Sytuacja wydawała się być opanowana. Szkielety, które przedarły się przez linie obronne zostały unieszkodliwione. Ranni zostali przeniesieni w jedno miejsce, gdzie miała im zostać udzielona pomoc. Krasnolud i kapłan nie odnieśli żadnych obrażeń, a siły obrońców nie były w złym stanie. Można było odetchnąć, choć na chwilę.
Domy płonęły coraz intensywniej. Dwa z nich zawaliły się już, grzebiąc pod rozpalonymi belkami trzy kobiety i kilkoro dzieci. Kapłan nie mógł nic z tym zrobić, pomodlił się jedynie za ich dusze, czego nie pochwalił krasnolud. Wojownik uważał, że powinni jak najszybciej ruszyć w stronę barykad aby sprawdzić stan obrony. I miał rację. Kleryk zdążył ruszyć za brodatym kompanem w stronę najbliższej barykady, gdy z uliczki wybiegło trzech rannych chłopów. -Ghule i kościeje panie! Nie damy im rady!- krótki, rzeczowy raport został zdany Kyllanowi w momencie, gdy na plac główny miasteczka wdarły się ghule i kościeje. -Kapłanie, musimy stąd spierdalać. Nie damy im rady.- warknął krasnolud. A skoro mówił to przedstawiciel brodatej rasy najtwardszych wojowników, znaczyło to, że nie jest dobrze. Plan mógłby być wcielony w życie, gdyby nie fakt że resztki obrońców nadbiegały ze wszystkich stron. A za nimi pojawiały się kolejne oddziały wroga. Jedynym miejscem, gdzie obrońcy mogli szukać schronienia zarówno przed przeciwnikiem jak i przed ogniem, była karczma. O ile jej dach i ściany były drewniane, o tyle piwnica była kamienna. Chłopi nie czekali na to, co powie kleryk. Runęli czym prędzej do karczmy.
__________________ "Marzę o cofnięciu czasu. Chciałbym wrócić na pewne rozstaje dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczytać uważnie napisy na drogowskazach i pójść w innym kierunku". - Janusz Leon Wiśniewski |