Co się działo wieczorem, siódmego dnia miesiąca Nachexen w karczmie 'U Rzeźnika'
Pewnego wieczora w karczmie "U Rzeźnika" zebrała się moc znakomitych osobistości. Pod samym budynkiem znajdowała się niezbyt pokaźna - bo licząca zaledwie cztery osoby - grupka gapiów. Krasnoludzki zabójca trolli, dwóch magów (w tym jeden długouchy), no i jeszcze jeden, obandażowany od stóp do głów, ale nadal wyglądający groźnie elf.
Grupka przypatrywała się dość niespotykanemu zjawisku jakim był szczuroludź przeciskający się przez jedno z okien do karczemnych izb na piętrze.
- Czy na pewno zobaczyłem... to co zobaczyłem? - Mruknął pod nosem wcale nie wyglądający jak wampir, mag-Ibes.
- Jakiś złodziejaszek? - Zagadnął do obandażowanego elfa.
Ale elf nic nie odpowiadał. Jeszcze przez moment gapił się w okno jakby w nim samego Sigmara zobaczył, po czym powoli, jakby leniwie zaczął ściągać kuszę z pleców.
- Jeżeli widziałeś to co i ja widziałam to zaczyna się robić zabawnie. Pomyśl, ile może być wart łeb tej pokraki - odpowiedziała uśmiechając się pod nosem dziewczyna w inkwizytorskim kapeluszu, po czym również wyjęła swoją kuszę.
- Ach ty paskudo... Zaraz Tatuś Hakoon Cię wyklepie.. - rzekł już lekko wstawiony krasnolud, po czym kołysząc na boki opasłym tyłkiem, schowanym w spodenkach w czerwono-czarne paski ruszył biegiem w kierunku karczmy i samego skavena, po drodze wyjmując potężne dwuręczne toporzysko. Vilis widząc brawurę krasnoluda, rzuciła się zaraz za nim, szybko go zresztą doganiając... Khazad Hakoon nie opanował swojego pociągu do picia i wręcz porwał z rąk jednego z karczemnych gości kufel piwa po czym wypił go z prędkością godną podziwu, nawet wśród krasnoludów. Oboje na chwile się zatrzymali, bowiem z góry, ze schodów zaczął zbiegać dziko wrzeszczący i wywijający w powietrzu swoim kijaszkiem niczym halabardą, jak zawsze cuchnący wódą, Ruppert.
- Ojoj, ojoj! Niedobrze niedobrze! Ruppert ucieka! Ojoj, ojoj! - wrzeszczał staruch, przeciskając się między Vilis i Hakoonem i przy okazji zdzielając parkę po głowach kijem. Ci otrząsnęli się, pomasowali głowy oraz wymieniając porozumiewawcze spojrzenia i pobiegli na górę. A na górze...
Na górze Magnus rzucił się na swojego skaveńskiego przeciwnika! Chłopak świadom tego że to mogą być jego ostatnie chwile zaatakował z mordem w oczach, ale mutant tylko go odrzucił tak, że ten padł na podłogę pod drzwiami.
- Teraz Lem'hre zabierze kamyk dla siebie! Tak, tak! - powiedział swoim piskliwym głosikiem zadowolony skaven i rzucił się całym ciałem na chłopaka, dobierając mu się do spodni. Ten nawet nie miał jak walczyć z ciężarem przeciwnika. Sam zresztą był zbyt oszołomiony by zorientować się, kiedy ten wyciął mu w spodniach zębami dziurę, przez którą dobrał się do czarnego kamienia. I wtedy właśnie dało się słyszeć szczęk zamka w drzwiach...
Krasnolud Khemorin skoczył do pokoju, stając w rozkroku nad głową chyba nieprzytomnego Magnusa! Skaven podniósł zakrwawiony pysk znad spodni chłopaka. W zębach miał kamień, najczarniejszy jaki w życiu widział khazad. Widząc krasnoluda skaven zasyczał, ale było już za późno! Młot krasnoluda właśnie leciał wycelowany w szczuroludzką głowę, by rąbnąć...
W nogę Magnusa. Krasnolud uderzył tak, że aż wyrwał chłopakaz krzykiem z omdlenia. Sam skaven odskoczył na pryczę, by z kamieniem w zębach wyskoczyć przez okno...
Krasnolud warknął na siebie zły. W między czasie Hakoon wraz z Vilis sprawdzali izby, gdy zaś rudowłosy khazad dopadł do otwartych przez karczmarza drzwi mruknął: - Tu cię mam myszko... - po czym wykonał potężny zamach toporzyskiem, by po chwili wpaść na Khemorina. Tak jeden, jak i drugi krasnolud padli wspólnie na, prawdopodobnie znowu mdlejącego, Magnusa... Sama Vilis zdążyła dopaść do drzwi z wycelowaną w okno kuszą i z pogardą spojrzeć na całe trio. Na pryczy z kolei nadal znajdowała się szkatułka...
Tymczasem na zewnątrz trójka pozostałych - elf Imhol, mag Ibes, oraz Craig - obserwowała jak z okna przez które przed chwilą skaven wchodził, zapewne ten sam osobnik właśnie wyskakuje! Powietrze przeszył bełt z kuszy elfa, ale mignął koło mutanta wbijając się w ścianę karczmy. Ten tylko syknął coś po swojemu i nim ktokolwiek się zorientował, ruszył pędem na czterech łapach w kierunku muru, pozostawiając oniemiałą trójkę.