Karczmarz, wraz z jednym z chłopów, rozbił na placyku przed karczmą beczkę przedniego spirytusu. Zorgen zaklął, widząc takie marnotrawstwo, ale nie miał czasu na przeciwdziałanie. Zaklął ponownie, gdy poczuł, jak jego buty moczą się w mocnym trunku, ale zatrzymał się dopiero przy drzwiach.
Kyllan poczekał, aż ostatni dwaj chłopi, wlokący swego rannego kompana, przekroczą próg, a potem wciągnął do środka Zorgena i zaryglował drzwi.
- I co teraz? - spytał Zorgen.
- A umiesz latać? - odpowiedział pytaniem na pytanie Kyllan.
O drzwi załomotały topory szkieletów, lecz te, wzmocnione żelazem, nawet nie drgnęły.
- Głodem nas nie wezmą, przynajmniej na razie - stwierdził krasnolud, najwyraźniej dobrze zaznajomiony z zapasami karczmy. - Drzwi i okna też nieprędko ulegną, bo karczmę budowano w czasach, gdy plugastwa całe chmary . Gorzej z ogniem.
- Palą się! - Jakby w odpowiedzi na jego słowa ktoś z pierwszego piętra wrzasnął z radości.
Jakiś bardziej przytomny obrońca rzucił palącą się lampę wprost w kałużę spirytusu. Parę szkieletów zapłonęło żywym ogniem.
- Chodź! - Zorgen trącił Kyllana łokciem. - Postrzelamy do nich z góry, dopóki dach nie zacznie się palić. A potem... schowamy się do piwnicy i zaczniemy pić do upojenia.
- A potem zaczniemy kopać tunel - powiedział Kyllan. - I uciekniemy.
- Jasne! - Zorgen roześmiał się, całkiem szczerze. - Mamy deski, narzędzia, robotników.
- Wy tu popilnujcie - Kyllan zwrócił się do paru chłopów, którzy stali w sali głównej karczmy. - Wy - zwrócił się do dwóch następnych - znieście na dół wszystko, co da się zjeść i wypić. A my - przywołał do siebie czterech chłopów, uzbrojonych w łuki i proce - idziemy na górę, trochę postrzelać. |