Mortar ruszył za zombim, ale nadepnął na coś obłego i wykonał nieplanowane salto w tył z taką werwą, jakby tańczył kujawiaka na weselu samego chorążego grenadierów krakowskich. Wysoko w powietrzu pojawiły się najpierw jego kościste kopyta, a następnie on sam, wydzierając wniebogłosy swoją trupią paszczę, by wylądować po chwili z gruchotem na ziemi. Podniósł się z ledwością, masując obolałą miednicę i schylił się, sprawdzając co też spowodowało ten bolesny upadek. Butelka. Podniósł ją i zaczął czytać etykietę: - Piiii-wooo.... jaaa-sne... pełne. - wydukał ze zdziwieniem. Po tym nastąpiła dłuższa przerwa. - Zara bedzie puste! Hahaha... hyhyhy... - zarżał z własnego dowcipu, którego ambicja, jak przystało na galicyjskiego chłopa, trzymała odpowiedni poziom. - No dobrze już, dobrze. Skoroście nie Żyd, to choćta do mnie na kielicha. Wypijem gorzałki, Mańka usmaży nam jajecznie, to i se podjem nieco... - zaczął gadać do dziada.
Ale zombi nie słuchał go wcale, tylko ruszył z siekierą na jednego z dwóch podejrzanie zachowujących się typów. - Heheh... nawet sobie z jednym Moskalem poradzić nie umieta? - zażartował Mortar patrząc, jak dziad borowy męczy się bezskutecznie próbując ściubnąć złego człowieka siekierką. - Wujo Wacław gadali, co to by sierpem tylko robić. Bo że kosą to jeno śmierć niby żniwuje. Gupi ten wujo byli... kosa i na żniwa, i na Ruska przecie dobra... Pacz pan! - Mortar wziął olbrzymi zamach i wpadł z impetem w solne koło, wyprowadzająć kosą cios z całej petardy, niczym jakieś małe tornado, starając się ściąć głowę wrogiego moskala... |