Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-02-2013, 08:48   #85
F.leja
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie
Cathil zerwała się na równe nogi i od razu sięgnęła po łuk. Zrobiło jej się głupio, gdy zrozumiała, że to dzwon bije w najlepsze, a zaraz potem odczuła irytację w związku z tym właśnie faktem. Mruknęła, burknęła, przetarła oczy, pozbywając się śpiochów i z ręką zaciśniętą na łuku ruszyła w stronę Dzwonnicy.
Nie była sama. Gzargh, elf, druidka, znachorka i kurdupel także chcieli chyba po swojemu porozmawiać z dzwonnikiem-dowcipnisiem. A może nie, nastrój był jakiś taki napięty. Jej towarzysze chyba wiedzieli więcej niż ona. Coś szarpało ich nerwy. Cathil splunęła kwaśną nocną śliną i została trochę w tyle - najlepsza pozycja dla łucznika i tchórza.

Drzwi do dzwonnicy były zamknięte, Krasnolud chciał je roztrzaskać, elf miał jednak lepszy pomysł. Zaczął majstrować przy zamku.

- Zamknięty od środka - usłyszeli stuknięcie - kluczem.

Nacisnął klamkę. Drzwi otworzyły się cicho. W środku znajdowały się drewniane schody pnące się stromo w górę, w koło i w koło tuż przy ścianie wieży. Szerokie na pół metra, tak, że nie sposób było się na nich wyminąć.

Znachorka zdecydowała się iść pierwsza. Powiedziała też coś o magii. Na czoło Cathil wystąpił zimny pot. Przeczuwała, że dzieje się tu coś nienaturalnego, ale wolała jednak pozostawać w niepewności. Magia! Same kłopoty. Ruszyła za grupą, wciąż z tyłu. Może zasłonią ją kiedy dookoła zaczną się fajerwerki?

Po czwartym załamaniu schodów przeszła przez dziurę w podłodze. Sznur biegnący do dzwonu zawieszonego u szczytu wieży na długiej belce podskakiwał w górę i w dół, miotając się po całym pięterku. Schody prowadziły wzdłuż ścian wieży ciągle w górę aż na sam szczyt. Usłyszała tupot nóg. Ktoś wspinał się po schodach. Ravil sięgnął do kołczanu, nałożył strzałę na cięciwę.

- Mogę go sięgnąć - powiedział cicho.

- Ustrzel sukinsyna! - warknął Gzargh.

Cathil nie należała do osób dyplomatycznych, ale wydało jej się to przedwczesne.
- A wiemy kto to? - pomyślała, że może lepiej zadać temu komuś najpierw kilka pytań. No i wolała być pewna, że to nie jakiś nekromanta, albo demon z piekielnych wymiarów, którego strzały jedynie zirytują.

- Po co pytać? - Gzargh najwidoczniej także nie grzeszył powściągliwością - Ucieka, czyli ma coś na sumieniu. Strzelaj!

W wieży panował półmrok rozświetlany tylko przez światło wpadające przez wąskie okiennice i nie było widać dokładnie uciekającego.

- Ale nie atakuje - warknęła łowczyni i położyła rękę na ramieniu elfa - I tak chyba nie ma gdzie uciec?

Elf opuścił łuk. Znachorka wspinała się wyżej za uciekającym. Cathil ruszyła za nią w górę. Kobieta zdawała się wiedzieć o co tu chodzi, warto było trzymać się blisko niej.

Szły powoli. Kesa, za nią Cathil. Coraz wyżej i wyżej. Za nimi dysząc krasnolud. Elf został na podeście. Było stromo. Odległość do podestu zwiększała się strasząc głęboką, czarną dziurą. Było coraz wyżej i nie ulegało wątpliwości, że upadek z takiej wysokości oznaczał w najlepszym razie kalectwo a najprawdopodobniej śmierć.

Wspieli się już na tyle wysoko, że widzieli wielką, błyszczącą w smudze światła wpadającego przez wąskie okiennice, czaszę dzwonu. Cathil wciąz dziwiła się, że serce ma jeszcze w piersi, a nie w gardle.

- Złoto - zacharczał Gzargh.

- Nie dostaniecie go! - krzyknęła postać z góry, w której głosie rozpoznali Jonasza. Serce Cathil podskoczyło i opadło z ulgą. To tylko ta mała parszywa gnida. I po co te nerwy? Odetchnęła i poprawiła chwyt na łuku, wytarłszy mokre dłonie o tunikę,

Na wysokości podstawy dzwonu znajdowała się płaska półka, za nią następna dwa metry wyżej i następna, i tak do samego dachu, połączone drabinami. Garbus wszedł na drugą półkę i zrzucił drabinę która je łączyła.

- Jonasz! - zawołała znachorka - Jonasz! Tu nie chodzi o złoto. Pamietasz mnie? Jestem Kesa, medyczka. Byłam na bagnach z Gustawem, znalazłam wisior na łańcuchu. Moge wrócić i znaleźć więcej. Tu nie chodzi o złoto! Chodzi o wilki. - przerwała na moment - Pozwól mi wejśc na górę. Znajdziemy sposób na uratownanie wioski. I twojego dzwona też.

Cathil pozwoliła kobiecie mówić, a sama, po cichutku i bez pośpiechu zaczęła szukać miejsca odpowiedniego o oddania strzału. W razie jakichś komplikacji wolała być gotowa. Do ludzi mogła strzeląc, to nienaturalne stwory budziły jej niepokój.


- Nie! - krzyknął Jonasz. - Zeb mówił, że będą chcieli ukraść! Kazali pilnować. Jonasz będzie pilnować! Nikomu nie da! Nikomu!

- Spójrzcie na mnie, Jonaszu - znachorka odkleiła się od ściany i stanęła tak, żeby mógł ja widzieć - Sądzicie, że dam radę sama go unieść? Chodzi o osadę, nie złoto. Sądzicie, że Zeb chciałby poświęcić osadę? Dajcie mi wyjść. Porozmawiamy.

- Co jeszcze Zeb mówił? - wtrąciła zaciekawiona Cathil. Zachowywała spokój, ale warto by się dowiedzieć.

- Mówił, co będą kłamać, żeby Jonasza oszukać! Jonasz mądry. Jonasz nie da się nabrać. Nie da dzwonu!

- Erghhh.... - zniecierpliwił się krasnolud. - Gadanie! Zestrzel go - zwrócił się do Kesy - albo ja po niego pójdę!

- Szaleju żeście się najedli? - syknęła Kesa - Mało wam trupów?! Sądzicie, że nieżywy coś powie?

- Kobieto, po co mi on? - zdziwił się krasnolud. - Mnie jego gadanie niepotrzebne. Tam - wskazał na dzwon - Jest moja nagroda.

- Jonasz! - krzyknęła znów w górę - Tylko ja. Chyba się mnie nie boicie?

- Zabiliście Zeba! - krzyknął i zapłakał. - Zabiliście go!

- To nie my, to wilki - zaprotestowała Kesa - Dzwon je tu ściągnął - Cathil spojrzała z konsternacją na mówiącą, a potem na dzwon. No tak, to wiele wyjaśniało.
- Zejdźmy. - zaproponowała znachorka - Magia płynąca z dzwonu mąci nam myśli... Przecież Jonasz stąd nie wyjdzie, poczekamy na dole.

- Zawsze może skoczyć - mruknęła Cathil, ale wzruszyła ramionami i opuściła łuk. Kobieta miała rację. Łowczyni zeszła na dół.

Dalej były rozmowy, których słuchała jednym uchem. Drugie wietrzyła, relaksując się przy ścianie dzwonnicy. Takie nerwy z samego rana to nie dla niej. Z drugiej strony warto było się dowiedzieć co pozostali zamierzają zrobić z taką ilością złota. Gdyby Cathil udało się uszczknąc choćby odrobinkę byłaby bardzo szczęśliwa. W końcu postanowiłą trzymac z krasnoludem, póki co, on był najbardziej pewnym źródłem dochodów. W myślach Cathil już budowała swój nowy dom. Prosta drewniana chata stała w samym sercu puszczy, niedaleko czystego strumienia. W oknach wisiały zebrane zioła i korzonki. Przy jednej ścianie schły zajęcze skórki, przy drugiej stał pieniek z toporem. Drzewa szumiały, słońce grzało twarz, pachniała trawa i śpieały małe bure ptaszki. To było dobre marzenie.

 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline