Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-02-2013, 23:47   #116
Zajcu
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Przypowieść o kochankach nauki
Blondyn przywołał do siebie pierścień, będący pamiątką pierwszego niebezpieczeństwa, które pokonał będąc członkiem ekspedycji na rzecz zniszczenia, zatrzymania, a może po prostu kontroli zjawiska, jakim było szaleństwo. Madame Rosete nie była wymagającą przeciwniczką, ba - potyczka była wyjątkowo prosta i nudna, jednak za sprawą umysłu, który zdawał się być najsilniejszą stroną wampirzej burdelmamy, zdawała się zachowywać pozory bycia niebezpieczną. Ona, jak i jego plecy, które zapomniały o starciu dopiero dzięki wspaniałości umiejętności jedynej niebieskoskórej w tej zlepce jakże dziwnych osób, którzy często nawet tego nieświadomi zaczynali być sobie coraz bliżsi.
Dłoń, która luźno trzymała pierścień, zacisnęła się w pięść, odcinając dopływ światła padającego na złotą powierzchnię magicznego elementu biżuterii.
- Czas sprawdzić czy to naprawdę tak działa - wymamrotał sam do siebie, jakby chciał wszem i wobec zaznaczyć że właśnie zaczyna pierwszą próbę. Zamknął oczy, tak, by czuć tylko i wyłącznie energię pierścienia. Następnie zamierzał powoli wyciągać tą energię, formując ją w kulę, której granicami miała być wielkość jego dłoni.
Ta zaś stopniowo rozszerzała się, tworząc sferę małej wielkości. Ta chwilami drgała, by dopiero za sprawą lekkiego uniesienia zyskać stałą formę.
- Ciekawe... - ten prosty epitet nie zawsze kojarzył się z czymś pozytywnym, jednak w ustach bytu o nadnaturalnych mocach, jak i wspomnieniach, o których normalni ludzie mogą tylko pomarzyć, brzmiało to jak najznamienitszy komplement.
- No to zdrowie - westchnął sam do siebie, pochłaniając, czy może nawet pożerając całą magię przedmiotu.

***

Blondyn nieco bardziej rześki niż jeszcze kilka minut temu z trudem wyszedł z budynku, służącego mu za tymczasowe lokum. Całe miasto stało przed nim otworem, a on miał za zadanie znaleźć niebieskoskórą, czy też niebieskoskórego spadkobiercę dziedzictwa domu Pogody. Co mogło mu pomóc? Z całą pewnością nie jego szybkość, która została całkowicie ograniczona, zaś biorąc pod uwagę brak odpowiednich zdolności magicznych, nie pozostawało mu wiele poza intelektem.
Każde miasto posiada biedotę, w większości przypadków żebrzącą tylko prosząc o równowartość pajdy chleba. Czasem jednak wśród osób ze stanu o wysokości zbliżonej do posadzki znalazły się tak przez przypadek, jakby były błędem w dziele boskich twórców. Pomyłką, a może inspiracją, dla tych, którzy całkowicie zatracili się w mieszance smutku, lenistwa, jak i braku widocznych szans na poprawę.
Kto bowiem nie słyszał historii o biedakach, którzy tylko za sprawą podarku od Jurōjin, czy też śmiejącego się Buddy. Inny zaś obdarowani zostali przez Caishen’a, lub dowolnego innego władcy, czy też adepta fortuny. Jeden z nich właśnie teraz zamierzał wypytać okoliczny stan niższy o niebieskoskórą istotę.
Tak więc, przed twarzą blondyna znalazło się kilku, nieco mniej, lub bardziej doświadczonych przez brak funduszy na dostatnie życie, począwszy od czegoś tak prostego jak regularne posiłki, kończąc na dbaniu o zdrowie i wykształceniu. Niektórzy z nich wyglądali na należącej do licznej grupy posiadaczy szeroko pojętego dachu nad głową, czyli zwyczajnego schronienia do przetrzymania zimy, czy dla bezpiecznego snu. Innym los poskąpił nawet i tego. Uwagę blondyna przykuło kilka dziewczyn u progu dojrzałości, które, zapewne za sprawą błędów przodków znalazły się na czymś, co czarnoskórzy muzycy często nazywają ulicą. Niektóre posiadały pewną dozę wdzięków, inne zaś były pozbawione nie tylko nabytej przez obcowanie we właściwym towarzystwie finezji, ale i wszystkiego, co takowa mogłaby potęgować.
Czy piękno ma aż tak wielką moc? Kto pozwolił tak trywialnej cesze, dotykającej tylko cielesności, nie ma tu bowiem mowy o ujrzeniu wspaniałości ducha którejkolwiek z chodzących aforyzmów gracji. Co mogło być więc czynnikiem, który zdecyduje o ułatwieniu żywota tutejszej biedocie?
Z całą pewnością ten, kto przeżył najwięcej trudności w życiu, najbardziej doceni ten podarek, dziękując w glębi ducha wszystkim znanym mu bogom. Może nawet próbował kiedyś się wybić, lecz nie miał do tego żadnych możliwości? Wiltover to miasto należące do miłośników techniki, co za tym idzie, znacznie mniej ewentualnej pomocy dla biednych trafiało do istot magicznych, które prawdopodobnie nigdy nie zdołają wydobyć chociaż ułamka swojego potencjału. Za sprawą czegoś, co można było nazwać przeznaczeniem, lub też po prostu zboczeniem oczy blondyna spoczęły na dziewczynie, której nieśmiała twarz spędzała błogie minuty w osłonie animowości, którą niewątpliwie dawaj jej kaptur.


- Chcesz zarobić? - pytanie, którego dwuznaczność znacznie przerastała możliwości umysłu rudwłosej.
-C-co? - speszone słowo przemknęło przez powietrze, zaś smutek wypływający z jej ust był bliski temu, którego doświadczał dzierżyciel rozpaczy. Może blondyn właśnie znalazł mu nową Sachi?
- Szukam pewnej niebieskoskórej - propozycja wypłynęła równie szybko jak poprzednia, tym razem jednak była znacznie dokładniejsza, i dla nie wtajemniczonych - przedstawiała kolejny domniemany fetysz blondyna.
- Niebieskoskórej? - rozległ się zdziwiony, tym razem znacznie bardziej delikatny, dziewczęcy głos. - Nie człowieka, tutaj? W Wiltover? - dodała po chwili niemalże emanując zaskoczeniem. Ten bastion wstrzymujący szaleństwo przez rozejściem się na cały kontynent może i preferował technologię ponad magię, jednak czemu mieliby gnębić inne rasy? Zwłaszcza przed ich dogłębnym poznaniem. Rudowłosa niepewnie przykryła swą twarz kapturem i ruszyła przed siebie, chcąc odpędzić od siebie resztę łasego na zarobek pospólstwa. Dopiero po kilkunastu krokach, wykonywanych z coraz większą gracją, zatrzymała się. Gdy blondyn ujrzał jej twarz - nie wydawała się już tak mdła, wręcz przeciwnie, niemalże emanowała jakimś dziwnym urokiem. Nie było to ciągle nic szczególnego, ot lekka fascynacja fizycznością płci przeciwnej, swoisty znak na wzorowy stan zdrowia Fausta.
- Hmm? - to krótkie wyrażenie dźwiękonaśladowcze było jedynym, co wypłynęło z ust uważnie przyglądającego się kobiecie strażnika równowagi. Wzrok blondyna na chwilę zboczył z rozmówczyni, pokazując, że ufa jej na tyle, by nie spodziewać się z jej strony ataku, lub też - by być na tyle pewnym swoich możliwości. Cisza narastała, zaś milcząca prośba o wyjaśnienie swego nagłego przemieszczenia narastała.
- Ahh! Niebieskoskóra! - biedaczka wykrzyczała radośnie w sposób, który podważał jej kolor włosów w dosyć jednoznaczny sposób. Czerwone oczy zaczynały przebijać się z cienia dawanego przez kaptur, jakby przyciągac do siebie swym blaskiem, unikalnością. Szkarłat zdawał się być tak piękny jak fiołek, lecz czy tak było na prawdę? Czy latorośl mogła ulec urokowi byle dziewki?
- Taaa - powiedział roześmiany blondyn. Jego humor poprawiał się, on zaś zdawał się ignorować ból nogi, oddając coraz więcej uwagi okrytej w szary płaszcz kobiecie.
- Pochodzi z? - rudowłosa zapytała przeciągłym głosem, wpatrując się w niebieskie oczy blondyna. Każda sekunda kontaktu wzrokowego zdawała się pożerać kolor będący unikatem tylko w zwyczajnych, nie magicznych krainach, za sprawą swego uległego charakteru. - Valahii? - dopytała po chwili, zbliżając się nieco do blondyna.
- Taaa... - usta strażnika równowagi zdawały się być pod władzą kogoś innego. Tak jakby coś tak osobistego jak mowa, została przejęta przez kogoś innego. Sytuacja z pozycji obserwatora zaczynała być coraz bardziej oczywista, bo to pierwszy raz podróżnik został okradziony przez uroczą dziewkę? Często, tylko dla bezpieczeństwa prowokatorek, tracili oni życie.
- Może zboczymy na chwilę, a potem cię do niej zaprowadzę? - pytanie przemknęło przez powietrze, jednak piewca równowagi mógł przysiąc że usłyszał je nieco szybciej, niż te wypłynęły z ust rudowłosej. Coś było nie tak, jednak skąd przedstawiciel płci silniejszej fizycznie, posiadającej jednak braki w kilku innych rejonach mógł o tym wiedzieć?
Szli powoli, zaś dystans między ich ciałami powoli się zmniejszał, wszystko za sprawą inicjatywy okrytej płaszczem dziewczyny. Ciało blondyna zaczynało działać bezwolnie, ot, zwyczajnie podążało dokładnie tam, gdzie zapragnęła sobie tego istota, której słowa i prośby były niemalże absolutne, boskie.
Minęło kilka kolejnych minut, nim za sprawą przechodnia ubranego w fiołkowy beret przed oczyma blondyna pojawiła się pewna czarnowłosa, jakże skryta w sobie latorośl. Blondyn uśmiechnął się sam do siebie, najwyraźniej zdając sobie sprawę z tego, co właśnie miało miejsce. Jeśli Faust kiedykolwiek spotka jakiegoś boga odpowiadającego za wyroki fortuny, najprawdopodoniej padnie do jego kolan, niczym syn marnotrawny.
- O!? - okrzyk niedowierzania wypłynął z ust rudowłosej, której urok nagle prysł. Znowu była zwyczajną, szarą, biedną dziewczyną, której gracja była daleka od przykuwającej oko. Przynajmniej jeśli nie jest się gościem cyrku, czy też kabaretu. Ból w nodze zaczynał pulsować z uporem, przypominając strażnikowi o tej przypadłości.
- Kto by pomyślał, magiczna istota z takim darem? - blondyn zapytał półszeptem, z trudem powstrzymując mieszankę frustracji jak i zdziwienia. Istnienie osobników wyglądających na mieszankę ludzi i gatunków zwierzęcych nie były czymś szczególnie dziwnym, zwłaszcza w miejscach, w których kiedyś panoszyły się specyficzne bóstwa. Tak więc dziewczyna o lisich uszach, oraz kicie, którą z godnym podziwu uporem chowała pod płaszcz, mogła, lecz nie musiała być dalekim potomkiem którejś z Kitsune. Jednak, biorąc pod uwagę informacje zawarte w pewnej dość starej i ciężkiej do odczytania, a co za tym idzie - całkiem wiarygodnej księdze, nie było powodów by znalazła się tutaj jakakolwiek dziedziczka tego gatunku. Czas zaczynał płynąć jakby wolniej, wszystko za sprawą umysłu pracującego na coraz wyższych obrotach, oraz magii, która zaczynała przytłaczać okolicę. Faust rozejrzał się, okolica była nienaturalnie pusta. - Czy aby na pewno prawdziwa? - zapytał prowokującym głosem, tym razem bez ogródek wpatrywał się w lisicę, która ukazała swe uszy, tak jakby nie miała już zbyt wiele to ukrycia, czy też chciała potwierdzić swoją autentyczność.
- Hmph! - dziewczyna fuknęła, wyraźnie oburzona jakimikolwiek zarzutami co do jej autentyczności.
- Czyżby? - blondyn zapytał pełen niepewności. W obecnym stanie nie mógł walczyć. Nie miał żadnych szans na wygranie starcia, musiał wykonać wszystko w dobry, prawdziwy sposób. Zachować się tak, jak prawdziwy uczony, nie zaś mieszanka Hany i Gorta.
- Oczy, których blask przebija się nawet przez całkowity cień. - Faust rozpoczął wywód, od którego mogło zależeć jego życie. - Wzrok, który aż prosi się o podążanie za nim - dodał, zaś czerwone światło zaczęło leniwie wypływać, pokrywając sobą część otoczenia.
- Nie, nie prosi! - poprawił się po chwili. - On rozkazuje! - stwierdził tak, jakby informacje przekazywane wzrokiem były czymś oczywistym. Czerwień emanująca z oczu lisicy była coraz większa, zaczynając tym samym pokrywać białe futro lisów zbiegających się tutaj z okolicy, niczym ludzie szukający atrakcji.
Lisy? Co alegorie sprytu miały robić w środku pełnego ludzi miasta? Czemu strażnik nie zmartwił się ich przyjęciem, skupiając się tylko na zmianie koloru ich futra.
- O, lisia pani! - kontynuował, nie kłopotając się nawet z zachowaniem względnej ciszy - w okolicy i tak nie było nikogo. - Widać użyłaś zbyt wiele mocy dla tej niewinnej duszyczki. - zaśmiał się, nie omieszkając wytknąć błędu bogini. Pewność siebie była czymś, co niemal zawsze irytowało bogów, a złość była tym, czego blondyn teraz potrzebował.


Szary płaszcz pokrył się ogniem na piersi dziewczyny, ukazującym tym samym pulsujące znamię. Ciepło zaczynało wpływać nie tylko na płaszcz, lecz również na otoczenie. Blondyn odczuł nagle pot spływający po jego karku - mieszankę temperatury, jak i nerwów, które przekazywały teraz informacje na maksymalnej wydajności.
- Twe dzieci już czekają, możesz się pokazać. - zaprosił ją na zewnątrz gestem ręki. Jego umysł przytłoczony był wizją tego, co powinien teraz zrobić, zaś możliwe rozwinięcia sytuacji nakładały się na siebie.
- Opętanie biedaczki? - zapytał z wyrzutem. - Aż tak brak ci mocy? - dodał po chwili rozbawiony stanem bogini.
- Wiltover - lisia pani przemówiła po raz pierwszy podczas tego spotkania, zaś największy z lisów wystąpił między pozostałe, oraz blondyna, najwyraźniej pełniąc rolę jej awatara. - Jest miastem pełnym techników, nie zaś ludzi z zamiłowaniem do kobiet - zwierzę zaśmiało się gorzko, nie zwracając uwagi na akompaniament dziewczęcych krzyków.
Faust parsknął śmiechem, czego źrodłem była nie tyle jego złośliwość, co raczej brak wystraczającej kontroli nad emocjami. Czy bogini, która jeszcze kilka wieków temu była główną uwodzicielką tego świata mogła przegrać z osobnikami nie posiadającymi pociągu do kobiet? Czy wszyscy mężczyźni w tym mieście kochali w nieco mniej normalny, acz nie do końca zły sposób? Chyba, że...
- Kto cię tu zesłał? - pytaniu, które wypłynęło z ust blondyna towarzyszyła gromka salwa niemalże agonalnych krzyków. Ciepło emitowane z okolic przedziwnego znamienia zaczynało przybierać formę widocznych płomieni, które nie raniły swej właścicielki. Ot, zwyczajnie były, nie próbowały nawet dodawać trudności komuś, kto właśnie przeżywał duchowe męki. Kilka obrazów przemknęło przed oczyma strażnika równowagi, którego jedynym ratunkiem w tym starciu była jego wiedza. Żaden nie był jednak wystarczająco silny, pewny, zaś każda pomyłka mogła dać dawnej, niemal zapomnianej bogini nieco pewności siebie. Najwyraźniej ten, który powoli przełamywał serce będące nie tyle z kamienia, co wzmocnione maną jak i ideałami, którym brak było nawet grama rozsądku, potrzebował czegoś jeszcze, jakiejś informacji.
- Hah, zesłał MNIE? - lis odezwał się gromkim, dalekim od skojarzeń z pełną delikatności kobiecością głosem. Najwyraźniej zarzuty miały nieco wspólnego z prawdą, bowiem otaczające piewcę równowagi wilki ruszyły krok do przodu, zaś ich białe futro stało się teraz nie tyle rude, co czerwone, płomienne. - Kto mógłby się równać z bytem utożsamianym z kuszeniem przez kilka wieków? - największy z lisów zadrwił, zaś dziewczę zdające się pełnić rolę źródła energii dla manifestacji Kitsune zawtórowało mu swymi jękami.
- Och, czyli pradawny? - blondyn zaśmiał się błogo. Zwycięstwo było w zasięgu jego rąk, zaś blondyn nie zamierzał wypuścić takiej okazji. Czyż nie był to wspaniały element motywacyjny do nadchodzącego spotkania z jednym z wielkich bytów? Kolejne fragmenty wędrówki mającej na celu unieszkodliwienie, lub chociaż okiełznanie plagi, które zaczynała trawić kontynent, zagrażając przy tym nawet mieszkańcom, których dzielił od niej Ocean. - Przyznam szczerze, nie sądziłem że ta wersja jest prawdziwa - wyśmiał swą głupotę, zaś obserwator nie był pewien, czy było to przemyślane zagranie, mające dać młodzieńcowi kolejny krok na drodze do szeroko pojętego zwycięstwa, czy też dokładnie przeciwnie. Okazywanie uczuć, niemożności zapanowania nad nimi zawsze było nie tyle dwu, co raczej wieloznaczne. Jak bowiem porównać odsłonięcie się by zadrwić z rozmówcy, ze szczerym wybuchem?
- Naprawdę, nie sądziłem że chłopiec Afrodyty okaże się kimś będącym na długo przed nią - westchnął, mierzwiąc nieco swoją czuprynę. Świat był coraz ciekawszy, zaś on nie wiedział czy bardziej pomagały w tym próby zachowania równowagi, czy też tworzenia chaosu. Bytów będących swoimi przeciwieństwami, jednak często tak podobnymi. - Wygląda na to, że znam twojego sprzymieżeńca. - odparł blondyn bez żadnych szczególnych zapowiedzi na taki właśnie rozwój sytuacji.
- Znasz kogoś, kto pomoże mi rozprawić się z Erosem? - lisica przemówiła po raz kolejny, tym razem jednak, zdawała się w pełni panować nad sobą. Jej dzieci, które otaczały całą scenę powoli wygaszały ogień. - On zabrał mi moją główną domenę! - warknął ze złością, co zostało ochoczo zawtórowane przez targaną nieopisanym bólem dziewczynę - pożywienie. Znak będący jeszcze kilka zdań temu tylko mały znamieniem, teraz stworzył sporej wielkości koło, mieszczące w sobie całe ciało dziewczyny. Biały ogień zaczynał skwierczeć, pochłaniając gigantyczne ilości powietrza, by powoli rozszerzać się z czubków ogonów w kierunku środka magicznej pieczęci.
-"Eros drove Dionysos mad for the girl [Aura] with the delicious wound of his arrow, then curving his wings flew lightly to Olympus. And the god roamed over the hills scourged with a greater fire.” - blondyn zacytował bez zająknięcia fragment jednej ze starożytnych ksiąg pisanej w zapomnianym już języku. Wzrok, który tym razem spoglądał w stronę miarowo pochłaniającego całą pieczęć ognia, zwiastował że blondyn znalazł już rozwiązanie. Kto by pomyślał, że nawet znajomość z Dionizosem okaże się pomocna.
- Jeśli bardzo tego chcesz, kat zawsze wykona swoją robotę - powiedział całkowicie neutralnym, nie objawiającym żadnych emocji głosem. Zdawało się, że przemawia przez niego ktoś inny. - Jeśli... - powtórzył, oblizując usta, co najwyraźniej imitowało kosztowanie się w krwi swej ofiary. Człowiek, heros, czy bóg, co za różnica?
- Niestety, czas mi się kończy, do zobaczenia w krótce - lisica przemówiła po raz ostatni, by po chwili wskoczyć w otoczoną magiczną sferą pieczęć. Większość jej dzieci rozbiegła się po okolicy, zaś dwa, zdające się być darem od swej rodzicielki, wbiegły po nogach rannego Fausta, by po chwili znaleźć się na jego dłoniach. Dwójka zetknęła się na chwilę, tylko po to, by stworzyć sporych rozmiarów sferę, jarzącą się nieśmiało białym ogniem. Blondyn usłyszał już tylko w głowie, nie mogąc rozróżnić obłudy od prawdy: “Może ten dar pokaże ci, że mi zależy. Dbaj o me dzieci Fauście. Udaj się do ratusza” - ot wszystko, co miało zostać powiedziane wpłynęło w jego umysł.
Blondyn uniósł sferę, by po chwili ją pożreć. Nagle pochodzenie dwóch małych lisów stało się jasne, najwyraźniej były one fragmentami stworzonego przez pierwszą z tego gatunku bogiń broni, która przypisała lisom historia - “Kitsune-bi”. Rzucił zmęczonej dziewczynie koc, jak i sto złotych monet. Ot, nagroda za słuszne postępowanie, jak i męki, które zdołała przeżyć. Energia tej, która ją opętała powinna zmaleć na tyle, by mogli razem koegzystować. Co prawda dziewczyna nie została uwolniona, jednak będzie mogła korzystać z ułamka mocy lisiej pani, która zaś w zamian za coś tak małego, zdoła pozostać w tym świecie. Faust uśmiechnął się do siebie - dwa lisy wciąż były w okolicy, tym razem jednak należały do niego.
 
Zajcu jest offline