Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-01-2013, 20:06   #50
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY, POZA SAMUIŁEM REPNINEM

Do konsulatu, jak się okazało położonego niedaleko od hotelu „Złoty Róg”, udali się zaraz po śniadaniu, całą grupą. Na zewnątrz panowała zdecydowanie ujemna temperatura, od której szybko poczerwieniały im policzki i sypał śnieg. Większość miasta już pod nim znikła: ulice, dachy, chodniki. Może to i lepiej? Może dzięki temu nie musieli oglądać szpetoty tutejszej zabudowy – szarej, brudnej, bez pomyślunku architektonicznego, jak najgorsze slumsy w Bostonie.

Konsulat mieścił się niecałe pięćset kroków od „Złotego Rogu”, ale nim dotarli na miejsce zdążyli nieco zmarznąć. To zapewne była kwestia przywyknięcia do nagłej zmiany temperatur. Konsulat mieścił się w mieszkaniu prywatnym, na drugim piętrze. Przerobiony na biura, jak szybko się okazało, zatrudniał zaledwie kilka osób.

Po wyjaśnieniu kim są i z czym przybywają zostali poproszeni do sali spotkaniowej, mieszczącej się w sporej wielkości salonie. Miła dziewczyna, która pierwsza przywitała ich w konsulacie, przyniosła gorące napoje a po chwili do pokoju wszedł mężczyzna ćmiący fajkę.

Miał siwą brodę, grube okulary i sygmatyczną, inteligentną twarz.


- Dzień dobry pani – najpierw, jak należało przywitał się z panną Kelly. – Wiktor Childress. Konsul honorowy Stanów Zjednoczonych Ameryki we Władywostoku. Nadal. Panowie – wymienił uścisk dłoni z każdym z gości, wskazując miejsce przy stole.

Po trzech kwadransach opuścili budynek konsulatu, zapewnieni przez sympatycznego i naprawdę zaangażowanego w ich sytuację konsula, że zrobi wszystko, aby wyjaśnić sprawę Samuiła.

Byli pewni, że dotrzyma słowa.

Poza tym Wiktor okazał się skarbnicą wiedzy o miejscowych zwyczajach, zapisał im nawet kilka adresów dobrych składów, gdzie mogli zaopatrzyć się w sprzęt na drogę.

- Przed wyjazdem zapraszam jeszcze państwa do siebie – pożegnał ich ciepło. – Niezbyt często ma okazję gościć rodaków.

* * *

Mróz na zewnątrz zdawał się zwiększać. Silny wiatr znad oceanu zacinał śniegiem po twarzach.

- Ja idę po bilety i do urzędu by załatwić nam pozwolenia na opuszczenie Wladywostoku. James, prosiłbym, abyś mi towarzyszył. Reszta państwa niech zajmie się sprawami zakupów.

To były proste cele.

Korzystając ze środków transportu pojechali załatwić je. Dziwiło ich tylko jedno. Kilku ponurych panów w długich, ciemnych płaszczach z obszytymi futrem kołnierzami, którzy nie odstępowali ich nawet na krok.


SAMUIŁ REPNIN


Cela, do której go wepchnięto, była zimnym i ponurym miejscem. Nie dawało schronienia przed chłodem i wilgocią, a poza brudnym siennikiem i drewnianym wiadrem na odchody, nie było w niej nic więcej.

Po drugiej stronie krat widział innych więźniów. Wychudzonych, w łachmanach, zarośniętych. Słyszał ciche jęki, głośne krzyki i niekiedy rozdzierający czyjeś piersi, suchotniczy kaszel.

Co jakiś czas pojawiali się czerwonoarmiści. Wyciągali więźniów zza krat. Trzech. Dwóch wróciło, jęcząc i brocząc krwią z pobić na twarzy. Jeden nie wrócił wcale.

Nikt z nim nie rozmawiał. Nikt nawet nie zbliżył się do krat. Może mieli go za szpicla. A może tak było bezpieczniej. Samuił wiedział, że podobne miejsca jak areszty czy więzienia miały swoje własne prawa. Zasady, które więzień musiał poznać, jeśli chciał przeżyć, chociażby jeden dzień dłużej.

Burczało mu w brzuchu, marznął, ale nikt się tym nie przejmował. Zapadła noc, bezsenna i pełna majaków. W jego wnętrzu budziła się wielogłowa hydra strachu, a każda z głów miała coraz ostrzejsze kły, które sięgały coraz głębiej i głębiej w serce Samuiła.

Po nocy przyszedł poranek – mroźny tak, że aż kostniały stawy Repnina. Nikt się nie zjawił. Nikt nawet z nim nie rozmawiał. Tylko szeroki na twarzy, tępy z wyglądu strażnik przyniósł posiłek. Niewielką kromkę suchego chleba i kubek zbożowej kawy, która jednak nie była tak ciepła, jak tego pragnął Samuił.

Potem minęło południe. Innych więźniów prowadzono na przesłuchania, ale do Samuiła nikt nie przyszedł. Nie zamienił z nim nawet słowa. Mijali jego celę, jakby był widmem. Duchem, a nie żywym człowiekiem.

Pod wieczór zmogło go zmęczenie. Mimo chłodu i głodu, jakimś cudem udało mu się zasnąć.

- Wstawajcie – ostry głos wyrwał go z tej krótkiej drzemki.

Zobaczył, że za kratami stało dwóch czerwonoarmistów i znany mu dobrze komisarz polityczny.

Żołnierze otworzyli jego celę. Kiedy wyszedł, jeden z nich brutalnie związał mu ręce z tyłu.

Repnin był zbyt słaby, by stawiać opór, zresztą doskonale pamiętał, że wtedy zbiry w mundurach nie szczędzą razów.

Komisarz zarzucił mu śmierdzący worek na głowę. Niespodziewanym i wprawnym ruchem.

- Co się dzieje? – zdążył wykrztusić w panice.

- W imieniu Trybunału Ludowego zostałeś skazany na śmierć przez powieszenie, jak wróg rewolucji i amerykański szpieg i dywersant. Wyrok zostanie wykonany niezwłocznie.


WSZYSCY, POZA SAMUIŁEM REPNINEM

Udało im się pozałatwiać większość spraw. Towary zostaną odebrane jutrzejszego dnia i potem przewiezione do wagonu towarowego kolei transsyberyjskiej, którą dojadę do Czity. Siedem biletów. W wagonach sypialnych pierwszej klasy, bo nie było sensu oszczędzać na tak długiej podróży. Osiem dni w ciasnym przedziale mogło dokuczyć każdemu, nawet najbardziej odpornym na trudy podróżowania pasażerom. Ale to i tak było nic w porównaniu do tego, ile czasu pociąg z Władywostoku jechał do Moskwy. Miesiąc! Rosja faktycznie porażała swoim ogromem.

Wyjazd z Władywostoku zaplanowany był na godzinę dziewiątą rano dnia 22 listopada. Do Czity dotrą, jeśli nic nie przeszkodzi ich podróży, ostatniego dnia listopada. W serce tajgi zanurzą się w pierwszy dzień grudnia. Tam zima trwała już w najlepsze.

Kiedy siedzieli przy kolacji obsługujący im kelner o wyglądzie przemęczonego dorsza poinformował ich, że chce się z nimi widzieć jakiś siwy dziadek. To był konsul Childress.

- Panno Kelly, panowie – przywitał się robiąc zmartwioną minę. – Mam niezbyt dobrą wiadomość. Z tego, co mi powiedziano, państwa towarzysz został oskarżony o szpiegostwo i działanie na szkodę rewolucji.

- Co mu grozi? – zapytał B.E. Chance ponurym głosem.

- Śmierć przez powieszenie. Mamy szansę jeszcze mu pomóc, ale potrzebujemy sporej sumy gotówki na przekupienie kilku osób.

- Jak sporej? – oczy doktora B.E. Chance’a zabłysły z niepokojem.

- Tysiąc dolarów powinno załatwić sprawę – wyjaśnił Childress z kamienną twarzą.

Chance zbladł. To było naprawdę dużo pieniędzy. Tyle kosztował przyzwoitej klasy samochód w USA kupowany prosto z salonu. Ale przecież chodziło o ludzkie życie.

- Gdyby państwo nie mieli takiej gotówki, mogę wszcząć drogę dyplomatyczną, ale szanse są niewielkie. Chodzi o życie państwa kolegi. W razie czego mogę pożyczyć ...

- Proszę chwilę poczekać, konsulu – Chance uciął wywód Childressa krótkim zdaniem.

Odsunął krzesło i ciężkim krokiem udał się do swojego pokoju. Chwilę później wrócił z gotówką i pieniądze zmieniły właściciela.


SAMUIŁ REPNIN


Samuił pamiętał schody, o które potykały się jego stopy. Pamiętał szorstki, prawie brutalny uścisk jednego ze strażników. Dźwięki docierały do niego jakby przytłumione, może powodem tego był kaptur na jego głowie, a może po prostu strach.

Potem owiał go zimny, lodowaty podmuch wiatru. Poczuł skrzypienie śniegu pod nogami. Pośliznął się, ale twarde ręce podtrzymały go w pionie.

Trzydzieści korków później zdjęto mu kaptur z głowy i przecięto więzy na rękach. Komisarz, który prowadził go na miejsce egzekucji uśmiechał się wrednie, jak złośliwy, pokraczny stwór.

- To wasze dokumenty – wręczył zaskoczonemu Samuiłowi paszport i wizy wjazdowe. – Wasze rzeczy zostały zabrane do hotelu „Złoty Róg”, gdzie zatrzymała się reszta amerykańców. Jest pan wolny.

- Ale ...

- Witamy w Związku Sowieckim, obywatelu Repnin. Pilnujcie się, będziemy mieli na was oko.

Stali przed metalową bramą jakiegoś dziedzińca, który wyglądał na plac apelowy w koszarach.

- Nie chcecie chyba tutaj zostać, co? Taki żart. Na powitanie. Zajszło nieporozumienie. Idźcie już, nim rzeczywiście was powiesimy.

Zaśmiał się ze swojego niewybrednego żartu.

- Przed bramą czeka samochód i kierowca – dodał jeszcze komisarz ludowy. – Nie chcielibyśmy, aby stała się panu po drodze jakaś niespodziewana krzywda.

Zaśmiał się ze swojego niewybrednego żartu.



WSZYSCY

Samuił Repnin zjawił się w hotelu przed dwudziestą, jakieś półtorej godziny po tym, jak B.E. Chance przekazał łapówkę konsulowi. Wymizerniały, wyraźnie śmierdzący, ale najwyraźniej cały i zdrowy.

Jego widok naprawdę ich ucieszył. Spędzili z nim już ponad miesiąc czasu. A to wystarczająco wiele, aby kogoś polubić lub znienawidzić.


* * *



Władywostok opuścili bez żalu, żegnając się przed wyjazdem z pomocnym Wiktor Childressem. Przez dwa dni Samuił odzyskał pełnię sił, chociaż wiedział, że tego, jak prowadzono go na szubienicę zapomnieć nigdy nie zdoła.

Pociąg wyglądał zwyczajnie. Niezbyt dług skład. Wielki parowóz z czerwoną gwiazdą na czubie. Osiemnaście wagonów, z czego kilka czysto towarowych i dwa pierwszej klasy, oddzielone od reszty wagonem obsługi. Nawet po rewolucji społeczeństwo dzieliło się na tych, co mogą jechać wygodniej, i takich, którzy muszą tłoczyć się niemalże w warunkach urągających człowieczeństwu.

Imponujące wrażenie robiła salonka, oddana do dyspozycji pasażerów pierwszej klasy – głownie wyższych szarżą oficerów sowieckich, ich rodzin oraz kilkunastu „dygnitarzy” partyjnych i ich eskorty. Wśród nich na pewno był zakamuflowany szpicel.

Z kilkuminutowym opóźnieniem pociąg ruszył, nabrał rozpędu i po kilku minutach opuścił miasto. Przed nimi, z okien roztaczał się widok na białą, zaśnieżoną przestrzeń.

Wszyscy czuli, że teraz dopiero ich przygoda zaczyna się naprawdę. Musieli za chwilę stawić czoła lodowatej, dzikiej, niezbadanej Syberii.

I patrząc na biel śniegu po raz pierwszy zaczęli odczuwać lęk przed tym, na co się porwali.
 
Armiel jest offline