Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-02-2013, 16:34   #28
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Podróż powrotna nie należała do najprzyjemniejszych. Byłem wypompowany a do tego każde z nas wiedziało, że zjebaliśmy. A ja najbardziej. Padły niepotrzebne trupy. Wampirów, ludzi i... Jednego z nas. Psychola, fanatyka ale jednak regulatora. Miałem jego krew na rękach. W pamięci też zapadła mi krótka rozmowa z Grajkiem, jego głupi gest poczęstowania papierosem który jakoś potrzymał mnie na duchu. Zdałem krótką relację Emmie, nie upiększając ale i zbytnio się nie kajając. Obiecałem jutro bardziej szczegółowy raport dla wszystkich. Chyba zdawała sobie sprawę z mojego obecnego stanu bo nie drążyła tematu. Zamiast tego po tym jak przyznałem się do ignorancji w zakresie necrofenomenów zasypała nas informacjami. Słuchałem piąte przez dziesiąte aż dojechaliśmy do MRu. Pożegnałem się z dziewczynami i odprowadziłem Jean do szpitala oddając ją opiece specjalistów. Sam zajrzałem do dyżurnej siostrzyczki, która odprawiła nade mną czary mary przez które poczułem się lepiej. Ból głowy gdzieś tam się ćmił a żołądek protestował ale chociaż naczynka w nosie postanowiły nie pękać. Podziękowałem i wyszedłem przed szpital delektując się kolejnym papierosem.
Powinienem teraz pójść na górę, przejść przez parę punktów kontrolnych i robiąc nadgodziny napisać raport z akcji oraz zdać broń a potem pójść spać pozwalając zregenerować się organizmowi. Zamiast tego złapałem taksę i podałem swój adres.

***

Prąd nie działał. Jak zwykle. Na krótkie "cześć" nikt mi nie odpowiedział. Emily albo była na akcji albo u siebie. To był jeden z jej łaczych instynktów, musiała mieć swoje własne cztery kąty w których mogła się zaszyć. W domu było dziwnie. Nie chodziło o to, że panowały egipskie ciemności, chłód jak w grobowcu i cisza... Nie potrafiłem tego ująć w słowa. Wyobraźnia, którą miałem aż nad to bujną podsuwała mi wizje zaczajonego w mroku mordercy. Włamanie się do mego domu nie było trudne nawet dla średnio zdolnego powróconego. Dzieci nie miałem ale coś nakazało mi sięgnąć po latarkę, którą trzymałem przy wejściu i odpiąć kaburę. Sprawdziłem całe mieszkanie. Puste. Obmyłem szybko twarz i przebrałem się w nie zakrwawione ciuchy a potem z ulgą wyszedłem z mieszkania. Dopiero w taksówce zdałem sobie sprawę, że nie zostawiłem w mieszkaniu sprzętu służbowego.

***

Znalazłem ją w drugim barze. W sumie bardziej spelunie. Tego typu miejsca były specyficzne. Praktycznie brak wystroju, czegokolwiek co nadawałoby indywidualne cechy. Za barem właściciel, gryzący zapach alkoholu, wymiociny i nikotyny kpił z zakazu palenia i otwarcia po 23. No i klientela. Większość osób które by tu weszły zaraz by wyszły. Z czyjąś pomocą najczęściej. W koszuli i drogiej skórzanej kurtce pasowałem tu jak pięść do nosa ale zbieranina typów spod ciemnej gwiazdy, dealerów, ćpunów i tanich dziwek znało mnie przynajmniej ze słyszenia. Byłem swój. Może i teraz pracujący po drugiej stronie barykady ale kiedyś jeden z nich. Pracujący na granicy legalności, kpiący przepisom i porządkowi w oczy. A będąc przy kasie nie zapomniałem o nich, nie wypiąłem się i nie zacząłem ścigać jak Cross. Kobietę która miała mi dać chwilę wytchnienia, zapomnienia jak wspominałem znalazłem dopiero w drugiej spelunie gdzieś w zaułkach Socho. Poznałem ją mimo, że stała tyłem przy barze rozmawiając z jakimś łysym typkiem pewnie o interesach. Nigdy bym jej nie pomylił z nikim innym. Wysoka, praktycznie równa mi wzrostem, szczupła, o krótko ostrzyżonych włosach i w długim ciemnym płaszczu. Podszedłem tak by mnie nie widziałem i oparłem się o bar. Barman, starszy niegdyś barczysty koleś z czarną wdową na ramieniu spojrzał na mnie pytająco. Kojarzył mnie jeszcze jako szczyla. Sięgnął po szklankę jednak by zwrócić uwagę kobiety potwierdziłem zamówienie.
- Dwie Krwawe Mary.
Odwróciła się gwałtownie patrząc na mnie z niedowierzaniem. Widząc jej uśmiech sam po raz pierwszy od akcji uśmiechnąłem się szczerze.
- Vini!


Rzuciła mi się na szyję w infantylnym geście, identycznym jak wtedy gdy rozstawaliśmy się na dłużej jako dzieciaki. Zgodnie z rytuałem objąłem ją w pasie i uniosłem lekko. Gdy ją puściłem odwróciła się do łysego.
- Pogadamy później Mike, dobra?
- Jasne. Narazie.
Wzięliśmy drinki i usiedliśmy przy stoliku na uboczu gwarantującym jako tako prywatność. Zagadałem jako pierwszy.
- Klient?
Machnęła ręką zbywając pytanie.
- Znajomek. Mów lepiej co u Ciebie.
- Stare biedy.
- Mhm. Dlatego wyglądasz jakbyś zarwał parę nocek i nosisz klamkę?
Maskowałem się dość dobrze, może byłem niezłym oszustem a może był to efekt uboczny moich mocy ale jej nie potrafiłem okłamać. Nigdy, do tego była spostrzegawcza i znała moje podejście do broni.
- Przenieśli mnie do operacyjnych.
- Mów co Ci leży na wątrobie.
I opowiedziałem. Nie wdawałem się w szczegóły ale i tak za złamanie tajemnicy służbowej groziło mi ileś tam lat. Miałem na to wyjebane. Byłem tylko człowiekiem, musiałem się komuś wygadać. Najzwyczajniej w świecie musiałem. Gdy skończyłem kończyliśmy drugie piwo a obok stał pusty talerz po podejrzanych tostach.
- Kurwa. Vini nie dręcz się. Co miałeś zrobić? Wpierdolić się tam i wszystkich obezwładnić? Uratowaliście i tak dwie osoby.
Wiedziałem, że wspomniała o wampirze tylko przez wzgląd na mnie. Mary i Nieumarli niezbyt się lubili, konflikt interesów.
- Jasne. I mam tak powiedzieć ich rodzinom?
- Tak. Tej dziewczyny jeżeli już musisz. Zwariujesz chłopie.
Wyzerowałem piwo.
- Co u Ciebie?
- Ciężka dola uczciwego podatnika. Śmiertelne Skorpiony mimo tej sprawy, no wiesz tamten z zeszłego roku opowiadałam Ci, ciągle mają się nieźle. Praktycznie do niedawna mięli monopol na dealerkę ale teraz Kartele zaczynają im się wchrzaniać. Jak dla mnie nawet jak coś ugrają to nie dużo. A taki szaraczek jak ja musi w tym przetrwać.
- I płacić uczciwie podatki.
- Dokładnie.
- Dobra, pij i idę po następne.
Uśmiechnęła się do mnie znad pokala, znałem ten uśmiech. Za dzieciaka zawsze wyjeżdżała po nim z jakimś świetnym pomysłem po którym cała nasza trójka wpadała w kłopoty.
- Nie lepiej podskoczyć gdzieś się zabawić? Przyda się i Tobie i mi.
Nigdy nie uczyłem się na błędach ale próbowałem się jeszcze bronić.
- Nie wpuszczą mnie z klamką a nie chce mi się do domu naginać.
- A blachy nie masz?
Miałem.

***

Czemu budziki zawsze mają taki wkurwiający dźwięk? Ten wbijał się przez moje uszy do skacowanego mózgu i sprawiał, że cierpiałem za grzechy całej ludzkości. Zakląłem. Czułem, że leżałem w łóżku, w bokserkach i koszulce. Coś uciskało moje żebra i klatkę piersiową. Co ciekawe nie byłem jednak sam w łóżku. Czułem ciepło drugiego ciała. Moja stopa dotykała czyjejś łydki, tyle dobrze, że ogolonej. Otworzyłem oczy. Budzik dalej dzwonił katując mnie. Nie poznawałem mieszkania czyli raczej nie obudziłem się koło Emily. Obróciłem się. Mary. Właśnie zakryła poduszką głowę i zawinęła się w kołdrę ściągając ją ze mnie. Wstałem i wyłączyłem budzik. A przynajmniej miałem taki zamiar, nie mogłem nigdzie znaleźć odpowiedniego przycisku więc wyjąłem baterie. Głowa napierdalała jak nie wiem a na sobie wcale nie miałem bokserek i koszulki. Znaczy bokserki miałem ale koszulka była kevlarowa. Na krześle leżała reszta moich ciuchów, klamka z magazynkami walała się po podłodze. Spojrzałem na cudownie nieruchomy budzik. 6:32.
- Idę wziąć prysznic.
- Weź klina.
Niewyraźne mruknięcie dobiegło spod poduszki. Znalazłem łazienkę, trochę dłużej szukałem czystego ręcznika. Nie bałem się o wczoraj. No może nie w tym kontekście w jakim nie raz się bałem. Nie sypialiśmy ze sobą. Z reguły... Ale to był jeden wyskok i to lata temu. Młodzieńcza ciekawość i alkohol zrobiły swoje. Potem zostaliśmy przy relacjach przyjacielskich i o dziwo nam się to udało. Cała nasza trójka, bo należałoby tu włączyć jeszcze Boba, wylądowała skrajnie różnych miejscach. Wręcz po przeciwnych stronach barykady. Tak, udało nam się znaleźć barykadę z trzema stronami. Mieliśmy jednak pewne wspólne cechy, w końcu wychowaliśmy się razem. Po pierwsze szczeniackie sposoby spędzania wolnego czasu. Mniej lub bardziej zbliżaliśmy się do trzydziestki (chociaż nie wydawało nam się to już taką granicą jak jeszcze parę lat) ale dalej zachowaliśmy się jak szczyle przebalowując większość kasy. Druga to pech w związkach. Bob najzwyczajniej nie radził sobie z kobietami. Te lgnęły do niego lecąc na jego wysportowanie ale on zawsze coś spieprzył. Zresztą do dziś chyba nie wie, że za jego pierwszy raz zapłaciliśmy z Mary. Ja nie mogłem wytrzymać z żadną dłużej niż pół roku. Nie wiem czy to wina mojego zjebanego charakteru czy telepatii przez którą czasem nawet podświadomie przyłapywałem ludzi na kłamstwach. Chujowe w związku. Dlatego póki co dobrze mi było z Emily ale nie oszukiwałem się, że będziemy żyć długo i szczęśliwie. Mary zaś miała jeszcze innego pecha. Ostatni jej facet chciał się dowartościować. Pięściami. Miał trochę szczęście bo Mary powstrzymała mnie przed zrobieniem z niego warzywa. Miał pecha. Bob połamal mu obie nogi i przystawił klamkę do głowy. Odjechał w dal. Na wózku. I nigdy już się nie pokazał. Tak... Byliśmy wesołą gromadką.
Wylazłem spod prysznica już normalnie ubrany. Wyjąłem z szafki dwa piwa i wróciłem do pokoju. Mary leżała jak i wcześniej, może jeszcze bardziej dla ciepła zawinięta w kołdrę.
- Śniadanie do łóżka podano.
Otworzyłem zapalniczką obie butelki. I kto mówił, że nałóg ma tylko złe strony? Wstała ciągle w szczelnym kokonie. Mi tam rybka, cycki i tak miała małe. Podałem je piwo i upiłem łyk ze swojego zbierając ekwipunek. Zbliżał się ten krępujący moment rozmowy. Krępujący dla mnie.
- Co się wczoraj działo w Róży?
- Nic nie pamiętasz?
Spojrzała na mnie, potargana, zaspana, uśmiechnięta.
- Coś tam pamiętam. Weszliśmy do klubu, na krzywy ryj. Machnąłem blachą i coś tam rzuciłem o tajnej operacji i obserwacji. Potem wypiliśmy parę drinków. O parę za dużo. Tańczyliśmy, potem... Kurwa. Powiedz, że ja tylko z nią tańczyłem!
- Chciałam robić zakłady kiedy pójdziecie do kibla.
- Byli tam jacyś moi znajomi?
Przeraziłem się nie na żarty. Jakby Emily się dowiedziała, że obmacuje jakąś laskę po pijaku byłaby burda.
- Vini... Jakbyśmy polecieli na Marsa okazało się, że połowę znasz i z nimi piłeś, wiszą Ci przysługę albo spali z Tobą.
- Spały.
- Chuj Ciebie wie. Jasne, że byli tam Twoi znajomi. Imion nie zapamiętałam.
- Dobra. Co dalej?
- Potem jej facet z kumplami chcieli Ci ręcznie parę spraw wytłumaczyć.
- I wyciągnąłem klamkę.
- I wyciągnąłeś klamkę krzycząc, że jesteś z MRu i zaraz Twoi kumple zrobią tu wjazd wozem pancernym.
- Kurwa.
- Nie widziałam tam żadnej. Znałam tam ochroniarzy i załatwiłam wszystko ale w Róży lepiej na razie się nie pokazuj. Potem zawlokłam Ciebie do taksy, musiałam dużo zapłacić, żeby nas tu przywiózł. Nie martw się z Twego portfela.
- Dzięki. A gdzie jest to tutaj?
- Obrzeża Rewiru. Najciemniej pod latarnią.
- Może chcesz mieszkanie przy MRze? Albo komisariacie Policji?
- W komisariacie już mi proponowali.
- Właśnie. Mam sprawę.
- Nie, nie pójdę do kicia.
- Cholera... A tak serio to muszę namierzyć gościa. Faerie, Aed coś tam, elf. Tylko zwampirzony. Długie włosy, dredy, wygląda jak pomieszanie azjaty z murzynem. Kocie rysy twarzy do tego w cholerę szybki. Wielu takich pewnie nie ma. Może ktoś z Twoich ma na niego oko. Możesz sprawdzić?
- Jasne ale nie moja liga. Popytam się ale dyskretnie. Spróbuj u Boba, wiem że on i jego znajomki prowadzą swoje kartoteki o potencjalnych zdechlakach do ukatrupienia na amen. A koleś jak coś przegiął mogą mieć na niego chrapkę. Jak dać Ci znać?
- Spróbuję. Zadzwoń do MRu i połącz się z grupą "Nasza Krew". Jak mnie nie będzie zostaw mi wiadomość z prośbą o spotkanie.
- Bomba. Dzwonić do MRu... Ale nazwa mi się podoba.
Zaśmiałem się i pociągnąłem solidny łyk piwa.
- Podaj się jak chcesz za kogoś innego. Tylko błagam nie za dziewczynę.
- Zapomniałam, zazdrosna łaczka.
Ta... Mój związek był bardzo akceptowalny przez przyjaciół. Zacząłem się zbierać.
- Dobra. Spadam ratować świat.
- Trzymaj się Supermanie.
- Ej... Nie noszę rajstop.
- Batmanie?
- Już lepiej. Do zobaczenia.

***

W MRze byłem jako drugi. Wyprzedziła mnie moja ulubiona wiedźma. Rzuciłem krótkie "cześć" licząc, że za bardzo ode mnie nie czuć alkoholem i wziąłem się za pisanie raportu i picie kawy. Reszta zaczęła się schodzić, streściłem Vannesie i Danielowi pokrótce wczorajszą akcję a potem zaproponowałem reszcie to samo. Krótko ustaliliśmy kto czym się zajmie. Wyszło, że czeka mnie ciekawy dzień z Dannym i Avą. Najpierw miałem przesłuchać Iskrę i Jean, już wcześniej zamówiłem przez telefon ich akta. Do tego testy K-W za sugestię Emmy dla dziewczyny. Potem mieliśmy się wspólnie zabrać za wspólnie złapanego wampira i kopnąć się do Czecha, który chyba coś kręcił. Na bank coś kręcił. A na deser wizyta u szkotów sympatyków Odmieńców. Świetny dzień.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline