Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-02-2013, 20:38   #1
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
[D&D/Path]Ognie Erelhei-Cinlu 18+

Posty w sesji mogą zawierać brutalność lub/i erotykę. Potencjalny czytelniku czuj się ostrzeżony.

Dłoń pieszczotliwie muskała starożytny kryształ. Oczy spoglądające na niego były stare, wręcz starożytne, mimo że twarz w której były osadzone, była młoda i gładka.
Wiedział, że znów się zaczyna. Kolejna rozgrywka, kolejne pionki i kolejne figury będą padać i podnosić się, walczyć ku chwale siły, której nie potrafiły dostrzec.
Coś jednak zaburzyć tą wieloletnią symfonię krwi i przemocy. Obca nuta wtrącała się w tą odwieczną melodię, próbując ją zburzyć.
Uśmiech ironiczny pojawił się na twarzy, w umyśle starszym niż ktokolwiek mógłby sądzić zagnieździła się myśl.- “Ciekawe czy zdoła.”
Ostatecznie, zadanie jakie mu przeznaczono, było jedno. Obserwować.
Dłoń więc powróciła do głaskania starożytnego kryształu.



1 Eleais 1372; dzień 1

Rozpoczynał się kolejny cykl dobowy w Erelhei-Cinlu. W mieście którym nie zaznało pieszczoty słońca, noc i dzień były jedynie umownymi określeniami. Miasto nigdy do końca nie zasypiało. Intrygi toczyły się okrągłą dobę, ale nawet drowy potrzebowały od czasu odpocząć.


A także zjeść, zrelaksować się... Nie tylko intrygami żyją wyznawcy i wyznawczynie Lolth. Zwłaszcza jeśli nie jest członkiem Domu, musi żyć czymś innym, handlem, hazardem, pracą rąk własnych, albo przestępstwem. Wszystkim co daje zysk na tyle duży, by po opłaceniu haraczy panującemu w danej dzielnicy Domowi Szlacheckiemu starczyło na jedzenie. Niewolnicy byli powszechni u szlachty, ale plebejusze nie mieli już tak lekko. Dla nich mizerny niewolnik był luksusem.
Miasto na poziomie plebejskim żyło własnymi sprawami tak odległymi od knowań władczyń Erelhei-Cinlu. Ale i one plotące własne nici intryg, nie zdawały sobie sprawę ze zmiany sytuacji miasta, choć może i wiedziały ?

Han'kah Tormtor


Musztra, bezsensowne z pozoru ćwiczenia które były rygorystycznie wykonywanie każdego dnia.
-W lewo zwrot, naprzód marsz, w prawo zwrot, prezentuj broń!- komendy wykrzykiwane codziennie przez kapitanów, miały wyrobić w żołnierzach dyscyplinę i posłuch. Wszczepić nawyk odruchowego niemal wykonywania poleceń. Tak by nie było wahania podczas bitwy.
Był to nudny ale konieczny rytuał. I Han’kah musiała w nim uczestniczyć, choć wystarczało że była obserwatorką. Po to miała wszak samców pod sobą, by za nią wykonywali wykrzykiwanie rozkazów. Oglądała więc ów pokaz z przymusu i bez większego zainteresowania, walcząc z obecnie największym jej wrogiem... Nudą.
Ostatnio nie miała zbyt wiele do zrobienia. Minęły ponad dwa dekadnie odkąd wyruszyła na wyprawę przeciw komukolwiek. A i tamta wyprawa też nie była niczym ekscytującym. Przerzedzić populacje hobgoblinów na południu, ułatwić Vae łapanie niewolników.
Nic ekscytującego, choć... przyjemnie było poczuć pod butem krtań rosłego goblinoida. I zmiażdżyć ją jednym uderzeniem stopy.
Kątem oka Han’kah dostrzegła, że ktoś się do niej zbliża. Był to półdrowi sługa gnący się w pokłonie do ziemi. Odkąd Thay założyło enklawę, ilość takich bękartów w mieście znacząco wzrastała. Ludzkie samice były zadziwiająco płodne, choć...i tak nie dorastały pod tym względem do goblinic.
-Szlachetna Han’kah, wybacz że przeszkadzam ci w obowiązkach.- jego głos drżał ze strachu i słusznie. Był tylko niewolnikiem. Ścierwem.- Wybacz,ale wielebne strateg Nareshka wzywa cię do siebie... natychmiast.
Strateg Nareshka, czego ta rozmiękła szmata chce?

Han’kah i Nareshka nie przepadały za sobą. I to z oczywistego powodu. Były swym przeciwieństwem. Han’kah nie dostąpiła nigdy łaski Lolth i musiała zostać wojowniczką, swoje obecne stanowisko wywalczyła na polach bitew, wyrąbując sobie dostęp do niego przez zastępy wrogów.
Nareshka nie walczyła na polu bitwy ani razu. Zawsze związana ze sztabem kapłanka Lolth zajmowała się długo-planową strategią i taktyką. Wydawała rozkazy poprzez magicznych i zwykłych posłańców. Jej śnieżnobiałych bucików z satyny nie splamiła nigdy kropelka krwi.
Nareshka wolała, by w zabijaniu zastępowali ją inni. Co jednak nie zmieniało faktu, że była inteligenta i piekielnie niebezpieczna.
Han’kah i Nareshka darzyły się pogardą ukrytą za ironicznymi uśmieszkami, ale nie wrogością.
Han’kah nie zagrażała pozycji Nareshki, a strateg nie miała powodu, by bruździć Han’kah.
Przynajmniej do chwili obecnej.

Pozostało więc podążyć za sługą do siedliska rozkładu, zwanego pospolicie Pokojem Strategii.
Tam nad dużą mapą przedstawiającą miasto oraz okoliczne ziemie, debatowali stratedzy domu Tormtor. Tam też stał ołtarzyk Lolth nad którym to można było złożyć osobistą ofiarę, nacinając skórę i upuszczając swej krwi, by udowodnić oddanie bogini.
Tam też stało kilkanaście zapalonych kadzielnic z których to gęste opary wypełniały pokój aromatycznym dymem. I do których czasem dodawano narkotyczne zioła.
Plotki głosiły że czasem też na stole na którym była rozłożona mapa, kapłanki zajmujące się strategią zajmowały się osobistym testowaniem i promowaniem co bardziej “obiecujących” oficerów.
I tam właśnie Han’kah spotkała kapłankę Nareshkę.


Młoda kapłanka, ubrana w swą ulubioną biel i strój... znacząco skąpy w strategicznych ramionach pochylała się nad mapką.
Zerknęła na wchodzącą drowkę i znów przesunęła spojrzeniem po mapie.
-Wielebna córko Lolth.- rzekła Han’kah skłaniając się na powitanie i pokornie czekając aż kapłanka się odezwie.
-Szybko przyszłaś, to dobrze... bo sprawa jest pilna i dyskretna. Przybliż się.- rzekła Nareshka. A gdy wojowniczka zbliżyła się do mapy, kapłanka zaczęła wyjaśniać. -Wyruszysz do Gniazda na rekonesans, dyskretny rekonesans. Weź tylko tych, którzy umieją trzymać język za zębami. Najwyżej jedną kompanię. Raport z tej wyprawy ma trafić do mnie i tylko do mnie. Zrozumiano ?
Han’kah skinęła głową, choć sytuacji nie rozumiała. Jedną kompanię ? Samotnie? W pełnej dyskrecji? Przecież Gniazdo do labirynt jaskiń nie do końca zbadany. Co więcej, to właśnie gdzieś w Gnieździe kryła się zapewne siedziba Ilithidów. To stamtąd najczęściej atakowały armie łupieżców umysłów. No i umbrowe kolosy tam się ukrywały.
Czyżby... Nareshka wysyłała ją na pewną śmierć? Ale czemu miałaby? Albo... z czyjego polecenia?
-Jeśli masz jakieś pytania co do tego zadania, to pospiesz się z ich zadawaniem.- Strateg łaskawie zezwoliła Han’kah na zadanie pytania.

Akormyr Shi'quos


Rytuał trwał już prawie godzinę. Pozszywane razem szczątki ogra, orków i innych stworzeń oplecione drewnianym rusztowaniem tworzyły masywną przygarbionego sylwetkę humanoida. Wokół niego unosił się odór octu i terpentyny.
Wyrysowany na podłodze magiczny krąg błyszczał rubinowym światłem, gdy trójka drowów powtarzała monotonnym głosem kolejne inkantacje ze zwojów. Jednym z tej trójki był Akormyr, drugim Keelsoron, trzecią Inynda, uczniowie Szarego Cienia, mistrza nekromancji domu Shi'quos. Sam Quevanun “Szary Cień” przyglądał się ich działaniom z obsydianowego tronu.
Magia narastała w pomieszczeniu, można było niemal posmakować Splotu. Stwór stojący pośrodku kręgu, nagle poruszył się, postawił pierwszy krok i... Uczniowie niemal czuli, jak magia wymyka się im z rąk, jak struktura zaklęć pęka i rozsypuje się. Tak jak rozsypywał się ów konstrukt po drugim kroku. Szwy pękały, rusztowanie się sypało, potwór upadł stając się niegustownym kolażem szczątków organicznych różnych stworzeń.

Akormyra to nie zaskoczyło, to już zdarzyło się trzeci raz z rzędu.
Ktoś powinien coś powiedzieć. I uczynił to ten głupiec Keelsoron.- Rytuał jest błędny, może jednak lepiej użyć Życzenia, mistrzu?
-Nie. Nie. Nie.- stary nekromanta syknął gniewnie i wstał tak gwałtownie z tronu, że kościoperz na jego ramieniu zatrzepotał gwałtownie skrzydłami.- Nie użyjemy takiej magii, rytuał jest błędny. To wam brakuje mocy i umiejętności. Jesteście partaczami, ot co. Cała trójka.
Uczniowie nie przejęli się jego słowami. Wiedzieli że ich mistrz wyładowuje po prostu gniew i frustrację za pomocą magii. Dopiero gdy od słów przejdzie do czynów, będzie problem.

Wiedzieli też stworzenie nowego typu golema w oparciu o nekromację i bez pomocy kapłanek Kiaransalee po prostu było niezwykle trudne. Zwłaszcza bez używania naprawdę kosztownej magii. Możliwe też, że sama formuła opracowana przez Quevanuna była błędna. Tylko on nie chciał się przyznać do pomyłki. Niemniej należało spojrzeć prawdzie w oczy. Trzecia porażka z rzędu to nie przypadek.
-Posprzątajcie tu natychmiast, a potem... Jedno z was uda się zamówić zwoje do enklawy. Utrwalenie , Stworzenie potężniejszych nieumarłych , Magiczny słój, Kamień w ciało i...- stary mag ruszył do wyjścia z komnaty.-... hmmm...może...Uwięzienie duszy. Tak! Spróbujemy z uwięzieniem duszy. Odpuśćmy sobie Magiczny słój. Uwięzienie duszy, to może być lepsze.
Po tych słowach opuścił komnatę poprzez duże masywne żeliwne wrota zdobione nekromatyczne symbole... poświęcone Kiaransalee. Bowiem sala w której prowadzono eksperymenty była kiedyś kaplicą tej bogini.

Shi'natar Aleval


Cytat:
I wtedy Matka Opiekunka płacąc życiem swych sióstr wyrwała wielką dziurę w Splocie, by wezwać poprzez nią czarta nad czartami. Jegoż to potęga przewyższyła wszelkie yochlole i bebilithy wezwane przez Matkę Opiekunkę wrogiej armii . I strach padł na na nią, widzącą jak wielkie spustoszenie czyni czart ten pośród wojska jej. I panika ogarnęła ją, zmuszając do ucieczki, takoż i wojska jej.
A czart nad czartami zażądał tysięcznej daniny z krwi synów i córek miasta. I że ona będzie spłacana, póki miasto nie znajdzie się pod jego rządami.
Lolth jednak osobiście wkroczyła w tej chwili, przepędzając czarta do jego dziedziny, zabijając bluźnierczynię która ośmieliła się wzywać potęgę piekieł i królową najeźdźców któraż to swą ucieczką okazała słabość. I nie była godna łaski jej okazanej przez Królową Pająków.
Takoż i miasto Erelhei-Cinlu ocalowało w roku zwanym przez naziemców rokiem Smoczego Szału...
Akurat. Shi’natar uśmiechnął się przyglądając temu wpisowi w kronice, który nie pochodził nawet z owego roku. A był kopią, kopii, kopii oryginału. O ile istniał jakiś oryginał.
Wpis zapewne był bajką. Okrutną przypowieścią pokazującą, że kapryśna Lolth nie pozwala na wszelkie inicjatywy. Jeśli jakiś czyn urazi wielką boginię, to nie ma znaczenia czy dzięki temu jej córka zyska przewagę na wrogach. Można próbować okpić się nawzajem, ale kpiny z samej bogini nie popłacają nawet wśród drowów.

Archiwista odłożył tom na miejsce i spojrzał na swe królestwo. Dziesiątki regałów z dziesiątki półek, zawierające raporty, kroniki i wszelkiego rodzaju informacje które obecnie uważane są za bezużyteczne. Ale w Aleval żaden skrawek informacji nie przepada bez wieści. Wszystko co obecnie bezużyteczne ląduje tutaj, w razie gdyby znów było potrzebne. W jego królestwie do którego drowy zapuszczają się rzadko, a kapłanki nigdy. W końcu od czego ma się sługi.
-Nie przeszkadzam szlachetny Shi'natarze?- ktoś otworzył drzwi, ktoś zapytał.
Archiwista rozpoznał ten głos i rzekł z lekkim uśmiechem.- Ależ nie. W czym mogę pomóc Gealdronie?
Przy drzwiach stał nieudany egzemplarz swej rasy.


Otyły Gealdron o piskliwym głosiku, przedrzeźniany przezwiskiem “Eunuch”, pełnił rolę zarządcy domu, jedyną karierę godną tak żałosnej istoty jaką był. Nie miał talentu do magii ani do miecza. Był więc idealnym kandydatem na rozbudowaną wersję chłopca na posyłki.
-”Ukryty” nakazał przygotować raporty z ostatniej wojny z ilithidami na dziś wieczór.- rzekł trwożliwym głosem Gealdron. Nic dziwnego, że się bał. Mistrz Szpiegów zwany “Ukrytym” był paranoicznym cieniem domu Aleval. Niewielu znało jego prawdziwą tożsamość. Shi’natar na przykład, nie dostąpił tego zaszczytu. Gealdron ponoć też nie.

Morn Venenosa


Od otwarcia sklepu dzień mijał leniwie. Jak dotąd klientów niewielu przewinęło się przez sklepik Morna, więc mógł się od oddawać słodkiemu lenistwu siedząc za sklepowym kontuarem.
Jedynym pocieszeniem była dla niego butelka przedniego wina i kielich. Choć zapewne wolałby pocieszyć się jakąś ładną kurtyzaną, lub od biedy... niewolnicą.
Ale gdyby go jakaś kapłanka Godeep przyłapała na takich figlach w czasie pracy osobiście by go wybatożyła. Może niekoniecznie osobiście. Zawsze znajdzie się jakiś ork, który to zrobi lepiej.
Mornowi pozostało więc siedzieć dalej za ladą i czekać na klientów.
Niestety zamiast nich, zjawiła się ta gadatliwa pijawka Gileas Swingsair. Samozwańczy drowi bard i grajek, “łamacz serc” zwłaszcza tych z enklawy... Akurat. Jak dotąd ów drow nie przyniósł ani jednego bijącego serca na dowód swych słów.
-Ach Morn...przyjacielu brodaty.- zaczął bard, ale jeśli chciał go udobruchać to źle trafił. Niewielki zarost na twarzy Morna świadczył o nieczystej krwi. Co prawda Venenosa był drowew, ale bródka świadczyła o zanieczyszczeniach ludzką krwią. Któraś z jego przodkiń musiała rozłożyć nogi przed półdrowem, albo co gorsza... człowiekiem.
-Dałbyś pożyczkę na ładną dziewkę, wiesz... co to za bard który nie przygrywa ładnej tancerce, co?- zaczął swą tyradę Gileas, a zauważywszy butelkę bezczelnie nalał sobie wina.- Z tancerką, to ochocho...zaszedłbym na sale balowe Domów Szlacheckich. Bo co to za życie na ulicy.Tam kogoś zabiją, tu kogoś ograbią. Wiesz, że ktoś wyrżnął wczoraj w pień bandę najemników Czarnego Silvartha? Calusieńką. Musiał ją bardzo nie lubić, skoro nie oszczędził nawet tej ładnej ludzkiej dupci która się z nimi kręciła. A szkoda, można by było ją sprzedać łysym w enklawie.
A wiesz co o enklawie mówią? Że Bane’nici wkrótce przybędą, cały kontyngent wojskowy. Ciekaw jestem co na to matrona Tormtor. Wiesz, jeden kapłan Czarnej Dłoni to jeszcze drobiazg. Ale cały oddział zakutych w zbroje czciciele tego bóstwa, to... A może ty wiesz, czemu przybywają?-
Gileas paplał przerywając jedynie na przepłukanie gardła winem.- Ciężkie czasy nastały. Domy grabią do ostatniej koszuli, dziwki podwyższyły stawki za numerek, inkwizytorki Eilservs szykują akcję łapania Vhaeraunitów. Bo kultyści znów zarżnęli jakiegoś drowa w alejce. Jakby ci fanatycy nie mogli tego zrobić bardziej dyskretniej, oszczędziliby sobie i nam kłopotu. Mówię ci przyjacielu, lepiej szukać azylu w enklawie, nawet za cenę posuwania łysych dziewoi...

Lesen Vae


Lesen został wezwany na osobistą audiencję do samej matrony. Wielu poczytałoby to sobie za zaszczyt, inni za zagrożenie. I jedni i drudzy mieliby rację. Matki opiekunki lubiły wynosić pupili na wysokie stanowiska, ale nie miały sentymentów i często strącali ich w dół.
Sereska nie różniła się pod tym względem od innych matron.
Jej ulubiona siedziba znajdowała się w podziemiach dawnej szkoły magii Domu Kilsek. Matka Opiekunka Vae dobrze się czuła wśród ksiąg i zwojów.
Lesen powoli schodził w dół rozglądając się po dawnej bibliotece tego domu, będącej obecnie własnością matrony. Nie wypatrzył jej... Za to ona tak, matrona Sereska stanęła u podstawy schodów, którymi tu zszedł. A u szczytu stał jej ulubiony złowieszczy pająk.
-Łaska Lolth była z tobą bracie.- rzekła cicho Sereska uśmiechając się lekko i nieco ironicznie.- Tylko tej łasce możesz zawdzięczać to, że twe bezczelne zachowanie dotąd uchodziło ci płazem.
Lesen chciał się odezwać, ale jeden gest dłoni siostry sprawił, że znów zamilkł.- Ale nie myśl, że ta bezczelność zawsze uratuje ci skórę. Wezwałam cię tu, by ukrócić twoje zabawy. Wiążę z domem Despana pewne plany i twoje ostatnie... wyskoki mogą mi je popsuć. Zabraniam ci drażnić ich stratega, pułkownika Faerney Despana. Znajdź sobie inną zabawę braciszku, jeśli nie chcesz skończyć jak Coranzen, którego zabiłeś. Nie pozwolę by twoje kaprysy wchodziły mi w drogę, zrozumiano?
Po czym dodała cicho.- I przygotuj mi orszak, byle dyskretny. Muszę niepostrzeżenie dotrzeć na prywatne przyjęcie w domu Tormtor. I jeśli komuś się wymsknie się choć jedno słowo na temat podróży, na ziemię polecą odcięte języki. W tym i twój bracie.

Neevrae Aleval


Icehammer nie miało nic z uroków Erelhei-Cinlu. Było to typowe krasnoludzkie miasto. Co gorsza...


Było to duergarskie miasto. A jak powszechnie wiadomo rasa ta była zbieraniną pracowitych ponuraków i pesymistów. Którzy nie potrafili się bawić.
W mieście nie było ani jednej porządnej karczmy, o zamtuzach nie wspominając. Niewolnicy byli traktowani jak narzędzia do wykorzystania w katorżniczej pracy. Duergarzy ani ich nienawidzili, ani im współczuli. Pewnie same szare krasnoludy czuły się nie lepsze od własnych niewolników.
Nic dziwnego, że drowy zesłane w ramach obsadzenia placówki dyplomatycznej do Icehammer czuły się jak na zesłaniu. I pewnie wolałyby już powierzchnię wraz z palącym słońcem niż ten... gigantyczny grobowiec, gdzie umierało się za życia.
Na szczęście dla Neevrae to zesłanie miało się ku końcowi. Jako przedstawicielka znienawidzonego tutaj domu szlacheckiego była ostentacyjnie ignorowana przez krasnoludzkie rody rządzące miasta... ku zresztą jej uciesze. Bo przynajmniej nie musiała znosić oglądania ponurych i zaciętych min krasnoludzkich ponuraków podczas oficjalnych uczt, kojarzących się jej nieodmiennie ze stypami.
Jeszcze tylko kilka, kilkanaście dni, nim Księżniczka pośle po jej powrót. Oby...
Monotonię doby przerwało pukanie do drzwi. Kapłanka gestem dłoni nakazała swemu słudze otworzyć drzwi. Przed wejściem do komnaty klęczał człowiek.


Niewolnik niewątpliwie, szczupły przystojny i... dość skąpo odziany. Neevrae uśmiechnęła się oceniając “wartość” tego niewolnika wzrokiem wędrującym jego po obliczu i ciele. Ten kto go tu wysłał, znał się na drowich gustach. Zwłaszcza tych kobiecych.
-Mój pan Ranis przesyła mnie w geście dobrej woli i zaprasza na przyjęcie do swej posiadłości.- rzekł niewolnik skłaniając głowę. Neevrae zmarszczyła brwi w zastanowieniu.
Ranis... Nie znała tego imienia. Nie kojarzyła go z żadnym znaczącym rodem szarych krasnoludów. Co więcej, one nie urządzały przyjęć. Ta oferta pachniała brzydko. Pachniała pułapką. Ale... czy warto było ją odrzucać i narażać się na kolejną dobę pełną nudy?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 05-02-2013 o 20:24. Powód: poprawki
abishai jest offline