Człowiek ten był wysoki, wychudzony i ubrany w podarte zwierzęce skóry zszyte dość niezdarnie. Miał brudne, połamane paznokcie z widocznymi śladami zaschniętej krwi, a jego włosy i broda wyglądały, jak gdyby nie dbał o nie od urodzenia. Były czarne, długie, skołtunione i pełne wszelakiego śmiecia. Mężczyzna sprawiał wrażenie, jak gdyby zmarł tydzień temu. Cóż... na pewno tak cuchnął. Miejski rynsztok woniał przy nim niczym kwiecista łąka w promieniach porannego słońca. Najgorsze jednak były jego oczy. Chłodne, szare, przenikliwe, cały czas dokładnie analizujące otoczenie. Kim jestem? - spytał sam siebie w myślach. Naraz w jego głowie odezwały się setki głosów ze wspomnień i każde z jego przezwisk. - K..ii...i.m? - zaczął nabierając głęboko powietrza. Każde "imię" wypowiadał innym głosem, jak gdyby nie jedna, lecz kilka osób przemawiało przez niego - Łachmaniarz, obłąkaniec, podrzutek, wynaturzenie, odmieniec, bestyja, bandyta, bękart, złodziej, hiena, upiór, pojeb, kryminalista, potwór... - tyrada zdawała się nie mieć końca- ... Jestem posłańcem, a na imię mi Kurt. Dlaczego wokół Ciebie jest taka poświata? - spytał już swoim normalnym głosem w którym nie dało się odczuć żadnych emocji. Jego rozmówca dopiero po chwili dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego co jest nie tak. Oprócz całkowicie wypranego z jakichkolwiek uczuć spojrzenia jeszcze jedna rzecz była niepokojąca. Kurt nie mrugał. - Czy to przez Constantina? Był przy Tobie cały ten czas, ale już odszedł. Chciał Ci przekazać, że Ci wybaczył, ale nie umiałeś usłychać jego głosu - po przekazaniu wiadomości Kurt zaczął wycofywać się tyłem w kierunku zaułka, cały czas patrząc w oczy wysokiemu mężczyźnie. |