzy. Tyle kosztował przyzwoitej klasy samochód w USA kupowany prosto z salonu. Ale przecież chodziło o ludzkie życie.

- Gdyby państwo nie mieli takiej gotówki, mogę wszcząć drogę dyplomatyczną, ale szanse są niewielkie. Chodzi o życie państwa kolegi. W razie czego mogę pożyczyć ...

- Proszę chwilę poczekać, konsulu – Chance uciął wywód Childressa krótkim zdaniem.

Odsunął krzesło i ciężkim krokiem udał się do swojego pokoju. Chwilę później wrócił z gotówką i pieniądze zmieniły właściciela.


SAMUIŁ REPNIN


Samuił pamiętał schody, o które potykały się jego stopy. Pamiętał szorstki, prawie brutalny uścisk jednego ze strażników. Dźwięki docierały do niego jakby przytłumione, może powodem tego był kaptur na jego głowie, a może po prostu strach.

Potem owiał go zimny, lodowaty podmuch wiatru. Poczuł skrzypienie śniegu pod nogami. Pośliznął się, ale twarde ręce podtrzymały go w pionie.

Trzydzieści korków później zdjęto mu kaptur z głowy i przecięto więzy na rękach. Komisarz, który prowadził go na miejsce egzekucji uśmiechał się wrednie, jak złośliwy, pokraczny stwór.

- To wasze dokumenty – wręczył zaskoczonemu Samuiłowi paszport i wizy wjazdowe. – Wasze rzeczy zostały zabrane do hotelu „Złoty Róg”, gdzie zatrzymała się reszta amerykańców. Jest pan wolny.

- Ale ...

- Witamy w Związku Sowieckim, obywatelu Repnin. Pilnujcie się, będziemy mieli na was oko.

Stali przed metalową bramą jakiegoś dziedzińca, który wyglądał na plac apelowy w koszarach.

- Nie chcecie chyba tutaj zostać, co? Taki żart. Na powitanie. Zajszło nieporozumienie. Idźcie już, nim rzeczywiście was powiesimy.

Zaśmiał się ze swojego niewybrednego żartu.

- Przed bramą czeka samochód i kierowca – dodał jeszcze komisarz ludowy. – Nie chcielibyśmy, aby stała się panu po drodze jakaś niespodziewana krzywda.

Zaśmiał się ze swojego niewybrednego żartu.



WSZYSCY

Samuił Repnin zjawił się w hotelu przed dwudziestą, jakieś półtorej godziny po tym, jak B.E. Chance przekazał łapówkę konsulowi. Wymizerniały, wyraźnie śmierdzący, ale najwyraźniej cały i zdrowy.

Jego widok naprawdę ich ucieszył. Spędzili z nim już ponad miesiąc czasu. A to wystarczająco wiele, aby kogoś polubić lub znienawidzić.


* * *



Władywostok opuścili bez żalu, żegnając się przed wyjazdem z pomocnym Wiktor Childressem. Przez dwa dni Samuił odzyskał pełnię sił, chociaż wiedział, że tego, jak prowadzono go na szubienicę zapomnieć nigdy nie zdoła.

Pociąg wyglądał zwyczajnie. Niezbyt dług skład. Wielki parowóz z czerwoną gwiazdą na czubie. Osiemnaście wagonów, z czego kilka czysto towarowych i dwa pierwszej klasy, oddzielone od reszty wagonem obsługi. Nawet po rewolucji społeczeństwo dzieliło się na tych, co mogą jechać wygodniej, i takich, którzy muszą tłoczyć się niemalże w warunkach urągających człowieczeństwu.

Imponujące wrażenie robiła salonka, oddana do dyspozycji pasażerów pierwszej klasy – głownie wyższych szarżą oficerów sowieckich, ich rodzin oraz kilkunastu „dygnitarzy” partyjnych i ich eskorty. Wśród nich na pewno był zakamuflowany szpicel.

Z kilkuminutowym opóźnieniem pociąg ruszył, nabrał rozpędu i po kilku minutach opuścił miasto. Przed nimi, z okien roztaczał się widok na białą, zaśnieżoną przestrzeń.

Wszyscy czuli, że teraz dopiero ich przygoda zaczyna się naprawdę. Musieli za chwilę stawić czoła lodowatej, dzikiej, niezbadanej Syberii.

I patrząc na biel śniegu po raz pierwszy zaczęli odczuwać lęk przed tym, na co się porwali.
 
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:46.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172