Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-02-2013, 23:08   #113
Fiath
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Shiba była lekko zdziwiona. Wydawało jej się, że załatwili wszystko w sprawie lądowania jeszcze przy pociągu. Z drugiej strony miała pewność, że nawet gdyby kruk miał podczerwień to państwo nadziani nie mieliby tropu po jednej nocy.
- Zależy skąd znasz moje imię. Nie wiedziałam, że mam adoratorów. - oparła dłoń o biodro i podniosła brew spoglądając na niego z nie mniejszą wyższością z jaką ją powitał.
Raczej nie powinna sprawiać problemów, wciąż jednak była nieco niepewna z powodu dnia wczorajszego.
- Zostało podane przy rejestrze, osób które aktualnie odwiedzaja miasto. Ty i wszyscy którzy przybyliście latającym pociągiem. -odparł strażnik pokazując dziewczynie trzymaną w dłoni listę. Znajdowali się na niej wszyscy z grupy, wraz z krótkimi opisami wyglądu. Jedynie Johna brakowało na świstku.
No to gdzie idziemy? - raczej wątpiła aby coś śmiesznego się tu działo. A kto wie może się okazać, że Gort trafił do paki.
Kapitan wskazał palcem na dużą budowlę górującą nad miastem wykutym w skale. - Do mojego gabinetu, musimy trochę porozmawiać Panienko. -to mówiąc pozwolił by jedyna ręka Shiby chwyciła jego ramię po czym wojskowym krokiem ruszył z nią w stronę siedziby strażników.
Droga przebiegła w ciszy, przerywanej jedynie przez obijające się o siebie medale kapitana. Gdy w końcu Shiba wraz ze swoją przymusową eskortą, wkroczyła do budynku ratusza, dałaby słowo, że w jednym z korytarzy, mignął jej John. Nie miała jednak okazji sie o tym przekonać bowiem kapitan poprowadził ją schodami na drugie piętro, a następnie do swojego gabinetu, który był na tyle typowy że aż przewidywalny. Zdjęcie rodziny, stosy papierów, atrament balansujący na krawędzi biurka, wszystko co powinno być w typowym biurze. - Proszę usiąść. -mówiąc to wskazał proste drewniane krzesło, a sam zajął miejsce w fotelu po drugiej stronie biurka. - Proszę mi powiedzieć, skąd dokładnie przybyliście? -zapytał kapitan chwytając za atrament, ratując tym samym dywan od przymusowego farbowania.
Niebieskoskóra usiadła powoli, zastanawiając się po drodze nad odpowiedzią.
Jeżeli powiedzą, że z czarnej rzeki, to niekoniecznie poskutkuje. Nie ma tam nawet miasta.
- Jesteśmy aż z Larazu. - przyznała dziewczyna.
- Wszyscy z stamtąd pochodzicie? -zadał kolejne pytanie wąsaty stróż prawa zapisując coś na kartce.
Jej wzrok wędrował po pokoju szukając czegoś bardziej interesującego niż cokolwiek co było w nim obecnie.
- Nie jestem pewna czy ktokolwiek pochodzi. - odpowiedziała. - Jestem kucharką i badaczką z Valahii. Poznałam ich w Larazie. Więc jako grupa jesteśmy stamtąd. Dużo będzie pytań? - Jej wyraz twarzy już wyrażał znudzenie.
- Zależy jak szybko dotrzemy do tego, co chcemy wiedzieć. -odparł kapitan, po czym uniósł wzrok zerkając w oczy przedstawicielki Shide. - Jak dobrze zna Pani kobietę imieniem Hana?
- Bardzo dobrze. W końcu mamy tylko dwie kobiety w drużynie. - pominęła fakt, że jej obecnie poszukuje. Nie czuła aby był potrzebny. - Co prawda ma trochę buntowniczy, chłopski temperament. Ale to dobra kobieta. - uśmiechnęła się do strażnika.
- Wczoraj w nocy zamordowała niewinnego człowieka i próbowała zabić druga osobę, ta na szczęście zdołała ją pojmać. -stwierdził z kamienną twarzą kapitan po czym dodał. - Czyli wcześniej zachowywała się normalnie tak?
Uderzeniem płaskiej dłoni w swoje czoło, niebieskoskóra wyraziła swoje zdanie. Przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią.
- Tak. Ostatnio co prawda mamy problem z pieniędzmi. - Przetarła włosy myśląc nad sensowną półprawdą. - Latająca lokomotywa to nie projekt darmowej technologii. Hana sugerowała, że może zarobić coś na walkach ulicznych. Proszę sprawdzić rejestr prawny martwego jak i dziewczyny która ją pojmała. - Shiba spojrzała kapitanowi straży głęboko w oczy.
- Jestem pewna, że zrobiła to tylko i wyłącznie w obronie własnej. Żyjemy w czasach gdzie akt ciężkiego przestępstwa traktowany jest jak choroba mentalna. Jeszcze jakiś czas temu nie byłoby pewnie z tego większego problemu. Hana jest silna, zna magię.
- Z zeznania świadków faktycznie odbywała się tam walka...ale ofiara była tylko biernym widzem. Według ponad dwudziestu osób, kobieta po prostu skoczyła w tłum by zabić tego nieszczęśnika. -mówiąc to kapitan poczynił kolejną notatkę. - Czyli brak pieniędzy mógł być czynnikiem zapalnym tak? Czy przebywała Pani cały czas z Haną czy może rozdzielały się Panie w trakcie waszych eksperymentów z koleją?
- Słuchaj mnie uważnie. - zdziwiła się jego odpowiedzią Shiba. - Problemy finansowe były powodem walki, "czynnikiem zapalnym" mogło być wyłącznie coś co miało podczas niej. I od kiedy podczas n i e l e g a l n y c h walk ulicznych można spotkać niewinnych przechodniów? Przecież w tym mieście nie ma nawet legalnego dojo szermierskiego! Może jakaś strzelnica się przy szczęściu znajdzie. - "a przynajmniej nie żadnego nie znalazłam." dodała w myślach. - I tak rozdzielaliśmy się. To chyba oczywiste. - jakakolwiek inna odpowiedź byłaby tutaj niepoprawna. - Wszyscy obecni ma miejscu zdarzenia powinni być aresztowani.
- Normalnie wszyscy zostali by aresztowani... jednak w tym wypadku mamy duże podejrzenia co do możliwości tego iż Hana została zarażona szaleństwem. Czy mówiła jakie miejsca odwiedzała gdy była sama? -zadał kolejne pytanie, zupełnie ignorując argumentacje dziewczyny.
"Tak do czarnej mgły." - Niezbyt. Parę razy spacerowała po lasach z kimś z drużyny, innym razem pomagała szukać części po mieście. Nigdy nie opuszczała drużyny na dłużej niż dzień. - odparła niebieskoskóra. - I właśnie dlatego ją bronię. Łatwo było dojść do wniosku o co chodzi. Hana jest użytkowniczką magii krwi. Jeżeli kogoś zabiła to znaczy, że strasznie potrzebowała dodatkowej siły.
- Nie wspomniała o takim fakcie podczas rejestracji, a to już poważne wykroczenie. -zauważył kapitan notując coś na karteczce. - Z kim z waszej drużyny przebywała najdłużej? -zadał kolejne pytanie wąsaty strażnik.
- Ze mną, analogicznie. - Urzędas był albo tępy albo Hana pojedynkowała się z córką burmistrza. - A organizowanie walk ulicznych nie jest poważnym wykroczeniem? - spytała niewinnie. - Rejestracji dokonywała dwójka nowych członków drużyny. Jeżeli o czymś nie wiedzieli to z chęcią naprawię ich błędy. Nikt nie chodzi po ulicy chwaląc się niezbyt lubianą sztuką magiczną. Tym bardziej w mieście mechaników. - Niebieskoskóra zamyśliła się lekko. - Będę mogła zobaczyć ją po przesłuchaniu? Jeżeli faktycznie jest szalona to powinno to być widoczne gołym okiem.
- Niestety, nie możemy ryzykować by ktoś się od niej zaraził, kontakty ograniczamy do koniecznego minimum aż do wyjaśnienia sprawy. Jeżeli faktycznie jest niewinna, a zabójstwo zostało dokonane w afekcie, zostanie na pewno zwolniona w przeciągu najbliższego miesiąca. -stwierdził spokojnie kapitan po czym jak gdyby nigdy nic wrócił do poprzedniego tematu. - Czy inni członkowie waszej grupy badawczej zachowywali się równie agresywnie, lub są użytkownikami tak niebezpiecznych dla dobra publicznego umiejętności?
Shiba zastanowiła się przez dłuższą chwilę nie ukrywając, że musi zebrać myśli. Kwarantanna Hany była w miarę logiczna więc nie mogła na ten temat dyskutować.
- Gort, ochroniarz naszej grupy uczył się swojego zawodu jako ochroniarz statków handlowych i żeglarz-najemnik. Jest trochę niewychowany. Do tego dochodzi Calamity, drugi z naszych pomocników. Jest rycerzem i łowcą potworów. Mieliśmy nieco pracy nad czarną wodą więc zatrudniliśmy go w Larazie. Reszta jest niegroźna.
- Rozumiem...-odparł kapitan i naskrobał coś jeszcze na kartce. - To chyba na razie wystarczy, będziemy Panią informować jeżeli coś się wyjaśni. -powiedział kapitan powoli wstając.
- Przepraszam, ale mam przy okazji jeszcze jedną sprawę do pana. - przerwała niebieskoskóra. Przyglądając się mężczyźnie I jego medalom. - [i]Czy w okresie gdy szaleństwo jest u bram, gdy wszyscy tracą wiarę a król zdaje się nic nie robić...dalej pan w niego wierzy?
- Król na pewno coś robi, a przynajmniej musimy w to wierzyć. -odparł strażnik aczkolwiek jego oczy zdawał się mówić coś zupełnie innego.
- A więc ludzie zaczynają już wątpić? - odparła lekko zasmucona po czym wstała zaciskając dłoń. Zaszeptała niewyraźne słowa a chwilowy błysk światła oślepił zebranych.
Gdy spojrzeli ponownie nie ujrzeli młodej kobiety

Lecz majestatycznego Sidhe o szlachetnej posturze i ostrym spojrzeniu.
Wyjął on zza pleców sztylet który zmienił swój kształt w zdobną laskę.
- Prawdą jest, że król robi wiele. - oznajmił Shiba. - [i]Przepraszam za moje kłamstwa, nazywam się Shiba Tabipuru z domu pogody, wysłannik i jeden z książąt Valahii.[i] - Ukłonił się starcowi. - Jestem zmuszony prosić pana o pomoc. Zapewne doszłoby do tego prędzej czy później. Król zebrał grupę możliwe potężnych ludzi i wysłał ich w tajemnicy aby odnaleźli lekarstwo na szaleństwo. Z powodu wielu przeciwności losu, nasza misja jest coraz mniej tajemnicza. - Zastukał laską w ziemię. - Ledwo udało nam dostać się tutaj, a wszystko się sypie. W imieniu króla jak i Valahii prosiłbym pana o pomoc dla naszej grupy. Może kolejne odznaczenie nie zrobi panu tak wielkiej różnicy, lecz jestem pełen przekonania, że nasza drużyna jako jedyna jest w stanie zwyciężyć z chaosem. Podczas gdy zajmuje się pan badaniem stanu Hany...czy mógłby pan pomóc mi spotkać się z burmistrzem i zjednać rozsianą po mieście grupę? - spytał pełen nadziei. - Droga poza Witlover jest zamknięta więc prędzej czy później będziemy potrzebować waszego wsparcia. Musimy się przegrupować, wysłać raport z naszych postępów do Larazu oraz przedostać do tuneli aby przekroczyć górę. Z każdym dniem szaleństwo się rozszerza...Nie chcę mówić tego samego kilka razy, więc z chęcią będę kontynuował przed burmistrzem.
Niebieskoskóry miał nadzieję, że doda nieco odwagi i nadziei starcowi. Gdyby jednak ten go napdał to będzie miał pewność, że zwalczanie szaleństwa zrobiło z niego szaleńca. Wtedy będzie wiadomo, że Hanę należy po prostu wyciągnąć z więzienia i zbierać grupę z miasta drogą siłową.
Kapitan wytrzeszczył oczy gdy Shiba na jego oczach zmienił nie tylko płeć ale i pozycje w tej rozmowie. Mały królik za którego stary gwardzista uważał Shibe, zmienił się nagle w lwa o bujnej grzywie i donośnym ryku, króla dżungli któremu się nie odmawia.
- Ja emmm ja... -zapowietrzył się lekko kapitan, szukając odpowiednich słów do takiego obrotu sytuacji. Dopiero po chwili pewność siebie która biła od Shiby, wyrwała go z tej swoistej petryfikacji a gwardzista poderwał się i zasalutował dziarsko, prężąc pierś dumnie.
- Zrobię wszystko co w mojej mocy by Panu pomóc!- mówiąc to stuknął obcasem o ziemię. - Burmistrz ma aktualnie gościa, ale gdy tylko skończą rozmawiać mogę Panicza wprowadzić... chyba że niejaki Bob też jest członkiem waszej grupy i załatwia właśnie z burmistrzem interesy w waszym imieniu, wtedy wprowadzę Pana bezzwłocznie.
Niebieskoskóry uśmiechnął się i elegancko ukłonił. - Dziękuję uprzejmie. Nie, nie znam Boba więc spokojnie poczekam na swoją kolej.
Pomieszczenie idealnie spełniało swoją powinność, stało się bowiem schronieniem dla petenta, który nie miał wystarcających znajomości by dostać się do burmistrza bez uprzednich uzgodnień. Niebieskoskóra mogła pozostać w środku sama, lub tez, za sprawą rannego blondyna - w towarzystwie. Faust bowiem znalazł się w środku kilka, może kilkanaście minut później niż przedstawicielka domu Pogody. Pierwszym, co rzucało się w oczy, już od przekroczenia drzwi wejściowych niewątpliwie był sposób w jaki tym razem poruszał się strażnik równowagi. Z całą pewnością jedyną widoczną zmianą nie było wyraźne przeniesienie środka ciężkości w kierunku zdrowej nogi, czy też powolne kuśtykanie, które bardziej obrażało, niż przypominało chód. Jego wzrok zdawał się być nieco inny, zaś ta różnica znacznie wykraczała poza zmęczenie zarówno bólem jak i zbyt krótką ilością snu. W głębi było coś jeszcze, jakby wyższa świadomość świata, na który spogląda. Gdyby nie coś, co większość ludzi nazywa zdrowym rozsądkiem, można by przysiąc że od ostatniego spotkania poznał on sekret zmieniający sposób w jaki będzie żył.
- Hej! - zawołał, gdy tylko skrócił wystarczająco dystans, nie zwracając nawet na to, że postura rozmówczyni(?) zmieniła się.
- Cześć. - usłyszał w odpowiedzi męskim głosem. Shiba był znów taki jakim go poznał Faust i uważnie mu się przyglądał.
Jego uśmiech nieco się skrzywił. Wykonał ruch wachadłowy laską, lekko uderzając w nogę kompana. - Czemu jesteś ranny?
- Przeżyłem bardzo ciekawe spotkanie - wyznał całkowicie szczerze, jednak za sprawą dobrania słów, w sposób będący lekko irytującym. Ot, chyba właśnie taka była natura blondyna, który przegrywa ze starymi nawykami, nawet prosząc innych o pomoc.
- Gort jest cały, Calamity ponoć tez. - dodał po chwili, najwyraźniej starając się zatrzeć poczatkowe złe wrazenie.
- Czy wy jesteście niepełnosprawni? Zatrzymujemy się w cywilizowanym mieście a wyglądasz jakbyś znalazł świątynię pierwotnego zła. - zazrzucił mu niebieskoskóry z oburzeniem. - Zresztą, poczekaj. Pogadamy jak uda mi się wszystkich przegrupować. Jakiś pomysł gdzie Gort i Calamity mogą się znajdować?
Spytał ponownie spoglądając na jego nogę. - Siadaj. - dodał po chwili z westchnięciem.
- Gort śpi u mnie, madame - odparł szczerze, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z błędu, jaki najwidoczniej popełnił. - Proszę pana - zaśmiał się, chcąc obrócić swój błąd w dowcip. Nie było to jednak wystarczającym działaniem i nie zapewniło braku czerwonych wypieków na twarzy blondyna.
- Świątynia pierwotnego zła... - powtórzył słowa niebieskoskórego nieco ciszej, pozostając wiernym stwierdzeniu iż ściany mają uszy.
- Jeśli uznasz za nią uwięzionego, śpiącego boga, który może zniszczyć całe miasto - powiedział po chwili, tym razem niemalże szeptem.
- To tak - zaśmiał się.
Niewinnym wymachem nogi Shiba wykonał kopnięcie. Miało ono najprawdopodobniej wytłumaczyć Faustowi, że nie tylko wstydu nie udało mu się oszczędzić.
- Wybierz jedno. I udam, że o świątyni nic nie słyszałem.
Po tych słowach przekształcił swoją laskę w sztylet, schował go a następnie wyjął z płaszcza nie aż tak wielkich rozmiarów książkę o białej okładce.
Doszedł do jakiegoś rozdziału i przykucnął przy mężczyźnie, po czym zaczął szeptać do siebie cicho i niezrozumiale. Najwidoczniej inkantacja miała pozostać jego drobną tajemnicą.
Faust wyraźnie wytrzeszczył oczy, nie ukrywając zdziwienia, które prawdopodobnie osiągnęło właśnie zenit. Blondyn właśnie miał zostać celem magii, którą widzi, jak i doświadczy dopiero po raz pierwszy. Cóż za okazja! Może kiedyś pozna zagadnienia związane z tym właśnie tematem? Propozycja wydawała się niemalże tak samo kusząca, jak dołączenie do zakonu poświęconego dowolnemu bóstwu, zostanie przewodniczącym w małym klasztorku na wsi i zabawianie się z wszystkimi kapłankami po kolei. Czczenie bóstw miłości niewątpliwie miało sporo plusów.
- Nie wiesz co z resztą? - zapytał delikatnie, nie chcąc utrudniać skupienia Shibie. - Hanę widziałem ostatnio nie długo po spotkaniu z tobą - dodał, uśmiechając się samemu do siebie.
- Hana jest w więzieniu. Nie wnerwiłeś jej ostatnio? - spytał wertrując ponownie strony. Najprawdopodobniej zgubił się w tekście.
Właściwie pierwszy raz używał magii z tej księgi, choć nie czuł zbytnio chęci dzielenia się tym faktem z Faustem.
- Jeżeli trzeba to zmobilizuję całą straż tego miasta aby was w tym ratuszu przegrupować. - Stwierdził nieco rozzłoszczonym tonem. - Po cholere pisaliście się na to zlecenie jeżeli wszystko stawiacie ponad piorytet ratowania świata od szaleństwa? Ehh..."Oh, teacher of gods...
- A prosiłem żeby na siebie uważała - blondyn westchnął tylko, słysząc o problemach krwawej latorośli wymarłego już rodu zdolnego do decydowania o życiu i śmierci wszystkich w koło wedle dziwnego zbioru zasad zwanego kodeksem.
- Domyślam się że robienie wszystkiego po cichu - urwał w połowie, wiedział bowiem że nie musi kończyć tej sentencji.
- PO CICHU!? Co do cholery zrobiliście po cichu!? Rozwaliliście obóz bandytów, pewnie połowa handlowców rozsiewa legendę o herosach, Hana z Johnem ściągnęli na siebie jakąś mafię w cichej mgle, a teraz dziewczyna jest nazywana szaloną przez całe slumsy i straż miejską. Chodząc po mieście nie mogłem znaleźć Gorta i Calamitiego, dam sobie rękę uciąć, że też coś spieprzyli.
Irytacja Shiby była więcej niż oczywista. Od samego początku arystokrata interesował się tylko i wyłącznie zniszczeniem szaleństwa. - Po prostu się zamknij. Przejdziemy przez ten temat jak będą mógł opierdolić was wszystkich na raz.
Aaa, przynajmniej sidhe nie był obecnie w kobiecej formie. Faust ani nikt z pozostałych zgromadzonych nie musieli się obawiać o dodatek w postaci okresu.
Niebieskoskóra postać powróciła do mamrotania swojej modlitwy która jak się okazuje nie tylko leczyła ranę ale również zapewniała rannemu uzupełnienie kondycji.
- Gdyby nie wizyta u Blizny, mogłbym już nie żyć - blondyn powiedział te słowa całkowicie spokojnie, jakby ignorując irytację niebieskosórego. Był szczęśliwy, a magia wpływająca w jego nogę sprawiała, że nawet zmęczenie pozostałe po jakże ciężkiej nocy zaczynało zanikać. Czemu miałby uprzykrzać życie swej dobrodziejce, czy też dobrodziejowi.
- O reszcie nic mi nie wiadomo. - dodał po chwili całkowicie szczerze.
- Niby czemu? Może mi łaskawie wytłumaczysz? Wygląda na to, że coś mi umknęło.
Przy tej propozycji zamknął z trzaskiem księgę. Usiadł na przeciw Fausta wpatrując mu się w oczy. Jakby nie było od małego był wychowany aby zawsze wysłuchiwać zdań innych stron przed wydawaniem osądów.
- Każda potyczka. - rozpoczął wolno, cicho, tak jakby nie chciał spłoszyć swego rozmówcy nim ten wyleczy w pełni jego nogę. - Czegoś nas uczy. - kontynuował, nie podnosząc głosu. Zdawało się, że to mistrz przemawia do ucznia, chcąc przekazać mu jakąś oczywistość. - Bez tego co zobaczyłem wtedy, mógłbym nie przeżyć tej walki - wyjaśnił do końca całą sytuację. Co prawda poza świadomością blondyna był fakt, iż przez dłuższy czas remisował on ze starożytnym bogiem, jak i to, że wszystko było jedną wielką illuzją. Począwszy od regeneracji, poprzez wszystko co nastąpiło później. Żył on w błogiej nieświadomości, która pozwalała mu się skupiać na tym, co zdawało się być ważne. Nie zależnie od tego, czy było to znalezienie sposobu na istoty nie posiadające duszy, przekazanie pewnych informacji dzierżycielowi rozpaczy, czy też dotarcie do wodospadu tysiąca pytań, czy też po prostu do wyroczni.
- Kopnąłbym cię jeszcze raz, ale wtedy będę wyglądał jak szalony. - rzucił ponurym żartem w odpowiedzi. Argument Fausta wydawał mu się być nie tylko bezsensowny, poczuł jakby ten dziwak chciał go obrazić. Adresował go jak dziecko tłumacząc mu, że z życia wyciąga się wnioski.
- Pomyślałeś o tym może inaczej? Gdybyś posłuchał się reszty grupy, nikt nie poszedłby do obozu blizny. To ty w końcu zainicjowałeś ostateczną decyzję waszej małej grupki. Wtedy poszlibyśmy głównym traktem. Mogłoby się udać zatrzymać Hanę w drużynie pomijając jej wypad do Cichej mgły. Ostatecznie dostalibyśmy się do Witlover bezpieczni, dużo szybciej i bez mafii nieumarłych na karku. Co by cię pominęło? Lekcja jak zabijać nic nie wartych bandytów? - Shiba nie szczędził sobie ostrego tonu. - Sidhe zawsze krytykują ludzi za to, że godzą się żyć pod jednym królem zamiast przybrać ustrój podobny do nas. Gdzie jedna osoba nie ma prawa decydować za innych. Mam jednak wrażenie, że wy inaczej nie potraficie funkcjonować bez szkodzenia ogółowi.
- Weź pod uwagę, że gdyby nie obóz blizny, to nie przemknęlibyśmy przez Czarną Wodę. - odparł na swoje usprawiedliwienie.
- Sprzedziw. - przerwał mu Shiba. - O czarnej wodzie dowiedziałem się od elfa z spotkanej na trakcie grupy handlowców. Inaczej nigdy nie zjednałbym się z resztą drużyny. I tak byśmy tam trafili. - wyjaśnił spokojnie.
- Idąc tym tropem, gdybyśmy się nie rozdzielili, moglibyśmy nie zatrzymać się wśród tamtych handlowców - odparł bez szczególnego przekonannia w głosie, mimo wszystko z uśmiechem na ustach. Co prawda nie była to zbyt przyjemna rozmowa, jednak w głębi ducha potomek rodu Faustów był rad, że los przydzielił do grupy kogoś o znacznie mniej wybujałej fantazji i ciągotek do testowania swych możliwości. Niebieskóra istota zdawała się być sumieniem całego zespołu. Przynajmniej na razie.
- Zadawanie pytań “ Co by było, gdyby(..)?” całkowicie mija się z celem. - zauważył nieco nieśmiało, jednak bądź co bądź zgodnie z prawdą. Szukanie nauki w przeszłości jest dobre, jednak szukanie winnych nie ma zbyt dużego sensu.
Niebieskoskóry przytaknął ruchem głowy. - Fakt, w końcu nie rozchodzi mi się o przeszłość. Na myśli mam naszą drużynę. - Poprawił się Shiba. - Znamy się dość długo. Powierzamy sobie nawzajem nasze życie. Ufamy sobie ponad szaleństwo...nic o sobie nie wiemy, nie potrafimy się zorganizować, nie mamy wspólnych priorytetów ani nawet planów. - wyprostował się w krześle zaciskając zęby. - Idziemy na śmierć. W tym momencie nasza drużyna nie jest w stanie dojść do wyroczni, a co dopiero powstrzymać szaleństwo. Nawet jeżeli tam dojdziemy to najpewniej nie prędzej niż sama wyrocznia oszaleje. Zawiodłem się na ludziach. - Niebieskoskóry rozmasował swój podbródek w zamyśleniu, po czym dodał. - Mam zamiar wyznaczyć nam trasę zahaczającą o jakieś miasto portowe. Jeżeli nie zmienię zdania do tamtej pory, to wracam do domu. An Sidhe mają już swój sposób na szaleństwo. - stwierdził z ciężkim głosem.
Ręka blondyna błyskawicznie znalazła się wśród bujnych włosów obywatela kontynentu zamieszkanego przez dziwny ród noszący dumną nazwę “Sidhe”. Lekkie ruchy na boki nie miały na celu nic szczególnego poza zwyczajnym zmierzwieniem czupryny rozmówcy, od, jakże prosty sposób na przekazanie części emocji.
- Nie jesteśmy wojskiem i nigdy nie będziemy - powiedział nieco smutno, wysilając swoje ciało do uzyskania calkowitej powagi.
- Tym co może nam pomóc przed potyczkami, które niewątpliwie nadejdą gdy tylko poznamy sposób na pokonanie szaleństwa - Faust zatrzymał się tutaj na chwilę, chcąc zebrać wszystkie myśli i ułożyć je w słowa.
- Są tylko łatwiejsze, teoretycznie zbędne, próby - dodał w końcu, przyznając się tym samym do tego, że jego jedynym motywem nie jest tylko przyjemność płynąca z kolejnych potyczek.
- Wydajesz się sumieniem tej drużyny. - powiedział nieco speszony nagłym wyznaniem. Nigdy nie posiadał on szczególnych umiejętności rozmowy z ludźmi, niemalże tak samo, jak bycia lojalnym wobec swych kompanów.
- Rozsądkiem, który przyda się, gdy poszczególne wołania o pomoc zagłusza to największe - zakończył, licząc nie tyle na to, że da mu się zatrzymać przyjaciela w drużynie, co raczej na to, że jedyna osoba znająca białą magię nie może opuścić tego zespołu.
Gest Fausta Shiba przywitał ostrym wyrazem twarzy a jego słowa smutkiem na ustach.
- Zastanawiałeś się co nas czeka za Witlover? Zdałeś sobie sprawę, że jeżeli ktoś w tej drużynie oszaleje to już jest koniec? Gort nie zabije swojego "Nakama", gdyby Calamity lub Hana musieli to zrobić skończyłoby się to identycznie. Ba! W tym momencie Hana jest podejrzana o szaleństwo, jeżeli to prawda, jesteś w stanie ją wykończyć i zachować to w tajemnicy przed Rycerzem rozpaczy? - spytał go z ciężkim głosem. - Nie możemy mieć tylko jednego "sumienia". To za mało aby organizm jakim jest drużyna mógł funkcjonować normalnie w takich warunkach.
Ręką odepchnął od siebie mężczyznę.
- Masz swoje racje, współpracy należy się nauczyć. Ale jeżeli ciągnie to za sobą konsekwencje większej ilości problemów oraz zwiększa ryzyko, w moim mniemaniu jest błędne. Już dawno wyciągnąłem wnioski, że sam tej drużyny nigdzie nie doprowadzę i nic nie wymyślę, jeżeli nie chcecie iść wspólnym torem. - Po chwili zastanowienia kiwnięciem głowy zwrócił uwagę na kolano Fausta. - Uważaj na nie, to tylko magia. Nie ufam jej jak prawdziwej medycynie.
- Masz sporo racji - zauważył szczerze blondyn, oddając sporo honoru, czy też inicjatywy w rozmowie niebieskoskórej kobiecie będącej teraz pod postacią niewątpliwie brzydszej płci.
-Tak. - odpowiedział krotko na pytanie które padło w jego kierunku. To jedno, jakże proste słowo niosło za sobą tak wiele, było tak potężne. Właściwie to koncentracja powagi na sylabę osiągnęła teraz poziom wykraczający nieznacznie poza skalę, sprawiając, że wszystko inne w dziwny sposób zostało przyćmione. Blask innych istot w jednym momencie został skradziony.
Było to nie na miejscu, jednak Shiba lekko się uśmiechnął. I na tym pozostał.
Wyglądało na to, że z Fausta jeszcze coś będzie. Czy wystarczy to do zniszczenia szaleństwa to jeszcze się okaże. Przed nimi długa podróż a niebieskoskóry będzie teraz musiał powtarzać wszystko od nowa reszcie ich małej drużyny. Nie był z tego do końca zadowolony.
Schował pod płaszcz swoją księgę i spojrzał na drzwi do komnaty burmistrza z nadzieją, że Bob w końcu zakończy swoją dyskusję.
- Domyślam się, że powinienem tutaj zostać? - zaśmiał się bez szczególnego przekonania. Właściwie to nie miał już zbyt wiele rzeczy do zrobienia nim wyruszą, zaś wspomnienie Hany będącej w więzieniu sprawiało mu nieco smutku.
- Czy może znaleźć Hanę i przekonać się co się dzieje? - zapytał krótko.
- Sam uwolnię Hanę. Spokojnie i zgodnie z prawem, bez tworzenia nowych problemów. Może jak trochę ostygnie w celi to na przyszłość nie będzie tak groźna dla otoczenia. - odparł z westchnięciem. - Możesz za to ruszyć tyłek i przytoczyć tu Gorta. Postaraj się aby nikogo nie skrzywdził po drodze. Ewentualnie poszukaj też Calamitiego. Ale tylko pod warunkiem, że będziesz w stanie po drodze dopilnować Gorta. - zaproponował dodając w myślach do rachunku "John sam się znajdzie. Cokolwiek on robi w tej grupie."
- Dziękuję - odparł, wstając powoli z miejsca. Faust zarzucił głową nieco na bok, jakby nie wiedząc co powinien w tym momencie zrobić. Jego noga działała, nic więcej nie potrzebował.
- Hana nie ochłonie w celi, to raczej jak płachta dla byka - zaśmiał się, odwracając się w kierunku drzwi. Czerwona koszula zakręciła się delikatnie przy obrocie, nadając chociaż trochę splendoru odchodzącemu właśnie piewcy równowagi.
- Mam nadzieję, że zostaniesz z nami - dodał dopiero po chwili, gdy wykonał pierwszy krok.
- Nie zrań jej znowu. - rzucił za siebie niebieskoskóry na pożegnanie, z odrobiną troski w głosie.
 
Fiath jest offline