Daendarin'tael jak zwykle ociągał się, gdy szli w ślad za Wszechojcem. Nie lubił pośpiechu. Jedyne co można osiągnąć spiesząc się, to umrzeć, a Pan Lasu kochał życie. Dlatego też ucieszył się na myśl o przyszłym zarządzaniu krainą. Miał już nawet wymyśloną nazwę dla swojej domeny: Hemicudarn. Od zawsze w głębi serca marzył i po trosze przeczuwał, że Jedyny da mu wykazać się w roli twórcy.
- Wezmę te krainę na wschód od kraju Jhebbal Saga - zgłosił się niespiesznie, acz w dokładnie zaplanowanym momencie.
Lubił Jhebbal Saga. Podobnie jak on kochał to, co żyje, rozwija się. Ich krainy mogą wiele zyskać na sąsiedztwie. Roślinność to pokarm i tlen dla zwierząt, a zwierzęta to dogodny transport dla nasion i zarodników. Naturalny cykl życia. I oni mają go napędzać.
Daendarin'tael uśmiechnął się spojrzawszy przez kryształową ścianę w stronę swojego małego ogródka. Mimo spokoju na twarzy, w jego wnętrzu szalała burza podniecenia, a w głowie pojawiały się coraz to nowsze pomysły. Drapiąc się po srebrnej brodzie Yluvani odwrócił się w stronę swoich braci. Każdą prośbę i ofertę przyjął ze skinieniem głowy i łagodnym uśmiechem. Cieszył się na myśl o przyszłej współpracy.
Umowy zawierane pomiędzy poszczególnymi towarzyszami były chaotyczne i popędliwe. Daendarin'tael cierpliwie poczekał, aż Oeghym, który miał zarządzać żywiołem ziemi skończy rozmowę, po czym zwrócił się do niego wskazując na swój skrawek ziemi.
- Przyjacielu - jego głos brzmiał jak szelest jesiennego listowia - będę potrzebował twojej pomocy. Otóż wymarzyłem sobie, by jakoś ogrodzić mój mały ogród, dlatego proszę cię, byś wzniósł pasmo gór, ciągnące się na północy od zachodu d wschodu, a następnie zakręcało w dół, ku południu i z powrotem ku zachodowi wyznaczając północną, wschodnią i część południowej granicy. Nie chodzi o to, by odgrodzić się od was, lecz by zapewnić osłonę dla mojego ogrodu. - sapnął przeciągle myśląc, co jeszcze będzie potrzebował od Oeghyma. - Chciałbym, aby góry pocięte były siecią jaskiń, bym mógł osadzić tam grzyby i mchy. A, no tak i koryta rzek! Jedna ciągnęłaby się na zachodzie, tuż przy granicy z Jhebbal Sagiem. Kolejna, główna rzeka miałaby ciągnąć się od północnych szczytów, aż po południowe krańce, by rozłożystą deltą zlać się w ogromne jezioro. Kilka dopływów też nie zaszkodzi, więcej wody dla roślin. Wykop koryta, proszę ja ciebie, a potem będę martwił się o wodę. Oczywiście w zamian możesz prosić mnie o co tylko zechcesz.
Uśmiechnął się spokojnie to brata, po czym klepnął się w twarz, jakby zapomniał o czymś, co właśnie mu się przypomniało. Odprowadził Oeghyma na stronę i szepnął:
- W północno-wschodniej części gór, wymarzyłem sobie kotlinę, nie za wielką, ale też nie za małą. Chciałbym postawić tam ogród, który byłby tajemnicą, a zarazem niespodzianką dla innych. Mówię to wyłącznie tobie, gdyż bez ciebie nie poradziłbym sobie.
Poklepał Oeghyma po plecach i znów uśmiechnął sie promieniście. Jak ta część będzie skończona, porozmawia z innymi. Jeden akt stworzenia naraz. W końcu byłoby głupio, gdyby poprosił Jhebbal Saga o stworzenie zwierząt, nie mając wody, ani atmosfery, czy słońca. Tak, jeden akt stworzenia naraz.
__________________ Ash nazg durbatuluk,
Ash nazg gimbatul,
Ash nazg thrakatuluk,
Agh burzum-ishi krimpatul! |