Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-02-2013, 11:05   #220
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Cytat:

Oto jest koszmar, który ci się przyśni
Oto światło, które rozjaśnia umysły
Oto płomień, który oświetla ciemności
Nie zrywaj owoców z drzewa wiadomości

Jestem sędzią we własnej sprawie
Ustanawiam prawo, a potem je łamię
W ręku święta księga i znak pokoju
Za plecami armia gotowa do podboju

Wszystko jest bezpieczne, bo nie jest prawdziwe
Szczęśliwi, którzy wierzą w to, co fałszywe
Reszta wynocha nie dostaną ani kęsa
Aniołowie nie jędzą ludzkiego mięsa

Przynoszę ci chaos i zniszczenie
Przynoszę ci chorobę i zmartwienie
Zabieram spokój, zabieram porządek
Zabieram rozum, zabieram rozsądek
Dezerter, „Koszmar”


Teresa Bułka – Cicha, Hieronim Bułka, Patryk Gawron


Udało im się odciągnąć opierającą się Teresę od drzwi, a potem – znów z niemałym wysiłkiem – przyciągnąć do pokoju z płonącym ogniskiem, posadzić na jednym ze znalezionych w mieszkaniu foteli. Kiedy tylko jej ciało zostało usadzone na podniszczonym siedzisku płacz, który wydawał im się płaczem dziecka, zmienił się. Rozpoznali miauczenie kota. Przejmujące, rozdzierające deszczową noc.

Teresa siedziała spokojnie, jakby uszły z niej siły witalne. Zresztą oni dwaj również nie czuli się najbardziej wypoczęci i chyba tylko adrenalina i strach trzymały ich jeszcze „na chodzie”.

Dym szczypał w oczy, ogień pochłaniał łapczywie kolejne fragmenty rozbijanych mebli, a oni siedzieli przy nim z rosnącą obojętnością wsłuchując się w jękliwe odgłosy dochodzące zza drzwi.

Dym drapał w gardłach. Deszcz padał coraz mocniej. Słyszeli jego szum za oknami. Monotonny. Jakby ktoś to zapomniane przez Boga osiedle polewał wielkim szlauchem. Może i same aniołki, bo przecież oni już wiedzieli, że te stwory zdolne są do najgorszych podłości.

Dym piekł w gardle, łzawiły od niego oczy. Płomienie przygasały, więc trzeba było, co chwila dołożyć do ognia. Ale lakierowane drewno z mebli paliło się zaskakująco szybko. Musieli poszukać innego źródła opału.

Hieronim sprawdził jeden z manekinów, ale tworzywo, z którego go zrobiono o mało nie zgasiło ognia i zasmrodziło cały pokój pozostawiając na suficie i ścianach czarne smugi sadzy. Jeśli nie chcieli się podusić, musieli ograniczyć się do palenia mebli i szmat znalezionych w niektórych szufladach.

Ale i tego starczyło ledwie do północy. Potem pozostało im tylko siąść jak najbliżej żaru, aż i on wygasił się, wypalił i zapadły ciemności. A wraz z nimi do pomieszczenia wtargnął chłód późnojesiennej nocy. Ale oni mieli siebie. Wtulili się, jedno w drugie, przykrywając jakąś ocaloną narzutą – ciężką i wilgotną, – ale dającą po pewnym czasie ułudę ciepła.

W końcu jednak ciemność pożarła tulącą się do siebie, żałosną trójkę rozbitków w świecie, którego już nie poznawali i którego poznać nikt przy zdrowych zmysłach nigdy by nie chciał.



Hieronim Bułka


Otworzył oczy czując, że zimno przeniknęło na wskroś jego mięśnie i kości. Zdezorientowany Hieronim poczuł, że coś jest nie tak. Że coś jest cholernie nie tak. Coś się zmieniło.

Zaraz pojął, co. Znikło zapuszczone, zasnute dymem mieszkanie na zaleskim osiedlu. Znikła Teresa i zniknął Patryk.

Przed zdezorientowanym Hieronimem siedział jakiś człowiek. Elegancko ubrany. W garniturze, pod krawatem. A w oczach tego człowieka rodziła się irytacja i wściekłość.

Zmęczony umysł Hieronima rozpoznał twarz tego człowieka. To był pan Ignacy Zalewski. Jeden z ważniejszych klientów kancelarii, w której Bułka pracował.

- Pani Renato – Zalewski poderwał się z krzesła mierząc Hirka wściekłym wzrokiem. – To niedopuszczalne!

Kropelki śliny z ust klienta skapnęły na błyszczący blat biurka przed Hieronimem.

- Pani Jaworska! – Zalewski krzyknął jeszcze głośniej przyciągając uwagę ludzi pracujących w kancelarii.

Tak! Właśnie! Hieronim był w kancelarii. Zdrowy, cały, w garniturze, jak zawsze w pracy.

- To niedopuszczalne! – Zalewski wrzeszczał już na całe gardło, bez jakichkolwiek zahamowań. – Pani pracownik zasnął, gdy z nim rozmawiałem! Żądam, aby...

Nie dokończył. Nagle wybałuszył oczy. Twarz mu posiniała. Zachwiał się na nogach, zatoczył w tył, a potem upadł z potwornym trzaskiem na sąsiednie biurko, które złamało się pod jego ciężarem.

Ktoś krzyknął. W drzwiach do swojego gabinetu stanęła Czarna Mamba w swej pełnej okazałości. Hieronim pierwszy raz widział ją w takim stanie. Jego szefowa i kochanka wpatrywała się w leżącego Zalewskiego z autentycznym szokiem wymalowanym na dojrzałej, nadal atrakcyjnej twarzy.

- Niech ktoś wezwie pogotowie! Ignaś chyba miał zawał!

- Kotwica. – Hieronim usłyszał szept tuż przy uchu. – Więzi cię w kłamstwie. Musisz ją zerwać. Musisz ją zerwać. To twoja jedyna szansa.

- Czy ktoś zna się na pierwszej pomocy, wy niedouczone darmozjady – Jaworska wydarła się na swój personel.

W jej oczach Hieronim dostrzegł coś dziwnego. Coś zwierzęcego. Jakąś chora fascynację umierającym człowiekiem. Jej twarz puchła. Pęczniała. Podobnie, jak twarze innych osób w kancelarii. Zmieniały się na oczach Hieronima w coś, co coraz bardziej przypominało ... świńskie łby.



Teresa Bulka



Szarpnięcie za ramię spowodowało, że Teresa poderwała się s krzykiem z krzesła machając rękami w geście dzikiej samoobrony.

- Hej – usłyszała oburzony głos pani Ela, jej starsza koleżanka z pracy. – Coś ci się przyśniło, dziewczyno.? O mało mi nosa nie złamałaś.

Z bijącym sercem Teresa zerknęła na swoje dłonie. Były kompletne. Z palcami. Jak wcześniej nim ....

- Co, koszmar? – zapytała pani Ela już spokojniejszym tonem. – Chodź. Idziemy na obchód z doktorem Kowalczykiem. Wiesz, jaki on jest. Musisz udawać, że nocny dyżur to nic wielkiego i że podchodzisz do niego, jak profesjonalna pielęgniarka.

Bułka – Cicha zamrugała oczami nie mogąc uwierzyć w to, co widzi.

- Gotowa?

Pani Ela spojrzała na nią z wyczekiwaniem.

Teresa zamrugała oczami. Wstała posłuszna wytworzonym w pracy instynktom i wyszła ze starszą koleżanką na korytarz.

Szpital na Waryńskiego, z którego Teresa przed kilkoma godzinami uciekała, tonął w nocnej, dobrze jej znanej ciszy. Światła paliły się tylko na korytarzach. Sale pacjentów stały ciemne i ciche. Ich zadaniem było sprawdzić, wraz z lekarzem, czy wszystko w porządku z leżącymi w łóżkach ludźmi.

Jakub Kowalczyk był jednym z tych lekarzy, którzy nie przepadali za personelem niższego szczebla. Uważał pielęgniarki za „niedouczone, leniwe krowy”, które „nadają się jedynie do wymiany basenów pacjentom, ale to też pod nadzorem”. Był jednym z tych wrednych fiutów, którzy najmniejszy błąd pielęgniarek zgłaszali w formie skargi do Dyrekcji szpitala. I właśnie te szpitalne Nemezis personelu pielęgniarskiego stało teraz na korytarzu spoglądając wymownie na zegarek na ręce. I wtedy Teresa ujrzała jego cień na ścianie. Zadrżała.

Cień wyglądał monstrualnie, a z ciała doktora Kowalczyka na tym cieniu wystawały niezliczone rękojeści broni, ostrza, jakieś haki i zadziory. Najgorszy był jednak kształt głowy na tym cieniu – wąskiej i szpiczastej, jak ostrze siekiery.

- Drogie panie – powiedział swoim niby – uprzejmym głosem, od którego robiło się naprawdę dziwnie. – Czy naprawdę muszę was pilnować przez całą przeklętą wieczność?

- Kotwica. – niespodziewanie usłyszała szept tuż przy uchu. – Więzi cię w kłamstwie. Musisz ją zerwać. Musisz ją zerwać. To twoja jedyna szansa.




Patryk Gawron



Zamknął oczy tylko na chwilę. Tego był pewien. Tylko na moment, by dać im odpocząć od dymu. Tego był pewien. Jedynie na moment.
Ale kiedy je otworzył zdębiał.

Był na giełdzie zaadaptowanej w zlikwidowanym zakładzie włókienniczym. Duża hala na której można kupić wszystko - od pirackich kaset do Commodore64 po sprzęt wojskowy z likwidowanych radzieckich jednostek – była wypełniona ludźmi – zarówno kupującymi, jak i sprzedającymi.

- Nie śpij, kurwa, Patyk, bo cię ktoś ojebie – znajoma twarz, znajomy głos.
Gawron zamrugał oczami zdezorientowany. Poznał ten głos i tą twarz.

- Hitlerek – wyszeptał przez ściśnięte gardło, w którym nadal czuł osad mebli spalonych w pustostanie na Zalesiu.

- A kto, kurwa, inny – uśmiechnął się jego kumpel. – Sprawulca mam, Patyk. Tysiące dwa muszę pożyczyć, kurwa, pilnie. Wspomożesz, co. Ty biznes prowadzisz – Hitlerek omiótł wzrokiem rozłożone na rozkładanym turystycznym stoliku towary. – Kasę pewnie masz.

Gawron odruchowo spojrzał na wyłożony prze nim asortyment i zbladł.
Widział ludzkie palce, leżące w równych rzędach, jakieś słoiki z czerwonymi od krwi zębami, okrwawione gwoździe, podobnież pobrudzone śruby i jeszcze jakieś ustrojstwa, co wyglądały jak mechanizmy tortur.

- Po ile ma pan Unreala? – do rozmowy wciął się jakiś młody chłopak wskazując jedną z okrwawionych śrub leżących na stoliku.

Patryk spojrzał na klienta i zamrugał powiekami. Chłopak zamiast oka miał dziurę w twarzy. Taką, w którą bez trudu można było kręcić śrubę.

- Kotwica. – niespodziewanie Patryk usłyszał czyjś szept tuż przy uchu. – Więzi cię w kłamstwie. Musisz ją zerwać. Musisz ją zerwać. To twoja jedyna szansa.

- Masz pożyczyć tą kasę, Patyk, czy kurwa nie masz, bo czas mnie goni?
- Po ile ten Unreal u pana?

Zewsząd otaczali go okaleczeni ludzie. Bez oka, z śrubami wystającymi z głowy, z twarzami jak manekiny, albo z całkiem zdartą z twarzy skórą lub skalpem. Kawałek dalej, przy wystawce z niemieckimi pornolami, stał opasły facet i trzepał sobie w najlepsze, nie zwracając na nikogo uwagi – z jego włochatej głowy wyrastały jakieś rury przez które przelewały się zgniłe płyny.
Patryk zaniemówił.

- Masz pożyczyć tą kasę, Patyk, czy kurwa nie masz, bo czas mnie goni?
- Po ile ten Unreal u pana?

Gadanina ludzi przy jego stoliku, jak nakręconych maszynek, dopiero wyrwała go z transu.
 
Armiel jest offline